18 marca 2012

Rozdział 64

         Kilkanaście dni po ostatniej wizycie Snape odwiedził nas. Miałam nadzieję, że posiadał jakieś istotne informacje, wszak ostatnimi czasy Lord Voldemort był bardzo zajęty. Nie był zadowolony, kiedy Severus pojawił się w naszej komnacie. Wyglądał na zdenerwowanego, choć niepokój powstrzymywał w sobie siłą.
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – zapytał, podchodząc do niego.
- Panie mój, ja przemyślałem wszystko… chodzi ci tylko o chłopca, prawda? To znaczy… w takim razie mógłbyś oszczędzić jego matkę. Przepowiednia dotyczy tylko dziecka – jego głos drżał. Zaintrygowała mnie jego prośba. Wyprostowałam się na swoim tronie i utkwiłam wzrok w Śmierciożercy. Oczy Voldemorta zalśniły w półmroku.
- Miałbym oszczędzić tę szlamę? Dżahmes, słyszysz to, co ja? – zapytał, a w jego głosie usłyszałam śmiech. – A jakiż jest tego powód?
- Panie mój, musisz zrozumieć… Lily Evans… ja ją kocham, zrób to dla mnie – Snape pierwszy raz błagał. Naprawdę zależało mu na tej kobiecie, choć uważałam, że jako mugolaczka, która podstępem wykradła naszą magię, nie zasługiwała na niego, ale to nie była sprawa, w którą mogliśmy się wtrącać.
- Kochasz szlamę. Mało tego, to ona wydała na świat dziecko, które ma być moją klęską. Severusie, nie wiesz, o co prosisz. Wiele już dla mnie zrobiłeś, to fakt, ale będę musiał to przemyśleć – powiedział. Ślizgon ukłonił się nieznacznie, podziękował za wyrozumiałość i opuścił komnatę. Natychmiast postanowiłam porozmawiać na ten temat z Czarnym Panem.
- I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytałam, patrząc na niego oczekująco. – To twój najlepszy Śmierciożercą. A ta szlama… owszem, jest tylko mugolaczka, ale Snape jej pragnie, daj mu ją.
Voldemort zaczął przechadzać się po komnacie, myśląc usilnie. Bił się z samym sobą, z jednej strony były jego święte zasady, których nigdy nie łamał, z drugiej zaś – sługa, któremu wiele zawdzięczał. Tylko od niego zależało, po której stronie się opowie.
- Dżahmes, ale jak to będzie wyglądać? Zabiję ojca, zabiję syna, a zostawię przy życiu szlamę? To niedorzeczne, nie wierzę, że Severus jest aż tak naiwny, aby mieć nadzieję, że ulegnę jego błaganiom – oświadczył z zaciętą twarzą. Podniosłam się z tronu i podeszłam do Czarnego Pana, aby się do niego przytulić.
- Zrobisz, co będziesz uważał za słuszne, ale wiedz, że ja wolałabym, abyś oszczędził tę dziewczynę.

         Dobrze wiedziałam, że Severus tak łatwo nie odpuści. W kwietniu, dwa tygodnie później zjawił się znowu. Świat czarodziejów z niechęcią przyjął go z powrotem. Był profesorem bardzo surowym i, mimo młodego wieku, budził w uczniach lęk. Dobrze wiedziałam, że poza Dumbledore’em nie ufał mu chyba nikt w zamku.
- Panie, czy zadecydowałeś już coś w mojej sprawie? – zapytał, na co Voldemort uśmiechnął się z zadowoleniem. Uwielbiał trzymać ludzi w niepewności.
- Podjąłem. Ale czy ma to jakieś znaczenie, skoro co bym nie postanowił, ty musiałbyś to zaakceptować? – rzekł. To było podłe z jego strony, acz powiedział to tak jadowitym, współczującym tonem, który skutecznie odwracał uwagę od znaczenia słów. – Widzisz, muszę dbać o swoją reputację. Nie mogę tak po prostu oszczędzić szlamę, podczas gdy zabiję jej czystej krwi męża i syna. Wszystko będzie zależało od jej decyzji. Dżahmes, zostaw nas na chwilę, musimy porozmawiać z Severusem na osobności.
Skinęłam głową i szybko opuściłam komnatę. Postanowiłam przejść się dziedzińcem. Na zewnątrz panował chłód, wszak panował już całkowity mrok i było już późno. Gwiazdy lśniły srebrem na aksamitnym, bezchmurnym niebie, dookoła zaś było zupełnie cicho. Jakimś cudem na środku pustyni stworzono sztucznie oazę, na której wybudowano pałac, dlatego mogłam sobie wyjść do ogrodu znajdującego się w środku zamku, co też uczyniłam. Do moich uszu dobiegł cichy plusk fontanny. Przeszłam przez trawnik i usiadłam na marmurowej ławce pod wielkimi palmami. Było całkiem ciemno, ale nie przeszkadzało mi to. W oknach naszej sypialni paliło się światło, co oznaczało, że Heather zaczęła przygotowywać pokój do snu. Ja jednak nie byłam zmęczona, bardzo mnie ciekawiło, co tak naprawdę zadecydował Voldemort.
Coś otarło się o moje kostki, a ja sama podskoczyłam w miejscu. Moje serce zabiło ze strachu tak gwałtownie, że na kilka chwil zabrakło mi tchu. Gdy zobaczyłam blask żółtych oczu, odetchnęłam. Podniosłam Midnight’a i posadziłam na swoich kolanach. Ja miałam kota, Riddle miał Nagini… Wąż był całkowicie pod jego kontrolą, co bardzo mnie dziwiło. Nigdy wręcz nie przyszło mi do głowy, abym mogła zapanować nad Mignidht’em za pomocą czarów. Kot po prostu kochał mnie, tak jak i ja jego, dlatego był mi wierny.

         Jakieś kilkanaście minut później rozległy się przytłumione kroki, a Czarny Pan usiadł przy mnie. Podniosłam lekko głowę. Było ciemno, więc nie mogłam zobaczyć jego twarzy. Poznałam jednak, że jest spokojny. Snape nigdy nie straciłby nad sobą panowania, Voldemort zawsze po rozmowie z nim był zrelaksowany. Chciałabym, aby każdy Śmierciożerca był taki, lecz nie wszyscy się do tego nadawali. Gdyby pewnego dnia Bellatriks przyszła do domu spokojna, byłabym co najmniej zdziwiona.
- I co? Severus jest usatysfakcjonowany twoją decyzją? – spytałam.
- Raczej w skrajnej rozpaczy – w jego głosie słyszałam jawne rozbawienie. – Ale tak naprawdę to, czy szlama przeżyje, będzie zależało tylko od niej samej. Severusowi powiedziałem, że zobaczę, co da się zrobić. Dajmy już temu spokój. Odnajdę Potterów i odsunę od siebie niebezpieczeństwo. Z tego, co wiem, Peter przyjaźnił się z nimi w latach szkolnych. Trzeba to będzie wykorzystać.
- To jest naprawdę obrzydliwe, że mógł tak zdradzić swoich przyjaciół. Nie mieści mi się to w głowie – mruknęłam, ale Voldemort nic mi na to nie odpowiedział.

         Egipt był moim państwem. Ojczyzną, którą kochałam. Dlatego kiedy w Europie działa się rzeź i masakra, tutaj panował całkowity spokój. Nie chciałam, żeby była tutaj atmosfera taka, jak w Anglii. Nikt tam nie czuł się bezpieczny, nawet mugole zauważyli, że są to złe czasy. Już wielokrotnie próbowałam przekonać rodziców i siostrę, aby przenieśli się z powrotem do Egiptu, ale byli nieugięci. Mieli do mnie okropny żal, że pochwalałam czyny Toma, ale on był potęgą. A ja, nie ukrywajmy, nie chciałam, aby coś w sobie zmieniał. Podobało mi się, że jest tak wpływowy, budzi we wszystkich lęk i ma taką władzę.
         Mijały miesiące, a ja wciąż nie mogłam się jakoś odważyć, aby odwiedzić rodziców w Londynie. Bałam się, że mnie znienawidzą, nie bardzo podobało się im zajęcie Toma. Ten wrócił akurat z wyprawy i nie wyglądał na zadowolonego. Było już bardzo późno, prawie trzecia nad ranem, ale ja nie spałam. Odrzucił ze złością płaszcz, później szatę, po czym wszedł do łóżka i zapytał:
- Czemu nie śpisz? Nie musiałaś na mnie czekać.
- Nie krzycz. Nie czekałam, po prostu nie mogę spać. Myślę. Jak sądzisz, warto iść do matki i przekonać ją, by wróciła do Egiptu?
Voldemort spojrzał na mnie krzywo. Wiedział, że jeżeli moi rodzice sprowadzą się tutaj, jego swoboda zostanie drastycznie ograniczona. Ale ja nie chciałam, żeby zaczął podporządkowywać się matce i ojcu, wtedy nie byłby prawdziwym Lordem Voldemortem. Czarny Pan, który uznaje kogoś nad sobą to już nie ten sam Czarny Pan.
- Wiesz… oni kontrolowaliby każdy mój ruch. A nie możesz się z nimi widywać w Londynie? Mówiłaś, że dobrze im tam się żyje – rzekł z nadzieją w głosie.
- Nie chodzi mi o to. Wiesz przecież, co się tam dzieje. Nie panujesz nad rozbojami i morderstwami, boję się o moją rodzinę, zrozum!
- Zrób w takim razie to, co uważasz za słuszne. Nie chcę tylko, aby miało to wpływ na nasze dotychczasowe życie – odparł lodowatym głosem, nakrył się satynową kołdrą i odwrócił się do mnie plecami. Na tym najwyraźniej zakończył naszą dzisiejszą rozmowę. Nie zamierzałam się jednak przejmować jego złym humorem. Również opadłam na poduszki i zamknęłam oczy.
         Dwa dni później udałam się do Londynu w odwiedziny do moich rodziców. Tak dano ich nie widziałam, że bałam się, iż w ogóle ich nie rozpoznam. Gdy zapukałam do drzwi, otworzyła mi matka. Wyglądała świetnie, choć była wylękniona i bardzo schudła.
- Dżahmes, co tutaj robisz? Pokazywanie się publicznie w twoim wypadku nie jest bezpieczne! – zawołała, kiedy zdjęłam z głowy kaptur. Momentalnie wciągnęła mnie do środka. Widok znajomego holu przywołał całą masę wspomnień.
- Gdzie jest Zivit? – zapytałam, rozglądając się po salonie.
- Wyszła na spacer. To takie niebezpieczne w naszych czasach, ale uparła się – westchnęła Earth.
- Mamo, przecież wy nie musicie się bać. Jesteście bezpieczni. Bardzo bym chciała, żebyście wrócili do Egiptu. Nie musicie się wprowadzać do mojego domu, ale byłabym spokojniejsza, gdybyście byli ze mną. W Egipcie jest teraz dużo bezpieczniej, niż tu.
Matka jakby posmutniała. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo ma zmęczoną twarz i podkrążone oczy. Jej policzki były zapadnięte, a wśród gęstych, kasztanowych włosów widać już było pojedyncze, siwe pasma. Ubrana była w zwyczajną, czarną szatę czarownicy, co jeszcze bardziej ukazywało jej wątłą postawę.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – stwierdziła. – Macie tam swoje życie, poza tym i ojcu, i Zivit podoba się w Londynie. Znalazł pracę w Ministerstwie Magii w Departamencie Stosunków Międzynarodowych. Poza tym… tak będzie lepiej. Nikt nie kojarzy nas ani z tobą, ani z Tomem, jeśli ktoś dowiedziałby się, że masz rodzinę, aby was zaszantażować, mógłby nas porwać. Nie przejmuj się, damy sobie radę.
Mówiła to całkiem szczerze. Postanowiłam dać spokój. Byli dorośli, jeśli taka była decyzja całej trójki, nie miałam prawa jej kwestionować. Nagle do głowy mi przyszło, że nigdzie nie widziałam ojca, ale zanim zapytałam o niego, przypomniało mi się, że przecież pracuje. To dziwne, że tak szybko przyzwyczaili się do zupełnie nowego środowiska. Kochałam Egipt, ale niektóre zwyczaje Arabów mnie zadziwiały. Próbowałam połączyć ich kulturę z kulturą angielską, lecz stanowił to pewien kłopot.
- Dawno Zivit wyszła? – spytałam. Nagle zauważyłam, jak bardzo zmienił mi się akcent. Wymagałam od Voldemorta, by nie rozmawiał ze mną po angielsku. Na początku nie chciał się dostosować, ale postanowiłam nie reagować na inny język niż na staroegipski. W końcu udało mi się go przekonać.
- Jakieś pół godziny temu. Ale nie wiem, jak długo będzie spacerować. Potrafi chodzić po Londynie godzinami – odparła. W jej głosie zabrzmiał dość mocno wyraźny niepokój.
- W takim razie ja teraz pójdę załatwić pewną sprawę… wrócę wieczorem – ubrałam kaptur na głowę i szybko opuściłam dom.
Bardzo chciałam zobaczyć Marcusa. Byłam niesamowicie ciekawa, jak teraz wygląda jego grób. Dlatego wzbiłam się w powietrze i pomknęłam w stronę wioski. Wiatr targał mi szatę. Była dopiero godzina czternasta, więc było całkiem ciepło, acz niebo pokryte było ciemnymi chmurami i zanosiło się na deszcz. Już z oddali zobaczyłam znajomy, chwytający za serce cmentarz. Automatycznie przyspieszyłam. Musiało tutaj wcześniej padać, ponieważ wszędzie było błoto. Coś się tam działo, jakiś maleńki pochód, najwidoczniej pogrzeb. Dlatego wylądowałam w takim miejscu, by jego uczestnicy nie mogli mnie zauważyć. Właśnie składano kwiaty na marmurowym grobowcu. Niedaleko Marcusa. Zaczepiłam więc opuszczającą już cmentarz starszą kobietę i zapytałam:
- Przepraszam, czyj to pogrzeb?
- Rufusa Woodrowa, umarł trzy dni temu, biedak. Męczył się już, jeśli człowiek żyje długo, to bardzo dobrze, ale jeśli zbyt długo… sama pani rozumie. Dowidzenia.
Rufus Woodrow. Skądś znałam to nazwisko. Podziękowałam kobiecie za informację i podeszłam bliżej, aby przyjrzeć się ceremonii. Kiedy tylko zobaczyłam czarno-białą fotografię staruszka, natychmiast poznałam w nim przyjaciela Marcusa. Tego, który opowiedział mi kiedyś tyle rzecz o nim. W sumie był tylko mugolem, ale poczułam się dziwnie na myśl, że nie żyje. Tak, jakby odeszła ostatnia cząstka, która łączyła Marcusa ze światem żywych. Ze mną. Bałam się, że stanie się dla mnie kimś nieistniejącym, jedynie wyobrażeniem, które nigdy nie żyło.
Odczekałam, aż wszyscy opuszczą cmentarz, po czym podeszłam do grobu Marcusa. Nic się nie zmienił, może trawa troszkę się zapuściła, ale znicze wciąż płonęły wiecznym ogniem. Usiadłam przy nim, obejmując ramionami zimny, kamienny podest. Brakowało mi tego uczucia, Tom nigdy nie mógł go zastąpić. Po prostu żył, no i z Marcusem łączyła mnie więź, której nigdy nie mógł zrozumieć. Teraz Ryan miał przy sobie swojego przyjaciela. Nagle poczułam w okolicach żołądka nieprzyjemny Skórcz na myśl, że ja, będąc nieśmiertelna, nigdy go nie zobaczę. Kochałam Voldemorta i nie chciałabym go opuścić. Ale pragnęłam choć raz spotkać Marcusa, zobaczyć go… chociaż jest ducha.

         Siedziałam tam i siedziałam… zaczęło się ściemniać. Albo po prostu chmury przysłoniły całkowicie słońce. Zivit powinna już wrócić, dlatego wstałam, obrzuciłam grób ostatnim, przeciągłym spojrzeniem, po czym odwróciłam się i odleciałam. Robiłam to z ciężkim sercem, ale wiedziałam, że nie mogłam zostać tu zbyt długo, ponieważ nigdy bym już nie odeszła.
Dotarłam do Londynu kwadrans później. To zaskakujące, jak prosto można ukryć czary przed mugolami w tak dużym mieście. Wylądowałam miękko na pierwszym stopniu i zapukałam. Tym razem otworzyła mi siostra. Opalenizna nie była już tak widoczna, jak za czasów, kiedy mieszkała w Egipcie, lecz wciąż na tyle ciemna, że jej wielkie oczy i zęby pałały na jej tle.
- Czekałam na ciebie. Byłaś u Marcusa?
- Tak.
Mówiła już płynnie, ale akcent wciąż miała sztuczny i nietutejszy. Kiedy przekroczyłam próg, objęła mnie tak, jakbyśmy nie miały się już nigdy zobaczyć. Ale w końcu nie widziałyśmy się tyle czasu… Tęskniłam za nią i teraz, kiedy już ją poznałam i pokochałam, bardzo boleśnie odczuwałam jej brak.
- Świetnie wyglądasz, jak ci się tu wiedzie? Mama mówiła, że lubisz Anglię – odezwałam się, kiedy już mnie puściła.
- No tak, ale czasem tęsknię za Egiptem.
- Więc wróć ze mną, chociaż na parę dni. Zobaczysz Toma, bardzo się zmienił, nie poznasz go – zaproponowałam natychmiast z potężną nadzieją w głosie. Zivit zrobiła smutną minę, jakby bardzo tego chciała, ale nie mogła się na to zgodzić.
- Słuchaj, ja jestem jak najbardziej za, ale nie wiem, co na to powiedzą rodzice. Nie chcę ich tu zostawiać, sama rozumiesz, w tych czasach lepiej jest trzymać się razem – byłam pod wrażeniem tego, jak płynnie i poprawnie wypowiedziała to długie zdanie po angielsku.
- Jesteś dorosła, nie musisz się ich słuchać. Uszanują to, że chcesz spędzić z siostrą trochę czasu – odparłam. – Jutro rano wyruszymy, hmm? Wrócisz za kilka dni, rodzice są bezpiecznie. Nikt nigdy nie skojarzył ich ze mną lub Voldemortem, a Śmierciożercy są uprzedzeni, że nie wolno im robić krzywdy.
- No dobrze, skoro tak stawiasz sprawę… ale musimy ostrzec mamę i tatę, nie możemy tak nagle zniknąć – stwierdziła, rozglądając się dookoła w taki sposób, jakby oczekiwała pomocy od kominka albo mebli. Była rozdarta między pragnieniem odwiedzenia Ojczyzny a chęcią zostania w Londynie z rodzicami. Najwidoczniej jednak patriotyzm w jej sercu zwyciężył.

         Dlatego więc następnego ranka Zivit spakowała kilka najważniejszych rzeczy i obie wyszłyśmy do ogrodu. Już na początku naszej wyprawy napotkałyśmy trudności.
- Eee… jak ty się tu właściwie dostałaś? – zapytała.
- Przyleciałam – odparła. No tak. Zivit tego nie potrafiła. Nie mogłyśmy użyć kominka, a na teleportację było za daleko.
- Przyleciałaś? – powtórzyła, a jej oczy zrobiły się całkiem okrągłe. – Jak? Bez miotły?
- No… normalnie. O tam – wzbiłam się w powietrze, a chłodny wiatr rześkiego poranka rozwiał mi włosy. Szybko wróciłam na ziemię uśmiechając się na widok zaskoczonej twarzy siostry. – To tylko wygląda na skomplikowaną magię, tak naprawdę trzeba przede wszystkim wielkiej wiary w siebie i chęci, kiedyś cię nauczę.
- Hmm… to nie jest najlepszy pomysł. Lepiej będzie, jak weźmiemy dywan rodziców.
Pobiegła z powrotem do domu, a gdy jakąś minutę później wróciła, ściskała zawiniętą, pomarańczowo-złotą wykładzinę. Gdy tylko wygodnie się na niej usadowiłyśmy, ta wystrzeliła w powietrze. Był to nieco wolniejszy środek transportu od zwyczajnego, klasycznego lotu, dlatego, gdy znalazłyśmy się na Morzem Śródziemnym, chwyciłam siostrę za rękę i teleportowałam się.
Uderzyłyśmy z całej siły stopami w marmurową, twardą podłogę w sali tronowej, aż kolana się pod nami ugięły. Lorda Voldemorta tu nie było, co oznaczało, że znajdował się w jednej z łaźni lub zajmował się wcielaniem w życie swoich złowieszczych planów poza murami pałacu.
- Bardzo jestem ciekawa, jak Tom się zmienił – odezwała się Zivit, zwijając jednym machnięciem różdżki latający dywan. - Podobno jest przerażający, wygląda jak szatan, to prawda?
- Czy wygląda jak szatan, to nie wiem, bo takiego nigdy nie widziałam, ale to zupełnie nie ten sam człowiek, którego poznałam w szkole – odparłam.
         Niestety, kiedy wezwałam Heather, dowiedziałam się, że Czarny Pan, od kiedy udałam się do Anglii, nie pojawił się w domu. Nie zdziwiło mnie to ani trochę, w końcu żyliśmy w takich czasach, że Voldemort musiał zajmować się tym, czym władał, aby ludzie nie poczuli się zbyt bezpiecznie. Dlatego postanowiłyśmy z Zivit doczekać, aż się ściemni i udać się na spacer po piaskach stygnącej pustyni. Lubiłam najbardziej chłód północy, zwłaszcza po upalnym, dusznym dniu. Godzina druga czy trzecia była już dla mnie zbyt zimna. Uwielbiałam przechadzać się jak najdalej od zamku, gdy znikał mi z oczu, a mnie zewsząd otaczały wysokie, piaszczyste wydmy, nade mną zaś rozciągało się czarne niebo pełne gwiazd lśniących niczym miliony diamentów… zupełnie jakbym był w innym wszechświecie. Nieraz stawałam w takich miejscach, że zapadałam się w piasku aż po kolana. Midnight też lubił takie spacery, acz wolał robić to sam. Ufałam mu, zupełnie jak dorosłemu człowiekowi. Bywały dni, że nie wracał w ogóle, lecz nie czułam o niego niepokoju.

         Voldemort wrócił dopiero tydzień później. Wierzyłam mu bezgranicznie, poza tym czas, kiedy jeszcze ośmieliłby się mnie zdradzić, dawno już minęły. Był zbyt dostojny i przepełniony poczuciem wyższości, aby splamił się czymś tak ludzkim jak seks ze zwykłą śmiertelniczką. Pycha spowodowała, że zarówno siebie, jak i mnie traktował niczym boga. Musiało to zagnieździć się gdzieś głęboko w jego głowie, potrafił do tego przekonać samego siebie.
Na widok Zivit był bardzo zaskoczony, acz nie okazał swojego zadowolenia. Moja siostra zaś była zachwycona jego osobą, mimo pierwszego szoku, którego doznała, gdy go zobaczyła.
- Jesteś naprawdę przerażający – przyznała z uśmiechem i błyskiem w oku.
- Wygląd nie ma żadnego znaczenia. Wolałbym, aby przerażenie wzbudzała w tobie moja potęga, Zivit – odparł, a jego szkarłatne oczy odwróciły się od jej twarzy. Pogładziłam uspokajająco jego ramię.
- Oczywiście, wzbudzasz w ludziach wielki respekt, w Londynie nawet mugole są wystraszeni – przyznałam dla świętego spokoju. Nie chciałam, aby cokolwiek sprawiło, że między Zivit albo Voldemortem wybuchło jakieś nieporozumienie lub, co gorsza, konflikt. Oboje byli dla mnie bardzo bliscy, nie mogłabym się opowiedzieć, po której stronie jestem.
         Siostra zjadła z nami kolację, a później udała się do swojej komnaty na spoczynek. Dopiero, kiedy drzwi do łaźni zamknęły się za mną, Voldemort ukazał mi swój prawdziwy nastrój. Był wściekły.
- I co, jak długo ona zamierza tu przebywać? Ja mam całe mnóstwo planów do zrealizowania, codziennie kręci się tu cała chmara Śmierciożerców… Jak ty sobie to wyobrażasz? Jest dla nas zagrożeniem – powiedział, a jego wąskie nozdrza zadrgały szybko. Zrzuciłam szaty i weszłam do wody przyodziana tylko w złoto i drogie kamienie. W ogóle nie przejęłam się jego złością.
- Ciebie i tak nie było w domu cały tydzień, więc nie narzekaj. Nie wypada jej wyrzucić, ona tęskni za Anglią, więc nie musisz się bać, że się tutaj przeprowadzi – odparłam.
Voldemort ściągnął przez głowę pelerynę i również zanurzył się w wodzie aż po szyję. Podpłynęłam do niego, aby objąć go za szyję i pocałować w usta.
- Mam mnóstwo pracy, do końca tego tygodnia Zivit ma wrócić do Londynu, w domu zbiorą się wszyscy zaufani Śmierciożercy. Nie chcę, by się na nich natknęła – oświadczył.
Nie miałam mu za złe tego, że chciał w spokoju władać tym, co posiadał. Ale dom był przecież duży, mogłam zabrać siostrę gdzieś, gdzie nie przeszkadzałaby ani Czarnemu Panu, ani Śmierciożercom.
- Jesteś do niej tak wrogo nastawiony… Dlaczego nie odpuścisz jej choć na te kilka dni, kiedy jest u nas? Tak rzadko się widujemy, że mogłabym zapomnieć, jak wygląda, gdyby nie była moją bliźniaczką – stwierdziłam. – Dajmy jej wolną rękę. Niech sama podejmie decyzję, kiedy wróci do domu.

*

         Lord Voldemort jednak nie musiał denerwować się na Zivit, ponieważ ta wyniosła się zaraz na drugi dzień, zupełnie jakby słyszała naszą rozmowę. Wszystko toczyło się tak szybko… Potęga Czarnego Pana zdawała się być nieskończona, był dla swoich przeciwników demonem, dla zwolenników zaś – bogiem. Severus Snape został niemal pupilkiem Dumbledore’a, który przekonał wszystkich, że jest już dobry, dlatego rzadko go widywaliśmy. Zazwyczaj przysyłał Voldemortowi listy opatrzone bardzo potężnymi zaklęciami ochronnymi, by ktoś niepowołany ich nie przeczytał. Co prawda nie zawierały tak poufałych informacji, zapewne przez strzegące Zakon Zaklęcie Fideliusa, ale Snape był inteligentny na tyle, aby doskonale obejść te zasady. Idealnie nadawał się do tego zadania. Glizdogon wciąż nie ujawnił się z tym, że jest Śmierciożercą; według mnie był tchórzem, ale przynajmniej bardzo wiernym swojemu panu. Lord Voldemort był z niego zadowolony, w końcu przyjaźnił się z Potterami, którzy mieszkali wciąż nie wiadomo gdzie. Czarny Pan stawał się z dnia na dzień coraz bardziej niespokojny i zniecierpliwiony. Ktoś był Strażnikiem Tajemnicy, ale nie mieliśmy pojęcia, kim jest ta osoba ani gdzie jej szukać. Do czasu…

         Był to dzień trzydziestego pierwszego października, Helloween. Mugole zazwyczaj przebierali się za wiedźmy, wampiry, duchy i inne fantastyczne stworzenia, w które nie wierzyli. W Egipcie nie obchodzono tego święta, był to kraj arabski, prawie wszyscy wyznawali tutaj islam.
Zbliżał się już wieczór, była dopiero godzina dwudziesta, a słońce powoli zachodziło. Czekałam w sypialni na Czarnego Pana, który wybrał się gdzieś, nie mówiąc mi o tym ani słowa. Był bliski odkrycia tożsamości owego Strażnika Tajemnicy, a ja… nie ukrywam, niepokoiłam się o niego.
Dlatego, kiedy wszedł do komnaty, natychmiast podeszłam do niego, żeby się przytulić. Od bardzo wielu tygodniu prawie nie bywał w domu, a jeśli już, to po to, aby spotkać się ze swoimi Śmierciożercami. Przez większość nocy samotnie leżałam w łóżku.
- Dlaczego nie wyślesz jakiegoś Śmierciożercy? – zapytałam. – Te misje są bardzo niebezpieczne. A masz przecież tylu służących, którzy są gotowi, aby oddać za ciebie życie.
Czarny Pan pogładził mnie po włosach.
- Wolę zrobić to sam, niż pilnować półgłówka, który może to spieprzyć. 
Wspięłam się na palce, żeby pocałować go w usta. Miałam nadzieję, że spędzi ze mną tę noc. To dziwne, ale kiedy go nie było, czułam do niego jeszcze większą namiętność. Jego zimne, kościste dłonie zaciskające się na moich plecach i ramionach sprawiały, że przez moje ciało przebiegał dreszcz. Na wyczucie zaczęłam rozpinać srebrne zapinki jego peleryny, a kiedy ta opadła u jego stóp, zdjął przez głowę czarną szatę i teraz stał przede mną nagi i gotowy, by zawładnąć moim ciałem. Osunęliśmy się na łóżko, a ja szybko pozbyłam się szaty. Voldemort wszedł we mnie trochę zbyt gwałtownie, ale podobało mi się to. Gdy przycisnął się do mnie, złoty, wysadzany rubinami naszyjnik wbił mi się w pierś. Jego język przesuwał się po mojej szyi i twarzy, z gardła zaś co jakiś czas wydobywał się stłumiony jęk. Ja nie mogłam skupić się na niczym, objęłam go ramionami i zacisnęłam paznokcie na jego plecach. Zetknął czoło z moim czołem, oczy miał zamknięte, a tempo, które narzucił, było szalone. Czułam, że byłam już blisko, on również. Ale jak zwykle, jako pierwsza, doszłam ja, Tom dopiero po kilkunastu sekundach, dysząc ciężko. Nie zdążyliśmy nawet odetchnąć, kiedy do drzwi ktoś zapukał, a do sypialni wśliznęła się Heather.
- Panie mój, Glizdogon chce pilnie z tobą rozmawiać.
- Teraz jesteśmy zajęci… niech poczeka… - rozkazał jej i, niczym się nie przejmując, zajął się na nowo moimi ustami. Jego język przesuwał się po moich policzkach i splatał się z moim, wciąż zimne dłonie dotykały moje rozpalone jeszcze, drżące nieco ciało. Bardzo brakowało mi czułości z jego strony, dlatego, kiedy odsunął ode mnie swoją twarz, przytuliłam się do niego. Czarny Pan wtulił ją w moje rozsypane w nieładzie po złotych, aksamitnych poduszkach włosy, wdychając powoli ich woń.
- Idź do tego Glizdogona, wiem, że chcesz wiedzieć, jakie wieści przynosi – mruknęłam, gładząc jego wychudzone plecy.
- Na razie chcę leżeć tu z tobą – odpowiedział cicho. Położył głowę na moich nagich piersiach i zamknął oczy. – Jestem zmęczony, chyba przyjmę go jutro.
- Nie możesz, skąd wiesz, czy nie ma dla ciebie ważnych informacji? Kochanie, chcesz wszystko stracić? Dotarłeś już tak daleko… - z ciężkim sercem odsunęłam się od niego i powoli zaczęłam się  ubierać. Voldemort leżał pośród zmiętej pościeli, całkowicie odkryty i przyglądał mi się znudzonym wzrokiem.
- Co zrobisz, kiedy już zabijesz Potterów? – zapytałam. – I wciąż nie otrzymałam odpowiedzi na pytanie. Co postanowiłeś w sprawie Lily Evans?
- Jeśli pozwoli mi spokojnie zabić jej syna, pozwolę jej uciec. Snape pewnie się nią zaopiekuje. Oczywiście, wcześniej czy później trzeba ją będzie wykończyć, z tego, co opowiadał mi o niej Severus, jest bardzo „szlachetna”. Może być dla nas zagrożeniem. Podaj mi szatę, pójdę do Glizdogona.
Szybko ubrał się i wyszedł z łóżka. Byłam ciekawa, cóż takiego ważnego miał Czarnemu Panu do przekazania, więc poszłam za nim. Peter czekał na nas w sali tronowej. Wyglądał na niezwykle podnieconego, ale i roztrzęsionego.
- O co chodzi? Mam nadzieję, że to coś ważnego – zwrócił się do niego Voldemort i opadł na swój tron z nonszalancką niedbałością.
- Panie mój, udało się. Udało się, Strażnikiem Tajemnicy Potterów jest Syriusz Black – wyszeptał ochryple, jego głos drżał. – To znaczy… był. Teraz jestem nim ja, dlatego mogę wszystko ci wyznać.
Voldemort wyprostował się. Tak, to był ten dzień, poznałam to po wyrazie jego twarzy. W żołądku poczułam nieprzyjemny skurcz niepokoju.
- Kontynuuj.
- Mieszkają w Anglii, w Dolinie Godryka, tutaj jest adres – podał Czarnemu Panu drżącą ręką kawałek pergaminu.
- Dziękuję, bardzo mi się przyczyniłeś do zrealizowaniu mojego planu swoją pomocą – rzekł do niego Voldemort i gestem ręki kazał mu odejść. Kiedy drzwi zamknęły się, szybko usiadłam Riddle’owi na kolanach. Objęłam go ramionami za szyję i zapytałam szeptem:
- To dziś, prawda? Pójdziesz tam?
- Tak. To dziś. Muszę to zrobić jak najszybciej, nie ma na co czekać – odparł i przytulił mnie. – Kiedy wrócę, dokończymy to, co zaczęliśmy. Czekaj na mnie, dobrze? To nie potrwa długo.
Wstał i ruszył w stronę drzwi. Pobiegłam za nim, czując w sercu okropny lęk. Voldemort przemknął przez korytarz, zatrzymał się dopiero przed drzwiami wyjściowymi i odwrócił się w moją stronę.
- Kiedy wrócę, wszystko się zmieni. Oddalę od siebie groźbę przepowiedni i nic już nie będzie nam zagrażać – powiedział do mnie, ujął w obie dłonie moją twarz i pocałował mnie. Bardzo nie chciałam, żeby odchodził, ale przecież największym pragnieniem Voldemorta było zamordowanie Potterów, a przede wszystkim – ich syna. – Niedługo wrócę.
Odwrócił się i natychmiast odleciał. Westchnęłam ciężko i wróciłam z powrotem do sali tronowej. Glizdogon gdzieś zniknął, pewnie stwierdził, że nie jest już potrzebny, więc sobie poszedł. Zbyt się denerwowałam, aby zająć się czymkolwiek, dlatego siedziałam i siedziałam…
         Mijały godziny. To trwało zbyt długo. Podejrzanie za długo. Dla Czarnego Pana zabicie rodziny było czymś banalnie prostym, nie powinno zająć mu to więcej, niż dwie godziny. Nie ukrywam, bałam się.
W pewnej chwili do komnaty wpadła Heather. Wzdrygnęłam się gwałtownie i poderwałam się z tronu.
- Rudolfus chce się z panią widzieć. Powiedział, że to pilne – odezwała się. Jej wyraz twarzy był niezwykle poważny. Było w tym coś… niepokojącego. Pobiegłam za kapłanką, która poprowadziła mnie do korytarza na drugim piętrze. Kamienna twarz Rudolfa Lestrange’a sprawiła, że po plecach przebiegł mi dreszcz.
- O co chodzi? – spytałam, podchodząc bliżej.
Śmierciożerca milczał przez chwilę, spuścił też wzrok. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe.
- Nie chcę cię, o pani, okłamywać, więc powiem wprost – rzekł całkiem spokojnie. – Coś się stało w Dolinie Godryka… Dom Potterów w gruzach, Lily i James nie żyją, dziecka nie ma, a Czarny Pan po prostu zniknął. Narodziła się plotka, że nie żyje.
Poczułam się, jakbym znalazła się gdzieś poza wszelkim czasem czy rzeczywistością. Ciemność pochłonęła mnie całą…

~*~

         Tak czekałam na ten moment, ach… xD Sama nie wiem, jak długo pociągnę ten stan bez Voldemorta. Może coś symbolicznego? Na przykład trzynaście rozdziałów albo… o! Trzynaście lat przerwy, hehe. Żartuję. Ale teraz zajmę się pozostałymi blogami, bo nieco je zaniedbałam. Wiem, że moje zachowanie jest nie do zaakceptowania, ostatni rozdział tutaj był w rocznicę, czyli na początku listopada… Boże Święty. Dedykacja dla Mirabelli :*

PS: Na podstronie „W następnym odcinku” znajdują się trzy cytaty z rozdziału 65, zainteresowanych zapraszam xD