28 lutego 2010

Rozdział 30

Przeszliśmy z Tomem do salonu na parterze. Był urządzony w podobnym guście jak mój dom, ale nie było tu przesady. Bo swojego mieszkanie wprost nie znosiłam. Mnóstwo groteski, wszystko aż tandetnie drogie i wspaniałe, pozbawione smaku. Ojciec otaczał wszystkich takim przepychem, że aż się śmiać chciało. A tutaj było tego wszystkiego mniej, podkreślało urok domu, nie jak u mnie – szpeciło.

Zobaczyłam fortepian, stojący niedaleko drzwi prowadzących na taras. Dawniej musiał to być piękny widok, lecz teraz duże, oszklone drzwi były zabite deskami. Bez wahania usiadłam przy fortepianie, zdmuchnęłam kurz z klawiszy i położyłam na nich dłonie. Ktoś zapomniał zamknąć na nich wieko, być może pani Riddle grała właśnie, kiedy przyszedł Tom, by zabić ją i jej rodzinę.

- Grasz? – spytał nagle Riddle.
Wzdrygnęłam się, wyrwana z własnych myśli.
- Co? Och, tak. Mój ojciec stwierdził, że nie jest mi to potrzebne, ale matka w końcu zadecydowała, że jeśli ona gra, to ja też powinnam – odpowiedziałam i nacisnęłam przypadkowy klawisz.
Kochałam to. Nie byłam zbyt utalentowana plastycznie, w chórze też nigdy nie byłam, w teatrze tym bardziej… Ale gra na fortepianie sprawiała mi zawsze dużo radości i nie wychodziła mi najgorzej. Zastanawiałam się, co mogłabym teraz zagrać.
Kiedy już zdecydowałam, muzyka* popłynęła z fortepianu gładką, czystą nutą, przepływając przeze mnie. Zwykle, kiedy grałam, wychylałam się to do przodu, to do tyłu, właściwie nie świadoma tego. Muzyka poruszała mnie.

Kiedy skończyłam, siedziałam w bezruchu, w głowie nadal mając tamte dźwięki.
- Co to było? – odezwał się Tom, przerywając brutalnie tą magiczną dla mnie chwilę.
- Nie żartuj, że nie wiesz – zaśmiałam się z niedowierzaniem. – Chopin. Każdy zna jego utwory, nawet czarodziej. Bach, Mozart, Beethoven… Pamiętasz?
Tom miał taką minę, jakby nie bardzo wiedział o czym mówię, ale przytaknął.
Przywołałam go do siebie i zachęciłam, żeby usiadł na podłużnej pufie. Przesunęłam się nawet, żeby zrobić mu trochę miejsca. Riddle usiadł obok mnie z bardzo głupią miną. Położyłam jego ręce na klawiszach.
- Nie nauczę się grać, tylko tracisz czas – stwierdził.
- Taki mądry, błyskotliwy chłopak, a na głupim fortepianie nie zdoła się nauczyć grać? – zadrwiłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. – No, chyba nie jesteś taki inteligentny jak wszyscy myślą.
Tom chyba się trochę oburzył, ale wyprostował się z ważną, zaciętą miną, mówiąc:
- Dobra, niech ci będzie. Pokaż mi, jak to się robi.

Wątpiłam, żeby Tom cokolwiek załapał. Szczerze, w ogóle nie miał ręki do instrumentów.
- Dobrze ci idzie – pochwaliłam go z nieprawdziwym uśmiechem.
Tom pokiwał z uznaniem głową.
- Wiem.
Zamknął wieko klawiatury i odszedł od fortepianu. Znalazł się przy jakiejś szafce i otworzył ją. W środku było z tuzin butelek z różnymi trunkami. Wziął dwie szklanki, nalał do nich bursztynowego alkoholu i podał mi jedną z nich. Upiłam trochę i zakrztusiłam się.
- Ohydne – stwierdziłam.
- Prawda? – zapytał Tom z wyraźną lubością osuszając swoją szklankę. Również zaczął kaszleć, ale nie powstrzymało go to przed napełnieniem sobie szklanki na nowo. Mnie zaś nie smakował ten alkohol, ale byłam zbyt dobrze wychowana, żeby marudzić i nie wypić tego.

Nie wiem, czy to alkohol był taki mocny, czy może to ja mam słabą głowę, ale po trzech dolewkach kompletnie nie pamiętałam, co się ze mną działo. Byłam pewna, że w końcu urwał mi się film.

*

Następnego ranka obudziłam się z okropnie ciężką głową. Kiedy otworzyłam oczy, nic nie widziałam, świat dookoła mnie był rozmazany i wirował. Westchnęłam ciężko, powoli przyzwyczajając się do nowo zaistniałej sytuacji. Obraz powoli się wyostrzał, a ja zauważyłam, że leżę na podłodze pod zabitymi deskami drzwiami prowadzącymi na taras. Rękę trzymałam zaciśniętą na opróżnionej całkowicie butelce. Z kolejnym ciężkim westchnieniem podniosłam się na nogi. Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Zobaczyłam Toma siedzącego w przeciwległym pokoju z kieliszkiem wina w ręce. Uśmiechnął się złośliwie na mój widok. Usiadłam na podłodze i położyłam głowę na jego kolanach.
- Masz siłę dalej pić? – spytałam. – Ja ledwo się na nogach trzymam.
Riddle zaśmiał się.
- Nie masz głowy do alkoholu – powiedział.
- Eee… Tom? Ale my nie…?
- Nie.
Odetchnęłam z ulgą, chociaż słowa Riddle’a wypowiedziane po chwili wzbudziły kolejną wątpliwość:
- Tak sądzę.
Spojrzałam na niego ze złością i wstałam.
- Ty sądzisz? – powtórzyłam. – Zostaw to, nie będę się spotykać z alkoholikiem!
Wyciągnęłam z jego ręki kieliszek i wylałam całą jego zawartość na kremowy, pokryty kurzem dywan. Wzięłam też butelkę i wylałam ciemnoczerwony płyn na jego buty. Tom poderwał się z fotela z wyrazem oburzenia na twarzy.
- Nie zapominasz się czasem? – zawołał.
- Racja, jeszcze jedno.
Resztę wina, która została w butelce, wylałam mu za koszulę, odrzuciłam szkło i wyszłam z pokoju. Moje rozdrażnienie było spowodowane kacem, okropnym kacem. A lekkomyślne zachowanie Riddle’a zirytowało mnie bardzo. Wspięłam się po schodach do łazienki i odkręciłam kurek. Jak się spodziewałam, nie wypłynęła nawet kropla wody. Zeszłam z powrotem na parter, wyłamałam deski w oknie i wyjrzałam na zewnątrz. Zauważyłam studnię, stojącą w cieniu, co prawda trochę rozwaloną, ale nadal pełną wody.

Wyszłam na zewnątrz i wyciągnęłam różdżkę, którą machnęłam w stronę zardzewiałego, pogniecionego wiadra. Uniosło się ono w powietrze i zniknęło w studni, by po kilku sekundach wynurzyć się  powrotem, rozchlapując swoją zawartość dookoła. Postawiłam wiadro na krawędzi studni, nabrałam w dłonie wody i chlusnęłam ją na twarz. Zrobiłam tak kilkakrotnie, aż obudziłam się całkowicie. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że Tom obserwuje mnie przez okno. Resztę wody wylałam sobie na głowę. Odrzuciłam na bok wiadro i wróciłam do domu.

- Chcę wracać do Londynu – powiedziałam Tomowi. – To miejsce strasznie mnie dołuje.
- Dobrze. Co tylko rozkażesz.
Wziął mnie za rękę i teleportował się. Sądziłam, że nadal mi nie ufał, a ja przecież potrafiłam się już deportować i aportować.
Na horyzoncie zobaczyłam dom mojej babci. Ruszyłam w jego stronę, ale Tom zatrzymał mnie.
- Nie zobaczymy się do pierwszego września – powiedział.
Pokiwałam milcząco głową i pocałowałam go na pożegnanie w usta, puściłam jego rękę i odeszłam w stronę dworu.

Zobaczyłam Sokarisa, wałęsającego się po ogrodzie. Usiadł na brzegu fontanny, plecami do bramy. Na mojej twarzy pojawił się mimowolny, złośliwy uśmiech. Podeszłam do fontanny najciszej jak potrafiłam. Szum wpadającej do kamiennego basenu wody zagłuszył odgłos moich kroków, kiedy wchodziłam do fontanny. Chwyciłam mocno brata za ramiona i pociągnęłam do tyłu. Sokaris wpadł głową do wody i nakrył się nogami. Klnąc pod nosem, wstał. Ja zaś leżałam aż po pierś pogrążona we wzburzonej wodzie, rechocząc ze śmiechu.
- Do cholery, odbiło ci? – warknął, wychodząc z fontanny. – Debilka… Wszystko powiem mamie.
- Co, mały Sokarisek idzie na skargę do mamusi? – zadrwiłam. – Ile ty masz lat?
Sokaris zaklął pod nosek i strzepał mokre rękawy szaty. Wygramoliłam się w końcu z fontanny i powlekłam się do domu, zataczając się ze śmiechu.
Matka nie okazała większych emocji, gdy mnie zobaczyła, ale niewątpliwie się ucieszyła. Poinformowała mnie, że babcia czuje się już lepiej, i że jutro możemy wracać do domu. Nie zachwycił mnie ten pomysł, ale nie miałam innego wyjścia, jak przytaknąć i zapytać, co będzie, jeśli ojciec dowie się, że zamiast z chorą babką, spędziłam ten czas z Tomem.
- Sokaris nic nie powie – odparła matka. – Obiecał mi. Dlaczego właściwie jesteś taka mokra?
Zaśmiałam się.
- Zafundowałam Sokarisowi kąpiel w fontannie – wyjaśniłam tonem znawcy. – To działa bardzo zdrowotnie na debilizm, ale sądzę, że jemu już nic nie jest w stanie pomóc.
Już miałam odejść, żeby się umyć i przebrać, ale matka zatrzymała mnie jeszcze.
- Victorio – zaczęła nieśmiało. – Jeśli kochasz tego chłopca… Wiedz, że będę cię popierać. Co nie powiedziałby ojciec, ja zawsze będę po twojej stronie i zawsze ci chętnie pomogę.
Pokiwałam głową.
- Dziękuję, mamo – odpowiedziałam cicho i odeszłam.

*

Do domu wróciliśmy następnego wieczora. Babcia Jane pożegnała nas nawet, wychodząc na balkon, by pomachać nam, gdy wsiadaliśmy do mugolskiego samochodu. Droga powrotna była chyba nudniejsza i cięższa niż wtedy, gdy jechaliśmy do babci. Powiem szczerze, że odetchnęłam z ulgą, kiedy czarny, lśniący samochód zawiózł nas pod oświetlone drzwi wejściowe.
Ojciec nawet się nie pofatygował, by nas powitać. Siedział w domu z „Prorokiem Wieczornym” w jednej i kieliszkiem wina w drugiej ręce. A bagaże musieliśmy sobie sami wnieść.

Z radością powitałam swój pokój i łazienkę. Midnight wskoczył na biurko i utkwił swoje wielkie, żółte oczy w mojej osobie. Weszłam do łazienki, by spędzić długą, cudowną chwilę w wannie pełnej gorącej wody. Dopiero kiedy wyszłam, zobaczyłam, że coś się zmieniło w moim pokoju.
Po pierwsze toaletka, na której stały moje kosmetyki była pusta. Po prostu nic tam nie leżało, a przecież nie brałam do babci Jane nic stąd. Cóż, pewnie skrzaty domowe, gdy sprzątały pokój, musiały wyrzucić, bo może straciły datę ważności, czy coś…
Otworzyłam szafę, żeby się rozpakować, a tu – niespodzianka. Nie było w niej nic prócz kilku za małych bluzek, para wysłużonych butów i przyciasne dżinsy. No nie. Co to w ogóle ma znaczyć?
Ktoś zapukał i wszedł cicho do środka. Była to nasza skrzatka, Wąsoryjka, z wiklinowym koszem na brudne rzeczy.
- Panienka ma jakieś rzeczy do prania? – spytała.
- Tak.
Podałam jej wszystkie ubrania, które miałam u babci. Zanim skrzatka wyszła, zadałam jej pytanie:
- Nie wiesz może, gdzie podziały się moje ciuchy i kosmetyki?
Wąsoryjka pokręciła przecząco głową i wyszła, pożegnawszy mnie uprzednio głębokim ukłonem.
Cóż. Jutro rozwikłam sprawę znikających ubrań.

*

Rano przyszły jednak kolejne wątpliwości. Gdy zeszłam rano i poinformowałam rodziców, że moje ubrania rozpłynęły się w powietrzu, ojciec wyśmiał mnie, a matka wzięła mnie na stronę, wręczyła mi cały plik mugolskich banknotów i powiedziała:
- Wiesz, jaki jest ojciec, nic mu się nie podoba, pewnie kazał je wyrzucić. Po śniadaniu idź i kup sobie tyle, ile potrzebujesz.
Z zaskoczoną miną patrzyłam, jak wychodzi z salonu do jadalni. Cóż. Za zakupami nie przepadałam zbytnio. Ale w tak kryzysowej sytuacji było to konieczne. Dlatego, jak radziła mi matka, po skończeniu śniadania poszłam na górę, by się przebrać. No przecież nie będę po centrach handlowych paradować w piżamie. Wybrałam jedną, najmniej obciachową z czterech zbyt małych bluzek (czerwoną z pomarańczowymi i żółtymi frędzlami, ojciec nalegał, bym ją kupiła, bo ja sama miałam o wiele lepszy od niego gust), wcisnęłam się w zbyt ciasne spodnie i ubrałam rozłażące się już buty. W takiej kreacji wybrałam się na zakupy.

Sklepów w Londynie było mnóstwo, więc miałam w czym wybierać. Od razu skorzystałam z okazji, by się przebrać. Stare ubranie wcisnęłam do torby, przebrałam się w letnią, jasnoniebieską sukienkę. Tych okropnych butów też szybko się pozbyłam, zamieniając je na białe klapki. Tak to ja mogę podróżować po świecie.
Kosmetyki zaś kupiłam w wielkim, ekskluzywnym sklepie, niedaleko sierocińca, jak się później zorientowałam. Nie miałam żadnych oporów, by odwiedzić Toma. Nie musiałam go długo szukać. Zobaczyłam jego charakterystyczną sylwetkę, ukrytą w cieniu marnego drzewa. Riddle również mnie rozpoznał. Wstał, kiedy do niego podeszłam.
- Duże zakupy – zauważył, patrząc z lekkim zniechęceniem na ogromną ilość toreb, którymi obwieszone były moje ramiona. Położyłam je na chwilę na ziemi, aby móc go objąć i pocałować w usta.
Kiedy oderwałam się od niego, odwróciłam głowę w stronę gnojka, który wlepiał we mnie bezczelnie gały.
- Na co się gapisz? – warknęłam i podniosłam swoje zakupy.
- Chodź, porozmawiamy u mnie – zaproponował Tom, obejmując mnie lewą ręką w talii.

- Wczoraj wróciliśmy do domu – powiedziałam. – Zauważyłam, że nie mam nic. Ubrań, kosmetyków. Zniknęło nawet mydło, musiałam pożyczyć od matki. Wiesz, ja sądzę, że ojciec kogoś ma. Kogoś młodego.
- A nie pomyślałaś, że może po prostu wyrzucił twoje ciuchy w ramach zemsty, bo nic nie poradził na to, że się ze mną spotykasz? – spytał Riddle.
- Wyrzuciłby nawet te okropne ubrania, które mi kupił? – zadrwiłam. – Nie sądzę. Chyba że zabrał to, bo sam zamierza w tym chodzić.
Minęliśmy tandetną, rudą recepcjonistkę, stojącą opartą o brzeg biurka i rozmawiającą przez wielki, pożółkły telefon. Wiodła za nami oczami, dopóki nie zniknęliśmy na schodach.
- Jak ona się nazywa? – spytałam. – Miała identyczne buty i spódnicę, jak ja.
- Holly Counter. Stać ją na takie ubrania? To pewnie jakaś podróbka.
- Albo znalazła sobie sponsora.

Tom wsunął zardzewiały klucz do zamka i przekręcił. W puścił mnie do środka, po czym sam wszedł za mną i zamknął drzwi.
- Skąd u ciebie takie zachowanie? – spytałam, zaskoczona nagłą poprawą jego manier.
- Stwierdziłem, że z moim zachowaniem nie pasuję do ciebie – odparł, wzruszając ramionami. – Wszak ty jesteś tak jakby córką „szlachcica”, a ja… no. Sama wiesz.
- Słodkie. Ale dla mnie nie ma znaczenia, że twój stary był mugolem. Nie znasz go, nie musisz się wstydzić, że zachował się żenująco przy twoich znajomych, nie truje ci, że ubierasz się tak jak mi się nie podoba…
- Ale za to nie musisz spędzać każdej chwili z tymi – skrzywił się ze wstrętem – mugolami.
- W tym sierocińcu jesteś już ostatni raz – nadal upierałam się przy swoim. – A ja mojego ojca będę miała, aż umrze. I będę się za niego wstydzić.
- Mógłbym…
- Nie – przerwałam mu, zanim zdążył rozwinąć swoją głęboką myśl. – Bądź co bądź to mój ojciec, nie mogłabym pozwolić, żebyś go zabił. Co by się stało z moją matką?
- Dobrze już, nic mu nie zrobię, jeśli nie chcesz.
Usiadł na łóżku, a materac ugiął się pod nim z jękiem sprężyn. W zapraszającym geście wyciągnął w moim kierunku ręce. Usiadłam mu na kolanach, oplotłam go rękami za szyję, a on pocałował mnie w usta. Ledwo rozpięłam pierwsze dwa guziki jego koszuli, do drzwi ktoś zapukał i bezceremonialnie nam przerwał.
- Tom, jakiś chłopak do ciebie.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam tą nieprzyjemną, farbowaną, rudą dziewczynę. Za nią stał chudy, żylasty, czarnowłosy chłopak z gęstymi, grubymi brwiami i rękami wiszącymi jak u małpy.
Recepcjonistka wycofała się z pokoju, a chłopak dał znać Tomowi, żeby z nim wyszedł. Riddle przeprosił mnie i zamknął za sobą drzwi. Usłyszałam jego podniesiony głos:
- Mówiłem ci, Nott, żebyś tu nie przychodził!
- Ciszej, bo te mugolskie dzieci zaczną się interesować.
Nic już więcej nie dosłyszałam, choć wytężałam słuch jak mogłam. Nie chciałam podsłuchiwać, jeśli Tomowi zależy, bym nie wiedziała, co znowu knuje, to jego sprawa.

Siedziałam tak nudząc się chyba z kwadrans. Wzięłam z szafki nocnej jakąś książkę mugolskiego autora i dla zabicia czasu zaczęłam ją przeglądać. Tom w końcu wrócił, trochę bardziej zdenerwowany niż wtedy, gdy wychodził.
- Po co Nott cię tu odwiedził? – spytałam. – I skąd znał adres?
- Nieważne, wyczyściłem mu pamięć. Słuchaj, chyba już powinnaś iść. Muszę coś zrobić.
Ze zdziwieniem pozbierałam torby, pozwoliłam się mu pocałować i odprowadzić do bramy.

~*~


To ostatni weekend ferii, jutro już niestety do szkoły. Ale za to dziś mam urodziny, hehe. Szesnaste. I rozdział ciut dłuższy dałam, obiecałam dać go wczoraj, ale był za długi i nie zdążyłam z zeszytu przepisać. Dedykacja dla Amandy :* 

17 lutego 2010

Rozdział 29

Na pierwszym piętrze znajdowały się sypialnie. A w holu w kącie stał działający nadal, piękny zegar, w którego wnętrzu znalazł sobie mieszkanie wielki pająk. Nie brzydziłam się czymś takim, w końcu rozmawiałam z Aragogiem…
Zegar wskazywał godzinę piętnastą trzydzieści. Dopiero sobie uświadomiłam, jak jest późno i jak jestem głodna.

- Ćwiczysz oklumencji, tak? – zapytał nagle Tom.
- Gdybyś siedział bezczynnie w domu, też byś ćwiczył dla zabicia czasu – mruknęłam. – Robiłam to z nudów. A co?
- Chciałem zobaczyć, o czym myślisz.
Trochę mnie zdenerwował tym, że wdzierał się kiedy chciał do mojego umysły, nie uraczywszy nawet mnie o tym uprzedzić.
- Myślę o tym, że jestem strasznie głodna – odpowiedziałam. – A ty tego nie czujesz? W sensie, że nie jesteś głodny. Nie jesz nic cały dzień, tak jak ja.
- Jak zauważyłaś – zaczął. – Jestem dziwny, więc nie myślę tak o rzeczach przyziemnych, jak zwykły śmiertelnik. Kiedy się skupiam na czymś, myślę tylko o tym.
- Nie rozumiem, ale to nic – odpowiedziałam z pobłażliwym uśmiechem na ustach.
Tom wyczarował dla mnie kanapkę z szynką. Pochłonęłam ją w mgnieniu oka, mimo że nawet nie lubiłam mięsa, podczas gdy Riddle przyglądał się jednemu z nieruchomych obrazów, wiszących na ścianie w ciemnym korytarzu.
- To taki prymitywne – powiedział w końcu. – Spójrz, to tylko zwykła martwota. Całkiem nieprzyjemna do oglądania.
Również utkwiłam wzrok w obrazie. Kurz pokrywał go dokładnie, farba trochę wyblakła i zaczęła się złuszczać… jednak widać było, że niegdyś musiał przedstawiać piękny krajobraz.
- Jest taki zwyczajny – mruknęłam, wzruszając ramionami. – Mugolski. Nie wiem dlaczego, ale lubię takie nie-magiczne rzeczy. Życie jest zbyt proste, kiedy używasz czarów. Dlatego zwykle staje się nudne.
- Nudni ludzie się nie nudzą – odparł cicho Tom i wszedł do jednego z najbliższych pokoi. – Chyba oszalałaś. Zachwycają cię mugolskie wynalazki? To śmieszne.
W jego tonie nie zabrzmiała jednak ani jedna nutka rozbawienia. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie rozeźlonego.
- To ty jesteś śmieszny – odgryzłam się i weszłam za nim do tego pokoju. – Jesteś ignorantem, dekadentem, nie chcesz się otworzyć na nowe, knujesz sobie te ciemne sprawki w tym twoim małym światku. To jest dopiero głupota.
Tom tylko parsknął śmiechem – zajęty był badaniem marmurowej łazienki, konkretniej srebrnego kranu.
- Mów sobie co chcesz – rzekł. – Ale zobaczysz. Zobaczysz, ile ten rzekomy dekadent osiągnie.
- Nic nie osiągnie – zadrwiłam. – Bo zje go nowa epoka i zmiany.
- Więc niby dlaczego zabieram cię ze sobą w podróż po nieśmiertelności? – zapytał spokojnie. Żebyś była moją tłumaczką.
Zaśmiał się pod nosem. Wiedziałam, że żartuje, ale wkurzył mnie tym okropnie. Tom zwykle irytował mnie swoim głupawym zachowaniem, wolałam, kiedy był poważny. On sobie mógł być pozbawionym uczuć żywym trupem, ale ja nie dam mu się „oduczuciowić”. Lubiłam czuć smutek, radość, złość… To sprawiało, że czułam się też człowiekiem. A Riddle chciał mnie tego pozbawić? Niedoczekanie jego…

Usiadłam na brzegu wanny i utkwiłam wzrok w wielkim pająku, który w jej wnętrzu utkał sobie pajęczynę. Musiał wyleźć z odpływu, był naprawdę wielki, czarny, włochaty, miał co najmniej dwa cale długości. Sięgnęła po niego i położyłam go na rozpostartej dłoni.
- Obrzydlistwo – burknął pod nosem Tom, stając naprzeciwko mnie i przyglądając się z odrazą wielkiemu pająkowi, który spacerował po mojej ręce.
- Nie prawda, jest uroczy – zaprzeczyłam, przyglądając się pająkowi z rozczuleniem. – Jest taki mięciutki… Chcesz go potrzymać?
Tom popatrzył na mnie, jakbym zwariowała i parsknął drwiącym śmiechem.
- A wyglądam na kretyna? – spytał.
- No, tak szczerze to… tak – mruknęłam. – Co, boisz się pająków?
- Nie kpij, dobrze? Nie boję się ich, tylko są dla mnie odrażające, z chęcią bym wszystkie wydeptał – warknął i zrobił krok w moją stronę, jakby chciał zacząć od tego, którego trzymałam w dłoni.
Przycisnęłam obie ręce do piersi, ściskając w nich pająka.
- Nie pozwolę ci go tknąć – oświadczyłam. – Pająki to jedna z najsłodszych istot, jakie widziałam w życiu. Mają takie śliczne, błyszczące oczka, kudłate futerko… Są jak psy, tylko mniejsze i mają osiem nóg.
Odłożyłam delikatnie pająka z powrotem do jego sieci na dnie wanny i posłałam Tomowi ostrzegawcze spojrzenia.
- Jeśli coś mu zrobisz, koniec z nami – dodałam.
Kąciki ust Riddle’a drgnęły lekko, lecz zachował kamienną twarz, gdy wychodził z łazienki, żeby zwiedzić resztę pokoi.

Następną komnatą okazała się sypialnia. Musiała należeć do starych Riddle’ów. Na ścianach wisiały staromodne obrazy przedstawiające sceny Biblijne i jakieś lasy. Na drewnianych Szadkach i komodach stały wyblakłe fotografie, oprawione w metalowe i drewniane, malowane złotą farbą ramki. W niektórych szybki były pęknięte albo w ogóle ich nie było. Na podłodze wraz z kurzem mieszały się odłamki pokruszonego szkła i podarte mugolskie gazety.

Podeszłam do szafki nocnej i wzięłam do ręki jedno ze zdjęć.
- To musiała być jakaś sentymentalna rodzina – mruknęłam.
Tom parsknął śmiechem.
- Ooo tak, zwłaszcza wtedy, kiedy chodziło o moją matkę – zadrwił.
Wziął jedną z większych fotografii i w nagłym przypływie złości cisnął nią o ścianę. Ramka roztrzaskała się na drobne kawałki. Jeden z największych odłamków szkła odprysnął w moją stronę. Zdążyłam w porę odwrócić głowę. Jednak nie za bardzo w porę. Kawałek szkła rozciął mi policzek tuż pod okiem. Na szczęście nie wbił się głęboko; prawie natychmiast odpadł od mojej twarzy na podłogę.
Dotknęłam policzka. Na palcach zobaczyłam krew.
- Nie wydaje ci się, że jesteś troszeczkę spięty? – zapytałam spokojnie, grzebiąc wolną ręką w kieszeni w poszukiwaniu różdżki.
- Serio? – warknął rozdrażniony Riddle.
- No tak.
Błysnęło jasnoniebieskie światło, a rana zniknęła. Wytarłam z policzka zaschniętą krew.
- Sądzę, że za bardzo się nimi przejmujesz – dodałam, mając na myśli oczywiście rodziców Toma. – O, to twój ojciec?
Wzięłam do ręki drugą fotografię. Był na niej młodzieniec, wyglądający tak samo jak Tom, no, był może trochę starszy.
- No, no, no, jak dwie krople wody – mruknęłam, patrząc to na zdjęcie, to na Riddle’a. – Nic dziwnego, że twojej matce się podobał.
- Daj mi to.
Wyrwał mi zdjęcie z ręki, cisnął na ziemię i rozgniótł butem na drobne kawałki. Jego twarz wykrzywił paskudny grymas złości i nienawiści.
- Nie możesz mu wybaczyć? – zapytałam. – Już nie żyje, zemściłeś się. Przestań chociaż szargać jego imię po śmierci.
Ten znów się zaśmiał.
- Chyba żartujesz – warknął. – Porzucił moją matkę, przez niego jestem w tym odrażającym sierocińcu, wśród odrażających mugoli i z odrażającą recepcjonistką.
Jego wypowiedź zrobiła na mnie wrażenie. Ale nie słowa, lecz sposób, w jaki je wypowiedział. W oczach rozbłysły mu czerwone błyski. Postanowiłam dłużej go nie naciskać. Wzięłam z półki jakąś książkę i przekartkowałam ją.
- Zobacz, obrazki się nie poruszają – zwróciłam się do niego beztroskim tonem, żeby go trochę udobruchać.
Tom nic nie odpowiedział, tylko podszedł do okna i uchylił drewniane rolety. Do pokoju wpadło trochę letniego światła słonecznego. Kiedy zerknął na zewnątrz, twarz mu stężała.
- Victorio, podejdź tu – powiedział cicho.
Spełniłam prośbę. Przez okno zobaczyłam jak z domku ogrodnika wychodzi jakiś starszy człowiek. Podeszła do niego para mugoli. Młoda kobieta i młody mężczyzna. Przez chwilę rozmawiali; starszy mężczyzna pokiwał głową i poprowadził ich do drzwi domu Riddle’ów.
- Idą tu – wyszeptałam, ciągnąc Toma za rękaw.
- Nie panikuj, przecież mamy rzucone na siebie zaklęcie zwodzące – odpowiedział spokojnie.
Odszedł od okna i wyjrzał z pokoju na korytarz. Mugole zaś już wspinali się po schodach na pierwsze piętro.
- Ja tu jestem tylko ogrodnikiem – dobiegł mnie stłumiony, ochrypły głos.
- A ile rodzin kupiło ten dom przed nami? – zapytała dziewczyna.
Weszła do sypialni, ale nie zrobiła sobie nic z obecności Toma czy mojej. Po prostu nas nie zobaczyła.
Obejrzała ze swoim narzeczonym fotografie Riddle’ów.
- Tylko jeden facet, ale nie mieszkał tu – odparł stary. – Miał dużo pieniędzy, mógł sobie na to pozwolić.
- Ach, więc dlatego tu tyle osobistych akcentów – zauważył mężczyzna. – Jeśli by się ten dom wyremontowało, może by coś z niego było. Jest tu strych? Te graty można by przenieść.
Stary zmarszczył czoło. Wydało mi się przez chwilę, że przywiązany był do Riddle’ów, a to, że potencjalni kupcy źle się wyrażali o ich pamiątkach bardzo mu się nie spodobało. Mimo to zaproponował zwiedzanie innych pokoi.

Odetchnęłam z ulgą, gdy opuścili sypialnię. Zaklęcie zwodzące nadal doskonale działało, niemniej jednak czułam się nieswojo, kiedy spoglądali przeze mnie na coś.
- Jeśli oni kupią ten dom – wyszeptałam do Toma. – Natychmiast zaczną prace i będziemy musieli stąd się wynieść. A nie chcę wracać do chaty Gauntów, a już najbardziej do domu.
Riddle uśmiechnął się złośliwie. Zawsze, gdy widziałam u niego taki wyraz twarzy, planował coś przebiegłego.
- No, chyba że się rozmyślą i domu nie kupią – odparł.
- Zwariowałeś? Ta laska była zachwycona, Nie przestraszy się nawet ceny.
- Ale duchy tak.
Wziął do ręki elektryczną, brudną lampkę i poszedł do pokoju, który zwiedzali mugole. Chyłkiem ruszyłam za nim.
Gdy tylko Mugolka zobaczyła unoszącą się w powietrzu lampę, wzięła kilka głębokich oddechów, zamachała rozpaczliwie rękami i zaczęła piszczeć. Rozkrzyczała się jeszcze bardziej, kiedy, za sprawą zaklęcia Wilgardium Leviosa wystrzelonego z mojej różdżki, uniosły się drobne przedmioty. Wielka ozdobna poduszka ugodziła mugola w tył głowy, gdy chwytał swoją dziewczynę za rękę i czym prędzej usiłował opuścić pokój. Stary również rzucił się do wyjścia.

Kiedy pędem opuścili dom, padłam na łóżko, a dookoła mnie wzbiły się tumany kurzy. Nie mogłam się powstrzymać. Leżałam tak i śmiałam się, jak nie śmiałam się już od dawna. Uspokoiłam się dopiero po chwili, dysząc ciężko i czując, jak od tego śmiechu palą mnie policzki. Tomowi również poprawił się humor.
- Kiedy już opanujesz świat – zaczęłam. – Jako nową dyscyplinę sportową uznasz torturowanie i straszenie mugoli?
Tom nie odpowiedział, tylko usiadł przy damskiej toaletce i zaczął rysować palcem po kurzu jakieś pierdoły na lustrze.
- Wiem już, co będzie następnym horkruksem – odezwał się.
- Nie żartuj. Chcesz robić drugiego?
- Owszem – przytaknął, nadal gryzmoląc po lustrze. – I będzie to diadem Roweny Ravenclaw.
Twarz mi spoważniała, kiedy wypowiedział te słowa.
- Diadem Roweny Ravenclaw? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Ty wiesz, gdzie on jest?
- Nie – odparł wesoło. – Ale Szara Dama wie.
Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, rozumiejąc z tego coraz mniej.
- Chyba nie myślisz, że ona ci to powie – stwierdziłam. – Ona sądzi, że każdy czyha na ten diadem. Nick próbował wyciągnąć od niej jakieś informacje na jego temat. Nieźle na niego nakrzyczała.
Tom popatrzył na mnie tak, jakbym była o wiele lat od niego młodsza.
- Wiesz, że Szara Dama była córką Roweny Ravenclaw? – zapytał. – Tak. Zdradziła matkę, kradnąc jej diadem. Teraz tego żałuje. To kwestia odpowiedniego podejścia i czasu. Ze Slughornem mi się udało, to co dopiero z duchem. Będę bardzo miły, współczujący… Pójdzie na to.

~*~


Nareszcie mam ferie  Nie pisałam długo, bo nauka, nauka, nauka. Udało mi się nowy szablon nawet zrobić, ale taki dziwny jest. Za ewentualne literówki przepraszam, bo kiedy przepisywałam rozdział, słuchałam parodii Harry’ego Pottera na YouTube xD No i jeszcze co chwile chodziłam do drugiego pokoju zobaczyć, co w „Modzie na sukces”. Nick powiedział Brook, że ją zdradził, hehe xD Dedykacja dla Lottie. :*