27 marca 2010

Rozdział 32

Już po raz ostatni wchodzę na peron dziewięć i trzy czwarte jako uczennica. Dopiero teraz, kiedy mijałam podnieconych pierwszoroczniaków, uzmysłowiłam sobie, że jestem już w siódmej klasie. Nie byłam niestety jeszcze pełnoletnia, moje urodziny przypadały dopiero na czternastego października. Chociaż nie miałam aż tak źle, jak Tom. On urodził się trzydziestego pierwszego grudnia. Każdy był od niego starszy.

Z kłębów dymu wyłoniła się czerwona lokomotywa z żółtym napisem Express Londyn-Hogwart. Jaka to będzie radość podróżować nim bez Nicka i Sokarisa… W ogóle cały ten rok będzie błogi, spokojny i cudowny, nikt ze starszej klasy nie będzie się mnie czepiał, bo… uwaga, uwaga… ja należę do najstarszej klasy! I nikt mi już nie podskoczy, żaden upośledzony Nick, i to nie tylko dlatego, że zawsze trzymam się blisko Toma.

Zauważyłam sylwetkę Riddle’a, odwróconego do mnie plecami. Stał niedaleko otwartych drzwi do wagonu i chyba nie zdawał sobie sprawy, że stoję niedaleko niego. Zakradłam się cicho w jego kierunku i odezwałam się:
- Ale fajnie, że nie ma już mojego brata.
Tom aż podskoczył i wypuścił torbę z rąk. Drobne przedmioty rozsypały się po ziemi, w śród nich kilka pustych fiolek, pióro i jakieś podejrzane przedmioty.
- Victorio! – zawołał ze złością, schylając się, żeby pozbierać rzeczy. – Co się skradasz? Nie rób tego więcej.
Pochyliłam się i wzięłam do ręki jakąś dziwną kulką z kręcącymi się dookoła niej trzema srebrnymi pierścieniami; cały ten model przypominał miniaturowego, metalowego Saturna.
- Co to jest? – spytałam.
Riddle wyrwał mi ten dziwny przedmiot z ręki i pospiesznie zawinął z troskliwą miną w brązowy papier, po czym wrzucił to do torby.
- Jeśli chcesz, żeby uschła ci ręka, trzymaj to dłużej – warknął. – Chodź, powiem ci w pociągu.
Zajęliśmy jakiś wolny przedział, a Tom zamknął drzwi i usiadł naprzeciwko mnie.
- Kupiłem to u Borgina i Burkesa – rzekł.
- Można się było domyśleć – mruknęłam. – Po co ci to?
- Kiedy skończę szkołę i zajmę się podbijaniem świata, nie będę miał czasu na zakupy – odparł. – Już nigdy nie wrócę do tego sierocińca. Nigdy.
Normalnie parsknęłabym śmiechem, gdyby powiedział to ktoś inny, ale Tom wyglądał na śmiertelnie poważnego, więc jego słowa lepiej było przyjąć serio.
No a co do sierocińca… Rozumiem, że go nie znosił, ale nie musiał się tak denerwować.

Wypuściłam Midnight’a z koszyka a ten wskoczył mi na kolana i przeciągnął się. Położył po sobie uszy, kiedy Tom zgniótł w kulkę pergamin i cisnął nią w niego. Machnął łapą, zasyczał i obnażył ostre kiełki. Ściągnęłam brwi.
- Przestań go denerwować. I mnie też. A teraz z łaski swojej wyjaśnij mi, co to za pierdoły kupiłeś.
Tom zaśmiał się tylko o znów rzucił w Midnight’a papierową kulką. Kot zjeżył sierść.
- Przestań – powtórzyłam ostrym tonem.
- To – pokazał mi coś, co wyglądało jak czerwony, kwadratowy fałszoskop – jest udoskonalone przeze mnie. Będzie wykrywać każdego, kto nie będzie po mojej stronie. Myślisz, że nie utworzy się jakaś organizacja przeciwko Śmierciożercom?
Zamrugałam szybko.
- Kim? – spytałam. – Możesz powtórzyć?
- Śmierciożerca – rzekł. – Tak siebie nazywają ci, którzy popierają moje poglądy.
- Albo ci, którzy są twoimi służącymi – dodałam. – Nie oszukujmy się, przecież każdy o tym wie. Wasze stosunki nie są zdrowe. Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego mnie traktujesz inaczej.
- Pierwsza się do mnie odezwałaś, byłaś dla mnie miła… to mało?
Wzruszyłam ramionami.
- Wiedziałeś wtedy, że osiągniesz tyle? – spytałam.
Tom uśmiechnął się z wyższością.
- Szczerze? Wiedziałem. By Lem pewny, że jestem człowiekiem, który ma rękę do władzy – odpowiedział.
- No, to może powinni cię nazwać Panem Wybrańcem? – zapytałam.
Riddle tylko się głupio wykrzywił. Pogrzebałam w kufrze i wyciągnęłam z niego książkę do transmutacji. Lubiłam ten przedmiot. Ciekawił mnie, choć warto było na niego uczęszczać przynajmniej dla tego, żeby obserwować poczynania mniej zdolnych uczniów. Zawsze wszyscy śmiali się z czarów Nicka. Może nie prosto w twarz, ale się śmiali. On był mocny w gębie i potrafił przywalić, ale jego zdolności magiczne można było porównać ze zdolnościami magicznymi koguta. W pojedynku mógłby go pokonać nawet drugoklasista, jestem pewna.

- O, zobacz – zwróciłam się do Midnight’a. – Jak użyję tego zaklęcia, to sprawię, że wąsy ci zamarzną. Nie wiem, po co to komu. Icerus.
Machnęłam różdżką, a wąsy Midnight’a zesztywniały i pokryły się cienką warstwą lodu. Kot położył po sobie uszy i zaczął zezować na przypominające szpilki wąsy. Zaśmiałam się cicho i zaczęłam kartkować podręcznik.
- Uspokój się, mam już przeciwzaklęcie – dodałam i wycelowałam różdżką w pyszczek Midnight’a. – Aquatius.
Zaklęcie podziałało natychmiast.
- Dlaczego twoja matka nie odprowadziła cię na dworzec?- zapytał nagle Tom.
- Jest obrażona – odparłam.
- Na ciebie?
- Na ojca.
Zaśmiałam się.
- Miałam rację, mój ojciec miał kochankę – dodałam. – Powiedziałam matce, ona nie wierzyła, ale kiedy sprawdziła… Zrobiła mu wielką awanturę, nigdy jej takiej nie widziałam.
Pokiwałam głową z uznaniem. Z radością przypominałam sobie tamtą scenę. Nareszcie ktoś go trochę uspokoił. Ojca oczywiście.
- Wiesz? Za to ja odwiedzę ten sierociniec – powiedziałam spokojnie. – Muszę załatwić sprawę z tą całą Holly. Nie będzie przyczyniała się do cierpienia mojej mamy. Już wystarczy , żeby się z tym leniem zmagać musiała. Z jednym i drugim.
- Jest jeszcze młoda – zauważył Tom.
- Co masz na myśli? – spytałam niepewnie.
- No, może sobie znaleźć innego faceta. Nie jest zwykłą szlamą. Dlaczego tego nie zrobi? Dlaczego nie zostawi tego palanta?
- Bo jest głupia – odparłam, wzruszając ramionami. – Boi się, co jej matka i ojciec powiedzą, że jej znajomi się od niej odwrócą, nie będzie mała za co żyć… Widzi tylko ciemne strony życia.
Westchnęłam i znów zaczęłam kartkować podręcznik.

Wieczorem dojechaliśmy na stację Hogsmeade. Cudownie było wyjść z pociągu, bez ględzenia Sokarisa i popychania przez Nicka.
Bardzo tęskniłam za Hogwartem. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu, gdy ujrzałam w oddali majaczący, pogrążony w ciemności, oświetlony od środka zamek. Tylko tu czułam się naprawdę swobodnie, no, czasami narzucał mi się albo brat, albo niedoszły narzeczony, ale ogólnie tylko w tym jednym miejscu czułam się jak w domu.

Powozy zawiozły nas pod same drzwi. Dzieciaki z młodszych klas zaczęły się pchać do wejścia. W tłumie zobaczyłam głowę Gaby. Była ona, jak siostra, bardzo wysoka, wyższa nawet ode mnie, więc rozpoznałam ją bez trudu.
W holu szarżował Irytek. Do jego ulubionych zajęć należało obrzucanie uczniów balonami atramentem. Robił to najczęściej przed ucztą powitalną, bo wtedy przez hol przewijało się najwięcej pierwszoroczniaków.
Umknęłam przed wielkim, różowym balonem pełnym atramentu, mknącym w moją stronę, do Wielkiej Sali. Tom nie miał jednak tyle szczęścia. Balon roztrzaskał się u jego stóp, a sam Riddle pośliznął się i musiał chwycić mnie mocno za kark, by nie upaść. Swoim ciężarem o mało nie zwalił mnie z nóg.

Klnąc pod nosem, Riddle wyprostował się. Odwrócił się w stronę lewitującego Irytka i uniósł różdżkę.
- Daj spokój – powiedziałam cicho, kładąc mu rękę na ramieniu. Znałam go jednak zbyt dobrze, żeby mieć nadzieję, że odpuści. Zwłaszcza, że kilka drugoroczniaków zaśmiało się na ten widok.
- Hitpocecut!
Nie znałam tego zaklęcie, ale po jego skutkach mogłam wywnioskować, że nie było zbyt legalne. Grupka drugoklasistów natychmiast przestała chichotać i uciekła przerażona do Wielkiej Sali.
Zaklęcie, zaraz po trafieniu w Irytka spowodowało, że głowa oddzieliła się mu od ciała, jakby odciął mu ją ktoś mieczem. Tak samo stało się z jego nogami i rękami. Myślałam, że poltergeist jest jak duch i nie działają na niego takie zaklęcia.
Tom opuścił różdżkę i pozwolił mi się zaprowadzić do Wielkiej Sali. Cały czas mamrotał pod nosem jakieś obelgi. Miałam już dość ciągłego marudzenia ludzi, więc postanowiłam delikatnie zwrócić mu uwagę i zasugerować, żeby wyhamował.
- Możesz się już zamknąć? – zapytałam, siadając przy stole Ślizgonów.
- Nie mów mi, co mam robić – warknął.
- Będę mówiła, co mi się podoba. Dupek.
Riddle chciał mi się odgryźć, ale odwróciłam głowę w stronę stołu nauczycielskiego. Uczniowie powoli zebrali się w Wielkiej Sali, cali ociekający atramentem. Profesor McGonagall, nauczycielka transmutacji, wniosła Tiarę Przydziału, po czym przyprowadziła pierwszoroczniaków. Te ustawiły się w rzędzie, nerwowo rozglądając się po sali.
Tiara zaśpiewała swoją piosenkę, McGonagall objaśniła zasady i zaczęła wyczytywać nazwiska. Pierwsza osoba, Syriusz Black, trafił do Gryffindoru. Był na pewno spokrewniony z Bellą, która zaś musiała być starszą siostrą występującej po Syriuszu Narcyzy Black, które zaś trafiła do Slytherinu.

Moją uwagę zwróciła dziewczynka o kasztanowych włosach i przemądrzałym wyrazie twarzy. Nazywała się Lily Evans i nie wywołała we mnie przyjaznych emocji. Poza tym musiała być albo półkrwi, albo szlamą. Raczej to drugie, ojciec często zapraszał na kolację różne osobistości i nigdy nie padło podczas rozmów nazwisko „Evans”.
Nachyliłam się do Toma i wyszeptałam:
- To szlama.
Nie pomyliłam się. Dziewczyna trafiła do Gryffindoru, a tam zwykle gromadzą się wszelkie szumowiny.

W tym roku nabór do Slytherinu nie był duży. Tom nie będzie miał zbyt dużego wyboru. On zawsze stara się przekabacić na swoją stronę uczniów z najmłodszych klas. Byli łatwiejszym łupem, ogólnie pierwszoroczniaki nie były zbytnio lubiane. Po prostu nikt jeszcze ich nie znał, jak to w każdej szkole. A Tom właśnie okazywał im obłudną, fałszywą sympatię, aby zdobyć ich zaufanie. Z tymi starszymi szło trochę oporniej, ale wcześniej czy później i tak wpadali w jego sidła, nie tylko Ślizgoni, ale i Krukoni oraz Puchoni, a nawet niektórzy Gryfoni.

Profesor Dippet, po wygłoszeniu krótkiej mowy, co wolno robić, a co nie, dał znak, że można zaczynać ucztę. Na talerzach i półmiskach wykwitły potrawy. Wzięłam udko kurczaka i obejrzałam je z wyrazem zniechęcenia na twarzy.
- Może rzeczywiście powinnam podjąć się jakiejś diety – mruknęłam i odrzuciłam kurczaka z powrotem na półmisek.
- Co? Dlaczego? – spytał Tom beztroskim tonem. – Mnie podobasz się taka, jaka jesteś.
- Ale sama sobie się nie podobam – oświadczyłam, nakładając sobie na talerz warzywnej sałatki. – Ivy, narzeczona Sokarisa powiedziała, że nie zmieszczę się w suknię.
Riddle prychnął pogardliwie.
- Według mnie nie potrzebujesz żadnych diet – odparł.
- Nie znasz się.
No tak. Jemu lepiej się z problemów nie zwierzać, bo i tak uzna, że nie umywają się do jego kłopotów. Nie odwiedzie mnie jednak żadne jego marudzenie, i tak poczynię przygotowania do pozbycia się zbędnych kilogramów. I wtedy to Gaby będzie za gruba.

Po kolacji musieliśmy najpierw zebrać, a później zaprowadzić wszystkich pierwszoroczniaków do dormitorium. Bardzo nużąca praca, bo gówniarzeria rozchodziła się we wszystkie strony, jak masa naćpanych krów.
- Słuchajcie! – próbowałam przekrzyczeć podniecone gwary uczniaków, stojących w grupce naprzeciwko przejścia, prowadzącego do dormitorium. – Uciszcie się, dobrze? Tom, wspomógłbyś mnie… Cisza, zasrane bachory, zamknąć mordy!
Pierwszaki natychmiast umilkły, patrząc na mnie z niekłamanym przerażeniem w oczach.
- Nieznośna dzieciarnia – mruknęłam. Uśmiechnęłam się szeroko – Dobra. Za tą ścianą znajduje się nasze dormitorium, to ważne, żeby zapamiętać, bo nie mam zamiaru szukać po lochu jakiegoś marzyciela, który zabłądził… Ty, w czarnych włosach, słuchaj tego, co mówię, bo dwa razy nie będę powtarzać.
Chłopak o czarnych, tłustych włosach i haczykowatym nosie wzdrygnął się i odwrócił wzrok od wyjścia, by spojrzeć na mnie.
- No. Hasło brzmi Skretyniały dinozaur – podjęłam na nowo, a w chwili, gdy wypowiedziałam te słowa, otworzyło się tajne przejście. Wraz z Tomem weszliśmy do środka, a zgraja dzieciarni pomaszerowała za nami ciemnym, mrocznym korytarzem, rozglądając się dookoła z ciekawością.
- Wiesz co – odezwałam się tak cicho, żeby usłyszał mnie tylko Riddle. – Może i dobrze, że Katy nie przeżyła. Nie potrafiłbyś się zająć nawet własną córką.
- Przeceniasz mnie – odpowiedział beztrosko, wzruszając ramionami.
Prychnęłam z pogardą i zatrzymałam się po środku salonu.
- Tam – wskazałam na jedne drzwi – jest sypialnia dziewczyn, a tam – pokazałam ręką na uchylone drzwi po drugiej stronie salonu – chłopców. Rozejść się.
Obserwowałam, jak pierwszoroczniaki rozchodzą się do sypialni, gawędząc wesoło. Gdy ostatni z nich zniknął mi z oczu, usiadłam w najbliższym fotelu z ciężkim westchnieniem. Midnight, którego wypuściłam z koszyka jeszcze przed ucztą, wskoczył mi z przeciągłym mruknięciem na kolana.
- No nie, żebym musiał rywalizować o miejsce do siedzenia z kotem, to już ludzkie pojęcie przekracza – mruknął Tom, sadowiąc się na podłokietniku mojego fotela.
Zaśmiałam się i podrapałam Midnight’a za uszami, a ten rozmruczał się z rozkoszy.
- Bo to jest mój kochany syneczek – powiedziałam z czułością, całując kota w ucho.
Tom skrzywił się.
- Nie no, to jest niesmaczne – stwierdził. – Wolisz całować kota niż mnie?
- Czasem tak. Midnight zawsze ma dla mnie dużo czasu, a ty nie. Jest zawsze grzeczny i ułożony, w przeciwieństwie do ciebie.
Kot podniósł głowę i, jakby zrozumiał, że o nim mowa, obnażył wąskie, ostre kły i zasyczał. Jego wzrok niewątpliwie skierowany był na Toma.
- Grzeczny i ułożony syneczek mamusi – zadrwił. – Zaczynam żałować, że uratowałem mu życie.
Spojrzałam na niego ostrzegawczo.
- Lepiej czasem milczeć, niż palnąć głupotę, pamiętaj o tym – powiedziałam mu.
Tom przez chwilę wyglądał na oburzonego, ale koniec końców nie powiedział nic, tylko pochylił się nade mną w pocałował mnie w szyję.
- Kontynuujmy to, co przerwał nam Nott – usłyszałam jego szept tuż nad uchem. Rozpiął pierwszy srebrny guzik przy mojej szacie, później drugi… Chwilę potem syknął z bólu.

Tom oglądał już swoją nienaturalną dłoń, na której pojawiły się wąskie, szkarłatne zadrapania, mocno kontrastujące z bladością jego skóry. Zaklął dość głośno, wystarczająco, aby usłyszeli go uczniowie, siedzący na najbliższej kanapie i omawiający swoje wakacje.
- Ty go rozpieszczasz, nie wychowujesz – warknął. – Coraz częściej mam go dość.
Roześmiałam się głośno.
- Widzisz, jak mnie broni? – spytałam. – Chyba powinnam go częściej mieć przy sobie.
Riddle wstał i cofnął się.
- Skoro tak, to ja się stąd wynoszę – powiedział ostrym tonem.
- Tom, zaczekaj! – zawołałam za nim – Nie obrażaj się, tylko żartowałam!
Ale on zniknął już za drzwiami do sypialni chłopców. Midnight popatrzył na mnie swoim niewinnym, pytającym wzrokiem.
- I widzisz, co zrobiłeś? – zapytałam go ze słabo ukrywanym rozbawieniem. – Przez ciebie Tom się na mnie obraził. Trzeba go będzie przeprosić, chodź.
Wzięłam kota na ręce i udałam się do sypialni chłopców.

Pokój Toma znajdował się na samym końcu korytarza. Zapukałam do drzwi, po czym weszłam do środka. Właściciel pokoju stał tuż nad swoim kufrem i za pomocą różdżki wysyłał ubrania do otwartej na oścież szafy.
- Tom – odezwałam się cicho. – Midnight nie chciał cię podrapać. I teraz bardzo przeprasza.
Riddle z niechęcią spojrzał na kota.
- Przyniosłaś go tu, żeby mnie zirytować? – spytał. – Staram się ze wszystkich sił, żebyś czuła się dobrze ze mną… Ja tego wszystkiego nie potrzebuję. Nie potrzebuję ciebie, tego kota…
Odwróciłam wzrok, trochę zawiedziona jego słowami. W głębi serca czułam, że nawet mnie nie uda się go całkowicie zmienić.
- Ach – mruknęłam. – Domyślałam się, że… nie jestem ci potrzebna.
- To nie tak – usłyszałam tę banalną, męską wymówkę. – Chciałem tylko powiedzieć, że dałbym sobie bez ciebie radę. Kocham cię, wiesz o tym.
- No właśnie, nie bardzo. 
Pozwoliłam się mu przytulić. Zanim jednak to zrobiłam, upuściłam Midnight’a na podłogę. Domyślam się, jakby zareagował po tak bliskim kontakcie z Tomem.
Podniosłam głowę, żeby go pocałować.
- Teraz możemy kontynuować – powiedziałam cicho.
Zdjęłam przez głowę szatę, Riddle zrobił to samo. Położył się nade mną na łóżku i pochylił się, by mnie pocałować, ale nagle coś mu się odwidziało, bo podniósł głowę i spojrzał za siebie.
- Nie mogę, kiedy on tak patrzy – oświadczył.
Również spojrzałam na Midnight’a, bo to on był sprawcą tego całego zamieszania. Siedział sztywno, zupełnie jak posąg. Jego szeroko otwarte, błyszczące oczy wpatrzone były nieruchomo w Toma.
- Uciekaj – syknęłam do niego. – Idź, nie przeszkadzaj nam.
Midnight przez kilka sekund wpatrywał się we mnie, po czym wstał, podniósł wysoko ogon i wyszedł. I to dosłownie, bo gdy był już pod drzwiami, podskoczył, uderzył łapami w klamkę i wyśliznął się przez szparę między drzwiami a framugą. Riddle machnął różdżką, a te zatrzasnęły się.
- Mądry kot – zauważył.
Przytaknęłam i zamknęłam oczy, bezczynnie czekając na kolejny krok Toma. Ten zdjął ze mnie resztę ubrania. Przez chwilę nic się nie działo, po czym poczułam jego ciężar na sobie i coś dziwnego, zimnego. Z moich ust wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia, a ja sama wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy.
- Spokojnie – uspokoił mnie Tom. – Nie chcę znów wpakować nas oboje w kłopoty, dostaliśmy już jedną nauczkę, na drugą nie mam ochoty. Jedna Katy już wystarczy.
- Myślałam, że chcesz mieć dzieci – odezwałam się.
- Tak, ale nie teraz i nie tu -  powiedział. – Sami jesteśmy jeszcze dziećmi. W świetle prawa.
- Dobrze, skoro uważasz, że tak będzie lepiej – mruknęłam i pozwoliłam się pocałować. W sumie mugole nie są tacy głupi, skoro wymyślili taką magiczną rzecz.

*

Rano obudziłam się strasznie głodna. Na kolację nie zjadłam zbyt wiele. Ale musiałam być silna, aby dotrzeć do celu.
Sięgnęłam po różdżkę Toma, leżącą na szafce nocnej i powoli przyłożyłam jej koniec do gardła jej właściciela. Ledwo drewno dotknęło jego skóry, Tom gwałtownie otworzył oczy i chwycił mnie mocno za nadgarstek.
- No, no – odezwałam się z uśmiechem. – Jestem pełna podziwu.
Odłożyłam różdżkę z powrotem na szafkę i zaczęłam się ubierać. Tom jak zwykle bezczelnie obserwował mnie, dopiero gdy go popędziłam, był tak łaskaw, aby wstać.

Kiedy szliśmy do Wielkiej Sali na śniadanie, naszła mnie dziwna refleksja.
- To takie dziwne uczucie, kiedy pomyślę, że to już ostatni rok w Hogwarcie – odezwałam się. – Dawniej się nad tym nie zastanawiałam.
Tom mruknął na znak, że słyszy.
- Co będziesz robił, kiedy skończysz szkołę? – spytałam. – No chyba nie uważasz, że Dippet naprawdę cię zatrudni. Będziesz miał dopiero siedemnaście lat…
- Uda mi się. Wcześniej lub później, ale się uda – przerwał mi.
- A co, jeśli nie?
Na to już mi nie odpowiedział, tylko usiadł przy stole i nałożył sobie na talerz kilka tostów. Ja zajęłam miejsce obok niego i wpatrzyłam się tępo w swój talerz.
- A ty nie jesz? – spytał Tom.
- Nie jestem głodna – skłamałam.
Popatrzył na mnie surowo.
- Wczoraj nie jadłaś prawie kolacji, dziś śniadania. Co jest z tobą? Chcesz zasłabnąć na lekcji?

Westchnęłam ciężko i skrzywiłam się, kiedy kładłam na swój talerz jedną parówkę. Musiałam ją zjeść, całą, bo Riddle cały czas mi się przyglądał. Uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu dopiero wtedy, gdy przełknęłam ostatni kęs.
- Grzeczna dziewczynka – powiedział.
Z markotną miną wstałam od stołu.
- A ty gdzie? – spytał natychmiast Tom.
- Do łazienki – odparłam.
- Po co?
Przewróciłam oczami i popatrzyłam na niego jak na dziecko z buszu.
- A co można robić w kiblu? – zadrwiłam.
Riddle’a to uspokoiło, i bardzo dobrze, bo nie chciałam, żeby lazł za mną. Mogłam teraz w spokoju pójść pozbyć się tych pustych kalorii.

~*~


Napisałam badanie wyników, więc dodaję rozdział. Pardon, że notka taka długa, ale miałam natchnienie, więc jest. Niektórzy pewnie się ucieszą, że zmieniłam szablon xD Powiem szczerze, że cieszą się z zakończenia u Victorii wakacji, nareszcie dam jakąś akcję. Dedykacja dla Gris :* 

13 marca 2010

31. Druhną być

Kiedy wróciłam do domu, ojciec natychmiast kazał mi pokazać sobie, co i za ile kupiłam. Oczywiście nie był zadowolony, nawet z gumki do włosów, lecz nie miał czasu na dłuższe przemówienia, bo miał ponoć jechać na jakieś spotkanie. Tak, oczywiście. Kilkudniowy wyjazd do pracy podczas urlopu I zero narzekania. Coś to zbyt podejrzane jest. Dlatego zaraz potem, kiedy wyjechał swoim nowiutkim samochodem, poszłam porozmawiać z matką.

- Słuchaj, wydaje mi się, że ojciec kogoś ma.
Matka zakrztusiła się kawą.
- Co ty za głupoty opowiadasz? – zdziwiła się.
Rozejrzałam się, by się upewnić, że Sokaris nie podsłuchuje.
- I to niewiele starszą ode mnie – dodałam. – Niby co się stało z moimi rzeczami? Wzięła je. Ja sądzę, że to ta ruda dziewczyna, która pracuje w sierocińcu. Kiedy byłam wczoraj u Toma, ona miała takie same ciuchy jak ja kiedyś. A niby skąd na to pieniądze wzięła? Wątpię, by jej aż tyle płacili.
- Może dostała od rodziców?
Prychnęłam tylko z pogardą.
- Skoro ma takich bogatych starych, to czemu pracuje? – spytałam. – I to w sierocińcu. Możesz nie wierzyć, ale tak jest.
Chciałam odejść, ale matka zatrzymała mnie jeszcze.
- Dzisiaj wybierzesz się na Pokątną, ojca nie ma, więc warto to wykorzystać – dodała.
Nic nie odpowiedziałam, tylko pokiwałam głową i odeszłam do swojego pokoju, żeby znaleźć list z Hogwartu, który przyszedł, gdy byłam z Tomem w domu Gauntów, a później Riddle’ów.
Byłam wściekła. Nie dość, że Tom mi nie wierzył, to i jeszcze własna matka. Jeśli to wyjdzie na jaw, zobaczą, że miałam rację. A ja się już postaram, żeby wyszło. Najpierw porozmawiam z ojcem, żeby nie był zaskoczony, kiedy matka się dowie. Albo raczej wierzy. Chyba że mnie uprzedzi i naskoczy na niego, jak mnie nie będzie.

Gdy schodziłam na dół po schodach, natknęłam się na Sokarisa. Wykrzywił mi się w dość niemiły sposób. Nie pozostałam mu dłużna. Wystawiłam mu język i poszłam do salonu. Zastałam tam matkę, czytającą jakąś książkę. Najwidoczniej miała gdzieś to, co mówiłam jej wcześniej. Coś mi przyszło do głowy.
- Tata wie, gdzie trzymasz biżuterię? – spytałam.
Matka podniosła głowę, zaskoczona tym pytaniem. Mimo to przytaknęła i zdjęła okulary.
- No to zajrzyj tam – dodałam.
Matka zawahała się, ale powoli podeszła do dużej, złotej szkatuły. Otworzyła ją i pogrzebała. Z wściekłą miną odwróciła się w moją stronę.
- Brakuje trzech naszyjników! – zawołała. – Kiedy wyjeżdżaliśmy do mojej matki, sprawdzałam, były wszystkie! A teraz zniknęły trzy!
- Mówiłam?
- Idź już na tą Pokątną, ja to wszystko załatwię sama – warknęła i wyszła, bardzo oburzona i zdenerwowana. Wzruszyłam tylko ramionami i ruszyłam w stronę kominka. Z wazonu, stojącego na jego gzymsie, wyciągnęłam garść proszku, różdżką rozpaliłam ogień i wrzuciłam go w niego. Ogień zapłonął szmaragdem. Wkroczyłam do kominka, mówiąc:
- Ulica Pokątna, Dziurawy Kocioł.
Poczułam, jakby ogromny odkurzacz wessał mnie. Wszystko dookoła mnie wirowało, musiałam zamknąć oczy, żeby to, co zjadłam na śniadanie nie ujrzało światła dziennego.
Wypadłam z jakiegoś kominka na głowę. Znalazłam się w Dziurawym Kotle, według mojego życzenia. Szybko musiałam się odsunąć, bo zaraz po mnie z kominka wyskoczyła inna osoba. Chyba wielu uczniów robiło dziś zakupy, bo w pubie było dość tłoczno.

Kiedy dostałam się magicznym sposobem na Pokątną, okazało się, że jest tam jeszcze więcej ludzi, niż w Dziurawym Kotle. Wyciągnęłam listę i zaczęłam zakupy. Zajęło mi to cały dzień, przy takiej ilości kupujących ludzi najkrócej stałam w kolejce po składniki do eliksirów. Stałam tak z dwadzieścia minut.

Kiedy już wróciłam do domu, obładowana zakupami jak wielbłąd, już od strony zamkniętych drzwi salonu dobiegły mnie krzyki z niego dochodzące.
- Włóczysz się po całym Londynie, za pracę byś się wziął! Całe życie cię nie będziemy utrzymywać!
Sokaris odkrzyknął matce, że ojciec dopiero ma mu załatwić jakąś robotę.
- Twój ojciec ma cię głęboko w dupie, zaprząta sobie ten łysiejący łeb kochankami! – zawołała matka. – A ty nie będziesz całe dnie siedział i pierdział w stołek!
Weszłam cicho do salonu, by przywitać się z rodzicielką. Odezwałam się niepewnie:
- Cześć, mamo.
- Victorio, idź do swojego pokoju, muszę dokończyć rozmowę z twoim bratem – zwróciła się do mnie o wiele spokojniejszym, lecz jakby bardziej zmęczonym tonem, niż do Sokarisa.
- Dobrze.
Posłusznie opuściłam salon i wbiegłam po schodach, żeby spakować szkolny kufer. Nie miałam nic lepszego do roboty, teraz, kiedy lepiej było nie wychylać nawet głowy za drzwi. Z utęsknieniem czekałam na dzień pierwszego września, choć po raz pierwszy nie mogłam się też doczekać powrotu ojca. Szykowała się niemiła awantura, przynajmniej dla niego. Ja za to z chęcią obejrzałabym sobie taki dramacik. Może nawet matka się z nim rozstanie? Albo przynajmniej wyrzuci z sypialni, że będzie musiał spać na kanapie w salonie.

Z nudów wyciągnęłam z szuflady talię magicznych kart i zaczęłam układać z nich domek. Te co chwilę drżały niebezpiecznie, grożąc eksplozją. Na dole ktoś trzasnął drzwiami, moja prawie ukończona budowla zachwiała się, a karty wybuchły mi prosto w twarz, osmalając mi wszystko, z wyjątkiem oczu, które zdążyłam zamknąć.
Wściekła, kopnęłam resztę kart, które nie eksplodowały i poszłam do łazienki się umyć. Jakie szczęście, że miałam ją w pokoju, bo matka cały czas chodziła wściekła i wyglądało na to, że nie szybko jej przejdzie. Za to Sokaris drogo mi za to zapłaci. Tylko on w tym domu nie wie, do czego służą klamki.

*

Ojciec wrócił ponad tydzień później. Matka już na niego czekała w salonie, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, zaciętą twarzą i w bojowym nastawieniu.
- Już jesteś – odezwała się lodowatym tonem, wstając. – Gdzie byłeś?
- Mówiłem ci – odpowiedział rozjuszonym tonem. – Miałem spotkanie.
- I trwało prawie dwa tygodnie? – zapytała z mocno słyszalną drwiną. – Masz urlop. I dziwne, że taki jesteś wypoczęty. Masz kogoś.
Ojciec zamrugał szybko.
- Co?! Zwariowałaś już do reszty? – zawołał. – Gówniarzeria, wynocha stąd. Do pokojów.
Sokaris i ja wyszliśmy pospiesznie, obawiając się jakiegoś ciosu od ojca, wazonem na przykład. Ten zatrzasnął drzwi do salonu. Od razu rzuciliśmy się do nich w milczeniu, żeby coś podsłuchać. Byłam lepsza od brata w czarach, więc zwyciężyłam, przykładając mu czubek różdżki do czoła. Pochyliłam się, by coś zobaczyć przez dziurkę od klucza. Wcale nie trzeba było mieć doskonałego słuchu i stać tuż pod drzwiami, żeby podsłuchać rozmowę.
- Tak? W takim razie gdzie podziały się ubrania Victorii? Gdzie moje rodzinne pamiątki? Tylko ty byłeś w domu! – krzyczała matka, nie próbując już nawet zachowywać pozorów chłodnej, wyniosłej kobiety.
- Nie mam pojęcia, może nasze skrzaty kradną i trzeba je zwolnić?
Te słowa dopiero matkę wkurzyły… Nigdy jej takiej nie widziałam, nawet wtedy, kiedy Sokaris dostał z zielarstwa trolla na SUMACH.
- Nie, to twoja kochanka kradnie! – zawołała, machając rękami nad głową. – I nie waż się oskarżać o to naszą służbę! Victoria mi to zasugerowała i miała rację!
Ojciec wytrzeszczył na nią swoje małe oczy.
- Co? Ta gówniara kłamie!
Stojący obok mnie brat zarechotał cicho, na co zareagowałam pogardliwym prychnięciem i morderczym spojrzeniem.
- Tak? A Sokaris znalazł to – matka rzuciła mężowi jakieś seksowne, koronkowe, czerwone majtki. – Przyniósł mi to dziś rano.
Ojciec przyjrzał się im ze zmrużonymi oczami.
- Gnojek się mści, bo nie chcę mu dawać więcej kieszonkowego – warknął. – Pewnie chce ukryć jakieś swoje romanse.
Zachichotałam z triumfalnym wyrazem twarzy. Teraz Sokaris prychnął i zaklął pod nosem, za co dostał ode mnie łokciem w żebra. Idiota. Przecież rodzice mogli to usłyszeć i kryjówka spalona.
- Nie sądzę. Powiedział mi wczoraj, że oświadczył się Ivy Taciturn, a ona się zgodziła – dobiegły mnie lodowate słowa matki.
Zamrugałam szybko i oderwałam oko od dziurki od klucza.
- Żenisz się? – wyszeptałam z niedowierzaniem. – Ty? Rzuciłeś na nią zaklęcie Imperius, czy zagroziłeś zamknięciem w pokoju z parą twoich brudnych skarpetek? A może już to zrobiłeś i dziewczyna chodzi nieprzytomna.
Sokaris zaśmiał się cicho.
- Możesz sobie drwić. Ano właśnie. Ivy wybrała ciebie na druhnę – odparł. – Jutro idziecie na Pokątną wybrać suknię. No wiesz, musisz pasować do otoczenia.
Jęknęłam zrezygnowana.
- Jeśli dobrze pójdzie, może załapiemy się jeszcze na rozwód przed pierwszym września – odpowiedziałam z nutką nadziei w głosie i powróciłam do oglądania sceny, toczącej się za drzwiami.
Matka krążyła teraz po pokoju, mamrocząc pod nosem.
- Nikt nie słuchał, czy chcę za ciebie wyjść czy nie – mówiła. – Musiałam się podporządkować, bo byłam zbyt tchórzliwa, żeby się sprzeciwić. A teraz ty sprowadzasz do naszego domu jakieś kobiety? Po tym, co JA przez ciebie przeszłam? Gdyby to chociaż były zwykłe dziwki… Nie wiem nawet, co o tym myśleć.
- Zapomnijmy o tym, a ty nie histeryzuj – odpowiedział spokojnie. – Wybaczę ci ten wybuch, ale już przestań…
- Zamknij się! I nie przerywaj mi, kiedy mówię! – krzyknęła matka. – Dość już tego, że pomiatasz mną na każdym kroku! Nawet się do mnie nie odzywaj! W ogóle to wynoś się stąd, nie będziesz mi tu gorszyć dzieci! Mogłabym powiedzieć, że zawiodłam się na tobie, ale zawsze byłam przekonana o tym, że jesteś zwykłym dupkiem.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Odskoczyłam od nich, chwyciłam rozkojarzonego, zasłuchanego Sokarisa za fraki i wciągnęłam go do przeciwległego pokoju. Usłyszałam energiczne kroki matki. Chwilę później z salonu wymknął się ojciec, całkowicie zastraszony i pokorny. Zupełnie jak nie on.

Wychyliłam głowę zza framugi drzwi i zaśmiałam się.
- To chyba najlepsza rzecz, która podczas tych wakacji mnie spotkała – powiedziałam już normalnym głosem. – Co ja mówię, to najlepsza rzecz, która przytrafiła się naszej rodzinie.
Sokaris nie wyglądał na tak szczęśliwego jak ja.
- Jeśli oni naprawdę się rozstaną… - zaczął. Wyszedł z pokoju i zaczął przechadzać się po holu.
- Według mnie to małżeństwo już od samego początku było skazane na rozpad – stwierdziłam, wzruszając ramionami. – Ojciec traktował mamę jak lalkę. Kiedy przestała mu się podobać, kupił dobie nową. I to dosłownie, bo gdyby nie kasa, ta laska by nigdy nie spojrzała na takiego mamuta.
Sokaris parsknął śmiechem. Stwierdziłam, choć nigdy bym mu tego nie powiedziała, to był całkiem fajny, jak na zgreda.
- Znasz ją? To znaczy… domyślasz się, kto to mógł być? – zapytał.
- Myślę, że tak – odparłam. – W sierocińcu, gdzie mieszka Tom, pracuje taka laska… Farbowane rude włosy, zbyt mocny makijaż…  jednym słowem zdzira. To może być ona. Tak myślałam… że gdyby nie moja ucieczka, nie poznałby jej.
- Jak nie ona, to inna – powiedział tylko Sokaris. – Jutro po śniadaniu idziesz z Ivy na Pokątną.
Zmarkotniała, poszłam na górę. Nie musiał mi o tym przypominać.
Na schodach zobaczyłam ojca, niosącego stos ubrań i ręcznik.
- No i co, zadowolona jesteś? – warknął.
Zatrzymałam się.
- A żebyś wiedział – odpowiedziałam lekko z uśmiechem na twarzy. – Ja wiem, kim była ta kobieta. Ta ruda z sierocińca, Holly Counter. Co, nie wiesz, jak ma na nazwisko twoja kochanka? Może imienia też nie znasz? O tym też powiem matce, ale lepiej niech trochę ochłonie, żeby jej po prostu nie zabiła.
Minęłam go i poszłam do swojego pokoju.

*

Ivy, zamiast zachować się przyzwoicie i przyjść po mnie i matkę o normalnej porze, po śniadaniu, władowała się na samo śniadanie. Była już w domu, kiedy zeszłam do jadalni jeszcze w piżamie, blada i rozczochrana.
- Co tu robisz tak wcześnie? – zapytałam, kiedy Ivy usiadła obok mnie na krześle przy stole.
- Wcześnie? – powtórzyła uprzejmie zdziwiona. – Jest już późno, jak możesz tak długo spać.
Popatrzyłam na wielki, magiczny zegar z kukułką.
- No fakt, wstawać o siódmej rano to przestępstwo – mruknęłam. – Normalni ludzie na nogach są już o trzeciej.
Ivy udała, że tego nie dosłyszała moich słów.
- Ja nie śpię już od piątej – podzieliła się ze mną i z matką tą informacją. – Jest tyle do zrobienia, jeśli ślub ma być we wrześniu, musimy korzystać z każdej sekundy.
Zachichotała podekscytowana. Ja jednak nie podzielałam jej entuzjazmu. Ślub we wrześniu? Szkoda, że nie trzydziestego pierwszego sierpnia. Albo o jedenastej pierwszego września.
Matka miała coś powiedzieć, ale właśnie do jadalni wszedł ojciec, więc wypiła łyk kawy, a właściwie wysiorbała go przez zaciśnięte mocno wargi.
- Tak sobie myślałam, żeby suknie druhen były koloru błękitnego – podjęła na nowo Ivy. – Żeby pasowało do moich i Gaby włosów. Bo do włosów Victorii pasuje właściwie każdy kolor, prawda?
- Ona też będzie druhną? – zapytałam ze zdziwieniem. – A będzie w ogóle chciała? Pewnie kiedy zagrają organy, zeżre ją trema.
Gaby była młodszą siostrą Ivy, w wieku Bellatrix Black, była nawet w jej grupie, ale małą ją znałam. Mogę tylko powiedzieć, że wyglądała tak jak jej siostra. Ciemnoblond, lekko falowane włosy, szaroniebieskie oczy, ale była chyba spokojniejsza od siostry. No i była też bardzo nieśmiała.
- Bardzo się angażuje – odparła Ivy.
Skończyłam jeść przyniesione przez skrzaty śniadanie, po czym poszłam się przebrać.


Zakupy z Ivy to była tragedia. Mimo że poszła z nami moja, a później doszła i jej matka z Gaby, nikt nie potrafił sprawić, że potrafiła się zdecydować na cokolwiek. Ja i jej siostra przymierzyłyśmy już chyba ze to sukienek, mniej lub bardziej niebieskich, ale żadna nie była dobra.

- Źle leży – powiedziała, przyglądając się mnie i Gaby. – Victoria się w swojej nie mieści, a na Gaby wisi jak worek.
Obie skrzyżowałyśmy ręce na piersiach i skrzywiłyśmy się z oburzenia.
- Dziękuję za komplement – warknęłam. – Jeśli ci się żadna nie podoba, to każ uszyć nam sukienki na miarę, stracimy mniej czasu z życia.
Ivy od razu się rozchmurzyła.
- To doskonały pomysł – ucieszyła się. – Chodźcie wszyscy na lody.
To był chyba najlepszy tego dnia pomysł, wymyślony przez nią. Z ulgą to wszystkie przyjęłyśmy, choć matka nie okazała większego entuzjazmu. W ogóle od rana była ostra i oziębła, nawet w stosunku do mnie. Jeśli jutro ogłosi rozwód, to wcale mnie to nie zdziwi.

~*~

Ten rozdział pisałam przez całe trzy dni w szkole. Tylko. Mam w przyszłym tygodniu badanie wyników nauczania, więc nic nie ukaże się tu wcześniej jak w następny piątek. Dedykacja dla Satii :*

PS: W „bohaterach” pojawiły się nowe postacie, zainteresowanych zapraszam.