10 listopada 2011

Rozdział 63

         Od dnia, w którym Dumbledore całkowicie stłamsił nadzieję Lorda Voldemorta na zostanie nauczycielem obrony przed czarną magią minął ponad rok. Jakimś cudem udało mi się w końcu zapanować nad jego gniewem, choć utrzymywała się ona aż do wiosny. Ową sielankę prędko ukróciła któregoś dnia wybuchem złości, ponieważ byłam już zmęczona jego humorami. Ile można tak się zachowywać? Śmierciożercy bali się przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, kapłanki były zupełnie zdezorientowane, a w świecie magii zapanował taki chaos, z jakim nie mieliśmy do czynienia nawet za władania Grindelwalda. Nie przebywałam w Londynie tak często, jak Riddle, ale regularnie otrzymywałam „Proroka Codziennego”, oczywiście pod fałszywym nazwiskiem Janet Wilson. Praktycznie codziennie ukazywały się tam artykuły i informacje o nowych zniknięciach lub znalezionych ciałach. Nasze lochu wypełnione były osobami, które coś znaczyły. Mugoli mordowano na miejscu. Poplecznikami Czarnego Pana byli głównie Ślizgoni lub obcokrajowcy, dlatego pojawienie się pewnego sierpniowego dnia Gryfona było dla mnie zupełną nowością i niespodzianką. Większą część dni spędzałam w bibliotece, studiując tajemnicze księgi lub w lochach, obserwując tortury więźniów. Tego wieczora siedziałam w sali tronowej i czytałam wielką Księgę Transmutacji, kiedy Heather przyprowadziła do mnie jakiegoś niskiego, grubego… hmm, nie byłam pewna, czy mogę go nazwać mężczyzną, bo miał nieco ponad osiemnaście lat, ale był tak wystraszony, że wyglądał o wiele młodziej. Miał jasne, mysie włosy, małe, wodniste, niebieskie oczy i coś, co upodabniało go do szczura.
- Pani, to jest Peter Pettigrew, przyszedł tutaj, jak to określił, do „Sama-Wiesz-Kogo”, ale pana nie ma, więc… - odezwała się. 
- Dziękuję, kochana, zajmę się nim. Możesz odejść – powiedziałam jej i skinęłam sztywno głową. Kiedy kapłanka zniknęła za drzwiami, zwróciłam się do gościa: - Nie jesteś za młody na popieranie Czarnego Pana? Dopiero co ukończyłeś Hogwart. Gryfon, tak?
Jego umysł był mi otwartą księgą, z której bez trudu mogłam przeczytać najdrobniejsze informacje o nim. Glizdogon, bo tak mówili mu szkolni przyjaciele, skinął głową. Jego strach był niemal wyczuwalny, ale nie trzeba było być geniuszem, aby się zorientować, że jest śmiertelnie przerażony. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu, a on sam drżał lekko.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ostrzegam cię, że to nie jest decyzja, którą można odwołać. Oczywiście, jeśli chciałeś zostać Śmierciożercą, to bardzo słusznie, ale jeśli jest to chwilowa zachcianka… radzę ci to przemyśleć – dodałam.
- Trzeba być realistą, to jest oczywiste, że Czarny Pan będzie rządził przez wieku – ośmielił się nagle Peter, ocierając zimną ręką pot z czoła.
Drzwi otworzyły się, a do środka wkroczył Czarny Pan spowity w ciemny płaszcz. Na widok Pettigrew zdjął kaptur z głowy i uśmiechnął się przebiegle.
- No, no, najpierw Severus Snape, teraz Glizdogon… Młodzi mają lepsze ambicje, niż dawniej – rzekł. – Zobaczymy, zobaczymy. Chodźmy. Dżahmes, kochanie, za chwilę do ciebie przyjdę, tylko załatwię tą sprawę.
Skinął na Glizdogona i oboje opuścili komnatę. Podparłam się na łokciu. Nie bardzo ufałam takim, którzy dopiero co skończyli szkołę. Na przykład taki Lucjusz Malfoy. Niby nieco od Glizdogona starszy, ale fałszywy. Już nie raz i nie dwa powtarzałam Voldemortowi, że powinien być przy nim ostrożniejszy, ale on oczywiście wiedział lepiej. Za to małżeństwo Lestrange… zwłaszcza Bellatriks. Niby na początku za nią nie przepadałam, ale okazała się bardzo posłuszną i wierną sługą. Wciąż i wciąż mnie dziwiło, że postanowiła wyjść za Rudolfa. Nie pasowali do siebie, ona była pełna werwy, miała silny charakter, a on – jej zupełne przeciwieństwo. Nie kochała go, to było oczywiste. Małżeństwo z rozsądku. W przypadku jej siostry, Narcyzy, było trochę inaczej. Też na pierwszym miejscu stał rozsądek, lecz miłość przyszła pierwsza.
         Kilkanaście minut później nadszedł Czarny Pan. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Cóż, rozumiem, że to nowy poplecznik, ale… i dzieciak. Sana wiem, jaka byłam w jego wieku. Mam dwadzieścia pięć lat i wie, że myślę inaczej niż wtedy, gdy miałam osiemnaście. A mężczyźni przecież później dorastają. Zarówno decyzja Snape’a jak i Glizdogona mogła być pochopna.
- Będę go uważnie obserwował. Jest niezwykle łatwowierny i zagubiony, a to nie jest najlepsze połączenie – rzekł, siadając obok mnie. – Dobrze wiem, że jest jeszcze młody, ale ja w jego wieku wcielałem w życie swój plan. A Pettigrew dodatkowo jeszcze jest w założonym przez Dumbledore’a zgromadzeniu… nazywa się to Zakon Feniksa. Został powołany do walki ze mną i z moimi Śmierciożercami, czuję się naprawdę zaszczycony.
Ucałował wierzch mojej dłoni, śmiejąc się w iście podły sposób. Ja jednak nie byłam do tego tak optymistycznie nastawiona.
- Podwójny agent, tak? A skąd wiesz, że to nie jest pomysł Dumbledore’a? Może chciał mieć wśród Śmierciożerców szpiega? Pewnie dlatego był taki przerażony. Żaden z twoich sług nie dygocze na twój widok – powiedziałam cicho.
- Niczego takiego w nim nie odnalazłem, żadnych śladów wyższej magii. Pozostaw to wszystko mnie, nie zaprzątaj sobie tym głosy. W ostateczności można go zabić, prawda? – jego głos przesycony był złośliwą uciechą, zabicie kogoś było dla niego tak proste, jak umycie zębów. Ja wolałam nie mieszać się w jego politykę i sposób rządzenia. To było łatwiejsze. Z doświadczenia wiedziałam, że nie mogłabym żyć spokojnie, gdybym znała każdy szczegół.
- Dobrze, rób, co uważasz za słuszne. Ale żeby nie było, że cię nie ostrzegałam – stwierdziłam. Voldemort przysunął się, żeby mnie pocałować, ale moje obawy wcale się nie zmniejszyły.

*

         Dni mijały, a Lord Voldemort uważnie obserwował dwóch nowych Śmierciożerców. Według mnie wiarygodniejszy był Snape. Oddany i bardzo przebiegły potrafił idealnie działać w ukryciu. Muszę przyznać, że nawet go polubiłam. Odnosił się do mnie z należnym szacunkiem, Glizdogon zaś – z przesadną czcią, co mnie nieco mierziło. Był raczej marnym czarodziejem, lękliwym, choć nawet lojalnym człowiekiem. Jedyne, czego się obawiałam najbardziej, to jego tchórzostwo. Mógł nas zdradzić Dumbledore’owi z czystego strachu, choć Voldemort regularnie kontrolował jego umysł i jego samego.
Z Severusem często rozmawiałam; jego myśli były niedostępne dla świata. Jak na tak młodego czarodzieja, świetnie władał oklumencją. Była to dobra cecha, ponieważ żaden Dumbledore nie miał do nich dostępu. Co do Petera, Czarny Pan blokował jego myśli i wspomnienia dotyczące niego zaklęciem, ale nie była to ochrona dająca sto procent pewności. Z tego, co było mi wiadome, Snape i Glizdogon nie lubili się, choć nigdy w Domu się na siebie nie natknęli, a żadne z nich nie wiedziało o sobie nawzajem. Z tego, co Czarny Pan mi opowiedział, Pettigrew należał do grupki uczniów, która torturowała Severusa za czasów szkolnych. Oboje postanowiliśmy, że lepiej będzie im o sobie nie mówić. Ślizgon, by się odegrać na Gryfonie, mógłby anonimowo na niego donieść, co nie pomogłoby Voldemortowi w realizacji życiowego planu. Bądź co bądź, bardziej byłam przekonana do Snape’a. Opanowany, bezkonfliktowy, doskonały aktor… Idealny Śmierciożerca w moim mniemaniu.

         Dopiero rok później okazało się, jak bardzo młody Ślizgon był przydatny. Dostał od Czarnego Pana jasne zadanie: mieć na oku Albusa Dumbledore’a. A pan Snape doskonale się spisywał. Lecz pewnego wieczora…
- Chcę rozmawiać z Czarnym Panem. Teraz.
Szłam akurat korytarzem w nadziei, że spożyję spokojną kolację. Za zakrętem zaś napotkałam Severusa wyrywającego się dwóm kapłankom, które rozpaczliwie go hamowały, prosząc w niezrozumiałym dla niego języku:
- Pan jest zajęty, musisz poczekać, aż sam cię wezwie.
- Severus. A co ty tutaj robisz? – zapytałam i gestem ręki odprawiłam młode dziewczyny.
- Mam pilne informacje dla Czarnego Pana, to naprawdę nie może czekać – odparł, kłaniając się krótko. Przez kilka sekund przyglądałam mu się uważnie. Ani ja, ani on nie mrugnął.
- Dobrze więc, proszę za mną.
Poprowadziłam go korytarzem do wielkiej łaźni. Bardzo nie chciałam, żeby zobaczył Voldemorta w całkowitym negliżu, więc kazałam mu zaczekać, sama zaś weszłam do środka. Zastałam Czarnego Pana samotnie leżącego w wielkim basenie. Opierał się ramionami o jego krawędź, głowę miał lekko przechyloną. Gdy mnie usłyszał, odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się zachęcający uśmiech.
- Przyszłaś się dołączyć? To cudownie.
- Nie, nie przyszłam. Snape do ciebie – odparłam i podniosłam z podłogi puchaty, biały ręcznik. Voldemort wziął go ode mnie i wyszedł z basenu, ociekając wodą. Prędko doprowadził się do stanu używalności i poszedł za mną. Snape czekał za drzwiami, jak mu kazałam.
- Ponoć masz dla mnie jakieś bardzo ważne informacje – rzekł Riddle, przyglądając mu się uważnie.
- Tak jest, panie. Poszedłem za Dumbledore’em… Spotkał się z nową nauczycielką wróżbiarstwa, Sybillą Trelawney. Na samym początku nie była przekonująca, ale Dumbledore miał już wyjść, kiedy przepowiedziała… To było proroctwo o tobie, mój panie – odpowiedział. – Wyrzucono mnie z Karczmy pod Świńskim Łbem, ale udało mi się usłyszeć jej treść. Oto nadchodzi ten, który ma moc, pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…
Voldemort spojrzał na mnie, potem na nowo na Snape’a. Ta informacja faktycznie była ważna. Dla Riddle’a zaś musiała znaczyć o wiele więcej, niż dla mnie czy Severusa. Miał nowy plan, widziałam to w jego oczach.
- Dobrze się spisałeś, możesz być pewien, że Lord Voldemort ci to wynagrodzi – zwrócił się do niego. – Ale musisz coś jeszcze dla mnie zrobić, zanim zacznę działać. Gdy nadejdzie właściwy moment, zgłosisz się do Dumbledore’a na stanowisko jakiegoś nauczyciela, by móc go szpiegować. Masz być skruszonym, zagubionym człowiekiem, który zrozumiał swój błąd i pragnie się nawrócić, rozumiesz? – kiedy Ślizgon skinął głową, ten chwycił mnie za ramię, mówiąc: - Chodź, mamy coś do omówienia. Szybko.
Zaprowadził nas do sali tronowej, gdzie odbywały się wszelkie narady nie tylko ze mną, ale i ze Śmierciożercami. Na jego twarzy malowało się trudne do opisania szaleństwo.
- Spisek. Spisek. Trzeba go szybko załatwić. Przepowiednia mówi o dziecku urodzonym pod koniec lipca… Trzeba to będzie zbadać. Severusie, musisz kontrolować to, co robi Dumbledore. Potrzebuję w Hogwarcie kogoś, kto jego sprytny i przebiegły – rzekł. – Nadajesz się do tego znakomicie.
Był to bez wątpienia wielki zaszczyt, ale po minie młodego Śmierciożercy poznałem, że nie był tym zachwycony. Snape wydawał się być niezwykle ambitnym człowiekiem, ale co się teraz stało?
- Panie mój, jestem zaszczycony, że wybrałeś właśnie mnie, ale wszyscy wiedzą, że ci służę. Dumbledore oda mnie w ręce Ministerstwa Magii zanim zdążę otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć – odezwał się Ślizgon. Wyglądał na zmartwionego i chyba nie rozumiał planu Lorda Voldemorta, który uśmiechnął się przebiegle.
- W takim razie zrobisz tak, żeby Dumbledore pomyślał i przede wszystkim uwierzył, że zrozumiałeś swój błąd, zmądrzałeś bardzo pragniesz pomóc mu mnie zniszczyć – wyjaśnił i utkwił w nim wzrok, obserwując jego reakcję. Snape uśmiechnął się złośliwie.
- Genialne – stwierdził. – A kiedy mam to zrobić?
- Musisz chwilę odczekać, ale im wcześniej, tym lepiej – odparł Czarny Pan. – Dumbledore musi ci zaufać. Idź już, muszę przemyśleć kilka spraw.
Oboje patrzyliśmy, jak Severus zmierza przez komnatę i znika za wysokimi drzwiami. Byłam pod wielkim wrażeniem tego planu, bądź co bądź, ale ten był genialny. Objęłam go za szyję rękami i pocałowałam jego wąskie wargi.
- To jest świetne. Myślisz, że da sobie radę? – zapytałam. – Jest jeszcze taki młody…
- Powiodło mu się w Karczmie pod Świńskim Łbem, więc trzeba to pociągnąć. Jest w nim duży potencjał, który trzeba wykorzystać. To człowiek, który idealnie nadaje się na Śmierciożercę.
Przekonanie, z jakim to powiedział, wystarczyło mi, bym uwierzyła. Obawiałam się tylko jednego: że Dumbledore wyczuje przekręt i stracimy tak zacnego sługę. Był jednym z najbardziej opanowanych i kompetentnych Śmierciożerców, zupełnie jak chociażby Lucjusz Malfoy, lecz do tego niezwykle odważny i skłonny do poświęceń. Z tego, co było mi wiadome, jego ojciec był mugolem, matka zaś pochodziła z zacnej rodziny czarodziejów czystej krwi. To naprawdę zaskakujące, dlaczego czarodzieje i czarownice z szanowanych, elitarnych rodów upadają tak nisko, by poślubić nie-magiczną osobę. Na przekład taka Andromeda, siostra Bellatriks. Zhańbiła powszechnie wzbudzające respekt nazwisko Blacków, okryła wstydem nie tylko siebie, ale i członków swojej rodziny.
I… mówię to ja. Ja, która pokochała parszywego mieszańca, którym w rzeczywistości był Tom Riddle. Teraz jednak był Lordem Voldemortem, nikt nie śmiałby zasugerować, że miał ojca mugola, który porzucił jego matkę. Gdyby był szlamą, czy myślałabym o nim inaczej? Kiedy teraz nad tym się zastanawiam, to chyba… nie.

*

         Z niecierpliwością czekał na powrót Snape’a. Przechadzał się tam i z powrotem, nerwowo szarpiąc swój czarny płaszcz. Ja siedziałam na swoim tronie i obserwowałam go z niepokojem. Mimo że byliśmy zawsze dla siebie równi, czułam swego rodzaju strach, kiedy się tak zachowywał. Miotał się jak dzikie zwierzę w klatce, zamknięte i rozjuszona, a ja nie mogłam nic zrobić.
- Może spróbuj ochłonąć – odezwałam się, obracając w dłoniach bezwiednie jedną ze swoich złotych bransolet. – Przekonanie Dumbledore’a, że nagle zmieniło się poglądy musi zająć sporo czasu. Dyrektor nie jest głupi, trzeba dać mu czas. Postaraj się być cierpliwy.
- Proszę, nie mów o cierpliwości – warknął Voldemort i zatrzymał się gwałtownie. – Od tego zależy, czy mój plan się powiedzie. Musi się powieść, przecież jest genialny.
- Oczywiście, że tak. Poza tym znasz Dumbledore’a. Nawet w tobie starał się odnaleźć coś dobrego, do samego końca ci ufał – odpowiedziałam. – Bardziej obawiałabym się tego, że inni członkowie Zakonu Feniksa i pracownicy ministerstwa zaczną się mu bacznie przyglądać. Przeszłość Severusa przemawia na jego niekorzyść, każdy, kto znał go za czasów szkolnych może potwierdzić, że pałał do czarnej magii niezwykłą namiętnością. Podobnie jak ty.
- To fakt. Dlatego nie chciałbym stracić tak odpowiedniego Śmierciożercy.
- Tyle że w tej sytuacji po raz pierwszy nie igrajmy z czasem – zauważyłam. – Aby przekonać Dumbledore’a, ten musi najpierw zaufać Snape’owi, przyjrzeć się mu… kiedy usłyszy od niego kilka przydatnych informacji na twój temat, szybciej połknie haczyk.
Czarny Pan przyjrzał mi się uważnie, a na jego twarzy było coś… coś dziwnego, czego jeszcze nigdy tam nie widziałam. Jakby satysfakcja, ale bardzo różniąca się od tej, z jaką patrzył na mordowane ofiary.
- Gdyby nie ja, twoja zdolność planowania nigdy by się nie ujawniła. Jestem z ciebie dumny – rzekł.
         Bądź co bądź, Severus zjawił się dopiero trzy dni później. Przez ten cały czas Voldemort był praktycznie nie do zniesienia. Zawsze zachowywał spokój, był mistrzem opanowania, ale to właśnie irytowało najbardziej. W kryzysowych sytuacjach wybuchał. A ja musiałam to wszystko akceptować i znosić.
Dlatego, gdy Snape pojawił się w sali tronowej, moje serce ogarnęła ogromna ulga. Czarny Pan natychmiast kazał mu wszystko opowiedzieć. Już po twarzy Ślizgona poznałam, że plan się powiódł.
- Wszystko poszło zgodnie z twoimi założeniami, mój panie – zwrócił się do niego z największą pokorą. – Na początku był dość sceptycznie nastawiony do mojej wizyty, ale kiedy tylko opowiedziałem, jak żałuję mojego dotychczasowego życia, jak się tego wstydzę… Przyjął mnie z otwartymi ramionami i dał posadę nauczyciela eliksirów. Zaczynam od poniedziałku.
- To świetnie. Niestety ostatnimi czasy nie mamy szczęścia. Złapano kolejnego naszego Śmierciożercę, muszę czym prędzej dopaść Potterów – oświadczył. Był tak skupiony na swoich przemyśleniach, że nie zauważył cienia, który przemknął przez twarz Snape’a, który powtórzył:
- Potterów, panie? A dlatego akurat ich?
- Ponieważ z tego, co wiem, to ich syn urodził się trzydziestego pierwszego lipca. Przepowiednia dotyczy jego, od momentu, gdy poinformowałeś mnie o proroctwie Sybilli Trelawney, pozwoliłem sobie niektóre źródła. Ja wiem, że to dziecko, dopóki go nie zabiję, będzie mi zagrażać. Możesz już odejść – odpowiedział takim tonem, że zrozumiałam, nie było już z nim rozmowy. Snape najwidoczniej chciał coś jeszcze dodać, lecz chyba to zauważył, bo ukłonił się krótko i opuścił komnatę.
- Nie powiedziałeś mi, że odkryłeś, do kogo odnosi się ta przepowiednia – odezwałam się, gdy jego kroki ucichły za zakrętem. Riddle opadł na swój tron i zacisnął długie palce na końcach podłokietników.
- Zobaczymy, jak to będzie. Poczekamy jeszcze jakiś czas, aby Dumbledore nabrał do Snape’a zaufania. Wtedy uderzymy. Odnajdę Potterów, chociaż miałbym przeszukać każdy centymetr tego świata – rzekł. Stanowczość w jego głosie mówiła mi, że naprawdę zamierzał to zrobić. Choćby nie miał zaznać snu czy strawy przez długi, długi czas. Byłam z niego naprawdę dumna. Do tego wszystkiego doszedł sam, bez niczyjej pomocy. Sam był dla siebie uczniem, ale i nauczyciele. A ja obserwowałam go i również uczyłam się wytrwałości, siły i cierpliwości. Tylko dzięki prawdziwej wierze w Toma przetrwałam ciągłe oczekiwania na jego powrót. I opłaciło mi się.

~*~


         Lubię ten rozdział, ale mogło być lepiej. O wiele lepiej. Bardzo pędzę z akcją, ale mam swoje powody. Już niedługo upadek Voldemorta. Nie dodawałam nic ostatnio, ponieważ druga klasa liceum to nie przelewki. Kilka dni temu miałam rocznicę, ale zupełnie o tym zapomniałam. Aach, zakochany człowiek to jednak nie myśli trzeźwo. Bądź co bądź, jestem naprawdę szczęśliwa, że udało mi się wytrzymać tyle czasu. Dedykuję ten rozdział Wam wszystkim, mam nadzieję, że będziecie ze mną i z DLR do końca :*