28 czerwca 2010

Rozdział 43

Rano obudziły mnie promienie słońca, bezczelnie świecące mi prosto w twarz. Skrzywiłam się i zamrugałam, po czym otworzyłam oczy. Midnight siedział mi na brzuchu i przyglądał się Tomowi. Też na niego spojrzałam. A dokładniej na jego plecy. Przysunęłam się trochę i objęłam go w pasie. Riddle poruszył się nieznacznie i odwrócił w moją stronę. Musiałam trochę podciągnąć kołdrę, żeby mi się nie zsunęła, kiedy objął mnie ramieniem.
- Jak ci się spało? – spytałam.
- Z tobą, czy w ogóle?
Zaśmiałam się cicho, ale nic nie odpowiedziałam. Wstałam z łóżka, podeszłam do szafy i zaczęłam się ubierać. Tom tymczasem przyglądał mi się, drapiąc Midnight’a za uszami.
- Victorio – zwrócił się do mnie po imieniu. – Wiesz, że nie możemy tu długo zostać.
- Tak, ale przecież kilka dni nie zaszkodzi – odpowiedziałam. – Mamy wieczność na załatwienie tego wszystkiego.
W końcu ubrał się i Tom, więc mogliśmy zejść na dół na śniadanie. W jadalni, ku mojemu zaskoczeniu, zastaliśmy jakiegoś mężczyznę. Ubrany był w czarną szatę. Miał czarne włosy i był bardzo opalony. Na nasz widok uśmiechnął się przyjaźnie, ukazując bardzo białe zęby.
- Przepraszam, czy pan tu do kogoś przyszedł? – zapytałam niepewnie. – Ojca nie ma. Ale może pan poczekać na moją matkę, zapraszam do salonu.
- Nie zrozumie.
To matka weszła do jadalni.
- Mamo, kto to jest? – spytałam.
- To Ahmed Lock-Nah, mój przyjaciel, nie przyszedł tutaj do Henryka – wyjaśniła, trochę się rumieniąc.
- I spędził tu noc? Ładny mi przyjaciel – mruknęłam.
Usiedliśmy z Tomem przy stole, a ja zapytałam gościa:
- Przybył pan z Egiptu, tak?
- Ależ mów mi Ahmed – odparł, znów uśmiechając się przyjaźnie. Zerknął na Toma. – Twój towarzysz nie mówi po staroegpisku?
- Niewiele – wyjaśnił mu Tom.
- Twoja matka mówiła mi, że zamierzacie wychuchać do Egiptu – Ahmed znów zwrócił się do mnie.
- Tylko na chwilę, mamy tu jeszcze coś do zrobienia, zanim tam zamieszkamy.
Skrzaty przyniosły śniadanie. Ahmedowi bardzo smakowały angielskie potrawy, choć zauważył, że są trochę za ciężkie.
- W Egipcie jadamy takie placki zamiast… jak to nazywacie? Tosty? I jemy dużo owoców, wiecie, daktyli, bananów… - mówił. – Zwłaszcza kiedy Nil wylewa. Takich potraw, co wy na śniadanie, to mu na obiad nie jemy. Ale angielska kuchnia chyba jest najcięższa ze wszystkich. Tak słyszałem. Anglia to bogaty kraj.
Przez resztę śniadania nikt już się nie odzywał. Słychać było tylko podzwanianie pucharów i szczęk sztućców. Co jakiś czas zerkałam na Ahmeda. Zdawał się być zachwycony wszystkim, co tutaj było. Porcelanową zastawą, ruchomymi obrazami i groteskowymi ozdobami.
- Anglia to bogaty kraj – powtarzał.
- Nie, to tylko mój głupi były mąż – wyjaśniła Earth. – W najbliższym czasie sprzedam większość z tego.
To mówiąc, wskazała na kilka drogich, zupełnie niepotrzebnych zegarów. Wystarczyłby przecież tylko jeden. Tom przez cały ten czas w ogóle się nie odzywał, tylko z najwyższą uwagą przysłuchiwał się rozmowie. Nagle matka zwróciła się do niego z pytaniem:
- Victoria mówiła, że nie zamierzasz pracować w ministerstwie. I bardzo dobrze. W takim razie, co zamierzasz teraz robić?
Riddle wymienił ze mną znaczące spojrzenia, po czym zwrócił wzrok na matkę.
- Eee… cóż, zamierzam zrobić coś dla społeczeństwa… Eee… dla ogólnego dobra czarodziejów – odpowiedział.
Earth uśmiechnęła się szeroko. Zobaczyłam dwa złote zęby, ukryte we wnętrzu jej ust.
- Oooch, chodzi ci o jakąś fundację?
Riddle spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Chyba nie zrozumiał, co do niego powiedziała.
- Zapytała, czy chcesz założyć fundację – wyjaśniłam mu po angielsku, z trudem tłumiąc śmiech. Tom uniósł lekko brwi.
- Fundację? – powtórzył. – Coś z tym stylu.
Parsknęłam śmiechem. Już nie mogłam dłużej się powstrzymywać. Gdyby przy stole siedział z nami ojciec, natychmiast by mi rzucił jakieś ostrzegawcze spojrzenie i to właśnie na wyobrażenie jego miny stłumiłam śmiech. Musiałam tylko uważać, żeby nie patrzeć na Toma, który też wyglądał na rozbawionego tą fundacją.

Kiedy skończyliśmy jeść i już wstaliśmy, żeby odejść, matka poderwała się gwałtownie ze swojego krzesła.
- Victorio, chciałabym ci jeszcze coś powiedzieć – zwróciła się do mnie, po czym zerknęła z niepokojem na Toma.
- Mów – zachęciłam ją.
- Przepraszam cię na chwilę, chcę porozmawiać z córką, wiesz, o czym – zwróciła się do Ahmeda, który uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze, powiedz mi, gdzie tu jest łazienka.
- Pierwsze piętro, drugie drzwi na lewo.
Ahmed wstał, rzucił ostatnie spojrzenie na Earth i wyszedł z jadalni. Matka również ruszyła w stronę drzwi. Kazała nam pójść do salonu.
Usiadła na kanapie, po czym wskazała nam fotele naprzeciwko siebie.
- O co chodzi? – spytałam, kiedy już zajęliśmy wskazane miejsca.
Matka wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Zaciśnięte dłonie, złożone na kolanach drżały jej okropnie. Pierś falowała w nierównym oddechu.
- Widzisz, kiedy pokazywałam ci to drzewo genealogiczne w moim pokoju… ono nie było do końca prawdziwe – zaczęła. – To znaczy…. Tylko przy twoim nazwisku.
Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią krótko, a na jej rozpostartej dłoni pojawił się zwinięty w rulon pergamin. Rozwinęła go, a drzewo genealogiczne zawisło wyprostowane w powietrzu.
- Będzie sfałszowane, dopóki nie poznasz prawdy – powiedziała już bardzo cicho, a do oczu podeszły jej łzy. – Masz siostrę. Bliźniaczkę.
Poczułam się tak, jakby ktoś chlasnął mnie z otwartej dłoni w twarz. Słowa matki nieprzyjemnie huczały mi w głowie.

- W takim razie gdzie ona jest? – spytałam. – Trzymasz ją ukrytą w pokoju?
Łzy obficie pociekły jej po policzkach.
- Jest z twoim ojcem. Prawdziwym ojcem – odparła.
- Czyli ojciec to nie mój prawdziwy ojciec? – zapytałam, podnosząc głos.
- Rozumiem, że jesteś na mnie zła…
- Nie chodzi tu o ukrywanie prawdy! – krzyknęłam. – Ale o to, że musiałam się tyle lat męczyć z tym oszołomem, którego zmuszona byłam uważać za ojca!
Zorientowałam się, że stoję. Złość gotowała się we mnie jak smoła w kotle. Opadłam z powrotem na fotel, dysząc ze złości.
- Kim jest ten Ahmed? – spytałam już spokojnie, beznamiętna na łzy matki.
- To brat twojego ojca – wyjaśniła. – Chciałby się z tobą spotkać. Nazywa się Ardeth Bay.
Milczałam przez chwilę. Kiedy złość we mnie opadła, poczułam niesamowitą ulgę, że nie jestem spokrewniona z Henrykiem Hortusem. To tak, jakby spełniło się moje urodzinowe życzenie. Nie mogło to do mnie dojść.
- Kiedy pojechałam z moimi rodzicami i z Bee do Egiptu na wakacje, poznałam Ardeth’a. Kiedy wróciliśmy, byłam już w ciąży. Gdybym powiedziała o tym Henrykowi, zostawiłby mnie. Byłabym wyrzutkiem w rodzinie, on oczywiście zmieniłby wszystkie moje słowa na swoją korzyść. Miałam przecież malutkie dziecko, twojego brata. Dlatego powiedziałam, że jesteś jego córką.
- W takim razie dlaczego nie zatrzymałaś mnie i mojej siostry?
Earth po raz pierwszy uśmiechnęła się przez łzy.
- To proste. Rodzina Henryka ma bardzo słabe geny, mówiła ci już – wyjaśniła. – To jest już jasne, że nie mogą urodzić się bliźniaki.
Zamilkła, obserwując moją reakcję. Spuściłam wzrok. Trudno było mi sobie wyobrazić kogoś, kto wygląda tak jak ja.
- Dlatego nas tu ściągnęłaś? – spytałam. – To mi chciałaś powiedzieć?
Matka sztywno skinęła głową.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? – dodałam. – Coś jeszcze trzymasz w sekrecie?
- Nie.
- W takim razie jutro wyjeżdżamy – oświadczyłam, wstając. Tom zrobił to samo.
Byliśmy już przy drzwiach, kiedy matka zawołała za mną:
- Nie miej mi za złe tego, że trzymałam to w tajemnicy.
Odwróciłam głowę.
- Nie mam.

Kiedy zamknęłam drzwi do swojego pokoju, Tom natychmiast wyraził swoje zdanie.
- Czy rozumiesz, jak to wszystko zmienia? – zapytał z wyrzutem. – Już wolałbym siedzieć tutaj, niż włóczyć się po całym Egipcie w poszukiwaniu twojej siostry.
Usiadłam na brzegu biurka i oparłam stopy o krzesło.
- A nie mogło ci się zmieścić w głowie, że ja tego potrzebuję? Zawsze, kiedy ty czegoś chcesz, otrzymujesz to. Wyłażę ze skóry, żebyś był w dobrym humorze. Dlaczego nie możesz zrobić czegoś, co ja chcę? Chociaż jeden raz.
Tom usiadł po turecku na podłodze i podparł głowę na zaciśniętych pięściach, przez chwilę przyglądając mi się uważnie.
- Dobrze. Jeśli ci to sprawi radość, możemy odwiedzić twoją siostrę – mruknął.
Minę miał bardzo niezadowoloną. Wcale nie sprawiła mi radości świadomość, że poznam swoją siostrę. Skoro Tomowi ma to tak dużo czasu zająć, to wolę zostać w Anglii.
- Dobra. Skoro robisz mi łaskę, że jedziesz ze mną, to sobie możesz oszczędzić – oświadczyłam.
Tom podniósł głowę i wyprostował się.
- Nie będę ukrywał, że nie mam najmniejszej ochoty na dalsze podróże – rzekł. – Po co tam w ogóle jedziesz? Przecież twoja siostra wygląda tak jak ty. Przypuszczam tylko, że jest bardziej opalona.
Ciasnota jego umysłu poraziła mnie. Zawsze zaskakiwał mnie jakimś głębokim przemyśleniem, potrafił mi coś wyperswadować mądrymi argumentami. A teraz to zaskoczył mnie jedynie dziecinnością, której nigdy bym się po nim nie spodziewała.
- Nie spodziewałam się, że tak dziecinnie potraktujesz moją chęć spotkania się z siostrą – powiedziałam z wyrzutem, mrużąc oczy.
- No o to mi chodziło. Wiem, że będziesz chciała z nią pogadać. Macie trochę do nadrobienia, prawda? A baby długo gadają. Bardzo długo.
Przez cienką powłoczkę gniewu zobaczyłam na jego twarzy cień przerażenia na myśl gadania bab. Skrzyżowałam ręce na piersiach, a moje oczy zmieniły się w szparki. Zamiast naprawić, tylko pogorszył sprawę.
- Bardzo ci dziękuję, że w twoich oczach jestem babą – warknęłam.
Tom przewrócił oczami i westchnął zrezygnowany.
- Słuchaj, nie chcę się z tobą kłócić, to głupi temat – oświadczył. – Pojadę z tobą do Egiptu, porozmawiasz z siostrą. Zadowolona?
- Nie – stwierdziłam, wyciągnęłam z kufra swoją egipską książkę i zagłębiłam się w lekturze. Riddle przyglądał mi się przez chwilę, ale ja nie raczyłam odwzajemnić spojrzenia.

- Nie dziwię ci się, że nie lubisz tego miejsca – odezwał się po chwili. – Strasznie tutaj nudno. W sierocińcu było przynajmniej kogo torturować i dręczyć.
- Czyli mówisz o znęcaniu się – mruknęłam, nie podnosząc nawet głowy znad książki. – Swoje dzieci też będziesz tak dręczył?
- One nie będą mugolami.
Do drzwi ktoś zapukał. To była matka, niosła stos starych, zwiniętych papirusów, które złożyła na moim starannie pościelonym przez skrzaty domowe łóżku. Za nią biegł truchtem Midnight. Żółte oczy utkwione miał w tyle głowy Earth.
- Sądzę, że może się wam to przydać – wyjaśniła, widząc nasze podejrzliwe spojrzenia. – I, Victorio, chyba powinnaś wiedzieć jeszcze coś. Pilnuj dobrze Midnight’a, zwłaszcza w drodze do Egiptu.
- Dlaczego?
- Nie dziwiło cię, że nigdy się nie starzeje? – spytała. – To jeden z kotów bogini Bastet, której nasz ród służy najbardziej.
Zamrugałam szybko. Wzięłam kota na kolana i przyjrzałam się mu. Zawsze wyglądał tak samo, nigdy się nie zmieniał. Był tak samo duży, miał taką samą lśniącą, czarną sierść i okrągłe, żółte oczy.
- Czyli Midnight jest nieśmiertelny? – zapytałam.
- Jeśli nikt go nie zabije, będzie żył w nieskończoność. Żadna choroba i śmierć go nie dosięgną.
Trafiło mu się lepiej niż mnie z tym horkruksem. To zupełnie jak pozwolić się opętać Anubisowi. Albo ładniej mówiąc, użyczyć mu swojego ciała. Bo opętanie to raczej walka duszy z obcym demonem, a pożyczyć swoje ciało bogom, po odmówieniu rzecz jasna odpowiedniego zaklęcia, to dla posiadacza tego ciała ogromny zaszczyt. Zostawmy już kwestię opętania, chodzi o to, że kiedy bóg egzystuje w ciele, jego właściciel żyje tak długo, jak bóg, czyli wiecznie. Dopóki on jest w tym ciele oczywiście.

Odstawiłam Midnight’a z powrotem na podłogę. To nieprawdopodobne, że mógł pamiętać nawet czasy faraonów. Pewnie członkowie rodziny przekazywali go sobie z pokolenia na pokolenie jak jakąś pamiątkę. A on przyglądał się, obserwował, jak jego właściciele starzeją się i umierają.

~*~

W bohaterach powstało kilka nowych postaci i nowe drzewo genealogiczne. Mimo że w tym rozdziale nie wspomniano o imieniu siostry Victorii, w następnym już będzie, więc mogę ją już wstawić do bohaterów. Sądzę, że wielu z Was zaskoczył mój pomysł z bliźniaczką Victorii. Tak, przyznam, mnie też zaskoczył. A pomysł przyszedł tak nagle, podczas przeglądania zdjęć na deviantarcie. Dedykacja dla Skamieniałego Serca :* 

23 czerwca 2010

Rozdział 42

Nadszedł ostatni dzień semestru. Wielu uczniów spakowało już kufry, z niecierpliwością oczekując wakacji. Nie wiem, czy wszyscy siódmoklasiści czuli się tak, jak ja, ale robiłam, co mogłam, by opóźnić chwilę ostatecznego pożegnania ze szkołą.
Podczas uczty pożegnalnej profesor Dippet ogłosił zwycięstwo Slytherinu i wręczył Puchar Domów Slughornowi, podczas aplauzu przy stole Ślizgonów.
- Zrobię to dzisiaj – powiedział cicho Tom.
- Co zrobisz? – spytałam, oklaskując z innymi wygraną i triumf Slytherinu.
- Pójdę zapytać Dippeta o posadę – odpowiedział.
Nie skomentowałam tego, bo stwierdziłam, że nie ma co go jeszcze bardziej denerwować. Poza tym, Tom znał już moje zdanie.

Po bankiecie, kiedy wszyscy wrócili do swoich dormitoriów, Riddle chwycił mnie za rękę i poprowadził na siódme piętro, gdzie mieścił się gabinet dyrektora. Gwałtownie zatrzymał się przed kamiennym gargulcem.
- Ja tam nie wejdę – oświadczyłam. – Poczekam tu na ciebie. Powodzenia.
Pocałowałam go w policzek i obserwowałam, jak wypowiada hasło i wchodzi krętymi schodami na górę. Usłyszałam pukanie, a kamienny posąg wrócił na swoje miejsce. Zapanowała grobowa cisza. Usiadłam pod ścianą i obserwowałam przez chwilę labradora kopiącego dół w ziemi na swoim obrazie. Nie chodziło tu o mnie, ale mimo wszystko czułam nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jeśli Riddle nie dostanie tej posady, o co mogę się założyć, nie łatwo go będzie uspokoić.

Czekałam pięć minut, dziesięć, piętnaście… Po dwudziestu minutach zaczęło się coś dziać. Kamienny gargulec odskoczył, odsłaniając przejście. Wstałam. Tom zszedł kilka sekund później. Minę miał wściekłą.
- I jak? – spytałam nieśmiało, choć dobrze znałam już odpowiedź.
- Dippet stwierdził, że byłbym świetnym nauczycielem, ale jestem zbyt młody, by mógł mi powierzyć tak odpowiedzialne stanowisko. Zachęcił mnie, bym wrócił za kilka lat – odpowiedział ze złością. – Co to za herezje, przecież wiek nie ma to nic do rzeczy. To ten okropny Dumbledore namieszał!
Objęłam go w pasie, żeby się trochę uspokoił.
- Więc wrócisz za jakieś dwa, trzy lata, Dumbledore już tu na pewno nie będzie pracował, jest stary – powiedziałam. – Może nawet lepiej, że ci się nie udało, będziemy mogli dokończyć wszystkie nasze sprawy. Pojedziemy do Egiptu, obejrzymy dom. Nie złość się, Dippet wcale cię nie skreślił, wiesz, że cię lubi.
Zaprowadziłam go do dormitorium Slytherinu, gdzie odbywała się jeszcze jakaś impreza z okazji jego zwycięstwa. Poszłam do sypialni i położyłam go na łóżku. Już wiedziałam, jak chcę spędzić moją ostatnią noc w Hogwarcie.

*

Rano, przed śniadaniem, kiedy się obudziłam, nie zobaczyłam już Toma. Jego miejsce u mojego boku zajmował Midnight. Pozbierałam ubrania, ubrałam się i wyszłam z dormitorium. W Wielkiej Sali spotkałam tylko kilku Puchonów z trzeciej klasy. Chyba już wiedziałam, gdzie poszedł.

Wspięłam się na drugie piętro, weszłam do Łazienki Jęczącej Marty, otworzyłam przejście do Komnaty Tajemnic i wskoczyłam w ciemność.
Wylądowałam na ohydnej stercie obślizgłych zwierzęcych kości. Szybko poderwałam się na nogi. Toma znalazłam siedzącego na stopie Salazara Slytherina. Wpatrywał się smętnie w jedną z kamiennych kolumn. Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, kiedy podeszłam.
- Co tu robisz? – spytałam cicho, siadając obok niego.
Ostrożnie położyłam mu rękę na ramieniu, jednak Tom jej nie strząsnął, więc przysunęłam się trochę bliżej.
- Długo tu siedzisz?
Tom wzruszył tylko ramionami. Milczał przez chwilę, pogrążony we własnych myślach.
- Dippet proponował mi pracę w Ministerstwie Magii – odezwał się w końcu. – Ale to nie dla mnie, nie lubię polityki.
Nie musiał mi tego mówić. Wiedziałam, jakie miał poglądy. Uważał rząd za bandę komików albo małp, zamkniętych w ZOO. Cokolwiek to było.
- Chodź, bo się spóźnimy na śniadanie – mruknęłam.
Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam, a Tom posłusznie wstał.

Kiedy znaleźliśmy się w Wielkiej Sali, uświadomiłam sobie, że naprawdę to moje ostatnie chwile w Hogwarcie. Trochę mnie to przytłoczyło, więc podczas śniadania byłam jeszcze trochę zszokowana. Kiedy Dippet pożegnał uczniów, poszłam z Tomem do dormitorium, żeby zabrać Midnight’a. Nie pozwalałam mu się włóczyć po błoniach.
- Dziwne uczucie – mruknęłam. – Trochę przygnębiające, że nigdy już tu nie wrócę.
- Ale pomyśl inaczej. Zaczniesz teraz nowe życie. Chodź.
Wpakowałam wyrywającego się Midnight’a do koszyka i wyszłam z Tomem na błonia. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na zamek. Nie mogłam żyć przeszłością. Owszem, opuszczam Hogwart, ale taka jest kolej rzeczy. Musimy odejść, żeby zrobić miejsce dla nowych.

Zajęliśmy miejsca w przedziale z naszymi „najbliższymi przyjaciółmi”: Yaxley’em, Nottem, Averym, Lestrange’em i Bellatriks. Znów zaczęli rozmawiać o dziwnych rzeczach. Tym razem podjęli temat o jugolach.
- Jeśli już są, to niech sobie żyją, jak dziki gatunek – stwierdził Nott. – Ale niech zostawią nas w spokoju. Przez to rodzą się szlamy, do których mam jeszcze większy wstręt.
- Kiedy już przejmiemy władzę, zlikwidujemy je wszystkie – dodał Yaxley.
- Przejmę, Yaxley, przejmę – poprawił go spokojnym, lodowatym głosem Tom. – Nie masz za grosz cech przywódczych.
Wszyscy oprócz Yaxleya się roześmiali.
- Co zamierzasz teraz robić? – zapytał Toma Nott. – Slughorn przebąkiwał o Ministerstwie Magii…
- Nie chcę nic od tego bufona – oświadczył urażonym tonem Riddle. – Poza tym ministerstwo w ogóle nie powinno istnieć, o to również się postaram.
Zapanowała cisza. Wyciągnęłam z torby swoją egipską książkę. Avery przyglądał mi się przez kilka minut, jak czytam. W końcu zapytał:
- Rozumiesz coś z tego?
- Może grzeczniej, co? – warknęłam. – Rozumiem. Za to ty nie rozumiesz nic, więc się zamknij i nie przeszkadzaj.
Przewróciłam stronę i zauważyłam dość interesujący mit. Nagłówek głosił: Król Skorpion i jego armia. Szturchnęłam Toma w ramię.
- Mam tu coś, co cię może zainteresować – powiedziałam mu. – Legenda o Królu Skorpionie. Słuchaj.
Zaczęłam czytać historię napisaną hieroglifami:

- Król Skorpion został stworzony przez boga  Anubisa. Oddał mu duszę za wielką moc i niepokonaną armię. Król, po wielu latach panowania i nieprzegranych bojów, został uśpiony. Budził się co pięć tysięcy lat, ale tylko wtedy, gdy ktoś założył na rękę Bransoletę Anubisa. Po siedmiu dniach budził się Król Skorpion i jego armia, żądna krwi i mordu. Jeśli jakiś śmiałek zdoła go zabić, mógł albo odesłać jego armię w zaświaty, albo zostać przywódcą armii.
Spojrzałam na Toma, ciekawa jego reakcji.
- Nie wszystkie słowa zrozumiałem – rzekł. – Jest jakiś Król Skorpion, który ma armię. Jeśli go zabijesz albo zyskasz jego moc, albo odsyłasz go do diabła.
- W dużym skrócie – odpowiedziałam.
- Szkoda, że to tylko legendy.
- Szkoda? – powtórzyłam zdumiona, prawie przerażona. – Wyobrażasz sobie, jaką Król Skorpion ma moc? No i ta jego armia. Tu piszą, że można zabić żołnierzy odcinając im głowę. A Króla Skorpiona trzeba przebić Berłem Ozyrysa. Spójrz, tu jest wszystko pokazane.
Wskazałam mu ruchomy, czarnobiały rysunek. Jakiś człowiek bez twarzy rozsuwał Berło Ozyrysa, które zmieniało się w włócznię, a później ciskał nią w stronę stworzenia podobnego do centaura, tylko z odnóżami nie konia, lecz skorpiona.
- Wiesz, chyba już się przyzwyczajam do tych legend – powiedział Tom już po angielsku.

*

To był strasznie upalny dzień. Z ulgą opuściłam wieczorem duszny, nagrzany pociąg i wyszłam na zatłoczony peron.
- Daj, ja to wezmę – powiedział Riddle, schylając się po mój bagaż. Zaskoczył mnie ten nagły przypływ rycerskości, ale pozwoliłam mu ponieść moja walizkę.
Wzrokiem odnalazłam stojącą z boku matkę. Była jeszcze bardziej opalona, uśmiechała się i wyglądała o wiele młodziej, jakby ten rozwód jej służył. Podeszliśmy do niej.
- Victorio, tak się cieszę, że cię widzę – przytuliła mnie i długo nie chciała puścić. – To jest ten Tom, tak?
- Tak, to ja – odezwał się cicho Riddle. Ujął rękę mojej matki i musnął ją ustami.
- On…? – zapytała zaskoczona. – Rozumie, co mówimy?
- Tak, trochę go nauczyłam.
Earth uśmiechnęła się.
- Chodźmy już – powiedziała po angielsku.
Opuściliśmy peron dziewięć i trzy czwarte. Na zewnątrz, przed stacją King’s Cross, czekał czarny samochód z mugolskim kierowcą. Matka musiała oddać ojcu jego ukochane auto, dlatego wynajęła… no, taki samochód z kierowcą.
- Wiem, że macie pewnie jakieś swoje plany, ale chciałabym, żebyście zostali przez kilka dni w moim domu – zwróciła się do Toma.
- Nie ma sprawy, Victoria mi już wszystko wyjaśniła – mruknął.
Załadowaliśmy kufry do bagażnika, stłoczyliśmy się do ciasnego autka, a kierowca ruszył z piskiem opon. Jacy niespokojni ci mugole.
Jechaliśmy kilkanaście minut. Już się ściemniło. Samochód podjechał aż pod drzwi wejściowe domu. Wtargaliśmy kufry do holu, podczas gdy matka usiłowała zapłacić zaskoczonemu kierowcy mugolskimi banknotami za przewóz. Dwa skrzaty domowe natychmiast podbiegły ku nam, wzięły kufry i wbiegły z nimi na piętro.
- Chodźmy do jadalni, zaraz podadzą kolację – powiedziała Earth.
Usiedliśmy przy stole. Zapadło milczenie.
- Nie wiesz nic o ojcu? – zapytałam.
Matka zacisnęła usta.
- Stoczył się – odpowiedziała cierpko. – Mieszka w domu tej mugolki, Sokaris się z nim widział.
- Sokaris się już wybudował?
- Nie, kupił dom w Walii.
Znów zapanowała cisza. Podano kolację. Matka niewiele mówiła. Na końcu wysłała nas do łóżek, po czym sama poszła do swojego pokoju.

- Nie wiem, po co nas tu ściągnęła – mruknęłam, wspinając się po marmurowych schodach.
- Może chce cię dobrze przygotować na tę rozmowę.
Wzruszyłam ramionami i weszłam do swojego pokoju. Tom zatrzymał się gwałtownie w progu.
- Nie wiem, to się może twojej matce nie spodobać – powiedział cicho.
- Ona nie jest taka jak ojciec – wyjaśniłam i poszłam do łazienki. Krzyknęłam do niego przez drzwi: - Czuj się jak u siebie w domu.

~*~


Jutro ostatni dzień szkoły i akademia. Mówię wiersz xD Podobno będzie to wszystko trwało aż trzy godziny. Ja chyba zwariuję. Dedykacja dla Arancio :* 

17 czerwca 2010

Rozdział 41

Mając na uwadze zbliżające się owutemy, czyli Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne, większość życia spędzałam w bibliotece, ukryta za jedną z wielkich ksiąg. Od czasu stworzenia horkruksa przestałam żyć w wiecznym strachu przed Slughorn’em, ale bała się też bardziej o Midnight’, czyli jakoś się wyrównuje, nie?
Slughorn zachowywał się tak, jakby nic się właściwie nie stało, więc wróciłam do swojej sypialni i mogłam też tam spędzać noce. Trochę czasu minęło, zanim pozbyłam się niepokoju, ale w końcu przywykłam do normalności i przestałam się w niej doszukiwać podstępu.

Pewnego majowego dnia monotonię spowodowaną nauką, przerwało pojawienie się podczas porannej poczty sowy mojej matki z listem. Niecierpliwie rozerwałam kopertę i wydobyłam z niej kawałek pergaminu.

Kochana Victorio
Stało się coś dziwnego. Mugolska policja odkryła niedawno zwłoki tej dziewczyny, Holly. Nie wiem, czy Ty i Tom mieliście z tym coś wspólnego, ale nie chcę wiedzieć. Mimo jej śmierci, dostaliśmy z ojcem rozwód. Nie jestem zadowolona z powodu jego straty (być może czuł coś do tej mugolki), ale przynajmniej ja jestem szczęśliwa. Po raz pierwszy od wielu lat.
Wiem, że zapewne zaraz po zakończeniu nauki w Hogwarcie będziesz chciała wyjechać z kraju, zająć się swoim życiem. Prosiłabym Cię jednak, abyś przyjechała do mojego domu na kilka dni. Jest tyle nierozwiązanych spraw, tyle tajemnic, którymi nareszcie mogę się z Tobą podzielić.
mama

Przeczytałam list dwukrotnie. Bardzo mnie ucieszyło, że matka nareszcie rozwiodła się z ojcem. Mam nadzieję, że już nigdy go nie zobaczę. Ale z drugiej strony odczułam pewniej niepokój z powodu tych nowych tajemnic. List matki nie brzmiał wesoło, sprawiał nawet wrażenie, jakby jego autorka miała poczucie winy. Nie paliłam się już tak, by poznać ów sekret, ale oczywiście odwiedzę Earth, nim wyjadę.
Szturchnęłam Toma.
- Matka rozwiodła się  ojcem – poinformowałam go. – I chce mnie widzieć po powrocie do Londynu.
Tom na chwilę odwrócił wzrok od tekstu, by na mnie spojrzeć.
- Jak to? – spyta. – Przecież mamy mnóstwo planów, nie ma na to czasu.
- To tylko kilka dni, a nie wiadomo, kiedy znów ją zobaczę – poprosiłam. – Pójdziesz ze mną, poznasz moją mamę… Tom, to tylko kilka dni.
Nastroszył się, kiedy wypowiedziałam jego imię, ale w końcu się zgodził. To dużo dla mnie znaczyło.
Ciekawa byłam, gdzie teraz podział się ojciec, skoro jego ukochana Mugolka nie żyje. Nie odczuwałam wobec niego żadnego współczucia, po prostu byłam ciekawa. Dlatego napisałam list do Sokarisa. Ostatnio byliśmy w bardzo dobrych stosunkach. Odpowiedź przyszła kilka dni później|

Victorio
Nie mam z nim kontaktu, ale o ile wiem, ukrywa się w domu swojej kochanki. Wiedziałaś, że mugolska straż znalazła ją martwą? Podobno umarła ze strachu, ale ja tam uważam, że ktoś ją zabił zaklęciem. Może sam ojciec? Nie wiem.
Sokaris

Tom zajrzał mi przez ramię i zaśmiał się. Na jego twarzy pojawił się uśmiech szaleńca, na którego widok ściągnęłam usta i wzięłam mu sprzed nosa list.
- Podejrzewają twojego ojca? – spytał, żeby się upewnić. – Lepiej być nie mogło. Wina jest nasza, a zwalają na niego.
- No nie wiem – mruknęłam. – Chyba nie chcę mieć ojca kryminalisty.
- Ja mam ojca konfidenta i nie panikuję – powiedział beztrosko Riddle.
- Ale masz na tyle dobrze, że on nie żyje.

*

Nadszedł czas egzaminów. Teraz nie miałam już głowy do niczego innego poza owutemami. Tom jak zwykle podchodził do wszystkiego ze spokojem, nawet tuż przed testem siedział spokojny i opanowany, powtarzając ostatnie definicje. Ja natomiast z żołądkiem boleśnie zaciśniętym z nerwów i poszarzałą, zmęczoną twarzą siedziałam pod ścianą, nie będąc w stanie ani nic więcej przeczytać, ani powiedzieć.
Najtrudniejszy był egzamin z historii magii ale tego przedmiotu nigdy nie lubiłam i nie spodziewałam się z tego dobrej oceny. Najlepiej poszły mi egzaminy z zaklęć, transmutacji i obrony przed czarną magią, zarówno praktyczne jak i teoretyczne.

Tydzień trzeba było czekać na wyniki. Przez te długie siedem dni cieszyłam się ostatnimi moimi chwilami w Hogwarcie. Wiedziałam, że nigdy nie będę miała okazji tu wrócić, biorąc pod uwagę moją przyszłość. Ale Tomowi chyba bardziej będzie brakowało Hogwartu, niż mnie. Nie okazywał tego jednak.

Podczas śniadania w niedzielę profesor McGonagall chodziła wzdłuż stołów i rozdawała siódmoklasistom kartki z ocenami z egzaminów.
- I skończył się dzień dziecka – mruknęłam, kiedy nauczycielka podeszła do mnie, żeby wcisnąć mi w ręce moją kartkę. Przebiegłam wzrokiem po liście. – No, nie jest tak źle, chociaż z zielarstwa spodziewałam się tylko zadowalającego.


Victoria Regina Hortus otrzymała z Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych:

Obrona przed czarną magią: Wybitny
Transmutacja: Wybitny
Numerologia: Powyżej Oczekiwań
Starożytne runy: Zadowalający
Zielarstwo: Powyżej Oczekiwań
Opieka nad magicznymi stworzeniami: Zadowalający
Wróżbiarstwo: Wybitny
Historia magii: Nędzny
Eliksiry: Wybitny
Astronomia: Wybitny


Cóż, gdyby nie książka od mojej matki na temat egipskich astrologów, na pewno poszłoby mi z tego przedmiotu o wiele gorzej. Zerknęłam na kartkę Toma. Zaśmiałam się cicho.
- Jak zwykle najlepszy – stwierdziłam.
Riddle zdobył ze wszystkich przedmiotów oczywiście Wybitny. Zapytałam go, co będzie robił, jeśli nie poszczęści mu się z Dippetem, ale tylko wzruszył ramionami. Był tak święcie przekonany, że dostanie tę posadę, że nie chciał słyszeć o innej alternatywie. To będzie naprawdę żal patrzeć na jego reakcję, kiedy mu się nie uda.
Znów zerknęłam na swoją kartkę z ocenami.
- Myślałam, że Slughorn dał już sobie spokój – mruknęłam. – Dając mi najwyższą ocenę, nie zdobędzie mojego serca.
- Więc co powinien zrobić? – spytał Tom.
Wzruszyłam ramionami.
- Nic. Nic mu jego starania nie dadzą, bo moje serce należy do ciebie – odpowiedziałam.
Tom przysunął się bliżej, żeby mnie pocałować. Trochę mnie krępowała obecność tych wszystkich ludzi, ale nie opierałam się, kiedy pogłębił pocałunek.
Kiedy już się ode mnie odsunął, moje policzki oblał gorący rumieniec. Rozejrzałam się dookoła, żeby się upewnić, czy nikt się nie przyglądał.
- Dobrze, że nie ma Slughorna, trochę by się oburzył – mruknęłam.

Do pożegnalnej uczty zostało półtora tygodnia. Puchar Quidditcha zdobyli Ślizgoni, co mnie bardzo ucieszyło, choć nie bardzo fascynowała mnie ta dyscyplina sportowa. W ogóle ten rok był dla Slytherinu udany. Jeśli nic się nie zmieni, zdobędziemy Puchar Domów. Ślizgoni dobrze o tym wiedzieli, pilnowali się, żeby nie dać nauczycielom okazji do odebrania domowi punktów. Chodzili dumni i napuszeni, co irytowało pozostałych uczniów.
Slughorn podejrzanie często przebywał właśnie tam, gdzie ja. Ale nie musiałam się obawiać, bo Tom nie odstępował mnie na krok. Jego towarzysze trochę mnie denerwowali, cały czas rozmawiali o dziwnych rzeczach, zupełnie jakby byli politykami w rządzie, a nie uczniami w szkole. Ja byłam zupełnie poza tematem, dlatego zagłębiłam się w mojej pisanej staroegipskimi hieroglifami książce. Podczas tych nielicznych chwil, kiedy byliśmy sami, uczyłam Toma pisać i czytać te obrazki.
- To trudne – mówił, kiedy mu nie wychodziło. To była chyba jedyna rzecz, z którą miał spore trudności.
- W ogóle się nie starasz – stwierdziłam. – Myślisz o Tot wie o czym, zamiast się skupić.
Zaczęłam grzebać w torbie. W końcu wydobyłam litrową szklaną butelkę z połyskującym, fioletowym płynem. Nie było go dużo, zaledwie na dwa łyki, ale odkręciłam butelkę i wcisnęłam ją Tomowi w ręce.
- Masz, wypij – powiedziałam. – Będziesz lepiej pojmował.
Tom z niepewnym wyrazem twarzy przytknął butelkę do ust i wypił do dna Wzdrygnął się i przełknął.
- Co to za paskudztwo? Smakuje jak ocet! – stwierdził wspaniałomyślnie.
- Kto by pomyślał, że masz takie delikatne podniebienie – zadrwiłam, podając mu książkę.

~*~


Znów wyszło krótko, ale teraz, kiedy mam już kończyć Hogwart, jakoś chce opóźnić tę chwilę. Tak jest. Jutro za to mnie czekają wyniki z egzaminu gimnazjalnego. Myślę, że nie będzie tak źle. Dedykacja dla Shizzy :*