27 grudnia 2013

Rozdział 82

         Teraz, kiedy przestałam przejmować się niedorzecznym romansem Zivit i Malfoya, powoli zaczęłam popadać w rutynę. Listy od Czarnego Pana oraz ich treść były wyznacznikiem mojego humoru. Wielokrotnie musiałam się powstrzymywać, aby po prostu nie polecieć do Londynu. Przez te wszystkie lata nauczyłam się kontrolować poczynania innych i teraz nie mogłam usiedzieć na miejscu ze świadomością, że gdzieś na północy realizuje się plan mego pana.

         Okazało się, że nie jestem tak silna, jak sądziłam. Po ostatniej wiadomości od Czarnego Pana stwierdziłam, że nie mogę dłużej siedzieć bezczynnie w luksusowych komnatach i marnować czas, podczas gdy mogłam przydać się gdzieś indziej. Dlatego natychmiast oświadczyłam Heather, że wyjeżdżam.
- Pan zakazał opuszczać Egipt! – zawołała. Ściągnęłam usta, oburzona jej bezczelnością, ale nie skomentowałam tego. W zamian odpowiedziałam chłodno:
- Nikt nie będzie mi zakazywał ani nakazywał. Sama jestem sobie panią i to jest moja decyzja.

Jeszcze tego samego dnia wyleciałam na swoim dywanie w kierunku morza. Nie chciałam marnować energii na podróż. Byłam pewna, że Czarny Pan nie będzie zachwycony, kiedy mnie zobaczy, jednak sam doskonale zauważył, że bardzo się zmieniłam. Stałam się wilkiem przemierzającym samotnie ścieżki swego życia. Nikt już nie miał na mnie wpływu.
Podróż do Londynu nie stanowiła problemu. Stało się nim natomiast znalezienie Lorda Voldemorta. Nie miałam pojęcia, gdzie postanowił pozostać na te długie miesiące, podczas których czekał na koniec Turnieju Trójmagicznego. Jednak prędko udało mi się go zlokalizować. Nie wiedziałam, czy była to kwestia szczęścia, czy może przypadku, ale zaledwie dzień po tym, jak wylądowałam na jednej z mokrych, zimnych ulic Londynu, spotkałam starego Barty’ego Croucha. Normalnie nie zwróciłabym na niego uwagi, ale teraz nosił na sobie wyraźne ślady czarnej magii. Był osobą ważną, poza tym brał udział w organizacji Turnieju. Po krótkiej obserwacji czarodzieja stwierdziłam też, że jest pod działaniem Imperiusa, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to właśnie on jest moją drogą do odnalezienia Czarnego Pana.
Nie pomyliłam się.

Wieczorem Crouch powrócił do domu. Był całkowicie nieświadomy, że ktoś go śledził. Z ulgą wkroczyłam za nim w ciepłą plamę światła w szerokim korytarzu. Brzydka, deszczowa, angielska pogoda niesamowicie mnie mierziła. Chciałam jak najszybciej porozmawiać z Czarnym Panem. Na szczęście nie musiałam go długo szukać.
Kiedy tylko trzasnęły drzwi wejściowe, z najbliższego pokoju wybiegł zahukany, roztrzęsiony Glizdogon. W tym momencie nawet ucieszyłam się na jego widok, czego nie można było powiedzieć o nim. Oczy mu się rozszerzyły, a on sam stanął jak wryty, lustrując mnie wzrokiem.
- Zaprowadź mnie do swego pana – rozkazałam mu.
Niski czarodziej natychmiast uczynił to, czego zażądałam, nie odzywając się ani słowem.
Voldemort siedział spokojnie w fotelu przed rozpalonym kominkiem, a zasłony w oknach były zaciągnięte. W dłoniach trzymał różdżkę, a wzrok miał utkwiony w trzaskającym ogniu, który był jedynym źródłem światła w ciemnym pokoju. Weszłam do środka niemal bezszelestnie, ale Czarny Pan i tak mnie usłyszał. Odwrócił głowę, a jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia.
- Dżahmes, dlaczego tu przyleciałaś?
W jego głosie nie usłyszałam ani odrobiny entuzjazmu. Wydał mi się nawet nieco przygaszony. Przyklękłam przy jego fotelu i wychyliłam się, aby spojrzeć mu w twarz.
- Nie mogłam dłużej czekać, bałam się o ciebie – odpowiedziałam cicho. Spostrzegłam, że Voldemort odwraca głowę.
- Nie chcę, abyś mnie takiego oglądała – mruknął. Był zawstydzony swoją karłowatą postacią, słabością, bezsilnością i przede wszystkim uzależnieniem od Glizdogona.
Było mi go naprawdę żal. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że moja obecność będzie dla niego balsamem na zniszczoną, samotną duszę. Ujęłam ostrożnie jego kościstą, maleńką dłoń.
- Będę dla ciebie oparciem, mój panie – szepnęłam.
Nie musiał nic odpowiadać. Jego pełne wdzięczności spojrzenie wyrażało wszystko.

*

         Zamieszkałam w domu starego Bartemiusza Croucha. Szybko zauważyłam, że jest to bardzo bezpieczna kwatera, mimo że na początku byłam nieco sceptycznie nastawiona. Poznałam także syna pana Croucha, dzięki któremu Czarny Pan mógł wcielić w życie swój plan. Okazał się być niesamowicie uczynnym, wiernym Śmierciożercą. Polubiłam go. Bardzo rzadko bywał w domu swego ojca, czego niezwykle żałowałam, ponieważ bardzo dobrze się nam rozmawiało. Kiedy Lord Voldemort odpoczywał, nudziłam się. Nie mogłam spacerować ulicami Londynu, a towarzystwo Glizdogona w ogóle mi nie odpowiadało. W moich oczach miał status najniższego sługi, który nie zasługiwał na uwagę. Natomiast Barty był miłym, wykształconym młodzieńcem. Z przyjemnością rozmawiałam z nim nocami, kiedy nie mogłam spać, a na zewnątrz lało jak z cebra.

         Dom był bardzo bogaty. Cieszyło mnie to, że Czarnemu Panu nie brakowało luksusów, gdyż zauważyłam, że powoli odzyskuje siły. Jad Nagini i eliksiry pomagały mu, lecz oboje cierpieliśmy w milczeniu. On nie potrafił znieść swojej bezradności, a ja tego, że nie potrafiłam mu pomóc. Z przykrością stwierdziłam, że Voldemort woli, aby pielęgnował go Glizdogon, jednak nie skomentowałam tego ani słowem. Wolałam wszystkie swoje zmartwienia tłumić w sobie.
Bartemiusz Crouch senior nieustannie był pod działaniem Imperiusa. Kiedy przebywał w domu, zachowywał się tak, jakby nikogo poza nim tutaj nie było. Całkowicie ignorował naszą obecność. Z początku trochę mi to przeszkadzało, jednak szybko do tego przywykłam.

         Powoli zaczęło robić się zimno. Już dawno zapomniałam, jak wygląda prawdziwa zima i teraz niestety musiałam sobie o tym przypomnieć. Spędzałam jak najwięcej czasu z Czarnym Panem, który szybko zapoznał mnie ze swoim planem.
- Dzięki temu, że Crouch pracuje w ministerstwie i opiekuje się Turniejem Trójmagicznym, wiem doskonale, jak będzie wyglądać druga i trzecia konkurencja – rzekł, wpatrzony w trzaskający w kominku ogień. – Możemy być spokojni, nie musisz się o nic martwić. Bartemiusz przeprowadzi Harry’ego Pottera przez drugie zadanie, będzie go strzegł, aby dotarł do Pucharu i przeniósł się tam, gdzie tego będę chciał.
Uniosłam lekko brwi.
- A gdzie?
Voldemort uśmiechnął się tajemniczo.
- Na cmentarz, gdzie leży mój ojciec. Nie mogę przenieść jego zwłok tutaj, więc sam muszę się do niego pofatygować – odparł. Cieszył się na samą myśl o tym. Nie znosił swego szczątkowego ciała, przez co cierpiał nie tylko on, ale i ja. Nie potrafiłam mu pomóc i, choć Czarny Pan powoli odzyskiwał siły, nadal był całkowicie uzależniony ode mnie i Glizdogona.
- Już niedługo. Przeżyłeś tyle lat na wygnaniu, a do końca czerwca zostało naprawdę niewiele czasu – powiedziałam cicho, ściskając jego dłoń.
- Wiem. Najważniejsze, że wszystko zmierza w jakimś kierunku, a ty jesteś ze mną. Niczego więcej nie potrzebuję – wyznał.
Oczy delikatnie mi się zaszkliły. Czarny Pan zawsze był chłodny i powściągliwy w słowach, za to traktował mnie wyjątkowo. Ceniłam go i z niecierpliwością oczekiwałam na ostatnie zadanie Turnieju. Wraz z nim miało zmienić się całe nasze życie. Trochę się obawiałam, że nie będę potrafiła powrócić do normalnego trybu. Przez tyle lat samotnie tworzyłam swe królestwo i władałam nim, a za siedem miesięcy będę musiała się nim podzielić. W żołądku czułam nieprzyjemny, bolesny ucisk radości i niepewności. Każdy dzień ciągnął się niemiłosiernie, ale kiedy myślałam o nadchodzącym czerwcu, byłam przerażona tym, że to przecież tylko kilka miesięcy. Zaledwie pół roku. Co to jest w porównaniu do tych kilkunastu tragicznych, samotnych lat. Czułam, jakbym wybudzała się z mglistego, ciężkiego snu.

~*~


         Nawet nie chcę komentować tej przerwy. Mogę Was tylko przeprosić. Mam nadzieję, że puścimy tę sytuację w niepamięć. Pół roku… A data wpisu z grudnia. Ehh… Wynagrodzę Wam to kolejnym rozdziałem. Jeśli chcecie na bieżąco śledzić, kiedy i gdzie pojawiają się kolejne posty, to zapraszam TUTAJ. Zachęcam do obserwowania!