Od
dnia, w którym Dumbledore całkowicie stłamsił nadzieję Lorda Voldemorta na
zostanie nauczycielem obrony przed czarną magią minął ponad rok. Jakimś cudem
udało mi się w końcu zapanować nad jego gniewem, choć utrzymywała się ona aż do
wiosny. Ową sielankę prędko ukróciła któregoś dnia wybuchem złości, ponieważ
byłam już zmęczona jego humorami. Ile można tak się zachowywać? Śmierciożercy
bali się przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, kapłanki były zupełnie
zdezorientowane, a w świecie magii zapanował taki chaos, z jakim nie mieliśmy
do czynienia nawet za władania Grindelwalda. Nie przebywałam w Londynie tak
często, jak Riddle, ale regularnie otrzymywałam „Proroka Codziennego”,
oczywiście pod fałszywym nazwiskiem Janet Wilson. Praktycznie codziennie ukazywały
się tam artykuły i informacje o nowych zniknięciach lub znalezionych ciałach.
Nasze lochu wypełnione były osobami, które coś znaczyły. Mugoli mordowano na
miejscu. Poplecznikami Czarnego Pana byli głównie Ślizgoni lub obcokrajowcy,
dlatego pojawienie się pewnego sierpniowego dnia Gryfona było dla mnie zupełną
nowością i niespodzianką. Większą część dni spędzałam w bibliotece, studiując
tajemnicze księgi lub w lochach, obserwując tortury więźniów. Tego wieczora
siedziałam w sali tronowej i czytałam wielką Księgę Transmutacji, kiedy Heather
przyprowadziła do mnie jakiegoś niskiego, grubego… hmm, nie byłam pewna, czy
mogę go nazwać mężczyzną, bo miał nieco ponad osiemnaście lat, ale był tak
wystraszony, że wyglądał o wiele młodziej. Miał jasne, mysie włosy, małe,
wodniste, niebieskie oczy i coś, co upodabniało go do szczura.
- Pani,
to jest Peter Pettigrew, przyszedł tutaj, jak to określił, do
„Sama-Wiesz-Kogo”, ale pana nie ma, więc… - odezwała się.
- Dziękuję,
kochana, zajmę się nim. Możesz odejść – powiedziałam jej i skinęłam sztywno
głową. Kiedy kapłanka zniknęła za drzwiami, zwróciłam się do gościa: - Nie
jesteś za młody na popieranie Czarnego Pana? Dopiero co ukończyłeś Hogwart.
Gryfon, tak?
Jego umysł był mi otwartą księgą, z
której bez trudu mogłam przeczytać najdrobniejsze informacje o nim. Glizdogon,
bo tak mówili mu szkolni przyjaciele, skinął głową. Jego strach był niemal
wyczuwalny, ale nie trzeba było być geniuszem, aby się zorientować, że jest
śmiertelnie przerażony. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu, a on sam drżał
lekko.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Ostrzegam cię, że to nie jest decyzja, którą można odwołać. Oczywiście, jeśli
chciałeś zostać Śmierciożercą, to bardzo słusznie, ale jeśli jest to chwilowa
zachcianka… radzę ci to przemyśleć – dodałam.
- Trzeba być realistą, to jest oczywiste,
że Czarny Pan będzie rządził przez wieku – ośmielił się nagle Peter, ocierając
zimną ręką pot z czoła.
Drzwi otworzyły się, a do środka wkroczył
Czarny Pan spowity w ciemny płaszcz. Na widok Pettigrew zdjął kaptur z głowy i
uśmiechnął się przebiegle.
- No, no, najpierw Severus Snape, teraz
Glizdogon… Młodzi mają lepsze ambicje, niż dawniej – rzekł. – Zobaczymy,
zobaczymy. Chodźmy. Dżahmes, kochanie, za
chwilę do ciebie przyjdę, tylko załatwię tą sprawę.
Skinął na Glizdogona i oboje opuścili
komnatę. Podparłam się na łokciu. Nie bardzo ufałam takim, którzy dopiero co
skończyli szkołę. Na przykład taki Lucjusz Malfoy. Niby nieco od Glizdogona
starszy, ale fałszywy. Już nie raz i nie dwa powtarzałam Voldemortowi, że
powinien być przy nim ostrożniejszy, ale on oczywiście wiedział lepiej. Za to
małżeństwo Lestrange… zwłaszcza Bellatriks. Niby na początku za nią nie
przepadałam, ale okazała się bardzo posłuszną i wierną sługą. Wciąż i wciąż
mnie dziwiło, że postanowiła wyjść za Rudolfa. Nie pasowali do siebie, ona była
pełna werwy, miała silny charakter, a on – jej zupełne przeciwieństwo. Nie
kochała go, to było oczywiste. Małżeństwo z rozsądku. W przypadku jej siostry,
Narcyzy, było trochę inaczej. Też na pierwszym miejscu stał rozsądek, lecz
miłość przyszła pierwsza.
Kilkanaście
minut później nadszedł Czarny Pan. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Cóż,
rozumiem, że to nowy poplecznik, ale… i dzieciak. Sana wiem, jaka byłam w jego
wieku. Mam dwadzieścia pięć lat i wie, że myślę inaczej niż wtedy, gdy miałam
osiemnaście. A mężczyźni przecież później dorastają. Zarówno decyzja Snape’a
jak i Glizdogona mogła być pochopna.
- Będę go uważnie obserwował. Jest
niezwykle łatwowierny i zagubiony, a to nie jest najlepsze połączenie – rzekł,
siadając obok mnie. – Dobrze wiem, że jest jeszcze młody, ale ja w jego wieku
wcielałem w życie swój plan. A Pettigrew dodatkowo jeszcze jest w założonym
przez Dumbledore’a zgromadzeniu… nazywa się to Zakon Feniksa. Został powołany
do walki ze mną i z moimi Śmierciożercami, czuję się naprawdę zaszczycony.
Ucałował wierzch mojej dłoni, śmiejąc się
w iście podły sposób. Ja jednak nie byłam do tego tak optymistycznie
nastawiona.
- Podwójny agent, tak? A skąd wiesz, że
to nie jest pomysł Dumbledore’a? Może chciał mieć wśród Śmierciożerców szpiega?
Pewnie dlatego był taki przerażony. Żaden z twoich sług nie dygocze na twój
widok – powiedziałam cicho.
- Niczego takiego w nim nie odnalazłem,
żadnych śladów wyższej magii. Pozostaw to wszystko mnie, nie zaprzątaj sobie
tym głosy. W ostateczności można go zabić, prawda? – jego głos przesycony był
złośliwą uciechą, zabicie kogoś było dla niego tak proste, jak umycie zębów. Ja
wolałam nie mieszać się w jego politykę i sposób rządzenia. To było łatwiejsze.
Z doświadczenia wiedziałam, że nie mogłabym żyć spokojnie, gdybym znała każdy
szczegół.
- Dobrze, rób, co uważasz za słuszne. Ale
żeby nie było, że cię nie ostrzegałam – stwierdziłam. Voldemort przysunął się,
żeby mnie pocałować, ale moje obawy wcale się nie zmniejszyły.
*
Dni
mijały, a Lord Voldemort uważnie obserwował dwóch nowych Śmierciożerców. Według
mnie wiarygodniejszy był Snape. Oddany i bardzo przebiegły potrafił idealnie
działać w ukryciu. Muszę przyznać, że nawet go polubiłam. Odnosił się do mnie z
należnym szacunkiem, Glizdogon zaś – z przesadną czcią, co mnie nieco mierziło.
Był raczej marnym czarodziejem, lękliwym, choć nawet lojalnym człowiekiem.
Jedyne, czego się obawiałam najbardziej, to jego tchórzostwo. Mógł nas zdradzić
Dumbledore’owi z czystego strachu, choć Voldemort regularnie kontrolował jego
umysł i jego samego.
Z Severusem często rozmawiałam; jego
myśli były niedostępne dla świata. Jak na tak młodego czarodzieja, świetnie
władał oklumencją. Była to dobra cecha, ponieważ żaden Dumbledore nie miał do
nich dostępu. Co do Petera, Czarny Pan blokował jego myśli i wspomnienia
dotyczące niego zaklęciem, ale nie była to ochrona dająca sto procent pewności.
Z tego, co było mi wiadome, Snape i Glizdogon nie lubili się, choć nigdy w Domu
się na siebie nie natknęli, a żadne z nich nie wiedziało o sobie nawzajem. Z
tego, co Czarny Pan mi opowiedział, Pettigrew należał do grupki uczniów, która
torturowała Severusa za czasów szkolnych. Oboje postanowiliśmy, że lepiej
będzie im o sobie nie mówić. Ślizgon, by się odegrać na Gryfonie, mógłby
anonimowo na niego donieść, co nie pomogłoby Voldemortowi w realizacji
życiowego planu. Bądź co bądź, bardziej byłam przekonana do Snape’a. Opanowany,
bezkonfliktowy, doskonały aktor… Idealny Śmierciożerca w moim mniemaniu.
Dopiero
rok później okazało się, jak bardzo młody Ślizgon był przydatny. Dostał od
Czarnego Pana jasne zadanie: mieć na oku Albusa Dumbledore’a. A pan Snape
doskonale się spisywał. Lecz pewnego wieczora…
- Chcę rozmawiać z Czarnym Panem. Teraz.
Szłam akurat korytarzem w nadziei, że
spożyję spokojną kolację. Za zakrętem zaś napotkałam Severusa wyrywającego się
dwóm kapłankom, które rozpaczliwie go hamowały, prosząc w niezrozumiałym dla
niego języku:
- Pan
jest zajęty, musisz poczekać, aż sam cię wezwie.
- Severus. A co ty tutaj robisz? –
zapytałam i gestem ręki odprawiłam młode dziewczyny.
- Mam pilne informacje dla Czarnego Pana,
to naprawdę nie może czekać – odparł, kłaniając się krótko. Przez kilka sekund
przyglądałam mu się uważnie. Ani ja, ani on nie mrugnął.
- Dobrze więc, proszę za mną.
Poprowadziłam go korytarzem do wielkiej
łaźni. Bardzo nie chciałam, żeby zobaczył Voldemorta w całkowitym negliżu, więc
kazałam mu zaczekać, sama zaś weszłam do środka. Zastałam Czarnego Pana
samotnie leżącego w wielkim basenie. Opierał się ramionami o jego krawędź,
głowę miał lekko przechyloną. Gdy mnie usłyszał, odwrócił się, a na jego twarzy
pojawił się zachęcający uśmiech.
- Przyszłaś się dołączyć? To cudownie.
- Nie, nie przyszłam. Snape do ciebie –
odparłam i podniosłam z podłogi puchaty, biały ręcznik. Voldemort wziął go ode
mnie i wyszedł z basenu, ociekając wodą. Prędko doprowadził się do stanu
używalności i poszedł za mną. Snape czekał za drzwiami, jak mu kazałam.
- Ponoć masz dla mnie jakieś bardzo ważne
informacje – rzekł Riddle, przyglądając mu się uważnie.
- Tak jest, panie. Poszedłem za
Dumbledore’em… Spotkał się z nową nauczycielką wróżbiarstwa, Sybillą Trelawney.
Na samym początku nie była przekonująca, ale Dumbledore miał już wyjść, kiedy
przepowiedziała… To było proroctwo o tobie, mój panie – odpowiedział. –
Wyrzucono mnie z Karczmy pod Świńskim Łbem, ale udało mi się usłyszeć jej
treść. Oto nadchodzi ten, który ma moc,
pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a
narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…
Voldemort spojrzał na mnie, potem na nowo
na Snape’a. Ta informacja faktycznie była ważna. Dla Riddle’a zaś musiała
znaczyć o wiele więcej, niż dla mnie czy Severusa. Miał nowy plan, widziałam to
w jego oczach.
- Dobrze się spisałeś, możesz być pewien,
że Lord Voldemort ci to wynagrodzi – zwrócił się do niego. – Ale musisz coś
jeszcze dla mnie zrobić, zanim zacznę działać. Gdy nadejdzie właściwy moment, zgłosisz
się do Dumbledore’a na stanowisko jakiegoś nauczyciela, by móc go szpiegować.
Masz być skruszonym, zagubionym człowiekiem, który zrozumiał swój błąd i
pragnie się nawrócić, rozumiesz? – kiedy Ślizgon skinął głową, ten chwycił mnie
za ramię, mówiąc: - Chodź, mamy coś do
omówienia. Szybko.
Zaprowadził nas do sali tronowej, gdzie
odbywały się wszelkie narady nie tylko ze mną, ale i ze Śmierciożercami. Na
jego twarzy malowało się trudne do opisania szaleństwo.
- Spisek. Spisek. Trzeba go szybko załatwić. Przepowiednia mówi o dziecku
urodzonym pod koniec lipca… Trzeba to będzie zbadać. Severusie, musisz
kontrolować to, co robi Dumbledore. Potrzebuję w Hogwarcie kogoś, kto jego
sprytny i przebiegły – rzekł. – Nadajesz się do tego znakomicie.
Był to bez wątpienia wielki zaszczyt, ale
po minie młodego Śmierciożercy poznałem, że nie był tym zachwycony. Snape
wydawał się być niezwykle ambitnym człowiekiem, ale co się teraz stało?
- Panie mój, jestem zaszczycony, że
wybrałeś właśnie mnie, ale wszyscy wiedzą, że ci służę. Dumbledore oda mnie w
ręce Ministerstwa Magii zanim zdążę otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć –
odezwał się Ślizgon. Wyglądał na zmartwionego i chyba nie rozumiał planu Lorda
Voldemorta, który uśmiechnął się przebiegle.
- W takim razie zrobisz tak, żeby
Dumbledore pomyślał i przede wszystkim uwierzył,
że zrozumiałeś swój błąd, zmądrzałeś bardzo pragniesz pomóc mu mnie zniszczyć –
wyjaśnił i utkwił w nim wzrok, obserwując jego reakcję. Snape uśmiechnął się
złośliwie.
- Genialne – stwierdził. – A kiedy mam to
zrobić?
- Musisz chwilę odczekać, ale im
wcześniej, tym lepiej – odparł Czarny Pan. – Dumbledore musi ci zaufać. Idź
już, muszę przemyśleć kilka spraw.
Oboje patrzyliśmy, jak Severus zmierza
przez komnatę i znika za wysokimi drzwiami. Byłam pod wielkim wrażeniem tego
planu, bądź co bądź, ale ten był genialny. Objęłam go za szyję rękami i
pocałowałam jego wąskie wargi.
- To
jest świetne. Myślisz, że da sobie radę? – zapytałam. – Jest jeszcze taki młody…
- Powiodło
mu się w Karczmie pod Świńskim Łbem, więc trzeba to pociągnąć. Jest w nim duży
potencjał, który trzeba wykorzystać. To człowiek, który idealnie nadaje się na
Śmierciożercę.
Przekonanie, z jakim to powiedział,
wystarczyło mi, bym uwierzyła. Obawiałam się tylko jednego: że Dumbledore
wyczuje przekręt i stracimy tak zacnego sługę. Był jednym z najbardziej
opanowanych i kompetentnych Śmierciożerców, zupełnie jak chociażby Lucjusz
Malfoy, lecz do tego niezwykle odważny i skłonny do poświęceń. Z tego, co było
mi wiadome, jego ojciec był mugolem, matka zaś pochodziła z zacnej rodziny
czarodziejów czystej krwi. To naprawdę zaskakujące, dlaczego czarodzieje i
czarownice z szanowanych, elitarnych rodów upadają tak nisko, by poślubić
nie-magiczną osobę. Na przekład taka Andromeda, siostra Bellatriks. Zhańbiła
powszechnie wzbudzające respekt nazwisko Blacków, okryła wstydem nie tylko
siebie, ale i członków swojej rodziny.
I… mówię to ja. Ja, która pokochała
parszywego mieszańca, którym w rzeczywistości był Tom Riddle. Teraz jednak był
Lordem Voldemortem, nikt nie śmiałby zasugerować, że miał ojca mugola, który
porzucił jego matkę. Gdyby był szlamą, czy myślałabym o nim inaczej? Kiedy
teraz nad tym się zastanawiam, to chyba… nie.
*
Z
niecierpliwością czekał na powrót Snape’a. Przechadzał się tam i z powrotem,
nerwowo szarpiąc swój czarny płaszcz. Ja siedziałam na swoim tronie i
obserwowałam go z niepokojem. Mimo że byliśmy zawsze dla siebie równi, czułam
swego rodzaju strach, kiedy się tak zachowywał. Miotał się jak dzikie zwierzę w
klatce, zamknięte i rozjuszona, a ja nie mogłam nic zrobić.
- Może
spróbuj ochłonąć – odezwałam się, obracając w dłoniach bezwiednie jedną ze
swoich złotych bransolet. – Przekonanie
Dumbledore’a, że nagle zmieniło się poglądy musi zająć sporo czasu. Dyrektor
nie jest głupi, trzeba dać mu czas. Postaraj się być cierpliwy.
- Proszę,
nie mów o cierpliwości – warknął Voldemort i zatrzymał się gwałtownie. – Od tego zależy, czy mój plan się powiedzie.
Musi się powieść, przecież jest genialny.
- Oczywiście,
że tak. Poza tym znasz Dumbledore’a. Nawet w tobie starał się odnaleźć coś
dobrego, do samego końca ci ufał – odpowiedziałam. – Bardziej obawiałabym się tego, że inni członkowie Zakonu Feniksa i
pracownicy ministerstwa zaczną się mu bacznie przyglądać. Przeszłość Severusa
przemawia na jego niekorzyść, każdy, kto znał go za czasów szkolnych może
potwierdzić, że pałał do czarnej magii niezwykłą namiętnością. Podobnie jak ty.
- To
fakt. Dlatego nie chciałbym stracić tak odpowiedniego Śmierciożercy.
- Tyle
że w tej sytuacji po raz pierwszy nie igrajmy z czasem – zauważyłam. – Aby przekonać Dumbledore’a, ten musi
najpierw zaufać Snape’owi, przyjrzeć się mu… kiedy usłyszy od niego kilka
przydatnych informacji na twój temat, szybciej połknie haczyk.
Czarny Pan przyjrzał mi się uważnie, a na
jego twarzy było coś… coś dziwnego, czego jeszcze nigdy tam nie widziałam.
Jakby satysfakcja, ale bardzo różniąca się od tej, z jaką patrzył na mordowane
ofiary.
- Gdyby
nie ja, twoja zdolność planowania nigdy by się nie ujawniła. Jestem z ciebie
dumny – rzekł.
Bądź
co bądź, Severus zjawił się dopiero trzy dni później. Przez ten cały czas
Voldemort był praktycznie nie do zniesienia. Zawsze zachowywał spokój, był
mistrzem opanowania, ale to właśnie irytowało najbardziej. W kryzysowych
sytuacjach wybuchał. A ja musiałam to wszystko akceptować i znosić.
Dlatego, gdy Snape pojawił się w sali
tronowej, moje serce ogarnęła ogromna ulga. Czarny Pan natychmiast kazał mu
wszystko opowiedzieć. Już po twarzy Ślizgona poznałam, że plan się powiódł.
- Wszystko poszło zgodnie z twoimi
założeniami, mój panie – zwrócił się do niego z największą pokorą. – Na
początku był dość sceptycznie nastawiony do mojej wizyty, ale kiedy tylko
opowiedziałem, jak żałuję mojego dotychczasowego życia, jak się tego wstydzę…
Przyjął mnie z otwartymi ramionami i dał posadę nauczyciela eliksirów. Zaczynam
od poniedziałku.
- To świetnie. Niestety ostatnimi czasy
nie mamy szczęścia. Złapano kolejnego naszego Śmierciożercę, muszę czym prędzej
dopaść Potterów – oświadczył. Był tak skupiony na swoich przemyśleniach, że nie
zauważył cienia, który przemknął przez twarz Snape’a, który powtórzył:
- Potterów, panie? A dlatego akurat ich?
- Ponieważ z tego, co wiem, to ich syn
urodził się trzydziestego pierwszego lipca. Przepowiednia dotyczy jego, od
momentu, gdy poinformowałeś mnie o proroctwie Sybilli Trelawney, pozwoliłem
sobie niektóre źródła. Ja wiem, że to dziecko, dopóki go nie zabiję, będzie mi
zagrażać. Możesz już odejść – odpowiedział takim tonem, że zrozumiałam, nie
było już z nim rozmowy. Snape najwidoczniej chciał coś jeszcze dodać, lecz
chyba to zauważył, bo ukłonił się krótko i opuścił komnatę.
- Nie powiedziałeś mi, że odkryłeś, do
kogo odnosi się ta przepowiednia – odezwałam się, gdy jego kroki ucichły za
zakrętem. Riddle opadł na swój tron i zacisnął długie palce na końcach
podłokietników.
- Zobaczymy,
jak to będzie. Poczekamy jeszcze jakiś czas, aby Dumbledore nabrał do Snape’a
zaufania. Wtedy uderzymy. Odnajdę Potterów, chociaż miałbym przeszukać każdy
centymetr tego świata – rzekł. Stanowczość w jego głosie mówiła mi, że
naprawdę zamierzał to zrobić. Choćby nie miał zaznać snu czy strawy przez
długi, długi czas. Byłam z niego naprawdę dumna. Do tego wszystkiego doszedł
sam, bez niczyjej pomocy. Sam był dla siebie uczniem, ale i nauczyciele. A ja
obserwowałam go i również uczyłam się wytrwałości, siły i cierpliwości. Tylko
dzięki prawdziwej wierze w Toma przetrwałam ciągłe oczekiwania na jego powrót.
I opłaciło mi się.
~*~
Lubię
ten rozdział, ale mogło być lepiej. O wiele lepiej. Bardzo pędzę z akcją, ale
mam swoje powody. Już niedługo upadek Voldemorta. Nie dodawałam nic ostatnio,
ponieważ druga klasa liceum to nie przelewki. Kilka dni temu miałam rocznicę,
ale zupełnie o tym zapomniałam. Aach, zakochany człowiek to jednak nie myśli
trzeźwo. Bądź co bądź, jestem naprawdę szczęśliwa, że udało mi się wytrzymać
tyle czasu. Dedykuję ten rozdział Wam wszystkim, mam nadzieję, że będziecie ze
mną i z DLR do końca :*