W rozdziale pojawią się treści dla dorosłych,
fragmenty nieodpowiednie dla niepełnoletnich osób, dlatego życzę miłego
czytania xD
Blask wschodzącego
słońca rozlał się po piaskowych wzgórzach otaczających prężnie rozrastające się
Imperium. Czerwonozłoty dysk wędrował płynnie po różowawym niebie, które powoli
przybierało żywą, błękitną barwę. W końcu zawisło nad dwoma alabastrowo białymi
posągami, które górowały nad większością budynków i przyciągały wzrok swą świeżością,
jednak figury były niczym bogowie – można było jedynie na nie zerknąć, bo w
momencie, kiedy patrzyło się na nie zbyt długo, oczy bolały tak, jakby za
chwilę miały stanąć w płomieniach. Kiedy tylko powstały fundamenty pod budowę
tych posągów, ja już wiedziałam, że będą one przypominać dwie boskie figury
ukazujące naszą potęgę.
Podczas gdy ja
nieustannie podziwiałam najnowsze budowle i wydawałam kolejne rozkazy, Czarny
Pan wpadł w prawdziwe szaleństwo. Nieustannie przyjmował setki śmierciożerców,
swoich popleczników i obcokrajowców niczym ambasador wielkiego państwa. Widać
było, że teraz podszedł do swoich planów poważniej. Wszystko musiało być
zapięte na ostatni guzik.
- Ufasz im? – Zapytałam
półgłosem, kiedy Voldemort zaprosił do sali tronowej grupę podejrzanie
wyglądających, czarnoskórych mężczyzn w długich, ciemnych szatach.
- Nie ufam nikomu, kto pochodzi
spoza tego pałacu – odparł, choć oczy błyszczały mu entuzjastycznie. – Potrzebuję teraz osób, które są w stanie
zrobić dla mnie wszystko. Oni mają mi do zaoferowania siebie, ja natomiast mogę
im dać sławę, złoto i towarzystwo twoich pięknych służek.
W środku cała zagotowałam się z wściekłości, ale nie wybuchłam. Moje
oczy zmieniły się w szparki, a wargi zacisnęłam tak mocno, jak potrafiłam. Wiedziałam,
że Czarny Pan powiedział to tylko po to, aby mnie zirytować, jednak takie żarty
nie były mi w smak.
- Ty trzymaj ich lepiej z dala
od moich dziewcząt – wycedziłam, wskazując podbródkiem na rozglądających
się po sali mężczyzn i oddaliłam się z wdziękiem, aby zająć się swoimi
sprawami, których zresztą miałam niemało.
*
Mimo że Lord Voldemort
wciąż nieustannie spraszał do mojego pałacu śmierciożerców, z którymi knuł i
planował, udawało mu się znaleźć trochę czasu i dla mnie. Byłam cierpliwa, gdyż
rozumiałam, jak bardzo zależało mu na powrocie na szczyt. Wciąż prenumerowałam
„Proroka Codziennego”, aby móc śledzić wydarzenia z Wielkiej Brytanii. Z gazety
dowiedziałam się, że Harry Potter wpadł na początku sierpnia w spore tarapaty,
używając magii w obecności mugola. Jednak „Prorok” rozpisywał się o nim także w
innej sprawie. Na początku, kiedy Gryfon jakimś cudem wymknął się śmierci,
sądziłam, że wszyscy natychmiast mu uwierzą, zwłaszcza, że potwierdzi to taki
autorytet, jak Dumbledore. Okazało się jednak, że Ministerstwo Magii wolało
wygodnie okłamywać społeczeństwo, niż przyjąć do wiadomości przykrą prawdę. I
zrobili z Harry’ego Pottera chorego umysłowo chłopca, a z dyrektora Hogwartu –
starego szaleńca, co ułatwiało Czarnemu Panu wiele spraw.
Jednak „Prorok
Codzienny” nie mógł poinformować mnie o tym, co donieśli Voldemortowi jego
słudzy. Severus Snape jeszcze raz pojawił się w moim pałacu i poprosił Czarnego
Pana o chwilę rozmowy, podczas której wyjawił mu wszystko, co wiedział o
krokach, jakie poczynił Dumbledore, aby przeciwstawić się siłom ciemności.
- Ten stary głupiec myśli, że
reaktywacja Zakonu Feniksa jakoś na mnie wpłynie – zadrwił, kiedy Snape
opuścił salę tronową. – Mało tego, myśli,
że garstka zdziadziałych czarowników będzie w stanie mnie pokonać? Każdy ma teraz
Dumbledore’a za wariata, dlatego wątpię, aby ktokolwiek chciał mu pomóc w
zniszczeniu Lorda Voldemorta, który przecież nie żyje od trzynastu lat.
Wysłuchałam z uwagą tego, co Snape miał do powiedzenia oraz
ironicznego komentarza swego ukochanego, a w mojej głowie pojawiły się
wątpliwości. Zgadzałam się z Czarnym Panem, jednak w końcu nadejdzie dzień,
kiedy całe społeczeństwo dowie się o jego powrocie. Obawiałam się, że może się
to stać jeszcze przed tym, aż któryś ze śmierciożerców wykradnie przepowiednię
lub, co gorsza, Harry Potter nadal będzie żył. Wtedy już nikt nie będzie w
stanie go odnaleźć, gdyż Dumbledore i ministerstwo postarają się, aby ukryć go
w bezpiecznym miejscu. Podzieliłam się swoimi zastrzeżeniami z Voldemortem, ale
on podszedł do tego bardzo optymistycznie:
- Mój sukces nie jest zależny od
tego, czy społeczeństwo wie, że powróciłem, czy też nie. Jestem nieśmiertelny,
a ten stary miłośnik mugoli lada chwila pożegna się z życiem. I kto wtedy
ochroni Harry’ego Pottera?
*
Wizyta Severusa Snape’a
nie była ostatnią tego dnia atrakcją. Wraz z nadejściem mroku, do mego pałacu
przybył nie kto inny jak Lucjusz Malfoy. Był zakapturzony i zamaskowany, a jego
peleryna ciągnęła się za nim po ziemi, jednak spostrzegłam wystające spod
czarnej szaty długie, platynowe włosy. Wiedziałam, że niewierny sługa starał
się za wszelką cenę mnie unikać, co przez jakiś czas wychodziło mu wybornie,
jednak w końcu musiał nadejść moment konfrontacji.
- Lucjuszu, mogę cię na chwilę prosić?
Śmierciożerca wzdrygnął się nieznacznie i odwrócił głowę, aby wybadać,
skąd dobiegły go moje słowa. Malfoyowie słynęli z niebywałego sprytu, jednak
bogowie musieli nie obdarowali Lucjusza spostrzegawczością. Wyłoniłam się zza
szerokiej kolumny i ruszyłam powoli w kierunku mężczyzny, który już pochylał
przede mną głowę.
- Unikasz mnie – dodałam, patrząc z uwagą, jak śmierciożerca zdejmuje
maskę, a kaptur opada, ukazując jego poszarzałe oblicze.
- Gdzieżbym śmiał – w przesadnie pokornym głosie mężczyzny dosłyszałam
wyraźnie brzmiącą ironię. Uśmiechnęłam się złośliwie i odparłam, choć nie
brzmiałam już tak uprzejmie:
- Nie drażnij się ze mną, Malfoy. Chodź.
Chwyciłam go za ramię tak mocno, jak tylko mogłam i pociągnęłam w
stronę najbliższej komnaty. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i zaryglowałam zamek
różdżką, podczas gdy śmierciożerca rozglądał się po komnacie w poszukiwaniu
pomocy. Jednak w tym zamku jego los był w moich rękach. Ja czułam się pewnie,
on zaś nagle jakoś dziwnie się skurczył. Widok różdżki w mojej dłoni wyraźnie
go zaniepokoił, ale postanowiłam ją schować, gdyż miałam do niego pewną sprawę
i bardzo mi zależało, aby odpowiedział na wszystkie pytania zgodnie z prawdą.
Poleciłam mu, żeby usiadł, sama zaś zajęłam miejsce na niskim, drewnianym krześle
z nogami w kształcie lwich łap i oparłam się wygodnie, oczekując, aż Lucjusz
osunie się ostrożnie na brzeg kwadratowego stołka znajdującego się dokładnie po
drugiej stronie pokoju. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, widząc jego strach,
który z ogromnym trudem przede mną skrywał. Zagadnęłam go uprzejmie:
- Chyba nie odpowiada ci, że musisz do swojego pana lecieć taki kawał
drogi, nie mylę się? Twoja żona, Narcyza, chyba nie jest zadowolona, w końcu w
moim pałacu aż roi się od skąpo odzianych, pięknych, młodych dziewic.
Z rozbawieniem obserwowałam kropelki potu spływające mu po skroniach i
rozbiegany wzrok, który usiłował skupić na wszystkim, byle nie na moich
świdrujących oczach.
- Moja żona rozumie, że to dla większego dobra – odparł, a głos miał
zaskakująco spokojny i płynny. – Choć nie ukrywam, że byłoby sporym
ułatwieniem, gdyby… gdyby Czarny Pan…
Urwał, a jego szara twarz pokryła się niezdrowymi, purpurowymi
plamami. Roześmiałam się cicho i odparłam:
- Każdy myśli o tym, żeby jemu było wygodnie, to całkiem naturalne. A
no właśnie, jeśli już o tym mowa… Domyślam się, że twoja żona nic nie wie o
tym, co łączyło cię z Zivit. Mam rację?
Mój głos nagle ochłodził się, a z ust zniknął złośliwy uśmieszek, co
jeszcze bardziej zaniepokoiło Lucjusza, którego twarz na nowo stała się blada i
wilgotna od zimnego potu. Spostrzegłam, jak nerwowo zaciska dłonie i skubie
skórki przy paznokciach. Nadal też sukcesywnie unikał mego wzroku. Nie
uzyskałam od niego odpowiedzi, choć w końcu mężczyzna skinął nieznacznie głową,
co przywołało na moje usta pogardliwy uśmiech, który nie obejmował oczu.
- Tak, jak się spodziewałam – mruknęłam i wstałam z krzesła, na co
Malfoy prędko zareagował, podnosząc wzrok. Teraz bacznie śledził każdy mój
ruch, kiedy powoli przechadzałam się po komnacie. – Doskonale wiem, że zwiodłeś
moją siostrę. Ale ona teraz wychodzi za mąż i mam nadzieję, że nie przyjdzie ci
do tego pustego łba znowu ją zaczepiać. W innym przypadku porozmawiam sobie z
twoją żoną, która nie byłaby rada, że masz kochankę. Zgadza się?
- Tak jest.
Nagle do głowy wpadł mi jeszcze jeden świetny pomysł, który sprawił,
że znów się uśmiechnęłam. Tym razem radośnie i zachęcająco, choć w moich oczach
błyszczały groźne iskierki. Podeszłam do śmierciożercy, który wyprostował się
godnie, choć w pogrążonej w idealnej ciszy komnacie można było dokładnie
usłyszeć ciche, szybkie bicie serca jak u wystraszonego, zmęczonego długą
ucieczką królika.
- Potraktuj moje słowa poważnie – poradziłam mu, pochylając się tak
nisko, aby nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. – Jeśli złamiesz dane
słowo, gorzko tego pożałujesz. Słyszałam, że masz syna w wieku Pottera. Szkoda
by było, gdyby pewnego dnia tak po prostu… zniknął.
Wyprostowałam się gwałtownie, a moja twarz natychmiast spoważniała.
Machnęłam różdżką i wskazałam podbródkiem na drzwi, które rozwarły się z cichym
trzaskiem. Patrzyłam, jak Lucjusz Malfoy prędko się oddala, szeleszcząc czarną,
letnią peleryną. Zostałam sama w pogrążonej w pomarańczowym półmroku komnacie,
bawiąc się bezwiednie różdżką. Próbowałam sobie wyobrazić, jak zabijam
niewinnego czternastolatka, ponieważ jego ojciec wdał się w romans z kimś, od
którego powinien trzymać się z daleka. Moje groźby były jedynie słowami, które
miały wzmocnić strach Lucjusza; wiedziałam, że perspektywa utraty syna była
dlań po stokroć straszniejsza, niż rozwód z żoną, lecz gdyby Narcyza Malfoy
dowiedziała się o jego romansie, cały jego dotychczasowy świat mógłby legnąć w
gruzach, czego również bardzo się obawiał. Dlatego najrozsądniej było pozwolić
Zivit ułożyć sobie życie z nowym mężczyzną. A jeśli chodzi o młodego Dracona… Nigdy
sama bym go nie zabiła. Najbezpieczniej byłoby wysłać kogoś, kto zrobiłby to za
mnie. Wszak każdy działa tak, jak jemu samemu najwygodniej.
*
W „Proroku Codziennym”
pojawiła się krótka, wręcz lakoniczna wzmianka o Harrym Potterze, który został
oczyszczony z zarzucanego mu czynu, którym było wyczarowanie Patronusa w
obecności mugola. Ani ja, ani Czarny Pan w żaden sposób tego nie
skomentowaliśmy. Problemy szkolne chłopaka nie wpływały znacząco na plany Lorda
Voldemorta, który zaś postanowił porozmawiać ze mną na nieco inny temat.
Siedziałam przy niskim
stole w obszernej, rozświetlonej tysiącami świec jadalni i spożywałam właśnie
ostatni posiłek tego dnia, kiedy mój ukochany postanowił mnie odwiedzić.
Wyglądał na bardzo rozbawionego, jednak odesłał wszystkie służki, które mi
towarzyszyły, a sam usiadł naprzeciwko mnie i sięgnął po pusty puchar, który
wypełnił szczodrze winem.
- Rozmawiałaś z Lucjuszem –
zagadnął mnie i przytknął błyszczący kielich do wąskich warg. Teraz to on
bacznie mi się przyglądał, jednak ja nie speszyłam się ani nie spuściłam
wzroku. Wręcz przeciwnie, patrzyłam zuchwale w jego szkarłatne oczy, chcąc go
sprowokować.
- Owszem, jakiś czas temu natknęłam
się na niego na korytarzu – przyznałam i oderwałam palcami kawałek
pieczonej kaczki, który włożyłam do ust. Żułam powoli mięso, nie odrywając
wzroku od twarzy Czarnego Pana. Kiedy wszystko przełknęłam, zapytałam z
uśmiechem: - Zdążył ci się już poskarżyć?
- Nie – wargi Voldemorta
również drgnęły lekko, a czerwone oczy rozbłysły w uśmiechu. – Przypadkowo spostrzegłem to w jego umyśle,
kiedy wędrowałem sobie po umyśle Harry’go Pottera. Mogę powiedzieć, że był to
swego rodzaju… skutek uboczny. Ale będę wdzięczny, jeśli przybliżysz mi temat
waszej rozmowy.
Roześmiałam się serdecznie i przechyliłam puchar, aby wypić kilka
łyków czerwonego wina, które przysłał mi niedawno Nathir. Domyślałam się, że
był to drobny prezent, aby zmiękczyć moje serce, gdyż ślub zbliżał się już
wielkimi krokami. Spodziewałam się także jego wizyty, choć nie dostałam od
niego żadnej wiadomości.
- Jeszcze pomyślę, że jesteś
zazdrosny. Nie mogę zamykać się sama w pokoju z mężczyzną? – Spytałam, a w
swoim głosie dosłyszałam dawną beztroską Victorię Hortus, którą byłam w
Hogwarcie.
Czarny Pan zrozumiał dowcip, jednak przez jego twarz przemknął cień
niezadowolenia. Nie był mężczyzną, który otwarcie mówił o swych uczuciach, mało
tego, przez większość czasu udawał, że w ogóle ich nie posiadał, dlatego w
chwilach, gdy wspominałam o czymś, co mogło byś jego słabością, często się
irytował. Miałam nadzieję, że i tym razem uda mi się wyprowadzić go z
równowagi, jednak Voldemort przetrwał tę próbę.
- Masz rację, nie możesz –
odparł, a oczy błysnęły mu znad krawędzi pucharu, który znów znalazł się przy
jego ustach. – Jako moja żona masz pewne
obowiązki, które musisz wypełniać. Jeśli się dowiem, że masz jakiegoś
mężczyznę, zabiję cię.
Znów się roześmiałam, choć teraz nie byłam już pewna, czy żartował,
czy mówił poważnie. Nie dałam się jednak zwieść, więc odparłam:
- Nie jestem twoją żoną. I
obawiam się, że nie dasz rady tak po prostu mnie zabić. Mam horkruksy…
Voldemort wstał gwałtownie i odrzucił puchar, który potoczył się po
podłodze, rozlewając resztkę niedopitego wina. Długa, czarna peleryna
załopotała głośno, a Czarny Pan już znalazł się przy moim krześle i chwycił
mnie z całej siły za kark.
- Ale będziesz – jego oczy
jarzyły się czerwienią jak dwa ogromne, zachodzące słońca, a kąciki ust zadrgały
lekko w tłumionym uśmiechu. – Jak
urodzisz mi syna. Przyjdę dzisiaj do ciebie.
Drugą ręką uchwycił mój podbródek i pocałował mnie w taki sposób,
jakby chciał tym samym dać zapowiedź tego, jakie ma wobec nas plany na tę noc.
Jego uścisk zelżał nieco, a dłoń wpełzła powoli pod obszerną perukę, pod którą
skrywałam swoje prawdziwe włosy. Byłam jedyną kobietą w tym pałacu, która nie
goliła głowy. Był to jedyny zwyczaj, którego nie potrafiłam przyjąć ze względu
na swoje angielskie wychowanie. Nie potrafiłam myśleć o sobie jak o łysej
królowej. Bezwłose dziewczęta nie były dla mnie kobiece, nawet wtedy, kiedy
nosiły peruki.
Czarny Pan prędko
odszedł do swoich zajęć, mimo że nie dowiedział się, o czym rozmawiałam z
Lucjuszem Malfoyem, co pozwoliło mi sądzić, że ów temat mógł być jedynie
pretekstem do tego, aby mógł zapowiedzieć swoją wizytę. Nie wiedziałam, czym to
było spowodowane, ale od czasu jego powrotu traktował mnie inaczej, ze swego
rodzaju rezerwą, choć jednocześnie łączyło nas więcej, niż przed jego
zniknięciem. Teraz naprawdę czułam, że poza uczuciem była między nami także
przyjaźń.
Dochodziła północ, kiedy
Czarny Pan zjawił się w sypialni. Odziany był w czarną przepaskę podtrzymywaną
przez wyszywany złotą nicią pas, a jego tors lśnił w ciepłym półmroku niczym
perłowo biały duch. Usiadłam na łóżku i oparłam się o wysokie, drewniane
wezgłowie, patrząc, jak powoli zmierza w moim kierunku. Odrzuciłam cienką
tkaninę, pod którą leżałam, odsłaniając całkiem nagie ciało. Czarny Pan w
sekundzie znalazł się przy mnie, a czarna przepaska opadła na podłogę, obnażając
jego pobudzoną męskość. Bez słowa przycisnął moją twarz do poduszek i przesunął
ręką po odsłoniętych plecach. Kiedy dłoń zatrzymała się na pośladkach, chwycił
mocno moje biodra, a jego członek powoli wbił się we mnie. Czułam, jak
delikatnie pulsuje, kiedy przesuwał się ostrożnie w moim wnętrzu. Najpierw
delikatnie i bez pośpiechu, z czasem coraz szybciej i mocniej. Wydałam z siebie
urwany jęk rozkoszy, który szybko został stłumiony przez gorący pocałunek. Wsunął
dłoń pod moje podbrzusze, aby móc swobodnie pieścić moją płeć, natomiast druga
ręka powędrowała bez żadnego skrępowania ku moim piersiom. Leżałam pod nim
przyciśnięta do materaca i wiłam się z rozkoszy, nie mogąc nic uczynić. Czarny
Pan robił wszystko, jakby posiadał nie jedną, a cztery pary rąk, które były
wszędzie. Błądziły po moim ciele z czułą stanowczością, tak samo jak wargi,
które zdążyły już zbadać dosłownie każdy kawałeczek moich pleców. Z minuty na
minutę narastała siła jego pchnięć, dzięki którym nie mogłam powstrzymać
chaotycznych jęków, a i on wcale się tego nie krępował. Krótkie, samcze
warknięcia opuszczały jego gardło, kiedy pierwszy raz przeszły mnie
elektryzujące dreszcze rozkoszy, choć członek Czarnego Pana nieustannie poruszał
się we mnie z coraz to większą zaciętością. Teraz już nie pieścił mego ciała, a
jego dłonie skupione były całkowicie na moich biodrach, które stanowiły dlań
swego rodzaju podporę. Czułam, że jest już blisko, gdyż całkowicie stracił nad
sobą kontrolę, aż przepastne łoże zaczęło obijać się o kamienną ścianę,
skrzypiąc okropnie. Minutę później wypełniła mnie strużka gorącej, perlistej
cieczy, co sprawiło, że wycięłam się w łuk z ostatnim, przeciągłym stęknięciem,
po czym opadłam na materac. Serce waliło mi w piersiach tak, jakbym dopiero co
przebiegła na jednym wdechu całe moje królestwo, a pościel pode mną była
gorąca, jak pustynny piach za dnia. Voldemort leżał przez chwilę na moich
plecach, a jego wciąż sztywny członek nadal znajdował się wewnątrz mnie.
Dopiero wtedy, gdy jego serce powróciło do normalnego rytmu, zsunął się na
poduszki obok mnie. Przytuliłam twarz do jego piersi, zachwycona, że zdołał
zaspokoić mnie dwukrotnie podczas jednej nocy, mając jednocześnie nadzieję, że
zostanie ze mną do rana. Czasami bywało tak, że zostawiał mnie po odbytym
stosunku, aby gdzieś zniknąć lub zająć się swoimi sprawami, które nie mogły
czekać. Mimo to byłam mu wdzięczna, że znajdował czas, aby spełnić swój małżeński
obowiązek, choć tak naprawdę nadal nie byłam jego żoną.
Przyciągnął mnie bliżej
do siebie, ucałował w czoło, co uznałam za jeden z najczulszych gestów, po czym
zaczął gładzić moje włosy. Oboje milczeliśmy. Voldemort z całą pewnością
pogrążony był we własnych myślach, ja natomiast rozkoszowałam się tą prostą,
choć niesamowicie przyjemną sytuacją. Byłam senna i odprężona, lecz wiedziałam,
że Czarny Pan szykował się, aby ze mną porozmawiać. Nie pomyliłam się.
- Chcesz wymknąć się na ślub
Zivit – rzekł, nieustannie bawiąc się moimi włosami. – Mimo że jesteś na nią wściekła, nie pozwolisz, żeby ta uroczystość
odbyła się bez ciebie.
Byłam zaskoczona trafnością tej uwagi. Owszem, od jakiegoś czasu
zaczęłam rozmyślać o zbliżającym się weselu, które oczywiście nie mogło odbyć
się w moim pałacu, nie mogłam przecież pozwolić, aby innowiercy splugawili
swymi obrządkami świątynie moich bogów, jednak musiałam udać się do Londynu na
uroczystość, która była ważna dla całej mojej rodziny. Niemniej jednak nie
podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji oraz nie wspominałam o tym nikomu, dlatego
trochę mnie zdziwiło, że Czarny Pan tak trafnie określił moje uczucia.
- Masz rację, myślałam o tym,
choć nie zamierzam się nigdzie wymykać niczym szczur – odpowiedziałam
spokojnie i podparłam się na dłoni, aby móc spojrzeć swemu kochankowi w twarz.
– Rozumiem, że masz coś przeciwko temu…?
- Obawiam się, że moje zdanie
jest w tym wypadku najmniej ważne, bo i tak uczynisz to, co zechcesz –
odparł, a na jego wąskich wargach zaigrał dziwny uśmieszek. – Chyba nie jestem odpowiednią osobą, aby ci
doradzać w tej sprawie, ale uważam, że powinnaś pojednać się z Zivit. Postąpiła
zgodnie z twoją prośbą i przestała spotykać się z Lucjuszem. Czy to nie
wystarczy, abyś odpuściła jej grzechy? Niech sobie wierzy, w co tylko chce.
Jeśli nie dostrzega potęgo twoich bogów, to sprawa jej sumienia.
Podczas tej nocy zaskoczył mnie po raz drugi. Pierwszy raz ukazał mi w
pełni swoje ludzkie oblicze. Chyba się myliłam, ale dostrzegłam w nim coś na
kształt… współczucia. On faktycznie potrafił wczuć się w inną osobę i zrozumieć
jej uczucia. Byłam pod ogromnym wrażeniem, choć nie dałam tego po sobie poznać.
Uśmiechnęłam się tylko lekko i rzekłam:
- Skoro tak mi radzisz, chyba
powinnam postąpić zgodnie z twoimi słowami. Jednak nie pozwolę, aby ślub odbył
się w moim domu. Udam się do Londynu, wezmę udział w ceremonii i
wspaniałomyślnie przebaczę siostrze. Tak, tak uczynię. Choć skąd pewność, że
Malfoy nadal do niej nie przychodzi?
Czarny Pan wyciągnął ramiona i przyciągnął mnie do siebie tak, że
nasze twarze znów znalazły się nieprzyzwoicie blisko siebie. Jego oczy błysnęły
szkarłatem, kiedy przechylił lekko głowę i pocałował mnie, a ja poczułam jego
język, który był jak wąż wsuwający się pomiędzy rozgrzane przez słońce
kamienie. Ten słodki, krótki pocałunek sprawił, że byłam w stanie uwierzyć mu
we wszystko.
- Mnie również zależy na tym,
aby Lucjusz trzymał się z daleka od twojej siostry, zaufaj mi – odparł. –
Taki mezalians mógłby zwrócić uwagę społeczeństwa na Malfoya, dzięki czemu mój
plan mógłby znów legnąć w gruzach. Zostaw to wszystko mnie i śpij już.
Przycisnął moją głowę do swojej piersi, a ja mogłam w końcu spokojnie
zasnąć, uradowana, że dał mi tej nocy więcej siebie, niż dotychczas. Czułam, że
byliśmy dla siebie najbliższymi przyjaciółmi.
~*~
Nie wiem, czy nie za
szybko lecę z tą fabułą, ale mam takie wrażenie, że przez te trzynaście lat,
kiedy Dżahmes czekała na powrót Voldemorta, wszystko było nieco monotonne i
strasznie się przeciągało, więc być może chcę to w jakiś sposób nadrobić. Nie
wiem, jak Wam, ale mnie się to podoba. W końcu czuję, że fabuła rozkręca się
tak, jak chciałam. Na kolejny rozdział jednak będziecie musieli troszkę
poczekać, ponieważ zbliża się sesja, a przed egzaminami co jest? Oczywiście
kolokwia i prezentacje (jakby nie można było tego wszystkiego rozłożyć w
czasie, tylko nagle każdy wykładowca sobie przypomina, że wypadałoby nam zadać
jakąś prezentację i najlepiej od razu kolosa jeszcze tego samego dnia). Ale
będę regularnie wchodzić na bloga, więc nie musicie się obawiać, jestem w
stałym kontakcie z Wami :*