30 października 2010

Rozdział 53

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Przez chwilę obserwowałam śpiącego Toma, ale na jego widok robiło mi się niedobrze, więc powróciłam do wpatrywania się w ścianę. Miałam zupełną pustkę w głowie. Nie chciałam w to uwierzyć, ale dowody były jednoznaczne. Nie było mowy, żebym mu to wybaczyła. Tylko co ze sobą zrobię, kiedy się rozstaniemy? Całe moje życie było na nim oparte. Jakoś sobie nie wyobrażałam, żeby żyć z nim tak, jak żyłam dotąd.
Około siódmej rano Tom poruszył się. Gdy zaczął się budzić, wstałam i wyciągnęłam różdżkę.
- Wyspałeś się? – zapytałam nienaturalnie wysokim głosem.
Tom westchnął ciężko i podciągnął się na łokciu. Wyglądał okropnie. Włosy miał rozczochrane, twarz szarą i podkowy pod oczami. Zamrugał szybko, żeby skupić na mnie rozbiegany wzrok.
- No… - mruknął, siadając na łóżku.
- To cudownie. A teraz racz wstać. Czas na naszą rozmowę. Ale najpierw – machnęłam różdżką, a z szafy wystrzelił ręcznik i opadł prosto na twarz Riddle’a. – Idź się umyć. Nadal śmierdzisz alkoholem i perfumami tej dziwki.
Tom posłusznie, nie mówiąc ani słowa, wziął ręcznik i wyszedł z pokoju. Nie było mu spieszno do naszej rozmowy, bo wrócił dopiero po dwudziestu minutach. Wyglądał trochę lepiej, ale na twarzy wciąż malował mu się wyraz głębokiej skruchy. Skrzyżowałam ręce na piersiach.
- No? Czekam – odezwałam się suchym jak trzask pułapki na myszy głosem.
- Wczoraj, kiedy mnie zdenerwowałaś…
- Świetnie. A więc to moja wina, tak? – przerwałam mu.
- Nie, to tylko moja wina, proszę, daj mi wyjaśnić – powiedział szybko. – Pomyślałem sobie, że kiedy pójdę do Czarnego Nokturna i się trochę napiję, to zrobię ci na złość, ale ta prostytutka się do mnie dosiadła i upiła mnie, bo nie chciałem z nią pójść. A później już byłem tak pijany, że nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Położyła mnie gdzieś, zaczęła rozbierać… Ja wcale tego nie chciałem, czułem do niej obrzydzenie…
- Ale mimo wszystko zrobiłeś mi to! Najpierw ją zerżnąłeś, a potem wróciłeś do mnie! – przerwałam mu znów, a łzy popłynęły mi po twarzy. – Nic dziwnego, że brakuje nam złota, skoro tracisz je na alkohol i dziwki!
Usiadłam na krześle, ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Czułam się tak nieszczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu. Zwykle, kiedy byłam załamana, Tom zawsze był ze mną. Był moją opoką. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, że stał się powodem moich łez.
- Źle to zrozumiałaś, ta dziewczyna była obrzydliwa, jej dotyk mnie palił, nie pozwoliłem się jej nawet pocałować. Ledwo na mnie usiadła, strąciłem ją i odszedłem. Wiem, że nigdy byś mi nie wybaczyła zdrady, i ja nie spojrzałbym też na inną kobietę, bo tylko ty się dla mnie liczysz – powiedział to tak szybko, jakby się bał, że znowu mu przerwę. Usłyszałam skrzypienie podłogi, a później poczułam jego rękę na ramieniu. Zareagowałam natychmiast, zanim zdążył się cofnąć. Cios padł w chwili, kiedy mnie dotknął.
- Odejdź. I nawet nie waż się mnie dotykać – wysyczałam, mrużąc oczy. Wstałam, wycelowałam różdżką w szafę, której drzwi się rozwarły, a moje ubrania zaczęły z niej wyskakiwać i układać się na łóżku. Wtaszczyłam kufer na środek pokoju i zaczęłam do niego byle jak wrzucać swoje rzeczy.
- Teraz sobie możesz żyć, jak ci się tylko podoba – oświadczyłam i zatrzasnęłam wieko walizki. – Ja nie chcę się w tym z tobą babrać.
- Nie odejdziesz, nie dasz sobie rady…
- Co ty nie powiesz! – zadrwiłam, rozkładając ręce w teatralny sposób. – A niedawno jeszcze chciałeś, żebym wróciła do domu. Tak będzie dla ciebie najlepiej, Dżahmes, mówiłeś mi. W takim razie ja odchodzę, zgodnie z twoją złotą radą.
Chwyciłam rączkę kufra i ruszyłam w stronę drzwi. Naprawdę chciałam wyjść. Riddle, kiedy już wytrzeźwiał, mógł mnie bez problemu przytrzymać, co też bezzwłocznie uczynił. Bez kłopotu oderwał moją rękę od kufra i przycisnął do ściany, żebym mu nie mogła zwiać.
- Popełniasz największy błąd w życiu. Nie poradzisz sobie sama, pomyśl. Ja nigdy bym cię nie okłamał – nie krzyczał już, wręcz przeciwnie, ledwo go usłyszałam. Nagle przyszło mi coś do głowy. Oczywiście, Tom mógł mnie łatwo oszukać, przecież był mistrzem legilimencji. Ale to już będzie kwestia jego sumienia. Przynajmniej ja będę miała jakąś nadzieję.
- Tak? W takim razie pokaż mi to wspomnienie. Potrafię użyć tego zaklęcia – zaproponowałam ze złośliwym uśmiechem.
- Dobrze. Nie mam nic do ukrycia.
Zamrugałam szybko.
- Ty naprawdę to powiedziałeś? – zapytałam, pozbywszy się drwiącego tonu.
- Tak. No, śmiało, popatrz sobie, jeśli cię to ma przekonać – oświadczył.
Z lekkim zaskoczeniem uniosłam różdżkę i wypowiedziałam formułkę zaklęcia. Głos mocno mi zadrżał. Nie byłam pewna, co zobaczę. Gdyby nawet nic się tam nie wydarzyło, sam widok tej prostytutki będzie dla mnie ciężkim przeżyciem.
Źrenice Toma rozszerzyły się, a może tylko mi się tak znalazło? Zdawało mi się, że jego oczy wciągają mnie do środka.

Znalazłam się w zatłoczonej karczmie. Wyzywająca dziewczyna opierała się o brzeg brudnego stołu, wciąż nalewała Riddle’owi do maleńkiego kieliszka ognistej whisky. W końcu pochyliła się w jego stronę, a jej biust zafalował tuż przed jego nosem. Wzrok miał jednak tak rozbiegany, że nie mógł się na nim skupić.
- Idziemy na górę? – spytała.
Tom nic nie odpowiedział, ba, nawet na nią nie spojrzał, tylko pokręcił gwałtownie głową. Prostytutka westchnęła ciężko, ale wzięła go pod ramię, podźwignęła i wyprowadziła z sali pełnej ludzi i dziwacznych stworów. Potknął się, kiedy wchodził z nią po schodach, Carmen, jak wyczytałam w jego myślach mogła uważać, że zdoła się z nim przespać. Ledwo się trzymał na nogach, choć oczywiście go nie bronię. Zasłużył na karę i otrzyma ją.
Carmen zaprowadziła Toma ze wspomnienia do małego, niechlujnego pokoiku, gdzie prawdopodobnie mieszkała i przyjmowała klientów. Riddle osunął się na łóżko, a ta natychmiast się nim zajęła. Nie trwało to długo, bo ten zrzucił ją z siebie tak gwałtownie, że wpadła na szafkę nocną. Próbowała jakoś go zatrzymać, ale on zagroził jej różdżką i wyszedł.

Z trudem wydobyłam się z otchłani jego wspomnień. Jeszcze nigdy nie zaszłam z moją legilimencji tak daleko.
- I widzisz? Mówiłem prawdę – usłyszałam jego szept. To mnie przywróciło z powrotem na ziemię.
- Ta Carmen… Zabiję ją – wyrzuciłam z siebie na wydechu i zanim Tom zdążył zareagować, odepchnęłam go i wypadłam z pokoju.
Zbiegłam na dół, nawet nie zatrzymując się, kiedy zawołał za mną Burkes. Riddle biegł tuż za mną. Ale nie po to, by mnie powstrzymać. Ciekawy był, co zrobię, ale nie dziwię mu się. Planowałam na tę dziwkę coś super. Zdyszana, dotarłam do pubu. Było tu ciemno jak w nocy, bo w całym budynku nie było okien. Tylko w czterech maleńkich pomieszczeniach na strychu znajdowały się cztery brudne okienka.
Wbiegłam po schodach na samą górę i wpadłam do wskazanego przez Toma pokoju. Ledwo zdążyłam coś zrobić, ten machnął ze świstem różdżką, a zielony płomień ugodził w coś, co okazało się później ciałem obrzydliwego podstarzałego mężczyzny, które opadło bezwładnie na kobietę, która wrzasnęła przeraźliwie i wygrzebała się spod niego. Riddle zamknął drzwi różdżką, podczas gdy ja podeszłam powoli do prostytutki z płonącymi chęcią mordu oczami i twarzą zarumienioną od szaleństwa. Od razu ją poznałam. Była na wpół naga. Wydało mi się, że była ode mnie o wiele masywniejsza, nie tylko pod względem tuszy i wzrostu. Tym razem jednak żadna waga i centymetry jej nie pomogą. Wręcz czułam, jak moje ręce przepełnia wibrująca siła, jakby wiedziały, że za chwilę zacisną się na gardle tej nieszczęsnej.
Drżąc ze złości na widok wymalowanej, ohydnie spaskudzonej twarzy, spieczonej na słońcu niczym skwarka, chwyciłam ją za włosy na czubku głowy i podciągnęłam do góry. Nie zdziwiło mnie, że posłusznie wstała, z wyrazem przerażenia na twarzy.
- Co? – krzyknęła. – Jeśli chodzi o złoto, rozmawiajcie z moim sponsorem!
- Nie chodzi o złoto, ty tania kurwo – wysyczałam jej prosto q twarz, a moje oczy zmieniły się w szparki. – Tylko o to, co wczoraj zrobiłaś. Albo raczej usiłowałaś zrobić.
Odwróciłam ją na moment w stronę Toma, opierającego się plecami o zamknięte drzwi, po czym znów przywróciłam ją na dawną pozycję.
- Przysięgam, myślałam, że jest wolny… Poza tym sam był chętny! – zaszlochała Carmen, teraz już przerażona nie na żarty.
- Nie kłam! – krzyknęłam i potrząsnęłam nią tak, że wyrwałam jej część włosów, za które ją trzymałam. Obrzydliwe łzy ciekły jej po twarzy. Uchwyciłam te kudły jeszcze raz, tym razem mocniej. – Dobrze wiem, że upiłaś, go, żeby go tu przyprowadzić! Nie liczyło się dla ciebie, czy rozbijesz czyjś związek! Nie zaprzeczaj, widzę to w twoim bezwartościowym umyśle…
Z całej siły chwyciłam ją za ubranie, która na sobie jeszcze miała i uderzyłam nią o ścianę, aż zatrząsł się zakurzony żyrandol. Nawet nie zdążyła osłonić głowy, kiedy błyskawicznie do niej doskoczyłam, chwyciłam za włosy, żeby wywlec ją na środek pokoju i potraktowałam Cruciatusem. Riddle cały czas przyglądał się temu, nie mówiąc ani słowa, jak nauczyciel egzaminujący ucznia. Cofnęłam zaklęcie i znów szarpnęłam ją za włosy, by zmusić do powstania.
- Ale ci się to nie udało, bo ja wciąż go kocham, a do ciebie przyszłam po zemstę. Mam nadzieję, że to pragnienie zaspokoisz tak dobrze jak zwariowane żądze mężczyzn – dodałam i znów cisnęłam nią w stronę ściany. Carmen uderzyła w nią plecami, po drodze roztrzaskując lustro. Odłamki szkła trysnęły na boki. Zaklęciem tarczy odbiłam je, ale dziwka nie miała już tyle szczęścia. Kiedy chwyciłam ją za ramię, by postawić pod ścianą, gdyż sama nie mogła już ustać na nogach, zobaczyłam na jej ciele i twarzy czerwone, głębokie zadrapania. Wyczarowałam krótki srebrny nóż.
- I wiesz, co? Chyba pokroję cię na kawałki. Co ty na to, suko? Hmm? – spytałam z przesadną zadumą w głosie.
Carmen uniosła obie ręce, by osłonić twarz, ale bez trudu odciągnęłam je i wymierzyłam jej cios w policzek.
- Nie zasłaniaj się! – krzyknęłam w tym całym szale, który mną ogarnął. – Zasze robisz to, co ci klienci każą. Potraktuj to jako moją wyjątkowo dziwną fantazję.
Przyłożyłam czubek noża do jej gardła. Wycięłam na jej skórze kilka podłużnych kresek. Zawahałam się. Miałam tyle możliwości, by go wbić, ale sama nie mogłam się zdecydować, gdzie. Dlatego odrzuciłam nóż na bok.
- Albo nie. Umrzesz, słuchając, jaka jesteś bezwartościowa – powiedziałam. – Bo tak jest.
Chwyciłam ją za włosy i odrzuciłam od siebie. Carmen przeleciała przez pokój i uderzyła głową o łóżko. Wciąż się jednak poruszała, a ja chciałam to zakończyć w widowiskowy sposób.
- Teraz umrzesz – poinformowałam ją radosnym tonem.
Bez ostrzeżenia wbiłam paznokcie w jej ramiona i rozerwałam Carmen na kawałki. Targnęła mną ogromna siła, bez której bym tego nie dokonała. Kiedy jej ciało rozpadło się na kawałki, pociemniało mi w oczach. Dopiero gdy usłyszałam głuche tąpnięcia kolejnych części ciała, gniew powoli we mnie opadł i odzyskałam ostrość widzenia. Ręce miałam obficie zbroczone jej brudną krwią. Rozejrzałam się po pokoju. Nie udało mi się jej całkowicie rozerwać, ale jedno było pewne: nie żyła.

Całe ramię z wystającą, połamaną, całą we krwi kością leżało zaczepione o szafkę nocną, cały prawy bok, mocno krwawiąc i jeszcze dygocąc lekko przez pośmiertne skurcze mięśni, walał się tuż pod drzwiami. Głowa wraz z szyją potoczyła się w stronę łóżka. Krew tryskała jak szalona. Zalała mi cały przód szaty, reszta ciała upadła mi do stóp, czerwona substancja lała się jak woda z kranu, tak że teraz stałam w kałuży krwi. Czułam ją nawet w butach. Z obrzydliwego kawałka ciała wystawało kawałek jelita cienkiego, z którego wyciekała dziwna, kleista substancja przypominająca zsiadłe mleko. Odwróciłam głowę, żeby na to nie patrzeć. Kiedy zabiłam Holly, żeby stworzyć horkruksa, czułam nie wyrzuty sumienia, lecz coś na kształt niepokoju. Teraz jednak byłam spokojna, to ponure zadowolenie przerażało mnie.
Tom, z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie i objął, mówiąc:
- To zadziwiające, w jaki potrafisz wpaść szał, kiedy jakaś kobieta próbuje mnie tknąć. A to, co zrobiłaś… było niesamowicie seksowne.
Spróbował mnie pocałować, ale wymierzyłam mu siarczysty policzek. Krew, którą wciąż miałam na rękach, odbiła się na jego skórze. Riddle wzdrygnął się i odsunął się ode mnie.
- Nie dotykaj mnie. Jestem cierpliwa, zwłaszcza dla ciebie. Ale karę otrzymasz. Mogłeś nie dopuścić do tej całej sytuacji, to twoja wina – warknęłam.
- Dżahmes…
- Koniec dyskusji – przerwałam mu stanowczo.
Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie i ruszyłam w stronę okna. Różdżką usunęłam z siebie całą krew, otworzyłam okiennice, weszłam na parapet i wyskoczyłam. Wylądowałam lekko na krawężniku. Riddle pojawił się obok mnie. Bez słowa ruszyłam w stronę sklepu.

*

Cały ten dzień spędziłam u Marcusa. On doskonale mnie rozumiał, może dlatego, że wciąż milczał, bo był po prostu martwy, a ja mówiłam do grobu. Ale już w samej mogile było coś, co mi zawsze pomagało. Zwłaszcza w trudnych chwilach.
Decyzja, którą miałam podjąć po powrocie z cmentarza była chyba najtrudniejszą decyzją, jaka mi się dotąd przytrafiła. Bardzo chciałam, żeby Marcus mi podpowiedział, co robić, ale on milczał. Dlatego wróciłam do sklepu Borgina i Burkesa, mając jeszcze większą pustkę w głowie. Tom, który skończył tego dnia pracę o piątej po południu, czekał na mnie posłusznie w pokoju z Midnight’em na kolanach, drapiąc go za uszami. Jego łatwiej było przeprosić. Ze mną już nie pójdzie mu tak prosto.
Obrzuciłam Riddle’a lekceważącym spojrzeniem i powiesiłam płaszcz na haku. Ten obserwował mnie uważnie. Wiedziałam, że ma ochotę zajrzeć mi do umysłu, ale pewnie się obawiał, że to wyczuję i znów na niego naskoczę. I słusznie. Powinnam częściej wpadać w taką furię.

Wyciągnęłam z szafki stojącej w kącie kartonik mleka i wlałam resztkę do miski Midnight’a. Ten zeskoczył z kolan Toma, podbiegł truchtem w jej stronę i zajął się mlekiem. Przykucnęłam, żeby pogłaskać go po grzbiecie.
- I co w związku z tym? – zapytał nagle Tom, najwyraźniej już zniecierpliwiony moim milczeniem.
- Z czym? – warknęłam, nie patrząc na niego.
- No… skoro nic się takiego nie stało, chyba zostajesz?
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
- Nic się nie nauczyłeś? Dla ciebie ważne jest tylko to, czy do czegoś doszło. A skoro nie doszło, to jesteś czysty. Niestety, moje obrzydzenie do ciebie jest tylko odrobinę mniejsze – oświadczyłam.
- Ale pomyśl przez chwilę racjonalnie. Wyobrażasz sobie, że Lord Voldemort korzysta z usług… prostytutki? – uśmiechnął się, ale widząc moją kamienną twarz, dodał już poważniejszym tonem. – Ona by nigdy nie sprawiła, że byłbym zdolny do przespania się z nią, choćby nie wiem co wyprawiała. Bo tak działasz na mnie tylko ty.
Wstał, podszedł do mnie, żeby mnie objąć, ale ledwo się do mnie zbliżył, odepchnęłam go.
- Już ci coś powiedziałam. Nie dotykaj mnie. Zrozumiałeś, czy może wolisz, żebym ci to jakoś zobrazowała? – wysyczałam.
Tom zaśmiał się cicho.
- Ty chyba żartujesz.
- A wyglądam, jakbym żartowała? Nie dotkniesz mnie, dopóki sama ci na to nie zezwolę. To będzie taka kara. A życie w celibacie dobrze ci zrobi – stwierdziłam, po czym uśmiechnęłam się w bardzo złośliwy sposób. – Księża mają tak przez całe życie, więc ty nie masz najgorzej.

Nurtował mnie tylko problem spania, ale rozwiązałam go godzinę później. Udało mi się za pomocą czarów rozciągnąć łóżko tak, by pomieściło co najmniej trzy osoby. A kiedy kładliśmy się na nim, różdżką dodałam magiczną zaporę między nami. Oczywiście, o wiele łatwiej byłoby zrobić duplikat łóżka, ale jeśli Tom będzie leżał ze mną na jednym, kara będzie dla niego gorsza.
Odwróciłam się na bok, twarzą do ściany i zamknęłam oczy.
- Dżahmes – usłyszałam jego głośny szept. – Kocham cię.
- Cieszę się – odpowiedziałam bez większego zainteresowania.
Ten dzień był naprawdę bardzo męczący, a ja nie spałam poprzedniej nowy, więc sen przyszedł natychmiast. Bardzo szybko coś mnie jednak obudziło. Gdybym nie była tak wściekła na Riddle’a, byłabym zachwycona, ale teraz zirytowałam się jeszcze bardziej. Musiał jakoś zlikwidować moją zaporę, bo nagle poczułam jego usta na swoich. Kiedy wyczuł, że się obudziłam, pogłębił pocałunek. Pozwoliłam mu się nacieszyć tą krótką chwilą, ale tylko po to, żeby gwałtownie go od siebie odepchnąć i uderzyć w twarz. Ten aż spadł z łóżka na zakurzoną podłogę.
- Co?! Chciałem się tylko zrehabilitować, a ty mnie znów bijesz – wyjaśnił, kładąc się z powrotem na łóżku.
- Ty się ciesz, że cię nie zostawiłam. I to na razie ci powinno wystarczyć. Gdybym sobie poszła, to nie wiem, co byś beze mnie zrobił – mruknęłam.
- To może jesteśmy oboje trochę od siebie uzależnieni?
- Może – odwróciłam się do niego plecami.
Coś mi się nagle przypomniało. No tak, zapora. Sięgnęłam po różdżkę, ale Tom chwycił mnie za nadgarstek. Spojrzałam na niego ze zgorszeniem.
- Nie ustawiaj tej przegrody – powiedział tylko.
Ze złością odrzuciłam różdżkę i odwróciłam się od niego. Znów skrzypnął materac, ale okazało się, że to tylko Midnight. Położył się na poduszce przy mojej twarzy i przez chwilę kokosił się, żeby ułożyć się w dogodny sposób. Mimo że był zwykłym kotem, widziałam w nim pełniejszego człowieka niż w Tomie.

*

Riddle, dzięki tej całej sytuacji z Carmen, bardzo spokorniał. Ja nadal traktowałam go chłodno i zwracałam się do niego z przesadną wręcz uprzejmością. Zwykle to ja musiałam się dostosowywać do humoru Toma, ale teraz role się zamieniły, co bardzo mi zaczęło odpowiadać. Zrobiło się ciepło, nic dziwnego, zaczął się kwiecień, przez co spędzałam każdą wolną chwilę na cmentarzu. Czasami przychodzili tam ludzie, ale nie zwracałam na nich najmniejszej uwagi. W końcu byłam tam tylko dla Marcusa. Kiedy zrobiło się już ciepło, a zielona trawa zastąpiła pożółkłe zielska, mogiła wyglądała naprawdę uroczo. O wiele bardziej było mu „do twarzy” w takim grobie, jaki teraz miał, niż w przesadnym marmurowym grobowcu ze sztucznymi kwiatami i wieńcami. W tej jego starości było coś urzekającego. Pod koniec kwietnia obrosły ją fiołki. To był chyba najpiękniejszy widok, jaki mi było dane widzieć w życiu. Nabrałam nawyku przytulania się do obelisku. Było to o wiele przyjemniejsze, niż przytulanie się do Toma, bo wiedziałam, że on nigdy, przenigdy mnie nie zdradzi ani nie sprawi mi przykrości. Ale to nie tak, że Riddle’a już nie kochałam. Po prostu zawiódł mnie już tyle razy, że mogłam się po nim wszystkiego spodziewać.

*

Siedziałam w fotelu w zagraconym pokoiku. Wzrok utkwiony miał w wyłączonym telewizorze. Już powoli panował nad tymi mugolskimi sprzętami. Ostatnio dużo pił, wziął sobie urlop w pracy. Całkowicie się załamał, nawet nie dlatego, że stracił żonę, ale dlatego, że odebrała mu majątek, znajomych. Był przekonany, że wina leży po stronie Earth. Zdradzał ją już wiele razy, ale ona jakoś nigdy tego nie zauważyła. Czuł gniew, kiedy myślał o ostatniej rozmowie kilka tygodni wcześniej. Powiedziała mu o wszystkim. Że Victoria nigdy nie była jest córką, kim naprawdę była jego była żona… I że jego córka, właściwie już Dżahmes ma siostrę bliźniaczkę, Zivit. Spotkał się też z jej byłym i teraźniejszym partnerem. Znów poczuł się poirytowany. Ona nie miała prawa go zdradzać. Nie miała prawa spojrzeć na innego mężczyznę. Ale on… on to co innego. Był ważniejszy od żony, dlatego był coraz bardziej wściekły, że zabrała mu wszystko.

Wstał. Ten dom Holly-Dolly go dołował. Mało go interesowało, że nie żyje. Była tylko mugolką, maszyną do zaspokajania jego potrzeb. Nawet mu ulżyło, że nie urodzi tego dziecka. Odrzucił od siebie puszkę mugolskiego piwa i zaczął się ubierać. Było już późno, ale nie przejmował się tym. Zamknął dom na klucz i teleportował się. Był trochę pijany, ale aportował się dokładnie na szczycie schodów. Załomotał w drzwi wejściowe. W oknach paliło się światło, musiał ktoś tam być. Dlatego dobijał się do drzwi tak długo, aż ktoś mu otworzył.
- Ty! – ryknął, rzucając się jej z łapami do gardła. Earth zaczęła krzyczeć.
- Puszczaj ją, ty łachudro!
Jakiś mężczyzna odepchnął go, po czym uderzył z pięści w twarz. Poznał, że to partner Earth. Wypluwając krew i bluzgając potokiem przekleństw, podniósł się z ziemi.
- Czego ty tu chciał? – zapytał słabą angielszczyzną Lock-Nah.
- Naucz się mówić po ludzku, idioto – warknął Henryk, wygrażając mu pięścią. – A teraz wynoś się stąd, oddaj mi żonę i złoto!
Z głębi domu rozległy się kroki, a w drzwiach pojawiła się trzecia osoba.
- Mamo, co to za hałasy? – zapytała dziewczyna, ale zanim Earth zdążyła odpowiedzieć, Hortus zawołał:
- Victoria! To ty mnie zdradziłaś! Zapłacisz mi za to!
Dziewczyna odskoczyła z przerażoną miną do tyłu.
- Ja nie jestem Victoria! Jestem Zivit, Dżahmes to moja siostra! – udało się jej wykrztusić.
Jej ojciec wyciągnął różdżkę, huknęło, błysnęło, a Henryka odrzuciło kilkanaście stóp od drzwi. Hortus podźwignął się na nogi, obrzucając Lock-Naha wyzwiskami. Ale ten już ich nie usłyszał, bo zatrzasnął drzwi i zamknął je zaklęciem.
- Ja już się z nim rozprawię – powiedział do Earth.

~*~

Pobyt Dżahmes i Toma u Borgina i Burkesa jest już ograniczony. W ogóle bardzo szybko możecie się spodziewać przemiany Riddle’a w Voldemorta, no i jego upadku. Prawdziwa akcja zacznie się od jego odrodzenia. Nie będę się jednak ściśle trzymać „Harry’ego Pottera”, będę z tego brała tylko te podstawy. Motywem przewodnim będzie Egipt i religia starożytna. Ale to później, trzymajmy się teraźniejszości.

Dedykacja dla mojego Housika, który dzisiaj ma urodziny xD Sto lat :* 

18 października 2010

Rozdział 52

W końcu zaczęło się ocieplać. Albo raczej przestał sypać śnieg, a wiatr szarpać wszystko, co mu się nawinęło. Cierpiałam z tęsknoty za grobem Marcusa, ale podczas wichur nie mogłam wybrać się na cmentarz. Dlatego, kiedy w lutym nareszcie wyszło słońce, a śnieg zrobił się ciężki od wilgoci, z szerokim uśmiechem na ustach teleportowałam się do wioski. Prawie biegiem, brnąc po pas w mokrym śniegu, dotarłam do cmentarza. Pchnęłam mocno żelazną bramkę. Otworzyła się o wiele ciężej niż zwykle, ale było to pewnie spowodowane mrozem.

Groby były prawie całkowicie przysypane śniegiem. Pośród tej hordy białych pagórków ledwo odnalazłam Marcusa. Mimo że pokrywała go rozmoknięta już kołderka śniegu, kiedy usunęłam ją jednym machnięciem różdżki, moim oczom ukazał się nienaruszony przez mrozy, uroczy nagrobek. Marcus na zdjęciu uśmiechał się identycznie jak w mojej pamięci, litery układały się w ten sam wiersz. Poczułam przypływ ciepła w okolicy żołądka. Z rozczuleniem oplotłam ramionami wysoki, kamienny krzyż, policzek oparłam o zimną figurkę Chrystusa, w którego już nie wierzyłam. Pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie. Tak bardzo się za nim stęskniłam, że na początku widziałam tylko ten nagrobek. Jednak, kiedy już osunęłam się na ziemię, zobaczyłam małe wybrzuszenie pod śniegiem. Szybko rozgrzebałam go, a moim oczom ukazał się znicz. Ale nie taki, który ja zapaliłam, kiedy byłam tu ostatnio. Ten był z plastiku, miał jeszcze przylepioną cenę. Knot nie był wypalony do końca. Wyglądało na to, że musiał zostać zapalony wczoraj, a przysypane nocą. Czułam jak serce tłucze mi się w piersiach. Poczułam przemożną ochotę chwycić plastikowy znicz i cisnąć go w śnieg. Tak też zrobiłam. Podniosłam go, zamachnęłam się i rzuciłam nim aż poza ogrodzenie cmentarza. Ktoś tu był. I śmiał odwiedzić Marcusa. A on był tylko mój.

Poczułam coś, czego nie czułam chyba nigdy. Zazdrość. Ale jakąś bardzo dziwną zazdrość. Tom pewnie musiał właśnie coś takiego odczuwać. Ogromny gniew i przekonanie, że jeśli dorwę tego, kto wywołał u mnie te uczucia, poniesie karę.
Przy bramie coś się zaczęło dziać. Jakiś przygarbiony staruszek w wyświechtanym płaszczu przez pewien czas mocował się z oblodzoną klamką. W końcu wszedł na teren cmentarza i zaczął powoli iść w moją stronę, patrząc pod nogi. Plastikowa torba zachybotała na jego ramieniu, kiedy dotarł do grobu znajdującego się niedaleko Marcusa. Dopiero teraz mnie zauważył. Uśmiechnął się lekko, zerkając na grób, który odwiedzałam.
- Nareszcie ktoś przyszedł do biednego Marcusa – w jego głosie zabrzmiała jakby ulga.
- Znał go pan? – zapytałam z ożywieniem.
- Oczywiście. Oboje poszliśmy do wojska, a kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, zostaliśmy wysłani na front. Ja przeżyłem, Marcus… niestety poległ – opowiedział pokrótce.
- Jaki on był?
Emerytowany żołnierz westchnął ciężko i zapatrzył się na porcelanowe zdjęcie zmarłego przyjaciela. Jestem pewna, że pogrążył się we wspomnieniach z jego młodości.
- To był taki jajcarz. Zawsze potrafił znaleźć weselszą stronę w okropnej sytuacji. Miał narzeczoną, już planowali ślub, ale Marcus zginął… to nie była prawdziwa miłość. Ledwo dwa tygodnie po pogrzebie wyszła za mąż za jego brata, w ogóle nie nosiła żałoby – rzekł.
Chciałam dowiedzieć się o Marcusie wszystkiego, ale pozwoliłam mu przez minutę zagłębić się we wspomnieniach. W końcu zakaszlałam cicho, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Ja bym go nigdy tak nie zostawiła – powiedziałam, przerywając milczenie. – Ma jakąś żyjącą rodzinę? Ktoś tu przychodził, zanim ja zaczęłam go odwiedzać?
- Nie zapaliłem tu znicza od dwudziestu lat. Jakoś tak wyszło. Ale kiedy przychodziłem tu na grób moich rodziców, nikt nigdy tu nic nie zrobił – odparł. Na jego twarzy pojawił się wyraz zawiedzenia, jakby miał wyrzuty sumienia.
- Bo widzi pan, kiedy tu dziś przyszłam, zobaczyłam znicz. Ja go nie zapaliłam.
Starszy pan wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Nie słyszałem, żeby jego bliska rodzina jeszcze żyła – mruknął.
- Cóż, w takim razie dziękuję za informacje – dodałam, pożegnałam się i opuściłam cmentarz. Odeszłam na tyle, by przyjaciel Marcusa mnie nie zauważył i teleportowałam się.

Pojawiłam się przed sklepem Borgina i Burkesa. Tom tego dnia odwiedzał Chefsibę, więc musiałam czekać na niego jeszcze około godziny. Kiedy wszedł do pokoju, osaczyłam go, zanim jeszcze zdjął pelerynę.
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia – powiedziałam szybko, chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go. Tom odpowiedział z takim samym entuzjazmem. Musiałam mocno się zaprzeć ramionami, żeby mnie w końcu puścił.
- Ja też… - zaczął, ale ja byłam szybsza.
- Fajnie, powiem pierwsza. Byłam dzisiaj u Marcusa, zauważyłam, że ktoś się wtarabanił na jego grób, więc wywaliłam wszystkie znicze. A później spotkałam jego przyjaciela, byli razem na wojnie… Ano właśnie, opowiesz mi coś o pierwszej wojnie światowej, musiałeś się o niej uczyć w mugolskiej szkole – wyrzuciłam z siebie na wydechu.
Tom słuchał tego z uwagą, przyglądając się mojej zarumienionej z radości twarzy.
- No tak, ale to później. Teraz chcę ci coś pokazać. Chodź – zdjął płaszcz, chwycił mnie za rękę i poprowadził w stronę łóżka, wyciągając po drodze różdżkę. Pochylił się, wyciągnął spod niego swoją walizkę, machnął swoim magicznym atrybutem, a zamek błyskawiczny rozsunął się automatycznie. Moim oczom ukazał się srebrny przedmiot, jakby korona. Ozdobiona była orłem i wygrawerowanym napisem „Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie”. Zerwałam się z podłogi na równe nogi. Serce waliło mi w piersiach.
- Horusie… to… to diadem Roweny Ravenclaw! – wyszeptałam. Tom uśmiechnął się z zadowoleniem na widok mojej miny.
- Dokładnie. Miałem ci powiedzieć już dawno, ale wolałem to zrobić, kiedy już będziemy powoli… zbliżać się do końca naszej przygody z tym miejscem – rzekł.
- Och, Tom… - nie przyszło mi do głowy, jakim słowem określić radość, która mnie wypełniła, więc przylgnęłam do niego całym ciałem i wpiłam się w jego usta. Czułam, jak diadem, który Riddle trzymał nadal w rękach, wbijał mi się w brzuch.
- Jeszcze kilka takich twoich wybuchów radości i skończymy tam – wskazał na łóżko. – Nie zaprotestowałbym.
Wzięłam od niego diadem tak delikatnie i ostrożnie, jakby był zrobiony ze szkła i uniosłam na poziom oczu. To, że właśnie trzymałam go w dłoniach i patrzyłam na niego wciąż wydawało mi się nierealne.
- Skąd go masz? Natychmiast mi się wytłumacz – spojrzałam na Riddle’a surowo.
- To długa historia. Wiesz, że Rowena Ravenclaw miała córkę.  Wyrodną córkę. Ukradła jej diadem i uciekła z nimi. Ravenclaw była już bliska śmierci, kiedy wysłała pewnego mężczyznę, aby ją odnalazł. Wytropił ją w Albanii. Helena odmówiła powrotu, więc ją zabił, a potem przebił się mieczem. Od tamtego momentu stał się Krwawym Baronem, duchem-rezydenrem Slytherinu, a Helena – Ravenclawu. Nikomu nie wyjawiła tajemnicy diademu. Do czasu, aż spotkała mnie. Udało mi się ją przekonać, żeby powiedziała mi, gdzie ukryła diadem. Na feriach zimowych, kiedy byłaś u matki, wybrałem się tam i zabrałem diadem – opowiedział mi w dużym skrócie.
Bojąc się, że coś mogę temu historycznemu przedmiotowi zrobić, upuścić albo coś, oddałam go Tomowi, który włożył delikatną koronę do kufra i zabezpieczył zaklęciami. Usiadłam na brzegu łóżka, dysząc ciężko ze strachu. Od dawna nie czułam takiego stresu. Midnight wskoczył mi na kolana. Gładziłam jego grzbiet przez dobre kilka minut, wpatrując się tępo w podłogę. W końcu się odezwałam:
- Przemienisz go?
Nie musiałam wyrażać się jaśniej. Tom natychmiast zrozumiał, co miałam na myśli.
- Tak. Wiesz, dążę do podzielenia duszy na siedem części. Rozumiesz? Siódemka to najpotężniejsza magiczna liczba. Nie będzie mnie już nic w stanie pokonać – w jego oczach rozbłysły czerwone iskry, twarz przybrała złowieszczy wyraz. Zawsze, gdy stawał się taki, naprawdę się go bałam. Kiedy usiadł obok mnie, nie śmiałam się odsunąć, a już na pewno odepchnąć jego ręki, kiedy mnie obejmował. O jakimkolwiek proteście nie było mowy.
- Ale czy jeden… no, sam wiesz, co… nie daje nieśmiertelności? – zapytałam ostrożnie, starając się, by mój głos zabrzmiał w miarę uprzejmie.
- Daje, ale warto mieć ich dużo, na wszelki wypadek, gdyby ktoś spróbował je zniszczyć – spojrzał na mnie, ale kiedy zobaczył w moich oczach cień, uśmiech spełzł z jego twarzy, a on sam westchnął. – Nie rozumiesz tego.
- Więc mi wytłumacz – to nie była prośba, lecz rozkaz. Riddle podniósł się na nogi i zaczął krążyć po pokoju. Wyglądał na wzburzonego.
- Rozerwanie duszy nie czyni z ciebie człowieka. Jeśli twoja dusza jest cała, przy śmierci opuszcza ciało. Ale jeśli jest w kawałkach, nie może tego zrobić. Jest jakby na stałe zrośnięta z ciałem. Nie starzejesz się, ale w jakiś sposób się zmieniasz. Im bardziej rozdzierasz duszę, tym więcej tracisz z człowieczeństwa – mówił o tym takim tonem, jakby to było coś najcudowniejszego na świecie. Skrzywiłam się, słuchając tego. Riddle nagle spoważniał, na jego twarzy zobaczyłam złość. – Nadal nie rozumiesz! Ty nigdy tego nie zrozumiesz, bo jesteś zbyt słaba i tchórzliwa, by posiąść tak wielką moc!
- Rozumiem! – krzyknęłam, podbródek zaczął mi drżeć, a z oczu popłynął strumyk łez. – Więc uspokój się! Nie widzisz, że  ja się ciebie boję? Paraliżuje mnie strach, kiedy się tak zachowujesz! Tego chcesz? Żebym się bała?
Tom zamrugał, jakby się obudził z głębokiego snu, twarz odzyskała zwykły wyraz. Chciał mnie objąć, mamrocząc jakieś przeprosiny, ale ja cofnęłam się na łóżku pod ścianę.
- Nie dotykaj mnie! Chcę być sama! – warknęłam.
Wzięłam Midnight’a na ręce, a on zaczął zlizywać z nosa i policzków moje łzy. Riddle obrzucił mnie zrezygnowanym spojrzeniem, wziął płaszcz widzący na haku i wyszedł. Położyłam się na łóżku, Midnight usiadł na poduszce Toma i zaczął trącać łapą kosmyki moich włosów. Czasami myślałam, że tylko on jeden mnie rozumie.

*

Już się ściemniało, kiedy wszedł do pubu i zamknął za sobą drzwi. Czuł głębokie poirytowanie. Nie gniew, ten jest oznaką słabych. Dręczyło go poczucie bezsilności. Choćby nie wiedział ile miał się starać, Dżahmes nie pojmowała tego, czego chciał jej nauczyć. Może to była kwestia złego podejścia? Nie wiedział tego. Nie rozumiał kobiet.
Usiadł przy pustym, brudnym stoliku umieszczonym w cieniu karczmy. Nie przyszedł do Dziurawego Kotła. Udał się do pubu na ulicy Śmiertelnego Nokturna o nazwie Czarny Neptun. Było tu mnóstwo podejrzanych postaci, robiących czarne interesy, wyzywający się na pojedynki na śmierć i życie czarnoksiężnicy, znający takie zaklęcia, że Dumbledore’owi zbielałoby oko i magiczne stwory. Riddle przychodził tu często, by coś przemyśleć. Jak zwykle zamówił sobie szklankę ognistej whisky, którą wypił jednym haustem.
- Co taki przystojny facet robi tu sam? – usłyszał ochrypły od papierosów, lecz zmysłowy głos.
Podniósł wzrok znad pustej szklanki. Zobaczył wyzywająco ubraną dziewczynę, starszą od niego, mniej więcej dwudziestoletnią, opierającą się biodrem o krawędź jego stolika. Tom zdał sobie sprawę, że musi być to jedna z prostytutek, pracujących w pubie. Zwykle nie zwracał na nie uwagi, tak jak one na niego, bo przebierał się za starca. Teraz był jednak zbyt rozemocjonowany, by o tym pomyśleć.
Ta, która go zaczepiła miała na sobie wyzywający, szkarłatno-złoty kostium z mocno odsłoniętymi piersiami, jasnobrązowe włosy mocno poskręcane w dość już niechlujne loki, twarz zniszczoną od mocnego makijażu, we włosach, na szyi i przegubach mnóstwo fałszywych ozdób.
- Nie życzę sobie towarzystwa – odparł chłodnym tonem.
- Wszyscy tak mówią, a dziesięć minut później krzyczą z rozkoszy piętro wyżej – wydęła usta w uwodzicielski sposób. – Biorę tylko dwanaście galeonów za godzinę.
Tom zmierzył ja spojrzeniem.
- Rozumiesz po angielsku, szmato? Nie – wycedził. Naprawdę mało brakowało, a wyciągnąłby różdżkę i zabiłby tę kurwę. Dziewczyna zaśmiała się ochryple.
- Zaczekaj tu – mruknęła i odeszła, kołysząc biodrami.
Wróciła minutkę później, niosąc butelkę z trunkiem. Bez słowa nalała obficie do szklanki bursztynowego alkoholu. Riddle zawahał się. Należało mu się przecież. Dżahmes nie lubiła, kiedy nadużywał alkoholu. A on zrobi jej na złość i napije się. Chwycił szklankę i znów wypił do dna.
Prostytutka stawiała mu parę następnych kolejek, przyglądając mu się z zachwytem. Zwykle trafiała na ohydnych klientów. Mimo że byli bogaci, nie czerpała przyjemności z seksu. A tego faceta musiała mieć w swojej kolekcji, choćby miała zburzyć jego związek z żoną, dziewczyną, nieważne… Po prostu musiała.
- Dosyć – Tom stanowczo się wyprostował. Zamigotało mu w oczach.
- Nie chcesz już whisky? – zapytała. – To może pójdziemy na górę? Dla ciebie może być nawet za pół ceny.
Nie dosłyszał ostatniego zdania. Dziewczyna sięgnęła dłonią w kierunku jego kroku, ale ten chwycił ją z zadziwiającą siłą za nadgarstek i wygiął jej rękę.
- Nie – odpowiedział.
Dziewczyna nalała mu znowu. Zgodził się dopiero za trzecim podejściem, ale musiała wlać w niego trzy butelki whisky. Bez słowa pozwolił się ująć za rękę i poprowadzić po schodach do jednego z pokoi. W oczach mu migotało, nogi się plątały, w głowie wirowało. To był mocny alkohol.
Poczuł, że prostytutka kładzie go na łóżku, po czym siada na nim w rozkroku. Pochyliła się, żeby go pocałować, ale Tom nagle chwycił ją z tyłu za włosy, zanim poczuł jej oddech na twarzy i odciągnął jej głowę do tyłu.
- Nie waż się mnie całować – warknął, ale w odpowiedzi usłyszał tylko jej ochrypły śmiech. Była obrzydliwa. W myślach usłyszał jej imię. Carmen. Idealne imię dla kurwy, pomyślał głupio.
Usłyszał, że mówiła coś do niego. Chyba, że jest oziębły i leży jak kłoda. Zerknął na nią. Siedziała na nim, przyglądała się jego twarzy i rozpinała mu powoli płaszcz. W ogóle go nie podniecała. Widział już wiele kobiet, ale tylko Dżahmes mogła sprawić, że jego lodowata krew się w nim wzburzy, tylko ona potrafiła, nieświadomie, zaspokoić jego dzikie żądze. Urzekła go ta udawana niewinność panny Lock-Nah; nakręcała go jeszcze bardziej, kiedy nieświadomie krzyczała jego imię, którego nie znosił, a w jej ustach brzmiało tak pięknie. Czasami, gdy kończyli, wzdychała imię Horusa, boga, którego nienawidził z tej całej listy najbardziej. Więc co on robił z tą rozpustnicą? Wiedział doskonale, że Dżahmes by mu nigdy nie przebaczyła.
Zrzucił z siebie dziwkę tak szybko, jak mu pozwalało na to alkoholowe otumanienie. Ta nie zdążyła mu zdjąć nawet płaszcza. Protestowała, by nie odchodził, ale wbił jej różdżkę w skórę na szyi i wycedził:
- Zamknij się, kurwo, i ciesz się, że jeszcze żyjesz.
Zataczając się, opuścił bar, wciąż czując na sobie zapach jej ciężkich, mdłych perfum.

*

Już prawie spałam, kiedy usłyszałam na korytarzu jakieś hałasy. Na początku pomyślałam, że to złodzieje, ale przecież Burkes miał sposób na rabusiów. A ta osoba chyba nie robiła sobie nic z hałasów. Kliknął zamek. Przylgnęłam do szafy, z oczami szeroko otwartymi, utkwionymi w drzwiach, które rozwarły się. Stanęła w nich wysoka, ciemna postać. Natychmiast ją poznałam. A właściwie go. Riddle zrobił krok do przodu, ale… potknął się o próg? Chwyciłam go pod ramiona, żeby nie wyłożył się na podłodze. Wyczułam od niego mocny zapach alkoholu.
- Horusie, jesteś pijany! – zauważyłam z wyrzutem w głosie.
Kiedy mój nos przyzwyczaił się do zapachu ognistej whisky, wyczułam coś jeszcze. Kobiece perfumy. Ale z pewnością nie był to mój zapach. Puściłam go, a on osunął się na podłogę.
- Nie dość, że wracasz pijany, to jeszcze po wizycie u jakiejś kochanki! – dodałam rozjuszonym tonem. Ledwo podźwignął się na nogi, popchnęłam go tak, że znów o mało się nie przewrócił. Uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz, aż chlasnęło. Moje emocje szalały, gdyby nie był tak pijany, oberwałby zaklęciem.
- Dżahmes… to nie tak… - bełkotał zaskakująco trzeźwym głosem, zasłaniając sobie głowę ramionami, by uniknąć kolejnych ciosów. Wzbudził we mnie swego rodzaju podziw, bo mimo że ledwo trzymał się na nogach, twarz miał całkiem rozbudzoną i mogłam zrozumieć, co mówił.
- Oczywiście – zadrwiłam, wciąż bijąc go po głowie zaciśniętymi pięściami. – Myślałeś sobie, że jestem taka głupia i nie poznam zapachu kobiecych perfum? I śladów szminki? Ale bezgustny kolor, to musiała być tylko dziwka, skoro używa takiej szminki. I rozporek sam ci się rozsunął, tak? Nie wierzę, że wielki Tom Marvolo Riddle musi odwiedzać prostytutki, chociaż przecież ma w zasięgu ręki niczego sobie dziewczynę! Myślałam, że seks ze mną ci się podobał, ale najwyraźniej ulicznice lepiej zaspokajają twoje potrzeby!
W innej sytuacji zaczęłabym płakać, ale byłam tak wściekła, że chciałam go tylko zabić. Nareszcie zrozumiałam, co wcześniej usiłował mi wytłumaczyć. Miałam ochotę wbić paznokcie w jego kark i urwać mu głowę.
- Wysłuchaj mnie, to wszystko tylko tak wygląda, ona mnie upiła, a ja byłem na ciebie wściekły… - zaczął i opuścił ręce, ale był to błąd, bo znów dostał w twarz.
- Nie będę cię teraz słuchać. I nawet nie próbuj się odzywać, bo tak ci się dostanie, że będziesz nosił po tym ślady do końca życia – przerwałam mu, chwyciłam go za kołnierz i pociągnęłam w stronę łóżka. Był ciężki, ale moja wściekłość była o wiele silniejsza. Dlatego bez problemu popchnęłam go na nie i rzuciłam mu koc. – Porozmawiamy jutro, kiedy wytrzeźwiejesz, a ja się zastanowię, co z tobą zrobić.
Zdjęłam płaszcz z haka, ubrałam go, po czym otworzyłam okno i usiadłam na zewnętrznym parapecie. Cała wręcz drżałam ze złości.

~*~


Musiałam urwać w tym momencie xD Znacie mnie, lubię trzymać w niepewności. Hehehe, nie mogę się od złośliwego uśmiechu powstrzymać. Uwielbiam im tak utrudniać życie, bo moje też nie jest różowe. No, a w porównaniu do Dżahmes, ja mam sielankę i jestem przeszczęśliwa. Ha xD No a dzisiaj miałam występ i w szkole nie byłam. Chemia mnie ominęła. Dedykacja dla Mony za odkrycie analogicznego sensu „magicznego atrybutu” :* 

2 października 2010

Rozdział 51

W tym roku zima nadeszła wyjątkowo wcześnie. Już pod koniec listopada zaczął padać śnieg, a na początku grudnia ulice były całkiem białe. Dlatego rzadko wychodziłam z i tak już chłodnego sklepu, częściej wolałam siedzieć za ladą czy robić porządki w sklepie i na zapleczu. Przez zimno rzadko odwiedzałam Marcusa na okropnie zasypanym cmentarzu, co cieszyło Toma niezmiernie. Nawet się z tym nie krył. Ale tak bardzo się też za to nie gniewałam, w końcu wolałam go takiego spokojnego, często dowcipkującego i o wiele cieplejszego, niż takiego jak był jeszcze w październiku, burkliwy, cały czas wredny i irytujący. Chociaż, od tego pierwszego… hmm… gwałtu Tom zaskakiwał mnie, niezbyt często, bo nie zawsze był na to czas i sposobność, ale w dość dziwnych miejscach. Najbardziej zapadł mi w pamięci ten raz, kiedy dorwał mnie w łazience. Trochę mnie poturbował, obdarł lewe ramię i nabił sporego guza z tyłu głowy, bo popchnął mnie na umywalkę. Nie zmieniał też techniki, zauważyłam, że sprawiało mu przyjemność siniaczenie mojego ciała.

Pod wieczór, siedemnastego grudnia, kiedy na dworze szalała właśnie straszliwa wichura, Tom wrócił ze swojej zmiany. Ale zamiast usiąść spokojnie przy stole, podgrzać sobie różdżką kolację, którą zrobiłam pół godziny wcześniej i zacząć jeść, zabrał się za poszukiwania rękawiczek.
- Ubieraj się, idziemy do Dziurawego Kotła – rzucił w pośpiechu, zakładając płaszcz z kapturem.
- A po co? – zapytałam, składając książkę i patrząc na niego jak na wariata. Nie wyobrażałam sobie wyjścia w taką pogodę. Zwlekłam się jednak z łóżka z dużym trudem. Cały bok miałam obity po wczorajszym… ehm… spotkaniu z Tomem w łazience.
- Spotykam się z moimi zwolennikami – wyjaśnił.
- Ależ ty skromny jesteś – przyznałam, a w moim głosie wyraźnie zabrzmiał sarkazm.
Riddle zignorował to. Podał mi płaszcz, zapiął go i ubrał mi na głowę kaptur. Różdżką zgasił oliwne lampy, zamknął drzwi i chwycił mnie za rękę. Zeszliśmy na dół. Burkes dokonywał ostatnich porządków przed zamknięciem sklepu. Obrzucił nas posępnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Wyszliśmy na zewnątrz. Natychmiast w twarz uderzył mnie lodowaty wiatr, oczy zaprószył śnieg. Prawie po omacku, trzymając się kurczowo ramienia Toma, udało mi się dotrzeć na Pokątną. Była mniej zasypana, jaśniejsza, bo za szybami sklepów znajdowały się świecące ozdoby, witryny opleciono łańcuchami, a wiele sklepów było jeszcze otwartych.

Dotarliśmy do Dziurawego Kotła przemarznięci i całkiem pokryci śniegiem. Riddle strząsnął sobie z ramion śnieg, a w moim kierunku machnął różdżką, by osuszyć mój płaszcz. Rozejrzałam się dookoła. Nie było tu tylu ludzi, ilu zwykle o tej porze przychodziło, ale w ciemnym kącie, przy okrągłym, drewnianym stoliku siedziało sześciu zakapturzonych mężczyzn. Tom, nie zdejmując swojego kaptura, ruszył w ich kierunku.  Powitali go cichym pomrukiem, ale on tylko skinął sztywno głową. Oboje usiedliśmy przy stole. Podeszła czarownica z notesem w ręku, ale Riddle zamówił tylko dwie szklanki Ognistej Whisky i machnął ręką, żeby sobie poszła.
- Victorio, chyba trochę schudłaś. I wyładniałaś – odezwał się jeden z mężczyzn, Yaxley, zdaje się.
Wyciągnął rękę w moim kierunku, żeby dotknąć moich piersi, kiedy już zdjęliśmy kaptury. Riddle gwałtownie pochylił się do przodu, chwycił go za gardło, zanik zdążył mnie dotknąć i wycedził z bardzo wyraźną złością w głosie:
- Jeszcze raz tak na nią spojrzysz albo dotkniesz, znajdą twoją głowę na dnie Adriatyku, zrozumiałeś?
Oczy zalśniły mu czerwienią. Yaxley cofnął się, ze swoim krzesłem, mamrocząc jakieś przeprosiny. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego wyrazu twarzy Toma. W podobny sposób zwykle patrzył na Nicka, ale teraz w tym spojrzeniu było coś jeszcze. Jakby… iskra zazdrości?
Czarownica przyniosła nam Ognistą Whisky. Owi „zwolennicy” Toma też mieli przed sobą szerokie, płaskie szklanki, ale już dawno je opróżnili. Ja szybko osuszyłam swoją, w nadziei, że zrobi mi się choć odrobinę cieplej. Drżałam tak gwałtownie, że prawie oblałam się trunkiem. Tu było zdecydowanie zimniej niż u Borgina i Burkesa.
- Nie będzie to długie spotkanie – rzekł Tom. – I na razie tylko z wami. Pozostałym nie ufam w ogóle. A jeśli chcecie pozostać w mojej łasce, musimy sobie od razu coś wyjaśnić, choć chyba powinna to być sprawa całkowicie dla wszystkich jasna i oczywista. Jeśli któryś z was ośmieli się choćby dotknąć Dżahmes, straci życie z tych rąk.
Uniósł dłonie, jakby myślał, że oni wszyscy nie zrozumieli, co do nich powiedział.
- Tylko ja dostąpiłem tego przywileju i to się nie zmieni – dodał, patrząc na Yaxley’a, który drgnął lekko, a kaptur zafalował mu lekko. – Druga sprawa. Jak widzicie, znajdujemy się teraz z Dżahmes tutaj, niedaleko Dziurawego Kotła. Mamy kilka ważnych spraw do załatwienia. Ale to nie potrwa długo. Myślę, że od przyszłej zimy, może nawet jesieni, będę mógł zacząć działać. Objawi się wtedy cała potęga Lorda Voldemorta.
Umilkł, patrząc na mnie pytająco. Drżałam tak gwałtownie, że szklanka, którą wciąż trzymałam w zaciśniętych dłoniach, odbijała się o złote pierścionki, które miałam na palcach i dzwoniła głośno. Zaciskałam sztywne, sine już usta, jakby to mogło dać mi trochę ciepła dla zmarzniętego ciała.
- C-co? – zapytałam, patrząc najpierw na „Lorda Voldemorta”, później na jego zwolenników. – Nie czujecie tego zimna?
Riddle przez parę sekund przyglądał mi się, jakby rozważał jakąś poważną decyzję, po czym wyciągnął w moim kierunku lewą rękę w zapraszającym geście.
- Chodź tu.
Powiedział to tak stanowczym tonem, jakim mówił do mnie, gdy się ze mną kochał. Ale raczej pieprzył mnie, zadając wciąż nowe siniaki, z tą nieokrzesaną dzikością i shizą. Wstałam niepewnie i odeszłam, a on chwycił mnie za nadgarstek, pociągnął, a kiedy osunęłam się na jego kolanach, objął mnie, pocierając powoli dłońmi o moje ramiona i dodał:
- O tym mówię. Każdy, kto choćby pomyśli o niej w nieodpowiedni sposób, poniesie karę. A jeśli się nie dostosuje… będę wiedział.
Zamilkł na chwilę. Samo to, że odważył się publicznie mnie przytulić, ogrzało mnie od wewnątrz. Chociaż jego skóra zwykle była zimna, jakby pozbawiona prawie całkowicie krwi, w jego ramionach szybko zrobiło mi się ciepło. Jakby to nie on mnie grzał, tylko jego magia.
- Zmieniłeś się – zauważył siedzący najbliżej nas, chyba Lestrange. Zdjął kaptur, a ja zobaczyłam, że sam też nie wyglądał identycznie jak w szkole. Rude włosy miał krótko obcięte, ale za to wyhodował sobie głupio wyglądającą bródkę. Powoli wodził wzrokiem po bladej twarzy Toma, jego zapadniętych policzkach i o wiele dłuższych już czarnych włosach.
- To nie ma znaczenia – oświadczył. – Ale żeby było jasne, nie wolno wam NIKOMU mówić o tym, o czym tu rozmawiamy. Kiedy załatwimy już wszystkie nasze sprawy, przenosimy się do Egiptu, gdzie właśnie mamy swoją Kwaterę Główną. Tam też spotkamy się następnym razem. Do tego czasu nie wolno wam się z nami kontaktować.
- A co z naszymi planami? Przecież były dobre – zauważył Lestrange.
- Och, powoli wprowadzam je w życie – uśmiechnął się lekko, a jego czarne oczy zalśniły czerwienią. – Te plany nie są dobre. One są wspaniałe. Doskonałe. Tu nic nie może pójść nie tak.
Zarzucił kaptur na głowę, wstał, poprawił mi płaszcz i dodał:
- Czekajcie w ciągłej gotowości na mój znak.
Szybko opuściliśmy Dziurawy Kocioł. Na Pokątnej minęło nas kilku czarodziejów, zaś na ulicy Śmiertelnego Nokturna panowała pustka i głucha cisza, nie licząc wiatru wyjącego w ciemnych zaułkach. Nie było teraz sensu pytać Toma o to całe spotkanie, bo ani by nic nie usłyszał, ani ja nie dosłyszałabym jego odpowiedzi.

Riddle otworzył różdżką drzwi do sklepu Borgina i Burkesa. Panowała tam nieprzenikniona ciemność. Burkes już dawno wszystko pozamykał i wrócił do swojej sypialni. Dlatego zapaliłam różdżkę i zaczęliśmy się powoli, bardzo cicho wspinać po schodach. Podłoga najbardziej skrzypiała na półpiętrze, więc musieliśmy szczególnie uważać.
Z ulgą zamknęłam za sobą drzwi do naszego pokoju, podczas gdy Riddle zapalał lampy olejne. Tu było o wiele cieplej, niż w Dziurawym Kotle, choć budynek sklepu na to nie wyglądał. Sądzę, że była to sprawa jakiegoś zaklęcia. Zdjęłam gruby płaszcz i powiesiłam go na haku obok drzwi.
- O co chodziło z tym planem? – zapytałam i zdjęłam buty.
- To nic, i tak nie zrozumiesz. Nie chcę, żebyś jeszcze i tym się przejmowała – odpowiedział z lekką ignorancją w głosie. Podszedł do mnie, chwycił za pasek i pociągnął w swoją stronę. Zerwał mi z łatwością bluzkę, ale odepchnęłam go.
- Tom! – spojrzałam na niego ze złością i wyciągnęłam różdżkę, żeby naprawić ciuch. – Dzisiaj nie chcę.
- Na pewno?
- Nie myśl, że tak tylko mówię, żeby marnować powietrze. Nie chcę. Jestem zmęczona i na ciebie obrażona, bo taisz przede mną jakieś ważne plany – oświadczyłam.
- Dżahmes, to nie jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. Wątpię, by cię to nawet interesowało.
- Oczywiście, Lord Voldemort wie lepiej, co mnie interesuje, a co nie – zadrwiłam. – Dla ciebie liczą się tylko twoi „zwolennicy”, a ja jestem tylko dla seksu.
Jednym machnięciem różdżki naprawiłam rozdartą bluzkę i ubrałam ją z powrotem na siebie.
- Powtarzasz się – stwierdził Tom. – Nie wiem, co ja mam zrobić, żeby cię w końcu przekonać o moich uczuciach. Co, mam paść przed tobą na kolana? Dobrze!
Ukląkł przede mną, oczy płonęły mu czystą złością. Skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Zadowolona? – spytał.
- Nawet bardzo. Nie musiałeś tego robić, ale skoro już klęczysz… - urwałam i odeszłam, żeby zająć się swoimi sprawami.

*

Rodzice i Zivit przyjechali do Londynu na krótko przed Nowym Rokiem. Tęskniłam za nimi i z radością ich wszystkich powitałam, ale kiedy ściskałam siostrę z przykrością zauważyłam w jej oczach cień, co oznaczało, że wciąż pamiętała o naszej ostatniej rozmowie.

Nie obchodziliśmy świąt Bożego Narodzenia. Ale mimo to ja i Tom zostaliśmy w domu matki, dopóki znów nie wyjechali do Egiptu. Jednak, kiedy jeszcze Lock-Nahowie byli w Londynie, w piecach i kominkach płonął taki ogień, że temperatura dorównywała tej w Afryce północnej. Z jednej strony nie uskarżałam się, choć nie mogłam chodzić ubrana tak, jakbym chciała. Cały czas musiałam nosić bluzki  długim rękawem i spodnie całkowicie zasłaniające nogi, przez co teraz było mi strasznie gorąco. Wszyscy pytali mnie, dlaczego nie przebiorę się w coś luźniejszego, ale sprytnie zbywałam ich, zmieniając temat. Oczywiście, przyczyna tego była bardzo prosta. Nie chciałam, żeby rodzice, a już zwłaszcza Zivit zauważyli moje rany i siniaki. Tom nie musiał tak się tym przejmować, głównie dlatego, że miał ich o wiele mniej, za to ja prawie wyłaziłam ze skóry, żeby to się nie wydało. Ojciec by mu tego nie przepuścił, a nie chciałam, by ich stosunki się pogorszyły. Ojciec, w przeciwieństwie do Henryka Hortusa bardzo lubił Toma. Wciąż pytał o nasz ślub, przez co zaczęłam żałować, że to wszystko wymyśliłam. Teraz, okłamując ojca, czułam się okropnie. Było to dla mnie zupełnie coś nowego, bo zwykle, kłamiąc Hortusowi, czułam ponurą satysfakcję. Ale wszystko zaczęło się komplikować.


Jestem normalną czarownicą i mam swoje słabsze i mocniejsze dni. Ten należał raczej do słabszych, na dodatek poprzedniego wieczora Riddle tak mnie sponiewierał, że całą nogę miałam poobijaną i sztywną. I tą właśnie nogą zahaczyłam za głupi, marmurowy podest. Moim szczęściem lub nieszczęściem okazała się przypadkowa obecność Zivit, która złapała mnie tuż nad podłogą. Jęknęłam z ulgą, że nie wyłożyłam się jak długa na podłodze, zdobywając do kolekcji nowe siniaki. Chociaż z drugiej strony wolałam chyba ponieść obrażenia związane z wypadkiem na miotle niż później tłumaczyć się Zivit.

- Dzięki, zjawiłaś się w ostatniej chwili – powiedziałam, kiedy już stanęłam pewnie na obu nogach.
Ale Zivit nie patrzyła mi w oczy. Wzrok utkwiony miała w mojej prawej ręce, a konkretnie obnażonym nadgarstku. Szybko go zakryłam przez przypadek odwiniętym rękawem, ale ta chwyciła mnie zdecydowanie za rękę i podciągnęła sweter aż pod zgięcie ramienia. Z ulgą nie zobaczyłam na skórze żadnych rozcięć, choć prawie każdy jej kawałek pokrywały siniaki o różnych odcieniach.
Siostra spojrzała mi w oczy z przerażeniem, a ja, by na nią nie patrzeć, z wyjątkową starannością opuściłam rękaw.
- Nie wiem, co powiedzieć… - zaczęła.
- Tylko sobie nie myśl, że to przez jakiś gwałt czy coś – uprzedziłam ją.
- Więc co? Nie mówiłam ci, że Tom jest niebezpieczny? – w jej głosie dosłyszałam nutkę zniecierpliwienia i pretensji.
- Nie, to nie o to chodzi… My po prostu nie lubimy się nudzić w łóżku – wyjaśniłam z niezbyt przekonującą miną. Chwyciłam ją gwałtownie za rękę. – Proszę, nie mów o tym nikomu, tata by tego Tomowi nie darował. Proszę!
Teraz, pierwszy raz od wielu dni, poczułam strasz. Zivit długo milczała. A może, w tej całej niepewności, tylko mi się tak wydawało?
- Dobrze. Ale robię to tylko ze względu na ciebie. Musisz mi jednak obiecać, że na razie dasz sobie z tym spokój. Bo on ci w końcu zrobi krzywdę! – odpowiedziała, a twarz jej się rozluźniła, kiedy skinęłam głową.

*

Sposobność do narzucenia Tomowi wstrzemięźliwości nadała się dwa dni później, kiedy rano czesałam włosy w łazience. Riddle chwycił mnie mocno za nadgarstki i założył ręce do tyłu. Najpierw poczułam jego usta na karku, później zęby zaciskające się na tętnicy.
- Chciałabym ci o czymś powiedzieć. Nie uważasz, że powinniśmy na pewien czas odpocząć od seksu? Oczywiście, nie myśl sobie, że mnie nudzisz, nie. Po prostu jestem tak posiniaczona, że chyba bardziej już nie mogę być – odezwałam się.
Riddle posłusznie puścił mnie.
- Na pewien czas? – powtórzył zdumiony. – Czyli na ile?
- Nie wiem. Aż moje ciało… no i twoje… zaczną znów przypominać ludzkie – odparłam wymijająco. Odwróciłam się do niego twarzą, a dłoń z całej siły zacisnęłam na jego kroku, aż syknął z bólu. – A nad tym powinieneś bardziej panować.
Odwróciłam się w stronę drzwi i wyszłam, pozostawiając go w łazience. Jemu chyba będzie trudniej znieść te chwile wstrzemięźliwości, był w końcu facetem. No a ja z radością wyleczę się ze wszystkich sińców. I nie pozwolę się Tomowi dotknąć co najmniej do wiosny. Obiecałam Zivit. I zamierzam tej obietnicy dotrzymać. Ważniejsze dla mnie były relacje z siostrą, niż namiętności, targające ciałem. Będę jednak pilnować, by Riddle był mi przez ten cały czas wierny. I gorzko pożałuje każda ladacznica, jeśli spróbowałaby go tknąć. Dopiero teraz się zorientowałam, że byłam o niego niesamowicie zazdrosna.

~*~


Pff, dziś było trochę nudnawo. Ale niedługo Wam to wynagrodzę. Zbliża się kolejna rocznica bloga, dlatego mam przygotowane coś super. Jak się podoba nowy szablon? Musiałam zmienić, tamten był już stary. Dedykacja dla Lady Malfoyki :*