10 listopada 2011

Rozdział 63

         Od dnia, w którym Dumbledore całkowicie stłamsił nadzieję Lorda Voldemorta na zostanie nauczycielem obrony przed czarną magią minął ponad rok. Jakimś cudem udało mi się w końcu zapanować nad jego gniewem, choć utrzymywała się ona aż do wiosny. Ową sielankę prędko ukróciła któregoś dnia wybuchem złości, ponieważ byłam już zmęczona jego humorami. Ile można tak się zachowywać? Śmierciożercy bali się przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, kapłanki były zupełnie zdezorientowane, a w świecie magii zapanował taki chaos, z jakim nie mieliśmy do czynienia nawet za władania Grindelwalda. Nie przebywałam w Londynie tak często, jak Riddle, ale regularnie otrzymywałam „Proroka Codziennego”, oczywiście pod fałszywym nazwiskiem Janet Wilson. Praktycznie codziennie ukazywały się tam artykuły i informacje o nowych zniknięciach lub znalezionych ciałach. Nasze lochu wypełnione były osobami, które coś znaczyły. Mugoli mordowano na miejscu. Poplecznikami Czarnego Pana byli głównie Ślizgoni lub obcokrajowcy, dlatego pojawienie się pewnego sierpniowego dnia Gryfona było dla mnie zupełną nowością i niespodzianką. Większą część dni spędzałam w bibliotece, studiując tajemnicze księgi lub w lochach, obserwując tortury więźniów. Tego wieczora siedziałam w sali tronowej i czytałam wielką Księgę Transmutacji, kiedy Heather przyprowadziła do mnie jakiegoś niskiego, grubego… hmm, nie byłam pewna, czy mogę go nazwać mężczyzną, bo miał nieco ponad osiemnaście lat, ale był tak wystraszony, że wyglądał o wiele młodziej. Miał jasne, mysie włosy, małe, wodniste, niebieskie oczy i coś, co upodabniało go do szczura.
- Pani, to jest Peter Pettigrew, przyszedł tutaj, jak to określił, do „Sama-Wiesz-Kogo”, ale pana nie ma, więc… - odezwała się. 
- Dziękuję, kochana, zajmę się nim. Możesz odejść – powiedziałam jej i skinęłam sztywno głową. Kiedy kapłanka zniknęła za drzwiami, zwróciłam się do gościa: - Nie jesteś za młody na popieranie Czarnego Pana? Dopiero co ukończyłeś Hogwart. Gryfon, tak?
Jego umysł był mi otwartą księgą, z której bez trudu mogłam przeczytać najdrobniejsze informacje o nim. Glizdogon, bo tak mówili mu szkolni przyjaciele, skinął głową. Jego strach był niemal wyczuwalny, ale nie trzeba było być geniuszem, aby się zorientować, że jest śmiertelnie przerażony. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu, a on sam drżał lekko.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ostrzegam cię, że to nie jest decyzja, którą można odwołać. Oczywiście, jeśli chciałeś zostać Śmierciożercą, to bardzo słusznie, ale jeśli jest to chwilowa zachcianka… radzę ci to przemyśleć – dodałam.
- Trzeba być realistą, to jest oczywiste, że Czarny Pan będzie rządził przez wieku – ośmielił się nagle Peter, ocierając zimną ręką pot z czoła.
Drzwi otworzyły się, a do środka wkroczył Czarny Pan spowity w ciemny płaszcz. Na widok Pettigrew zdjął kaptur z głowy i uśmiechnął się przebiegle.
- No, no, najpierw Severus Snape, teraz Glizdogon… Młodzi mają lepsze ambicje, niż dawniej – rzekł. – Zobaczymy, zobaczymy. Chodźmy. Dżahmes, kochanie, za chwilę do ciebie przyjdę, tylko załatwię tą sprawę.
Skinął na Glizdogona i oboje opuścili komnatę. Podparłam się na łokciu. Nie bardzo ufałam takim, którzy dopiero co skończyli szkołę. Na przykład taki Lucjusz Malfoy. Niby nieco od Glizdogona starszy, ale fałszywy. Już nie raz i nie dwa powtarzałam Voldemortowi, że powinien być przy nim ostrożniejszy, ale on oczywiście wiedział lepiej. Za to małżeństwo Lestrange… zwłaszcza Bellatriks. Niby na początku za nią nie przepadałam, ale okazała się bardzo posłuszną i wierną sługą. Wciąż i wciąż mnie dziwiło, że postanowiła wyjść za Rudolfa. Nie pasowali do siebie, ona była pełna werwy, miała silny charakter, a on – jej zupełne przeciwieństwo. Nie kochała go, to było oczywiste. Małżeństwo z rozsądku. W przypadku jej siostry, Narcyzy, było trochę inaczej. Też na pierwszym miejscu stał rozsądek, lecz miłość przyszła pierwsza.
         Kilkanaście minut później nadszedł Czarny Pan. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Cóż, rozumiem, że to nowy poplecznik, ale… i dzieciak. Sana wiem, jaka byłam w jego wieku. Mam dwadzieścia pięć lat i wie, że myślę inaczej niż wtedy, gdy miałam osiemnaście. A mężczyźni przecież później dorastają. Zarówno decyzja Snape’a jak i Glizdogona mogła być pochopna.
- Będę go uważnie obserwował. Jest niezwykle łatwowierny i zagubiony, a to nie jest najlepsze połączenie – rzekł, siadając obok mnie. – Dobrze wiem, że jest jeszcze młody, ale ja w jego wieku wcielałem w życie swój plan. A Pettigrew dodatkowo jeszcze jest w założonym przez Dumbledore’a zgromadzeniu… nazywa się to Zakon Feniksa. Został powołany do walki ze mną i z moimi Śmierciożercami, czuję się naprawdę zaszczycony.
Ucałował wierzch mojej dłoni, śmiejąc się w iście podły sposób. Ja jednak nie byłam do tego tak optymistycznie nastawiona.
- Podwójny agent, tak? A skąd wiesz, że to nie jest pomysł Dumbledore’a? Może chciał mieć wśród Śmierciożerców szpiega? Pewnie dlatego był taki przerażony. Żaden z twoich sług nie dygocze na twój widok – powiedziałam cicho.
- Niczego takiego w nim nie odnalazłem, żadnych śladów wyższej magii. Pozostaw to wszystko mnie, nie zaprzątaj sobie tym głosy. W ostateczności można go zabić, prawda? – jego głos przesycony był złośliwą uciechą, zabicie kogoś było dla niego tak proste, jak umycie zębów. Ja wolałam nie mieszać się w jego politykę i sposób rządzenia. To było łatwiejsze. Z doświadczenia wiedziałam, że nie mogłabym żyć spokojnie, gdybym znała każdy szczegół.
- Dobrze, rób, co uważasz za słuszne. Ale żeby nie było, że cię nie ostrzegałam – stwierdziłam. Voldemort przysunął się, żeby mnie pocałować, ale moje obawy wcale się nie zmniejszyły.

*

         Dni mijały, a Lord Voldemort uważnie obserwował dwóch nowych Śmierciożerców. Według mnie wiarygodniejszy był Snape. Oddany i bardzo przebiegły potrafił idealnie działać w ukryciu. Muszę przyznać, że nawet go polubiłam. Odnosił się do mnie z należnym szacunkiem, Glizdogon zaś – z przesadną czcią, co mnie nieco mierziło. Był raczej marnym czarodziejem, lękliwym, choć nawet lojalnym człowiekiem. Jedyne, czego się obawiałam najbardziej, to jego tchórzostwo. Mógł nas zdradzić Dumbledore’owi z czystego strachu, choć Voldemort regularnie kontrolował jego umysł i jego samego.
Z Severusem często rozmawiałam; jego myśli były niedostępne dla świata. Jak na tak młodego czarodzieja, świetnie władał oklumencją. Była to dobra cecha, ponieważ żaden Dumbledore nie miał do nich dostępu. Co do Petera, Czarny Pan blokował jego myśli i wspomnienia dotyczące niego zaklęciem, ale nie była to ochrona dająca sto procent pewności. Z tego, co było mi wiadome, Snape i Glizdogon nie lubili się, choć nigdy w Domu się na siebie nie natknęli, a żadne z nich nie wiedziało o sobie nawzajem. Z tego, co Czarny Pan mi opowiedział, Pettigrew należał do grupki uczniów, która torturowała Severusa za czasów szkolnych. Oboje postanowiliśmy, że lepiej będzie im o sobie nie mówić. Ślizgon, by się odegrać na Gryfonie, mógłby anonimowo na niego donieść, co nie pomogłoby Voldemortowi w realizacji życiowego planu. Bądź co bądź, bardziej byłam przekonana do Snape’a. Opanowany, bezkonfliktowy, doskonały aktor… Idealny Śmierciożerca w moim mniemaniu.

         Dopiero rok później okazało się, jak bardzo młody Ślizgon był przydatny. Dostał od Czarnego Pana jasne zadanie: mieć na oku Albusa Dumbledore’a. A pan Snape doskonale się spisywał. Lecz pewnego wieczora…
- Chcę rozmawiać z Czarnym Panem. Teraz.
Szłam akurat korytarzem w nadziei, że spożyję spokojną kolację. Za zakrętem zaś napotkałam Severusa wyrywającego się dwóm kapłankom, które rozpaczliwie go hamowały, prosząc w niezrozumiałym dla niego języku:
- Pan jest zajęty, musisz poczekać, aż sam cię wezwie.
- Severus. A co ty tutaj robisz? – zapytałam i gestem ręki odprawiłam młode dziewczyny.
- Mam pilne informacje dla Czarnego Pana, to naprawdę nie może czekać – odparł, kłaniając się krótko. Przez kilka sekund przyglądałam mu się uważnie. Ani ja, ani on nie mrugnął.
- Dobrze więc, proszę za mną.
Poprowadziłam go korytarzem do wielkiej łaźni. Bardzo nie chciałam, żeby zobaczył Voldemorta w całkowitym negliżu, więc kazałam mu zaczekać, sama zaś weszłam do środka. Zastałam Czarnego Pana samotnie leżącego w wielkim basenie. Opierał się ramionami o jego krawędź, głowę miał lekko przechyloną. Gdy mnie usłyszał, odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się zachęcający uśmiech.
- Przyszłaś się dołączyć? To cudownie.
- Nie, nie przyszłam. Snape do ciebie – odparłam i podniosłam z podłogi puchaty, biały ręcznik. Voldemort wziął go ode mnie i wyszedł z basenu, ociekając wodą. Prędko doprowadził się do stanu używalności i poszedł za mną. Snape czekał za drzwiami, jak mu kazałam.
- Ponoć masz dla mnie jakieś bardzo ważne informacje – rzekł Riddle, przyglądając mu się uważnie.
- Tak jest, panie. Poszedłem za Dumbledore’em… Spotkał się z nową nauczycielką wróżbiarstwa, Sybillą Trelawney. Na samym początku nie była przekonująca, ale Dumbledore miał już wyjść, kiedy przepowiedziała… To było proroctwo o tobie, mój panie – odpowiedział. – Wyrzucono mnie z Karczmy pod Świńskim Łbem, ale udało mi się usłyszeć jej treść. Oto nadchodzi ten, który ma moc, pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…
Voldemort spojrzał na mnie, potem na nowo na Snape’a. Ta informacja faktycznie była ważna. Dla Riddle’a zaś musiała znaczyć o wiele więcej, niż dla mnie czy Severusa. Miał nowy plan, widziałam to w jego oczach.
- Dobrze się spisałeś, możesz być pewien, że Lord Voldemort ci to wynagrodzi – zwrócił się do niego. – Ale musisz coś jeszcze dla mnie zrobić, zanim zacznę działać. Gdy nadejdzie właściwy moment, zgłosisz się do Dumbledore’a na stanowisko jakiegoś nauczyciela, by móc go szpiegować. Masz być skruszonym, zagubionym człowiekiem, który zrozumiał swój błąd i pragnie się nawrócić, rozumiesz? – kiedy Ślizgon skinął głową, ten chwycił mnie za ramię, mówiąc: - Chodź, mamy coś do omówienia. Szybko.
Zaprowadził nas do sali tronowej, gdzie odbywały się wszelkie narady nie tylko ze mną, ale i ze Śmierciożercami. Na jego twarzy malowało się trudne do opisania szaleństwo.
- Spisek. Spisek. Trzeba go szybko załatwić. Przepowiednia mówi o dziecku urodzonym pod koniec lipca… Trzeba to będzie zbadać. Severusie, musisz kontrolować to, co robi Dumbledore. Potrzebuję w Hogwarcie kogoś, kto jego sprytny i przebiegły – rzekł. – Nadajesz się do tego znakomicie.
Był to bez wątpienia wielki zaszczyt, ale po minie młodego Śmierciożercy poznałem, że nie był tym zachwycony. Snape wydawał się być niezwykle ambitnym człowiekiem, ale co się teraz stało?
- Panie mój, jestem zaszczycony, że wybrałeś właśnie mnie, ale wszyscy wiedzą, że ci służę. Dumbledore oda mnie w ręce Ministerstwa Magii zanim zdążę otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć – odezwał się Ślizgon. Wyglądał na zmartwionego i chyba nie rozumiał planu Lorda Voldemorta, który uśmiechnął się przebiegle.
- W takim razie zrobisz tak, żeby Dumbledore pomyślał i przede wszystkim uwierzył, że zrozumiałeś swój błąd, zmądrzałeś bardzo pragniesz pomóc mu mnie zniszczyć – wyjaśnił i utkwił w nim wzrok, obserwując jego reakcję. Snape uśmiechnął się złośliwie.
- Genialne – stwierdził. – A kiedy mam to zrobić?
- Musisz chwilę odczekać, ale im wcześniej, tym lepiej – odparł Czarny Pan. – Dumbledore musi ci zaufać. Idź już, muszę przemyśleć kilka spraw.
Oboje patrzyliśmy, jak Severus zmierza przez komnatę i znika za wysokimi drzwiami. Byłam pod wielkim wrażeniem tego planu, bądź co bądź, ale ten był genialny. Objęłam go za szyję rękami i pocałowałam jego wąskie wargi.
- To jest świetne. Myślisz, że da sobie radę? – zapytałam. – Jest jeszcze taki młody…
- Powiodło mu się w Karczmie pod Świńskim Łbem, więc trzeba to pociągnąć. Jest w nim duży potencjał, który trzeba wykorzystać. To człowiek, który idealnie nadaje się na Śmierciożercę.
Przekonanie, z jakim to powiedział, wystarczyło mi, bym uwierzyła. Obawiałam się tylko jednego: że Dumbledore wyczuje przekręt i stracimy tak zacnego sługę. Był jednym z najbardziej opanowanych i kompetentnych Śmierciożerców, zupełnie jak chociażby Lucjusz Malfoy, lecz do tego niezwykle odważny i skłonny do poświęceń. Z tego, co było mi wiadome, jego ojciec był mugolem, matka zaś pochodziła z zacnej rodziny czarodziejów czystej krwi. To naprawdę zaskakujące, dlaczego czarodzieje i czarownice z szanowanych, elitarnych rodów upadają tak nisko, by poślubić nie-magiczną osobę. Na przekład taka Andromeda, siostra Bellatriks. Zhańbiła powszechnie wzbudzające respekt nazwisko Blacków, okryła wstydem nie tylko siebie, ale i członków swojej rodziny.
I… mówię to ja. Ja, która pokochała parszywego mieszańca, którym w rzeczywistości był Tom Riddle. Teraz jednak był Lordem Voldemortem, nikt nie śmiałby zasugerować, że miał ojca mugola, który porzucił jego matkę. Gdyby był szlamą, czy myślałabym o nim inaczej? Kiedy teraz nad tym się zastanawiam, to chyba… nie.

*

         Z niecierpliwością czekał na powrót Snape’a. Przechadzał się tam i z powrotem, nerwowo szarpiąc swój czarny płaszcz. Ja siedziałam na swoim tronie i obserwowałam go z niepokojem. Mimo że byliśmy zawsze dla siebie równi, czułam swego rodzaju strach, kiedy się tak zachowywał. Miotał się jak dzikie zwierzę w klatce, zamknięte i rozjuszona, a ja nie mogłam nic zrobić.
- Może spróbuj ochłonąć – odezwałam się, obracając w dłoniach bezwiednie jedną ze swoich złotych bransolet. – Przekonanie Dumbledore’a, że nagle zmieniło się poglądy musi zająć sporo czasu. Dyrektor nie jest głupi, trzeba dać mu czas. Postaraj się być cierpliwy.
- Proszę, nie mów o cierpliwości – warknął Voldemort i zatrzymał się gwałtownie. – Od tego zależy, czy mój plan się powiedzie. Musi się powieść, przecież jest genialny.
- Oczywiście, że tak. Poza tym znasz Dumbledore’a. Nawet w tobie starał się odnaleźć coś dobrego, do samego końca ci ufał – odpowiedziałam. – Bardziej obawiałabym się tego, że inni członkowie Zakonu Feniksa i pracownicy ministerstwa zaczną się mu bacznie przyglądać. Przeszłość Severusa przemawia na jego niekorzyść, każdy, kto znał go za czasów szkolnych może potwierdzić, że pałał do czarnej magii niezwykłą namiętnością. Podobnie jak ty.
- To fakt. Dlatego nie chciałbym stracić tak odpowiedniego Śmierciożercy.
- Tyle że w tej sytuacji po raz pierwszy nie igrajmy z czasem – zauważyłam. – Aby przekonać Dumbledore’a, ten musi najpierw zaufać Snape’owi, przyjrzeć się mu… kiedy usłyszy od niego kilka przydatnych informacji na twój temat, szybciej połknie haczyk.
Czarny Pan przyjrzał mi się uważnie, a na jego twarzy było coś… coś dziwnego, czego jeszcze nigdy tam nie widziałam. Jakby satysfakcja, ale bardzo różniąca się od tej, z jaką patrzył na mordowane ofiary.
- Gdyby nie ja, twoja zdolność planowania nigdy by się nie ujawniła. Jestem z ciebie dumny – rzekł.
         Bądź co bądź, Severus zjawił się dopiero trzy dni później. Przez ten cały czas Voldemort był praktycznie nie do zniesienia. Zawsze zachowywał spokój, był mistrzem opanowania, ale to właśnie irytowało najbardziej. W kryzysowych sytuacjach wybuchał. A ja musiałam to wszystko akceptować i znosić.
Dlatego, gdy Snape pojawił się w sali tronowej, moje serce ogarnęła ogromna ulga. Czarny Pan natychmiast kazał mu wszystko opowiedzieć. Już po twarzy Ślizgona poznałam, że plan się powiódł.
- Wszystko poszło zgodnie z twoimi założeniami, mój panie – zwrócił się do niego z największą pokorą. – Na początku był dość sceptycznie nastawiony do mojej wizyty, ale kiedy tylko opowiedziałem, jak żałuję mojego dotychczasowego życia, jak się tego wstydzę… Przyjął mnie z otwartymi ramionami i dał posadę nauczyciela eliksirów. Zaczynam od poniedziałku.
- To świetnie. Niestety ostatnimi czasy nie mamy szczęścia. Złapano kolejnego naszego Śmierciożercę, muszę czym prędzej dopaść Potterów – oświadczył. Był tak skupiony na swoich przemyśleniach, że nie zauważył cienia, który przemknął przez twarz Snape’a, który powtórzył:
- Potterów, panie? A dlatego akurat ich?
- Ponieważ z tego, co wiem, to ich syn urodził się trzydziestego pierwszego lipca. Przepowiednia dotyczy jego, od momentu, gdy poinformowałeś mnie o proroctwie Sybilli Trelawney, pozwoliłem sobie niektóre źródła. Ja wiem, że to dziecko, dopóki go nie zabiję, będzie mi zagrażać. Możesz już odejść – odpowiedział takim tonem, że zrozumiałam, nie było już z nim rozmowy. Snape najwidoczniej chciał coś jeszcze dodać, lecz chyba to zauważył, bo ukłonił się krótko i opuścił komnatę.
- Nie powiedziałeś mi, że odkryłeś, do kogo odnosi się ta przepowiednia – odezwałam się, gdy jego kroki ucichły za zakrętem. Riddle opadł na swój tron i zacisnął długie palce na końcach podłokietników.
- Zobaczymy, jak to będzie. Poczekamy jeszcze jakiś czas, aby Dumbledore nabrał do Snape’a zaufania. Wtedy uderzymy. Odnajdę Potterów, chociaż miałbym przeszukać każdy centymetr tego świata – rzekł. Stanowczość w jego głosie mówiła mi, że naprawdę zamierzał to zrobić. Choćby nie miał zaznać snu czy strawy przez długi, długi czas. Byłam z niego naprawdę dumna. Do tego wszystkiego doszedł sam, bez niczyjej pomocy. Sam był dla siebie uczniem, ale i nauczyciele. A ja obserwowałam go i również uczyłam się wytrwałości, siły i cierpliwości. Tylko dzięki prawdziwej wierze w Toma przetrwałam ciągłe oczekiwania na jego powrót. I opłaciło mi się.

~*~


         Lubię ten rozdział, ale mogło być lepiej. O wiele lepiej. Bardzo pędzę z akcją, ale mam swoje powody. Już niedługo upadek Voldemorta. Nie dodawałam nic ostatnio, ponieważ druga klasa liceum to nie przelewki. Kilka dni temu miałam rocznicę, ale zupełnie o tym zapomniałam. Aach, zakochany człowiek to jednak nie myśli trzeźwo. Bądź co bądź, jestem naprawdę szczęśliwa, że udało mi się wytrzymać tyle czasu. Dedykuję ten rozdział Wam wszystkim, mam nadzieję, że będziecie ze mną i z DLR do końca :* 

20 września 2011

Rozdział 62

         Usiadł na parapecie w pewnej odległości od grupki radosnych uczniów w czerwonych czapkach świętego Mikołaja na głowach. Dyskretnie zerkał na nich przez chwilę. Czuł się bardzo zniecierpliwiony. Lily znów rozmawiała z Potterem. Nienawidziła go, ale ich rywalizacja coraz bardziej słabła, traciła ogień… Evans w końcu podda się Jamesowi i umówi się z nim. To była tylko kwestia czasu.
Ruda, ładna dziewczyna usiadła na parapecie i włożyła mu na głowę czapkę Mikołaja.
- Wesołych świąt. Co tak siedzisz? – zapytała i uderzyła go delikatnie w ramię. Snape tylko kiwną głową na znak, że może być. – Zostajesz na święta w Hogwarcie? Ja muszę wrócić, ale to będzie jak zwykle koszmar. Tunia nadal jest na mnie obrażona.
- Przestań się nią przejmować – mruknął. – Cały czas ci zazdrości, że jesteś czarownicą, a ona nie.
Mówiąc to, cały czas obserwował Jamesa. Rzucał w ich kierunku niby przypadkowe spojrzenia, co chwilę czochrał sobie włosy i ukazywał olśniewająco białe zęby w zniewalającym uśmiechu. Gdyby spojrzenie Severusa mogło zabijać, Gryfon byłby już martwy.
- Tak, wiem – westchnęła Lily i zrobiła smutną minę. – Nie mówmy już o tym. Krążą plotko, że był tu w nocy Sam-Wiesz-Kto. Jak myślisz, to prawda?
Severus uśmiechnął się tajemniczo.
- Widziałem Go. Jego i Dżahmes-Meritamon, kiedy wychodzili ze szkoły. Jest niesamowity. Przerażający, ale niesamowity – odpowiedział przyciszonym głosem, a oczy mu zalśniły. Ruda zerknęła w stronę grupki Jamesa, po czym przysunęła się bliżej Snape’a i wyszeptała:
- A ta Dżahmes? Jak wygląda? Podobno mieszka w Egipcie i jest czarna jak węgiel.
- Nie, to tylko plotki. Jest tak opalona, jak Egipcjanie, niczym się nie różni od normalnego człowieka, ale wygląda tak, jakby czas się z nią w ogóle nie obchodził. Oboje wyglądają tak samo niesamowicie. Jak bogowie – odparł Ślizgon, na co Lily zrobiła niezbyt zadowoloną minę.
- Wiesz, nie podoba mi się twój zachwyt nad Nim. Przecież to, co robi Sam-Wiesz-Kto, jest złe. Naprawdę złe. Bo czym się jego ideologie różnią od ideologii Grindelwalda? – zapytała z pretensją w głosie. – On chce wymordować wszystkich mugoli. Jego pomysły są nawet gorsze. Wiesz, kim jestem, mnie też by zabił.
Snape nagle zmieszał się. Tak, pamiętał wszystko i to bardzo dobrze, ale nie chciał do tego wracać. Podczas okresu Standardowych Umiejętności Magicznych w przypływie złości przezwał Lily szlamą. Pogodzili się dopiero niedawno, choć wydawało się już, że nic z tego nie będzie. Ale Lily przez wakacje ochłonęła, przemyślała kilka rzeczy, porozmawiała ze Ślizgonem i postanowiła dać mu jeszcze jedną szansę. Ostatnią. Severus bardzo się starał, ale nie zamierzał dla niej zmieniać swoich planów.
- Tak, ale kiedy przejdę na jego stronę, to go przekonam – odparł z uśmiechem, by dodać Lily otuchy. Kąciki ust jej drgnęły.
- Muszę już iść, zobaczymy się później – mruknęła, zsunęła się z parapetu i ruszyła w stronę grupki chichoczących uczniów. James Potter drgnął lekko, wypiął dumnie pierś, a na jego wargach pojawił się uwodzicielski uśmiech, ręka zaś szybko powędrowała do włosów. W Ślizgonie aż się zagotowało, ale Evans nawet na niego nie spojrzała. Powiedziała coś do Remusa Lupina, a ten poszedł za nią. Do tego Huncwota nie miał praktycznie nic, denerwowało go jedynie to, że trzymał z nimi. Z Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem. Sam nie wiedział, którego z tej dwójki bardziej nienawidził. Tak myślał, że warto byłoby zostać sługą Czarnego Pana chociażby tylko po to, aby ich dopaść i ukarać za te wszystkie lata upokorzeń. Oczywiście nigdy tego by nie wyjawił Lily, każda wzmianka o Lordzie Voldemorcie, jeśli zawierała jakieś pochwały, przyprawiała ją o silne nerwy. A Severus nie chciał się z nią znowu kłócić. Czuł, że nie mógł jej już wszystkiego powiedzieć. Bardzo pragnął, aby między nimi było tak jak dawniej. Chciał jej opowiedzieć o tym, jak ogromne wrażenie zrobiła na nim uroda Dżahmes-Meritamon, jej ciemna, błyszcząca lekko skóra, a także powaga i stanowczość Voldemorta, jego duże, pająkowate dłonie i twarz jak u węża… Był dlań fascynujący, chciał znaleźć się w jego towarzystwie, zostać jednym z sług… Gdyby mógł, nie kryłby się, nie tylko przez Lily, ale i przed Huncwotami. Chciałby widzieć minę Jamesa Pottera, gdyby poznał jego plany. Owszem, mógł sobie uważać, że Severus jest zauroczony czarną magią, ale był przekonany, że jest jednak zbyt wielkim tchórzem, aby myśleć o tym poważnie. I Snape to wiedział.

         Z Lily zobaczył się dopiero przed kolacją. Zauważyła go, kiedy wychodziła z łazienki, idącego w stronę biblioteki. Natychmiast do niego podbiegła. Policzki miała lekko zaróżowione od emocji.
- Potter znów poprosił, żebym się z nim umówiła – oświadczyła, uważniej obserwując Ślizgona. On tylko prychnął cicho, kiedy padło nazwisko Huncwota, nie patrząc na rudą.
- I co, zgodziłaś się, zgadłem? – zapytał z nutką ironii w głosie. Evans udała, że jej nie usłyszała.
- Nie, odmówiłam. Ale to ciekawe, jak on się stara. Naprawdę, w niektórych sytuacjach jest przezabawny – odparł, rada, że wywołała w przyjacielu rozdrażnienie i zazdrość. – Tak sobie pomyślałam… Skoro Sam-Wiesz-Kto i Dżahmes-Meritamon tutaj przybyli, jaki musiał być ich cel? Nie mieli ze sobą eskorty Śmierciożerców ani…?
- Wydaje mi się, że byli u Dumbledore’a. W końcu Czarny Pan to jego wróg i dyrektor nie pozwoliłby mu na wałęsanie się po szkole. Ale co z nim załatwiał… nigdy się nie dowiemy – odpowiedział Snape.
- Może zawarli sojusz? – mruknęła z nadzieją w głosie Lily, a Ślizgon zaśmiał się tak głośno, na ile mu pozwalały panujące w bibliotece zasady.
- Czarny Pan i sojusz? – powtórzył. – Ty kpisz? On nigdy nie pojedna się z Dumbledore’em. Nigdy. Jedyna rzecz, na którą się zgodzi, to pojedynek.
Evans uniosła wysoko brwi.
- Nie widziałaś jego miny wczoraj. Był wściekły. Naprawdę, aż przeszyły mnie dreszcze. Gdyby nie obecność Dżahmes, pewnie rozwaliłby drzwi wejściowe. Odniosłem takie wrażenie, że to ona go powstrzymuje od robienia niektórych rzeczy. Uspokaja go. Sam nie wiem…
Oddał pani Pince dwie książki i zawrócił w stronę wyjścia. Lily biegła za nim, rządna informacji. Bardzo zainteresował ją ten temat i chciała dowiedzieć się więcej.
- Powiedz mi… ty jesteś w domu, w którym był kiedyś Sam-Wiesz-Kto. Ile on może mieć lat?
Snape wzruszył ramionami. Był pewien trop. Nikły i mało prawdopodobny, ale zawsze jakiś. Dawno, kilka lat wcześniej istniała w Hogwarcie elitarna grupa uczniów, należących nie tylko do „klubu Ślimaka”, ale po prostu licząca się w szkole. Należeli do niej uczniowie groźni, tajemniczy, a wielu z nich, o ile nie wszyscy, zostali Śmierciożercami. A ich przywódcą był jakiś Tom Riddle. Podejrzewał, że ów bardzo osobliwy Ślizgon musiał mieć coś wspólnego z Lordem Voldemortem. Nie przypominał go ani trochę, ale natrafił na swego rodzaju poszlakę. Riddle’a zawsze można było spotkać z ładną, wyniosłą, aczkolwiek cichą dziewczyną – Victorią Hortus. Po wczorajszym spotkaniu Dżahmes-Meritamon musiał stwierdzić jedno: obie miały takie same oczy, rysy twarzy tak podobne, że mogła to być jedna i ta sama osoba. Nie zamierzał jednak nigdy z nikim podzielić się tą informacją.
- Hmm, wyglądają, jakby czas ich nie obejmował. Tylko tak mogę określić ich wiek. Może w ogóle go nie mają? Poza tym, co to ma za znaczenie? Dużo osiągnęli, znasz moją opinie na ten temat – odparł po krótkim zastanowieniu.
- Taak – przyznała z niechęcią Gryfonka, zawijając sobie kosmyk włosów dookoła palca. – Jesteś bardzo mądry, Severusie. Skąd się w ogóle biorę tacy ludzie? Tacy, którzy chcą podporządkować sobie całe społeczeństwo czarodziejów, i tacy, którzy są im całkowicie oddani?
Domyślił się, że Evans pije do jego nie do końca zdrowych ambicji, ale nie przejął się tym. Nie chciał na nowo wywoływać kłótni, a temat był wyjątkowo drażliwy.
- To ludzie, którzy mają własne idee. Ty i ja umrzemy i nic na świecie nie zdziałamy. Nic nie zmienimy. A Czarny Pan sprawi, że być może będzie się nam żyło lepiej. A może gorzej, tego nie wiadomo. A to, że niektórzy go popierają… To jest jak polityka. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pochwali i ktoś, kto skrytykuje.
Bardzo był rad, że nareszcie zaciekawił Lily czymś, co potwornie go fascynowało. Mógł jej o tym opowiadać godzinami. Czarna magia – to był jego żywioł i pasja. Było mu przykro, że Evans nie mogła tego zaakceptować.
- To fakt, ale jeśli Sam-Wiesz-Kto morduje niewinnych ludzi… mnie być zabił? – spytała.
- Nie, oczywiście, że nie. Ale czasami, kiedy chcesz coś osiągnąć, musisz ponieść pewne ofiary – odparł, patrząc jej prosto w oczy. – Ty tego nie zrozumiesz, jesteś zbyt szlachetna.
Odszedł w stronę Wielkiej Sali, bo kolacja już się zaczęła. Lily nie miała wyjścia, zrobiła to samo, co Severus, analizując słowa przyjaciela. Nie miała pojęcia, o czym mówił. Nie wyobrażała sobie, jak można kogokolwiek pozbawić życia, a co dopiero wielu ludzi, jak to Snape powiedział… „dla większego dobra”. Och, to określenie na pewno przeszło mu przez myśl. Jego fascynacja Lordem Voldemortem nie mieściła się w jej głowie, a słowa, które wypowiedział pod adresem Dżahmes, jego szczery zachwyt nad jej urodą wywołały u niej swego rodzaju zazdrość. Ona sama aż wzdrygała się na myśl, że ta dziewczyna mogła żyć z samym Czarnym Panem, widywać go na co dzień, a nawet dotykać… Nigdy nie podejrzewała, że kobieta może przejść na stronę Ciemności. Pewne było dla niej to, że Lord Voldemort wywoływał u niej strach i obrzydzenie.

~*~


Dziś krótko, ale chciałam ukazać świat oczami młodego Snape’a. Potraktujcie to jako bonus pisany dwudziestego trzeciego maja. Mam zaległości w publikowaniu xD Odcinek miał być już wczoraj, ale tak wyszło. Zapraszam na moje konto na twitterze. Dedykacja dla Mirabelli :* 

29 sierpnia 2011

Rozdział 61

         Voldemort, mimo obietnic, nie zamierzał raczej odwiedzić Dumbledore’a w szkole. Niby zależało mu na tej posadzie, ale nie robił nic w kierunku jej zdobycia. Przynajmniej mnie nic nie było o tym wiadomo. Tom poświęcał się za to bardzo czarnej magii. Siał prawdziwą panikę wśród zwyczajnych ludzi. Nie chciałam tego komentować, ale cale się im nie dziwię. Już sam jego wygląd paraliżował. Mimo wszystko budził we mnie swego rodzaju… fascynację, co przerażało mnie jeszcze bardziej, bo tak wcale nie powinno być. W łóżku zupełnie mnie zaskakiwał, był o wiele brutalniejszy niż wcześniej, ale zauważyłam, że zmienił się i jego charakter. Domyślałam się, że większa władza tak na niego działała, był w końcu nie tylko znaną postacią, ale wywoływał też lęk, co musiało dodawać mu pewności siebie. Czasami był przez to wręcz nie do zniesienia. Nauczyłam się przez to, że nie mogę za bardzo interesować jego metodami rządzenia, o ile chcę mieć spokój. Jeśli się jest z człowiekiem, który zajmuje się polityką czy władzą, najlepiej jest się nie wtrącać.
         Nadeszła zima. Przynajmniej w Londynie, tutaj, w Egipcie nic się nie zmieniło. Nie tęskniłam za śniegiem i mrozem. Pod tym względem nie narzekałam, bez problemu przywykłam do braku astronomicznej zimy.
Pewnej nocy, kiedy przez swego rodzaju niepokój nie mogłam zasnąć i leżałam w łóżku, czytając książkę, drzwi do sypialni otworzyły się, a do środka wszedł Czarny Pan. Z zaskoczeniem zauważyłam, że przyniósł ze sobą mroźny chłód.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał, nie patrząc na mnie.
- Niepokoiłam się o ciebie. Rano zniknąłeś bez słowa, nie zostawiłeś żadnej kartki, nikt nic nie wie… Dokąd poszedłeś?
Położył się na łóżku i ukrył twarz między moją szyją a ramieniem. Był przesiąknięty chłodem, jakby spędził wiele godzin na śniegu.
- Jesteś zimny, byłeś w Londynie? – dopytywałam się. Musiałam zaprzeć się delikatnie rękami, żeby skupić jego uwagę na moim pytaniu.
- W Hogsmeade. Umówiłem się na spotkanie z Dumbledore’em. Za trzy dni znów muszę się udać na północ. Chciałbym, żebyś wtedy była ze mną – odparł.
- Może faktycznie powinnam. Nie chcę, żebyście się pozabijali. Co zrobisz, kiedy dostaniesz posadę? Nauczyciele muszą mieszkać w Hogwarcie, nie chcę, żebyś znów wyjeżdżał.
- Jakoś dam sobie radę, nie będę mieszkał w zamku albo cię zabiorę ze sobą.
Odłożyłam książkę i ułożyłam się do snu. Byłam zmęczona, nie miałam ochoty na seks. Voldemort najwyraźniej to zrozumiał, bo zrzucił szatę, wszedł całkiem nagi do łóżka i objął mnie. Kiedy niepokój już minął, zasnęłam prawie natychmiast.

*

         Trzy dni później, jak powiedział Czarny Pan, wyruszyliśmy do Wielkiej Brytanii. Lecieliśmy w powietrzu, nie potrzebując mioteł ani dywanów. Już przywykłam do wysokości i wyzbyłam się fobii, ale wciąż czułam niepokój, kiedy znajdowaliśmy się nad otwartym morzem. Mogliśmy się teleportować dopiero, kiedy znaleźliśmy się nad Niemcami i prawidłowo, ponieważ w powietrzu było tak zimno, że cała skostniałam. Wylecieliśmy około godziny drugiej po południu, w Hogsmeade zaś byliśmy dopiero na siedemnastą. Było zimno, padał śnieg, a słońce dawno zaszło. Niebo jaśniało od gwiazd. Poczułam ciepło w sercu, kiedy zobaczyłam ciemny kontur ukochanego zamku.
         Czarny Pan, nawet nie zdejmując z głowy kaptura, zaprowadził mnie do Karczmy pod Świńskim Łbem. Śmierdziało tam kozią sierścią, ale przynajmniej było o wiele cieplej niż na dworze, w kominku huczał ogień i można było zamówić coś do picia. Ja również nie mogłam sobie pozwolić na zdjęcie kaptura, aby nie wzbudzić zainteresowania i przede wszystkim paniki. No i moja karnacja nie była naturalna, przynajmniej w tych stronach.
Usiedliśmy przy pustym stole w najciemniejszym kącie. Nie chciałam sobą zawracać głowy Voldemortowi, ale czułam tak nieznośne zimno, że nie mogłam myśleć o niczym innym.
- Dlaczego nie idziemy od razu do zamku? – zapytałam po angielsku. Obcy język w Wielkiej Brytanii byłby nie na miejscu. Miałam nadzieję, że w szkole będzie choć odrobinę cieplej.
- Jeszcze czekamy na kogoś. Muszę coś w międzyczasie załatwić – ledwo to powiedział, kiedy drzwi knajpy otworzyły się, a do środka weszło trzech mężczyzn. Zdjęli z głów kaptury. Natychmiast poznałam Avery’ego, Rookwooda i Yaxley’a. Znałam już z imienia i nazwiska każdego Śmierciożercę.
Czarny Pan podszedł do nich, zamienił z Yaxley’em kilka słów, po czym odwrócił w moją stronę głowę. Fałdy jego kaptura zafalowały lekko, więc uznałam to za wezwanie. Wstałam posłusznie i ruszyłam w jego stronę. Opuściliśmy Karczmę pod Świńskim Łbem i udaliśmy się ścieżką przez Zakazany Las w stronę majaczącego w oddali Hogwartu. Śnieg sypał z nieba wielkimi płatami. Czułam się okropnie, mimo grubej, czarnej peleryny, skórzanych rękawiczek i wysokich, czarnych trzewików. Moje dłonie zdrętwiały z zimna, chciałam się już znaleźć w Hogwarcie, którego ciemny kształt stawał się coraz wyraźniejszy, światła w jego oknach jaśniejsze, a drzewa po naszej prawej i lewej stronie rosły rzadziej.

         Dotarliśmy do wysokiego ogrodzenia. Voldemort wyciągnął bez słowa różdżkę, stuknął nią w srebrny zamek, a łańcuch opadł i brama otworzyła się, skrzypiąc cicho. Brnąc przez śniegi zalegające na błoniach dotarliśmy aż pod drzwi wejściowe. Było jeszcze przed kolacją, więc Dumbledore powinien być w swoim gabinecie. Tutaj mogliśmy już zdjąć kaptury. Idąc na odpowiednie piętro, nie spotkaliśmy nikogo. Żadnego ucznia czy nauczyciela. Voldemort wypowiedział hasło, a kamienny gargulec odskoczył na bok. Krętymi schodkami dostaliśmy się na górę, a Tom zapukał do drzwi. Odpowiedział mu uprzejmy głos dyrektora, więc nacisnął klamkę. Oboje weszliśmy do okrągłego, gustownie umeblowanego pokoju. Byli dyrektorzy przyglądali się nam ze swoich ram, Dumbledore zaś uśmiechał się zachęcająco.
- *Dobry wieczór, Tom, Victorio… zechcecie usiąść? – zapytał. Bez słowa usiedliśmy na wskazanych przez niego krzesłach stojących naprzeciwko jego biurka.
- Słyszałem, że został pan dyrektorem. Dobry wybór – przemówił Voldemort głosem o wiele chłodniejszym od tego, którego używał w rozmowach ze mną. Teraz wyglądał naprawdę poważnie i przerażająco. Jego dziwaczna twarz robiła wrażenie.
- Bardzo mnie cieszy, że to pochwalasz – odparł dyrektor z błyskiem czujności w oku. – Napijecie się czegoś?
- Chętnie, przybyliśmy z dalekiego południa.
Dumbledore wstał i podszedł do jakiejś komody. Ze zdziwieniem przyglądałam się, jak krząta się przy półkach. Mógł przecież bez problemu przywołać jakąś butelkę zaklęciem. Kiedy usiadł z powrotem w swoim wysokim fotelu, postawił przed nami dwa złote puchary wypełnione czerwonym winem, a sam wypił trochę ze swojego.
- Bardzo się zmieniłaś, Victorio. Jesteś, oczywiście, piękną kobietą, ale przypuszczałem, że twój związek z Tomem nie przetrwa tyle czasu – zwrócił się do mnie. – Nie mam nic złego na myśli, nie… zważywszy na to, czym on się teraz zajmuje… No, ale mniejsza o to. Tom, czemu zawdzięczam twoją wizytę?
Czarny Pan milczał. Przez chwilę sączył powoli wino. Robił wszystko, by nie okazać swojej złości i niechęci. Kiedy dyrektor wspomniał o naszym związku, wąska brew drgnęła mu lekko. Poznałam, że to zapowiedź czegoś złego, więc uspokajająco położyłam mu dłoń na kolanie. Dumbledore na szczęście nie mógł tego zobaczyć, bo pewnie znowu byłoby gadanie.
W końcu Voldemort odłożył puchar.
- Już nie nazywają mnie Tomem – rzekł. – Teraz jestem znany jako…
- Wiem, pod jakim imieniem jesteś teraz znany – przerwał mu uprzejmie Dumbledore, nie przestając się uśmiechać. – Ale dla mnie zawsze pozostaniesz Tomem Riddle’em. To jeden ze starych nauczycielskich nawyków. Nigdy nie zapominają o początkach swoich uczniów.
Uniósł lekko kielich i przytknął do jego brzegu wargi. Poczułam się dziwnie. Tylko ja zwracałam się do Voldemorta po imieniu, ale tylko czasami, z przyzwyczajenia. Działo się to na szczęście coraz rzadziej, bo Czarny Pan nie lubił tego imienia. Od dawna nikt nie powiedział do niego Tom. Zabrzmiało to nienaturalnie, przynajmniej dla mnie.
- Dziwi mnie, że tak długo pan tu tkwi – stwierdził po krótkiej chwili milczenia. Sprawiał wrażenie, jakby go w ogóle nie obchodziło, że dyrektor użył jego starego imienia. – To dziwne, że taki czarodziej jak pan nie chce opuścić szkoły.
Kłamał. Nigdy o tym nie wspominał, osoba Dumbledore’a średnio go interesowała. Wolał spacerować ze mną wieczorami, przemierzając chłodne piaski pustyni i rozmawiać o zupełnie nieistotnych sprawach, niż zastanawiać się, jakimi intencjami kierował się dyrektor.
- Cóż. Dla takiego czarodzieja jak ja nie ma nic ważniejszego od przekazywania młodzieży starożytnej wiedzy. O ile dobrze pamiętam, ciebie kiedyś też to pociągało.
- I nadal pociąga. Zastanawia mnie, dlaczego pan, któremu ministerstwo już chyba dwukrotnie proponowało stanowisko ministra…
- Trzykrotnie, licząc ostatni raz – poprawił go Dumbledore w bardzo niekulturalny sposób mu przerywając. – Mnie nigdy nie pociągała kariera w ministerstwie i to nas chyba łączy, prawda?
Twarz Czarnego Pana nie wyrażała zupełnie nic. Był przerażający, kiedy tak milczał, patrząc z surową stanowczością na dyrektora. Bardzo wyraźnie dostrzegłam zmianę. Kiedy był ze mną, zachowywał się trochę inaczej, nie był taki chłodny, jego twarz miała inny wyraz… A teraz? Dumbledore musiał mieć dużo odwagi, by móc z uśmiechem i spokojem patrzeć w te wielkie, płonące, szkarłatne oczy. Lord Voldemort od zawsze był dla mnie kimś, dla kogo zrobiłabym wszystko. Nie zawahałabym się przed niczym, czasem myślałam, że byłam naiwna, całkowicie mu podporządkowana, z obsesją na jego punkcie. Ale jeśli tak było, to nie przeszkadzało mi to ani trochę. Nigdy dotąd nie byłam szczęśliwsza, a działo się tak, bo mogłam z nim spędzać całe dnie. Po jedenastu latach znajomości nie przestałam go kochać, moje uczucia nie osłabły nawet na chwilę, czasami tylko przysłaniała je złość. Pokochałam go od samego początku, kiedy byliśmy w Hogwarcie, od samego początku się mną opiekował. Ja jestem jakim typem człowieka, który potrzebuje opiekuna. Nie dałam mu nigdy niczego od siebie. Owszem, poświęciłam mu całe życie. Ale on go nie chciał! Albo raczej nie planował, że los da mu pod nadzór taką denerwującą osobę, jaką jestem. Musiał mnie kochać na swój sposób, nie można przecież aż tak łgać. Jaką miałby z tego korzyść?

- Wróciłem tutaj, jak proponował mi profesor Dippet, by ponowić moją starą prośbę. Mógłbym pokazać uczniom to, czego żaden inny nauczyciel nigdy nie będzie w stanie. Wiele eksperymentowałem i wiele dokonałem – rzekł Voldemort bez cienia emocji na twarzy.
- Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że wiele dokonałeś, pogłoski o tym dotarły aż tutaj. Przykro mi było uwierzyć choć w połowę z nich – przyznał Dumbledore. 
- Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom. Na pewno pan o tym wie, Dumbledore.

- Nazywasz „wielkością” to, czego dokonałeś? – zapytał dyrektor z gasnącym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście. Poszerzyłem granice magii bardziej, niż ktokolwiek dotychczas – odparł Voldemort takim tonem, jakby uznał, że Dumbledore jest bardzo niedzisiejszy, skoro nie jest mu to wiadome.
- Pewnych rodzajów magii – znów poprawił go spokojnie dyrektor. – Bo jeśli chodzi  inne, to nadal jesteś… wybacz mi… żałosnym ignorantem.
Moje oczy lekko się rozszerzyły. O Tomie mogłam powiedzieć wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale na pewno nie to, że jest żałosny. Bardzo ciekawa byłam jego reakcji, ale on tylko uśmiechnął się groźnie.
- Stary argument – stwierdził, niewzruszony tą obelgą. – Nie zobaczyłem na świecie nic, co mogłoby potwierdzić pańską słynną tezę, że miłość jest potężniejsza od tych moich rodzajów magii.
- Może szukałeś w niewłaściwych miejscach? – zapytał starzec z błyskiem w oczach. – A może nie doceniasz tego, co masz? Jestem bardzo zaintrygowany, że nie rozstaliście się z Victorią. Skoro tak gardzisz każdym ciepłym uczuciem…
- Wie pan, to nie pańska sprawa, dlaczego jesteśmy razem. Nie przyszedłem tu, by rozmawiać o naszym związku, choć powiem panu jedną rzecz. Sztuką nie jest odrzucić miłość, by zająć się takim rodzajem magii, ale pogodzić te dwie sprawy – jego odpowiedź mnie zaskoczyła, choć wciąż czułam się zdenerwowana, że Dumbledore w tak bezczelny sposób wtrącał się w nasze sprawy. Co go właściwie obchodzi, że jesteśmy razem. Przybyliśmy tu po to, aby Tom dostał tę posadę. Nie powiem jednak, jego odpowiedź zrobiła na dyrektorze ogromne wrażenie. – Jeśli jednak chciałbym zacząć szukać od nowa, chyba nie ma lepszego miejsca niż Hogwart. Pozwoli mi pan tu wrócić? Pozwoli mi pan dzielić się z uczniami moją wiedzą? Oddaję siebie i moje talenty do pańskiej dyspozycji. Jestem na pana rozkazy.
Dumbledore uniósł brwi. Jednak nie on jeden to uczynił. Bardzo mnie zdziwiła wypowiedź Riddle’a. Jeszcze nigdy nie usłyszałam takich słów formułowanych przez jego wargi. W napięciu obserwowałam dyrektora, ciekawa, co powie. On też musiał być tym zaskoczony.
- A co się stanie z tymi, którym TY rozkazujesz? Co się stanie z tymi, którzy nazywają siebie… w każdym razie tak głoszą plotki… Śmierciożercami? – jego odpowiedź trochę mnie rozczarowała. Spodziewałam się sarkazmu, drwiny lub prób sprowokowania Voldemorta, a tutaj tylko… to. Lord wyglądał przez chwilę na zaskoczonego, ale szybko się opanował.
- Jestem pewien, że moi przyjaciele dadzą sobie radę beze mnie – odrzekł. Chyba pęknę ze śmiechu. Przyjaciele? Większością gardził, z rozbawieniem obserwował, jak próbują mu się przypodobać. Na początku usiłowali podlizać się i mnie; chwytali mnie nagle za rękę i całowali wierzch mojej dłoni, dopóki nie zauważył tego Czarny Pan i nie potraktował każdego ze sprawców Cruciatusem. Od tamtej pory wiadome było, że nikt poza Voldemortem nie mógł mnie dotykać. A on robił to z wyraźnym zadowoleniem i satysfakcją. Należałam tylko do niego, lecz nie przeszkadzało mi to. Lubiłam robić to, co sprawiało mu przyjemność.
- Rad jestem, że nazywasz ich swoimi przyjaciółmi. Ja odniosłem wrażenie, że są raczej twoimi sługami – stwierdził Dumbledore.
- Mylił się pan.
- No cóż. Ale pomówmy otwarcie – odłożył swój pusty już kielich na stół i zetknął palce w charakterystyczny dla siebie sposób. Często widziałam, jak to robił. – Dlaczego przybyłeś tu w ciemną noc, ciągnąłeś za sobą Victorię w te mrozy, w towarzystwie swoich popleczników, by prosić o posadę, której wcale nie chcesz?
Voldemort okazał chłodne zdziwienie.
- Posadę, której nie chcę? Przeciwnie, bardzo jej pragnę.
- Tak, wiem, chcesz wrócić do Hogwartu, ale nie chcesz nikogo nauczać, podobnie jak kilka lat temu. O co ci naprawdę chodzi, Tom? Dlaczego choć raz nie spróbujesz poprosić otwarcie? – w głosie dyrektora po raz pierwszy zabrzmiała powaga. Na ustach Czarnego Pana pojawiła się drwina.
- Skoro nie chce mi pan dać tej posady…
- Oczywiście, że nie chcę. I nie sądzę, byś choć przez chwilę tego ode mnie oczekiwał. Przybyłeś tu jednak, poprosiłeś, musiałeś mieć w tym swój cel.
Czarny Pan powstał nagle. Cały czas trzymał mnie za rękę, więc i ja wstałam. Dumbledore zrobił to samo. Na twarzy Voldemorta malowała się przerażająca wręcz wściekłość.
- To pańskie ostatnie słowo? – zapytał cicho.
- Tak.
- Więc nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia.
- Nie, nie mamy – przyznał ze smutkiem Dumbledore. – Dawno minął czas, gdy mogłem cię przestraszyć płonącą szafą i zmusić, byś zadośćuczynił ofiarom swoich przestępstw. Ale tak bym pragnął, Tom… tak bym pragnął…
Ręka Voldemorta automatycznie drgnęła w kierunku kieszeni z różdżką, ale uścisnęłam mocniej jego dłoń i naparłam na niego delikatnie, by dać mu znak, że pora już iść. Zanim opuściliśmy gabinet, rzuciłam Dumbledore’owi ostatnie spojrzenie i pozwoliłam się wyprowadzić na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nami z hukiem. Cudownie. Teraz to dopiero będzie wściekły. Sama nie wiem, jakim sposobem go uspokoję, ale nie będzie to łatwe. Przez kilka minut bałam się odezwać.
- Skurwysyn. Pożałuje tego – mruknął.
- Możesz mnie tak nie szarpać? – zapytałam, kiedy choć część odwagi do mnie wróciło.
- Jak sobie życzysz – warknął i zatrzymał się gwałtownie. – Poczekaj tu na mnie.
- Ale chyba nie chcesz tam wrócić i…
- Chcę, ale na razie nie mogę. Poczekaj tu.
I zniknął za zakrętem. Cóż miałam zrobić? Musiałam tu na niego zaczekać. Z lekką obawą oparłam się o ścianę, pogrążona we wspomnieniach. Tyle tu przeżyłam… Tęskniłam za Hogwartem, za wszystkimi jego ekscentrycznościami. Nic dziwnego, że Voldemort chciał tu wrócić. Wiedziałam, że to był jego pierwszy i jedyny prawdziwy dom, a ja, choćbym nie wiem jak się starała, nigdy nie dam mu tego, co dała ta szkoła. To było zrozumiałe, nie przeszkadzało mi, że nie kochał Egiptu tak, jak ja, choć pragnęłam w sercu, by się to zmieniło.
A tak z innej bajki… Dumbledore zyskał nowego, bardzo niebezpiecznego wroga. Może i pokonał Grindelwalda i umiejscowił go w więzieniu, z Lordem Voldemortem nie pójdzie mu tak łatwo. Po jego minie, kiedy opuściliśmy gabinet dyrektora, poznałam, że jest tak wściekły i przepełniony jadem, że nie przebaczy mu tego nigdy. Riddle’owi tak w ogóle trudno było wybaczyć cokolwiek. A Dumbledore’a nienawidził już od samego początku. I mimo, że nazwał go tylko skurwysynem, w sercu mieszał go z błotem tak, jak nigdy jeszcze nikogo. Może wrócił, by się zemścić…? Nie, nie ryzykowałby tak bardzo. W zamku jest mnóstwo nauczycieli, którzy są dobrymi czarodziejami, nie oszukujmy się. Zresztą, nie narażałby na niebezpieczeństwo uczniów. Zależało mu na powiększeniu grona czarodziejów o czystej krwi.
         Czekałam zaledwie kilkanaście minut na jego powrót. Minę miał tak samo wściekłą, ani trochę się nie uspokoił. Ujęłam niepewnie jego wielką, białą dłoń i oparłam policzek o jego ramię.
- Wracamy do domu? – spytałam ostrożnie.
- Nie. Tę noc spędzimy w Knajpie pod Świńskim Łbem, muszę jeszcze coś załatwić – ostrość w jego głosie trochę mnie zmroziła. Nie chciałam go denerwować, więc nie zapytałam, co to za plany i dlaczego je realizuje, choć bardzo chciałam to zrobić.

Opuściliśmy zamek, na powrót wchodząc w śnieg, sięgający nam niemal do kolan. Ja również poczułam narastającą złość. Zawsze, kiedy było mi zimno, denerwowałam się. Wsunęłam prawą dłoń do kieszeni Voldemorta, gdzie napotkałam jego rękę. Chciałam się do niego przytulić, ale jego ciało wciąż było napięte i sztywne od złości, z którą walczył. Czułam, jak narasta, okiełznanie jej stawało się dla niego coraz trudniejsze. Oczywiście, uspokojenie go spadnie jak zwykle na mnie.
         Dotarliśmy do Hogsmeade dwadzieścia minut później, nie odzywając się do siebie. Gdy przekroczyliśmy próg gospody, poczułam ulgę w postaci wszechogarniającego mnie ciepła. W kominku płonął wielki ogień, ludzi było wyjątkowo dużo. Podeszliśmy do brudnej lady, a Riddle zamówił jeden pokój na noc, wziął od starego barmana wielki, mosiężny klucz i zaprowadził mnie na górę. Na klatce było zimniej, a ja czułam się tak, jakbym przebywała w pomieszczeniu z przeciągiem. Otrzymaliśmy pokój numer czternaście. Weszliśmy do środka, a Czarny Pan wyciągnął z kieszeni różdżkę i rzucił jakieś zaklęcie. Usiadłam na brzegu kulawego łóżka, nakrytego wilgotnymi, paskudnymi kocami.
- Kiedy wrócisz? – zapytałam i wyciągnęłam ręce, żeby go objąć, gdy podszedł do mnie i przyklęknął na drewnianej, skrzypiącej podłodze pokrytej brązową, ohydną wykładziną.
- Nie wiem, pewnie koło trzeciej… Połóż się spać, nie czekaj na mnie – odparł. Pocałował mnie w usta i wplótł długie palce w moje włosy. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Zawsze tak się działo, kiedy mnie dotykał. Jego uścisk zelżał, ale jeszcze mocniej przytuliłam się do niego i pogłębiłam pocałunek. Przez chwilę trwaliśmy tak w bezruchu. Pogładziłam jego zapadnięte policzki i ucałowałam je.
- No, idź już – mruknęłam i cofnęłam się w głąb łóżka. Voldemort wstał i bez słowa wyszedł. Z ciężkim westchnieniem zwinęłam się w kłębek i nakryłam się kocem, nawet nie zdejmując peleryny. Po luksusach w Egipcie trudno mi było się dostosować na tę noc do chłodu, niewygody i fetoru. Bo, nie oszukujmy się, panowały tu straszne warunki. W sierocińcu Toma, mimo że ubogo, było przynajmniej czysto.

~*~

Ostatni rozdział w te wakacje. Miał być wczoraj, ale mam trochę zepsuty internet i nie chciał się opublikować. Być może zdążę jeszcze dziś napisać coś na Czwórkę. Pragnę Was zaprosić na moje dwa nowe blogi: Łzy-Marii-Magdaleny i Kochanek-Muz. Ten drugi jest ściśle powiązany z SCP, ponieważ opowiada o życiu Barty’ego przed poznaniem Sophie. No, to ja zabieram się za rozdział na Czwórkę, a Was zapraszam na podstronę „W następnym odcinku”, gdzie dodałam już trzy cytaty z rozdziału numer sześćdziesiąt dwa. Dedykacja dla Merimaat :*

* Scena w gabinecie Dumbledore’a pochodzi z książki „Harry Potter i Książę Półkrwi”. Rozdział dwudziesty „Prośba Lorda Voldemorta”, który nieco zmieniłam.