10 listopada 2013

Rozdział 81

Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD

         Październik szybko dobiegł końca, jednak Egipt pozostawał równie upalny jak kilka tygodni temu. Moje życie z pozoru wróciło do normy. Byłam zapracowana, jak zwykle, mój czas pochłaniany był bez litości przez jakąś niesamowicie żarłoczną czarną dziurą. Przynajmniej nie musiałam znowu trwać w tym okropnym, nieznośnym zawieszeniu. W głębi serca oczekiwałam z niecierpliwością na dalszy bieg zdarzeń, w końcu teraz mogło być już tylko lepiej.

         Listopad przyniósł mi niespodziewaną wiadomość od Nathira. Listy autorstwa Glizdogona i Czarnego Pana przychodziły dość często, w końcu on sam nie miał nic lepszego do roboty, ponieważ wszystko, co czynił, musiał najpierw przejść przez pośredników. Natomiast wiadomość od Qutajbaha… to coś naprawdę zaskakującego. Co spowodowało, że postanowił wysłać mi sowę? Ostatnie miesiące spędził, żyjąc tylko i wyłącznie dla siebie, dlatego otwierałam kopertę od niego z lekko uniesionymi brwiami. Przepełniała mnie ciekawość, co zawiera.

         Droga Dżahmes-Meritamon,
                   Dawno nie widzieliśmy się, lecz powód tego jest prosty – postanowiłem zacząć coś od nowa. Jednak, gdzie nie spojrzę, tam – Ty.
         Piszę do Ciebie, ponieważ dowiedziałem się o romansie Twojej siostry i pewnego człowieka – Lucjusza Malfoya. Wiem też, jak bardzo się tym zmartwiłaś, mam jednak dla Ciebie dobre wieści. Zivit, po długich przemyśleniach, postanowiła rozstać się ze swym żonatym kochankiem. Jest zrozpaczona, możesz mi wierzyć, ale z całą pewnością czuje się już lżej. Sądzę, że (choć nie jest to moja sprawa) to rozwiąże nie tylko jej, ale i Twoje problemy.
         Brakuje mi Twojego towarzystwa, lecz obawiam się, że nieprędko się zobaczymy. Niemniej jednak napiszę do Ciebie za jakiś czas.
         Zawsze Ci oddany,
                   Nathir Qutajbah

         Moje serce momentalnie przepełniła radość. Coś więcej, niż radość… To była ulga. W żołądku poczułam przyjemną lekkość, która na ten jeden, niesamowity dzień sprawiła, że pozbyłam się wszystkich kłopotów.
Natychmiast zwróciłam się do Heather z prośbą o dostarczenie pergaminu i pióra. Postanowiłam natychmiast naszkicować odpowiedź.

         Nathirze –
                   - Twój list sprawił mi ogromną radość, a jego treść – strąciła kamień z mego serca.
         Masz rację, Zivit jest bardzo wrażliwa, a teraz i samotna, musi się czuć naprawdę okropnie. Dlatego chciałabym Cię prosić, o ile nie stanowi to problemu, abyś dotrzymał jej w tym ciężkim dla niej czasie towarzystwa, podtrzymać na duchu… Jest moją najukochańszą siostrą i bardzo żałuję, że nie mogę teraz z nią być. Mam jednak nadzieję, że uda Ci się sprawić, aby szczęście zagościło znów w jej życiu.
         Dżahmes

*

         Spędziła cały ulewny, listopadowy, przygnębiający dzień w swojej sypialni. Była załamana. Niecały miesiąc temu skończyła trzydzieści trzy lata, nie miała męża, własnego mieszkania, dzieci, pracy… A teraz z własnej woli utraciła miłość swojego życia. Jednak nie mogła zapomnieć rozmowy z Dżahmes-Meritamon, poza tym pamiętała te obietnice Lucjusza… W tę sobotę po kolacji powiem o nas Narcyzie, przyrzekam… albo jeszcze… Musisz być cierpliwa, mam z nią przecież syna, jak Draco by na to zareagował? Nie mogła tego dłużej znieść, to było niesamowicie męczące i raniło jej i tak skrzywdzone serce. Rodzice sądzili, że wszystko jest w porządku, przecież nie sprawiała im kłopotów w zasadzie nigdy, nawet, gdy była młoda. A teraz…
Ktoś zapukał do drzwi jej pokoju. Natychmiast przywołała na twarz sztuczny, wymuszony uśmiech. Do środka zajrzała Earth. W dłoni ściskała grubą kopertę.
- Dostałaś sowę – powiedziała, wyciągając w jej stronę list. Oczy Zivit zalśniły z nadzieją, a w jej sercu zapłonął gorący płomień. Przez chwilę pomyślała sobie, że jest to być może wiadomość od… od Lucjusza. Jednak jej zapał szybko zniknął, gdyż przypomniała sobie, że przecież z nim zerwała.
- Co to? – zapytała, chwytając kopertę.
- To chyba od Dżahmes, przyleciało z południa.
Zivit rozerwała gruby, szorstki papier, a z wnętrza wypadł krótki list. Napisany był po angielsku, ale charakter pisma nie należał do jej siostry. Uniosła lekko brwi i zerknęła na matkę.
- Nie jest od Dżahmes…
- A od kogo?
- Nie mam pojęcia.
Jeszcze raz spojrzała na drobne, ładne literki. Earth zrozumiała. Skinęła głową i wycofała się z sypialni, pozostawiając córkę sam na sam z listem.

         Panno Zivit Lock-Nah
                   Wiem, że nie spodziewała się Pan tej wiadomości, wszak nie znamy się jeszcze. Ale mam nadzieję, że rychło się to zmieni.
         Nazywam się Nathir Qutajbah i jestem bliskim znajomym Pani siostry. Dużo mi o Pani opowiadała, więc chciałbym się z Panią spotkać. Moja prośba może i jest nieco zuchwała i bezpośrednia, ale nie mogę tak po prostu zapomnieć o tym, co mówiła mi o Pani Dżahmes.
         Gdyby Pani rozpatrzyła moją prośbę pozytywnie, proszę do mnie napisać. Adres jest na kopercie.
         Nathir Qutajbah

Zivit musiała przeczytać ten list kilka razy, aby zrozumieć jego treść. Znajomy Dżahmes? Do tego wysłał do niej sowę… Po co? Chce się z nią spotkać? I co dalej? Jednak…
Pomyślała o Lucjuszu…
Tak. Powinna spotkać się z tym… jak mu tam… Nathirem. Chociażby po to, aby odegrać się na Malfoyu, zacząć nowe życie, ewentualnie spróbować o nim zapomnieć.
Pochwyciła leżące na biurku pióro i natychmiast napisała odpowiedź.

         Następny dzień przyniósł jeszcze paskudniejszą pogodę i list od tajemniczego pana Qutajbaha. Momentalnie otworzyła kopertę i przeczytała, że Nathir bardzo chętnie spotka się z nią jeszcze tego samego wieczora. Stwierdziła, że przecież nie ma nic do stracenia.
         Wybrała się na Pokątną, kiedy wybiła godzina siedemnasta. W Dziurawym Kotle znajdowało się jak zwykle całe mnóstwo dziwnie odzianych stworów i czarowników, jednak mężczyznę, z którym się tu dziś umówiła, poznała natychmiast. Siedział przy okrągłym, oświetlonym stoliku, a jego zęby i białka oczu lśniły w półmroku ogarniającym izbę. Jego skóra była błyszcząca i ciemna, a on sam ubrany był w regionalne, fioletowe szaty przyozdobione złotym haftem. Gdy tylko ujrzał Zivit, natychmiast powstał i ucałował jej dłoń, kiedy tylko podeszła.
- Tak sobie właśnie panią wyobrażałem, Zivit – zażartował, a dziewczyna zaśmiała się niechętnie. Humor nieco się jej poprawił, lecz wciąż była bardzo przyduszona przez chaos ostatnich wydarzeń. Natomiast Nathir zaproponował: - Usiądziemy?
Zivit skinęła głową. Zamówili coś do picia, podczas, gdy dziewczyna nadal błądziła wzrokiem po sali.
- Słyszałem o pani problemach… - zaczął Qutajbah, ale Lock-Nah przerwała mu szybko:
- Proszę, mówmy sobie po imieniu.
Ciemną, przystojną twarz Nathira rozświetlił uśmiech.
- Och… znakomicie. Zatem… słyszałem o twoich kłopotach. Mam nadzieję, że to spotkanie nie było ci nie na rękę.
Zivit tylko machnęła lekceważąco ręką i również się uśmiechnęła.
- Wszystko dobrze, moja siostra jest po prostu nadopiekuńcza – odparła.
- To wyśmienicie…
Nathir Qutajbah zaczął mówić coś o Egipcie i Dżahmes-Meritamon, ale Zivit już go nie słuchała. Jej wzrok padł na wpatrzoną w nią osobę… Aż zadrżała w środku, a krew w jej żyłach zlodowaciała. Nie dała tego po sobie poznać, lecz serce w niej zamarło.
Spojrzenie zimnych, spokojnych, stalowych oczu Lucjusza Malfoya sprawiło, że żołądek ścisnął się jej boleśnie, a dreszcz przebiegł po plecach. Szybko odwróciła wzrok, blednąć nieco, choć była pewna: poznał ją. Ale… zaraz, zaraz! Co on tutaj robił? Czy ją śledził? Przecież rozstali się niedawno, a on sam nie chciał zostawić dla niej Narcyzy.
Znów zerknęła ukradkiem w jego kierunku. Mimo że siedział przy stole z jakimś wysoko postawionym urzędnikiem z Ministerstwa Magii, wpatrywał się w nią z uwagą. Niczego więcej nie pamiętała z tego spotkania, przeszłość przysłoniła jej cały świat.

*

         Przyparł ją do zimnej, oklejonej szarą tapetą ściany w pokoiku nad Dziurawym Kotłem, szukając guzików przy jej czarnej szacie i całując ją po szyi, podczas, gdy ona rozpływała się w jego silnych, stanowczych, męskich ramionach. Łapczywie pochwyciła jego wargi, pragnąc tylko jednego – aby ta ich ostatnia, przepełniona namiętnością chwila trwała wiecznie. Podniecenie wzrastało w niej  każdą sekundą, zwłaszcza, gdy wsunął dłoń pomiędzy jej rozpalone żądzą uda. Zamknęła Lucjusza w mocnym uścisku swoich kolan. Ten zaś rozpiął z trudem rozporek, gdyż jego członek mocno już nabrzmiał pod wpływem jej ze zręcznych palców. Podciągnął jej szatę i wszedł w nią jednym, mocnym pchnięciem. Ich usta zajęte były pełnymi pasji pocałunkami, dłonie zaś zdzierały z ciał ubrania. Twarz Zivit wykrzywił grymas rozkoszy, ale i rozpaczy. Podświadomość podpowiadała jej, że nigdy więcej już nie połączy ich to, co łączyło teraz. Lucjusz natomiast skupił się całkowicie na swojej przyjemności. Był mu bardzo na rękę obecny układ. Dobra, posłuszna, kochająca żona w domu i namiętna, pełna pasji i oddania kochanka w pokoju hotelowym na każde żądanie. Z początku nie odpowiadała mu prośba Zivit. Nigdy w życiu nie opuściłby Narcyzy dla tej dziewczyny, nic go z nią przecież nie łączyło. No, nic poza seksem.
Z pospiesznym westchnieniem rozkoszy wypełnił ją swoim gorącym nasieniem, podczas, gdy Zivit wiła się w jego ramionach z walącym w jej piersi sercem.
Gdy skończyli, odetchnęła głęboko.
- Śledziłeś mnie? – zapytała cicho.
- Zivit, przestań. Przecież jest nam razem dobrze – przerwał jej Malfoy, zapinając rozporek i poprawiając zawsze idealnie ułożone, gładkie, platynowe włosy opadające mu na ramiona.
Spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.
- Odejdź od żony – zażądała.
- Zivit, ja…
Trzasnęła drzwiami, pozostawiając Lucjusza całkiem samego. On już tego nie usłyszał, nie chciała dać mu po sobie poznać, że jej świat całkowicie się zawalił. Musiała być silna.

~*~


         I oto dotarliśmy do kolejnej – piątej – rocznicy bloga. W tym roku strasznie sobie pofolgowałam, ale tyle się działo… Mam nadzieję, że następny rok będzie o wiele bardziej udany. Chciałabym Was zaprosić do polubienia mojego nowego, potterowskiego fanpage’a na facebooku oraz na post z okazji piątej rocznicy DLR – „Prorok Frozenki”. Dedykuję ten rozdział Wam wszystkim. Mam nadzieję, że za rok znowu się spotkamy! xD 

1 listopada 2013

Rozdział 80

         - Opuszczasz mnie?!
Wiadomość ta spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Mimo że Czarny Pan powoli odzyskiwał zdrowie, nadal nie wydawał mi się być wystarczająco silny. Poza tym po tak długiej, wieloletniej rozłące nie chciałam znów go utracić. Nie mieściło mi się w głowie, jak Lord Voldemort mógł teraz cokolwiek planować. W tej karłowatej, delikatnej postaci? Starałam się o tym nie wspominać, gdyż wiedziałam, jak istotna jest dla niego sprawa jego ciała i utraconej potęgi. Nienawidził mieć kogokolwiek nad sobą, nie znosił podlegać innym i być od nich zależny.
- Nie na wieczność – odparł. Jego głos był całkiem spokojny. – Muszę wziąć tę sprawę w swoje ręce. Im szybciej zacznę działać, tym rychlej odzyskam dawne ciało i moc.
Wszystko to rozumiałam. Ale nie potrafiłabym się jeszcze pogodzić z jego ponowną utratą. Umiałam bez niego żyć, to było oczywiste. Jednak człowiek bardzo łatwo przyzwyczaja się do wygód obecności osoby, którą się kocha. Do tego obawiałam się o jego zdrowie, nie był już tak potężny, jak dawniej.

         Mimo to Lord Voldemort nie poddawał się. W tym momencie nie mógł mi się postawić. Doskonale zdawał sobie sprawę z mojej wyższości nad nim, lecz także znał mnie i wiedział, że w końcu ulegnę. I tak się stało. Jednak postanowiłam zachować to przez jakiś czas tylko dla siebie, by mieć czas, aby przyzwyczaić się do myśli, iż znów zostanę sama.
Z Heather nie rozmawiałam na temat Czarnego Pana. Przez te wszystkie lata, które spędziłam w tym pałacu, zdążyłam się bardzo do niej przywiązać. Stała się dla mnie bardziej przyjaciółką, bratnią duszą, niż służącą.
Dlatego postanowiłam poprosić ją o radę. Kiedy zapadł mrok, a wszystkie kapłanki udały się na spoczynek, opuściłam komnaty, w których nocowałam i skierowałam swe kroki w stronę pokoju Heather. Ujrzałam ją, siedzącą przy kominku i grzejącą sobie plecy. Natychmiast poderwała się na równe nogi, kiedy tylko zdała sobie sprawę z mojej obecności.
- Mogę ci w czymś pomóc, pani? – zapytała. Była nieco zaniepokojona, czemu nie mogłam się dziwić, w końcu odwiedziłam ją o późnej porze bez konkretnego powodu.
- Chciałabym cię o coś zapytać – odpowiedziałam cicho i wkroczyłam do komnaty, zamykając za sobą drzwi. Bacznie śledzona przez kobietę, usiadłam przy niej obok kominka, jak równa z równą i dodałam: - Mam problem, którego nie potrafię sama rozwiązać. Wiesz, w jakim stanie jest teraz nasz pan. Ponadto chce nas opuścić, na co nie mogę pozwolić. Ale nie chcę też stawać na drodze do realizacji jego ambitnych planów.
Heather milczała przez chwilę, zadziwiona moją szczerością. Dopiero za jakiś czas przemówiła:
- Och, sama nie wiem… Czy pani chce, abym coś poradziła w tej sytuacji? Naprawdę nie powinnam…
- Nie, Heather. Nie krępuj się. Co ty zrobiłabyś na moim miejscu? Zezwoliłabyś mu na opuszczenie tego bezpiecznego pałacu? Czarny Pan jest jeszcze zbyt słaby, a ja nie mogę z nim jechać. Kto by się wtedy zajął tym wszystkim? Jednak Glizdogon to bufon, nie chciałabym, aby…
Westchnęłam zrezygnowana.
- Za przeproszeniem – głos Heather stał się nagle jaśniejszy, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł. – Ale możesz, pani, wysłać z nim kogoś, kto byłby na tyle kompetentny, aby pomóc, gdyby stało się coś złego.

*

         Następnego dnia udałam się do komnaty, w której sypiał Czarny Pan. Gdy weszłam, siedział już spokojnie w fotelu i bawił się różdżką, przetaczając ją pomiędzy nienaturalnie długimi, szczupłymi palcami. Uniósł szybko głowę i rzekł:
- Dobrze, że już jesteś.
Zamknęłam za sobą drzwi, aby nikt nie mógł nas podsłuchać, po czym usiadłam przy jego fotelu.
- Wyjedź, jeśli chcesz – powiedziałam stanowczo, lecz bez choćby cienia surowości w głosie. – Ale tym razem musisz iść ze mną na kompromis.
Zauważyłam kpiący uśmiech na jego płaskiej twarzy, który wyrażał również rezygnację.
- A mam inne wyjście? – zapytał.
Zignorowałam to.
- Pojedzie z tobą ktoś, kto będzie potrafił zaopiekować się tobą, gdyby coś poszło nie tak. Heather wybierze osobiście kapłana, który będzie ci towarzyszył. Bez obaw. Mogę za nią poręczyć.
Zamilkłam, uważnie przyglądając się Czarnemu Panu. Jego wyraz twarzy prawie w ogóle się nie zmienił. Odwrócił wzrok, aby utkwić go w szczątkach spalonego, czarnego bierwiona. Widziałam, jak bardzo nie jest mu na rękę moja nadopiekuńczość, nie mógł jednak nic na to poradzić.
- Muszę robić wszystko, co mi rozkażesz – rzekł, a szkarłat jego oczu niego przygasł. – Powiem szczerze, że nawet ci się trochę nie dziwię, że tak reagujesz. Nie zawsze byłem sprawiedliwy wobec ciebie.
- To nie jest zemsta – zaprzeczyłam szybko. – Po prostu dbam o twoje zdrowie i bezpieczeństwo. Jedź do Londynu i realizuj swoje plany, ale nie pozwól mi już więcej umierać ze strachu o ciebie.

*

         Otrzymywałam od Lorda Voldemorta tak często, jak tylko on sam mógł do mnie pisać. Heather wysłała z nim i z Glizdogonem nadwornego medyka, jednak powrócił od do Egiptu zaraz po drugim tygodniu nieobecności Czarnego Pana. Domyślałam się od samego początku, że go odprawi. Nie ufał osobom, których sam nie wybrał.
Opierałam się nie tylko na listach autorstwa mego pana, ale i na tych pochodzących od Glizdogona. Miałam spory problem z rozszyfrowaniem niechlujnych, krzywych liter, jednak zawierały one więcej prawdy, niż te, które dostawałam od Voldemorta. Pettigrew bał się w równej mierze swego pana, jak i mnie, dlatego mogłam być pewna jego prawdomówności. Zamówiłam również prenumeratę „Proroka Codziennego” i, choć wydałam na to sporo złota, musiałam być na bieżąco ze wszystkim, co działo się w Wielkiej Brytanii. Byłam całkowicie zdesperowana.
Ostatnie tygodnie stały się nie do zniesienia. Ani na chwilę nie zatrzymałam budowy labiryntu, który miał być nową formą więzienia. Jednocześnie musiałam zaangażować się całkowicie w życie duchowe. Spałam zaledwie kilka godzin dziennie, nie miałam czasu na spożywanie posiłków. Dodatkowo starałam się żyć tym, co działo się w Hogwarcie i Ministerstwie Magii, mianowicie Turniejem Trójmagicznym. Z lakonicznych, niesamowicie zamglonych wypowiedzi Czarnego Pana wywnioskowałam, że jego plany są z tym przedsięwzięciem ściśle związane. Trochę żałowałam, że nie mogę być na miejscu i śledzić przebiegu wydarzenia gdzieś z ukrycia. Zapowiadała się całkiem interesująca, ale i niebezpieczna przygoda. Co prawda Pierwsze Zadanie odbyć się miało dopiero dwudziestego czwartego listopada, lecz w prasie aż huczało od plotek na temat zbliżającego się Turnieju. Hogwart, Durmstrang i Beauxbatons.

         Październik nie różnił się w Egipcie niczym od pozostałych miesięcy. No, może jednak było coś… Ale swoich urodzin nie obchodziłam już chyba od wieków. Pewnego wieczora usiadłam na chwilę, aby odpocząć od obciążających mnie obowiązków i zaczęłam rozmyślać. Skończyłam trzydzieści trzy lata. W tym prawie połowę swojego życia spędziłam w oczekiwaniu na Czarnego Pana, który znów mnie opuścił. Starałam się wymyśleć, jak można powiązać jego powrót, Turniej Trójmagiczny (w którym zresztą mogli brać udział jedynie pełnoletni, młodzi magicy) i Harry’ego Pottera, ale wierzyłam, że Lord Voldemort już od dawna realizuje swój plan, który po prostu musiał być dobry.
Zaledwie kilka dni później mrok całej tajemnicy został rozwiany przez blask, na który natknęłam się pewnego ranka w gazecie. „Prorok Codzienny” czekał na mnie jak zwykle na stole, przy którym jadałam. Jednak tego dnia utraciłam apetyt zaraz po przeczytaniu nagłówka na pierwszej stronie. To, co przeczytałam, wydało mi się całkowitą abstrakcją.
- Harry Potter drugim reprezentantem Hogwartu? – zapytałam sama siebie. Z chwilą, gdy te słowa przechodziły mi przez gardło, doznałam olśnienia. Szczerze wątpię, żeby to był przypadek. Jestem przekonana, że to właśnie był plan Czarnego Pana. W głowie pojawiło mi się tysiące pytań. Nie wiedziałam jeszcze, jak zamierzał zabić chłopaka, dodatkowo odzyskując ciało i potęgę, niemniej jednak czułam, że czas naszego wygnania powoli dobiegał końca.

~*~


         Udało mi się dotrzymać obietnicy, rozdział dodany jeszcze przed rocznicą. Kolejny będzie za dziesięć dni. Zauważyłam, że moja sumienność w dodawaniu postów to taka sinusoida. Raz mam zapał, a raz nie. Dedykacja (spóźniona, urodzinowa) dla house’ika :*