20 września 2011

Rozdział 62

         Usiadł na parapecie w pewnej odległości od grupki radosnych uczniów w czerwonych czapkach świętego Mikołaja na głowach. Dyskretnie zerkał na nich przez chwilę. Czuł się bardzo zniecierpliwiony. Lily znów rozmawiała z Potterem. Nienawidziła go, ale ich rywalizacja coraz bardziej słabła, traciła ogień… Evans w końcu podda się Jamesowi i umówi się z nim. To była tylko kwestia czasu.
Ruda, ładna dziewczyna usiadła na parapecie i włożyła mu na głowę czapkę Mikołaja.
- Wesołych świąt. Co tak siedzisz? – zapytała i uderzyła go delikatnie w ramię. Snape tylko kiwną głową na znak, że może być. – Zostajesz na święta w Hogwarcie? Ja muszę wrócić, ale to będzie jak zwykle koszmar. Tunia nadal jest na mnie obrażona.
- Przestań się nią przejmować – mruknął. – Cały czas ci zazdrości, że jesteś czarownicą, a ona nie.
Mówiąc to, cały czas obserwował Jamesa. Rzucał w ich kierunku niby przypadkowe spojrzenia, co chwilę czochrał sobie włosy i ukazywał olśniewająco białe zęby w zniewalającym uśmiechu. Gdyby spojrzenie Severusa mogło zabijać, Gryfon byłby już martwy.
- Tak, wiem – westchnęła Lily i zrobiła smutną minę. – Nie mówmy już o tym. Krążą plotko, że był tu w nocy Sam-Wiesz-Kto. Jak myślisz, to prawda?
Severus uśmiechnął się tajemniczo.
- Widziałem Go. Jego i Dżahmes-Meritamon, kiedy wychodzili ze szkoły. Jest niesamowity. Przerażający, ale niesamowity – odpowiedział przyciszonym głosem, a oczy mu zalśniły. Ruda zerknęła w stronę grupki Jamesa, po czym przysunęła się bliżej Snape’a i wyszeptała:
- A ta Dżahmes? Jak wygląda? Podobno mieszka w Egipcie i jest czarna jak węgiel.
- Nie, to tylko plotki. Jest tak opalona, jak Egipcjanie, niczym się nie różni od normalnego człowieka, ale wygląda tak, jakby czas się z nią w ogóle nie obchodził. Oboje wyglądają tak samo niesamowicie. Jak bogowie – odparł Ślizgon, na co Lily zrobiła niezbyt zadowoloną minę.
- Wiesz, nie podoba mi się twój zachwyt nad Nim. Przecież to, co robi Sam-Wiesz-Kto, jest złe. Naprawdę złe. Bo czym się jego ideologie różnią od ideologii Grindelwalda? – zapytała z pretensją w głosie. – On chce wymordować wszystkich mugoli. Jego pomysły są nawet gorsze. Wiesz, kim jestem, mnie też by zabił.
Snape nagle zmieszał się. Tak, pamiętał wszystko i to bardzo dobrze, ale nie chciał do tego wracać. Podczas okresu Standardowych Umiejętności Magicznych w przypływie złości przezwał Lily szlamą. Pogodzili się dopiero niedawno, choć wydawało się już, że nic z tego nie będzie. Ale Lily przez wakacje ochłonęła, przemyślała kilka rzeczy, porozmawiała ze Ślizgonem i postanowiła dać mu jeszcze jedną szansę. Ostatnią. Severus bardzo się starał, ale nie zamierzał dla niej zmieniać swoich planów.
- Tak, ale kiedy przejdę na jego stronę, to go przekonam – odparł z uśmiechem, by dodać Lily otuchy. Kąciki ust jej drgnęły.
- Muszę już iść, zobaczymy się później – mruknęła, zsunęła się z parapetu i ruszyła w stronę grupki chichoczących uczniów. James Potter drgnął lekko, wypiął dumnie pierś, a na jego wargach pojawił się uwodzicielski uśmiech, ręka zaś szybko powędrowała do włosów. W Ślizgonie aż się zagotowało, ale Evans nawet na niego nie spojrzała. Powiedziała coś do Remusa Lupina, a ten poszedł za nią. Do tego Huncwota nie miał praktycznie nic, denerwowało go jedynie to, że trzymał z nimi. Z Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem. Sam nie wiedział, którego z tej dwójki bardziej nienawidził. Tak myślał, że warto byłoby zostać sługą Czarnego Pana chociażby tylko po to, aby ich dopaść i ukarać za te wszystkie lata upokorzeń. Oczywiście nigdy tego by nie wyjawił Lily, każda wzmianka o Lordzie Voldemorcie, jeśli zawierała jakieś pochwały, przyprawiała ją o silne nerwy. A Severus nie chciał się z nią znowu kłócić. Czuł, że nie mógł jej już wszystkiego powiedzieć. Bardzo pragnął, aby między nimi było tak jak dawniej. Chciał jej opowiedzieć o tym, jak ogromne wrażenie zrobiła na nim uroda Dżahmes-Meritamon, jej ciemna, błyszcząca lekko skóra, a także powaga i stanowczość Voldemorta, jego duże, pająkowate dłonie i twarz jak u węża… Był dlań fascynujący, chciał znaleźć się w jego towarzystwie, zostać jednym z sług… Gdyby mógł, nie kryłby się, nie tylko przez Lily, ale i przed Huncwotami. Chciałby widzieć minę Jamesa Pottera, gdyby poznał jego plany. Owszem, mógł sobie uważać, że Severus jest zauroczony czarną magią, ale był przekonany, że jest jednak zbyt wielkim tchórzem, aby myśleć o tym poważnie. I Snape to wiedział.

         Z Lily zobaczył się dopiero przed kolacją. Zauważyła go, kiedy wychodziła z łazienki, idącego w stronę biblioteki. Natychmiast do niego podbiegła. Policzki miała lekko zaróżowione od emocji.
- Potter znów poprosił, żebym się z nim umówiła – oświadczyła, uważniej obserwując Ślizgona. On tylko prychnął cicho, kiedy padło nazwisko Huncwota, nie patrząc na rudą.
- I co, zgodziłaś się, zgadłem? – zapytał z nutką ironii w głosie. Evans udała, że jej nie usłyszała.
- Nie, odmówiłam. Ale to ciekawe, jak on się stara. Naprawdę, w niektórych sytuacjach jest przezabawny – odparł, rada, że wywołała w przyjacielu rozdrażnienie i zazdrość. – Tak sobie pomyślałam… Skoro Sam-Wiesz-Kto i Dżahmes-Meritamon tutaj przybyli, jaki musiał być ich cel? Nie mieli ze sobą eskorty Śmierciożerców ani…?
- Wydaje mi się, że byli u Dumbledore’a. W końcu Czarny Pan to jego wróg i dyrektor nie pozwoliłby mu na wałęsanie się po szkole. Ale co z nim załatwiał… nigdy się nie dowiemy – odpowiedział Snape.
- Może zawarli sojusz? – mruknęła z nadzieją w głosie Lily, a Ślizgon zaśmiał się tak głośno, na ile mu pozwalały panujące w bibliotece zasady.
- Czarny Pan i sojusz? – powtórzył. – Ty kpisz? On nigdy nie pojedna się z Dumbledore’em. Nigdy. Jedyna rzecz, na którą się zgodzi, to pojedynek.
Evans uniosła wysoko brwi.
- Nie widziałaś jego miny wczoraj. Był wściekły. Naprawdę, aż przeszyły mnie dreszcze. Gdyby nie obecność Dżahmes, pewnie rozwaliłby drzwi wejściowe. Odniosłem takie wrażenie, że to ona go powstrzymuje od robienia niektórych rzeczy. Uspokaja go. Sam nie wiem…
Oddał pani Pince dwie książki i zawrócił w stronę wyjścia. Lily biegła za nim, rządna informacji. Bardzo zainteresował ją ten temat i chciała dowiedzieć się więcej.
- Powiedz mi… ty jesteś w domu, w którym był kiedyś Sam-Wiesz-Kto. Ile on może mieć lat?
Snape wzruszył ramionami. Był pewien trop. Nikły i mało prawdopodobny, ale zawsze jakiś. Dawno, kilka lat wcześniej istniała w Hogwarcie elitarna grupa uczniów, należących nie tylko do „klubu Ślimaka”, ale po prostu licząca się w szkole. Należeli do niej uczniowie groźni, tajemniczy, a wielu z nich, o ile nie wszyscy, zostali Śmierciożercami. A ich przywódcą był jakiś Tom Riddle. Podejrzewał, że ów bardzo osobliwy Ślizgon musiał mieć coś wspólnego z Lordem Voldemortem. Nie przypominał go ani trochę, ale natrafił na swego rodzaju poszlakę. Riddle’a zawsze można było spotkać z ładną, wyniosłą, aczkolwiek cichą dziewczyną – Victorią Hortus. Po wczorajszym spotkaniu Dżahmes-Meritamon musiał stwierdzić jedno: obie miały takie same oczy, rysy twarzy tak podobne, że mogła to być jedna i ta sama osoba. Nie zamierzał jednak nigdy z nikim podzielić się tą informacją.
- Hmm, wyglądają, jakby czas ich nie obejmował. Tylko tak mogę określić ich wiek. Może w ogóle go nie mają? Poza tym, co to ma za znaczenie? Dużo osiągnęli, znasz moją opinie na ten temat – odparł po krótkim zastanowieniu.
- Taak – przyznała z niechęcią Gryfonka, zawijając sobie kosmyk włosów dookoła palca. – Jesteś bardzo mądry, Severusie. Skąd się w ogóle biorę tacy ludzie? Tacy, którzy chcą podporządkować sobie całe społeczeństwo czarodziejów, i tacy, którzy są im całkowicie oddani?
Domyślił się, że Evans pije do jego nie do końca zdrowych ambicji, ale nie przejął się tym. Nie chciał na nowo wywoływać kłótni, a temat był wyjątkowo drażliwy.
- To ludzie, którzy mają własne idee. Ty i ja umrzemy i nic na świecie nie zdziałamy. Nic nie zmienimy. A Czarny Pan sprawi, że być może będzie się nam żyło lepiej. A może gorzej, tego nie wiadomo. A to, że niektórzy go popierają… To jest jak polityka. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pochwali i ktoś, kto skrytykuje.
Bardzo był rad, że nareszcie zaciekawił Lily czymś, co potwornie go fascynowało. Mógł jej o tym opowiadać godzinami. Czarna magia – to był jego żywioł i pasja. Było mu przykro, że Evans nie mogła tego zaakceptować.
- To fakt, ale jeśli Sam-Wiesz-Kto morduje niewinnych ludzi… mnie być zabił? – spytała.
- Nie, oczywiście, że nie. Ale czasami, kiedy chcesz coś osiągnąć, musisz ponieść pewne ofiary – odparł, patrząc jej prosto w oczy. – Ty tego nie zrozumiesz, jesteś zbyt szlachetna.
Odszedł w stronę Wielkiej Sali, bo kolacja już się zaczęła. Lily nie miała wyjścia, zrobiła to samo, co Severus, analizując słowa przyjaciela. Nie miała pojęcia, o czym mówił. Nie wyobrażała sobie, jak można kogokolwiek pozbawić życia, a co dopiero wielu ludzi, jak to Snape powiedział… „dla większego dobra”. Och, to określenie na pewno przeszło mu przez myśl. Jego fascynacja Lordem Voldemortem nie mieściła się w jej głowie, a słowa, które wypowiedział pod adresem Dżahmes, jego szczery zachwyt nad jej urodą wywołały u niej swego rodzaju zazdrość. Ona sama aż wzdrygała się na myśl, że ta dziewczyna mogła żyć z samym Czarnym Panem, widywać go na co dzień, a nawet dotykać… Nigdy nie podejrzewała, że kobieta może przejść na stronę Ciemności. Pewne było dla niej to, że Lord Voldemort wywoływał u niej strach i obrzydzenie.

~*~


Dziś krótko, ale chciałam ukazać świat oczami młodego Snape’a. Potraktujcie to jako bonus pisany dwudziestego trzeciego maja. Mam zaległości w publikowaniu xD Odcinek miał być już wczoraj, ale tak wyszło. Zapraszam na moje konto na twitterze. Dedykacja dla Mirabelli :*