27 grudnia 2013

Rozdział 82

         Teraz, kiedy przestałam przejmować się niedorzecznym romansem Zivit i Malfoya, powoli zaczęłam popadać w rutynę. Listy od Czarnego Pana oraz ich treść były wyznacznikiem mojego humoru. Wielokrotnie musiałam się powstrzymywać, aby po prostu nie polecieć do Londynu. Przez te wszystkie lata nauczyłam się kontrolować poczynania innych i teraz nie mogłam usiedzieć na miejscu ze świadomością, że gdzieś na północy realizuje się plan mego pana.

         Okazało się, że nie jestem tak silna, jak sądziłam. Po ostatniej wiadomości od Czarnego Pana stwierdziłam, że nie mogę dłużej siedzieć bezczynnie w luksusowych komnatach i marnować czas, podczas gdy mogłam przydać się gdzieś indziej. Dlatego natychmiast oświadczyłam Heather, że wyjeżdżam.
- Pan zakazał opuszczać Egipt! – zawołała. Ściągnęłam usta, oburzona jej bezczelnością, ale nie skomentowałam tego. W zamian odpowiedziałam chłodno:
- Nikt nie będzie mi zakazywał ani nakazywał. Sama jestem sobie panią i to jest moja decyzja.

Jeszcze tego samego dnia wyleciałam na swoim dywanie w kierunku morza. Nie chciałam marnować energii na podróż. Byłam pewna, że Czarny Pan nie będzie zachwycony, kiedy mnie zobaczy, jednak sam doskonale zauważył, że bardzo się zmieniłam. Stałam się wilkiem przemierzającym samotnie ścieżki swego życia. Nikt już nie miał na mnie wpływu.
Podróż do Londynu nie stanowiła problemu. Stało się nim natomiast znalezienie Lorda Voldemorta. Nie miałam pojęcia, gdzie postanowił pozostać na te długie miesiące, podczas których czekał na koniec Turnieju Trójmagicznego. Jednak prędko udało mi się go zlokalizować. Nie wiedziałam, czy była to kwestia szczęścia, czy może przypadku, ale zaledwie dzień po tym, jak wylądowałam na jednej z mokrych, zimnych ulic Londynu, spotkałam starego Barty’ego Croucha. Normalnie nie zwróciłabym na niego uwagi, ale teraz nosił na sobie wyraźne ślady czarnej magii. Był osobą ważną, poza tym brał udział w organizacji Turnieju. Po krótkiej obserwacji czarodzieja stwierdziłam też, że jest pod działaniem Imperiusa, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to właśnie on jest moją drogą do odnalezienia Czarnego Pana.
Nie pomyliłam się.

Wieczorem Crouch powrócił do domu. Był całkowicie nieświadomy, że ktoś go śledził. Z ulgą wkroczyłam za nim w ciepłą plamę światła w szerokim korytarzu. Brzydka, deszczowa, angielska pogoda niesamowicie mnie mierziła. Chciałam jak najszybciej porozmawiać z Czarnym Panem. Na szczęście nie musiałam go długo szukać.
Kiedy tylko trzasnęły drzwi wejściowe, z najbliższego pokoju wybiegł zahukany, roztrzęsiony Glizdogon. W tym momencie nawet ucieszyłam się na jego widok, czego nie można było powiedzieć o nim. Oczy mu się rozszerzyły, a on sam stanął jak wryty, lustrując mnie wzrokiem.
- Zaprowadź mnie do swego pana – rozkazałam mu.
Niski czarodziej natychmiast uczynił to, czego zażądałam, nie odzywając się ani słowem.
Voldemort siedział spokojnie w fotelu przed rozpalonym kominkiem, a zasłony w oknach były zaciągnięte. W dłoniach trzymał różdżkę, a wzrok miał utkwiony w trzaskającym ogniu, który był jedynym źródłem światła w ciemnym pokoju. Weszłam do środka niemal bezszelestnie, ale Czarny Pan i tak mnie usłyszał. Odwrócił głowę, a jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia.
- Dżahmes, dlaczego tu przyleciałaś?
W jego głosie nie usłyszałam ani odrobiny entuzjazmu. Wydał mi się nawet nieco przygaszony. Przyklękłam przy jego fotelu i wychyliłam się, aby spojrzeć mu w twarz.
- Nie mogłam dłużej czekać, bałam się o ciebie – odpowiedziałam cicho. Spostrzegłam, że Voldemort odwraca głowę.
- Nie chcę, abyś mnie takiego oglądała – mruknął. Był zawstydzony swoją karłowatą postacią, słabością, bezsilnością i przede wszystkim uzależnieniem od Glizdogona.
Było mi go naprawdę żal. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że moja obecność będzie dla niego balsamem na zniszczoną, samotną duszę. Ujęłam ostrożnie jego kościstą, maleńką dłoń.
- Będę dla ciebie oparciem, mój panie – szepnęłam.
Nie musiał nic odpowiadać. Jego pełne wdzięczności spojrzenie wyrażało wszystko.

*

         Zamieszkałam w domu starego Bartemiusza Croucha. Szybko zauważyłam, że jest to bardzo bezpieczna kwatera, mimo że na początku byłam nieco sceptycznie nastawiona. Poznałam także syna pana Croucha, dzięki któremu Czarny Pan mógł wcielić w życie swój plan. Okazał się być niesamowicie uczynnym, wiernym Śmierciożercą. Polubiłam go. Bardzo rzadko bywał w domu swego ojca, czego niezwykle żałowałam, ponieważ bardzo dobrze się nam rozmawiało. Kiedy Lord Voldemort odpoczywał, nudziłam się. Nie mogłam spacerować ulicami Londynu, a towarzystwo Glizdogona w ogóle mi nie odpowiadało. W moich oczach miał status najniższego sługi, który nie zasługiwał na uwagę. Natomiast Barty był miłym, wykształconym młodzieńcem. Z przyjemnością rozmawiałam z nim nocami, kiedy nie mogłam spać, a na zewnątrz lało jak z cebra.

         Dom był bardzo bogaty. Cieszyło mnie to, że Czarnemu Panu nie brakowało luksusów, gdyż zauważyłam, że powoli odzyskuje siły. Jad Nagini i eliksiry pomagały mu, lecz oboje cierpieliśmy w milczeniu. On nie potrafił znieść swojej bezradności, a ja tego, że nie potrafiłam mu pomóc. Z przykrością stwierdziłam, że Voldemort woli, aby pielęgnował go Glizdogon, jednak nie skomentowałam tego ani słowem. Wolałam wszystkie swoje zmartwienia tłumić w sobie.
Bartemiusz Crouch senior nieustannie był pod działaniem Imperiusa. Kiedy przebywał w domu, zachowywał się tak, jakby nikogo poza nim tutaj nie było. Całkowicie ignorował naszą obecność. Z początku trochę mi to przeszkadzało, jednak szybko do tego przywykłam.

         Powoli zaczęło robić się zimno. Już dawno zapomniałam, jak wygląda prawdziwa zima i teraz niestety musiałam sobie o tym przypomnieć. Spędzałam jak najwięcej czasu z Czarnym Panem, który szybko zapoznał mnie ze swoim planem.
- Dzięki temu, że Crouch pracuje w ministerstwie i opiekuje się Turniejem Trójmagicznym, wiem doskonale, jak będzie wyglądać druga i trzecia konkurencja – rzekł, wpatrzony w trzaskający w kominku ogień. – Możemy być spokojni, nie musisz się o nic martwić. Bartemiusz przeprowadzi Harry’ego Pottera przez drugie zadanie, będzie go strzegł, aby dotarł do Pucharu i przeniósł się tam, gdzie tego będę chciał.
Uniosłam lekko brwi.
- A gdzie?
Voldemort uśmiechnął się tajemniczo.
- Na cmentarz, gdzie leży mój ojciec. Nie mogę przenieść jego zwłok tutaj, więc sam muszę się do niego pofatygować – odparł. Cieszył się na samą myśl o tym. Nie znosił swego szczątkowego ciała, przez co cierpiał nie tylko on, ale i ja. Nie potrafiłam mu pomóc i, choć Czarny Pan powoli odzyskiwał siły, nadal był całkowicie uzależniony ode mnie i Glizdogona.
- Już niedługo. Przeżyłeś tyle lat na wygnaniu, a do końca czerwca zostało naprawdę niewiele czasu – powiedziałam cicho, ściskając jego dłoń.
- Wiem. Najważniejsze, że wszystko zmierza w jakimś kierunku, a ty jesteś ze mną. Niczego więcej nie potrzebuję – wyznał.
Oczy delikatnie mi się zaszkliły. Czarny Pan zawsze był chłodny i powściągliwy w słowach, za to traktował mnie wyjątkowo. Ceniłam go i z niecierpliwością oczekiwałam na ostatnie zadanie Turnieju. Wraz z nim miało zmienić się całe nasze życie. Trochę się obawiałam, że nie będę potrafiła powrócić do normalnego trybu. Przez tyle lat samotnie tworzyłam swe królestwo i władałam nim, a za siedem miesięcy będę musiała się nim podzielić. W żołądku czułam nieprzyjemny, bolesny ucisk radości i niepewności. Każdy dzień ciągnął się niemiłosiernie, ale kiedy myślałam o nadchodzącym czerwcu, byłam przerażona tym, że to przecież tylko kilka miesięcy. Zaledwie pół roku. Co to jest w porównaniu do tych kilkunastu tragicznych, samotnych lat. Czułam, jakbym wybudzała się z mglistego, ciężkiego snu.

~*~


         Nawet nie chcę komentować tej przerwy. Mogę Was tylko przeprosić. Mam nadzieję, że puścimy tę sytuację w niepamięć. Pół roku… A data wpisu z grudnia. Ehh… Wynagrodzę Wam to kolejnym rozdziałem. Jeśli chcecie na bieżąco śledzić, kiedy i gdzie pojawiają się kolejne posty, to zapraszam TUTAJ. Zachęcam do obserwowania! 

10 listopada 2013

Rozdział 81

Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD

         Październik szybko dobiegł końca, jednak Egipt pozostawał równie upalny jak kilka tygodni temu. Moje życie z pozoru wróciło do normy. Byłam zapracowana, jak zwykle, mój czas pochłaniany był bez litości przez jakąś niesamowicie żarłoczną czarną dziurą. Przynajmniej nie musiałam znowu trwać w tym okropnym, nieznośnym zawieszeniu. W głębi serca oczekiwałam z niecierpliwością na dalszy bieg zdarzeń, w końcu teraz mogło być już tylko lepiej.

         Listopad przyniósł mi niespodziewaną wiadomość od Nathira. Listy autorstwa Glizdogona i Czarnego Pana przychodziły dość często, w końcu on sam nie miał nic lepszego do roboty, ponieważ wszystko, co czynił, musiał najpierw przejść przez pośredników. Natomiast wiadomość od Qutajbaha… to coś naprawdę zaskakującego. Co spowodowało, że postanowił wysłać mi sowę? Ostatnie miesiące spędził, żyjąc tylko i wyłącznie dla siebie, dlatego otwierałam kopertę od niego z lekko uniesionymi brwiami. Przepełniała mnie ciekawość, co zawiera.

         Droga Dżahmes-Meritamon,
                   Dawno nie widzieliśmy się, lecz powód tego jest prosty – postanowiłem zacząć coś od nowa. Jednak, gdzie nie spojrzę, tam – Ty.
         Piszę do Ciebie, ponieważ dowiedziałem się o romansie Twojej siostry i pewnego człowieka – Lucjusza Malfoya. Wiem też, jak bardzo się tym zmartwiłaś, mam jednak dla Ciebie dobre wieści. Zivit, po długich przemyśleniach, postanowiła rozstać się ze swym żonatym kochankiem. Jest zrozpaczona, możesz mi wierzyć, ale z całą pewnością czuje się już lżej. Sądzę, że (choć nie jest to moja sprawa) to rozwiąże nie tylko jej, ale i Twoje problemy.
         Brakuje mi Twojego towarzystwa, lecz obawiam się, że nieprędko się zobaczymy. Niemniej jednak napiszę do Ciebie za jakiś czas.
         Zawsze Ci oddany,
                   Nathir Qutajbah

         Moje serce momentalnie przepełniła radość. Coś więcej, niż radość… To była ulga. W żołądku poczułam przyjemną lekkość, która na ten jeden, niesamowity dzień sprawiła, że pozbyłam się wszystkich kłopotów.
Natychmiast zwróciłam się do Heather z prośbą o dostarczenie pergaminu i pióra. Postanowiłam natychmiast naszkicować odpowiedź.

         Nathirze –
                   - Twój list sprawił mi ogromną radość, a jego treść – strąciła kamień z mego serca.
         Masz rację, Zivit jest bardzo wrażliwa, a teraz i samotna, musi się czuć naprawdę okropnie. Dlatego chciałabym Cię prosić, o ile nie stanowi to problemu, abyś dotrzymał jej w tym ciężkim dla niej czasie towarzystwa, podtrzymać na duchu… Jest moją najukochańszą siostrą i bardzo żałuję, że nie mogę teraz z nią być. Mam jednak nadzieję, że uda Ci się sprawić, aby szczęście zagościło znów w jej życiu.
         Dżahmes

*

         Spędziła cały ulewny, listopadowy, przygnębiający dzień w swojej sypialni. Była załamana. Niecały miesiąc temu skończyła trzydzieści trzy lata, nie miała męża, własnego mieszkania, dzieci, pracy… A teraz z własnej woli utraciła miłość swojego życia. Jednak nie mogła zapomnieć rozmowy z Dżahmes-Meritamon, poza tym pamiętała te obietnice Lucjusza… W tę sobotę po kolacji powiem o nas Narcyzie, przyrzekam… albo jeszcze… Musisz być cierpliwa, mam z nią przecież syna, jak Draco by na to zareagował? Nie mogła tego dłużej znieść, to było niesamowicie męczące i raniło jej i tak skrzywdzone serce. Rodzice sądzili, że wszystko jest w porządku, przecież nie sprawiała im kłopotów w zasadzie nigdy, nawet, gdy była młoda. A teraz…
Ktoś zapukał do drzwi jej pokoju. Natychmiast przywołała na twarz sztuczny, wymuszony uśmiech. Do środka zajrzała Earth. W dłoni ściskała grubą kopertę.
- Dostałaś sowę – powiedziała, wyciągając w jej stronę list. Oczy Zivit zalśniły z nadzieją, a w jej sercu zapłonął gorący płomień. Przez chwilę pomyślała sobie, że jest to być może wiadomość od… od Lucjusza. Jednak jej zapał szybko zniknął, gdyż przypomniała sobie, że przecież z nim zerwała.
- Co to? – zapytała, chwytając kopertę.
- To chyba od Dżahmes, przyleciało z południa.
Zivit rozerwała gruby, szorstki papier, a z wnętrza wypadł krótki list. Napisany był po angielsku, ale charakter pisma nie należał do jej siostry. Uniosła lekko brwi i zerknęła na matkę.
- Nie jest od Dżahmes…
- A od kogo?
- Nie mam pojęcia.
Jeszcze raz spojrzała na drobne, ładne literki. Earth zrozumiała. Skinęła głową i wycofała się z sypialni, pozostawiając córkę sam na sam z listem.

         Panno Zivit Lock-Nah
                   Wiem, że nie spodziewała się Pan tej wiadomości, wszak nie znamy się jeszcze. Ale mam nadzieję, że rychło się to zmieni.
         Nazywam się Nathir Qutajbah i jestem bliskim znajomym Pani siostry. Dużo mi o Pani opowiadała, więc chciałbym się z Panią spotkać. Moja prośba może i jest nieco zuchwała i bezpośrednia, ale nie mogę tak po prostu zapomnieć o tym, co mówiła mi o Pani Dżahmes.
         Gdyby Pani rozpatrzyła moją prośbę pozytywnie, proszę do mnie napisać. Adres jest na kopercie.
         Nathir Qutajbah

Zivit musiała przeczytać ten list kilka razy, aby zrozumieć jego treść. Znajomy Dżahmes? Do tego wysłał do niej sowę… Po co? Chce się z nią spotkać? I co dalej? Jednak…
Pomyślała o Lucjuszu…
Tak. Powinna spotkać się z tym… jak mu tam… Nathirem. Chociażby po to, aby odegrać się na Malfoyu, zacząć nowe życie, ewentualnie spróbować o nim zapomnieć.
Pochwyciła leżące na biurku pióro i natychmiast napisała odpowiedź.

         Następny dzień przyniósł jeszcze paskudniejszą pogodę i list od tajemniczego pana Qutajbaha. Momentalnie otworzyła kopertę i przeczytała, że Nathir bardzo chętnie spotka się z nią jeszcze tego samego wieczora. Stwierdziła, że przecież nie ma nic do stracenia.
         Wybrała się na Pokątną, kiedy wybiła godzina siedemnasta. W Dziurawym Kotle znajdowało się jak zwykle całe mnóstwo dziwnie odzianych stworów i czarowników, jednak mężczyznę, z którym się tu dziś umówiła, poznała natychmiast. Siedział przy okrągłym, oświetlonym stoliku, a jego zęby i białka oczu lśniły w półmroku ogarniającym izbę. Jego skóra była błyszcząca i ciemna, a on sam ubrany był w regionalne, fioletowe szaty przyozdobione złotym haftem. Gdy tylko ujrzał Zivit, natychmiast powstał i ucałował jej dłoń, kiedy tylko podeszła.
- Tak sobie właśnie panią wyobrażałem, Zivit – zażartował, a dziewczyna zaśmiała się niechętnie. Humor nieco się jej poprawił, lecz wciąż była bardzo przyduszona przez chaos ostatnich wydarzeń. Natomiast Nathir zaproponował: - Usiądziemy?
Zivit skinęła głową. Zamówili coś do picia, podczas, gdy dziewczyna nadal błądziła wzrokiem po sali.
- Słyszałem o pani problemach… - zaczął Qutajbah, ale Lock-Nah przerwała mu szybko:
- Proszę, mówmy sobie po imieniu.
Ciemną, przystojną twarz Nathira rozświetlił uśmiech.
- Och… znakomicie. Zatem… słyszałem o twoich kłopotach. Mam nadzieję, że to spotkanie nie było ci nie na rękę.
Zivit tylko machnęła lekceważąco ręką i również się uśmiechnęła.
- Wszystko dobrze, moja siostra jest po prostu nadopiekuńcza – odparła.
- To wyśmienicie…
Nathir Qutajbah zaczął mówić coś o Egipcie i Dżahmes-Meritamon, ale Zivit już go nie słuchała. Jej wzrok padł na wpatrzoną w nią osobę… Aż zadrżała w środku, a krew w jej żyłach zlodowaciała. Nie dała tego po sobie poznać, lecz serce w niej zamarło.
Spojrzenie zimnych, spokojnych, stalowych oczu Lucjusza Malfoya sprawiło, że żołądek ścisnął się jej boleśnie, a dreszcz przebiegł po plecach. Szybko odwróciła wzrok, blednąć nieco, choć była pewna: poznał ją. Ale… zaraz, zaraz! Co on tutaj robił? Czy ją śledził? Przecież rozstali się niedawno, a on sam nie chciał zostawić dla niej Narcyzy.
Znów zerknęła ukradkiem w jego kierunku. Mimo że siedział przy stole z jakimś wysoko postawionym urzędnikiem z Ministerstwa Magii, wpatrywał się w nią z uwagą. Niczego więcej nie pamiętała z tego spotkania, przeszłość przysłoniła jej cały świat.

*

         Przyparł ją do zimnej, oklejonej szarą tapetą ściany w pokoiku nad Dziurawym Kotłem, szukając guzików przy jej czarnej szacie i całując ją po szyi, podczas, gdy ona rozpływała się w jego silnych, stanowczych, męskich ramionach. Łapczywie pochwyciła jego wargi, pragnąc tylko jednego – aby ta ich ostatnia, przepełniona namiętnością chwila trwała wiecznie. Podniecenie wzrastało w niej  każdą sekundą, zwłaszcza, gdy wsunął dłoń pomiędzy jej rozpalone żądzą uda. Zamknęła Lucjusza w mocnym uścisku swoich kolan. Ten zaś rozpiął z trudem rozporek, gdyż jego członek mocno już nabrzmiał pod wpływem jej ze zręcznych palców. Podciągnął jej szatę i wszedł w nią jednym, mocnym pchnięciem. Ich usta zajęte były pełnymi pasji pocałunkami, dłonie zaś zdzierały z ciał ubrania. Twarz Zivit wykrzywił grymas rozkoszy, ale i rozpaczy. Podświadomość podpowiadała jej, że nigdy więcej już nie połączy ich to, co łączyło teraz. Lucjusz natomiast skupił się całkowicie na swojej przyjemności. Był mu bardzo na rękę obecny układ. Dobra, posłuszna, kochająca żona w domu i namiętna, pełna pasji i oddania kochanka w pokoju hotelowym na każde żądanie. Z początku nie odpowiadała mu prośba Zivit. Nigdy w życiu nie opuściłby Narcyzy dla tej dziewczyny, nic go z nią przecież nie łączyło. No, nic poza seksem.
Z pospiesznym westchnieniem rozkoszy wypełnił ją swoim gorącym nasieniem, podczas, gdy Zivit wiła się w jego ramionach z walącym w jej piersi sercem.
Gdy skończyli, odetchnęła głęboko.
- Śledziłeś mnie? – zapytała cicho.
- Zivit, przestań. Przecież jest nam razem dobrze – przerwał jej Malfoy, zapinając rozporek i poprawiając zawsze idealnie ułożone, gładkie, platynowe włosy opadające mu na ramiona.
Spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.
- Odejdź od żony – zażądała.
- Zivit, ja…
Trzasnęła drzwiami, pozostawiając Lucjusza całkiem samego. On już tego nie usłyszał, nie chciała dać mu po sobie poznać, że jej świat całkowicie się zawalił. Musiała być silna.

~*~


         I oto dotarliśmy do kolejnej – piątej – rocznicy bloga. W tym roku strasznie sobie pofolgowałam, ale tyle się działo… Mam nadzieję, że następny rok będzie o wiele bardziej udany. Chciałabym Was zaprosić do polubienia mojego nowego, potterowskiego fanpage’a na facebooku oraz na post z okazji piątej rocznicy DLR – „Prorok Frozenki”. Dedykuję ten rozdział Wam wszystkim. Mam nadzieję, że za rok znowu się spotkamy! xD 

1 listopada 2013

Rozdział 80

         - Opuszczasz mnie?!
Wiadomość ta spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Mimo że Czarny Pan powoli odzyskiwał zdrowie, nadal nie wydawał mi się być wystarczająco silny. Poza tym po tak długiej, wieloletniej rozłące nie chciałam znów go utracić. Nie mieściło mi się w głowie, jak Lord Voldemort mógł teraz cokolwiek planować. W tej karłowatej, delikatnej postaci? Starałam się o tym nie wspominać, gdyż wiedziałam, jak istotna jest dla niego sprawa jego ciała i utraconej potęgi. Nienawidził mieć kogokolwiek nad sobą, nie znosił podlegać innym i być od nich zależny.
- Nie na wieczność – odparł. Jego głos był całkiem spokojny. – Muszę wziąć tę sprawę w swoje ręce. Im szybciej zacznę działać, tym rychlej odzyskam dawne ciało i moc.
Wszystko to rozumiałam. Ale nie potrafiłabym się jeszcze pogodzić z jego ponowną utratą. Umiałam bez niego żyć, to było oczywiste. Jednak człowiek bardzo łatwo przyzwyczaja się do wygód obecności osoby, którą się kocha. Do tego obawiałam się o jego zdrowie, nie był już tak potężny, jak dawniej.

         Mimo to Lord Voldemort nie poddawał się. W tym momencie nie mógł mi się postawić. Doskonale zdawał sobie sprawę z mojej wyższości nad nim, lecz także znał mnie i wiedział, że w końcu ulegnę. I tak się stało. Jednak postanowiłam zachować to przez jakiś czas tylko dla siebie, by mieć czas, aby przyzwyczaić się do myśli, iż znów zostanę sama.
Z Heather nie rozmawiałam na temat Czarnego Pana. Przez te wszystkie lata, które spędziłam w tym pałacu, zdążyłam się bardzo do niej przywiązać. Stała się dla mnie bardziej przyjaciółką, bratnią duszą, niż służącą.
Dlatego postanowiłam poprosić ją o radę. Kiedy zapadł mrok, a wszystkie kapłanki udały się na spoczynek, opuściłam komnaty, w których nocowałam i skierowałam swe kroki w stronę pokoju Heather. Ujrzałam ją, siedzącą przy kominku i grzejącą sobie plecy. Natychmiast poderwała się na równe nogi, kiedy tylko zdała sobie sprawę z mojej obecności.
- Mogę ci w czymś pomóc, pani? – zapytała. Była nieco zaniepokojona, czemu nie mogłam się dziwić, w końcu odwiedziłam ją o późnej porze bez konkretnego powodu.
- Chciałabym cię o coś zapytać – odpowiedziałam cicho i wkroczyłam do komnaty, zamykając za sobą drzwi. Bacznie śledzona przez kobietę, usiadłam przy niej obok kominka, jak równa z równą i dodałam: - Mam problem, którego nie potrafię sama rozwiązać. Wiesz, w jakim stanie jest teraz nasz pan. Ponadto chce nas opuścić, na co nie mogę pozwolić. Ale nie chcę też stawać na drodze do realizacji jego ambitnych planów.
Heather milczała przez chwilę, zadziwiona moją szczerością. Dopiero za jakiś czas przemówiła:
- Och, sama nie wiem… Czy pani chce, abym coś poradziła w tej sytuacji? Naprawdę nie powinnam…
- Nie, Heather. Nie krępuj się. Co ty zrobiłabyś na moim miejscu? Zezwoliłabyś mu na opuszczenie tego bezpiecznego pałacu? Czarny Pan jest jeszcze zbyt słaby, a ja nie mogę z nim jechać. Kto by się wtedy zajął tym wszystkim? Jednak Glizdogon to bufon, nie chciałabym, aby…
Westchnęłam zrezygnowana.
- Za przeproszeniem – głos Heather stał się nagle jaśniejszy, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł. – Ale możesz, pani, wysłać z nim kogoś, kto byłby na tyle kompetentny, aby pomóc, gdyby stało się coś złego.

*

         Następnego dnia udałam się do komnaty, w której sypiał Czarny Pan. Gdy weszłam, siedział już spokojnie w fotelu i bawił się różdżką, przetaczając ją pomiędzy nienaturalnie długimi, szczupłymi palcami. Uniósł szybko głowę i rzekł:
- Dobrze, że już jesteś.
Zamknęłam za sobą drzwi, aby nikt nie mógł nas podsłuchać, po czym usiadłam przy jego fotelu.
- Wyjedź, jeśli chcesz – powiedziałam stanowczo, lecz bez choćby cienia surowości w głosie. – Ale tym razem musisz iść ze mną na kompromis.
Zauważyłam kpiący uśmiech na jego płaskiej twarzy, który wyrażał również rezygnację.
- A mam inne wyjście? – zapytał.
Zignorowałam to.
- Pojedzie z tobą ktoś, kto będzie potrafił zaopiekować się tobą, gdyby coś poszło nie tak. Heather wybierze osobiście kapłana, który będzie ci towarzyszył. Bez obaw. Mogę za nią poręczyć.
Zamilkłam, uważnie przyglądając się Czarnemu Panu. Jego wyraz twarzy prawie w ogóle się nie zmienił. Odwrócił wzrok, aby utkwić go w szczątkach spalonego, czarnego bierwiona. Widziałam, jak bardzo nie jest mu na rękę moja nadopiekuńczość, nie mógł jednak nic na to poradzić.
- Muszę robić wszystko, co mi rozkażesz – rzekł, a szkarłat jego oczu niego przygasł. – Powiem szczerze, że nawet ci się trochę nie dziwię, że tak reagujesz. Nie zawsze byłem sprawiedliwy wobec ciebie.
- To nie jest zemsta – zaprzeczyłam szybko. – Po prostu dbam o twoje zdrowie i bezpieczeństwo. Jedź do Londynu i realizuj swoje plany, ale nie pozwól mi już więcej umierać ze strachu o ciebie.

*

         Otrzymywałam od Lorda Voldemorta tak często, jak tylko on sam mógł do mnie pisać. Heather wysłała z nim i z Glizdogonem nadwornego medyka, jednak powrócił od do Egiptu zaraz po drugim tygodniu nieobecności Czarnego Pana. Domyślałam się od samego początku, że go odprawi. Nie ufał osobom, których sam nie wybrał.
Opierałam się nie tylko na listach autorstwa mego pana, ale i na tych pochodzących od Glizdogona. Miałam spory problem z rozszyfrowaniem niechlujnych, krzywych liter, jednak zawierały one więcej prawdy, niż te, które dostawałam od Voldemorta. Pettigrew bał się w równej mierze swego pana, jak i mnie, dlatego mogłam być pewna jego prawdomówności. Zamówiłam również prenumeratę „Proroka Codziennego” i, choć wydałam na to sporo złota, musiałam być na bieżąco ze wszystkim, co działo się w Wielkiej Brytanii. Byłam całkowicie zdesperowana.
Ostatnie tygodnie stały się nie do zniesienia. Ani na chwilę nie zatrzymałam budowy labiryntu, który miał być nową formą więzienia. Jednocześnie musiałam zaangażować się całkowicie w życie duchowe. Spałam zaledwie kilka godzin dziennie, nie miałam czasu na spożywanie posiłków. Dodatkowo starałam się żyć tym, co działo się w Hogwarcie i Ministerstwie Magii, mianowicie Turniejem Trójmagicznym. Z lakonicznych, niesamowicie zamglonych wypowiedzi Czarnego Pana wywnioskowałam, że jego plany są z tym przedsięwzięciem ściśle związane. Trochę żałowałam, że nie mogę być na miejscu i śledzić przebiegu wydarzenia gdzieś z ukrycia. Zapowiadała się całkiem interesująca, ale i niebezpieczna przygoda. Co prawda Pierwsze Zadanie odbyć się miało dopiero dwudziestego czwartego listopada, lecz w prasie aż huczało od plotek na temat zbliżającego się Turnieju. Hogwart, Durmstrang i Beauxbatons.

         Październik nie różnił się w Egipcie niczym od pozostałych miesięcy. No, może jednak było coś… Ale swoich urodzin nie obchodziłam już chyba od wieków. Pewnego wieczora usiadłam na chwilę, aby odpocząć od obciążających mnie obowiązków i zaczęłam rozmyślać. Skończyłam trzydzieści trzy lata. W tym prawie połowę swojego życia spędziłam w oczekiwaniu na Czarnego Pana, który znów mnie opuścił. Starałam się wymyśleć, jak można powiązać jego powrót, Turniej Trójmagiczny (w którym zresztą mogli brać udział jedynie pełnoletni, młodzi magicy) i Harry’ego Pottera, ale wierzyłam, że Lord Voldemort już od dawna realizuje swój plan, który po prostu musiał być dobry.
Zaledwie kilka dni później mrok całej tajemnicy został rozwiany przez blask, na który natknęłam się pewnego ranka w gazecie. „Prorok Codzienny” czekał na mnie jak zwykle na stole, przy którym jadałam. Jednak tego dnia utraciłam apetyt zaraz po przeczytaniu nagłówka na pierwszej stronie. To, co przeczytałam, wydało mi się całkowitą abstrakcją.
- Harry Potter drugim reprezentantem Hogwartu? – zapytałam sama siebie. Z chwilą, gdy te słowa przechodziły mi przez gardło, doznałam olśnienia. Szczerze wątpię, żeby to był przypadek. Jestem przekonana, że to właśnie był plan Czarnego Pana. W głowie pojawiło mi się tysiące pytań. Nie wiedziałam jeszcze, jak zamierzał zabić chłopaka, dodatkowo odzyskując ciało i potęgę, niemniej jednak czułam, że czas naszego wygnania powoli dobiegał końca.

~*~


         Udało mi się dotrzymać obietnicy, rozdział dodany jeszcze przed rocznicą. Kolejny będzie za dziesięć dni. Zauważyłam, że moja sumienność w dodawaniu postów to taka sinusoida. Raz mam zapał, a raz nie. Dedykacja (spóźniona, urodzinowa) dla house’ika :* 

10 października 2013

Rozdział 79

Moje oczy zrobiły się całkiem okrągłe. O ile dwanaście lat temu całkowicie straciłam świadomość, słysząc potworne wieści, teraz odskoczyłam do tyłu z szalejącym w piersi sercem. Na początku pomyślałam, że to okrutny żart, lecz po chwili, kiedy ujrzałam to, co znajdowało się w ramionach Glizdogona, uwierzyłam.
Przerażająca, wyniszczona postać z niesamowicie zdeformowaną, płaską twarzą i nienaturalnie długimi, kościstymi palcami łypała na mnie wielkimi, szkarłatnymi oczami z pionowymi szparkami zamiast źrenic.
Na bogów.
Te oczy… Dokładnie takie same, jak te, które pożegnały mnie owej pamiętnej nocy. Serce zamarło we mnie. Przez moment nie mogłam się poruszyć.
- P-panie mój… to naprawdę ty? – wykrztusiłam z ogromnym trudem.
Glizdogon wszedł do środka, przynaglony przez władczy głos. Przycisnęłam dłoń do piersi, aby wyczuć, czy moje serce wciąż bije. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Całe dwanaście lat nieskończonego cierpienia i, z pozoru nieograniczonego oczekiwania na jakiś najmniejszy, najbardziej błahy znak… Aż w końcu pan mój zjawił się w ramionach swego sługi w progu mego pałacu. Niespodziewanie.
- Dżahmes, nie wiem, co powiedzieć.
Odskoczyłam do tyłu, a moje oczy wypełniły się łzami. Me serce zawrzało w gniewie. Nigdy nie podejrzewałam, że tak właśnie będzie wyglądać nasze spotkanie po latach. Czasami wyobrażałam sobie, jak mogłoby ono wyglądać, choć nigdy nie rozważyłam takiego scenariusza.
- Zniknąłeś na całe lata! – zawołałam, starając się opanować drżenie głosu. Byłam tak wściekła, że nie mogłam płakać, choć wiedziałam, że bardzo by mi to pomogło. – Myślałam, że nie żyjesz, nie mogłam normalnie funkcjonować przez dłuższy czas, a ty zjawiasz się pewnego dnia i nie wiesz, co powiedzieć…
- Dżahmes, wszystko ci wyjaśnię, tylko daj mi trochę czasu – głos dobiegający z tobołka nabrzmiały był słabością. – Muszę odpocząć. Przebyłem długą drogę, aby się tu zjawić.
Wzięłam zawiniątko od Glizdogona i natychmiast udałam się do prywatnych komnat. Nie chciałam nikogo widzieć i z nikim rozmawiać. Powrót ich pana z pewnością był niesamowicie istotny i wart nagłośnienia, lecz to ja byłam królową. To ja zasługiwałam na rozmowę. Na wyjaśnienia. Trzymając w ramionach to, czego szukała od wielu lat, bez czego nie mogłam się obejść. Czułam się tak, jakbym… jakbym śniła. Cała ta chwila zdawała mi się tak nierzeczywista…
Dotarłam do swej sypialni, gdzie nikt nam nigdy nie przerwie i ułożyłam Czarnego Pana na łożu, rozchylając powoli ciemny materiał. Przez plecy przebiegł mi zimny, przejmujący dreszcz na samą myśl o tym, że w maleńkim, pomarszczonym, kruchym ciałku kryje się potężna dusza niezwyciężony umysł, ot, osobowość, bez której nie mogłam żyć.
- Opowiesz mi o wszystkim – zażądałam. – Mam prawo znać całą prawdę. O tym, jak zniknąłeś, dlaczego nie umarłeś i co skłoniło cię do ukrywania się przede mną. Tylko to się teraz dla mnie liczy.
Znużenie biło z całej karłowatej, prymitywnej świątyni ciała Czarnego Pana, ja jednak byłam nieugięta. Musiałam dowiedzieć się, co było powodem jego zniknięcia. Przez te wszystkie lata nabyłam władczej stanowczości, której nie oszczędzałam nikomu. Mój twardy wzrok przynaglił Lorda Voldemorta do mówienia:
- Zmieniłaś się. Nigdy nie pomyślałbym o tobie jak o dziewczynie, która może sobie kogokolwiek podporządkować.
- Już dawno przestałam być młoda – przerwałam mu ostro. – Opowiedz o tym, co się działo.
Zacisnęłam wargi w oczekiwaniu, nie spuszczając wzroku z małej osóbki spoczywającej w bezruchu na miękkich aksamitach przetykanych złotą i srebrną nicią. Przez cały ten czas czułam porażającą słabość. Jakby… jakby to wszystko, co teraz się działo, było snem. A groteskowa postać Czarnego Pana jeszcze pogłębiała to poczucie.
- Nie mam pojęcia, od czego zacząć…
- Od początku! Co się stało, kiedy usiłowałeś zabić tego chłopca? Zniknąłeś na tyle lat, a cały świat aż huczał od plotek – przerwałam mu, tym razem już nieco mniej napastliwie. – Jedni mówili, że umarłeś, inni snuli jakieś historie o twoim pobycie w Albanii…
- I mieli całkiem sporo racji.
Jak udało mi się ujść z życiem… Tego nie wiem. Oślepiający rozbłysk, przeraźliwy huk… A później już tylko niekończący się ból. Nawet ja nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego. Przez cały czas tylko to rozdzierające, wszechogarniające cierpienie, z którym nie równają się żadne tortury. Udało mi się umknąć gdzieś w mrok, lecz byłem całkiem samotny, pozbawiony pomocy kogokolwiek z zewnątrz. Przez chwilę myślałem o tobie, o Egipcie… ale nie mogłem tu wrócić. Byłem zbyt słaby i pozbawiony ciała. Dlatego postanowiłem czekać. Tylko czas mógł ukoić narastający ból, tak przynajmniej myślałem. I rzeczywiście. Na początku mrok i samotność przyniosły mi ulgę, lecz nie trwało to długo. Z czasem zacząłem snuć plany powrotu do zdrowia. Nie miałem pojęcia, co działo się w świecie żywych, który mamy rok… Ta niewiedza była nie do zniesienia. Jednak pewnego dnia w puszczy, w której się ukrywałem, pojawił się jakiś młokos. To była moja szansa. Udało mi się go opętać. Szybko okazało się, że jest to nauczyciel z Hogwartu. Powróciłem do Anglii, mało tego… do miejsca, w którym przebywał sam Harry Potter. Szczęście jednak szybko się ode mnie odwróciło. Młodzieniec umarł podczas próby zdobycia Kamienia Filozoficznego, a ja znów musiałem uciekać. Jego śmierć wypaliła całą krew jednorożca, która ongiś mnie wzmocniła. Myślałem, że to już koniec. W moim umyśle nie było miejsca na nic innego poza samotnością. Nie chciałem do ciebie wracać w takim stanie, nie pomogłabyś mi. Ta wasza… „magia” nie potrafi raczej przywrócić ciała komuś, kto zawisł gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. Ale szczęście znów się do mnie uśmiechnęło. Tylko, że tym razem odnalazł mnie mój nieco tchórzliwy, ale wierny sługa Glizdogon. Udało mi się z jego marną pomocą stworzyć to ciało, w którym mogłem zamieszkać do momentu, kiedy odzyskam swoje ciało.
Jego krótka, pozbawiona detali opowieść wypełniła wielką, białą plamę, która kształtowała się we mnie przez te dwanaście lat. Wpatrywałam się bezmyślnie w swego pana, analizując jego słowa. W końcu spytałam:
- W takim razie dlaczego postanowiłeś wrócić?
- Jak to? – zdziwił się. – Musiałem cię zobaczyć po tak długim czasie. Poza tym to najbezpieczniejsze miejsce, w którym mogę wrócić do zdrowia. Mam już plan.

*

         Przez długi czas nie mogłam przywyknąć do obecności Lorda Voldemorta. Mało tego, nie mogłam przyzwyczaić się do świadomości, że żyję. W głębi serca już dawno go pochowałam i pogodziłam się z myślą, że już go więcej nie zobaczę. Dlatego nie powitałam go ta, jakbym tego chciała.
Faktycznie. Czarny Pan był bardzo słaby. Kazałam przygotować specjalne komnaty, w których mógł zregenerować siły, odpoczywać i planować. Sama czuwałam przy jego łóżku i starałam się poukładać na nowo swoje życie. Nie miałam pojęcia, na czym miał polegać plan Czarnego Pana, ale nie zamierzałam wtrącać się do niego. Nauczyłam się być samowystarczalna i pokochałam samotność. Mając swego ukochanego na nowo przy sobie, byłam w pełni spokojna. Może nie do końca szczęśliwa, ale spokojna. Moje udręczone serce nareszcie mogło odpocząć.
Często udawałam się na samotne przechadzki w chłodzie nocy, tonąc w piasku pustyni prawie po kolana, dając jednocześnie Voldemortowi okazję do spokojnego przemyślenia wszystkiego. Za dnia długo rozmawialiśmy. Czułam, że i on pragnął odbudować łączące nas relacje, choć starał się tego nie okazywać.
- Wciąż myślisz o naszej magii jak o czymś gorszym – zauważyłam pewnego wieczora, kiedy siedziałam w sali tronowej na swym kamiennym tronie, trzymając w ramionach Czarnego Pana. Otaczał nas przyjemny, ciepły półmrok, a ja była odprężona tak, jak nigdy dotąd. Cieszyłam się tym, że możemy spędzić ten czas razem. Tak, jak za dawnych lat.
- Mam powody – odparł, patrząc mi prosto w oczy. Jego wąskie, pionowe źrenice były takie, jakie zapamiętałam za dnia naszego ostatniego spotkania. Stanowcze i zimne, lecz także czułe. Tylko dla mnie. – Nikt nigdy nie użył ich, aby osiągnąć coś wielkiego. A to oznacza, że alb jest to niemożliwe, albo Egipcjanie nie są ambitni.
Zaśmiałam się cicho, słysząc te słowa.
- Zatem można to wypróbować – odparłam. – Chciałabym ci tyle pokazać… Lata twojej nieobecności sporo zmieniły w moim życiu. Jestem teraz kapłanką Anubisa. To bardzo absorbujące, nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo przepełnione jest to magią.
Przez chwilę milczeliśmy. Wpatrywałam się w tę małą, zniekształconą twarzyczkę i dziwiłam się, jak Glizdogon mógł czuć taką niechęć i obrzydzenie do swego pana. Był wciąż tą samą osobą, tylko w innym ciele. Biło w nim to samo żarliwe serce, które mnie kochało, ten sam, wielki umysł, zdolny do śmiałych tez, które zmieniały świat… Znów wypełniło mnie gorące uczucie, lecz tym razem nie towarzyszyła mu, jak przez ostatni czas, paląca tęsknota. Miałam przecież swego ukochanego. Wszystko było tak, jak dawniej! No… może za wyjątkiem jego postaci. Ale ja chyba też nie pozostałam mu obojętna. Nienaturalnie długie palce, zaciskające się dookoła mojego kciuka uniosły się razem z kościstą dłonią i dotknęły mojego pałającego wciąż po gorącym dniu policzka. On sam zaś przemówił cichym, niespodziewanie łagodnym głosem:
- Nie było dnia, abym o tobie nie myślał. Tak bardzo chciałbym cię teraz pocałować…
W jego oczach było coś takiego… Wieloletnia tułaczka zmieniła go. A może uczynił to powrót? Tak, ja też pragnęłam tego od momentu, w którym ujrzałam go w ramionach Glizdogona. Pochyliłam się i niemal dotknęłam jego warg swoimi, lecz… on odwrócił głowę na tyle, na ile pozwalała mu otulająca go czarna chusta. Z zaskoczeniem rozwarłam powieki, oczekując na wyjaśnienia.
- Nie rób tego. Moje obecne ciało jest szkaradne – rzekł, tym razem za wszelką cenę unikając mojego wzroku. Przepełniło mnie poczucie niesprawiedliwości. Mimo że pozornie odzyskałam Czarnego Pana, nie mogliśmy połączyć się w pełni. – Ale nie martw się. Szybko odzyskam siły, dzięki czemu będę mógł znowu zrealizować swój plan.
To zapewnienie powinno mnie uspokoić, lecz wywołało tylko przedziwny lęk. Kilka dni później miałam się dowiedzieć, dlaczego.

~*~


Paskudnie zapuściłam się w publikowaniu. Wstyd mi. Ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Dokładnie za miesiąc szykuje się rocznica bloga, więc możecie się też spodziewać posta na Proroku Frozenki, chciałabym także wcześniej i tu coś opublikować. Dedykuję ten rozdział każdemu z Was w nadziei, że wybaczycie mi to haniebne lenistwo. 

23 sierpnia 2013

Rozdział 78

         Jeszcze nigdy tak się nie poróżniłam z Zivit. Przez jakiś czas nie chciałam jej w ogóle oglądać. Odmówiła rozstania się z Lucjuszem Malfoyem, więc ja, nie mogąc znieść sprzeciwu, odprawiłam ją. Kazałam umieścić siostrę w odpowiednich komnatach i zamknąć je na cztery spusty. Nie zważałam na prośby matki, lecz także milczałam. To była sprawa między nami.
Do czasu, aż Zivit nie ulegnie moim rozkazom, będzie tam przebywać – krzyczałam do Earth. – To ja tu jestem królową, czyż nie?
Od tylu lat wykonywano moje polecenia bez słowa wzburzenia, że teraz, kiedy spotkałam się z odmową, do prowadziła mnie do piekielnej wręcz wściekłości. Nie mogłam tego przetrawić! Nie!!!
Na nic zdały się moje wrzaski i przekleństwa. A błagania… O nie. Nie zamierzałam jej o nic prosić. Musiała zrobić to, czego od niej wymagałam, gdyż byłam jej panią. Znajdowała się pod moim dachem, w moim Imperium i w mojej mocy. Mogłam uczynić z nią wszystko, wedle uznania. Jednak nie zapominałam, że wciąż była moją siostrą, którą kochałam. Wiedziałam, co będzie dla niej najlepsze. Do tego z całą pewnością nie zaliczał się związek z żonatym mężczyzną.

         Siedziałam przy sprowadzonym dla mnie wiele lat temu pianinie i grałam*. Chopin zawsze porywał mój umysł w przeszłość. Czasami celowo odtwarzałam tę muzykę, aby cierpieć. Gdy zatapiałam się we wspomnieniach, rozmyślałam o Czarnym Panu. Na co dzień samotność była dla mnie wybawieniem, jednak od czasu do czasu odczuwałam brak ukochanego. Nikt temu nie potrafił zaradzić. Nawet Nathir. Wiedziałam jednak, że były to ostatnie, przedśmiertne odruchy ludzkiego serca. Traktowałam to jak słabość. Jak obrzydliwą chorobę, której koniec widziałam już na horyzoncie, lecz wciąż w niej tkwiłam.
Muzyka przepływała przeze mnie tak, że powoli zmieniałam się w nią. Często rozmyślałam nad tym, jakie byłoby to uczucie stać się muzyką. Nie posiadać ciała, tylko nieograniczony umysł, który wystarcza za wszystkie członki.
- Dawno nie grałaś. Pianino jest całkiem zakurzone.
Zignorowałam siostrę. Nie miałam pojęcia, jak wydostała się ze swojej twierdzy, jednak teraz nie stanowiło to dla mnie problemu. Było mi to po prostu obojętne.
- Zmieniłaś się – kontynuowała. – Przestałaś za nim tęsknić? Przestałaś go kochać? Dlatego chcesz wszystkim władać? Aby zapełnić pustkę…
- Zadecydowałam już – przerwałam jej, jakbym nie dosłyszała tego, co mówiła. Wciąż nieprzerwanie grałam, przymykając oczy. – Jeśli sobie tego życzysz, to bądź z Malfoyem. Ja umywam ręce. Jest mi obojętne to, że będziesz później cierpieć. Dorosłaś dawno temu, to twoje życie i możesz uczynić z nim to, co zechcesz.
Zivit milczała przez chwilę, analizując te słowa. Z całą pewnością nie spodziewała się tego, co jej powiedziałam. Dopiero po chwili przemówiła:
- Dziękuję. Doceniam twoją zgodę. Jestem szczęśliwa z Lucjuszem, może ty też kiedyś znajdziesz kogoś…
- Dość.
Powstałam, a muzyka ucichła. Nie chciałam już rozpaczać. Nie chciałam też niczego pamiętać. A jałowa gadanina Zivit w ogóle mi nie pomagała. Odwróciłam się do siostry, usiłując przywołać na twarz uśmiech.
- Rozkazałam wybudować świątynię – oświadczyłam. – Alabastrowo białą, przepełnioną złotem, której blask będzie oślepiał każdego, kto się tam pojawi. Proszę, pojedźcie ze mną, obejrzycie ją.
Chwyciłam siostrę za rękę. Była ciepła i bardzo ludzka. Miękka, cielista… różniła się od mojej, której dotyk przypominał jedwabną skałę. Zdałam sobie sprawę z tego, że tęsknotę maskowałam rozbudową królestwa, jednak co było w tym złego? Czyniłam dobro. Temu pragnęłam się poświęcić.

Kazałam przygotować cztery specjalne, drewniane, pomalowane prawdziwą, złotą farbą, wysadzane diamentami powozy. Uwielbiam zbytek, wręcz przesadne ozdoby, drogie kamienie mieniące się w gorącym, egipskim słońcu, mahoniowe meble pokryte prawdziwym złotem i perłami… Nie mogłam narzekać na biedę. Już od najmłodszych lat, kiedy byłam jeszcze Victorią Hotrus, rodzice przyzwyczaili mnie d bogactw. Nie potrafiłam sobie wyobrazić mojej sytuacji, gdybym nie otrzymała od matki pałacu i teraz pozostałabym sama sobie na tym brutalnym świecie. Czy Czarny Pan zadbałby o nasz status w społeczeństwie, kiedy jeszcze żył? On nigdy nie przypuszczał, że spotka się kiedyś z porażką. Był zbyt pewny siebie, co go zgubiło.
Ale wróćmy do mojej opowieści.

Ani rodzice, ani Zivit nie opuścili dotąd zamku, a bardzo byli ciekawi, jak rozwija się moje królestwo. Opowiedziałam im wszystko o moich wysiłkach, które wkładałam w ustatkowanie armii i całej grupy robotników, pracujących dla mnie całymi dniami.
A to wszystko bez choćby kropli eliksiru czy jednego machnięcia różdżką – mówiłam podekscytowana, gdy jechaliśmy prędko przez ogromne, piaskowe wydmy.
Byłam w swoim żywiole. Rozwój i postęp kreowały mój charakter. Zupełnie, jakbym się na nowo narodziła. Niepodbita wieczność czekała na mnie, nęcąc tym, co nieposkromione, a co chciałam posiąść.
Rodzice i siostra podążali za mną, patrząc na otaczające ich piękno. Całe tony ogromnych, alabastrowo białych cegieł, tysiące opalonych na brąz ciał uwijających się pracowicie pod czujnym okiem wyznaczonych przeze mnie czarowników, a towarzyszyły temu rytmiczne trzaski nasmarowanych tłuszczem biczów.
Niesamowite… wiedziałam, że ludzkie ręce są w stanie wznieść naprawdę niesamowite budowle, lecz nie przypuszczałam, iż ujrzę to na własne oczy – mruknęła Earth. – Jednak… czy konieczne jest to straszliwe okrucieństwo?
Rzuciłam jej wyzywające spojrzenie.
Ty, matko, chyba wiesz to najlepiej – odparłam i przynagliłam ostro moje dwa potężne, czarne rumaki, które lśniły w słońcu jak złoto.
Często wybierałam się na takie przejażdżki z towarzyszącym mi Midnightem, aby po prostu patrzeć i sycić się widokiem tego, co mnie otaczało.
Dotarliśmy do samego centrum. Na ogromnym podeście z marmuru spoczywały już dwie, czterometrowe stopy przyodziane w bransolety, które właśnie były malowane na złoto.
Oto moje największe dzieło – oświadczyłam z dumą. – Za jakiś czas posąg ten będzie przedstawiał ich pierwszą, największą królową, która ożywiła ten kraj.
Strzeliłam z bicza, a konie pogalopowały szerokim, białym gościńcem. Stukot ich kopyt mieszał się z moim śmiechem. Byłam szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Panowanie nad rozrastającym się błyskawicznie imperium było czymś o wiele cudowniejszym, niż wychowywanie dzieci czy obowiązki, którymi z całą pewnością obarczyłby mnie mąż. Samotność niesamowicie mi służyła.
Konie pociągnęły mój rydwan na wysoką, skalistą skarpę, skąd miałam doskonały widok nie tylko na miasto, ale i na zamek. Moje dziedzictwo. Twój mojego umysłu i dłoni niewolników. Wspólnymi siłami stworzyliśmy prawdziwy cud świata. Zawsze, kiedy uświadamiałam sobie, że to wszystko stworzyłam tylko ja, czułam, że jednak potrafiłam nad czymś zapanować… Zawsze to inni wykonywali za mnie wszystko, a teraz… Dzięki sile, która mnie wypełniła, zdobyłam charakter.

*

         Moi rodzice wyjechali tak szybko, jak się u mnie zjawili. Ich krótka wizyta sprawiła mi niemałą przyjemność, lecz musiałam skupić się na dalszym planowaniu. Poświęcałam nie tylko słoneczne dni, ale także zimne, księżycowe noce na studiowanie map oraz pergaminów z zapiskami. Nie mogłam więc powiedzieć, że zostałam sama, choć nie miałam pojęcia, kiedy znów zobaczę matkę, ojca czy Zivit.
Heather często spędzała ze mną te liczne noce, podczas których nie spałam. Siedziałam wtedy na swym boskim wykwintnym, zdobionym tronie, obserwowałam, jak tancerki wdzięczą się prężą w rytm delikatnej muzyki, usiłując mnie zabawić. Często myślałam o Nathirze, który niewiadomo gdzie wyjechał w poszukiwaniu przygód. On nie był osobą, która mogła zbyt długo przebywać w jednym miejscu. Potrzebował adrenaliny. Ja zaś preferowałam nieco spokojniejszy tryb życia, w którym było miejsce na naukę, rozwój i działanie. Nie miałam pojęcia, że wkrótce stanie się coś, co przewróci mój świat do góry nogami.

         Noc była już późna, kiedy coś wyrwało mnie z lektury. Bardzo pragnęłam, aby moje miasto wypełniło się ludzkim życiem, zamek natomiast stał się spokojniejszy i mniej przepełniony. Mogłam stworzyć tu klasę mieszczańską, jednak w ten sposób, aby nie odebrać nikomu przywilejów. To całkiem naturalne, że ludzie bardzo łatwo przyzwyczajają się do wygód, a nie mogą znieść trudów.
Ktoś załomotał do drzwi. Heather machnęła różdżką, a te rozwarły się na oścież. W progu staną jeden ze strażników, którzy pilnowali głównego wejścia.
O co chodzi? – zapytałam, nawet nie podnosząc głowy znad księgi.
Nie chciałbym pani niepokoić, ale jakiś podejrzany mężczyzna usiłował wedrzeć się do pałacu.
Prychnęłam pogardliwie i wstałam leniwie ze swego tronu.
Cóż to za brednie – warknęłam, zmierzając szybkim krokiem w stronę strażnika. – To zapewne Nathir. Z każdym razem to samo. On ma po prostu tendencję do noszenia dziwacznych szat.
Mięłam go z bardzo rozgniewaną miną, lecz w duchu ucieszyłam się, że Qutajbah powrócił z zagranicznych podróży. Nareszcie będę mogła porozmawiać z kimś, kto był na podobnym poziomie intelektualnym, co ja.
Dotarłam do drzwi wejściowych, zwyczajowo zamkniętych na cztery spusty, lecz otworzyłam je jednym machnięciem różdżki. Ciszę przerwały niskie, ponure jęki zawiasów.
W mroku ujrzałam zaledwie ciemny zarys jakiejś pochylonej nieco postaci. Z całą pewnością nie był to Nathir, którego tak się spodziewałam. Zmrużyłam oczy, gdy kazałam przybyszowi wejść w plamę światła i ujawnić swą twarz. Bez słowa wypełnił mą prośbę, a było w tym coś zaskakująco służalczego, jakby od jakiegoś czasu ów mężczyzna słuchał tylko i wyłącznie czyichś rozkazów. Gdy ukazał mi swoje oblicze, ujrzałam kępkę jasnych, lecz bardzo brudnych włosów na samym szczycie głowy, małe, wodniste, niebieskie oczka i brzydki, przypominający purchawkę nos.
Kim jesteś i czego chcesz? – zapytałam. Mój wzrok spoczął teraz na niewielkim zawiniątku, które ściskał w ramionach. Brudny, zgarbiony człeczyna przemówił skrzeczącym, lecz przymilnym głosem:
- Nic nie rozumiem… proszę mi wybaczyć, moja pani, ale chciałbym…
- Glizdogonie, dosyć gadania – przerwał mu znajomy, zimny, wysoki głos dobiegający z pakunku. Czarne chusty opadły, a moim oczom ukazał się zdumiewający widok.

~*~


         Wszędzie takie emocje. Tutaj powraca Lord Voldemort, na SCP wielka bitwa o Hogwart… Zbyt dużo dobrego! Niestety na kolejne rozdziały będziecie musieli poczekać do września, gdyż wyjeżdżam na kilka dni, tym razem bez komputera. Dedykacja dla Wiki :*