10 listopada 2012

Rozdział 72

         Na dźwięk pojawienia się mnie w kominku, osoba odwróciła się. Zivit naprawdę bardzo się zmieniła. Jej długie, lekko pofalowane, ciemne włosy zaplecione były w gruby warkocz. Ubrana była w ciemnofioletową szatę wyszywaną złotą nicią, jej dłonie lśniły w delikatnym, pomarańczowym blasku ognia, który zapłonął w kominku, kiedy tylko weszłam na dywan, brudząc do suto popiołem. Na palcach miała całe mnóstwo złotych pierścieni, na nadgarstkach zaś - bransolety. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie zaskoczenia, ale i niewypowiedzianej radości. Podbiegła do mnie i uścisnęła mocno, mocząc moją szatę łzami. Ja również nie mogłam opanować płaczu.
- Dżahmes, myślałam, że cię już nie zobaczę - jęczała głosem drżącym i wciąż łamiącym się od szlochu, przesiąkniętym egipskim akcentem.
- Byłam przekonana, że nie chcecie mnie widzieć, dlatego się z wami nie kontaktowałam.
Stałyśmy tak po środku salonu, wstrząsane emocjami i wzruszeniem. Nie przypuszczałam, że tak bardzo przeżyję spotkanie z siostrą. Teraz tak bardzo ją kochałam, że nie miałam pojęcia, jak mogłam przetrwać tyle lat bez widywania się z nią. Bardzo chciałam, aby Zivit wróciła ze mną do Egiptu, ale obawiałam się tego, że mi odmówi. Dlatego musiałam wykorzystać ten wspólny czas maksymalnie.
- Zivit, co się stało? - gdzieś za mną rozbrzmiał pełen niepokoju głos matki. Natychmiast odwróciłam się, a moim oczom ukazała się Earth. Była piękna jak zwykle, lecz trochę się postarzała, grzywa jej kasztanowych, gęstych włosów przetykana była suto srebrnymi pasmami. Twarz wciąż wyglądała młodo, lecz wiek odcisnął się na jej dłoniach, które były już pomarszczone i wysuszone. Przez chwilę stała i patrzyła na mnie z mieszaniną zaskoczenia oraz niedowierzania. Natychmiast podbiegłam do niej i padłam jej w objęcia, zupełnie jak mała dziewczynka. Czułam się teraz tak bezbronna i słaba, jak nigdy dotąd, ale i młodo. W moim życiu zapłonęła w końcu maleńka, gorąca lampka nadziei. Widziałam już całkiem wyraźnie, że miałam dla kogo żyć. Nie byłam sama, miałam przy sobie osoby, które mnie kochały.
Matka gładziła moje włosy i całowała wielokrotnie, jakby się bała, że ktoś wydrze mnie z jej ramion i już nigdy nie będzie nam dane się spotkać. Teraz do szczęścia brakowało mi tylko obecności ojca. Tak bardzo za nimi tęskniłam, że sama już nie wiedziałam, czy moje serce krwawi z niewypowiedzianej radości, czy może z dawnego jeszcze żalu.
- Dżahmes, to ty - usłyszałam tuż nad uchem jej drżący, jakby wilgotny głos.
- Gdyby nie Zivit, nigdy bym tu nie przybyła.
Chwilę później zdałam sobie sprawę z tego, że moja twarz również jest całkowicie mokra od łez. Otarłam je szybko, choć oczy wciąż piekły mnie nieznośnie. Kiedy usłyszałam swój głos, zauważyłam, jak ciężko mówi mi się po angielsku. Mój akcent i w ogóle każda cząstka mojego ciała przesiąkła Egiptem. Moją Ojczyzną, którą kochałam szczerze i bez której nie potrafiłabym żyć. Wyjazd z Egiptu zawsze był dla mnie czymś, co bardzo przeżywałam i starałam się robić to jak najrzadziej.
- Gdzie jest tata? - zapytałam, kiedy podniosłe emocje już opadły.
- W ministerstwie. Dużo pracuje, żeby zdobyć status w społeczeństwie. Henryk nie musiał tak się starać - odparła i nieco zmieszała się na te słowa.
Nagle wspomnienia spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, że przez moment stałam w bezruchu, oddychając powoli, lecz płytko. Przez kilkanaście lat ani przez chwilę nie pomyślałam o Sokarisie. Nie miałam pojęcia, jak wyglądał, czy miał kontakt z rodziną... On także zdawał się zapomnieć o istnieniu swojej młodszej siostry.
- Sokaris - mruknęłam pod nosem. - Co się z nim stało?
Matka i Zivit wymieniły szybkie, nieco zaniepokojone spojrzenia, zupełnie jakby chciały coś przede mną ukryć, ale nie bardzo wiedziały, jak to zrobić. W końcu Earth odezwała się, ważąc każde słowo:
- On... nie akceptuje twojego ojca. Wcale mu się nie dziwię, w końcu po rozstaniu z Henrykiem znalazłam sobie kogoś innego. To oczywiste, że będzie po stronie swojego ojca.
- Kiedy ostatnio się widzieliście?
Matka opowiedziała mi wszystko. Los jej pierwszego męża był mi obojętny, do tego Earth nie wiedziała o nim zbyt wiele. Ojciec widywał go czasami w pracy, lecz nigdy ze sobą nie rozmawiali i udawali, że się nie znają. Zresztą pracowali w zupełnie innych departamentach.
Za to o swoim pierworodnym synu wiedziała niemało. Jego syn Antef uczęszczał już do Hogwartu, był oczywiście uczniem Domu Węża oraz dumą swoich rodziców. Z babcią widywał się rzadko, ot, dwa, może trzy razy w ciągu roku. Miał charakter swego ojca, czyli można było powiedzieć, że był typowym Ślizgonem.
Wspomnienie brata przywołało więcej wizji z dalekiej przeszłości. Mimo nieciekawej sytuacji między mną a Sokarisem, byłam szczęśliwa, ponieważ miałam przy sobie osobę, którą kochałam. Nie mogłam uwierzyć, że minęło już tyle lat... Oni wszyscy tak bardzo się postarzali, mieli swoje życie i swoje sprawy. A ja zaszyłam się w przesiąkniętej tajemnicą i świętością samotni, odizolowałam się od nich, w głębi serca gardząc ich śmiertelnością.

         Następnego ranka udałam się tam, gdzie od wczoraj marzyłam, by się znaleźć. Miejsce spoczynku Marcusa było spokojne i wyglądało tak, jak dawniej. Przybyło kilka nowych nagrobków, wiele z nich przebudowano i wyremontowano. Ruszyłam szybko w kierunku końca cmentarza, gdzie spoczywał Marcus. Serce szalało w mojej piersi, dłonie obleczone w skórzane rękawiczki drżały. W końcu ujrzałam to, czego wypatrywałam. Zapuszczony, niezwykle zarośnięty nagrobek. Kiedy spostrzegłam te odkryte, płonące wiecznym ogniem świece, coś we mnie pękło. Żołądek skręcił mi się boleśnie, kolana zadrżały, a coś ścisnęło mnie w gardle. Twarz wykrzywił mi bolesny grymas. Z oczu popłynęły mi gorące łzy, nie mogłam i nawet nie chciałam ich powstrzymać. Długo klęczałam przy grobie, z twarzą ukrytą w dłoniach, szlochając głośno i rozpaczliwie, razem ze łzami wylewając z siebie niewypowiedziany żal nagromadzony przez te wszystkie lata. Jak długo miałam jeszcze trwać w tym pół-śnie, męcząc się na świecie, który tak bardzo chciał się mnie pozbyć? Czułam, jak rozgoryczenie wypływa ze mnie niczym paskudny jad krążący w moich żyłach od wieków.
W końcu podniosłam głowę i odetchnęłam głęboko, uspokajająco. Otarłam łzy, które zmoczyły mi całą twarz. Byłam wykończona psychicznie, pragnęłam tylko i wyłącznie spocząć gdzieś w mrocznych czeluściach grobowca w Egipcie, aby ukoić nerwy tak bezlitośnie zszargane przez czas. Zasnąć na wiele lat, dopóki nie pojawi się nadzieja na lepsze jutro.

- Długo cię nie było.
Faktycznie. Wróciłam do domu wieczorem, zaczęło się już ściemniać. Zivit czekała na mnie w salonie, a filiżanka z gorącą herbatą tańczyła przed nią na niskim stoliku nakrytym alabastrowo białym obrusikiem.
- Och, tak.
Usiadłam na kanapie, zamknęłam oczy i odetchnęłam ciężko. Mimo że cały dzień spędziłam na cmentarzu, czułam zmęczenie. Nie fizyczne, lecz bardziej... duchowe. Emocje wykończyły moje zmysły, które były teraz otępiałe. Ja sama zaś pragnęłam tylko i wyłącznie spokoju, nie miałam najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie pretensji siostry.
- Nie powinnaś wałęsać się po mieście, przecież ktoś może cię rozpoznać - powiedziała z jadowitą złośliwością. - Pomyślałaś w ogóle, co mogłoby się stać?
- Zivit, mam dwadzieścia dziewięć lat, przeżyłam w życiu wiele niebezpiecznych i nieciekawych sytuacji, wiem, jak ich unikać - mruknęłam.
Usłyszałam głębokie westchnienie siostry. Nic więcej już nie powiedziała, tylko wychyliła się do przodu może nieco zbyt gwałtownie, niż można to było uznać za naturalne i wzięła z niskiego stolika angielską książkę, którą otworzyła na zaznaczonej kiedyś stronie i pogrążyła się w jej lekturze. Chciałam mieć w niej oparcie, a ona zachowywała się jak moja matka.

         Nie zjadłam dziś kolacji. Tak samo następnego dnia. Czułam na sobie badawcze spojrzenie siostry. Z matką miałam bardzo dobry kontakt, lecz to Zivit rozumiała mnie najlepiej. I mimo jej oczywistego rozsądku i różnic między nami, istniała w naszych duszach swego rodzaju więź, która sprawiała, że niemalże czytałyśmy w swoich myślach. Nie było w tym żadnej magii.
Pewnego dnia przyszła do mojej sypialni z miną niezdecydowanego dziecka. Natychmiast poznałam, że jest bardzo zdenerwowana i najwyraźniej chciała mi coś powiedzieć. Usiadłam na łóżku, patrząc na nią z zaskoczeniem. Uniosłam lekko brwi.
- O co chodzi? - zapytałam, aby jakoś przynaglić ją do zwierzeń.
- Ostatnio uważnie cię obserwowałam...
- Nie dało się tego nie odczuć - przerwałam jej, nie kryjąc irytacji.
Zivit westchnęła ciężko. Wyglądała na zasmuconą.
- Nie mówisz mi wszystkiego, ale ja i tak widzę, że coś się dzieje - mruknęłam. - Zachowujesz się jak nastolatka, głodzenie się jest infantylne.
- Nie głodzę się.
Popatrzyłyśmy sobie w oczy. Zivit patrzyła na mnie takim wzrokiem, że moja dusza natychmiast spokorniała. Spuściłam wzrok, aby już nie widzieć jej wielkich, szmaragdowo zielonych oczu, przepełnionych żalem i błyszczącym jak diamenty.
- Nie rozumiem - jej głos był teraz o wiele łagodniejszy, miękki niczym jedwab. - Jesteś piękną dziewczyną, niczego ci nie brakuje, wiesz, że twój ukochany naprawdę cię miłował.
Podniosłam zbolały wzrok na siostrę.
- I którego nie ma ze mną przez prawie jedenaście lat - dodałam, a oczy wypełniły mi się gorącymi łzami. Jej słowa były okrutne, mimo że powiedziała mi coś miłego. Pociągnęłam szybko nosem i odetchnęłam głęboko, aby się uspokoić. Nie chciałam wpaść w taką histerię, w jaką wpadłam kilka dni temu na cmentarzu.
- Ja wiem, że inni mają o wiele gorzej, ale nie potrafię nad tym zapanować - coś ścisnęło mnie w gardle i odebrało mowę. Nie mogłam też spojrzeć na Zivit, tak pragnęłam zachować kamienną twarz, że musiałam zacisnąć zęby, aby się nie złamać. Z całego serca żałowałam, że nie nauczyłam się poskramiania emocji. To właśnie było moją wadą: odsłanianie słabej duszy.
Zivit chwyciła mocno moją dłoń i powiedziała:
- Pomogę ci.

         Zrobiła to, co mi obiecała. Faktycznie była dla mnie oparciem, przynajmniej się starała. Pilnowała mnie, zupełnie jak Tom, kiedy byłam młoda. Czasami wydawało mi się to zabawne. Ukrywałyśmy to przed rodzicami. Mieli swoje problemy, a my swoje. Toczyłyśmy ze sobą milczącą walkę. Udawało mi się postępować zgodnie z zaleceniami siostry, lecz czasami miewałam chwile zamroczenia. Czułam, że byłam zbyt słaba, aby sprostać zadaniu i było mi z tym niezwykle źle, ale nie potrafiłam się przemóc.
Po kolacji pewnego ciepłego, majowego wieczora uciekłam z jadalni. Nie potrafiłam znieść w sobie tego palącego jadu. Zivit pobiegła za mną, nie zwarzając na zaskoczone miny rodziców. Dopadła mnie w korytarzu. Rzuciła się na mnie, zwalając z nóg. Obiłam sobie kolana o marmurową posadzkę, ale Zivit nawet nie zwróciła na to uwagi. Wciąż ściskała mnie z całej swojej mocy, wbijając długie, szkarłatne paznokcie w moje ramiona, rozdrapując mi dekolt i szyję, jakby od zatrzymania mnie na tym korytarzu zależało jej życie. Nie zwarzała na moje jęki i szlochy. Zupełnie zatraciłam się w tej niemej walce, zapomniałam, dlaczego się z nią szarpię.
W końcu Zivit chwyciła mnie za włosy, a moje cebulki wrzasnęły z bólu. To mnie unieruchomiło, zamarłam w bezruchu, dysząc ciężko. Łzy płynęły jeszcze bezmyślnie po mojej twarzy, mieszając się z krwią. Usłyszałam tuż nad uchem drżący od nadmiaru emocji i szlochu głos siostry:
- Nie pozwolę ci się zatracić.

~*~


         Dark Love Riddle ma już cztery lata. To całkiem spory kawałek mojego życia, kiedy zaczynałam tworzyć to opowiadanie miałam czternaście lat i byłam smarkaczem, teraz jestem już dorosła. Gdybym nie pisała i nie miałabym Was, byłabym zupełnie inna. Jesteście dla mnie ważni. Wszyscy. Chcę, abyście o tym wiedzieli. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do samego końca.