Moje
oczy szybko przywykły do tych wszystkich barw i dźwięków. Rozejrzałam się. Było
to ładnie urządzone miejsce, ze wschodnioazjatyckimi meblami i płonącym
kominkiem. Pod moimi stopami, jakby z podłogi, wydobywała się orientalna
muzyka. Pięknie. Tom najwidoczniej gustuje w kobietach o innym kolorze skóry i
narodowości. Najwyraźniej znajdowałam się w salonie nad jakimś barem. Podeszłam
do uchylonych drzwi. Bez wahania zajrzałam do środka. Dwójka ludzi znajdowała
się w sypialni. Było tam jednoosobowe łóżko, na którego brzegu siedział Tom.
Wyglądał tak samo jak wtedy, kiedy widziałam go po raz ostatni. Ubrany był w
czarną szatę, na twarzy miał bardzo sztuczny uśmiech. Siedząca obok niego
dziewczyna musiała być mniej więcej w naszym wieku. Miała typową indyjską
urodę, ciemne obwódki wokół oczu, przyodziana była w prostą, błękitną szatę
czarownicy, długie, gęste, czarne włosy splecione w warkocz. A na Toma patrzyła
tak, jakby był co najmniej boskim cherubinkiem. Mówiła do niego bardzo słabą
angielszczyzną.
- Skoro ty przyszedł ze mną do góry, w
mój sypialń…
- Słuchaj, zapytałem o nocleg, ale to nie
znaczy, że chcę się z tobą kochać – przerwał jej Riddle. Azjatka zarzuciła mu
ręce na szyję i spróbowała pocałować.
- Ale ja chcę. Myślałam, że ty każdy
typowy facet. Rozumie? Mój ojciec prowadzi tą bar. Ty jemu by się podobał na
mojego męża – odpowiedziała.
- Dziewczyno, nie…
Azjatka nie pozwoliła mu skończyć.
Popchnęła go na łóżko, jednym ruchem zdarła z siebie szaty i wskoczyła na
niego. Okazało się, że pod spodem była kompletnie naga. Tego było już za wiele.
Gniew uderzył mi do głowy, nie będę się przecież godziła na to, by jakaś
zdesperowana dziewczyna brała go gwałtem. Owszem, mógł ją przecież zrzucić z
siebie z łatwością, ale on nie robił nic. Jakby na coś czekał. Albo na kogoś.
Wpadłam do pokoju. Zanim ktokolwiek z tej
dwójki zdążył zareagować, chwyciłam dziewczynę za włosy i wywlokłam na środek
pokoju. W oczach płonęło mi szaleństwo.
- Ty aż się prosisz o śmieć – wysyczałam
przez zaciśnięte zęby, potrząsając nią. Kiedy tylko przysunęłam twarz do
dziewczyny, poczułam coś dziwnego. Jakby słyszałam szmer jej myśli. Mówiła w
nich bardzo szybko w nieznanym mi języku. Wychwyciłam z nich jednak bardzo
wyraźnie podkreślone imię. – Mayka, tak? No cóż, przyjdzie ci zginąć w negliżu,
na to wygląda.
Popchnęłam ją w charakterystyczny dla
siebie sposób na ścianę. Usłyszałam trzask łamanych kości. Chciałam to szybko
załatwić. Ale nie na tyle szybko, by nie zaspokoić wszechogarniającego mnie
szału. Czułam jak drżę przez moc, która desperacko próbowała znaleźć ujście z
mego ciała. Chwyciłam ją za włosy, by podnieść ją i postawić z powrotem na
nogi, ale te zostały mi w dłoni. Z warknięciem niezadowolenia odrzuciłam je na
bok, by zwrócić całą swoją uwagę na ofierze. Miałam za pasem różdżkę, to takie
proste. Wystarczy jedno zaklęcie. Ale nie, to dla mnie za mało. Do tego
chciałam użyć obu rąk. Pragnęłam zobaczyć jej krew na moich palcach, t iskrzące
się szkarłatem kropelki na podłodze. Serce szybko łomotało mi w piersiach, chciało
przynaglić tę chwilę. Kiedy podeszłam do Mayki, ta zakryła głowę pozbawioną
większości włosów obiema rękami.
- Nie, prosi! Ja nic nie zrobiła! –
krzyknęła, szlochając głośno.
- Dobierałaś się do Toma, to według
ciebie jest nic?! – ryknęłam jej prosto do ucha i wymierzyłam siarczysty
policzek, a Azjatka aż czknęła z wrażenia. – Wskoczyłaś na niego jak napalony
pies na sukę!
Moje ręce nie mogły dłużej utrzymać
szalejącej we mnie nienawiści. Umysł miałam czysty i jasny, po raz pierwszy w
takiej sytuacji. Wbiłam jej dłoń w klatkę piersiową, palce zacisnęłam na
długiej kości, chyba na żebrze, po czym wyłamałam je tak gwałtownie, że ręka
wyskoczyła mi z jej wnętrza, cała zlana krwią aż do nadgarstka. Z powstałej
dziury bryznęła na mnie gorąca, szkarłatna posoka. Mayka zawyła z bólu, ale nie
pozwoliłam jej długo krzyczeć. Wbiłam to żebro w jej brzuch i przekręciłam.
Oczy wylazły jej na wierzch, z dziury w klatce piersiowej wytrysnął po raz
drugi strumień krwi, zalewając mi szatę z przodu i twarz. Ciało zwaliło się z
łoskotem na podłogę, wstrząsane przedśmiertnymi drgawkami. Długo stałam nad
nim, patrząc, jak broczy krwią. Ułamane żebro obrzydliwie sterczało jej z
brzucha.
W końcu odwróciłam się, by spojrzeć na
Riddle’a. Nic nie powiedziałam. Czekałam na wyjaśnienia.
- Wciąż mnie zaskakujesz – rzekł, a oczy
zalśniły mi czerwienią, szaleństwo pojawiło się na jego twarzy lekkim
rumieńcem. – Chciałem to zobaczyć. Dlatego nic nie robiłem. Twoja magia bardzo
się poprawiła, moje uznanie.
Ujął moją wolną od krwi dłoń i musnął
ustami jej wierzch. Ja nie mówiłam ani słowa. Nie miałam pojęcia, co się
działo. Gdzie byliśmy? I co to była za dziewczyna? Riddle, jakby czytał w moich
myślach, dodał beztrosko:
- Jesteśmy w Indiach. Postanowiłem
przybyć tu, żeby zbadać kulturę i wierzenia. Ludzie są tu bardzo rozwinięci,
jeśli chodzi o typ magii, która mnie interesuje.
Oczyścił mnie z krwi Mayki, otworzył
różdżką okno, wyjrzał przez nie, po czym wyciągnął ku mnie ręką dając do
zrozumienia, bym ją chwyciła. Kiedy to zrobiłam, ten natychmiast wystrzelił w
powietrze. Nie lecieliśmy długo. Okazało się, że ów bar, o którym wspominała
Mayka leżał na skraju lasu. Tom wylądował gdzieś pomiędzy drzewami.
- Moja matka chce, żebyś się ze mną
ożenił – powiedziałam pozbawionym głosem, bez cienia jakiejkolwiek emocji na
twarzy.
- Wiesz, myślałem trochę o ślubie. Jeśli
twoja matka tego od ciebie oczekuje, a ty chcesz, mnie to nie przeszkadza. To
tylko formalność – usłyszałam. Było ciemno, nie widziałam wyrazu jego twarzy,
ale ton jego głosu wskazywał na szczerą ignorancję. – Kocham cię i nie
zamierzam się z tobą nigdy rozstawać.
- Nie. Nie chcę żadnych ślubów. Boję się,
że wtedy coś się między nami zmieni. Jestem szczęśliwa, mogąc być z tobą bez
żadnych rządowych papierów – zaprzeczyłam stanowczo. Mój wzrok już przywykł do
ciemności, na dodatek chmury odsłoniły srebrną tarczę księżyca w pełni. Mogłam
teraz w miarę dokładnie mu się przyjrzeć. Nie wyglądał na zmartwionego czy
zawiedzionego. Po prostu na mnie patrzył.
- Póki co, nie chcę się z tobą rozstawać
– powiedział cicho. – Jeśli będzie ci to odpowiadało, możesz przez jakiś czas
podróżować ze mną. Chyba, że…
- Nie – przerwałam mu, zanim dokończył
zdanie.
- Nie przejmuj się. Będziemy próbować do
skutku. Dla Lorda Voldemorta nie ma rzeczy niemożliwych.
Objął mnie, a ja przypomniałam sobie
dawno już zapomniany dotyk jego dłoni. Tęskniłam za tym silnym uściskiem, za
jego zaborczością… Oddałabym się mu bez słowa sprzeciwu, zamknęła oczy i
uniosła się na skrzydłach euforii, ale wiedziałam, że on oczekuje ode mnie
czegoś innego. Chciał, żebym mu się postawiła, uderzyła go albo odepchnęła.
Dlatego, gdy przysunął do mnie twarz, wymierzyłam mu siarczysty policzek.
Wzdrygnął się, po czym, z dzikim warknięciem, rozdarł mi szaty na dwoje. Stałam
teraz, tuż pod jodłą, ubrana tylko w ciężką biżuterię. Tom długo przyglądał mi
się, oczy płonęły mu czystym ogniem, na twarzy zaś pojawiła się satysfakcja,
jakby już wygrał, choć gra ledwo się zaczęła. Zrzucił z siebie szaty, moim
oczom ukazało się jego nieskazitelne, białe, nagie ciało, lśniące w srebrnym
blasku księżyca. Na wpół rozbudzona męskość sterczała dumnie, równie pewna jak
i on sam. Nie pozwoliłam mu jednak tak szybko dopiąć swego. Ostrożnie, nie
spuszczając wzroku z jego twarzy, położyłam się na mchu, czując lekkie kłucie
igieł. Tom zrobił to samo, równie ostrożnie i powoli, jakby bał się spłoszyć
jakieś zwierzę. Palce zacisnął dookoła mojego prawego nadgarstka i podciągnął
gwałtownie w górę. Zaciekawiona postanowiłam, przynajmniej póki co, poddać mu się,
by zobaczyć, co zrobi. Przycisnął mnie do pnia drzewa, po czym przysunął się do
mnie bardzo blisko. Czułam igły kłujące mnie w tyłek. Nie było to przyjemne,
ale zapomniałam o tym natychmiast, kiedy wbił się we mnie zbyt mocno i
brutalnie. Riddle zwykle panował nad moimi emocjami w sposób mistrzowski, ale
zdarzały się momenty, jak ten, kiedy było to bardzo trudne i czasami nie
udawało się mu powściągnąć ekscytacji.
Czułam, że chciał to zrobić jak
najszybciej, lecz rzucił mi też wyzwanie. Kto wytrzyma dłużej. Zwykle wygrywał,
był ode mnie dużo silniejszy. Przyjęłam wyzwanie, odpowiadając mu mocniejszym
pchnięciem.
Tym razem okazał się nieco brutalniejszy
niż sądziłam. Z jednej strony pień drzewa z wbijającą się w moje nagie plecy
ostrą, powykrzywianą korą, z drugiej on, ogarnięty żądzą. Nawet nie próbowałam
tłumić jęków, które co chwile opuszczały moje gardło. Tom też nie zachowywał
się tak milcząco, jakby chciał. Po kilkunastu minutach poczułam, ze jestem już
blisko. Wiedziałam, że znów wygra. Czułam to od początku. Szczyt osiągnęłam,
drżąc w jego ramionach, zaciskając paznokcie na jego skrwawionych, podrapanych
łopatkach, z twarzą ukrytą w zagłębieniu obojczyka. Kilka sekund później,
wydając z siebie ostatnie zwierzęce warknięcie, doszedł on, uśmiechając się z
satysfakcją. Znów nade mną triumfował. Przez chwilę tulił mnie, głaszcząc po
włosach, w końcu pochylił się, całując skórę na moim dekolcie. Ja jednak byłam
już tak zmęczona, że nie miałam siły na nic więcej. Odepchnęłam go lekko.
- Wystarczy już.
- Ale ja wciąż jestem nienasycony –
zamruczał mi do ucha, kładąc się ze mną z powrotem na miękkim podłożu.
- Nie słyszałeś, co powiedziałam? Jestem
bardzo zmęczona, a wtedy robię się irytując. Jutro.
Riddle westchnął, ale nie miał śmiałości
mi się postawił. Z leżącej pod drzewem szaty wyciągnął różdżkę, po czym
wyczarował szeroki, brązowy koc, którym okrył mnie dokładnie. Sam wśliznął się
pod niego i przytulił się do mnie. Czułam rozkoszne ciepło bijące od niego,
więc przycisnęłam swoje ciało do niego jeszcze mocniej. Pocałował mnie ostatni
raz, po czym ja sama zamknęłam oczy.
*
Spałam tak mocno, że nie obudził mnie
nawet poranny chłód. Dopiero gdy poczułam usta Toma na swoim brzuchu, uchyliłam
powieki. Słońce prześwitywało przez korony drzew. Dopiero teraz zauważyłam jak
bardzo różni się moja skora od skóry Riddle’a. Dłoń spoczywająca na moim
brzuchu była alabastrowo biała, nie znałam osoby, która byłaby tak blada jak
on. Mój brzuch, jak zresztą całe ciało, był opalony, nie jednak w ten tandetny
sposób, w jaki opalają się obrzydliwe tapeciary mugolki. Moja skóra miała kolor
lekko oliwkowy, o złotawym odcieniu, przesiąknięta zapachem olejków, drewna i
słodkich kadzideł.
- Mówiłeś, że teraz zabierzesz mnie ze
sobą – odezwałam się, odwracając głowę w jego kierunku.
- Zabiorę. Nie chcę się z tobą rozstawać
na tak długo. Poza tym dowiedziałem się już tyle… Czas, byś i ty poznała tę
fascynującą stronę magii – odpowiedział i obrysował długim, smukłym palcem mój
prawy sutek.
- Moi rodzice pomyślą, że uciekłam, bo za
bardzo naciskali na ten ślub – stwierdziłam.
- Ale ja naprawdę mogę się z tobą ożenić.
- Ty już jesteś moim mężem. Mieliśmy
razem dziecko, kochamy się i mieszkamy razem… no i seks oficjalnie jest czymś
zarezerwowanym dla małżonków. Zresztą nie potrzebuję żadnych ceremonii, by
zrozumieć coś, co wiem już od dawna. Boję się, że potem dopadnie nas…
- Co, rutyna?
Pokiwałam głową. Tom nic już nie
powiedział, tylko wstał, strzepnął z siebie ostatki zeschłych igieł i zaczął
się ubierać. Kiedy skończył, naprawił mi szatę i pomógł mi ją założyć.
Wyczarowanym przez siebie grzebieniem wyczesał mi z włosów igły, ziemię i
uschnięte liście.
- Dokąd teraz? – spytałam, czując w
żołądku uścisk dwóch przeciwstawnych emocji: lęku i radości.
- Zwykle nie podróżuję za dnia – rzekł,
chwycił mnie za rękę i ruszył na przód. Było mi strasznie niewygodnie iść w
długiej aż do ziemi zwiewnej sukience, ciężkich ozdobach i delikatnych, złotych
pantoflach przywiązanych do moich stóp za pomocą cieniutkich, splecionych
rzemyków. Bardzo opóźniałam marsz, co chwilę potykając się o wystające korzenie
drzew lub przystając, by wyplatać się z ostrych pnączy.
- Przepraszam, utrudniam ci podróż –
westchnęłam godzinę później, ocierając stróżkę krwi z policzka.
- Co, ty myślisz, że ja się w ten sposób
przemieszczam? Pieszo? – spytał, unosząc brwi. Kiedy pokiwałam głową, parsknął
śmiechem. – Nie, teraz szukam dogodnego miejsca, by wystartować. Nie chcę, by
mugole mnie widzieli. Ale jeśli chcesz, możemy lecieć już teraz.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, chwycił
mnie za rękę i wystrzelił w powietrze jak z procy. Pęd powietrza rozwiał mi
włosy, skutecznie tłumiąc mój rozpaczliwy krzyk. Bałam się wysokości. Zwłaszcza
takiej.
Korony drzew szybko znikały nam z oczu.
Mimo że wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej, nie czułam zimna. W końcu Tom, ku
mojemu przerażeniu, wpadł w wielką, pierzastą chmurę. Takiej ciszy jeszcze nie
słyszałam. Nie trwała jednak długo. Riddle przebił ją od wewnątrz głową,
krótkim uściskiem dłoni dając mi do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
Wydostaliśmy się z chmury. Kiedy tylko ochłonęłam, znów poczułam jakieś dziwne
skurcze w żołądku, tym razem spowodowane zachwytem. Strach może i był warty
tego widoku. Niebo, przesiąknięte delikatnym różem powoli przechodziło w złoto,
na które lekką poświatą wkradał się błękit. Na koniec, puchate, wielkie obłoki
snuły się wolno pod nami, nad naszymi głowami zaś, delikatną kaskadą wiły się
rozproszone cumulusy. Przed nami zaś, przedzierając się przez puchate chmury
lśniły, niczym złote łańcuchy promienie wschodzącego słońca. Tom wzbił się
jeszcze wyżej, chłodne powietrze muskało mi twarz. Nagle poczułam, że jego
uścisk zelżał, a on sam spojrzał na mnie.
- Puszczam cię! – zawołał, uśmiechając
się.
- Co? Nie! – krzyknęłam. Mój strach aż
zapiekł mnie w gardle.
- Musisz nauczyć się latać!
Nic więcej nie zdążyłam powiedzieć, bo
poczułam jak jego dłoń rozwiera się gwałtownie. Myślałam, że dostanę zawału.
Jak kamień wrzucony do głębokiej wody pomknęłam w kierunku ziemi. Tom podjechał
do mnie, krzycząc:
- Skup się! Dasz radę, wyobraź sobie, że
masz skrzydła, nie bój się!
Chwycił mnie za nadgarstek, ale tylko po
to, by podrzucić mnie nieco do góry i znów puścić. Z mojej piersi wydobył się
mimowolny okrzyk. To była prawdziwa panika. Próbowałam dostosować się do rad
Toma, ale nic mi to nie dało. Przebiłam ciężko chmurę i teraz spadałam głową w
dół, widząc szybko zbliżający się las. W tej całej agonii przypomniałam sobie,
że mogłam przecież zapanować nad siłami natury. Wiedziałam jak to zrobić.
Sprawiłam, sama nie wiem, jakim cudem, żeby chmury, które zostawiłam już za
sobą zesztywniały, zrobiły się elastyczne i pomknęły za mną. Owinęły się
długimi wypustkami wokół moich ramion i nóg, po czym wyrzuciły mnie z powrotem
w górę. Leciałam tak szybko, że oczy zaszły mi łzami. Pęd powietrza sprawił, że
zaparło mi dech w piersiach.
Nagle poczułam coś dziwnego, jakby moc,
wydobywającą się ze mnie w postaci lodowatego strumienia powietrza. Nie wiem,
czy zrobiłam to niechcący, czy organizm instynktownie ratował się przed
roztrzaskaniem się o ziemię, ale zatrzymałam się. Zawisłam nieruchomo, próbując
rozpaczliwie utrzymać równowagę w tak nowym dla mnie położeniu. Oto ja latałam. Tom podleciał do mnie z wyrazem
triumfu na twarzy. Dawno nie widziałam go tak usatysfakcjonowanego.
- Mówiłem? Miałem rację, że ci się uda –
odezwał się.
- To tylko moja zasługa. Gdybym nie
nauczyła się magii stosowanej przez kapłanów, roztrzaskałabym się o ziemię –
warknęłam, mrużąc oczy ze złości. – Chyba że chciałeś się mnie pozbyć? Ale to
nie takie proste, kochanie, musiałbyś najpierw zabić Midnight’a, żeby mnie
zlikwidować.
Ośmieliłam się spojrzeć w dół. Chmura
powróciła już do swojej dawnej postaci, jakby uznała, że dam sobie już radę
sama.
- Oczywiście, wezmę to pod uwagę, jeśli
kiedykolwiek przyjdzie mi na to ochota – odparł i podleciał do mnie, by
pocałować mój policzek. Wciąż byłam na niego trochę obrażona, więc odwróciłam
głowę. Pojawił się nowy problem. Jakim sposobem miałam poruszać się w
powietrzu? Nie było tu żadnej stałej powierzchni, od której mogłam się odbić.
Spojrzałam pytająco na Toma, który znów uśmiechnął się triumfalnie.
- Problem z poruszaniem? – zadrwił,
krzyżując ręce na piersiach. – Czyżby osteoporoza? W tak młodym wieku?
- Nie kpij, dziecko, tylko mi pomóż –
wyciągnęłam rękę w jego stronę. Jego natura po prostu nie pozwoliłaby mu
pobawić się moim kłopotem. Podleciał do mnie i również wyciągnął rękę.
Dosłownie dwóch cali brakowało mi, by złapać jego dłoń.
- No, już prawie dosięgasz. Wychyl się
bardziej, wiem, że potrafisz – za sam jego tom głosu chciałam go udusić. Nie
mogłam pochylić się mocniej, bo ciężar mojego ciała niebezpiecznie przeważał
mnie do przodu.
- W każdej chwili mogę przywrócić dawną
karę. Pamiętasz? To nie było miłe, prawda? – w moim głosie zabrzmiała czysta
podłość i groźba. Riddle przewrócił teatralnie oczami i podał mi rękę.
- Nie możesz mnie tak szantażować –
rzekł.
- Wiem, tylko się tak droczę.
- Żeby się przemieszczać, musisz tego po
prostu chcieć – powiedział.
- Ja chcę, ale to nic nie daje!
- A wierzysz?
Nic mu nie odpowiedziałam. Fakt, miałam
małe wątpliwości, ale to wszystko było dla mnie zupełnie nowe! Za dużo emocji i
doświadczenia jak na jeden dzień. Tom westchnął ciężko.
- Zamknij na chwile oczy – dodał. Zamiast
zamknąć, otworzyłam je jeszcze szerzej.
- Co? Nie zrobię tego! Jestem dwieście metrów
nad ziemią, w każdej chwili mogę spaść, a ty robisz sobie z tego żarty!
- No widzisz, to jest to – powiedział z
wyrozumiałym, o dziwo, uśmiechem. – Nie ufasz mi, dlatego nie możesz się
poruszać. Zamknij oczy.
Upewniłam się, że na pewno mocno trzyma
mnie mocno za rękę i zrobiłam, co mi kazał. Czułam nieprzyjemną niemoc w
biodrach i ramionach.
- Ty wierzysz w tych wszystkich bogów –
mówił. – Możesz sobie wyobrazić, że jeden z nich cię strzeże i nie da ci spaść.
Ufasz im, tak?
Pokiwałam głową. To nie był wcale głupi
pomysł. Horus w swojej ziemskiej postaci, jako sokół, latał, był symbolem
nadziei. Faktycznie, mogłam mu zaufać. A jeśli ufałam, to Zasze mi pomagał.
Poczułam, że poruszam się do przodu, więc otworzyłam oczy. Udało się! Leciałam.
Wolno, co prawda, ale jednak poruszałam się. Moją twarz rozjaśnił szeroki
uśmiech.
- No i widzisz. Miałem rację, jak zwykle
– powiedział, podleciał do mnie, chwycił za rękę i wystrzelił do przodu.
Przywykłam do tego, ale nie mogłam powstrzymać zduszonego okrzyku zaskoczenia.
Czułam, że moja moc utrzymywała mnie w powietrzu, poruszała mnie do przodu, ale
nie ogarniałam jeszcze takiej prędkości, z jaką leciał Tom. Gdyby nie trzymał
mnie za rękę i nie prowadził, rozbijałaby się po całym niebie jak wariatka.
Nie miałam pojęcia, jak długo byliśmy w
powietrzu. Słońce wzeszło już wysoko, niebo lśniło błękitem. Chmury tylko
trochę się przerzedziły, zmienił się też wygląd powierzchni ziemi pod nami. Nie
było już lasów, tylko ciemne pagórki, gdzieniegdzie przelatywaliśmy nad
osadami. W końcu Tom dał mi do zrozumienia, że się zniżamy. Perspektywa
lądowania przeraziła mnie jeszcze bardziej niż sam lot. Na dodatek byliśmy nad
ostrymi górami. Znów zaczęłam panikować. Nie chciałam nabić się na wierzchołek
jednej z nich.
- Słuchaj, kiedy będziemy już bardzo
nisko, skup się mocno na zwolnieniu – poradził mi.
Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale szczęki
miałam zaciśnięte ze strachu. Poczułam jak Tom powoli hamuje, ja zrobiłam to
samo. Skierowaliśmy się na najniższe i najłagodniejsze wzniesienie pokryte
pożółkłą, wyliniałą trawą. Wylądowaliśmy lekko, zbyt lekko na trawiastym
zboczu. Nie miałam pojęcia, gdzie byliśmy. Czy w Azji, czy już nie… Tom
poprowadził mnie w góry, już bardziej niebezpieczną trasą, po ostrych skałach i
żwirze. Nie chciałam narzekać, ale czułam się okropnie. Suche powietrze, upał,
straszna droga… Byłam głodna, zmęczona lotem. No i wciąż nie miałam pojęcia,
gdzie byłam, dokąd zmierzaliśmy i co teraz Riddle chciał zrobić.
Szliśmy tak chyba z pół godziny. W końcu
Tom wszedł do jaskini, bardzo ciemnej, wilgotnej i chłodnej. W moim obecnym
położeniu, biorąc pod uwagę okropne samopoczucie, poczułam ulgę, gdy tylko tam
się znalazłam. Usiadłam pod zimną ścianą i obserwowałam, jak Riddle rozpala
ognisko. Kiedy tylko palenisko rozjarzył ciepły, jaskrawy płomyczek, zaczął
wyczarowywać koce. Usiadłam na jednym z nich i odezwałam się:
- Długo tu zostaniemy?
- Tylko do wieczora, czyli nie długo.
Przepraszam, że musisz to znosić, ale takie są warunki, nic na to nie poradzę –
odpowiedziałam.
- Nie przejmuj się, jakoś sobie poradzę –
mruknęłam, wyciągnęłam różdżkę i transmutowałam dwa najbliżej leżące kamienie w
miedziane garnuszki, które napełniłam herbatą. W końcu trochę znałam się na
magii. Podałam Tomowi jeden kubek, a sama upiłam łyk ze swojego.
- Myślałem trochę nad tym, jakby się
potoczyło moje życie, gdyby moja matka nie umarła. Przyznam, dużo o niej
myślałem – odezwał się Riddle po krótkiej chwili milczenia. – Niby wiem, jak
wyglądała, jaka była… ze wspomnień Morfina, jej brata, ale… ale chciałabym
czasami mieć rodzinę.
- Teraz ja jestem twoją rodziną. Może to
brutalne, co powiem, ale tak jest. Wybierając drogę nieśmiertelności sprawiasz,
że nigdy już z nią tak naprawdę się nie połączysz – mruknęłam. Tom utkwił wzrok
w płonącym ogniem drewienku. To dziwne, że akurat teraz naszło go ta takiego
typu rozmowy. Ja, która od dawna interesowała się tym, co myślał o swojej
matce, postanowiłam podtrzymać temat. Tak sądzę, że zamierzał już dawno o niej
pomówić, ale może… nie miał odwagi?
- Nie sądzę, bym chciał ją spotkać, nawet
gdyby była duchem. Mam tu na ziemi o wiele więcej do zyskania, niż po śmierci.
Na tamtym świecie wszystko jest takie… harmonijne. Czas w ogóle nie płynie. A
tutaj mogę wiele osiągnąć, mam ciebie… A po drugiej stronie może mnie spotkać
rozczarowanie – rzekł, na co zaśmiałam się cicho. Nigdy nie znałam go takiego.
- To ryzyko, mam rację? Ja też
zaryzykowałam. Zagłębiłam się w tym wszystkim, żeby ciągle być z tobą. Nie
wiem, czy mi się opłaci. Znamy się tylko niecałe dziesięć lat, to nie wiele w
stosunku do wieczności – stwierdziłam i wypiłam resztkę stygnącego napoju. Gdy
odłożyłam garnuszek na ziemię, ten zmienił się z powrotem w kamień.
- Ale ty jednak mniej więcej wiesz, co
cię czeka. To życie, które będziesz wiodła ze mną, będzie takie samo jak
normalne, ale będzie też o wiele wspanialsze i wieczne.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Zobaczymy.
~*~
Nie pisałam długo, bo jakoś tak nie
miałam chęci przepisać. Jestem nad morzem, leci TVN, za chwilę na plażę idę.
Jestem tutaj od czwartku i ani trochę się nie opaliłam, haha xD postaram się
następnym razem dodać kolejny odcinek szybciej.