13 marca 2009

8. Plan nieidealny

Uwaga: rozdział zawiera wątki erotyczne i inne sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania. xD

Sto trzy funty. No, sto dwa przecinek osiem, ale zawyżanie wagi bardziej mnie motywowało. Przez ostatni tydzień deszcz na dobre zagościł w tej części Szkocji i nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie zamierzał się wynieść. Cierpiałam, wyglądając na zewnątrz przez okno w bibliotece albo z dziedzińca — błonia z całą pewnością nadawały się do pływania, o bieganiu nie było mowy. Mimo to zielarstwo odbywało się normalnie za szkołą; zawsze przed zajęciami i po nich musieliśmy suszyć buty i skarpetki, bo trawnik rozmókł tak, że do cieplarni i z powrotem brnęliśmy po kostki w brudnej, lodowatej wodzie. Dlatego też zawiesiłam ćwiczenia przed zamkiem na czas nieokreślony, drżąc o każdy kęs. Posiłki w Wielkiej Sali stały się męczarnią, absurdalnie czułam na sobie wzrok wszystkich uczniów i nauczycieli, kiedy grzebałam w talerzu, choć nikt na mnie nie patrzył. Miałam wrażenie, że stawałam się coraz większa, a codzienne oględziny w łazience tylko to potwierdzały. O, na przykład tej fałdki na brzuchu jeszcze dwa tygodnie temu nie było. I łydki też jakby pełniejsze. Waga okazała się fałszywą przyjaciółką, bo pokazywała coś sprzecznego z odbiciem w lustrze. Zwykle podczas długiego sam na sam ze swoimi kompleksami przypominałam sobie noc z Tomem i dziękowałam Bogu, że niewiele wtedy kontaktowałam. Inaczej nie pozwoliłabym mu oglądać się nago w tak niedoskonałej powłoce. Trochę ze wstydu, trochę z zimna, które notabene stało się moim nieodłącznym towarzyszem, gdziekolwiek bym się nie zaszyła, zaczęłam nosić grube swetry. Matka nie puszczała mnie i Sokarisa do szkoły bez kompletu szat na każdą okazję i pogodę, a ja pierwszy raz doceniłam tę troskę.

Nadszedł kolejny szary poniedziałek (deszczowe niebo w Wielkiej Sali wywoływało same optymistyczne myśli, widziałam to nie tylko na ponurych twarzach Ślizgonów), który nie różnił się niczym od kilku poprzednich dni. Podniecenie związane z urodzinami profesora Slughorna już dawno wyparowało (choć pojawienie się byłego Ministra Magii niebywale uświetniło przyjęcie) i wszystko wróciło do normy. Przez te prawie dziesięć dni brat zdążył wyśmiać moją sylwetkę już osiem razy, a Nicolasowi ręka „omsknęła się” tylko dwukrotnie, ale z tą różnicą, że ten drugi po jakimś czasie potrafił zdobyć się na przeprosiny. Choć przez większość czasu nie mogłam na niego patrzeć, kiedy okazywał skruchę — prawdziwą! — nie potrafiłam się nie rozczulić. Jakimś cudem przynosił ze sobą kwiat i zdobywał się nawet na jakieś miłe słowa. Wiedziałam, że to zawsze trwało tylko chwilę, ale nie mogłam zaprzeczyć ciepłu, które wtedy ogarniało moje serce. Mimo że z niecierpliwością wyczekiwałam siedemnastych urodzin, by móc zakończyć tę szarpaninę, absurdalnie nie mogłam się powstrzymać przed dążeniem do zyskania aprobaty narzeczonego lub brata. Łapałam się na obmyślaniu sposobu na przypodobanie się Rowdy’emu, choć oczami wyobraźni widziałam kres tego związku. Kłamstwo, które wcisnęłam Tomowi podczas przyjęcia, zamieniło się w realny plan. Pod płaszczykiem spolegliwości powoli szykowałam się do jego realizacji, a pierwsza faza przypadła na ostatnie kółko ze Slughornem. Gdy dyskretnie podpytałam go o najbliższą wycieczkę do Hogsmeade („Zmęczenie materiału, co, panno Hortus? Dumbledore mówił o ostatnim weekendzie października, chociaż nie ukrywam, że czekam już na Gwiazdkę. Pamiętam, że podczas moich pierwszych ferii w Hogwarcie…”), mogłam przejść do fazy drugiej. Sporządziłam długi list, nad którym spędziłam cały niedzielny wieczór. Czułam, że namówienie matki na wizytę w wiosce nie będzie łatwe, dlatego wiadomość musiała wyjść doskonale — nie za dużo żałości, ale i nie za mało, by uniknąć zignorowania. Prośba wyważona, godna, a termin wycieczki wspomniany dwa razy, podbity argumentem tęsknoty. Kiedy podpisywałam kopertę, rozpierała mnie duma. Z fazą trzecią zaczęły się pierwsze schody, bo wymagała pomocy drugiej osoby, lecz przekonanie Gaby do wysłania sowy okazało się niepokojąco łatwe. Podczas przerwy między śniadaniem a zaklęciami wybrałyśmy się do sowiarni i przez chwilę patrzyłyśmy na jedną ze szkolnych płomykówek, jak powoli walczyła z deszczem i wiatrem, aż stała się maleńką, czarną plamką na tle szarego nieba.

— Długo tak będziesz się miotać? — zapytała Taciturn, kiedy wracałyśmy do szkoły opatulone w szaliki i grube swetry (ja dzisiaj założyłam dwa).

— Dowiem się, kiedy matka odpowie — mruknęłam. Od szczękania zębami zdrętwiała mi cała żuchwa. — Mogę liczyć na dys…?

— Na dyskrecję? Pewnie. — Choć uśmiech nie znikał z twarzy Gaby, zdawało mi się, że usłyszałam w jej głosie nutkę ironii. — Byle nie za długo. Nie obraź się, ja cię bardzo lubię… ale nie chcę mieć z Nickiem na pieńku.

Podczas każdego posiłku w Wielkiej Sali obserwowałam z gulą w gardle nadlatujące z pocztą sowy, a koleżanka odbierała różne listy i paczuszki, ale znaczące spojrzenie posłała mi dopiero podczas piątkowej kolacji. Do tej pory zdążyłam dostać od Bykowa dodatkową pracę domową za tygodniowe braki w dzienniku snów, pochwałę od profesora Flitwicka za bardzo ładne wąsy na doniczce i stosunkowo lekki cios od Nicka za rozmowę z Nottem po ciszy nocnej. Największą kulą u nogi okazała się (jak podejrzewałam) obrona przed czarną magią i te przeklęte zaklęcia niewerbalne, lecz nie skończyło się na samych minusach: poza Tomem prawie wszyscy radzili sobie fatalnie, dzięki czemu w ogóle nie odznaczałam się na tle grupy. Już prawie z ulgą powitałam nadchodzący weekend, kiedy Gaby dała mi do zrozumienia, że mała, czarna sówka wcale nie przyleciała z Birmingham, ale z Londynu. Do końca kolacji nic nie przełknęłam, walcząc z delikatnymi mdłościami i ściśniętym ze zdenerwowania gardłem. Świadomość, że w kieszeni Gaby ważyło się powodzenie mojego planu, była nie do zniesienia. Przez te pięć dni odmowa stawała się coraz większą abstrakcją, zaczęłam się nawet łudzić, że matka nie odpisze, co zwolniłoby mnie z konieczności podjęcia dalszych kroków, ale list przyszedł. Spoczywał w celowo rozerwanej kopercie i nic nie mogło zmienić jego treści.

Albo raczej decyzji Earth Hortus.

Serce tłukące się w okolicy przełyku tylko nasiliło uczucie mdłości, ale nie dbałam o to, kiedy godzinę później w sypialni dziewcząt Gaby miała wręczyć mi wymięty świstek pergaminu.

— Ostatni raz ci pomagam. Załatw to.

Jej stalowy wzrok ani trochę nie pasował do gładkiej, dziecięcej buzi, przez co tym bardziej mnie zmroził. Zanim wyciągnęłam drżącą rękę po list, wykrztusiłam ciche dziękuję. Choć przyjaźniłam się z Tomem i innymi, to Gaby była pierwszą osobą, o której pomyślałam. Chciałam nawet ją upewnić, że miałam u niej dług wdzięczności, lecz szybko zamknęłam usta — nie posiadałam nic, czym mogłabym się jej odwzajemnić. Gdy w zimnych dłoniach powoli obracałam list, siedząc bezpiecznie na swoim łóżku, zastanawiałam się, czego tak naprawdę chciałam. Otwartej furtki do działania? Na samą myśl poczułam silny skurcz w prawie pustym żołądku. Jedna część mnie podpowiadała, bym poszła do Toma i błagała go o pomoc, ale druga wzbudzała gwałtowny sprzeciw.

Zrób coś sama, dziewczyno. Bezużyteczne ścierwo, potrafisz tylko przepraszać.

— Wiem, wiem…

— Hmm?

Grzebiąca w swoim kufrze Gaby wynurzyła się na powierzchnię (w ręce ściskała coś, co przypominało ogromne, różowe pantalony) i spojrzała pytająco w moją stronę, ale tylko machnęłam ręką i cofnęłam się w głąb łóżka; zdecydowanym ruchem rozłożyłam przed sobą pergamin. Powitało mnie drobne, ale ładne matczyne pismo, na widok którego zrobiło mi się cieplej na sercu.

Córeczko!

Jak Ci pisałam — dla Waszej dwójki to wszystko nadal jest zbyt świeże, żebyś mogła tak pochopnie wydawać osądy! Ślub zmienia wszystko, a kiedy pojawi się pierwsze dziecko, zobaczysz, że nie poznacie siebie nawzajem. Tata też był przed weselem człowiekiem o trudnym charakterze, ale kiedy urodził się Sokaris — zupełnie inny mężczyzna. Miewa ciężkie chwile, lecz na co dzień to człowiek do rany przyłóż, sama zresztą wiesz. Mężczyźni zwyczajnie później dojrzewają, musisz dać Nicolasowi czas. Sokaris pisał, jak się Wam znakomicie zaczęło układać, może warto dać temu szansę? Postaram się czekać na Ciebie pod pocztą około południa, ale gdyby coś uległo zmianie, dam Ci znać. Niestety nie mogę Ci zbyt wiele obiecać, zaproszenia już dawno rozesłano, a my nie możemy sobie pozwolić na skandal. To zniszczyłoby ojca, pamiętaj, że wiele dla Ciebie poświęcił. A chyba nie chcesz go wpędzić do grobu. Proszę, dość już tych konspiracji. Jeśli chcesz wysłać mi sowę, zrób to sama. Mieszanie koleżanek do prywatnych spraw nie przystoi panience.

Trzymaj się ciepło!

mama

Przeczytałam to z mieszaniną szczęścia i rozczarowania. Ucieszyłam się, że za niecały miesiąc zobaczę matkę, ale nie mogłam uwierzyć, że znaczną część listu zapchała tym samym bełkotem, który słyszałam regularnie przez pół roku. Mimo wszystko obietnica spotkania przyniosła małe wytchnienie — dopóki ostatecznie się nie rozmówimy, mogłam odroczyć przymus działania do końca października. Tkwienie w stagnacji wywoływało we mnie pewien spokój, a zmiana przywoływała na myśl jedynie pustkę. Pomimo zapewnień Toma nie byłam przekonana, czy zyski przeważą nad stratami.

Moje siedemnaste urodziny nie były czymś nadzwyczajnym, choć dzięki niebywałej uprzejmości Nicka zaczęłam się nieśmiało łudzić, że pełnoletniość mogła zapewnić mi odrobinę szacunku z jego strony. W salonie podziękowałam bratu za życzenia i przyjęłam bardzo niezręczny pocałunek w policzek, a później jeszcze długo rozcierałam bolące żebra po niedelikatnym uścisku narzeczonego. Prezent, który mi ofiarował, okazał się… niezwykły. Kiedy ujrzałam łańcuch z białego złota i wiszący na nim ogromny krucyfiks, nie mogłam wydusić z siebie słowa; Rowdy wziął to za przejaw zachwytu, a kiedy zakładał mi naszyjnik, piał nad jego wartością.

— Robiły to gobliny. Moja matka wybierała. Ma gust, co nie? — mruczał, siłując się z maleńkim zapięciem. — Powiedziałem jej, że ma być ładne i spodobać się każdej babeczce.

Uśmiechnęłam się kwaśno, obracając w palcach ciężką, zimną zawieszkę, ale Rowdy nie zauważył tego grymasu (jego postękiwanie słyszałam tuż nad uchem). Była naprawdę ogromna, wielkości zaciśniętej męskiej pięści. Po drugiej stronie krzyża spostrzegłam wygrawerowaną łacińską sentencję, którą odczytałam z niemałym trudem przez wymyślną czcionkę.

— Deus propitius esto mihi peccatori. — Zaśmiałam się nerwowo, choć wnętrzności nieprzyjemnie się zacisnęły. — Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu. Cóż, to jest bardzo… eee… bogobojne. Nie mówiłeś, że twoi rodzice są tacy… hmm… no wiesz…

Zapięcie kliknęło cichutko i Nick wytarł spocone ręce w spodnie; opuszki palców miał zaczerwienione, a nos nadal zmarszczony od wysiłku.

— Tylko matka, ojciec nie wierzy w te bzdury — odparł i chwycił mocno moją dłoń. — No to ten… jeszcze raz najlepszego i takie tam. Idziemy?

Gdy kątem oka zobaczyłam trzęsącego się ze śmiechu Sokarisa, poczułam się jeszcze gorzej. Paradowanie po szkole z wielkim krucyfiksem na szyi (byłam wdzięczna, że sentencja znajdowała się w niewidocznym miejscu) okazało się lepsze od ukrywania śladów „uprzejmości” Nicka na policzkach albo nadgarstkach, ale i tak niemal spaliłam się ze wstydu, kiedy przechodząca obok nas Margaret Rowle pochwaliła naszyjnik i złośliwie błysnęła prostymi, białymi zębami. Jej spojrzenie dało mi do zrozumienia, że za moment cała grupa o wszystkim się dowie, ale nie śmiałam ukryć prezentu pod szatą. W Wielkiej Sali obserwowałam, jak doskonale odwzorowane oblicze Chrystusa przewracało oczami i marszczyło czoło. Nawet krople krwi spływające po twarzy wyglądały cholernie realistycznie; patrząc na to, czułam narastający dyskomfort. Miałam wrażenie, że w czarowaniu takich przedmiotów było coś niewłaściwego, a siedemnastoletnia wiedźma nie powinna tego nosić. Może siedemdziesięcioletnia i głęboko wierząca, ale nie taka, dla której Bóg stanowił raczej część angielskiej tradycji niż realną wartość.

Sklepienie w Wielkiej Sali nie wyglądało ani trochę lepiej od wczorajszego, dlatego nieco spóźnione sowy pryskające na nas kropelkami wody wcale mnie nie zdziwiły. Przed Sokarisem wylądowały dwa identyczne cętkowane puchacze z ogromnym pakunkiem. Wiedziałam, że to prezent od rodziców i babci, bo co roku wspólnie robili dla nas na urodziny „pudła różności”, ale nie zaprotestowałam, kiedy brat rozerwał kolorowy papier i zapobiegawczo przejrzał zawartość. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tych małych kontroli.

— Oni chyba chcą, żebyś się nie zmieściła w szatę ślubną. — Sokaris zacmokał, kręcąc karcąco głową. — Ej, Nick, oboje się będziecie toczyć do ołtarza.

Chłopcy zaczęli się śmiać; miałam ochotę wetknąć swoje niedojedzone jajko w rozdziawione usta Ezdrasza za ten wymuszony grymas. Przyjęłam paczkę i drżącymi rękami uniosłam wieko; nadal byłam zdenerwowana po uwadze brata, a widok słodyczy wcale nie poprawił mi humoru. Pomiędzy nimi znalazłam mnóstwo biżuterii, perfum i innych kobiecych dodatków — kolejne funty rzeczy, których miałam pod dostatkiem. Wyciągnęłam tyle czekoladowych żab, ile zmieściłam w obu dłoniach, wcisnęłam to Nicolasowi i zagadnęłam go:

— Możesz zabrać wszystkie, jeśli chcesz.

Rowdy parsknął śmiechem, ale podziękował jednym ze swoich firmowych mruknięć i zaczął napychać sobie kieszenie słodyczami z pudła.

— To chyba do ciebie.

Wyjął ze środka rozerwaną, czerwoną kopertę i rzucił ją na mój talerz, zajęty wybieraniem spomiędzy plątaniny świecidełek opakowań z fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta. Otrzepałam pergamin z pokruszonych skorupek i wyciągnęłam kolorową kartkę z nieco spłaszczonymi różyczkami z brzoskwiniowej koronki. Przy każdym otwarciu leciało ciche „sto lat” grane na inną melodię; przez chwilę bawiłam się, otwierając i zamykając kartkę, dopóki nie zrugał mnie zirytowany Nick. Przy powolnej nucie marszu żałobnego przeczytałam krótkie życzenia urodzinowe (poznałam eleganckie, pełne zawijasów pismo babci Jane) i bez słowa wróciłam do zimnego jajka, ale nie czułam już głodu. Policzki nadal piekły mnie po reprymendzie Rowdy’ego, a w grupie dawnych znajomych panowała nienaturalna wesołość — nie mogłam oprzeć się podejrzeniom, że niedyskretność Margaret miała z tym coś wspólnego.

*

Choć byłam pewna, że do końca niedzieli przyjaciele chociaż złożą mi życzenia, porozmawiałam tylko krótko z Rosierem, który (nie bacząc na czerwieniejącą twarz Nicka) bez pardonu dosiadł się do nas, kiedy Sokaris udał się na poobiednią drzemkę. Evan podziwiał przez chwilę krucyfiks na mojej szyi, ale opinię na jego temat zachował dla siebie. Kiedy odszedł do swoich, jeszcze długo patrzyłam w tamtym kierunku, dopóki nie poczułam mocnego szturchnięcia. To wtedy zadecydowałam, że takie życie nie było możliwe. Nie na dłuższą metę, nie w ogóle. Zamiast nadal żyć marzeniami o zmienianiu świata jak Tom i reszta, ja nauczyłam się leczyć drobne siniaki i zadrapania, by nie musieć ukrywać się za kurtyną włosów, a posłuszeństwo jeszcze bardziej weszło mi w nawyk — kiedy patrzyłam wieczorami w lustro, nienawidziłam się ze wszystkich sił.

Przebrzydły tchórz w równie szkaradnej powłoce.

O, a tu robi ci się fałdka, kiedy się pochylasz. Myślisz, że Margaret ma taki brzuch? Jest idealnie płaski.

Pokrako!

Sto brzuszków za każdego ziemniaka. To w sumie czterysta.

Czterysta pięćdziesiąt, jeden był ogromny.

I tak nie miałam ochoty na jedzenie. Wszystko było mdłe i niezachęcające, a ja zaczęłam się czuć permanentnie przeziębiona i śpiąca. Miałam wrażenie, ze zanim nadejdzie wiosna, umrę z bezczynności i braku apetytu. Oczywiście Sokarisowi nie przeszkadzało to w szydzeniu z moich grubych kostek. Kiedy brałam prysznic, piekło mnie całe ciało, ale potrafiłam stać pod niemal wrzącym strumieniem wody ponad godzinę, bo tylko tam nie było mi zimno. W klasie profesora Slughorna starałam się trzymać jak najbliżej kociołka, chociaż i tak bezustannie szczękałam zębami. Raz nawet zajął się ogniem szeroki rękaw mojej szaty i Nott pomógł w ugaszeniu małego pożaru doskonałym Aquamenti, za co dostał od nauczyciela dwa punkty dla domu. Mimo wszystko z niecierpliwością wyczekiwałam lekcji ze Slughornem i naprawdę się do nich przykładałam. Ingrediencje musiałam mieć zawsze idealnie posiekane i odmierzone, a Notta nie szło oduczyć robienia bałaganu — jako że pracowaliśmy łokieć w łokieć, walające się w zasięgu moich rąk skorupki ślimaków, pokruszona suszona jemioła i lepkie ślady po gumochłonach były powodem wielu sprzeczek. Po jakimś czasie nie mogłam znieść nawet widoku zaplamionego stanowiska pracy czy krzywo położonego nożyka. Potrafiłam naskoczyć na przyjaciela, zanim zdążyłam przemyśleć sytuację, a później przeżywałam katusze, użerając się z własnym sumieniem.

W ten poniedziałek kontynuowaliśmy nasze antidota z piątku. Każdy wylosował jakąś prostą truciznę, miał rozpoznać ją po zapachu i barwie (mnie przypadła mikstura na bazie arszeniku), a następnie stworzyć odtrutkę. Z satysfakcją zauważyłam, że zabrałam się za warzenie jako jedna z pierwszych, dzięki czemu w poniedziałek nie musiałam się śpieszyć. Przez kilka minut obijałam się nad swoim antidotum i dyskutowałam po cichu ze Slughornem, starając się nie wdychać cuchnących wyziewów z kociołka Notta.

— Mamy tu skupisko młodych mistrzów — powiedział nauczyciel, patrząc po kolei na mnie, Toma i Traversa. — Chociaż ciebie, Nott, powinniśmy zamienić z panną Taciturn. Pokaż, coś tam ukisił… Pfu, chłopcze…! To żeś się postarał! Ale działaj, działaj, masz jeszcze… niecałe czterdzieści minut.

Odszedł od nas, żeby zajrzeć Gaby przez ramię i pochwalić jej eliksir, a ja (ignorując lekkie mdłości) zlitowałam się nad Ślizgonem i zbliżyłam się, żeby spróbować uratować jego miksturę. Niestety okazało się, że Nott wyhodował na dnie swojego kociołka coś, co przypominało gęste błoto, a chmura ostrego, drażniącego zapachu spowiła tę część klasy, tworząc z innymi smrodami morderczy bukiet.

— Obawiam się, że już… już nic z tego… — Musiałam zacisnąć i potrzeć powieki, bo dym zaczynał gryźć w oczy. Zrobiło mi się gorąco, więc odsunęłam się od źródła smrodu, ale nic to nie dało, bo i tak zdążył wypełnić całe pomieszczenie. — Spróbuj z dyptamem, może…

Najpierw czarne mroczki, a zaraz potem silny wstrząs, jakby zetknięcie z twardą powierzchnią. Z podłogą. Choć była lodowata i szorstka, czułam ją jak przez gruby materiał, podobnie czyjeś mocne ręce, które zakleszczyły się na moich ramionach i próbowały podźwignąć, ale kolana miałam jak z waty. Byłam jak odcięta od rzeczywistości, jak przez mgłę widziałam i słyszałam małe zamieszanie, lecz nie mogło to do mnie dotrzeć. Serce biło szybko i nierówno, a duchota i gorąco napierały ze wszystkich stron; dudnienie w uszach zagłuszyło wszystkie dźwięki, jakby ktoś wyrwał mnie na moment z ciała. Ocknęłam się dopiero po ostrym, piekącym ciosie w twarz.

— Prze… praszam — wymamrotałam, przekonana, że to Nick.

Nagle zdałam sobie sprawę, że siedziałam na ławce pod ścianą, a Nott nadal ściskał moje ramię. Jednak pierwszą rzeczą, której nie mogłam pominąć, była okrągła, blada twarz profesora Slughorna. Wytrzeszczał niezmiennie przekrwione oczy i dyszał ciężko, jakby wcześniej biegł; zauważyłam w jego dłoni różdżkę, ale zanim zdążyłam o to zapytać, wcisnął mi w ręce swój ulubiony kubek z reniferami. Kiedy podniosłam go do ust, poczułam ciążące odrętwienie. Łyk zimnej wody zadrapał w gardle, ale grzecznie podziękowałam; znów uderzyło mnie nienaturalne gorąco, tym razem spowodowane wścibskimi spojrzeniami. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej chciałam, by przestali się gapić.

— Napędziłaś nam strachu, panno Hortus, nie ma co — odezwał się nauczyciel, kiedy i on odetchnął. Wyprostował się z trzaskiem swojej szmaragdowozielonej kamizelki i zwrócił się do klasy: — Zabieram pannę Hortus do skrzydła szpitalnego, wracajcie do swoich kociołków. Tom, przypilnujesz wszystkiego. Ty to zrobisz najlepiej, chłopcze. Kto wie, czy nie lepiej niż… ech. Nott, chłopcze, możesz już ją puścić.

Pani Jones kolejny raz udowodniła, że nie należy oceniać ludzi po pozorach. Ta wysuszona, przygłucha babcia z nieśmiertelną, nadgryzioną przez mole chustką na głowie najpierw zrugała profesora Slughorna („Powinien od razu zauważyć, to dziewczę nie jest blade, ono jest ZIELONE!”), a później kazała mi usiąść na najbliższym łóżku. Sama zniknęła na chwilę w swoim kantorku, trzaskając głośno drzwiami. Skrzydło szpitalne było puste, nie licząc spasionego, cętkowanego kuguchara, który należał do pielęgniarki. Dopóki nie wróciła, razem z nauczycielem obserwowaliśmy bezmyślnie, jak pożerał resztki ciasta, które pani Jones zostawiła na kredensie. Przez drogę na pierwsze piętro jakoś doszłam do siebie i teraz czułam się całkiem dobrze, ale wiedziałam, że kobieta nie wypuści mnie, zanim posłusznie nie przyjmę nagany i kilku słojów mikstur. Czarownica wypadła z gabinetu, szurając kapciami bez palców; w kościstej dłoni trzymała uniesioną różdżkę, którą kierowała lecącymi przed nią fiolkami. Jęknęłam w duchu, widząc ogromną butlę eliksiru pieprzowego.

— Skończył mi się wzmacniający, dobrze, że coś zostało w moim własnym kuferku — mruknęła, zezując groźnie na Mistrza Eliksirów, a cztery flaszki łupnęły z brzękiem o blat stolika przy moim łóżku. — Tak to jest prosić o coś młodych, koniec końców i tak liczysz na siebie…

Bez gadania wypiłam wszystko, co pielęgniarka mi podała, zastanawiając się, ile lat mogła mieć, skoro nazwała Slughorna „młodym”; on z kolei zaczął ją gorąco przekonywać, zasłaniając się (jak zwykle) brakiem czasu, ale kobieta nie dała się oczarować. Odwróciła się do niego plecami, tym samym zwróciwszy całą swoją uwagę na mnie. Zajrzała do gardła, zmierzyła puls, obmacała czoło i skronie, podczas gdy jej rozbiegany wzrok wyblakłych oczu ślizgał się po mojej twarzy. Zobaczyłam drgający nad górną wargą nerw.

— Śniadanie jadła? — zapytała, grzebiąc energicznie w kieszeni fartucha. Miała przepalony papierosami głos, a kiedy się zbliżyła, poczułam zapach świeżego dymu. Pod wpływem świdrującego spojrzenia zrobiło mi się głupio, więc tylko spuściłam głowę i pokręciłam nią. Pielęgniarka wiedziała, jak grać na wyrzutach sumienia uczniów. — Brawo! Kolejna, która myśli, że jak nie zje, to schudnie. Do trumny się odchudza? Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia! Jak chce dobrze czarować, jeśli nie ma siły podnieść różdżki? Siedzi tu i czeka na dzwonek, a potem prosto na obiad. Jasne? — Wyciągnęła w końcu wielką chusteczkę, w którą wydmuchała hałaśliwie nos. — A Horacy nie ma zajęć? I czekam na te wzmacniające, nie zapomniałam.

— Ależ oczywiście, będą, droga pani, będą. — Dygnął komicznie, ale twarz Jones miała ten sam kwaśny grymas. — Całuję rączki. A my widzimy się w Wielkiej Sali, panno Hortus.

Pożegnał się, obrócił na pięcie i tanecznym krokiem ruszył do wyjścia. Zostałam sam na sam z pielęgniarką, ale czarownica nie miała czasu, żeby się mną zajmować. Pozbierała opróżnione fiolki, butlę z eliksirem pieprzowym i zniknęła w swoim pokoju, a ja siedziałam w skrzydle szpitalnym jeszcze przez pół godziny. Żelazna waga zachęcała głośno z kąta, żeby z niej skorzystać, ale drzwi do gabinetu były niedomknięte. Kiedy już poczułam się lepiej, miałam żal do opiekuna, że zrobił w klasie takie przedstawienie; zwyczajnie zakręciło mi się w głowie, a nauczyciel wraz z Nottem postawiłby na nogi cały Hogwart.  

Nie pieprz. To miłe, że komuś nareszcie na tobie zależy.

Ty przegrany bachorze.

Zapatrzyłam się na nakrapianego kuguchara, który tarzał się właśnie na sąsiednim łóżku, rozsiewając dookoła sierść. Mechanicznie spojrzałam na białą poduszkę, o którą się opierałam — zdjęłam z niej kilka długich, rudawych włosów. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że Sokaris zakłopota się moim losem, co więcej, spodziewałam się anegdotki z mojej przeszłości, która miała ubarwić obiad. Wszyscy będą się śmiać, a ja cały posiłek przesiedzę z nieszczerym uśmiechem na ustach, udając rozbawienie. Ten typ złośliwości plasował się na samym szczycie upokorzeń, dlatego powrót do Wielkiej Sali powodował nieprzyjemne skurcze żołądka. Kiedy zadzwonił dzwonek obwieszczający przerwę na obiad, zsunęłam się z łóżka i opuściłam skrzydło szpitalne, nie czekając na zezwolenie pielęgniarki. Ze skwaszoną miną przeszłam najpierw przez poczekalnię, później przez szeroki korytarz, na końcu którego natknęłam się na Gaby. Zwolniłam trochę, lustrując ją wzrokiem — wyraźnie na kogoś czekała.

— Slughorn pozwolił mi po ciebie wyjść — odpowiedziała na pytanie, którego nie zdążyłam zadać. — Żebyś go widziała… jak się przejął.

— Niepotrzebnie, przecież nic się nie stało, za dużo oparów.

— Fakt, Nott nasmrodzi, ale chyba nie aż tak, żeby się przewracać. Wyglądałaś jak trup, naprawdę.

Spojrzałam na nią spode łba, ale serce wypełniło mi przyjemne ciepło. Choć zwykle utrzymywałam między nami dystans, teraz poczułam potrzebę uspokojenia jej. Wiedziałam, że kiedy odejdę od Rowdy’ego, znajomość z tą dziewczyną będzie jedynym, do czego zdarzy mi się zatęsknić. Szłyśmy wolnym tempem, jakby Gaby bała się, że znów zasłabnę, ale trochę powietrza i eliksiry wzmacniające postawiły mnie na nogi, tylko w kolanach wciąż czułam lekką słabość. Zdążyłyśmy idealnie, bo uczniowie dopiero się schodzili i zajmowali miejsca przy czterech stołach domów, gawędząc niefrasobliwie. Na podwyższeniu pod ścianą zobaczyłam profesora Slughorna — choć był mistrzem guzdralstwa, na posiłkach zjawiał się punktualnie — który przeciskał się między krawędzią blatu a przyszpilonym do oparcia Bykowem. Dopiero gdy usiadł i wymościł się na krześle, zobaczył, że go obserwowałam; puścił mi oczko i uśmiechnął się czarująco spod rudych wąsów.

— No i jest królowa niezgrabności! — Pełen jadu głos oznajmił, że Sokaris o wszystkim już wiedział. Wstał z miejsca i zaczął dygać, szczerząc się złośliwie. — To nic nowego, ale pozwól, że zapytam… znowu… jak to jest, że nie trafiłaś do Hufflepuffu?

— Od pięciu lat zadaję sobie to samo pytanie — mruknęłam nieprzytomnie, rozglądając się za nieobecnym Nickiem. — Posiłki w miłym towarzystwie, ograniczenie widoku twojej twarzy do minimum… Prawdopodobnie nareszcie jadłabym z apetytem i nie mdlałabym na eliksirach.

Gaby, która usiadła po mojej prawej stronie, zachichotała, jednak zrobiło mi się znacznie lepiej, gdy ujrzałam uśmiechającą się Ivy (na czas obiadu kolczyk wrócił do jej nosa). Sokaris nie musiał długo myśleć nad odpowiedzią, strzelał ripostami jak wprawiony czarnoksiężnik zaklęciami.

— Ja tylko dbam o twoją prezencję, droga siostro — oświadczył z ważną miną, jakby nie dosłyszał poprzednich słów. — Strach pomyśleć, ile zajmowałabyś miejsca na ławce, gdybyś nie musiała mnie oglądać.

Poczułam się szczerze dotknięta, nawet uniosłam się nieco, ale zanim otworzyłam usta, czyjaś wielka, ciężka dłoń opadła niedelikatnie na moje ramię. Strząsnęłam ją mechanicznie, lecz Nick chyba tego nie zauważył, bo usiadł przy stole i przyciągnął mnie do siebie. Z mniejszą niż zwykle cierpliwością zniosłam wilgotny, twardy pocałunek w usta, bo kątem oka zobaczyłam barczystego Yaxleya wchodzącego do Wielkiej Sali, a za nim resztę grupy.

— Odleciałaś na lekcji. Tak mówił tamten. — Rowdy wskazał paluchem na miejsce bliżej stołu nauczycielskiego; odwróciłam się (z pewnym trudem, bo ramię Nicka nadal mnie oplatało) i zobaczyłam samotnego Notta rozglądającego się na boki. — Ale już w porząsiu, co nie?

— T-tak — wydukałam, zaskoczona jego niespodziewanym przejawem troski. Nawet pozwoliłam mu się przytulić, ale tylko na moment, bo jak na komendę wszystkie półmiski wypełniły się smakowitymi potrawami.

Nałożyłam sobie trochę ryżu i najmniejszego klopsa, jakiego znalazłam w szklanej salaterce. Udawanie przy takiej ilości sąsiadów, że się jadło, nie było łatwe, ale szybko nabrałam wprawy — wystarczyło co jakiś czas dokładać coś na talerz i podskubywać, a wtedy jedzenie zawsze wyglądało jak resztki po normalnym obiedzie. Od kiedy moje ćwiczenia na błoniach zostały ograniczone do minimum, jeszcze ostrożniej podchodziłam do posiłków, wszystko dokładnie przeliczając.

— W czym mogę ci pomóc? — zapytałam, próbując ukryć narastające rozdrażnienie, ale Taciturn gapiła się bezczelnie szeroko otwartymi oczami i z niezmiennie promiennym uśmiechem na ustach, wyraźnie chcąc mnie sprowokować.

— Zielarstwo też chcesz olać?

— Nie zamierzam, dobrze się czuję. — Wsunęłam do ust pierwszą łyżkę ryżu. Odruchowo chciałam go natychmiast połknąć, ale przezwyciężyłam zagłuszany od rana głód i zaczęłam wolno gryźć, aż ziarenka prawie rozpłynęły się na języku. — Proszę.

Celowo odwróciłam się do Nicka, który pałaszował teraz ogromną, pieczoną nogę kurczaka, za nic mając zasady etykiety (przód szaty miał poplamiony, a jego sztućce leżały porzucone na blacie), ale i tak czułam na sobie rozpraszające spojrzenie koleżanki. Jedzenie w takich warunkach było niemożliwe. 

Zamierzałem skończyć ten obiad w spokoju i po swojemu, ale rozpraszające, natrętne uwagi Gaby wszystko komplikowały. Wciskałam w siebie każdy kęs, i choć żołądek bolał z głodu, gardło miałam zaciśnięte, jednak Taciturn pilnowała, by na talerzu nic nie zostało. Ba, jeszcze mi dokładała! W tamtym momencie nie potrafiłam docenić jej troski, mimo że bardzo chciałam. Przez całe zielarstwo czułam się potwornie przepełniona i myślałam tylko o tym, żeby wrócić do dormitorium. Wiedziałam, że profesor Slughorn zarezerwował boisko dla naszej drużyny na piątkowy i sobotni wieczór, Rowdy już zdążył się tym pochwalić, dlatego moja udawana choroba miała trochę czasu, żeby się rozwinąć. Kiedy mówiłam narzeczonemu o fatalnym samopoczuciu, nie do końca rozminęłam się z prawdą — od dwóch godzin walczyłam z potwornymi mdłościami. Przeklinając wścibskość Gaby, zamknęłam się w łazience (upewniwszy się, że w przystającej do niej sypialni nikogo nie było) i uklękłam przed toaletą. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, gdy modliłam się przed porcelanowym bogiem; przypuszczałam, że po wszystkim nastąpi ulga, ale zamarłam sparaliżowana strachem, a głośny gwizd w uszach niczego nie ułatwiał. Dysząc ciężko nad przerażającą decyzją, powoli sobie uświadamiałam, że z każdą minutą spożyty obiad coraz bardziej zaburzał moją doskonałość.

Ryż. Pół kalafiora. Cztery klopsy. Duże.

Wcisnęłam palce do samego gardła, zanim świadomość się zbuntowała i odciągnęła moją rękę; poznałam już trzeci typ wymiotowania i ten — typ na siłę — okazał się ze wszystkich najbardziej bolesny i nieprzyjemny. Męczyłam się przy toalecie długie minuty, które zlały się w nieskończoną katorgę. Obmacywałam lodowatą deskę z taką intensywnością, jakbym miała zamiar wgnieść cały kibel w płytki, aż zrobiła się ciepła i lepka od moich spoconych rąk. Skończyłam, kiedy wydawało mi się, że właśnie tak dokonam żywota — zarzygana i powykręcana na popękanych kafelkach w ślizgońskiej łazience. Natychmiast wszystko spłukałam, ale smród pozostał. Czułam go w powietrzu, na sobie, we własnym oddechu, od którego znów mnie zemdliło, ale nie miałam już czym wymiotować. Odsunęłam się pod przeciwległą ścianę, byle dalej od toalety; trzęsłam się jak w gorączce, a gardło piekło od wciskanych do niego palców. W ustach poczułam smak krwi. Czy to możliwe, bym podrapała je obgryzionymi paznokciami? Musiałam zdjąć gruby sweter i wierzchnią część obfitej, szkolnej szaty, ale i tak parowałam. Przez chwilę myślałam, że spłonę. Przesiedziałam pod rozkosznie chłodną umywalką, dopóki nie minął pierwszy szok.

Dokonałam tego.

Nie przesadzaj, przecież to tylko rzyganie. Nic wielkiego.

Światło nad lustrem miało chłodną białą barwę, dlatego nie znalazłam żadnego usprawiedliwienia na to, co zobaczyłam. Spoglądające na mnie odbicie patrzyło przekrwionymi, szklącymi się oczami, a bladozielona twarz lśniła od potu — doskonałość w czystej postaci. Kiedy czwarty raz szorowałam zęby, pocieszałam się, że pozbyłam się wszystkiego, co czyniło mnie nieszczęśliwą. Znalazłam się o krok bliżej bycia piękną, docenianą i kochaną. Wiedziałam, że wystarczyło się przełamać, a kolejny raz będzie przyjemnie łatwy. Powiedziało mi to mrugające odbicie zmęczonej, ale zadowolonej dziewczyny.

*

Umierałam cichutko w dormitorium przez resztę piątku i do późnych godzin porannych w sobotę. Teraz mdłości towarzyszyły mi niezmiennie w swojej lekkiej, ledwo wyczuwalnej formie, co jakiś czas dając do zrozumienia, że były i nie zamierzały odejść. Nie potrafiłam rozróżnić, czy to z głodu, czy znowu zaniemogłam i eliksiry pani Jones przestały działać, ale nie miałam dość odwagi, żeby to sprawdzić. Na szczęście po obiedzie wszystko niespodziewanie puściło i mogłam zjeść względnie wolny od wyrzutów sumienia posiłek, upewniwszy się, że Gaby nie czaiła się w pobliżu. Po wszystkim zaszyłam się bezpiecznie w pokoju wspólnym z dziennikiem na kolanach i możliwie jak najbliżej kominka; zamierzałam nazmyślać tyle snów, żeby uzupełnić braki z wróżbiarstwa, a potem przysiąść nad Demaskowaniem przyszłości, zwłaszcza że do Bożego Narodzenia profesor Bykow zamierzał skończyć frenologię i zwieńczyć ten dział godzinnym sprawdzianem. W salonie było dziś wyjątkowo luźno, ponieważ znaczna część młodszych uczniów postanowiła towarzyszyć naszej drużynie podczas treningu, a moi przyjaciele gdzieś zniknęli, więc w dormitorium siedziała tylko garstka starszych Ślizgonów niezainteresowanych quidditchem. Kiedy skrobałam w obitym czerwoną skórą notatniku niestworzone historyjki, Midnight kręcił się w pobliżu, muskając końcem wysoko uniesionego ogona pufy i okrągłe stoliki; dopiero gdy zabrałam się za zgłębianie tajników podręcznika, usadowił się na moich kolanach. Jego ciepły ciężar na podołku wywoływał jedne z przyjemniejszych uczuć, których w tej chwili mogłam pragnąć, a ciche mruczenie stanowiło doskonałe tło dla powtarzanych pod nosem regułek. Budowa czaszki już dawno wyleciała mi z głowy po ostatniej kartkówce i musiałam na nowo uczyć się o szwach, częściach sutkowych i łuskach, ale ledwo przebrnęłam przez trzecią stronę, której większość stanowił dokładny rysunek żuchwy, poczułam coś znacznie cudowniejszego niż rozkoszną miękkość fotela, ciepło Midnighta czy jego mruczenie — dotyk wypielęgnowanej, długopalczastej dłoni na karku. Dreszcz, który przebiegł mi po plecach, bez wątpienia nie był wywołany jej chłodem. Gdy się odwróciłam, Tom cofnął rękę i obszedł fotel, żeby zająć miejsce na jego wysiedzianym podłokietniku; zobaczyłam przelotny uśmiech, kiedy wzrok Riddle’a omiótł strony podręcznika.

— Źle wyglądasz — powiedział cicho. Choć przysiadł tylko na chwilę, Midnight natychmiast przeniósł się na jego kolana. — Usiądź dzisiaj z nami. Obiecuję, że nie wmuszę w ciebie dziesiątej dokładki.

Zaśmiałam się pusto, ale ze smutkiem pokręciłam głową. Natychmiast zaczęłam analizować, czy miał na myśli moją twarz, czy ciało, którego przecież nie mógł widzieć przez obszerną szatę i ogromny, gruby sweter z przydługimi rękawami. Szybko otrząsnęłam się z tych automatycznych myśli, widząc badawcze spojrzenie ciemnych oczu.

— Wiesz, że nie mogę. Dostałam trochę swobody, nie chcę tego zaprzepaścić. Sokaris znowu jakimś cudem się dowie. On ma chyba pelerynę-niewidkę… Wysłałam do matki sekretny list. — Uniósł brwi, ale nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego tymi wieściami. — Napisała, że Nick zmieni się po ślubie. Złagodnieje.

Tym razem to Riddle się roześmiał, chociaż i ten śmiech nie był szczery. Gładził automatycznie Midnighta, który teraz zwisał z jego kolan głową w dół, jakby zamierzał zsunąć się na podłogę, choć głośne mruczenie i przymknięte z rozkoszy oczy wyraźnie temu zaprzeczały. Przez twarz Toma przebiegł ledwo dostrzegalny cień, lecz aura, która była nieodłączną częścią niego, nie została nawet odrobinę zaburzona. Ten spokój wydawał mi się absurdalny w połączeniu ze słowami, które padły.

— Bzdura. Nigdy nie oczekuj od mężczyzny zmiany — odparł tak cicho, że jego głos prawie zlał się z kocim buczeniem. — Nie po ślubie. Rowdy jest wobec ciebie skurwysynem i takim samym skurwysynem pozostanie. — Oddał Midnighta i wstał. — Czekam na piątym piętrze. Po kolacji.

— Co…? — musiałam podnieść głos, bo już był w połowie drogi do wyjścia. — Dlaczego?

— Przyjdź. Przekonasz się.

Zniknął w korytarzu, a ja zorientowałam się, że stałam z kotem na rękach, który zaczął się wyrywać, żeby biec za Tomem. Schyliłam się po książkę, która musiała ześlizgnąć się z moich kolan, a Midnight wykorzystał tę sytuację i skoczył bezgłośnie na posadzkę; chwilę później i on znalazł się w przedpokoju. Opadłam z powrotem na fotel i zaczęłam różdżką oczyszczać sweter z sierści, która na granatowej wełnie odznaczała się na biało. Choć zwyczajowo wypełnił mnie gniew pomieszany z mdłym niepokojem, pierwszy raz od bardzo dawna poczułam ukłucie podekscytowania. Jeszcze przez kilka minut próbowałam skupić się na nauce, ale głowę miałam pełną wątpliwości i pytań, a budowa żuchwy przepływała swobodnie przez moje myśli, nie pozostawiając w nich żadnego śladu. Najbardziej logicznym powodem tego spotkania musiał być tajemniczy plan. Tak, Tom zaczął się niecierpliwić i chciał wiedzieć, co postanowiłam. Z takimi obawami i szybko bijącym sercem udałam się do Wielkiej Sali; wiedziałam, że to za wcześnie na kolację, ale koniecznie chciałam skończyć jeść, zanim drużyna wróci z treningu, a Rowdy rozłoży nade mną swoje opiekuńcze, sępie skrzydła.

Kiedy weszłam do komnaty, od razu spojrzałam na sufit — ciemnoszary, zachmurzony i znowu lało, na szczęście zaczarowane krople rozmywały się w połowie drogi do naszych głów. Przy czterech stołach siedziały już małe grupki, a na podwyższeniu dla nauczycieli poza profesorem Slughornem ujrzałam jedynie Dumbledore’a, który (w odróżnieniu od kolegi) nie jadł, tylko mówił do Mistrza Eliksirów, popijając coś z wielkiej czarki. W części Ślizgonów znajdowało się jedynie sześciu uczniów, z czego czwórkę doskonale znałam — Avery, który z progu wyglądał jak dwie osoby, Crabbe, Goyle i wciśnięty między nich zgarbiony Lucjusz Malfoy. Wszyscy odwrócili głowy jak na komendę, kiedy zajęłam miejsce blisko drzwi, ale tylko im pomachałam i szybko zaczęłam wlewać w siebie herbatę; nie chciałam, żeby się do mnie przysunęli, zwłaszcza że Wielka Sala — jak na złość — powoli zaczęła się wypełniać. Najpierw wlała się do środka prawdziwa fala rozgadanych Puchonów (trochę trwało, zanim każdy spokojnie usiadł), następnie pojawiły się mniejsze grupki Krukonów, ale kiedy ujrzałam znajome twarze ze Slytherinu, wpadłam w małą panikę. Uśmiechnęłam się kwaśno do Rosiera, szarą, przetłuszczoną czuprynę Notta (i jego samego) całkowicie zignorowałam, zajęta swoją kanapką, a kiedy w pośpiechu opuszczałam salę, żując ostatni kęs jabłka, wydyszałam pospieszne cześć do Gaby, nawet na nią nie patrząc. W drzwiach prawie minęłam się z Ezdraszem, modląc się, by mnie nie zauważył. W tej chaotycznej ucieczce niemal przewróciłam w holu profesora Flitwicka, który odbił się od mojego brzucha i prawie upadł na plecy, ale skończyło się na strachu, ogromnym wstydzie i gorących przeprosinach. Kiedy wspinałam się po szerokich schodach, przeciskając się między napływającymi Gryfonami, czułam, jak płonęła mi twarz. Wiedziałam, że na Toma będę musiała jeszcze długo poczekać, dlatego jak ogromnie się zdziwiłam, gdy ujrzałam go opartego biodrem o kamienną barierkę. Podeszłam bliżej i zobaczyłam nonszalancko skrzyżowane na piersi ramiona i podrygującą różdżkę w lewej dłoni. Bez wątpienia słyszał, jak dyszałam i pojękiwałam, pokonując kolejne stopnie (na trzecim piętrze w tym popłochu dałam się złapać w pułapkę zastawioną przez Irytka i upadłam boleśnie na siedzenie, kiedy dywanik wyślizgnął mi się spod nóg), ale odwrócił się, dopiero gdy się z nim zrównałam.

— Wiedziałem, że nie usiedzisz na miejscu — rzekł, prostując się. Zmarszczyłam czoło, zniesmaczona tym obcesowym komentarzem, ale nie odważyłam się wydusić słowa, bo wiedziałam, że Riddle będzie miał za chwilę większy powód do irytacji. Przełknęłam ślinę, czekając na rozstrzygające pytanie, ale on wyciągnął rękę, dając znak, bym za nim poszła. — Nie potrzebuję czytać ci w myślach, żeby wiedzieć, co zrobisz.

— Mam nadzieję, że Nick nie jest tak przewidujący — mruknęłam pod nosem. Już miałam zapytać, dokąd mnie prowadził, kiedy zwolniliśmy, przechodząc obok pomnika Borysa Szalonego, natychmiast zostałam oświecona. — Nie, Tom, mieliśmy nie…

— Tak? — zdziwił się, wyginając usta w znajomym półuśmieszku, który zwiastował kolejny niecny plan.

Stanęliśmy przed łazienką prefektów, a on wypowiedział hasło. Choć werbalnie się opierałam, nie zrobiłam nic, żeby nie wejść z nim do środka. Na korytarzu panowała pomarańczowa jasność, więc przez moment widziałam w mrocznym pomieszczeniu tylko czarne kształty, ale Tom nie pofatygował się, żeby zapalić pochodnie; był zajęty ryglowaniem drzwi. Ja tymczasem postąpiłam nieśmiało do przodu, powoli przyzwyczajając się do ciemności. Gdyby nie deszcz i permanentne zachmurzenie, prawdopodobnie przez witraż z syreną w wysokim gotyckim oknie wpadałoby teraz światło księżyca; przeszłam wzdłuż wpuszczonego w podłogę basenu, podziwiając chyba setkę złotych kranów zdobionych barwnymi kamieniami szlachetnymi o różnych kształtach i wielkościach. Sam zbiornik (musiał służyć za wannę, bo nie widziałam tu niczego innego, w czym można było się umyć) wyłożono marmurowymi płytami, tak samo podłogę, ale ściany pokrywała aksamitna, miła w dotyku tapeta, przypominające tę z mojej sypialni w wielkiej willi Hortusów. Podniosłam głowę, żeby obejrzeć żyrandol, ale przy wysokim sklepieniu nic nie wisiało, za to przez cały sufit ciągnął się przepiękny, wyraźny fresk z pluskającymi się wesoło syrenami i druzgotkami. Usłyszałam cichy trzask, a pokój wypełniło ciepłe światło świec powtykanych w dwa złote kandelabry na długich nogach. W porównaniu z małym, prostym kibelkiem z naszego dormitorium czy wysłużonymi, szkolnymi toaletami łazienka prefektów wyglądała jak wyciągnięta z Wersalu, a w pomarańczowym blasku ognia lśniła jak ze złota.

— Zawsze noś ze sobą różdżkę — poradził Tom, chowając swoją do kieszeni. — Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba rozliczyć się z kimś albo zapalić światło.

Sprawiał wrażenie rozluźnionego, kiedy bez skrępowania zdejmował wierzchnią szatę i powoli rozpinał guziki koszuli, patrząc na mnie prowokująco. Bezczelnie. Nawet nie zdążył pozbyć się spodni, a ja już odwróciłam głowę, czując potworne gorąco rozchodzące się od policzków na całe ciało. Speszona zwiększyłam dystans, udając, że zainteresowałam się wygiętą na witrażu syreną, ale patrzyłam na nią niewidzącym wzrokiem, próbując bez patrzenia zlokalizować Toma.

— Dlaczego akurat łazienka? — zapytałam, siląc się na spokój. Riddle natomiast zdawał się niczym nie przejmować; kiedy na niego zerknęłam, składał buty na brzegu basenu.

— Sprawdzone miejsce — odparł krótko. Podczas gdy ja próbowałam zapanować nad drżeniem głosu, on nic sobie nie robił z wyraźnie słyszalnej ironii. — Nie wstydź się, już widziałem wszystko, co ukrywasz pod tym worem.

Przeszedł przez całą salę bez najmniejszych oznak zażenowania, choć nie miał na sobie zupełnie nic, a ja w środku cała się trzęsłam. Przeklinając naiwność, żałowałam, że znowu nie mogłam się napić i zwyczajnie oddać się w jego ręce, nie myśląc o tym, co pomyśli, kiedy zobaczy takie ciało. Znalazłam się pod ścianą i nie miałam już dokąd uciec, a jakiś diabełek korcił, żebym spojrzała na wprost. I spojrzałam. Wcześniej tak byłam skołowana po nieplanowanym pierwszym razie i fatalnymi skutkami alkoholu, że nie potrafiłam sobie przypomnieć żadnego obrazu, odczuć czy widoku Toma, a teraz miałam go przed sobą w pełnej i nagiej okazałości. Szkolne szaty zakrywały jego szczupłą posturę, a jako że na co dzień również nosił w pełni zabudowane ubrania, nie pamiętałam, by kiedykolwiek odsłonił ciało powyżej łokci. Nigdy nie zapominał o zapięciu ostatniego guzika koszuli, nawet gdy z czerwcowego nieba lał się żar. Jednak teraz porzucił sztywne przywiązanie do reguł (miałam wrażenie, że trzymał się tylko swoich i tylko wtedy, kiedy mu to odpowiadało), zaburzając tym samym moją swobodę. Gdy znalazłam się twarzą w twarz z tym pokrętnym uśmieszkiem, wiedziałam, że musiał mieć teraz pyszną zabawę, obserwując, jak uciekałam od niego wzrokiem i za wszelką cenę próbowałam utrzymać fason. Pozostanie w ubraniach stało się moim priorytetem, dopóki nie zalał mnie morzem pocałunków; w sekundę stopniałam pod wpływem jego dotyku, a aby mogło to postępować, musiałam pozbyć się szaty i swetra, w które byłam zakutana. Ciepło bijące od Toma miało dwojaką naturę, bo momentalnie udzieliło się i mnie — intensywna aura, która w innej sytuacji piekłaby nieprzyjemnie, teraz podsycała pożądanie. Stałam pod ścianą, rozdarta między gorącym pragnieniem a palącym wstydem, kiedy z wypiekami na twarzy zsuwałam spódnicę. Włosami i drugą ręką próbowałam zakryć intymne miejsca; za pierwszym razem nie odczuwałam żadnego stresu, więc teraz panikowałam dwa razy bardziej, ale łagodne dłonie i wargi szepczące nad uchem szybko uporały się z tym problemem. Subtelne muśnięcia nadwrażliwej skóry na piersiach wywołały pierwsze nieśmiałe westchnienia.

I nagle przerwał. Zatrzymał się w połowie ruchu, utkwiwszy wzrok w czymś, co wisiało mi na szyi. Wziął w długie, zgrabne palce duży wisior, o którym już dawno zapomniałam, uniósł do oczu i zaśmiał się ostro, nienaturalnie.

— A… to od Nicka — odpowiedziałam na jego pytające spojrzenie.

Przez twarz przebiegł mu jakiś niepokojący cień, kiedy bez trudu rozpiął łańcuszek i rzucił na kłębowisko ubrań nieopodal nas; nie rzekł ani słowa, ale brwi nadal miał kpiąco uniesione. Jednym zapalczywym pocałunkiem wymazał wszelkie zalążki wyrzutów sumienia, które miały zamiar się pojawić. Szumiało mi w głowie, a serce waliło tak, jakby chciało przebić żebra, kiedy znalazłam się w zasięgu czarodziejskiej mgławicy. Byłam pewna, że gdybym otworzyła oczy, ujrzałabym jej zarys. Intensywny dotyk przenikał przez wszystkie sfery mojej intymności i doprowadzał do frustracji, chociaż wyraźnie czułam, że przeciągający się moment niecierpliwości dobiegał końca. Drżącymi rękami pozbyłam się reszty ubrań i — skrzętnie kryjąc wstyd — stanęłam przed nim, jak mnie Pan Bóg stworzył, ale w ciemnych oczach nie dostrzegłam niczego prócz pożądania. Żadnego oceniającego wyrazu, żadnej prześmiewczości. Bez trudu założył sobie na biodra moje nogi i już był we mnie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia; do samego końca nie powiedział ani słowa, zajęty pieszczotami, a i ja, ośmieliwszy się trochę, choć nadal bardzo nieporadnie, pozwoliłam sobie na więcej, niż bym kiedykolwiek podejrzewała. Kiedy utrzymanie pocałunków stało się niemożliwe, a nasze wspólne fortissimo wypełniło łazienkę, miałam wrażenie, że znaleźliśmy się w piekle. Gdyby moje paznokcie wychodziły choć trochę poza palce, znaczyłyby teraz jego plecy czerwonymi pręgami, kiedy temperatura i napięcie między nami stawały się nie do zniesienia. Tom trzymał mnie mocno i bez momentu słabości, jakbym nic nie ważyła, a kiedy otwierałam oczy, widziałam w spojrzeniu szkarłatny żar, który czułam na sobie przez kolejne minuty; wyjęczałam jego imię, osiągnąwszy szczyt przyjemności, a on posłał mi tylko jedno warknięcie. Zsunęłam się na podłogę, wciąż czując aurę zabarwionej złością żądzy, ale nie dbałam o to. Ukryłam twarz w dłoniach, by odciąć się od rozpraszających bodźców, odzyskać oddech i powrócić do siebie — wszak na jakiś czas Riddle wyrwał mnie z ciała. Kiedy tylko się pojawiał, stawałam się tym, czym on chciał, żebym była.

Szum wody rozproszył rozkojarzenie, w które wpadłam. Uniosłam głowę i zobaczyłam prędko napełniający się basen i kucającego na jego krawędzi Toma. Gdy tak się nachylał, wyglądał upiornie z przebijającymi się przez skórę żebrami i wystającym kręgosłupem przywodzącym na myśl sznur pereł. Oczywiście nie omieszkał uraczyć mnie kolejnym wyrachowanym uśmiechem, kiedy wyczuł, że go obserwowałam. Podniosłam się i ruszyłam ku niemu na drżących nogach, starając się nie pamiętać, że nadal nie miałam na sobie ubrania; wtedy poczułam stróżkę ciepłej cieczy spływającą po udzie. Automatycznie zacisnęłam zęby, ale nieprzyjemny dreszcz i tak wstrząsnął moim ciałem. W tym czasie Riddle wślizgnął się do basenu i przepłynął kilka razy wzdłuż jego brzegu. Okazało się, że z każdego kurka lała się woda pomieszana z innym płynem, a Ślizgon postanowił odkręcić kilka na raz i teraz w łazience aż gęsto było od mocnego, słodkiego zapachu. Kiedy emocje opadły, a do głosu znowu doszedł rozsądek, pojawiła się kolejna rzecz mącąca wewnętrzny spokój — przynajmniej mój, bo Tom nie wyglądał na przejętego. Pluskał się, dopóki nie wymościłam się bezpiecznie w rogu basenu; aby zanurzyć się po szyję, musiałam stać na palcach, ale Riddle był tak wysoki, że mógł spokojnie brnąć przez wodę i nie martwić się o jej poziom.

— A co, jeśli teraz mogłam… wiesz… — wyjąkałam, walcząc ze skurczem w żołądku, ale nie musiałam kończyć, żeby chłopak zrozumiał, co miałam na myśli.

— Co to znaczy „teraz”? Za pierwszym razem też można zajść w ciążę, nie wiedziałaś o tym? — zapytał, ale widząc moje przerażenie, dodał: — O wszystkim pomyślałem, jest tak, jak powinno być.

Podpłynął bliżej, żeby znów mnie pocałować i unieść na tyle, bym zrównała się z nim twarzą. Ten łagodny, szeroki uśmiech w ogóle do niego nie pasował, mało tego, wyglądał złowieszczo, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nie powiedział wszystkiego, co siedziało mu w głowie. Gdyby nie to, że doskonale znałam jego drugie oblicze i wiedziałam, jak potrafił stać się przykry, wpadłabym w pułapkę uroku i gładkich słów. Może przez moment dałam się oczarować, ale bez przerwy miałam w głowie to okrutne spojrzenie, które posłał w pociągu Margaret. Pomógł mi umyć włosy i wydawał się tak samo rozluźniony, jak zaraz po wejściu do łazienki, a w brązowych oczach nie mogłam się doszukać srogości czy dawnej obowiązkowości. Kiedy wyszliśmy z basenu, całkiem przesiąknięci intensywnym zapachem płynu do kąpieli, rozłożył się na podłodze i poprosił cicho, bym przy nim poleżała, a ja wspięłam się na szczyty własnej bezpruderyjności, i choć skręcałam się w sobie ze świadomością tej niedoskonałej nagości, nie sięgnęłam po ręcznik. Podłoga była czysta i przyjemnie chłodna, ale i tak drżałam nieznacznie od drażniącego, subtelnego dotyku, patrząc Tomowi w oczy. Ten z kolei ani razu nie wymienił ze mną spojrzenia, kontemplując bliżej nieokreślony punkt na moich plecach, a jego dłoń sunęła powoli i z niemal irytującą dokładnością po ramionach, linii kręgosłupa, biodrze, zapuszczając się niżej, ale nie było już w tym erotycznej impulsywności. W pewnej chwili powiedział, że podobają mu się moje dołeczki nad pośladkami, ale zrobił to z taką miną, jakby myślami uciekł gdzieś daleko; nie uwierzyłam w jego wątły uśmiech — chyba pierwszy raz od bardzo dawna całkowicie naturalny, jakby pieczołowicie wypracowana maska zsunęła się na ułamek sekundy. Bardzo chciałam znaleźć się teraz w jego głowie, widzieć to, co on widział i o czym dumał, co było prawdopodobnie odległe od prostych, szkolnych spraw, czego nie miałam prawa rozumieć. Wodziłam wzrokiem po jego nagim ciele — teraz już bez cienia zakłopotania — zachwycając się doskonałością szczupłych nadgarstków, wystających obojczyków i małych kosteczek na ramionach. Chybotliwe światło świec igrało na nich, tonąc we wszystkich wgłębieniach, a biel skóry Toma niemal zlała się z marmurem podłogi; minęło dużo czasu, zanim się zorientowałam, że przyglądał mi się. Po twarzy znowu swawolił zuchwały uśmieszek, a z oczu wyzierało ustawiczne samozadowolenie, żadnego śladu po poprzedniej melancholii.

— Szablonowa arete, co? — mruknął przeciągle. — Wiem, mam to na co dzień, możesz podziwiać.

Zaczęłam się śmiać, ale odwróciłam wzrok, czując napływające do twarzy gorąco. Przewróciłam się na plecy, a jego dłoń od razu powędrowała do mojego brzucha i zaczęła po nim wodzić, od czasu do czasu zapuszczając się w okolice piersi. Rysował palcem małe kółka tuż nad łonem, kiedy zapytałam z nadzieją na rozwianie dręczących wątpliwości:

— I co? Teraz już tak będzie?

— Jak?

Dobrze wiedział, co miałam na myśli, ale chciał to usłyszeć. Nadal podpierał się nonszalancko na ręce, ale nie wyglądał już tak wytwornie z mokrymi, posklejanymi włosami na niczym nieskalanym czole (absurdalnie przyszedł mi do głowy Nott i jego wylęgarnia pryszczy), jednak nie było mi ani trochę do śmiechu. Powoli zbaczaliśmy na niebezpieczną ścieżkę, która swój koniec miała w kolejnej sprzeczce.

— Będziemy żyć, jakbyśmy się nie znali, a za kilka tygodni znów mnie zaczepisz, pójdziemy na szybki seks…

— Na twoje własne życzenie.

— Tak, ale liczyłam, że…

— …że będziesz mieć narzeczonego i przyjaciół? — przerwał mi, uśmiechając się pod nosem. — Stoimy po dwóch stronach barykady.

Zagryzłam wargi, niezadowolona z kierunku, jaki obrała ta dyskusja. A ustępliwy wyraz twarzy Toma powodował tylko niepotrzebne wyrzuty sumienia. Nie, nie niepotrzebne. Riddle robił to celowo i znowu doskonale się przy tym bawił, widząc, jak się miotałam, próbując sklecić odpowiedź, która by go zadowoliła.

— No dobrze — westchnęłam. — A jeśli uda mi się przejść na tę właściwą stronę… co wtedy zrobisz?

— Już mówiłem — w jego głosie zabrzmiało zniecierpliwienie. — Ożenię się z tobą.

Znów się zaśmiałam, tym razem już całkiem szczerze, a on patrzył na to bez cienia zakłopotania czy irytacji; jakby cierpliwie czekał, aż przestanę się wygłupiać. Przez moment nawet zmroziła mnie ta świadomość i właśnie to zmotywowało odpowiedź.

— Hmm, tak, ale wiesz, że będziesz musiał iść do mojego ojca, przekonać go, że masz więcej do zaoferowania niż państwo Rowdy… i poprosić o moją rękę. — Odwróciłam się z powrotem na brzuch i podparłam głowę na rękach. — Poprosić. Potrafisz prosić, Tom?

Milczał przez chwilę, wodząc nieświadomie wolną ręką po moim ciele. Wiedziałam, że nie myślał nad tym, co rzec, widziałam w jego oczach gotową odpowiedź i pewność, że nie będę tym zachwycona. A kiedy już się odezwał, rozkoszując się brzmieniem tych słów, głos miał opanowany.

— Nie będę prosił o coś, co mogę sobie po prostu wziąć. — Wyciągnął rękę i pierwszy raz od dawna jego dotyk sprawił mi ból, kiedy chwycił mój podbródek. — Jesteś już moja i jeśli spróbujesz mnie zdradzić, zabiję cię. Rozumiesz?

Skinęłam głową z nabożną miną, choć czerwony blask w jego oczach zasiał ziarno niepokoju. Riddle obdarzył mnie kolejnym długim pocałunkiem, jakby na pożegnanie, ale było w nim coś natarczywego, ta posesywność, z jaką przyciągnął mnie do siebie — Tom w jednej chwili stracił tę otoczkę subtelnego uroku, która od niego biła. Na powierzchnię wydarło się coś nowego, ciemnego, właśnie to coś, czego próbkę poznałam wtedy, przy kominku, kiedy rozmawialiśmy pierwszej nocy po przybyciu do Hogwartu. Rozsądek podpowiadał, że chłopak tylko się droczył, ale czy kiedykolwiek widziałam go droczącego się? I dlaczego zabrzmiał tak cholernie poważnie, choć głos niezmiennie utrzymywał na spokojnych tonach? Kiedy pozwolił, bym się od niego odsunęła, na powrót podparł się na ręce i patrzył wyczekująco, z lekko uniesionymi brwiami; zrozumiałam, że chciał, bym sobie poszła, choć sam nie ruszył się, by sięgnąć po ręcznik czy szkolną szatę. Pod ostrzałem jego badawczego spojrzenia musiałam wstać i przejść przez całą łazienkę, żeby się ubrać. Powoli wdziewałam poszczególne części garderoby porozrzucane w nieładzie pod ścianą, podczas gdy on opieszale zaczął się przeciągać; jego ubranie było idealnie poskładane i leżało na kupce na brzegu basenu. Opuszczałam toaletę z naręczem mieszanych uczuć — niewiarygodnie rozluźniona, spełniona, ale i pełna różnego rodzaju niepokojów, czego nie mogłam powiedzieć o Tomie. Zmierzałam do wyjścia, kiedy on poprawiał koszulę; miał już na sobie spodnie, ale nadal był boso, a jego włosy sterczały na wszystkie strony, domagając się grzebienia.

— Posłuchaj, ja… ee… jeśli zobaczysz mnie z siniakiem czy… nie chcę, żebyś reagował — odezwałam się, kładąc dłoń na srebrnej klamce z wielkim rubinem. W gardle czułam rosnącą gulę. — Uprzedź Rosiera, dobrze?

Przytaknął milcząco i odwrócił się, żeby ubrać buty. Na jego twarzy nie zobaczyłam śladu, który świadczyłby o tym, że choć trochę się przejął. Wraz z zapięciem ostatniego guzika koszuli powrócił cichy, beznamiętny i poukładany Tom Riddle, którego nikt nie podejrzewał o niewłaściwe zachowanie.

*

Od schadzki w łazience prefektów byłam jeszcze bardziej zmotywowana, by dobrze poprowadzić rozmowę z matką. Jak każdy uczeń odliczałam dni do Hogsmeade, codziennie zerkałam na kalendarz nad łóżkiem Dafne Carrow, jakby ten nawyk miał przyspieszyć nadejście soboty dwudziestego ósmego października. Żyłam w ciągłym stresie, mając na uwadze słowa Toma, a Nick — jakby wyczytał to w moich myślach — nalegał na spotkanie „sam na sam”. Kiedy po raz pierwszy wyszedł z niedwuznaczną propozycją, długo milczałam, patrząc na powoli nabrzmiewającą na jego skroni żyłę, a później uciekłam, nim zdążył zareagować. Jednak nie mogłam wiecznie chować się przed nim w łazience dla dziewcząt, zwłaszcza że spędzałam w niej i tak zdecydowanie zbyt dużo czasu. Albo pod prysznicem, albo przed lustrem, albo okupując toaletę, jakbym piła cztery kwarty piwa na dzień, co było znaczną przesadą, ponieważ nie musiałam już zagłuszać głodu herbatą. Mdliło mnie za każdym razem, kiedy próbowałam zmuszać się do jedzenia, więc postanowiłam zaufać apetytowi, który od dwóch tygodni żył własnym życiem, a niedokończone porcje zastępowałam forsownymi ćwiczeniami — oczywiście w łazience. Troska Gaby na szczęście okazała się chwilowa; dziewczyna zaraz po niedzieli wróciła do swoich przyjaciółek, a ja mogłam męczyć się nad talerzem, wolna od jednej pary natarczywych oczu. W zalotach narzeczonego prędko doszukałam się pozytywów, jednak wymagało to ode mnie obudzenia ślizgońskiego sprytu, który — miałam ogromną nadzieję — drzemał pod stertą wyrzutów sumienia i strachu. Z ciężkim sercem i potężną niechęcią do występnych zamiarów starałam się zepsuć to, co z takim trudem budowałam od początku września, licząc, że Nick nareszcie straci cierpliwość. Naprawdę chciałam, żeby mnie uderzył, by doprowadził moją twarz do takiego stanu, jak nigdy dotąd. W akcie desperacji pomyślałam nawet o sfałszowaniu ran — wiedziałam, że w gronie przyjaciół znajdzie się ktoś, kto ukrywał sadystyczne skłonności — ale powierzchowna przyzwoitość zachowała tę pokusę wyłącznie dla własnych fantazji. Niestety Rowdy jak by się odczarował! Panował nad sobą i tylko czasami zdarzało mu się poszarpać mnie za szatę, dlatego dzień przed wycieczką (owładnięta przeraźliwą desperacją) bez pytania pomaszerowałam za nim do lochów, uradowana, że znalazł się pretekst, by nie dojeść kolacji. Udałam, że zbyt mocny uścisk jego palców był przypadkowy, a mocno pulsująca żyła na skroni nie istniała; powód tej nerwówki bardzo szybko się wyjaśnił, kiedy za zamkniętymi drzwiami nieużywanej klasy nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie o podarunek. Zaschło mi w gardle, ponieważ nie wymacałam krzyżyka pod swetrem, ale i to prędko się wyklarowało — Nicolas rozluźnił zaciśniętą pięść, a moim oczom ukazała się zawieszka owinięta poplątanym łańcuszkiem. Niemal fizycznie poczułam odpływającą z twarzy krew, wiedząc, że na tłumaczenie zabrakło już czasu — przed oczami miałam Toma i jego kpiące spojrzenie, gdy prezent od Rowdy’ego wylądował na jego dłoni. Pierwszy cios w twarz przyjęłam jak wybawienie, a smak krwi, kiedy Nick rozkwasił mi wargę otwartą ręką, słodko zagrał na języku. Instynktownie próbowałam zasłaniać głowę ramionami, ale od uderzeń nie było ucieczki, bo w ruch poszedł ostro zakończony kozak, a wszystko to bez słów. Nieskończoną ilość razów później, kiedy zostałam sama na zakurzonej podłodze, otrzepałam szkolną szatę (ten rozerwany rękaw trzeba będzie naprawić) i wróciłam do dormitorium, żeby zaszyć się pod prysznicem w swojej samotni, aby podziękować w myślach Aniołowi Stróżowi z odznaką prefekta na piersi. Gorący strumień smagał mnie po grzbiecie tak długo, aż zwilgotniały wszystkie płytki, a kiedy wypełzłam na zewnątrz, długo stałam przed lustrem, wpatrując się z dzikim podnieceniem w posiniaczoną twarz. Tępy ból pulsował nieprzyjemnie wzmocniony nagrzanym powietrzem i wodą, ale nie dbałam o to, po raz setny oglądając się w odbiciu; widok dwóch zagłębień nad pośladkami przywołał falę wspomnień i kolejny uśmiech. Siniaków na plecach — jak udałam — nie zauważyłam.

Rozsunęłam zasłony i wypełzłam z łóżka, kiedy Dafne Carrow jako ostatnia zamknęła za sobą drzwi. Wczorajszy obłęd minął przez noc i teraz na widok swojej poobijanej twarzy ogarnęła mnie lekka trwoga. Zniknęła, co prawda, cała opuchlizna, usta wróciły do swoich rozmiarów, a krew na dolnej wardze zakrzepła, tworząc bolesnego w dotyku strupa, ale na policzku i łuku brwiowym rozlał się piękny, czerwony krwiak. Bez zbędnego użalania się nad sobą uwinęłam się z poranną toaletą w nieco ponad kwadrans, wyrobionym ruchem strząsnęłam włosy na lewe oko i opuściłam dormitorium. Dopiero w sali wejściowej przywitałam się z dawno zapomnianymi promieniami słońca, które (jak się okazało w Wielkiej Sali) przedzierały się przez snujące się po niebie ciemne chmury. Przez otwarte drzwi zerknęłam tęsknie w stronę błoni, ciesząc się na pierwszy od kilku tygodni spacer, ale zanim owa szczęśliwa chwila nadeszła, czekało mnie śniadanie w towarzystwie brata, Ivy, Nicolasa i jego wiernego kompana Ezdrasza. Ich wzrok ślizgał się po mojej twarzy, jakby nie dostrzegali widocznych śladów, ale pierwszy raz nie miałam im tego za złe. Kiedy opuszczaliśmy zamek, dobiegała dziesiąta, więc byliśmy jednymi z ostatnich, którzy zdecydowali się na wypad do Hogsmeade; w zamku zostali wyłącznie młodsi, ale i tak w większości wynieśli się na błonia, ciesząc się prawdopodobnie jednym z ostatnich dni przed zimową szarugą. Okutani w grube płaszcze, wlekliśmy się w szóstkę do samej wioski jednakowym ślimaczym tempem (w holu jak spod ziemi wyrosła przed nami Gaby — ona również nie skomentowała mojej jednoznacznie opuszczonej na lewe oko kurtyny włosów, co mogło oznaczać, że została uprzedzona przez siostrę); nie odezwałam się do nikogo przez całą drogę, próbując strawić narastające zdenerwowanie, natomiast chłopcy zdawali się doskonale bawić. Wyglądali na zrelaksowanych, kiedy rozprawiali o rozpoczynającym się sezonie quidditcha, nowinkach wyczytanych w Proroku Codziennym i przesławnym Nymphe D’or. Ignacy Rowdy poza piastowaniem zaszczytnego stanowiska w Wizengamocie, byciem wielkim szychą w Ministerstwie Magii i liczeniem napływających strumieniami galeonów posiadał także ogromne kasyno w samym sercu Londynu, o którym Nicolas bardzo często rozprawiał, choć szczerze wątpiłam w większość jego historyjek. Jeśli mogłam wierzyć plotkom i pani Rowdy była choć w połowie tak bezkompromisowa, noga jej syna nie postała w Nymphe D’or dłużej niż minutę. Patrząc spomiędzy włosów na tył głowy Ślizgona, powtarzałam sobie po raz wtóry przygotowane argumenty, dzięki którym miałam żyć długo i szczęśliwie z dala od poukładanego życia państwa Rowdych. Jeden już czerwienił się na mojej twarzy, lecz obawiałam się, że nie wystarczy, by przełamać strach Earth.

Dróżka biegnąca przez las zmieniła się w bruk, a my znaleźliśmy się na skraju deptaka. Podczas naszego spaceru słońce przysłoniły ciemne chmury, a wiatr szarpał wściekle niemal nagie korony drzew otaczających wioskę, zwiastując nadchodzący deszcz. Szczelniej opatuliliśmy się szalikami (moja szczęka poszła w ruch, kiedy poczułam pierwszy lodowaty podmuch) i szybszym krokiem ruszyliśmy w kierunku Trzech Mioteł. Uczniowie, którzy przechadzali się po schludnym ryneczku z fontanną, chyba pomyśleli tak samo, bo zaraz za nami do pubu wtoczyła się duża grupa rozgadanych czwarto albo piątoklasistów. W pomieszczeniu było tłoczno i gwarno, a prawie wszystkie stoliki pozajmowane, lecz Nicolas wykorzystał swój naturalny urok osobisty i przekonał siedzące na najlepszych miejscach trzecioklasistki do zwolnienia krzeseł. Kiedy już usadowiliśmy się wygodnie przy okrągłym stole, a Ezdrasz pobiegł po sześć kremowych piw, rozpoczęła się moja walka z czasem. Choć Trzy Miotły huczały od głośnych rozmów i śmiechów, słowa nakładały się na siebie, tworząc nieprzyjemną kakofonię szmerów, która uniemożliwiała zrozumienie siedzącej obok mnie Ivy czy Sokarisa. Co jakiś czas zerkałam na ładny, okrągły zegar stojący na ceglanym gzymsie; zaczęłam się denerwować, kiedy do dwunastej pozostało dziesięć minut. Rowdy zamówił czwarte piwo kremowe. Gdzie on to mieścił? Siedem minut. Gaby zaczęła na mnie zerkać, co potwierdziło, że przeczytała list od Earth. Gdy zostało pięć minut, Sokaris wstał od stołu i skierował się w stronę toalety, potrącając młodszych uczniów.

Teraz albo nigdy, mała. To twoja jedyna szansa.

Tak gwałtownie poderwałam się ze swojego krzesła, że przewróciłam butelkę, opryskując poplamiony blat resztką kremowego piwa.

— Uważaj, co robisz — warknął Nick, choć kropelki nie dosięgły jego części stołu. — Zaraz, moment, a ty gdzie?

— Przejść się.

Wiedziałam, że moje kłamstwo było szyte zbyt grubymi nićmi, by Rowdy w nie uwierzył, nawet pogoda na to wskazywała (deszcz coraz agresywniej bębnił po zaparowanych szybach), ale pięć minut później, nie wierząc we własne szczęście, szłam w towarzystwie Gaby w kierunku poczty. Wiedziałam, że obecność Toma i jego wiernych kompanów w Trzech Miotłach przesądziła sprawę — skoro wszyscy okupowali kontuar ślicznej, młodziutkiej córki właściciela, nie mogłam spotkać się z nimi poza barem. Podejrzenia narzeczonego co do nich pozostawały dla mnie całkowitą enigmą, a zachowanie wydawało się nieracjonalne, lecz czas na cierpliwość już definitywnie się skończył. Biegłam mokrym brukiem, walcząc z wiatrem i próbując utrzymać kaptur na głowie; oczy miałam pełne deszczu, ale i tak zauważyłam znajomą sylwetkę krążącą pod wysokim gmachem. Moja matka była nieprzeciętnie wysoka i szczupła, i choć ojciec nie pozwalał jej podkreślać sylwetki obcisłymi szatami, nie rezygnowała z wysokich obcasów i spiczastych tiar, które jeszcze bardziej ją wydłużały. Przed wejściem na teren poczty pożegnałam się nieśmiało z Gaby i pomknęłam w kierunku kobiety, z trudem ignorując niekontrolowane drżenie kolan. Serce pchało mi się do gardła i chyba dwukrotnie urosło od momentu, kiedy znajoma fioletowa peleryna ze złotym obszyciem mignęła na tle ceglanej ściany.

— Już myślałam, że nie przyj…

Przerwało mi stłumione westchnienie matki. Nie zważając na to, że wiatr zdarł jej z głowy kaptur i targał pieczołowicie poskręcanymi lokami, chwyciła moją twarz w obie dłonie. Niemal fizycznie czułam wzrok jej zielonych oczu palący rozciętą wargę, policzek i brew; spodziewałam się czułego przytulenia i żarliwych zapewnień, że ślub odwołany, dlatego nie zdołałam powstrzymać zduszonego okrzyku, kiedy usłyszałam:

— Dlaczego tego nie zakryłaś? Co ty sobie myślisz, chodząc z takim sińcem… Chcesz, żeby ludzie zaczęli gadać?

Cofnęłam się powoli, oddychając głęboko, by się nie rozpłakać. Coś wielkiego i kolczastego nieprzyjemnie przewróciło się w moim żołądku; musiałam odtrącić matczyne ręce, bo ich dotyk coraz mocniej parzył.

— Żartujesz? — zapytałam cicho. Wszystkie układane przez ostatnie dni argumenty odleciały wraz z nadzieją na zerwanie zaręczyn. — To… to zrobił ten wasz… doskonały… zięć!

Z trudem wyrzuciłam z siebie te wszystkie słowa, a kiedy skończyłam, dyszałam ciężko, jakbym przebiegła całą drogę od Hogsmeade do Hogwartu i z powrotem. Jednak widok krzaczastych, uniesionych brwi matki i zatroskanego wyrazu twarzy powiedział mi, że wcale nie żartowała. Zderzenie z rzeczywistością było podobne do bliskiego spotkania pięścią Nicka, ale dużo bardziej upokarzające.

— Proszę cię, nie histeryzuj — wycedziła, rozglądając się na boki; jej piersi falowały szybko pod szatą. Udawanie, że nie byłam świadoma walki, którą toczyła, okazało się banalnie proste. — Chodź… usiądziemy gdzieś, nie będziemy tutaj rozmawiać. No, chodź, chodź.

Zorientowałam się, że zgubiłam rękawiczki, kiedy wsunęłam skostniałe ręce do kieszeni płaszcza. Drżałam z zimna i zdenerwowania, ale pozwoliłam poprowadzić się wydeptaną, błotnistą ścieżką na tyły poczty, gdzie usiadłyśmy na mokrej ławce. Wiało tam znacznie mniej, bo z jednej strony miałyśmy budynek, a z drugiej wysokie sosny; matka wyczarowała prowizoryczne zadaszenie, które odpychało krople deszczu, choć i tak byłam zbyt roztrzęsiona, by zwracać uwagę na takie niedogodności. Wbiłam w nią wściekłe spojrzenie, pogardzając w myślach wszystkim, za co wcześniej ją ceniłam. Ciemne, zrośnięte brwi, malutki, ostry nosek i wysokie kości policzkowe, którymi tak się zachwycałam, wydały mi się teraz wstrętne. Kasztanowe loki wisiały jej po obu stronach twarzy mokrymi strąkami, a tusz spłynął z rzęs i odbił się pod oczami — w tej chwili bardziej niż zwykle przywodziła na myśl egzotyczną piękność, na widok której zrobiło mi się niedobrze ze złości. Dumała nad odpowiedzią całą wieczność, a kiedy już się odezwała, głos jej drżał.  

— Zaproszenia już zostały wysłane, wszyscy potwierdzili swoją obecność… rodzice twoich kolegów, profesor Slughorn. Na ślubie będą ludzie z gazety, to jest wydarzenie roku, cała sfera patrzy. Posłuchaj, ojciec zapożyczył się u Carrowów, żeby uzbierać na twój posag… Jeśli nie dojdzie do ślubu, złoto przepadnie, rozumiesz?

Furia uderzyła mi do głowy jak jeszcze nigdy wcześniej. Gdyby nie mocny uścisk matki na moim nadgarstku, zerwałabym się na równe nogi. Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek zachowała się wobec niej tak niegrzecznie, ale w tym momencie nie dbałam o nic.

— Chcecie mnie… przehandlować. — Twarz matki stała się teraz jedną nieregularną, czarną plamą. Musiałam głęboko oddychać, żeby nie stracić kontaktu z otaczającym światem. — Co babcia ma na ten temat do powiedzenia? No tak, zapomniałam… sprzedała cię z dziadkiem, kiedy byłaś w moim wieku.

— Dziecko, co ty opowiadasz!

Łzy mieszały się z deszczem, ale nie poddałam się słabości, która ściskała mnie w gardle. Siedziałam sztywno wyprostowana, nie dostrzegając szklących się oczu matki i trzęsących się warg. Miałam pełną świadomość tego, że właśnie walił się mój świat, a wszystkie logiczne argumenty traciły na wartości, kiedy na piedestale stało złoto i opinia sfery.

— Mamo, jeśli naprawdę mnie kochacie — wykrztusiłam, walcząc z łamiącym się głosem — nie pozwolicie na to z ojcem… mogę wyjść za każdego… nie wiem, dogadajcie się z rodzicami Notta… Mulcibera… kogokolwiek… ale nie za niego. Błagam cię. Nie będę żoną Nicka, inaczej… ja… ja się zabiję i…

Earth nie pozwoliła mi skończyć. Szybko otarła łzy, odchrząknęła głośno, a jej twarz wykrzywiła się w paskudnym grymasie imitującym jakiś groteskowy grymas. Z zaskoczeniem przyjęłam mocny, nienaturalny uścisk, ale zanim się z niego wyplątałam, matka już stała i drżącymi palcami wpychała pod kaptur mokre, poszarpane włosy.

— Nie histeryzuj — powtórzyła tak, jakby nic się nie stało, choć w jej oczach nadal płonęło szaleństwo. — Masz tu… kupisz sobie w aptece maść na siniaki… przyjedziesz do domu na Boże Narodzenie, weźmiecie z Nicolasem ślub… będzie pięknie…

Wcisnęła mi w ręce sakiewkę, odwróciła się na pięcie i zniknęła za pocztą, a sekundę później przez szum wiatru dosłyszałam stłumiony odgłos teleportacji. Jeszcze długo siedziałam na mokrej ławce pod blednącym zadaszeniem, wpatrując się w miejsce, w którym zniknął rąbek fioletowej peleryny matki. Nie dowierzałam temu, co się wydarzyło, wciąż miałam wrażenie, że spotkanie z Earth jeszcze nie nadeszło, a to, czego byłam świadkiem, toczyło się jedynie w mojej głowie. Tak, właśnie tak musiało być, bo jak wytłumaczyć to, że nie czułam zimna? To jedynie fantazja.

Oczywiście. Jak zwykle masz rację.

~*~


Jestem tak zażenowana starymi rozdziałami, że nawet tego nie czytam, tylko opcja zaznacz i backspace. Jeszcze długo będę pisać wszystko od nowa, bazując jedynie na starych pomysłach. Mam cholernego pecha. Nie pamiętam, kiedy tak się męczyłam przy erotyku, dosłownie wyciskałam z siebie każdy wyraz i na to zeszło mi najwięcej czasu. CHOCIAŻ cholernie mnie kusi, żeby wpakować Victorię do łóżka Nicka. To by było małe, ale ciekawe odstępstwo od tego, co było przed betowaniem. Nudzi mnie to poukładanie. Hmm… XD
Ten rozdział dedykuję Ciemnej Pani.