Już po raz ostatni wchodzę na peron
dziewięć i trzy czwarte jako uczennica. Dopiero teraz, kiedy mijałam
podnieconych pierwszoroczniaków, uzmysłowiłam sobie, że jestem już w siódmej
klasie. Nie byłam niestety jeszcze pełnoletnia, moje urodziny przypadały
dopiero na czternastego października. Chociaż nie miałam aż tak źle, jak Tom.
On urodził się trzydziestego pierwszego grudnia. Każdy był od niego starszy.
Z kłębów dymu wyłoniła się czerwona
lokomotywa z żółtym napisem Express Londyn-Hogwart. Jaka to będzie radość
podróżować nim bez Nicka i Sokarisa… W ogóle cały ten rok będzie błogi,
spokojny i cudowny, nikt ze starszej klasy nie będzie się mnie czepiał, bo…
uwaga, uwaga… ja należę do najstarszej klasy! I nikt mi już nie podskoczy,
żaden upośledzony Nick, i to nie tylko dlatego, że zawsze trzymam się blisko
Toma.
Zauważyłam sylwetkę Riddle’a, odwróconego
do mnie plecami. Stał niedaleko otwartych drzwi do wagonu i chyba nie zdawał
sobie sprawy, że stoję niedaleko niego. Zakradłam się cicho w jego kierunku i
odezwałam się:
- Ale fajnie, że nie ma już mojego brata.
Tom aż podskoczył i wypuścił torbę z rąk.
Drobne przedmioty rozsypały się po ziemi, w śród nich kilka pustych fiolek,
pióro i jakieś podejrzane przedmioty.
- Victorio! – zawołał ze złością,
schylając się, żeby pozbierać rzeczy. – Co się skradasz? Nie rób tego więcej.
Pochyliłam się i wzięłam do ręki jakąś
dziwną kulką z kręcącymi się dookoła niej trzema srebrnymi pierścieniami; cały
ten model przypominał miniaturowego, metalowego Saturna.
- Co to jest? – spytałam.
Riddle wyrwał mi ten dziwny przedmiot z
ręki i pospiesznie zawinął z troskliwą miną w brązowy papier, po czym wrzucił
to do torby.
- Jeśli chcesz, żeby uschła ci ręka,
trzymaj to dłużej – warknął. – Chodź, powiem ci w pociągu.
Zajęliśmy jakiś wolny przedział, a Tom
zamknął drzwi i usiadł naprzeciwko mnie.
- Kupiłem to u Borgina i Burkesa – rzekł.
- Można się było domyśleć – mruknęłam. –
Po co ci to?
- Kiedy skończę szkołę i zajmę się podbijaniem
świata, nie będę miał czasu na zakupy – odparł. – Już nigdy nie wrócę do tego
sierocińca. Nigdy.
Normalnie parsknęłabym śmiechem, gdyby
powiedział to ktoś inny, ale Tom wyglądał na śmiertelnie poważnego, więc jego
słowa lepiej było przyjąć serio.
No a co do sierocińca… Rozumiem, że go
nie znosił, ale nie musiał się tak denerwować.
Wypuściłam Midnight’a z koszyka a ten
wskoczył mi na kolana i przeciągnął się. Położył po sobie uszy, kiedy Tom
zgniótł w kulkę pergamin i cisnął nią w niego. Machnął łapą, zasyczał i obnażył
ostre kiełki. Ściągnęłam brwi.
- Przestań go denerwować. I mnie też. A
teraz z łaski swojej wyjaśnij mi, co to za pierdoły kupiłeś.
Tom zaśmiał się tylko o znów rzucił w
Midnight’a papierową kulką. Kot zjeżył sierść.
- Przestań – powtórzyłam ostrym tonem.
- To – pokazał mi coś, co wyglądało jak
czerwony, kwadratowy fałszoskop – jest udoskonalone przeze mnie. Będzie
wykrywać każdego, kto nie będzie po mojej stronie. Myślisz, że nie utworzy się
jakaś organizacja przeciwko Śmierciożercom?
Zamrugałam szybko.
- Kim? – spytałam. – Możesz powtórzyć?
- Śmierciożerca – rzekł. – Tak siebie
nazywają ci, którzy popierają moje poglądy.
- Albo ci, którzy są twoimi służącymi –
dodałam. – Nie oszukujmy się, przecież każdy o tym wie. Wasze stosunki nie są
zdrowe. Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego mnie traktujesz inaczej.
- Pierwsza się do mnie odezwałaś, byłaś
dla mnie miła… to mało?
Wzruszyłam ramionami.
- Wiedziałeś wtedy, że osiągniesz tyle? –
spytałam.
Tom uśmiechnął się z wyższością.
- Szczerze? Wiedziałem. By Lem pewny, że
jestem człowiekiem, który ma rękę do władzy – odpowiedział.
- No, to może powinni cię nazwać Panem
Wybrańcem? – zapytałam.
Riddle tylko się głupio wykrzywił.
Pogrzebałam w kufrze i wyciągnęłam z niego książkę do transmutacji. Lubiłam ten
przedmiot. Ciekawił mnie, choć warto było na niego uczęszczać przynajmniej dla
tego, żeby obserwować poczynania mniej zdolnych uczniów. Zawsze wszyscy śmiali
się z czarów Nicka. Może nie prosto w twarz, ale się śmiali. On był mocny w
gębie i potrafił przywalić, ale jego zdolności magiczne można było porównać ze
zdolnościami magicznymi koguta. W pojedynku mógłby go pokonać nawet
drugoklasista, jestem pewna.
- O, zobacz – zwróciłam się do
Midnight’a. – Jak użyję tego zaklęcia, to sprawię, że wąsy ci zamarzną. Nie
wiem, po co to komu. Icerus.
Machnęłam różdżką, a wąsy Midnight’a
zesztywniały i pokryły się cienką warstwą lodu. Kot położył po sobie uszy i
zaczął zezować na przypominające szpilki wąsy. Zaśmiałam się cicho i zaczęłam
kartkować podręcznik.
- Uspokój się, mam już przeciwzaklęcie –
dodałam i wycelowałam różdżką w pyszczek Midnight’a. – Aquatius.
Zaklęcie podziałało natychmiast.
- Dlaczego twoja matka nie odprowadziła
cię na dworzec?- zapytał nagle Tom.
- Jest obrażona – odparłam.
- Na ciebie?
- Na ojca.
Zaśmiałam się.
- Miałam rację, mój ojciec miał kochankę
– dodałam. – Powiedziałam matce, ona nie wierzyła, ale kiedy sprawdziła…
Zrobiła mu wielką awanturę, nigdy jej takiej nie widziałam.
Pokiwałam głową z uznaniem. Z radością
przypominałam sobie tamtą scenę. Nareszcie ktoś go trochę uspokoił. Ojca
oczywiście.
- Wiesz? Za to ja odwiedzę ten
sierociniec – powiedziałam spokojnie. – Muszę załatwić sprawę z tą całą Holly.
Nie będzie przyczyniała się do cierpienia mojej mamy. Już wystarczy , żeby się
z tym leniem zmagać musiała. Z jednym i drugim.
- Jest jeszcze młoda – zauważył Tom.
- Co masz na myśli? – spytałam niepewnie.
- No, może sobie znaleźć innego faceta.
Nie jest zwykłą szlamą. Dlaczego tego nie zrobi? Dlaczego nie zostawi tego
palanta?
- Bo jest głupia – odparłam, wzruszając
ramionami. – Boi się, co jej matka i ojciec powiedzą, że jej znajomi się od
niej odwrócą, nie będzie mała za co żyć… Widzi tylko ciemne strony życia.
Westchnęłam i znów zaczęłam kartkować
podręcznik.
Wieczorem dojechaliśmy na stację
Hogsmeade. Cudownie było wyjść z pociągu, bez ględzenia Sokarisa i popychania
przez Nicka.
Bardzo tęskniłam za Hogwartem. Od razu
zrobiło mi się cieplej na sercu, gdy ujrzałam w oddali majaczący, pogrążony w
ciemności, oświetlony od środka zamek. Tylko tu czułam się naprawdę swobodnie,
no, czasami narzucał mi się albo brat, albo niedoszły narzeczony, ale ogólnie
tylko w tym jednym miejscu czułam się jak w domu.
Powozy zawiozły nas pod same drzwi.
Dzieciaki z młodszych klas zaczęły się pchać do wejścia. W tłumie zobaczyłam
głowę Gaby. Była ona, jak siostra, bardzo wysoka, wyższa nawet ode mnie, więc
rozpoznałam ją bez trudu.
W holu szarżował Irytek. Do jego
ulubionych zajęć należało obrzucanie uczniów balonami atramentem. Robił to
najczęściej przed ucztą powitalną, bo wtedy przez hol przewijało się najwięcej
pierwszoroczniaków.
Umknęłam przed wielkim, różowym balonem
pełnym atramentu, mknącym w moją stronę, do Wielkiej Sali. Tom nie miał jednak
tyle szczęścia. Balon roztrzaskał się u jego stóp, a sam Riddle pośliznął się i
musiał chwycić mnie mocno za kark, by nie upaść. Swoim ciężarem o mało nie
zwalił mnie z nóg.
Klnąc pod nosem, Riddle wyprostował się.
Odwrócił się w stronę lewitującego Irytka i uniósł różdżkę.
- Daj spokój – powiedziałam cicho, kładąc
mu rękę na ramieniu. Znałam go jednak zbyt dobrze, żeby mieć nadzieję, że
odpuści. Zwłaszcza, że kilka drugoroczniaków zaśmiało się na ten widok.
- Hitpocecut!
Nie znałam tego zaklęcie, ale po jego
skutkach mogłam wywnioskować, że nie było zbyt legalne. Grupka drugoklasistów
natychmiast przestała chichotać i uciekła przerażona do Wielkiej Sali.
Zaklęcie, zaraz po trafieniu w Irytka
spowodowało, że głowa oddzieliła się mu od ciała, jakby odciął mu ją ktoś
mieczem. Tak samo stało się z jego nogami i rękami. Myślałam, że poltergeist
jest jak duch i nie działają na niego takie
zaklęcia.
Tom opuścił różdżkę i pozwolił mi się
zaprowadzić do Wielkiej Sali. Cały czas mamrotał pod nosem jakieś obelgi.
Miałam już dość ciągłego marudzenia ludzi, więc postanowiłam delikatnie zwrócić
mu uwagę i zasugerować, żeby wyhamował.
- Możesz się już zamknąć? – zapytałam,
siadając przy stole Ślizgonów.
- Nie mów mi, co mam robić – warknął.
- Będę mówiła, co mi się podoba. Dupek.
Riddle chciał mi się odgryźć, ale
odwróciłam głowę w stronę stołu nauczycielskiego. Uczniowie powoli zebrali się
w Wielkiej Sali, cali ociekający atramentem. Profesor McGonagall, nauczycielka
transmutacji, wniosła Tiarę Przydziału, po czym przyprowadziła
pierwszoroczniaków. Te ustawiły się w rzędzie, nerwowo rozglądając się po sali.
Tiara zaśpiewała swoją piosenkę,
McGonagall objaśniła zasady i zaczęła wyczytywać nazwiska. Pierwsza osoba,
Syriusz Black, trafił do Gryffindoru. Był na pewno spokrewniony z Bellą, która
zaś musiała być starszą siostrą występującej po Syriuszu Narcyzy Black, które
zaś trafiła do Slytherinu.
Moją uwagę zwróciła dziewczynka o
kasztanowych włosach i przemądrzałym wyrazie twarzy. Nazywała się Lily Evans i
nie wywołała we mnie przyjaznych emocji. Poza tym musiała być albo półkrwi,
albo szlamą. Raczej to drugie, ojciec często zapraszał na kolację różne
osobistości i nigdy nie padło podczas rozmów nazwisko „Evans”.
Nachyliłam się do Toma i wyszeptałam:
- To szlama.
Nie pomyliłam się. Dziewczyna trafiła do
Gryffindoru, a tam zwykle gromadzą się wszelkie szumowiny.
W tym roku nabór do Slytherinu nie był
duży. Tom nie będzie miał zbyt dużego wyboru. On zawsze stara się przekabacić
na swoją stronę uczniów z najmłodszych klas. Byli łatwiejszym łupem, ogólnie
pierwszoroczniaki nie były zbytnio lubiane. Po prostu nikt jeszcze ich nie
znał, jak to w każdej szkole. A Tom właśnie okazywał im obłudną, fałszywą
sympatię, aby zdobyć ich zaufanie. Z tymi starszymi szło trochę oporniej, ale
wcześniej czy później i tak wpadali w jego sidła, nie tylko Ślizgoni, ale i
Krukoni oraz Puchoni, a nawet niektórzy Gryfoni.
Profesor Dippet, po wygłoszeniu krótkiej
mowy, co wolno robić, a co nie, dał znak, że można zaczynać ucztę. Na talerzach
i półmiskach wykwitły potrawy. Wzięłam udko kurczaka i obejrzałam je z wyrazem
zniechęcenia na twarzy.
- Może rzeczywiście powinnam podjąć się
jakiejś diety – mruknęłam i odrzuciłam kurczaka z powrotem na półmisek.
- Co? Dlaczego? – spytał Tom beztroskim
tonem. – Mnie podobasz się taka, jaka jesteś.
- Ale sama sobie się nie podobam –
oświadczyłam, nakładając sobie na talerz warzywnej sałatki. – Ivy, narzeczona
Sokarisa powiedziała, że nie zmieszczę się w suknię.
Riddle prychnął pogardliwie.
- Według mnie nie potrzebujesz żadnych
diet – odparł.
- Nie znasz się.
No tak. Jemu lepiej się z problemów nie
zwierzać, bo i tak uzna, że nie umywają się do jego kłopotów. Nie odwiedzie
mnie jednak żadne jego marudzenie, i tak poczynię przygotowania do pozbycia się
zbędnych kilogramów. I wtedy to Gaby będzie za gruba.
Po kolacji musieliśmy najpierw zebrać, a
później zaprowadzić wszystkich pierwszoroczniaków do dormitorium. Bardzo nużąca
praca, bo gówniarzeria rozchodziła się we wszystkie strony, jak masa naćpanych
krów.
- Słuchajcie! – próbowałam przekrzyczeć
podniecone gwary uczniaków, stojących w grupce naprzeciwko przejścia,
prowadzącego do dormitorium. – Uciszcie się, dobrze? Tom, wspomógłbyś mnie…
Cisza, zasrane bachory, zamknąć mordy!
Pierwszaki natychmiast umilkły, patrząc
na mnie z niekłamanym przerażeniem w oczach.
- Nieznośna dzieciarnia – mruknęłam.
Uśmiechnęłam się szeroko – Dobra. Za tą ścianą znajduje się nasze dormitorium,
to ważne, żeby zapamiętać, bo nie mam zamiaru szukać po lochu jakiegoś
marzyciela, który zabłądził… Ty, w czarnych włosach, słuchaj tego, co mówię, bo
dwa razy nie będę powtarzać.
Chłopak o czarnych, tłustych włosach i
haczykowatym nosie wzdrygnął się i odwrócił wzrok od wyjścia, by spojrzeć na
mnie.
- No. Hasło brzmi Skretyniały dinozaur – podjęłam na nowo, a w chwili, gdy
wypowiedziałam te słowa, otworzyło się tajne przejście. Wraz z Tomem weszliśmy
do środka, a zgraja dzieciarni pomaszerowała za nami ciemnym, mrocznym korytarzem,
rozglądając się dookoła z ciekawością.
- Wiesz co – odezwałam się tak cicho,
żeby usłyszał mnie tylko Riddle. – Może i dobrze, że Katy nie przeżyła. Nie
potrafiłbyś się zająć nawet własną córką.
- Przeceniasz mnie – odpowiedział
beztrosko, wzruszając ramionami.
Prychnęłam z pogardą i zatrzymałam się po
środku salonu.
- Tam – wskazałam na jedne drzwi – jest
sypialnia dziewczyn, a tam – pokazałam ręką na uchylone drzwi po drugiej
stronie salonu – chłopców. Rozejść się.
Obserwowałam, jak pierwszoroczniaki
rozchodzą się do sypialni, gawędząc wesoło. Gdy ostatni z nich zniknął mi z
oczu, usiadłam w najbliższym fotelu z ciężkim westchnieniem. Midnight, którego
wypuściłam z koszyka jeszcze przed ucztą, wskoczył mi z przeciągłym mruknięciem
na kolana.
- No nie, żebym musiał rywalizować o
miejsce do siedzenia z kotem, to już ludzkie pojęcie przekracza – mruknął Tom,
sadowiąc się na podłokietniku mojego fotela.
Zaśmiałam się i podrapałam Midnight’a za
uszami, a ten rozmruczał się z rozkoszy.
- Bo to jest mój kochany syneczek –
powiedziałam z czułością, całując kota w ucho.
Tom skrzywił się.
- Nie no, to jest niesmaczne –
stwierdził. – Wolisz całować kota niż mnie?
- Czasem tak. Midnight zawsze ma dla mnie
dużo czasu, a ty nie. Jest zawsze grzeczny i ułożony, w przeciwieństwie do
ciebie.
Kot podniósł głowę i, jakby zrozumiał, że
o nim mowa, obnażył wąskie, ostre kły i zasyczał. Jego wzrok niewątpliwie
skierowany był na Toma.
- Grzeczny i ułożony syneczek mamusi –
zadrwił. – Zaczynam żałować, że uratowałem mu życie.
Spojrzałam na niego ostrzegawczo.
- Lepiej czasem milczeć, niż palnąć
głupotę, pamiętaj o tym – powiedziałam mu.
Tom przez chwilę wyglądał na oburzonego,
ale koniec końców nie powiedział nic, tylko pochylił się nade mną w pocałował
mnie w szyję.
- Kontynuujmy to, co przerwał nam Nott –
usłyszałam jego szept tuż nad uchem. Rozpiął pierwszy srebrny guzik przy mojej
szacie, później drugi… Chwilę potem syknął z bólu.
Tom oglądał już swoją nienaturalną dłoń,
na której pojawiły się wąskie, szkarłatne zadrapania, mocno kontrastujące z
bladością jego skóry. Zaklął dość głośno, wystarczająco, aby usłyszeli go
uczniowie, siedzący na najbliższej kanapie i omawiający swoje wakacje.
- Ty go rozpieszczasz, nie wychowujesz –
warknął. – Coraz częściej mam go dość.
Roześmiałam się głośno.
- Widzisz, jak mnie broni? – spytałam. –
Chyba powinnam go częściej mieć przy sobie.
Riddle wstał i cofnął się.
- Skoro tak, to ja się stąd wynoszę –
powiedział ostrym tonem.
- Tom, zaczekaj! – zawołałam za nim – Nie
obrażaj się, tylko żartowałam!
Ale on zniknął już za drzwiami do
sypialni chłopców. Midnight popatrzył na mnie swoim niewinnym, pytającym
wzrokiem.
- I widzisz, co zrobiłeś? – zapytałam go
ze słabo ukrywanym rozbawieniem. – Przez ciebie Tom się na mnie obraził. Trzeba
go będzie przeprosić, chodź.
Wzięłam kota na ręce i udałam się do
sypialni chłopców.
Pokój Toma znajdował się na samym końcu
korytarza. Zapukałam do drzwi, po czym weszłam do środka. Właściciel pokoju
stał tuż nad swoim kufrem i za pomocą różdżki wysyłał ubrania do otwartej na
oścież szafy.
- Tom – odezwałam się cicho. – Midnight
nie chciał cię podrapać. I teraz bardzo przeprasza.
Riddle z niechęcią spojrzał na kota.
- Przyniosłaś go tu, żeby mnie zirytować?
– spytał. – Staram się ze wszystkich sił, żebyś czuła się dobrze ze mną… Ja
tego wszystkiego nie potrzebuję. Nie potrzebuję ciebie, tego kota…
Odwróciłam wzrok, trochę zawiedziona jego
słowami. W głębi serca czułam, że nawet mnie nie uda się go całkowicie zmienić.
- Ach – mruknęłam. – Domyślałam się, że…
nie jestem ci potrzebna.
- To nie tak – usłyszałam tę banalną,
męską wymówkę. – Chciałem tylko powiedzieć, że dałbym sobie bez ciebie radę.
Kocham cię, wiesz o tym.
- No właśnie, nie bardzo.
Pozwoliłam się mu przytulić. Zanim jednak
to zrobiłam, upuściłam Midnight’a na podłogę. Domyślam się, jakby zareagował po
tak bliskim kontakcie z Tomem.
Podniosłam głowę, żeby go pocałować.
- Teraz możemy kontynuować – powiedziałam
cicho.
Zdjęłam przez głowę szatę, Riddle zrobił
to samo. Położył się nade mną na łóżku i pochylił się, by mnie pocałować, ale
nagle coś mu się odwidziało, bo podniósł głowę i spojrzał za siebie.
- Nie mogę, kiedy on tak patrzy –
oświadczył.
Również spojrzałam na Midnight’a, bo to
on był sprawcą tego całego zamieszania. Siedział sztywno, zupełnie jak posąg.
Jego szeroko otwarte, błyszczące oczy wpatrzone były nieruchomo w Toma.
- Uciekaj – syknęłam do niego. – Idź, nie
przeszkadzaj nam.
Midnight przez kilka sekund wpatrywał się
we mnie, po czym wstał, podniósł wysoko ogon i wyszedł. I to dosłownie, bo gdy
był już pod drzwiami, podskoczył, uderzył łapami w klamkę i wyśliznął się przez
szparę między drzwiami a framugą. Riddle machnął różdżką, a te zatrzasnęły się.
- Mądry kot – zauważył.
Przytaknęłam i zamknęłam oczy, bezczynnie
czekając na kolejny krok Toma. Ten zdjął ze mnie resztę ubrania. Przez chwilę
nic się nie działo, po czym poczułam jego ciężar na sobie i coś dziwnego,
zimnego. Z moich ust wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia, a ja sama wzdrygnęłam
się i otworzyłam oczy.
- Spokojnie – uspokoił mnie Tom. – Nie
chcę znów wpakować nas oboje w kłopoty, dostaliśmy już jedną nauczkę, na drugą
nie mam ochoty. Jedna Katy już wystarczy.
- Myślałam, że chcesz mieć dzieci –
odezwałam się.
- Tak, ale nie teraz i nie tu - powiedział. – Sami jesteśmy jeszcze dziećmi.
W świetle prawa.
- Dobrze, skoro uważasz, że tak będzie
lepiej – mruknęłam i pozwoliłam się pocałować. W sumie mugole nie są tacy
głupi, skoro wymyślili taką magiczną rzecz.
*
Rano obudziłam się strasznie głodna. Na
kolację nie zjadłam zbyt wiele. Ale musiałam być silna, aby dotrzeć do celu.
Sięgnęłam po różdżkę Toma, leżącą na
szafce nocnej i powoli przyłożyłam jej koniec do gardła jej właściciela. Ledwo
drewno dotknęło jego skóry, Tom gwałtownie otworzył oczy i chwycił mnie mocno
za nadgarstek.
- No, no – odezwałam się z uśmiechem. –
Jestem pełna podziwu.
Odłożyłam różdżkę z powrotem na szafkę i
zaczęłam się ubierać. Tom jak zwykle bezczelnie obserwował mnie, dopiero gdy go
popędziłam, był tak łaskaw, aby wstać.
Kiedy szliśmy do Wielkiej Sali na
śniadanie, naszła mnie dziwna refleksja.
- To takie dziwne uczucie, kiedy pomyślę,
że to już ostatni rok w Hogwarcie – odezwałam się. – Dawniej się nad tym nie
zastanawiałam.
Tom mruknął na znak, że słyszy.
- Co będziesz robił, kiedy skończysz
szkołę? – spytałam. – No chyba nie uważasz, że Dippet naprawdę cię zatrudni. Będziesz miał dopiero siedemnaście lat…
- Uda mi się. Wcześniej lub później, ale
się uda – przerwał mi.
- A co, jeśli nie?
Na to już mi nie odpowiedział, tylko
usiadł przy stole i nałożył sobie na talerz kilka tostów. Ja zajęłam miejsce
obok niego i wpatrzyłam się tępo w swój talerz.
- A ty nie jesz? – spytał Tom.
- Nie jestem głodna – skłamałam.
Popatrzył na mnie surowo.
- Wczoraj nie jadłaś prawie kolacji, dziś
śniadania. Co jest z tobą? Chcesz zasłabnąć na lekcji?
Westchnęłam ciężko i skrzywiłam się,
kiedy kładłam na swój talerz jedną parówkę. Musiałam ją zjeść, całą, bo Riddle
cały czas mi się przyglądał. Uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu dopiero
wtedy, gdy przełknęłam ostatni kęs.
- Grzeczna dziewczynka – powiedział.
Z markotną miną wstałam od stołu.
- A ty gdzie? – spytał natychmiast Tom.
- Do łazienki – odparłam.
- Po co?
Przewróciłam oczami i popatrzyłam na
niego jak na dziecko z buszu.
- A co można robić w kiblu? – zadrwiłam.
Riddle’a to uspokoiło, i bardzo dobrze,
bo nie chciałam, żeby lazł za mną. Mogłam teraz w spokoju pójść pozbyć się tych
pustych kalorii.
~*~
Napisałam badanie wyników, więc dodaję
rozdział. Pardon, że notka taka długa, ale miałam natchnienie, więc jest.
Niektórzy pewnie się ucieszą, że zmieniłam szablon xD Powiem szczerze, że
cieszą się z zakończenia u Victorii wakacji, nareszcie dam jakąś akcję.
Dedykacja dla Gris :*