2 maja 2013

Rozdział 76

                  Zaangażowanie w sprawy wiary, obieranych nauk i pałacu prawie całkowicie pochłonęły moją uwagę. Utraciłam rachubę czasu, w ogóle nie liczyłam dni, które uciekały niczym ziarna piasku przepuszczane przez palce. Mianowałam urzędników wśród najwyższych kapłanów boskiego Horusa i rozkazałam im sprowadzić z Kairu trzysta sześćdziesiąt powozów oraz drugie tyle koni niebylejakiej rasy. Poczułam smak prawdziwej władzy, która okazała się być słodka, niczym chłodny, owocowy deser. Zapragnęłam uczynić z mej siedziby posiadłość jeszcze wspanialszą i potężniejszą, niż była dotąd. To moje małe, zamknięte na cztery spusty państewko przestało mi wystarczać, dlatego nakazałam dostarczyć sobie całe stosy pergaminu. Teraz miałam stać się także kreatorem.

- Zjawił się Faisal z rydwanami, czeka w holu – poinformowała mnie któregoś dnia Heather, kiedy siedziałam w swojej komnacie i szkicowałam coś na rozwiniętym całkowicie pergaminie. Musiałam zaprojektować idealną świątynię, którą pragnęłam ofiarować w darze panu mojemu i bogu – Anubisowi. Nie mieliśmy jednak ani architekta, ani robotników, więc jak na tę chwilę plan ów stał się tylko odległym marzeniem. Cóż wart były te rysunki, skoro nie miał kto umieścić ich pierwowzorów w rzeczywistości?
Z ochotą odrzuciłam od siebie gęsie pióro i udałam się z Heather do sali wejściowej, gdzie miał czekać na mnie Faisal. Przeliczyłam się, mniemając, że mieszkańcy mego pałacu nie znają żadnego języka poza swym ojczystym. Prawie każdy władał biegle arabskim, a ci wyżej postawieni doskonale mówili po francusku, angielsku, a nawet rosyjsku. Zaczęłam bardzo szybko dostrzegać swe braki wiedzy w wiedzy na temat własnego dworu i służby.
- Faisal, czekam na ciebie od kilku dni, pamiętaj, w innej sytuacji może to być o kilka dni za dużo – rzuciłam na powitanie, kiedy mężczyzna pokłonił się sztywno przed moim obliczem. – Gdzie one są?
- Zanim moja pani je zobaczy, chciałbym dodać, że zakupiłam trochę więcej, niż sobie tego życzyła – rzekł, a na ciemne, gładkie czoło wystąpiły mu krople potu.
- Co znaczy „trochę więcej”? – zapytałam, rozeźlona, że nie dostosował się do moich rozkazów.
- Sprowadziłem pięćset rydwanów, a koni tysiąc dwadzieścia… ależ zechciej wysłuchać mnie do końca… pomyślałem sobie, że takie wyposażenie może pomóc naszym żołnierzom…
Zamarłam na moment. Wpadł mi do głowy genialny pomysł, pomysł, którego realizacja zmieniłaby całe moje życie. Przecież dawno, bardzo dawno temu, jeszcze zanim narodziło się chrześcijaństwo i inne religie, Egipt  był potężnym państwem, mocarstwem, można rzec. Dlaczego by nie przywrócić królewskiemu rodowi tej potęgi, którą utracił wiele lat temu? Bogowie zasługiwali na najwspanialsze świątynie wznoszone przez setki tysięcy niewolników.
- Jak duże są nasze wojska? – zapytałam, a serce waliło mi w piersi z podniecenia. Tak brakowało mi dawnej potęgi, tego strachu, który odczuwali śmiertelni przed moimi czarami…
- Tak naprawdę znaczenie ma wyszkolenie i sprawność żołnierzy, ich magia… O pani, masz armię, która może bardzo wiele – odparł Faisal. Czekałam na te słowa z drżącym sercem. Mogłam uczynić, co tylko chciałam. Byłam potęgą. Przyjęłam od mego urzędnika pergamin, gdzie zapisane było wszystko, co dotyczyło dzisiejszego zakupu.
- Bardzo dobrze. A co powiedziałbyś, gdyby nasze granice powiększyły się? Cały Egipt, Afryka… Europa…
Faisal spojrzał na mnie, a w jego ciemnych, ogromnych oczach zaigrały tajemnicze iskierki. Uśmiechnęłam się, gdy po długim milczeniu nastąpiło powolne kiwnięcie głową.

*

         Postanowiłam jak najprędzej wcielić swój plan w życie. Anubis nie mógł czekać. Nigdy nie widziałam tylu magicznych wojowników w akcji – z dumą obserwowałam, jak ćwiczą. Byli gotowi od tysięcy lat, wiedza, taktyki wojenne… to było przekazywane z pokolenia na pokolenie właśnie na ten moment. Nie myślałam o wojnie. Wszystko miało odbyć się szybko i bez zbędnych ofiar. Nie chciałam ani ich śmierci, ani życia, tylko rąk do pracy na chwałę bogów i ich nowej królowej. Jednak było w tym coś, co mnie niepokoiło, a ja nie mogłam odkryć, co. Czułam, że miało to związek z czymś nadludzkim. Czyżbym rozmijała się z prawdziwym celem? W tej całej pogoni za władzą i potęgą zapomniałam o pierwotnym znaczeniu. Ale przecież nie można być za bardzo wszechmocnym, tak, jak nie można być zbyt mądrym. Są takie rzeczy, których nadmiar nie szkodzi, wręcz przeciwnie. Jest wskazany. Władza szkodzi tylko ludziom słabym, takim, jak ja przed laty. Teraz stałam się bóstwem, w którym słabości się nie liczą, jeśli jest moc.

         Z pewnością, że wszystko pójdzie po mojej myśli, uderzyliśmy na najbliższą wioskę. Postanowiłam uczestniczyć tylko w tej wyprawie. Byłam ciekawa umiejętności mojej armii oraz magów i kapłanów. Nie chcieliśmy nikogo zabijać. Im więcej robotników, tym lepiej. W tej sytuacji każda para rąk była potrzebna do pracy, każda ich siła.
Pierwsze uderzenie w zupełności wystarczyło, aby pokonać niczego niespodziewających się mieszkańców Adillah. Ogromna chmura złotego pyłu zwaliła z nóg każdego: szczerbatego starca, małe dziecko, męża w sile wieku, żwawego młodzieńca… Byli nasi. Za pomocą lewitacji przenieśliśmy ich bezwładne, nieruchome ciała do miejsca, które uprzednio dla nich przygotowaliśmy. Nie było potrzeby zamykać ich. Mugole są słabi, wystarczy odrobina magii, aby spętać ich wolę. To okazało się łatwiejsza, niż mogło mi się wydawać.
- Zajmij się nimi, prace mają ruszyć jak najszybciej – zwróciłam się do towarzyszącego mi Faisala, a on skinął głową posłusznie i ruszył w swoją stronę. Teraz mogłam zająć się sprawami istotnymi. Byłam zadowolona z moich magicznych wojowników. Jeśli nadal będą tak sprawnie pracować, bardzo szybko Egipt przestanie być krajem, do którego mugole przyjeżdżają na wakacje. Stanie się na nowo mocarstwem, którego inne państwa zaczną się lękać. Tak, jak powinno być.

         Szybko wyrzuciłam z głowy niewolników, budowę i nowe podboje. Zaczęłam nauki, dzięki którym mogłam zbliżyć się do Anubisa i jego boskiej mocy. Bez problemu udawało mi się opanować nową pieśń, hymn, czy taniec, równie łatwo przychodziło mi bieganie z jedwabną szarfą po świątyni. Rozkwitłam. Dawny czas, dawne święta, dzięki którym go określałam, przestały mieć znaczenie. Teraz myślałam tylko o tym – jak pogodzić władzę i służbę bogom. Rozwój państwa był ważny, a ja musiałam znaleźć w sobie siłę, aby móc zaufać urzędnikom, których sama mianowałam. Nie mogłam nad wszystkim panować.
Nie myślałam już ani o rodzicach, ani o Zivit, ani nawet o Czarnym Panu. Tak naprawdę teraz ich obecność nie była mi potrzebna. Moje serce wypełniała miłość do Anubisa i tęsknota za bliskością jego ducha. Teraz nasze dusze były na wieki złączone dzięki horkruksowi, który stworzyłam.

~*~

         Dawno nie pisałam. Najpierw przez post, teraz przez maturę, która już na mnie czyha. Przepraszam za nudę w tym odcinku, ale ten rozdział jest bardziej przygotowujący do fabuły xD No, to widzimy się po maturze.