Rano zeszliśmy do sklepu. Znajdował się
tam tylko Burkes. Jakoś nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek tu przychodził.
Burkes wyszedł zza lady, wręczył mnie i Tomowi po wypchanej sakiewce i kawałku
pergaminu. Na moim było nabazgrane: Londyn,
ul. 24th Center – 30.
- Ty, Riddle odwiedzisz panią Chefsibę
Smith. Chciałbym kupić od niej zbroję wykutą przez gobliny. Te należącą
wcześniej do Wulfryka Złego. Będzie wiedziała, o którą chodzi – powiedział, po
czym zwrócił się do mnie. – A ty wybierzesz się do Tedeusza Brockiego. To
Polak, nie mówi zbyt dobrze po angielsku, ale myślę, że sobie poradzisz.
Przekonaj go do sprzedaży hełmu opatrzonego Klątwą Arracher. Bardzo mi na nim
zależy, więc się postaraj. Dobrze by było, gdybyście to załatwili w jeden
dzień. A teraz idźcie już.
Wypchał nas na zewnątrz, po czym
zatrzasnął z hukiem drzwi. Spojrzałam na Toma z niepokojem. Burkes coś mętnie
nam to wszystko wyjaśnił. Zasady tej pracy były dla mnie tak samo niezrozumiałe
jak wczorajszego ranka.
Dziwne też było, że Burkes zostawił nas z
dwoma sakiewkami pełnymi złota i karteczkami z wypisanymi adresami domów ludzi,
którzy trzymali w mieszkaniach niebezpieczne, czarno magiczne przedmioty.
Najbardziej jednak zdziwiła mnie ta łatwowierność właściciela sklepu. My
jesteśmy uczciwi, ale równie dobrze mógł trafić na osobę, która po prostu
zwiałaby z pieniędzmi. Przecież w tej sakwie musiało być co najmniej dwieście
galeonów.
- Gdzie cię wysłał? – zapytał, biorąc ode
mnie karteczkę. Spojrzał na nią, po czym zmarszczył czoło i rzekł: - To na
drugim końcu Londynu. Ja idę w przeciwną stronę.
Wyszliśmy razem z Dziurawego Kotła, po
czym Tom pocałował mnie w policzek, mruknął, że zobaczymy się później i odszedł
w swoją stronę. Przez chwilę przyglądałam się, jak coraz bardziej się oddala. W
końcu i ja musiałam pójść w swoją stronę. Dotarcie na miejsce zajęło mi pieszo
ponad półtorej godziny. Londyn to duże miasto, a ja nie znałam wszystkich jego
uliczek. Dwa razy minęłam sierociniec, w którym wychował się Tom i musiałam
oprzeć się pokusie, by nie odwiedzić domu mojej matki, który nie był tak daleko
stąd. Może mama już wróciła? A może zabrała nawet ze sobą Zivit? Kiedy będę
wracać, na pewno przejdę się tamtą ulicą, żeby się przekonać.
Dom numer trzydzieści przy wąskiej
uliczce 24th Center okazał się niezbyt dużą, ale uroczą rezydencją. Na pierwszy
rzut oka nie było widać, ale od biedy można było rozpoznać, że mieszka tu
czarodziej. Zobaczyłam kilka magicznych roślin, a z tyłu, między drzewami,
właściciel trzymał w klatce kudłonoga. To takie zwierze, podobne do psa, ale z
ryjkiem długim jak u kreta i z krótkim, łysym ogonem, na którego końcu była
włochata kulka.
Podeszłam do drzwi i zapukałam.
Właściciel kazał mi na siebie czekać co najmniej minutę. Kiedy mi otworzył,
okazało się, że to mniej więcej pięćdziesięcioletni mężczyzna z bardzo
odstającymi uszami, kilkudniowym zarostem, siwiejącymi już ciemnymi włosami i
nosem przypominającym purchawkę. Miał na sobie szkarłatny, satynowy szlafrok, w
zębach trzymał fajkę, a pod pachą „Proroka Codziennego” zwiniętego w trąbkę.
Uniósł lekko brwi, kiedy mnie zobaczył.
- Eee… dzień dobry, przysłał mnie pan
Burkes… jestem za wcześnie? – udało mi się z siebie wyrzucić.
- Ależ nie, wejdź – cofnął się, żeby mnie
przepuścić. – Korespondowałem z panem Burkesem, powiedział mi, że kogoś
przyśle, ale nie wiedziałem, że będzie to ktoś tak ładny.
Cóż, nie spodobał mi się ten człowiek,
ale raczej nie mówił tak źle po angielsku, jak sądził pan Burkes. Zaprowadził
mnie do salonu, po czym przywołał swojego skrzata domowego i kazał mu przynieść
dwie filiżanki herbaty.
- Siadaj – powiedział, przyglądając mi
się uważnie. – A więc. Co masz mi do zaoferowania?
Nie wiedziałam, że klient zaprosi mnie do
salonu, poda herbatę i zacznie rozmowę. Chciałam to załatwić szybko, jakoś nie
czułam do tego Polaka sympatii. Wzięłam od skrzata filiżankę herbaty,
posłodziłam ją i wypiłam łyk.
- Cóż – mruknęłam, nie patrząc na niego.
– Pan Burkes zainteresowany jest kupnem hełmu z Klątwą Arracher.
Brocki milczał. Sączył powoli herbatę,
przyglądając mi się uważnie. Odwróciłam wzrok. Wypiłam szybko swój napój i
odłożyłam filiżankę na srebrną tacę, leżącą na niskim stole. Ani razu nie
spojrzałam na Brockiego. Po prostu siedziała i czekałam. Uznałam, że tak należy
właśnie zrobić.
- Zębiak, przynieś mi ten hełm – odezwał
się.
Skrzat domowy zabrał przy okazji srebrną
tacę z pustymi filiżankami, po czym wyszedł. Chwilę potem wrócił, niosąc w
ramionach duży, srebrny, rzymski hełm ze zniszczonym, pawim piórem na szczycie.
Brocki pochylił się z ciężkim westchnieniem, żeby wziąć od niego pożądaną przez
Burkesa rzecz. Nie wiem, dlaczego tak bardzo chciał go mieć. Był odrapany, z
wieloma wgnieceniami i z pewnością miał sporo lat. Gdyby tu chodziło o tę
klątwę, to może i ten antyk byłby cenny. Ale przecież każdy wykwalifikowany
czarodziej znający się na czarnej magii mógł sam ją rzucić. A Burkes właśnie
był takim czarodziejem.
- Jak widzisz, nie brakuje mi złota –
rzekł Brocki.
- Tak, widzę – odpowiedziałam chłodno.
Nie wiedziałam, jaką grę prowadził ten Polak, ale nie podobała mi się. –
Niestety, ja bardzo go potrzebuję. I jeśli nie będę efektownym subiektem, nie
będę przynosiła zysku, pan Burkes mnie zwolni. A wie pan, jak trudno w naszych
czasach o dobrą pracę.
Coś mi nagle przyszło do głowy.
Komplementowanie Brockiego nie miało żadnego sensu, był to z pewnością człowiek
próżny, ale nie głupi. Musiałam zbić go z tropu, by go przekonać. Większość
znajomych Toma takich właśnie było, więc w mówieniu szokujących rzeczy i
zadawaniu niewygodnych pytań miałam wprawę.
- Cóż… nie mógłbym cię pozbawić pracy –
mruknął Brocki, rozglądając się nerwowo po salonie, jakby myślał, że te
wszystkie drogie meble nagle ożyją i pomogą mu podjąć decyzję. – A pan Burkes
to surowy człowiek. Hmm, nie mam wyboru. Sprzedam panu ten hełm, niech stracę.
Masz dar przekonywania, młoda damo.
Pogroził mi palcem, jakbym zrobiła coś
złego, ale ja tylko uśmiechnęłam się blado i wyciągnęłam z kieszeni sakiewkę.
Brocki nawet nie zapytał, ile pieniędzy w niej jest. Po prostu zawinął hełm w
wyczarowany uprzednio brązowy papier, podał mi pakunek, a sakiewkę wrzucił
beztrosko do kredensu. Musiał mieć więcej złota, niż przypuszczałam.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Brocki
zrobił to samo.
- Dowidzenia – mruknęłam.
- Może, kiedy skończysz pracę, spotkamy
się? – zaproponował czarodziej. – Przyjdziesz do mnie…
- Raczej nie, za daleko. I nie wiem, czy
trafię – przerwałam mu chłodnym tonem i wyszłam.
Żałosna próba poderwania młodej
dziewczyny. Właśnie dlatego nie bardzo chciałam tu pracować. Kiedy tylko wrócę
do sklepu, poproszę Burkesa o zmianę stanowiska. Mizdrzenie się do
podstarzałych czarodziejów nie jest dla mnie.
Tym razem szybciej odnalazłam drogę do
Dziurawego Kotła. Przy okazji, kiedy mijałam dom mojej matki, zatrzymałam się
gwałtownie. Ktoś na pewno był w środku. Świadczył o tym czarny, lśniący samochód,
stojący pod drzwiami wejściowymi. Podeszłam do bramy, otworzyłam ją różdżką i
weszłam na teren posesji. Zanim dotarłam na szczyt wzniesienia, zdążyłam się
już zadyszeć. Do domu weszłam bez pukania. W końcu oficjalnie też tu
mieszkałam.
Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam, że w
domu panuje taki ruch i rozgardiasz, jak nigdy. Kiedy weszłam do salonu,
wpadłam na matkę.
- Co tu się dzieje? – zapytałam.
W pokoju panował straszny bałagan. Na
początku myślałam, że ktoś włamał się do środka, ale przypomniałam sobie, że
mama chciała kiedyś sprzedać kilka zbędnych przedmiotów. Jednak, kiedy wdałam
się w głębszą rozmowę z rodzicielką, dowiedziałam się, że nie miałam racji.
- Na jutro planuję tu przyjęcie dla moich
znajomych – wyjaśniła mi, kiedy już zdążyłyśmy się przywitać. – Nie, nie będzie
to nikt z przyjaciół Henryka… Podobno pracujesz gdzieś na Pokątnej. Może
zechcesz z Tomem jutro przyjść na przyjęcie?
- Nie wiem, czy Tom będzie chciał –
odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ale jeśli się dogadacie, to przyjdźcie…
Urwała, patrząc w przestrzeń gdzieś ponad
moim ramieniem. Odwróciłam się gwałtownie. Zobaczyłam znajomą twarzy
dziewczyny.
- Zivit – wyszeptałam. – Nie wiedziałam, że tu jesteś. Ojciec też
przyjechał?
Siostra chwyciła mnie w ramiona. Mimo tak
krótkiej rozłąki, bardzo za nią tęskniłam. Ubrana w zwykłą szatę czarownicy, z
włosami rozpuszczonymi i bez mocnego makijażu, jaki był w modzie w jej
miasteczku, wyglądała dziwacznie, ale jeszcze bardziej była podobna do mnie.
- Tak,
i wujek też, przylecieliśmy przedwczoraj na dywanie – odpowiedziała, kiedy
już mnie puściła.
Szybko odskoczyłam, jakby zagroziła mi
nożem.
- Nie
mówcie im, że tu byłam – poprosiłam, patrząc to na matkę, to na Zivit. – Przekonam Toma, jutro zjawimy się na
przyjęciu. Muszę już wracać. Nie chcę, żeby się dowiedzieli, że pracuję u
Borgina i Burkesa.
Odwróciłam się i szybkim krokiem
opuściłam dom. Czułam się, jakby pakunek, który dostałam do Brockiego palił
mnie w ręce. Okropna, hańbiąca praca.
Dotarłam do sklepu pół godziny później.
Prawie odrzuciłam od siebie ten hełm, gdy wpadłam do środka. Burkes był bardzo
zadowolony, kiedy obejrzał towar.
- Tom wrócił godzinę temu – rzekł. – Co
cię zatrzymało?
- Byłam po drodze w moim domu… to znaczy,
w domu moich rodziców – wyjaśniłam. – Jutro wieczorem prawdopodobnie wychodzimy
z Tomem… czy możemy? Mieszkamy w końcu w pana domu…
- To, co robicie po godzinach pracy,
dokąd chodzicie, mało mnie interesuje – przerwał mi stanowczo, co bardzo mnie
ucieszyło.
Nie mówiąc nic więcej, wspięłam się na
górę po schodach. Zastałam w pokoju Toma, siedzącego przy rozklekotanym stole.
Odwrócił się, kiedy usłyszał, jak wchodzę.
- Dżahmes – moje imię wypowiedział tak
cicho, że ledwo dosłyszałam. – I jak ci poszło?
- Doskonale.
Usiadłam na brzegu łóżka, bo krzesło było
już zajęte przez Toma i wzięłam od niego talerz z pieczoną rybą. Zjedliśmy
spóźniony obiad, nie odzywając się do siebie. Co chwilę zerkałam na Riddle’a,
czekając, aż przemówi. W końcu odłożyłam pusty talerz na stół i wróciłam na
dawne miejsce. Obserwowałam, jak żuje ostatni kawałek ryby, zastanawiając się,
jak poinformować go o przyjęciu.
- Wiesz, ta cała Chefsiba Smith jest
strasznie próżna – odezwał się, jednym machnięciem różdżki usuwając ze stołu
talerze.
- Tak, Brocki też. Chciał, żebym się z
nim spotkała – mruknęłam.
- Dlatego tak późno wróciłaś? – spytał.
- Byłam w domu. Moja matka wróciła razem
z tatą i Zivit – odparłam. – Jutro jest przyjęcie, mama nas zaprosiła. Co ty na
to?
Riddle nie odpowiedział od razu. Wzrok
miał utkwiony w brudnej framudze okna. Był jakby trochę przygnębiony i
nieobecny.
- Dobrze. Jeśli to ci sprawi przyjemność,
niech będzie.
Bardzo późno tego dnia zrobiło się
ciemno. Riddle gdzieś wyszedł na resztę dnia i wrócił około dziesiątej. Włosy
miał pokryte kurzem, pelerynę również, a sam wyglądał na jeszcze bardziej
przygnębionego.
- Gdzie byłeś? – spytałam i usiadłam na
łóżku.
- Kiedyś ci to wszystko wytłumaczę –
odpowiedział, wziął swój ręcznik, szczoteczkę do zębów i wyszedł z pokoju.
Nie znosiłam, kiedy on się tak
zachowywał. Jakby tylko on sam mógł zrozumieć niektóre rzecz. Wrócił po
kilkunastu minutach, nic nie mówiąc. Ja odwróciłam się twarzą do ściany. Trochę
się na niego nawet obraziłam. Kiedy położył się obok mnie, postanowiłam udawać,
że już śpię. Tom odgarnął mi włosy z karku i wyszeptał mi do ucha:
- Wiem, że jeszcze nie śpisz.
Westchnęłam ciężko i odwróciłam się na
drugi bok, nie było już sensu udawać, skoro to powiedział.
- Kochanie, dlaczego jesteś taki oziębły?
– zapytałam, przytulając się do niego.
Tom najwyraźniej ucieszył się, że nie
użyłam jego imienia. Pocałował mnie w policzek i odpowiedział:
- Przecież wiesz, że ja już taki jestem.
- Dawniej było inaczej – stwierdziłam.
- Bo dawniej miałem jeszcze czas i nie
musiałem martwić się, czy uda się na przeżyć do następnej wypłaty – odrzekł,
nie patrząc mi w oczy. - Kiedyś może będziemy żyć inaczej, ale teraz…
Nie dokończył zdania, tylko objął mnie
ramieniem i zamknął oczy, tym samym kończąc rozmowę.
~*~
Jeszcze kilka dni i kończą się wakacje.
Nie wiem, jak często będę pisać, ale raczej niezbyt często. No i to hasło na
komputerze… Zakończyłam niedawno Selene Snape, więc będę miała trochę lżej. Mam
nadzieję, że będziecie cierpliwi. Dedykacja dla Was wszystkich, w nagrodę, że
chciało się Wam przez te wakacje czytać xD