Od momentu, kiedy
dowiedziałam się, że spodziewam się dziecka, nie ległam ze swym panem ani razu.
Było to mocno uciążliwe zarówno dla mnie, jak i dla niego, jednak wiedzieliśmy,
że są sprawy ważne i ważniejsze, a jeśli wykażemy się cierpliwością, bogowie
wynagrodzą nam to dziesięciokrotnie. Oczywiście Czarny Pan był częściej wodzony
na pokuszenie, ale wierzyłam w jego siłę. Doszedł on też do wniosku, że wizyta
Zivit i jej męża dobiegła już końca. Nie wiedziałam, co między nimi zaszło, ale
od momentu przyjęcia Voldemort sprawiał wrażenie bardzo rozgniewanego
obecnością mojej siostry w naszym domu, więc nie pozostało mi nic innego jak
dyskretnie zasugerować Nathirowi, aby wrócili do Londynu. Potrzebowałam kilku
dni na ułożenie taktownego monologu, ale zanim udało mi się go wygłosić,
Qutajbah sam poprosił mnie o chwilę rozmowy.
- Już trochę widać, że dziecko
się rozwija – zagaił mnie ostrożnie i usiadł tuż przy moich kolanach na
niskim, kanciastym krześle, podczas gdy ja zajmowałam prawie całą leżankę. Gdy
uniosłam wypełnione zdziwieniem oczy, dodał: - Wiem, że nadal masz do mnie żal o to, co wyznałem ci w Londynie. Zależy
mi na tym, abyś była szczęśliwa. Jeśli Czarny Pan ci je daje, usunę się w cień
i nie będę już cię narażał na niezręczności.
Mówił to zupełnie spokojnie i szczerze, choć domyślałam się, że tak
opanowana postawa musiała go sporo kosztować. Doceniłam jego decyzję i byłam
nawet pod sporym wrażeniem jego inteligencji. W tej chwili zrobiło mi się go
żal, ponieważ był bardzo dobrym człowiekiem i zasługiwał na kogoś lepszego niż
Zivit. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i wyciągnęłam rękę, aby poklepać go
przyjacielsko po ramieniu.
- Pamiętaj, że zawsze jesteś
tutaj mile widziany. Proszę, przemyśl jeszcze raz moją propozycję, nie pasujesz
do poukładanego, angielskiego życia i pracy przy biurku. Ja widzę cię na jakimś
odpowiedzialnym stanowisku, mógłbyś wtedy tworzyć wspaniałe rzeczy. Zmarnujesz
swój charakter w tych departamentach – odparłam, ale Qutajbah tylko spuścił
skromnie oczy i machnął ręką, a jego śnieżnobiałe zęby błysnęły w szerokim
uśmiechu.
- Zivit nie czuje się tu dobrze,
ty chyba też to widzisz – kamień spadł mi z serca, kiedy wypowiedział te
słowa. – Im wcześniej wrócimy do Londynu, tym lepiej dla niej. Jest tu coś, co
sprawia, że traktuje mnie jak swojego wroga. Mam nadzieję, że odzyskam swoją
żonę, kiedy przyjedziemy do Anglii. Czuję, że mogę naprawdę się w niej
zakochać.
Nathir zabrał Zivit do
Londynu jeszcze tego samego wieczora. Nie dałam tego po sobie poznać, ale
odetchnęłam z ulgą, kiedy ich latający dywan szybko oddalał się od pałacu,
zmieniając się w małą, ruchliwą, czarną kropkę na tle jaskrawoczerwonego
nieboskłonu. Lord Voldemort zjawił się przy moim boku tak nagle i
bezszelestnie, jakby był zaledwie cieniem rzucanym przez człowieka. Jego twarz
wyrażała idealny spokój; wszystko, co się teraz działo, szło po jego myśli.
Przyglądałam mu się przez chwilę kątem oka i zastanawiałam się, co teraz
zamierza. Ostatnimi czasy raczej nie opowiadał mi o swoich planach, jakoby
miały one w jakiś sposób zaszkodzić naszemu nienarodzonemu dziecku.
- Qutajbah powiedział ci, że coś
do ciebie czuje.
Choć nadal nieznacznie opierałam się o kamienną poręcz balkonu, a
wzrok miałam utkwiony w zachodzącym słońcu, na słowa Czarnego Pana żołądek
skręcił mi się tak, jakbym zbiegając ze schodów nie natrafiła na ostatni
stopień.
- Tak.
Usłyszałam, jak Voldemort przełyka ślinę. Spodziewałam się, że wykona
jakiś gwałtowny ruch, ale on nadal stał jak marmurowy posąg i oddychał całkiem
miarowo, choć w środku musiał być rozeźlony. Najwyraźniej od kilku godzin czaił
się, aby ze mną o tym porozmawiać. Sądziłam, że zaleje mnie morze pretensji i
pytań o najdrobniejsze szczegóły dotyczące naszej znajomości, ale on nawet nie
podniósł głosu, odparł tylko:
- Dobrze, że wrócili do Londynu.
Kiedy są z daleka od Egiptu, mogą spróbować uratować swoje małżeństwo.
Jego chude ramiona otoczyły moje ciało, a zimny policzek przycisnął do
mojego. Czułam, że był całkowicie rozluźniony, jakby tej nocy nic już go nie
kłopotało, ja natomiast nie mogłam przestać rozmyślać nad tym, skąd Voldemort
wiedział o wyznaniu Nathira. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że któraś z
kapłanek podsłuchała naszą dzisiejszą rozmowę i doniosła o wszystkim Czarnemu
Panu, lecz szybko odegnałam od siebie tę niedorzeczną teorię. Byłam dla swoich
poddanych dobrą królową. Nurtowała mnie też inna niewyjaśniona historia, która
gryzła mnie w środku już od jakiegoś czasu.
- Kiedy trwało przyjęcie, Zivit poprosiła
cię, abyś z nią wyszedł. Dlaczego?
*
Wystarczyły trzy długie, energiczne
kroki, aby opuścić wypełnioną hałasem i zapachem jedzenia komnatę. Kiedy drzwi
powoli się za nim zamknęły, odgłosy muzyki, śmiechów i rozmów natychmiast nieco
przycichły. Temperatura na korytarzu była niższa, powietrze zrobiło się
rześkie, a chłodny mrok przyniósł ulgę piekącym od dymiących kadzidełek oczom. Zivit
już czekała na niego, opierając się plecami o kamienną, chropowatą ścianę. Ręce
miała skrzyżowane na piersiach, ale wyraz jej twarzy zachęcał do rozmowy.
Intensywnie wpatrywała się w Voldemorta i milczała, co szybko go zirytowało,
ponieważ poczuł się przymuszony do pójścia za siostrą Dżahmes.
- Czego chcesz? –
Jego głos był cichy i opanowany, ale Zivit dosłyszała w nim wyraźnie brzmiącą
groźbę. – Podobno wiesz coś o Dżahmes, więc mów.
Znalazł się tak
blisko niej, jak jeszcze nigdy dotąd. Kobieta patrzyła na niego pałającymi,
szarozielonymi oczami. Spod grubej zasłony uległości przebijała się błyszcząca
pewność siebie. Zivit triumfowała, choć nie miała pojęcia, że nie była w stanie
ukryć przez Lordem Voldemortem niczego. Traktowała go jak zwykłego człowieka,
który posiadał nadprzyrodzone zdolności. Ale on był kimś więcej, niż tylko
piekielnie inteligentnym śmiertelnikiem. Był bogiem. Dał jej szansę na wyznanie
całej prawdy, ale wiedział, że i tak za sekundę spenetruje jej umysł. Mimo że
Zivit bez wątpienia posiadała potężną magiczną moc, była słaba. Czarny Pan nie
uczynił niczego, a ona już całkowicie mu się poddała. Nawet nie próbowała z tym
walczyć.
- Wierzysz mojej
siostrze, że nic jej nie łączy z Nathirem – zaczęła cicho i pewnie, choć jej
twarz drgnęła impulsywnie. – Jesteś wściekły, nienawidzisz go, bo on może ukryć
przed tobą swoje myśli, tak, jak Dżahmes.
Uśmiechnęła się,
jakby oczekiwała jakiejś zachęty do dalszych wyznań. Ale Voldemort nie
zamierzał bawić się z nią w kotka i myszkę. Często sam odnajdywał rozrywkę w
przeciąganiu przesłuchania, lecz w momencie, gdy to on stał się ofiarą, czuł
jedynie rozdrażnienie. Ani trochę nie podzielał zadowolenia Zivit.
- Zdajesz sobie
sprawę z tego, że pogrążasz swojego męża? – Zapytał i wyciągnął rękę w stronę
Zivit, a długie, białe, lodowate palce zacisnęły się pieczołowicie dookoła
smukłej szyi, kiedy dodał: - Mów, co wiesz. Albo sam to sobie wezmę, a tego byś
nie chciała.
Puścił ją. Choć
jego uścisk nie był mocny, kobieta skrzywiła się nieco i zaczęła rozcierać
sobie bolące miejsca. Przez moment naprawdę się przeraziła, lecz strach prędko
został zdominowany przez podniecenie. Nie uszło to uwadze Voldemorta, który
lekko zmarszczył nos. Tymczasem Zivit powiedziała:
- Słyszałam, jak
Nathir wyznaje miłość twojej ukochanej Dżahmes. A w nocy czasami mamrocze jej
imię. Nie zastanawiałeś się, dlaczego ona tak nagle zaszła w ciążę? Podobno
przed twoim upadkiem staraliście się o dziecko całymi latami. Nagle poznała
Nathira i…
Potok jej słów
został przerwany przez odgłos siarczystego policzka, który poniósł się echem po
długim, pustym korytarzu. Dziewczyna zamilkła, trzymając się za czerwony ślad
pulsujący po lewej stronie jej twarzy. Oczy miała szeroko otwarte, a usta
rozchylone w niemym okrzyku zaskoczenia. Nie zdążyła w żaden sposób zareagować,
bo w dłoni Czarnego Pana natychmiast pojawiła się różdżka, której koniec
boleśnie znalazł się pomiędzy jej piersiami, a ciało Zivit zostało brutalnie
przyciśnięte do ściany. Ona już nie wiedziała, co się z nią dzieje, gdyby nie
mocny uścisk Voldemorta, osunęłaby się na podłogę, on natomiast już penetrował
jej umysł. Szkarłatne, zimne oczy zaszły mu mgłą, kiedy przeglądał obrazy.
Jeden po drugim. Scena za sceną. Myśli Zivit stały się kłębowiskiem
różnokolorowych nici, w których Czarny Pan coraz bardziej się plątał. Jednak
był on po stokroć potężniejszy, niż umysł tej kobiety, który bardzo szybko
ustąpił jaskrawej energii zaklęcia, którym ją ugodził. Wystarczyło kilka
sekund, aby mógł się przekonać, że teoria Zivit jest kłamstwem. Prędko wyrwał
się z objęć jej myśli i puścił ciało, aby mogło bezwładnie paść u jego stóp.
Zanim dziewczyna odzyskała świadomość, Voldemort schował różdżkę do wewnętrznej
kieszeni szaty, obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w kierunku drzwi,
które się przed nim otworzyły, a wesoła muzyka na nowo wypełniła mu uszy.
Poczuł delikatne ukłucie wyrzutów sumienia, że przez chwilę zwątpił w wierność
Dżahmes.
*
Byłam zaskoczona tym, że
Zivit odpowiedziała na moją propozycję Czarnemu Panu, nie mnie, ale pomyślałam
sobie, że wolała mnie nie martwić. Oczywiście było mi trochę przykro, że jednak
zadecydowali pozostać w Londynie, do tego było mi bardzo głupio, że postanowili
odrzucić moją ofertę już na przyjęciu, a ja jeszcze przez kilka dni naciskałam
na Nathira, aby zostali ze mną w Egipcie. Kiedy Voldemort opowiedział mi o tym,
o czym rozmawiali na korytarzu, poczułam nagły przypływ sympatii do siostry.
Byłam na siebie wściekła, że posądzałam ją o jakieś intrygi i złe intencje. Niemniej
jednak bezpieczniej było odprawić Zivit, gdyż jej uczucia względem Czarnego
Pana w pewnym sensie się zmieniły.
Nadszedł listopad, ale
pogoda w Egipcie w ogóle się nie zmieniła. Słońce nadal mocno grzało, a nad
pustynią unosił się suchy pył, który przyklejał się do opalonej, spoconej skóry
robotników. Z nieprzyjemnym uściskiem w żołądku siedziałam na balkonie i
patrzyłam, jak niewolnicy się obijają. Mimo że w ich pracy widziałam pewien
progres, wydawało mi się, że teraz, kiedy nie nadzorowałam wszystkiego
samodzielnie, niewolnicy pozwolili sobie na więcej beztroski. Doceniałam
poświęcenie Czarnego Pana, ale on w ogóle nie nadawał się do kierowania
mugolami. Znikał gdzieś na całe dnie i zostawiał wszystko bez opieki. W takich
momentach żałowałam, że Zivit wróciła do Londynu. Gdyby zdecydowała się na
zamieszkanie w Egipcie, mogłaby godnie mnie zastąpić.
Ciąża była dla mnie
bardzo uporczywa nie tylko dlatego, że spędzałam całe dnie na marnowaniu czasu,
ale niesamowicie drażnił mnie także przyrost wagi. Choć nie przytyłam tak, jak
się tego spodziewałam, brzuch stawał się coraz większy, a ja czułam związany z
tym dyskomfort. W gorętsze dni kończyny puchły mi okropnie, a żyły rysowały się
bardzo wyraźnie pod skórą, wyglądając tak, jakby za chwilę miały eksplodować.
Dni niesamowicie mi się dłużyły, a ja nie mogłam znaleźć sobie zajęcia,
ponieważ każde wymagało ode mnie opuszczenia zamku. Choć często bywałam
wściekła, wiedziałam, że muszę o siebie dbać, aby nie utracić dziecka. Nieustannie
towarzyszyły mi nastoletnie, wiecznie milczące służki, które wyręczały mnie we
wszystkim i potrafiły być bardzo stanowcze. Nienawidziłam tej zależności. Z
niecierpliwością oczekiwałam na nadejście wiosny, kiedy miał urodzić się mój
syn, a wraz z tym szczęśliwym wydarzeniem ja odzyskałabym wolność. Tęskniłam za
jazdą konną oraz za prowadzeniem rydwanu, brakowało mi nocnych spacerów po
czarnej pustyni, a moja nieobecność w Imperium mogła sprawić, że w końcu utracę
pozycję, na którą pracowałam tyle lat. Najbardziej obawiałam się tego, że po
porodzie moje obowiązki zostaną zredukowane do wychowania dziecka.
Zbliżający się ku
końcowi listopad przyniósł ze sobą odwiedziny bardzo wielu śmierciożerców.
Większości z nich nie znałam, choć wiedziałam, że ostatnio Czarny Pan bardzo
aktywnie werbował nowych popleczników, którzy skoczyliby za nim w ogień. Choć
jeszcze jakiś czas temu przeszkadzało mi poruszenie, które wywoływali goście
Voldemorta, teraz, gdy przyszło mi żyć między milczącymi sługami, każda wizyta była
dla mnie oderwaniem od nużącego oczekiwania na rozwiązanie. Zwłaszcza że
wszyscy chcieli zobaczyć królową i przekonać się na własne oczy, że jest
brzemienna, choć nie każdy miał możliwość wejścia do moich prywatnych komnat.
Czasami wydawało mi się, że śmierciożercy nie dowierzali w to, co zostało
ogłoszone. Chyba naprawdę widzieli w swym panu boga i sądzili, że sprawy
związane z płodnością są dla niego nazbyt przyziemne.
Zagadka nagłego poszerzenia
się grona śmierciożerców prędko się rozwiązała. Lord Voldemort pewnego dnia
przyszedł do mnie i oświadczył, że zdobył zaufanie wielu olbrzymów, a jego plan
realizuje się dokładnie po jego myśli.
- Nie pozostaje mi nic innego,
jak tylko ci pogratulować – odparłam chłodno i przewróciłam stronę „Proroka
Wieczornego”. Byłam na niego wściekła, ponieważ wybył na tydzień do Londynu i
nie wysłał mi przez te siedem dni ani jednej wiadomości. Czułam się głupio sama
przed sobą, kiedy o tym myślałam, ale nie mogłam powstrzymać palącego uczucia
zazdrości, gdy Voldemort wybywał do Anglii.
- Wszystko jest pod kontrolą
– rzekł i zaczął energicznie przechadzać się po komnacie. – Olbrzymy to, zaraz po wilkołakach,
najniebezpieczniejsze i robiące największe wrażenie magiczne istoty. Dumbledore
też miał na nich chętkę, ale wysłał Hagrida, aby ten przekonał ich do swoich
racji. Fakt, że jego matka była olbrzymką nie sprawi, że te wielkie bezmózgie
kreatury ślepo podążą za Dumbledore’em.
- Masz rację – mruknęłam. – Też mam dla ciebie wieści. Dostałam dziś
pierwszą od miesiąca sowę od Nathira. Pisze, że od jakiegoś czasu choruje, był
w Świętym Mungu, ale żaden uzdrowiciel nie potrafi orzec, co dokładnie mu
dolega. Myślisz, że posłanie do niego najwyższego kapłana Imhotepa to dobry
pomysł?
Czarny Pan w ogóle nie
przejął się losem Nathira, co mnie w ogóle nie zdziwiło. Nie przepadał za nim,
do tego przed zabiciem Qutajbaha powstrzymywało go moje słowo oraz małżeństwo z
Zivit. Gdyby nie to, aurorzy z całą pewnością znaleźliby jego ciało gdzieś w
jakiejś rozpadającej się chałupie. Z początku ani trochę nie martwiłam się o
jego zdrowie, gdyż Nathir tylko wspomniał o swoim kiepskim samopoczuciu, jednak
z dnia na dzień czuł się coraz gorzej. Jestem pewna, że gdybym miała jakieś
zajęcie, nie przejęłabym nim aż tak bardzo, lecz teraz nie potrafiłam myśleć o
czymś innym. Niejednokrotnie miałam ochotę zasiąść na dywanie i polecieć do
Londynu, aby go odwiedzić, ale wiedziałam, że w moim obecnym stanie było to
niemożliwe. Wydawało mi się przez chwilę, że Zivit w ogóle nie przejmowała się
swoim mężem, ale moje podejrzenia prędko zostały rozwiane, kiedy dostałam od
niej pełen żalu i smutku list, w którym narzekała na niekompetencję
uzdrowicieli w Świętym Mungu. Wraz z grudniem nadeszła najbardziej przerażająca
wiadomość: siostra wspomniała w swoich przemyśleniach, że jej mąż
najprawdopodobniej nie przeżyje zimy. Kiedy to przeczytałam, poczułam w żołądku
nieprzyjemny skurcz, a serce wypełnił mi strach. Nigdy nie kochałam Qutajbaha,
ale zawsze darzyłam go uczuciem szczerej przyjaźni. Nie potrafiłam sobie
wyobrazić, że nagle mogłoby go zabraknąć. Towarzyszył mi w czasie, kiedy
opłakiwałam zaginięcie Czarnego Pana, uczynił dla mnie wiele i nie oczekiwał
niczego w zamian. Pogodził się z faktem, że nigdy nie będziemy razem. Poślubił
Zivit, mimo że jej nie kochał. Przez myśli przewijały mi się niezliczone sceny
z jego udziałem i w każdej z nich na twarzy Nathira widniał uśmiech. Przyznam,
że uroniłam kilka łez, czytając ostatni list od siostry.
Zbliżało się Boże
Narodzenie. Choć ja sama od dawna nie obchodziłam tego święta, w pałacu
pojawiało się wielu śmierciożerców ubranych w grube, zimowe płaszcze,
rozmawiając ze sobą, gdzie pojadą w tym roku, aby odpocząć od pracy w
ministerstwie. Niektórzy wybrali zachęcające słońce Egiptu i słyszałam od
swoich służek, że korzystają ze wszystkich atrakcji, które oferuje moje
Imperium. Jednak zbliżająca się Gwiazdka nie zwalniała ich ze służby u Czarnego
Pana, który coraz energiczniej przymierzał się do zdobycia przepowiedni. Pod
koniec grudnia doszły mnie słuchy o tragicznym wypadku Artura Weasleya. Od razu
poznałam w tym rękę Voldemorta, jednak „Prorok Codzienny” nie wspomniał o
rannym pracowniku Ministerstwa Magii ani słowem. Nie był to jednak problem, który
miałby spędzać mi sen z powiek, ponieważ mniej więcej w tym samym czasie
otrzymałam list od Zivit pisany pod dyktando Nathira, w którym prosił gorąco o
spotkanie. Wiedziałam, że Czarny Pan nigdy by się nie zgodził na moją podróż do
Londynu, ale czułam, że może to być nasze ostatnie spotkanie. Nie mogłam mu
odmówić.
W rodzinnym domu
pojawiłam się w ostatni dzień grudnia. Użyłam kominka, choć wiedziałam, że to
bardzo ryzykowne, jednak wolałam narazić swój pałac na wykrycie, niż pozwolić,
aby długi i męczący lot w jakiś sposób zagroził mojemu dziecku. Rodzice czekali
już na mnie w salonie. Zaskoczyła mnie nieobecność Zivit, gdyż sądziłam, że nie
zależy jej na mężu tak bardzo, aby mogła spędzać przy jego łóżku każdą wolną
chwilę.
- Jak on się czuje? – Zapytałam, zanim matka zdążyła wstać, aby mnie
uściskać.
- Ciągle upiera się przy tym, że nie jest najgorzej, ale wygląda
fatalnie – odparła Earth i poprowadziła mnie schodami na piętro, gdzie
znajdowała się sypialnia Nathira i Zivit.
Ojciec bez słowa podążył za nami. Od samego początku bardzo lubił
swego zięcia i nigdy nie było między nimi sporów. Widział w nim bratnią duszę,
gdyż oboje czuli się w Londynie jak obcy, mimo że wszyscy byli dla nich
wyjątkowo uprzejmi. Nathir był dla niego jak syn, którego nigdy nie udało mu
się spłodzić i perspektywa jego śmierci musiała być dla niego torturą.
Choć zasłony w oknach
były zaciągnięte, a w wielkiej komnacie paliło się tylko kilka małych świeczek,
natychmiast spostrzegłam Qutajbaha. Leżał po środku małżeńskiego łoża. Z daleka
przypominał ogromną, woskową kukłę, którą ktoś przykrył jasnym kocem, dopiero w
momencie, gdy znalazłam się bliżej niego, udało mi się dostrzec jego ciemną,
lśniącą od potu twarz, zapuchnięte oczy i kawałek białej tkaniny, którą Zivit
co chwilę moczyła w wodzie i przytykała mu ją do czoła. Na dźwięk otwieranych
cicho drzwi oboje zwrócili wzrok w naszą stronę. W błyszczących przez gorączkę
oczach Nathira dostrzegłam uśmiech, choć popękane wargi pozostawały nieruchome.
Siostra odłożyła miseczkę i z zatroskaną miną podeszła do mnie, aby ucałować
mnie w policzek.
- Wiadomo już, jaka choroba daje takie objawy? – Zapytałam, siadając
na brzegu łóżka, ale Zivit tylko pokręciła głową i odparła krótko:
- Uzdrowiciele rozkładają ręce.
Spojrzałam na twarz Nathira, który uśmiechnął się delikatnie.
Widziałam, że ten grymas sprawił mu ból, bo skrzywił się nieznacznie i
rozluźnił usta. Coś chwyciło mnie za serce, kiedy wpatrywałam się w jego
napuchniętą, zlaną potem twarz, więc musiałam szybko odwrócić od niej wzrok.
- Zostawicie nas samych? – Zapytałam.
Nikt mi nie odpowiedział. Najpierw pokój opuściła matka, później
ojciec, a na końcu Zivit, która jeszcze zerknęła przelotnie w naszą stronę,
jakby bardzo ją ciekawiło, o czym chcę porozmawiać z jej mężem, ale ta chwila
zawahania była naprawdę krótka. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, znów
spojrzałam na szwagra, który wyciągnął rękę i delikatnie uścisnął moją dłoń,
chcąc tym samym dać mi do zrozumienia, że wszystko z nim dobrze. Długo
milczeliśmy, a ja zastanawiałam się w tym czasie, jak rozpocząć tę rozmowę. Na
początku myślałam, że Nathir miał mi coś do powiedzenia, ale on tylko patrzył
mi w oczy i co chwilę próbował się do mnie uśmiechnąć.
- Bardzo cię boli? – Spytałam w końcu, a w gardle coś mnie zadrapało.
- Tylko trochę, ale Zivit podaje mi eliksiry – wychrypiał i przez
chwilę mignęły mi jego białe zęby. – Czuję, że niedługo wszystko wróci do
normy. Wiesz, najpierw musi się pogorszyć, żeby mogło się polepszyć…
Zaśmiał się chrapliwie i zakasłał kilkakrotnie, a na jego pełnych
wargach pojawiła się krew. Naciągnęłam długi rękaw swego płaszcza i otarłam
lśniące kropelki, a Nathir podziękował krótko i mówił dalej:
- Naprawdę się cieszę, że do mnie przyleciałaś. Twoja wizyta z
pewnością sprawi, że natychmiast stanę na nogi. Byłem przekonany, że Czarny Pan
nawet nie będzie chciał słyszeć o podróży do Londynu…
- On nie wie o tym, że tu jestem – przerwałam mu i również się
uśmiechnęłam. – Posłuchaj, zabiorę cię jutro do Egiptu, tam zajmą się tobą
najlepsi kapłani.
Znów w mroku błysnęły jego zęby. Tym razem uśmiech utrzymał się przez
pewną chwilę. Spostrzegłam na jego twarzy zadziwiający spokój, ale nie było to
zwyczajne pogodzenie się z losem i przygotowanie się na wypadek śmierci. To
była pewność, że niedługo pokona chorobę i wszystko będzie tak, jak dawniej. Byłam
pod ogromnym wrażeniem jego siły. Dopiero teraz dostrzegłam wiele cech, które
wcześniej jakoś mi umknęły. Od dawna dążyłam do takiej harmonii i siły, jaką
miał Nathir. Mimo smrodu choroby, który unosił się dookoła niego, otaczała go
złota, ciepła aura. Mocniej uściskał moją rękę i dodał:
- Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, było w tobie coś takiego, co
sprawiło, że byłem w stanie zrobić dla ciebie wszystko. Jesteś królową,
Dżahmes.
Potężne palce ścisnęły moje gardło tak mocno, że nie byłam w stanie
przez chwilę wyrzucić z siebie ani słowa. To, co powiedział Nathir zmroziło
mnie o wiele bardziej, niż się tego spodziewałam. Spróbowałam się uśmiechnąć,
ale wyszedł z tego raczej okropny grymas.
- Poleć ze mną do Egiptu, zajmiemy się tobą i natychmiast wrócisz do
zdrowia – powtórzyłam, ale on natychmiast mi przerwał:
- Teraz to ty potrzebujesz opieki. Wróć do Czarnego Pana i powij syna,
tak, jak mu to obiecałaś. Nie przejmuj się tak moim zdrowiem. Nigdy dotąd tak
ciężko nie chorowałem, tym razem to pewnie też nic groźnego. Obiecuję, że nie
umrę.
~*~
Przepraszam za lekkie
opóźnienie, ale byłam w trakcie sesji egzaminacyjnej na studiach i wypadało
wszystko jako tako pozdawać, aby załapać się na ferie. Mimo że wszystko poszło
po mojej myśli, rozdział i tak opublikowany nieco później, niż bym chciała. Ale
na następny nie powinniście tak długo czekać. Mogę za to obiecać, że kolejnym
odcinkiem wynagrodzę wam oczekiwanie. Czytając, nie będziecie się nudzić.