22 lutego 2015

91. Skoro wszystkie dziewczęta są dobre, skąd biorą się złe żony?

         Od momentu, kiedy dowiedziałam się, że spodziewam się dziecka, nie ległam ze swym panem ani razu. Było to mocno uciążliwe zarówno dla mnie, jak i dla niego, jednak wiedzieliśmy, że są sprawy ważne i ważniejsze, a jeśli wykażemy się cierpliwością, bogowie wynagrodzą nam to dziesięciokrotnie. Oczywiście Czarny Pan był częściej wodzony na pokuszenie, ale wierzyłam w jego siłę. Doszedł on też do wniosku, że wizyta Zivit i jej męża dobiegła już końca. Nie wiedziałam, co między nimi zaszło, ale od momentu przyjęcia Voldemort sprawiał wrażenie bardzo rozgniewanego obecnością mojej siostry w naszym domu, więc nie pozostało mi nic innego jak dyskretnie zasugerować Nathirowi, aby wrócili do Londynu. Potrzebowałam kilku dni na ułożenie taktownego monologu, ale zanim udało mi się go wygłosić, Qutajbah sam poprosił mnie o chwilę rozmowy.
- Już trochę widać, że dziecko się rozwija – zagaił mnie ostrożnie i usiadł tuż przy moich kolanach na niskim, kanciastym krześle, podczas gdy ja zajmowałam prawie całą leżankę. Gdy uniosłam wypełnione zdziwieniem oczy, dodał: - Wiem, że nadal masz do mnie żal o to, co wyznałem ci w Londynie. Zależy mi na tym, abyś była szczęśliwa. Jeśli Czarny Pan ci je daje, usunę się w cień i nie będę już cię narażał na niezręczności.
Mówił to zupełnie spokojnie i szczerze, choć domyślałam się, że tak opanowana postawa musiała go sporo kosztować. Doceniłam jego decyzję i byłam nawet pod sporym wrażeniem jego inteligencji. W tej chwili zrobiło mi się go żal, ponieważ był bardzo dobrym człowiekiem i zasługiwał na kogoś lepszego niż Zivit. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i wyciągnęłam rękę, aby poklepać go przyjacielsko po ramieniu.
- Pamiętaj, że zawsze jesteś tutaj mile widziany. Proszę, przemyśl jeszcze raz moją propozycję, nie pasujesz do poukładanego, angielskiego życia i pracy przy biurku. Ja widzę cię na jakimś odpowiedzialnym stanowisku, mógłbyś wtedy tworzyć wspaniałe rzeczy. Zmarnujesz swój charakter w tych departamentach – odparłam, ale Qutajbah tylko spuścił skromnie oczy i machnął ręką, a jego śnieżnobiałe zęby błysnęły w szerokim uśmiechu.
- Zivit nie czuje się tu dobrze, ty chyba też to widzisz – kamień spadł mi z serca, kiedy wypowiedział te słowa. – Im wcześniej wrócimy do Londynu, tym lepiej dla niej. Jest tu coś, co sprawia, że traktuje mnie jak swojego wroga. Mam nadzieję, że odzyskam swoją żonę, kiedy przyjedziemy do Anglii. Czuję, że mogę naprawdę się w niej zakochać.

         Nathir zabrał Zivit do Londynu jeszcze tego samego wieczora. Nie dałam tego po sobie poznać, ale odetchnęłam z ulgą, kiedy ich latający dywan szybko oddalał się od pałacu, zmieniając się w małą, ruchliwą, czarną kropkę na tle jaskrawoczerwonego nieboskłonu. Lord Voldemort zjawił się przy moim boku tak nagle i bezszelestnie, jakby był zaledwie cieniem rzucanym przez człowieka. Jego twarz wyrażała idealny spokój; wszystko, co się teraz działo, szło po jego myśli. Przyglądałam mu się przez chwilę kątem oka i zastanawiałam się, co teraz zamierza. Ostatnimi czasy raczej nie opowiadał mi o swoich planach, jakoby miały one w jakiś sposób zaszkodzić naszemu nienarodzonemu dziecku.
- Qutajbah powiedział ci, że coś do ciebie czuje.
Choć nadal nieznacznie opierałam się o kamienną poręcz balkonu, a wzrok miałam utkwiony w zachodzącym słońcu, na słowa Czarnego Pana żołądek skręcił mi się tak, jakbym zbiegając ze schodów nie natrafiła na ostatni stopień.
- Tak.
Usłyszałam, jak Voldemort przełyka ślinę. Spodziewałam się, że wykona jakiś gwałtowny ruch, ale on nadal stał jak marmurowy posąg i oddychał całkiem miarowo, choć w środku musiał być rozeźlony. Najwyraźniej od kilku godzin czaił się, aby ze mną o tym porozmawiać. Sądziłam, że zaleje mnie morze pretensji i pytań o najdrobniejsze szczegóły dotyczące naszej znajomości, ale on nawet nie podniósł głosu, odparł tylko:
- Dobrze, że wrócili do Londynu. Kiedy są z daleka od Egiptu, mogą spróbować uratować swoje małżeństwo.
Jego chude ramiona otoczyły moje ciało, a zimny policzek przycisnął do mojego. Czułam, że był całkowicie rozluźniony, jakby tej nocy nic już go nie kłopotało, ja natomiast nie mogłam przestać rozmyślać nad tym, skąd Voldemort wiedział o wyznaniu Nathira. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że któraś z kapłanek podsłuchała naszą dzisiejszą rozmowę i doniosła o wszystkim Czarnemu Panu, lecz szybko odegnałam od siebie tę niedorzeczną teorię. Byłam dla swoich poddanych dobrą królową. Nurtowała mnie też inna niewyjaśniona historia, która gryzła mnie w środku już od jakiegoś czasu.
- Kiedy trwało przyjęcie, Zivit poprosiła cię, abyś z nią wyszedł. Dlaczego?  

*

         Wystarczyły trzy długie, energiczne kroki, aby opuścić wypełnioną hałasem i zapachem jedzenia komnatę. Kiedy drzwi powoli się za nim zamknęły, odgłosy muzyki, śmiechów i rozmów natychmiast nieco przycichły. Temperatura na korytarzu była niższa, powietrze zrobiło się rześkie, a chłodny mrok przyniósł ulgę piekącym od dymiących kadzidełek oczom. Zivit już czekała na niego, opierając się plecami o kamienną, chropowatą ścianę. Ręce miała skrzyżowane na piersiach, ale wyraz jej twarzy zachęcał do rozmowy. Intensywnie wpatrywała się w Voldemorta i milczała, co szybko go zirytowało, ponieważ poczuł się przymuszony do pójścia za siostrą Dżahmes.
- Czego chcesz? – Jego głos był cichy i opanowany, ale Zivit dosłyszała w nim wyraźnie brzmiącą groźbę. – Podobno wiesz coś o Dżahmes, więc mów.
Znalazł się tak blisko niej, jak jeszcze nigdy dotąd. Kobieta patrzyła na niego pałającymi, szarozielonymi oczami. Spod grubej zasłony uległości przebijała się błyszcząca pewność siebie. Zivit triumfowała, choć nie miała pojęcia, że nie była w stanie ukryć przez Lordem Voldemortem niczego. Traktowała go jak zwykłego człowieka, który posiadał nadprzyrodzone zdolności. Ale on był kimś więcej, niż tylko piekielnie inteligentnym śmiertelnikiem. Był bogiem. Dał jej szansę na wyznanie całej prawdy, ale wiedział, że i tak za sekundę spenetruje jej umysł. Mimo że Zivit bez wątpienia posiadała potężną magiczną moc, była słaba. Czarny Pan nie uczynił niczego, a ona już całkowicie mu się poddała. Nawet nie próbowała z tym walczyć.
- Wierzysz mojej siostrze, że nic jej nie łączy z Nathirem – zaczęła cicho i pewnie, choć jej twarz drgnęła impulsywnie. – Jesteś wściekły, nienawidzisz go, bo on może ukryć przed tobą swoje myśli, tak, jak Dżahmes.
Uśmiechnęła się, jakby oczekiwała jakiejś zachęty do dalszych wyznań. Ale Voldemort nie zamierzał bawić się z nią w kotka i myszkę. Często sam odnajdywał rozrywkę w przeciąganiu przesłuchania, lecz w momencie, gdy to on stał się ofiarą, czuł jedynie rozdrażnienie. Ani trochę nie podzielał zadowolenia Zivit.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że pogrążasz swojego męża? – Zapytał i wyciągnął rękę w stronę Zivit, a długie, białe, lodowate palce zacisnęły się pieczołowicie dookoła smukłej szyi, kiedy dodał: - Mów, co wiesz. Albo sam to sobie wezmę, a tego byś nie chciała.
Puścił ją. Choć jego uścisk nie był mocny, kobieta skrzywiła się nieco i zaczęła rozcierać sobie bolące miejsca. Przez moment naprawdę się przeraziła, lecz strach prędko został zdominowany przez podniecenie. Nie uszło to uwadze Voldemorta, który lekko zmarszczył nos. Tymczasem Zivit powiedziała:
- Słyszałam, jak Nathir wyznaje miłość twojej ukochanej Dżahmes. A w nocy czasami mamrocze jej imię. Nie zastanawiałeś się, dlaczego ona tak nagle zaszła w ciążę? Podobno przed twoim upadkiem staraliście się o dziecko całymi latami. Nagle poznała Nathira i…
Potok jej słów został przerwany przez odgłos siarczystego policzka, który poniósł się echem po długim, pustym korytarzu. Dziewczyna zamilkła, trzymając się za czerwony ślad pulsujący po lewej stronie jej twarzy. Oczy miała szeroko otwarte, a usta rozchylone w niemym okrzyku zaskoczenia. Nie zdążyła w żaden sposób zareagować, bo w dłoni Czarnego Pana natychmiast pojawiła się różdżka, której koniec boleśnie znalazł się pomiędzy jej piersiami, a ciało Zivit zostało brutalnie przyciśnięte do ściany. Ona już nie wiedziała, co się z nią dzieje, gdyby nie mocny uścisk Voldemorta, osunęłaby się na podłogę, on natomiast już penetrował jej umysł. Szkarłatne, zimne oczy zaszły mu mgłą, kiedy przeglądał obrazy. Jeden po drugim. Scena za sceną. Myśli Zivit stały się kłębowiskiem różnokolorowych nici, w których Czarny Pan coraz bardziej się plątał. Jednak był on po stokroć potężniejszy, niż umysł tej kobiety, który bardzo szybko ustąpił jaskrawej energii zaklęcia, którym ją ugodził. Wystarczyło kilka sekund, aby mógł się przekonać, że teoria Zivit jest kłamstwem. Prędko wyrwał się z objęć jej myśli i puścił ciało, aby mogło bezwładnie paść u jego stóp. Zanim dziewczyna odzyskała świadomość, Voldemort schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty, obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w kierunku drzwi, które się przed nim otworzyły, a wesoła muzyka na nowo wypełniła mu uszy. Poczuł delikatne ukłucie wyrzutów sumienia, że przez chwilę zwątpił w wierność Dżahmes.

*

         Byłam zaskoczona tym, że Zivit odpowiedziała na moją propozycję Czarnemu Panu, nie mnie, ale pomyślałam sobie, że wolała mnie nie martwić. Oczywiście było mi trochę przykro, że jednak zadecydowali pozostać w Londynie, do tego było mi bardzo głupio, że postanowili odrzucić moją ofertę już na przyjęciu, a ja jeszcze przez kilka dni naciskałam na Nathira, aby zostali ze mną w Egipcie. Kiedy Voldemort opowiedział mi o tym, o czym rozmawiali na korytarzu, poczułam nagły przypływ sympatii do siostry. Byłam na siebie wściekła, że posądzałam ją o jakieś intrygi i złe intencje. Niemniej jednak bezpieczniej było odprawić Zivit, gdyż jej uczucia względem Czarnego Pana w pewnym sensie się zmieniły.

         Nadszedł listopad, ale pogoda w Egipcie w ogóle się nie zmieniła. Słońce nadal mocno grzało, a nad pustynią unosił się suchy pył, który przyklejał się do opalonej, spoconej skóry robotników. Z nieprzyjemnym uściskiem w żołądku siedziałam na balkonie i patrzyłam, jak niewolnicy się obijają. Mimo że w ich pracy widziałam pewien progres, wydawało mi się, że teraz, kiedy nie nadzorowałam wszystkiego samodzielnie, niewolnicy pozwolili sobie na więcej beztroski. Doceniałam poświęcenie Czarnego Pana, ale on w ogóle nie nadawał się do kierowania mugolami. Znikał gdzieś na całe dnie i zostawiał wszystko bez opieki. W takich momentach żałowałam, że Zivit wróciła do Londynu. Gdyby zdecydowała się na zamieszkanie w Egipcie, mogłaby godnie mnie zastąpić.
         Ciąża była dla mnie bardzo uporczywa nie tylko dlatego, że spędzałam całe dnie na marnowaniu czasu, ale niesamowicie drażnił mnie także przyrost wagi. Choć nie przytyłam tak, jak się tego spodziewałam, brzuch stawał się coraz większy, a ja czułam związany z tym dyskomfort. W gorętsze dni kończyny puchły mi okropnie, a żyły rysowały się bardzo wyraźnie pod skórą, wyglądając tak, jakby za chwilę miały eksplodować. Dni niesamowicie mi się dłużyły, a ja nie mogłam znaleźć sobie zajęcia, ponieważ każde wymagało ode mnie opuszczenia zamku. Choć często bywałam wściekła, wiedziałam, że muszę o siebie dbać, aby nie utracić dziecka. Nieustannie towarzyszyły mi nastoletnie, wiecznie milczące służki, które wyręczały mnie we wszystkim i potrafiły być bardzo stanowcze. Nienawidziłam tej zależności. Z niecierpliwością oczekiwałam na nadejście wiosny, kiedy miał urodzić się mój syn, a wraz z tym szczęśliwym wydarzeniem ja odzyskałabym wolność. Tęskniłam za jazdą konną oraz za prowadzeniem rydwanu, brakowało mi nocnych spacerów po czarnej pustyni, a moja nieobecność w Imperium mogła sprawić, że w końcu utracę pozycję, na którą pracowałam tyle lat. Najbardziej obawiałam się tego, że po porodzie moje obowiązki zostaną zredukowane do wychowania dziecka.
         Zbliżający się ku końcowi listopad przyniósł ze sobą odwiedziny bardzo wielu śmierciożerców. Większości z nich nie znałam, choć wiedziałam, że ostatnio Czarny Pan bardzo aktywnie werbował nowych popleczników, którzy skoczyliby za nim w ogień. Choć jeszcze jakiś czas temu przeszkadzało mi poruszenie, które wywoływali goście Voldemorta, teraz, gdy przyszło mi żyć między milczącymi sługami, każda wizyta była dla mnie oderwaniem od nużącego oczekiwania na rozwiązanie. Zwłaszcza że wszyscy chcieli zobaczyć królową i przekonać się na własne oczy, że jest brzemienna, choć nie każdy miał możliwość wejścia do moich prywatnych komnat. Czasami wydawało mi się, że śmierciożercy nie dowierzali w to, co zostało ogłoszone. Chyba naprawdę widzieli w swym panu boga i sądzili, że sprawy związane z płodnością są dla niego nazbyt przyziemne.
         Zagadka nagłego poszerzenia się grona śmierciożerców prędko się rozwiązała. Lord Voldemort pewnego dnia przyszedł do mnie i oświadczył, że zdobył zaufanie wielu olbrzymów, a jego plan realizuje się dokładnie po jego myśli.
- Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ci pogratulować – odparłam chłodno i przewróciłam stronę „Proroka Wieczornego”. Byłam na niego wściekła, ponieważ wybył na tydzień do Londynu i nie wysłał mi przez te siedem dni ani jednej wiadomości. Czułam się głupio sama przed sobą, kiedy o tym myślałam, ale nie mogłam powstrzymać palącego uczucia zazdrości, gdy Voldemort wybywał do Anglii.
- Wszystko jest pod kontrolą – rzekł i zaczął energicznie przechadzać się po komnacie. – Olbrzymy to, zaraz po wilkołakach, najniebezpieczniejsze i robiące największe wrażenie magiczne istoty. Dumbledore też miał na nich chętkę, ale wysłał Hagrida, aby ten przekonał ich do swoich racji. Fakt, że jego matka była olbrzymką nie sprawi, że te wielkie bezmózgie kreatury ślepo podążą za Dumbledore’em.
- Masz rację – mruknęłam. – Też mam dla ciebie wieści. Dostałam dziś pierwszą od miesiąca sowę od Nathira. Pisze, że od jakiegoś czasu choruje, był w Świętym Mungu, ale żaden uzdrowiciel nie potrafi orzec, co dokładnie mu dolega. Myślisz, że posłanie do niego najwyższego kapłana Imhotepa to dobry pomysł?

         Czarny Pan w ogóle nie przejął się losem Nathira, co mnie w ogóle nie zdziwiło. Nie przepadał za nim, do tego przed zabiciem Qutajbaha powstrzymywało go moje słowo oraz małżeństwo z Zivit. Gdyby nie to, aurorzy z całą pewnością znaleźliby jego ciało gdzieś w jakiejś rozpadającej się chałupie. Z początku ani trochę nie martwiłam się o jego zdrowie, gdyż Nathir tylko wspomniał o swoim kiepskim samopoczuciu, jednak z dnia na dzień czuł się coraz gorzej. Jestem pewna, że gdybym miała jakieś zajęcie, nie przejęłabym nim aż tak bardzo, lecz teraz nie potrafiłam myśleć o czymś innym. Niejednokrotnie miałam ochotę zasiąść na dywanie i polecieć do Londynu, aby go odwiedzić, ale wiedziałam, że w moim obecnym stanie było to niemożliwe. Wydawało mi się przez chwilę, że Zivit w ogóle nie przejmowała się swoim mężem, ale moje podejrzenia prędko zostały rozwiane, kiedy dostałam od niej pełen żalu i smutku list, w którym narzekała na niekompetencję uzdrowicieli w Świętym Mungu. Wraz z grudniem nadeszła najbardziej przerażająca wiadomość: siostra wspomniała w swoich przemyśleniach, że jej mąż najprawdopodobniej nie przeżyje zimy. Kiedy to przeczytałam, poczułam w żołądku nieprzyjemny skurcz, a serce wypełnił mi strach. Nigdy nie kochałam Qutajbaha, ale zawsze darzyłam go uczuciem szczerej przyjaźni. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że nagle mogłoby go zabraknąć. Towarzyszył mi w czasie, kiedy opłakiwałam zaginięcie Czarnego Pana, uczynił dla mnie wiele i nie oczekiwał niczego w zamian. Pogodził się z faktem, że nigdy nie będziemy razem. Poślubił Zivit, mimo że jej nie kochał. Przez myśli przewijały mi się niezliczone sceny z jego udziałem i w każdej z nich na twarzy Nathira widniał uśmiech. Przyznam, że uroniłam kilka łez, czytając ostatni list od siostry.
         Zbliżało się Boże Narodzenie. Choć ja sama od dawna nie obchodziłam tego święta, w pałacu pojawiało się wielu śmierciożerców ubranych w grube, zimowe płaszcze, rozmawiając ze sobą, gdzie pojadą w tym roku, aby odpocząć od pracy w ministerstwie. Niektórzy wybrali zachęcające słońce Egiptu i słyszałam od swoich służek, że korzystają ze wszystkich atrakcji, które oferuje moje Imperium. Jednak zbliżająca się Gwiazdka nie zwalniała ich ze służby u Czarnego Pana, który coraz energiczniej przymierzał się do zdobycia przepowiedni. Pod koniec grudnia doszły mnie słuchy o tragicznym wypadku Artura Weasleya. Od razu poznałam w tym rękę Voldemorta, jednak „Prorok Codzienny” nie wspomniał o rannym pracowniku Ministerstwa Magii ani słowem. Nie był to jednak problem, który miałby spędzać mi sen z powiek, ponieważ mniej więcej w tym samym czasie otrzymałam list od Zivit pisany pod dyktando Nathira, w którym prosił gorąco o spotkanie. Wiedziałam, że Czarny Pan nigdy by się nie zgodził na moją podróż do Londynu, ale czułam, że może to być nasze ostatnie spotkanie. Nie mogłam mu odmówić.

         W rodzinnym domu pojawiłam się w ostatni dzień grudnia. Użyłam kominka, choć wiedziałam, że to bardzo ryzykowne, jednak wolałam narazić swój pałac na wykrycie, niż pozwolić, aby długi i męczący lot w jakiś sposób zagroził mojemu dziecku. Rodzice czekali już na mnie w salonie. Zaskoczyła mnie nieobecność Zivit, gdyż sądziłam, że nie zależy jej na mężu tak bardzo, aby mogła spędzać przy jego łóżku każdą wolną chwilę.
- Jak on się czuje? – Zapytałam, zanim matka zdążyła wstać, aby mnie uściskać.
- Ciągle upiera się przy tym, że nie jest najgorzej, ale wygląda fatalnie – odparła Earth i poprowadziła mnie schodami na piętro, gdzie znajdowała się sypialnia Nathira i Zivit.
Ojciec bez słowa podążył za nami. Od samego początku bardzo lubił swego zięcia i nigdy nie było między nimi sporów. Widział w nim bratnią duszę, gdyż oboje czuli się w Londynie jak obcy, mimo że wszyscy byli dla nich wyjątkowo uprzejmi. Nathir był dla niego jak syn, którego nigdy nie udało mu się spłodzić i perspektywa jego śmierci musiała być dla niego torturą.
         Choć zasłony w oknach były zaciągnięte, a w wielkiej komnacie paliło się tylko kilka małych świeczek, natychmiast spostrzegłam Qutajbaha. Leżał po środku małżeńskiego łoża. Z daleka przypominał ogromną, woskową kukłę, którą ktoś przykrył jasnym kocem, dopiero w momencie, gdy znalazłam się bliżej niego, udało mi się dostrzec jego ciemną, lśniącą od potu twarz, zapuchnięte oczy i kawałek białej tkaniny, którą Zivit co chwilę moczyła w wodzie i przytykała mu ją do czoła. Na dźwięk otwieranych cicho drzwi oboje zwrócili wzrok w naszą stronę. W błyszczących przez gorączkę oczach Nathira dostrzegłam uśmiech, choć popękane wargi pozostawały nieruchome. Siostra odłożyła miseczkę i z zatroskaną miną podeszła do mnie, aby ucałować mnie w policzek.
- Wiadomo już, jaka choroba daje takie objawy? – Zapytałam, siadając na brzegu łóżka, ale Zivit tylko pokręciła głową i odparła krótko:
- Uzdrowiciele rozkładają ręce.
Spojrzałam na twarz Nathira, który uśmiechnął się delikatnie. Widziałam, że ten grymas sprawił mu ból, bo skrzywił się nieznacznie i rozluźnił usta. Coś chwyciło mnie za serce, kiedy wpatrywałam się w jego napuchniętą, zlaną potem twarz, więc musiałam szybko odwrócić od niej wzrok.
- Zostawicie nas samych? – Zapytałam.
Nikt mi nie odpowiedział. Najpierw pokój opuściła matka, później ojciec, a na końcu Zivit, która jeszcze zerknęła przelotnie w naszą stronę, jakby bardzo ją ciekawiło, o czym chcę porozmawiać z jej mężem, ale ta chwila zawahania była naprawdę krótka. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, znów spojrzałam na szwagra, który wyciągnął rękę i delikatnie uścisnął moją dłoń, chcąc tym samym dać mi do zrozumienia, że wszystko z nim dobrze. Długo milczeliśmy, a ja zastanawiałam się w tym czasie, jak rozpocząć tę rozmowę. Na początku myślałam, że Nathir miał mi coś do powiedzenia, ale on tylko patrzył mi w oczy i co chwilę próbował się do mnie uśmiechnąć.
- Bardzo cię boli? – Spytałam w końcu, a w gardle coś mnie zadrapało.
- Tylko trochę, ale Zivit podaje mi eliksiry – wychrypiał i przez chwilę mignęły mi jego białe zęby. – Czuję, że niedługo wszystko wróci do normy. Wiesz, najpierw musi się pogorszyć, żeby mogło się polepszyć…
Zaśmiał się chrapliwie i zakasłał kilkakrotnie, a na jego pełnych wargach pojawiła się krew. Naciągnęłam długi rękaw swego płaszcza i otarłam lśniące kropelki, a Nathir podziękował krótko i mówił dalej:
- Naprawdę się cieszę, że do mnie przyleciałaś. Twoja wizyta z pewnością sprawi, że natychmiast stanę na nogi. Byłem przekonany, że Czarny Pan nawet nie będzie chciał słyszeć o podróży do Londynu…
- On nie wie o tym, że tu jestem – przerwałam mu i również się uśmiechnęłam. – Posłuchaj, zabiorę cię jutro do Egiptu, tam zajmą się tobą najlepsi kapłani.
Znów w mroku błysnęły jego zęby. Tym razem uśmiech utrzymał się przez pewną chwilę. Spostrzegłam na jego twarzy zadziwiający spokój, ale nie było to zwyczajne pogodzenie się z losem i przygotowanie się na wypadek śmierci. To była pewność, że niedługo pokona chorobę i wszystko będzie tak, jak dawniej. Byłam pod ogromnym wrażeniem jego siły. Dopiero teraz dostrzegłam wiele cech, które wcześniej jakoś mi umknęły. Od dawna dążyłam do takiej harmonii i siły, jaką miał Nathir. Mimo smrodu choroby, który unosił się dookoła niego, otaczała go złota, ciepła aura. Mocniej uściskał moją rękę i dodał:
- Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, było w tobie coś takiego, co sprawiło, że byłem w stanie zrobić dla ciebie wszystko. Jesteś królową, Dżahmes.
Potężne palce ścisnęły moje gardło tak mocno, że nie byłam w stanie przez chwilę wyrzucić z siebie ani słowa. To, co powiedział Nathir zmroziło mnie o wiele bardziej, niż się tego spodziewałam. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego raczej okropny grymas.
- Poleć ze mną do Egiptu, zajmiemy się tobą i natychmiast wrócisz do zdrowia – powtórzyłam, ale on natychmiast mi przerwał:
- Teraz to ty potrzebujesz opieki. Wróć do Czarnego Pana i powij syna, tak, jak mu to obiecałaś. Nie przejmuj się tak moim zdrowiem. Nigdy dotąd tak ciężko nie chorowałem, tym razem to pewnie też nic groźnego. Obiecuję, że nie umrę.

~*~


         Przepraszam za lekkie opóźnienie, ale byłam w trakcie sesji egzaminacyjnej na studiach i wypadało wszystko jako tako pozdawać, aby załapać się na ferie. Mimo że wszystko poszło po mojej myśli, rozdział i tak opublikowany nieco później, niż bym chciała. Ale na następny nie powinniście tak długo czekać. Mogę za to obiecać, że kolejnym odcinkiem wynagrodzę wam oczekiwanie. Czytając, nie będziecie się nudzić.