Jeszcze
nigdy tak się nie poróżniłam z Zivit. Przez jakiś czas nie chciałam jej w ogóle
oglądać. Odmówiła rozstania się z Lucjuszem Malfoyem, więc ja, nie mogąc znieść
sprzeciwu, odprawiłam ją. Kazałam umieścić siostrę w odpowiednich komnatach i
zamknąć je na cztery spusty. Nie zważałam na prośby matki, lecz także
milczałam. To była sprawa między nami.
- Do czasu, aż Zivit nie
ulegnie moim rozkazom, będzie tam przebywać – krzyczałam do Earth.
– To ja tu jestem królową, czyż nie?
Od tylu lat wykonywano moje polecenia
bez słowa wzburzenia, że teraz, kiedy spotkałam się z odmową, do prowadziła
mnie do piekielnej wręcz wściekłości. Nie mogłam tego przetrawić! Nie!!!
Na nic zdały się moje wrzaski i
przekleństwa. A błagania… O nie. Nie zamierzałam jej o nic prosić.
Musiała zrobić to, czego od niej wymagałam, gdyż byłam jej panią. Znajdowała
się pod moim dachem, w moim Imperium i w mojej mocy. Mogłam uczynić z nią
wszystko, wedle uznania. Jednak nie zapominałam, że wciąż była moją siostrą,
którą kochałam. Wiedziałam, co będzie dla niej najlepsze. Do tego z całą
pewnością nie zaliczał się związek z żonatym mężczyzną.
Siedziałam
przy sprowadzonym dla mnie wiele lat temu pianinie i grałam*.
Chopin zawsze porywał mój umysł w przeszłość. Czasami celowo odtwarzałam tę
muzykę, aby cierpieć. Gdy zatapiałam się we wspomnieniach, rozmyślałam o
Czarnym Panu. Na co dzień samotność była dla mnie wybawieniem, jednak od czasu
do czasu odczuwałam brak ukochanego. Nikt temu nie potrafił zaradzić. Nawet
Nathir. Wiedziałam jednak, że były to ostatnie, przedśmiertne odruchy ludzkiego
serca. Traktowałam to jak słabość. Jak obrzydliwą chorobę, której koniec
widziałam już na horyzoncie, lecz wciąż w niej tkwiłam.
Muzyka przepływała przeze mnie tak, że
powoli zmieniałam się w nią. Często rozmyślałam nad tym, jakie byłoby to
uczucie stać się muzyką. Nie posiadać ciała, tylko nieograniczony umysł, który
wystarcza za wszystkie członki.
- Dawno nie grałaś. Pianino jest
całkiem zakurzone.
Zignorowałam siostrę. Nie miałam
pojęcia, jak wydostała się ze swojej twierdzy, jednak teraz nie stanowiło to
dla mnie problemu. Było mi to po prostu obojętne.
- Zmieniłaś się – kontynuowała. –
Przestałaś za nim tęsknić? Przestałaś go kochać? Dlatego chcesz wszystkim
władać? Aby zapełnić pustkę…
- Zadecydowałam już – przerwałam jej,
jakbym nie dosłyszała tego, co mówiła. Wciąż nieprzerwanie grałam, przymykając
oczy. – Jeśli sobie tego życzysz, to bądź z Malfoyem. Ja umywam ręce. Jest mi
obojętne to, że będziesz później cierpieć. Dorosłaś dawno temu, to twoje życie
i możesz uczynić z nim to, co zechcesz.
Zivit milczała przez chwilę, analizując
te słowa. Z całą pewnością nie spodziewała się tego, co jej powiedziałam.
Dopiero po chwili przemówiła:
- Dziękuję. Doceniam twoją zgodę.
Jestem szczęśliwa z Lucjuszem, może ty też kiedyś znajdziesz kogoś…
- Dość.
Powstałam, a muzyka ucichła. Nie
chciałam już rozpaczać. Nie chciałam też niczego pamiętać. A jałowa gadanina
Zivit w ogóle mi nie pomagała. Odwróciłam się do siostry, usiłując przywołać na
twarz uśmiech.
- Rozkazałam wybudować świątynię –
oświadczyłam. – Alabastrowo białą, przepełnioną złotem, której blask będzie
oślepiał każdego, kto się tam pojawi. Proszę, pojedźcie ze mną, obejrzycie ją.
Chwyciłam siostrę za rękę. Była ciepła
i bardzo ludzka. Miękka, cielista… różniła się od mojej, której dotyk
przypominał jedwabną skałę. Zdałam sobie sprawę z tego, że tęsknotę maskowałam
rozbudową królestwa, jednak co było w tym złego? Czyniłam dobro. Temu pragnęłam
się poświęcić.
Kazałam przygotować cztery specjalne,
drewniane, pomalowane prawdziwą, złotą farbą, wysadzane diamentami powozy.
Uwielbiam zbytek, wręcz przesadne ozdoby, drogie kamienie mieniące się w
gorącym, egipskim słońcu, mahoniowe meble pokryte prawdziwym złotem i perłami…
Nie mogłam narzekać na biedę. Już od najmłodszych lat, kiedy byłam jeszcze
Victorią Hotrus, rodzice przyzwyczaili mnie d bogactw. Nie potrafiłam sobie
wyobrazić mojej sytuacji, gdybym nie otrzymała od matki pałacu i teraz
pozostałabym sama sobie na tym brutalnym świecie. Czy Czarny Pan zadbałby o
nasz status w społeczeństwie, kiedy jeszcze żył? On nigdy nie przypuszczał, że
spotka się kiedyś z porażką. Był zbyt pewny siebie, co go zgubiło.
Ale wróćmy do mojej opowieści.
Ani rodzice, ani
Zivit nie opuścili dotąd zamku, a bardzo byli ciekawi, jak rozwija się moje
królestwo. Opowiedziałam im wszystko o moich wysiłkach, które wkładałam w
ustatkowanie armii i całej grupy robotników, pracujących dla mnie całymi
dniami.
- A to wszystko bez choćby
kropli eliksiru czy jednego machnięcia różdżką – mówiłam podekscytowana,
gdy jechaliśmy prędko przez ogromne, piaskowe wydmy.
Byłam w swoim żywiole. Rozwój i postęp
kreowały mój charakter. Zupełnie, jakbym się na nowo narodziła. Niepodbita
wieczność czekała na mnie, nęcąc tym, co nieposkromione, a co chciałam posiąść.
Rodzice i siostra podążali za mną,
patrząc na otaczające ich piękno. Całe tony ogromnych, alabastrowo białych
cegieł, tysiące opalonych na brąz ciał uwijających się pracowicie pod czujnym
okiem wyznaczonych przeze mnie czarowników, a towarzyszyły temu rytmiczne
trzaski nasmarowanych tłuszczem biczów.
- Niesamowite… wiedziałam, że
ludzkie ręce są w stanie wznieść naprawdę niesamowite budowle, lecz nie
przypuszczałam, iż ujrzę to na własne oczy – mruknęła Earth. – Jednak…
czy konieczne jest to straszliwe okrucieństwo?
Rzuciłam jej wyzywające spojrzenie.
- Ty, matko, chyba wiesz to
najlepiej – odparłam i przynagliłam ostro moje dwa potężne, czarne
rumaki, które lśniły w słońcu jak złoto.
Często wybierałam się na takie
przejażdżki z towarzyszącym mi Midnightem, aby po prostu patrzeć i sycić się
widokiem tego, co mnie otaczało.
Dotarliśmy do samego centrum. Na
ogromnym podeście z marmuru spoczywały już dwie, czterometrowe stopy
przyodziane w bransolety, które właśnie były malowane na złoto.
- Oto moje największe dzieło –
oświadczyłam z dumą. – Za jakiś czas posąg ten będzie przedstawiał ich
pierwszą, największą królową, która ożywiła ten kraj.
Strzeliłam z bicza, a konie
pogalopowały szerokim, białym gościńcem. Stukot ich kopyt mieszał się z moim
śmiechem. Byłam szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Panowanie nad rozrastającym się
błyskawicznie imperium było czymś o wiele cudowniejszym, niż wychowywanie
dzieci czy obowiązki, którymi z całą pewnością obarczyłby mnie mąż. Samotność
niesamowicie mi służyła.
Konie pociągnęły mój rydwan na wysoką,
skalistą skarpę, skąd miałam doskonały widok nie tylko na miasto, ale i na
zamek. Moje dziedzictwo. Twój mojego umysłu i dłoni niewolników. Wspólnymi
siłami stworzyliśmy prawdziwy cud świata. Zawsze, kiedy uświadamiałam sobie, że
to wszystko stworzyłam tylko ja, czułam, że jednak potrafiłam nad czymś
zapanować… Zawsze to inni wykonywali za mnie wszystko, a teraz… Dzięki sile,
która mnie wypełniła, zdobyłam charakter.
*
Moi
rodzice wyjechali tak szybko, jak się u mnie zjawili. Ich krótka wizyta
sprawiła mi niemałą przyjemność, lecz musiałam skupić się na dalszym
planowaniu. Poświęcałam nie tylko słoneczne dni, ale także zimne, księżycowe
noce na studiowanie map oraz pergaminów z zapiskami. Nie mogłam więc
powiedzieć, że zostałam sama, choć nie miałam pojęcia, kiedy znów zobaczę
matkę, ojca czy Zivit.
Heather często spędzała ze mną te
liczne noce, podczas których nie spałam. Siedziałam wtedy na swym boskim
wykwintnym, zdobionym tronie, obserwowałam, jak tancerki wdzięczą się prężą w rytm
delikatnej muzyki, usiłując mnie zabawić. Często myślałam o Nathirze, który
niewiadomo gdzie wyjechał w poszukiwaniu przygód. On nie był osobą, która mogła
zbyt długo przebywać w jednym miejscu. Potrzebował adrenaliny. Ja zaś
preferowałam nieco spokojniejszy tryb życia, w którym było miejsce na naukę,
rozwój i działanie. Nie miałam pojęcia, że wkrótce stanie się coś, co przewróci
mój świat do góry nogami.
Noc
była już późna, kiedy coś wyrwało mnie z lektury. Bardzo pragnęłam, aby moje
miasto wypełniło się ludzkim życiem, zamek natomiast stał się spokojniejszy i
mniej przepełniony. Mogłam stworzyć tu klasę mieszczańską, jednak w ten sposób,
aby nie odebrać nikomu przywilejów. To całkiem naturalne, że ludzie bardzo
łatwo przyzwyczajają się do wygód, a nie mogą znieść trudów.
Ktoś załomotał do drzwi. Heather
machnęła różdżką, a te rozwarły się na oścież. W progu staną jeden ze
strażników, którzy pilnowali głównego wejścia.
- O co chodzi? –
zapytałam, nawet nie podnosząc głowy znad księgi.
- Nie chciałbym pani niepokoić,
ale jakiś podejrzany mężczyzna usiłował wedrzeć się do pałacu.
Prychnęłam pogardliwie i wstałam
leniwie ze swego tronu.
- Cóż to za brednie –
warknęłam, zmierzając szybkim krokiem w stronę strażnika. – To zapewne
Nathir. Z każdym razem to samo. On ma po prostu tendencję do noszenia
dziwacznych szat.
Mięłam go z bardzo rozgniewaną miną,
lecz w duchu ucieszyłam się, że Qutajbah powrócił z zagranicznych podróży.
Nareszcie będę mogła porozmawiać z kimś, kto był na podobnym poziomie intelektualnym,
co ja.
Dotarłam do drzwi wejściowych,
zwyczajowo zamkniętych na cztery spusty, lecz otworzyłam je jednym machnięciem
różdżki. Ciszę przerwały niskie, ponure jęki zawiasów.
W mroku ujrzałam zaledwie ciemny zarys
jakiejś pochylonej nieco postaci. Z całą pewnością nie był to Nathir, którego
tak się spodziewałam. Zmrużyłam oczy, gdy kazałam przybyszowi wejść w plamę
światła i ujawnić swą twarz. Bez słowa wypełnił mą prośbę, a było w tym coś
zaskakująco służalczego, jakby od jakiegoś czasu ów mężczyzna słuchał tylko i
wyłącznie czyichś rozkazów. Gdy ukazał mi swoje oblicze, ujrzałam kępkę
jasnych, lecz bardzo brudnych włosów na samym szczycie głowy, małe, wodniste,
niebieskie oczka i brzydki, przypominający purchawkę nos.
- Kim jesteś i czego chcesz? –
zapytałam. Mój wzrok spoczął teraz na niewielkim zawiniątku, które ściskał w
ramionach. Brudny, zgarbiony człeczyna przemówił skrzeczącym, lecz przymilnym
głosem:
- Nic nie rozumiem… proszę mi wybaczyć,
moja pani, ale chciałbym…
- Glizdogonie, dosyć gadania – przerwał
mu znajomy, zimny, wysoki głos dobiegający z pakunku. Czarne chusty opadły, a
moim oczom ukazał się zdumiewający widok.
~*~
Wszędzie
takie emocje. Tutaj powraca Lord Voldemort, na SCP wielka bitwa o Hogwart… Zbyt
dużo dobrego! Niestety na kolejne rozdziały będziecie musieli poczekać do
września, gdyż wyjeżdżam na kilka dni, tym razem bez komputera. Dedykacja
dla Wiki :*