31 stycznia 2015

90. Nie idź za niewiastą, aby nie ukradła twego serca

         Z radością odpowiedziałam na przyjazne powitanie pieszczotliwych, gorących promieni boga Ra oraz na czarujący błękit Hathor, której oblicze nie było skalane choćby najmniejszą chmurką. Choć otoczenie było coraz uboższe w budynki i roślinność, moje oczy ucieszyły się na widok piaszczystych, białych wydm. Wypatrywałam charakterystycznych wieżyczek, kopuł i dwóch potężnych posągów, jednak wiedziałam, że na pustyni nie należy wierzyć temu, co się widzi. Dopiero w momencie, kiedy przelatywałam nad wodą i poznałam znajome sylwetki mugoli krzątających się przy brzegu, ponagliłam latający dywan. Mimo że nie było mnie tutaj zaledwie chwilę, z ulgą przyjęłam widok znajomych miejsc. Ogromna tęsknota ściskająca moje serce zelżała w momencie, kiedy przekroczyłam granice swego królestwa. Ze świstem przefrunęłam pomiędzy głowami dwóch kamiennych posągów, a zaledwie minutę później wylądowałam na balkonie swej prywatnej sypialni. Nie łudziłam się, że zastanę w niej Czarnego Pana, słońce już dawno wysoko stało na niebie, a on miał na głowie wiele ważnych spraw, które z całą pewnością nie mogły czekać. I tak też było; w komnacie nie zastałam nikogo. Jednym machnięciem różdżki zwinęłam dywan, po czym śmiało ruszyłam w kierunku łaźni. Czułam na całym ciele cienką warstwę kurzu i pyłu.

         Z Czarnym Panem spotkałam się dopiero wieczorem, kiedy słońce zniknęło nam z oczu, pozostawiając tuż nad horyzontem krwiście czerwoną smugę. Resztę dnia, która pozostała mi po powrocie, poświęciłam na całkowicie religijne obrządki. Mimo że byłam królową i głowę zaprzątały mi sprawy królestwa, byłam w stanie wygospodarować każdą ilość czasu, aby zadbać o sprawy duchowe.
         Voldemort już na mnie czekał, kiedy weszłam do sypialni. Już na wejściu dostrzegłam szkarłatny błysk jego oczu, które łypały na mnie pożądliwie. Przeszłam przez całą komnatę i zwróciłam się w kierunku ogromnego zwierciadła stojącego na trzech metalowych nogach pod ścianą. Jego rama przyozdobiona była złotem i wypolerowaną, lśniącą niczym kamienie szlachetne kością słoniową. Zerknęłam na opierającego się o wezgłowie mężczyznę, a kąciki moich ust drgnęły lekko.
- Nie podoba mi się, że widujemy się przeważnie wieczorami – zagadnęłam go i zwróciłam wzrok na swoją postać.
Przeraziło mnie to, jak moja siostra bliźniaczka straszliwie się postarzała. Wciąż miałam w głowie jej obraz sprzed wielu lat, kiedy Czarny Pan był jeszcze Tomem Riddle’em, a ja przyzwyczajałam się dopiero do faktu, iż nigdy nie byłam Victorią Hortus. Tak naprawdę Zivit prawie w ogóle się nie zmieniła, wciąż była piękna, jej oblicze jaśniało szlachetną bladością, choć karnacja była znacznie ciemniejsza od skóry rodowitych Brytyjek. Kiedy przypominałam sobie wczorajsze wesele i chłodną twarz siostry, przed oczami miałam zmarszczki odznaczające się wyraźnie na jej długiej szyi i lekko sflaczałą skórę na policzkach. Przeciągnęłam dłonią po swoim dekolcie, później po ramionach, badając, czy nie są obwisłe. Jednak magia horkruksów, które posiadałam od wielu lat, utrzymała moje ciało z dala od starości.
Czarny Pan przyglądał się temu z mieszaniną zainteresowania i zaskoczenia. W końcu jednak stwierdził, że sam nie domyśli się, czemu ma służyć tak dokładne badanie mojego ciała, bo zapytał ze śmiechem:
- Co ty robisz?
- Mam już trzydzieści trzy lata. W tym wieku zaczyna się powolny rozkład, co jest dla kobiety tragedią. Obserwowanie, jak ciało starzeje się z tygodnia na tydzień. Jak z pięknego, jędrnego lotosu staje się wysuszonym kwiatem – odparłam i jednym ruchem ręki odpięłam złote klipsy, a biała, lekka suknia opadła na ziemię. – Muszę ci przyznać rację. Podzielenie duszy ma wiele zalet, okazuje się, że być może zapewni mi wieczną młodość.
Odwróciłam głowę i zerknęłam z uśmiechem na Czarnego Pana, który wciąż przyglądał mi się z łóżka. Cieszyła mnie namiętność, z jaką spoglądał na moje ciało, ja jednak powróciłam do niego ze wzrokiem pełnym goryczy. Przesunęłam dłońmi po udach, pełnych biodrach i talii, która w magiczny sposób zaczęła zatracać swoje kształty. Nie byłam pewna, czy faktycznie ostatnio przybrałam na wadze, czy to Zivit tak bardzo schudła, że teraz ja sama wydawałam się być gruba jak słonica.
- Mam rację jeszcze w wielu sprawach, wkrótce się o tym przekonasz – odparł Voldemort i wyciągnął w moją stronę rękę, zachęcając tym samym, abym legła obok niego.
Ja jednak wciąż stałam przed lustrem i przyglądałam się dokładnie każdej zbędnej fałdce, które pojawiła się na moim ciele. Gładziłam je i szczypałam, aby upewnić się, czy aby na pewno są tam, gdzie je widziałam.
- Nie wydaje ci się, że przytyłam? – Zapytałam, po czym mruknęłam sama do siebie: - Od lat żyję w ten sam sposób, nie pofolgowałam sobie ani trochę. Dbam o ciało, które jest świątynią mego ducha, jak każą pisma…
Czarny Pan wyprostował się nieco, a jego twarz przybrała srogi wyraz, kiedy mówił:
- Uważaj. Chyba nie chcesz, abym ci przypomniał, co było, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Hogwarcie.
Zerknęłam na niego przez ramię i obdarzyłam go chłodnym spojrzeniem. To był zupełnie nietrafiony moment, kiedy Voldemort mógł wypomnieć mi chorobę, z której notabene już dawno temu się wyleczyłam. Stwierdziłam jedynie, że nabrałam kształtów, które mi przeszkadzały. Nie widziałam w takim myśleniu żadnego zagrożenia dla swojego zdrowia. Kiedy chorowałam, byłam jeszcze słabą i naiwną Victorią Hortus, teraz zaś stałam się królową świadomą swojej potęgi, która nie mogła poddać się czemuś tak ułomnemu jak choroba.
- Wszystko jest pod kontrolą – westchnęłam i pochyliłam się, aby podnieść szatę leżącą u stóp wysokiego lustra. – Nie musisz się o mnie niepokoić. Najwyraźniej w tym wieku nie jest już tak łatwo utrzymać sylwetkę z młodzieńczych lat.
Przez twarz Czarnego Pana przebiegł doskonale widoczny skurcz, a jego oczy rozbłysły w ciepłym półmroku. Zsunął się z wysokiego łoża i podszedł do mnie, kładąc ostrożnie dłonie na moich ramionach. Przyglądałam mu się ze zdziwieniem, oczekując, aż wyjawi mi swój kolejny genialny pomysł, choć wydawało mi się, że już wiem, o czym mnie poinformuje.
- A nie pomyślałaś, że może ci twoi bogowie w końcu wysłuchali modłów, które ty i dziesiątki młódek wysyłacie codziennie w niebo? – Jego oczy błyszczały szkarłatem jak dwa rubiny powieszone nad ogniem.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jego słowa, choć w sercu poczułam nieprzyjemne ukłucie na myśl, że znów zawiodę jego nadzieje. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się obwinić Voldemorta za naszą bezdzietność, zawsze przypuszczałam, że to we mnie tkwi problem, gdyż już raz udało mi się zajść w ciążę. Gdyby Katya żyła, byłaby już panienką, być może kończyłaby już niedługo edukację w Hogwarcie, miałaby kilku braci, z których mogłabym być dumna.
- Bes poskąpił mi swych darów. Przykro mi, że muszę rozwiać twoje nadzieje – powiedziałam tak stanowczo, jak tylko potrafiłam. – Być może powinieneś poszukać kobiety, która jest płodna. Urodzi ci tylu synów, ilu będziesz chciał. Znalazłam pod poduszką Zivit twoje stare zdjęcie z czasów szkolnych.
Twarz Czarnego Pana nawet nie drgnęła, kiedy o tym wspomniałam, ale blask w jego oczach wyraźnie przygasł. Domyśliłam się, że sam nie wiedział, który temat jest dla niego bardziej niewygodny. Poczułam, jak mięknie mi serce; pierwszy raz od bardzo dawna spojrzałam na całą sprawę jego oczami. On nigdy nie planował romansu z jakąkolwiek kobietą. Mimo że często byłam dla niego podporą, czasami stawałam się kulą u nogi. Miał wiele własnych problemów, a teraz musiał się zmagać także i z kłopotami, które dotyczyły tylko mnie. Na nowo obarczyłam go swoimi sprawami, choć w momencie, kiedy odzyskał ciało obiecałam sobie, że nigdy tego nie zrobię. Dlatego odezwałam się, zanim on zdążył coś powiedzieć:
- Nie powinnam cię tym obarczać. To nie twoja rzecz, możesz robić wszystko, co chcesz, a ja będę cię tym zajmować.
Ruszyłam w stronę łóżka z zamiarem wśliznięcia się pod cienkie, chłodne nakrycie, ale Voldemort szybko mnie powstrzymał. Najwidoczniej moje słowa nie zgasiły entuzjazmu, który w nim zapłonął, a on sam postanowił do skutku drążyć ten martwy temat.
- Jutro przyprowadzimy uzdrowiciela i on orzeknie, czy moje osądy były słuszne – odparł.

         Jak obiecał, tak też zrobił. Zaraz po wykonaniu wszystkich niezbędnych, porannych czynności, wezwano uzdrowiciela. Medycyna, którą praktykowano na dworze, nie była tak dokładna, jak w Londynie, dlatego podchodziłam nieco sceptycznie do tego, co miał mi przekazać kapłan. W Egipcie było mnóstwo uzdrowicieli, gdyż każdy zajmował się inną częścią ciała i innymi dolegliwościami. Choć mieszkańcy pałacu często korzystali z ich wiedzy, ja starałam się unikać rozmów z nimi, gdyż uważałam swoje ciało za doskonałe i dalekie od przyziemnych schorzeń.
         Położono mnie w kaplicy Imhotepa, a wszystkie okna przysłoniono. W zamian za to zapalono setki maleńkich, wonnych świec, które dokładnie rozjaśniały każdy kąt niewielkiego, aczkolwiek wysokiego pomieszczenia. Bardzo stary, pomarszczony czarodziej przepasany jedynie białą, lnianą opaską wiszącą mu żałośnie do samych kolan, usiadł na niskim, kanciastym stołku i przyłożył do oka coś, co przypominało mi starą, pozłoconą lupę, która drżała okropnie w jego wysuszonej dłoni.
- Doszły mnie słuchy, że nie jesteś płodna, moja pani – głos miał ochrypły i drżący, ale pewny. Zabolały mnie jego słowa, lecz ograniczyłam się jedynie do nieprzyjemnego grymasu, podczas gdy kapłan mówił dalej: - Ale Bes jest bogiem otwartym na błagania. Co odebrał, może wrócić, ale i odebrać to, co dał. Czyżby coś się zmieniło?
Wymieniłam zaskoczone spojrzenia ze stojącym nade mną Voldemortem, po czym powróciłam wzrokiem do kapłana-uzrdowiciela, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zadziwił mnie swoją bezpośredniością, musiał mieć naprawdę sporą wiedzę, gdyż był chyba jednym z najstarszych czarowników na dworze, jednak jego drżące ręce i bardzo słaby wzrok nie budziły we mnie zaufania.
- Chyba nic. To znaczy… Czuję się zupełnie normalnie, możliwe, że trochę przytyłam – odparłam niepewnie, zerkając co chwilę na Czarnego Pana. Nie czułam się komfortowo, kiedy oboje przypatrywali mi się, jakbym była jakimś ciekawym eksponatem w muzeum.
- A jak mają się sprawy z miesięcznym krwawieniem?
Moje policzki poczerwieniały, a serce zabiło mi mocniej po części ze zdenerwowania, a po części z gniewu. Wizyta u kapłana-uzdrowiciela nie podobała mi się od samego początku, a opowiadanie mu o swoich kobiecych sprawach było sporą przesadą. Nie chciałam, aby wszyscy dowiedzieli się o mojej ułomności. Dlatego unosiłam się na łokciu i zażądałam:
- Nie możesz po prostu podać mi jakiegoś eliksiru, który zaprzeczy lub potwierdzi przypuszczenia Czarnego Pana?
Błyszczącymi z wściekłości oczami obserwowałam, jak kapłan chwiejnym krokiem podchodzi do wysokiej aż po sam sufit szafy, przywołuje wąską, żelazną drabinkę i zaczyna się po niej wspinać. Gniew zelżał, kiedy staruszek wdrapał się po niej niemal aż na samą górę i zaczął niezdarnie grzebać w jednej z szuflad. Trwoga złapała mnie za serce w momencie, gdy wyobraziłam sobie, jak uzdrowiciel spada z ponad dwudziestu stóp na kamienną podłogę. Słychać było tylko dźwięczny brzęk przestawianych buteleczek i fiolek i stękanie starca, którego łysina lśniła w świetle świec o wiele mocniej, niż wypolerowane złoto. Znów spojrzałam na Lorda Voldemorta, ale on tylko wzruszył ramionami i usiadł na stołku, który wcześniej zajmował kapłan.
         Po kilku minutach staruszek najwyraźniej znalazł to, czego szukał, bo zasunął z trzaskiem szeroką szufladę i zaczął powoli zmierzać w dół, stawiając niezdarnie stopy na kolejnych szczeblach drabiny, które wydawały się śliskie i niestabilne; odetchnęłam z ulgą, kiedy mężczyzna w końcu stanął pewnie na podłodze. Kiedy podszedł bliżej, okazało się, że trzymał w kościstych dłoniach małą fiolkę wypełnioną jakimś gęstym, brunatno zielonym eliksirem. Skrzywiłam się, kiedy odkorkował buteleczkę i podetknął mi ją pod nos, ale nie mogłam się już wycofać. Wlałam sobie do gardła cuchnącą zawartość fiolki i zacisnęłam na chwilę powieki. Napój okazał się cierpki w smaku, a woń, którą roztaczał, przywodziła mi na myśl fermentujące rośliny. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy ów eliksir nadawał się jeszcze do spożycia, ale uzdrowiciel prędko zadarł moją białą, prześwitującą szatę tak, aby doskonale widzieć moje podbrzusze. Byłam jednocześnie zniesmaczona i zaskoczona jego śmiałym zachowaniem, choć coś powstrzymywało mnie przed zwróceniem mu uwagi. Voldemort również przyglądał się czarownikowi bez słowa skargi, oczekując na werdykt. Kiedy już przełknęłam miksturę, spodziewałam się jakichś sensacji żołądkowych, skurczów czy innej reakcji organizmu, ale nie wydarzyło się zupełnie nic. Mimo że domyślałam się, jaki będzie finał tego badania, poczułam ukłucie rozczarowania.
         W tej samej chwili coś się zaczęło dziać. Podbrzusze nagle zaczęło zmieniać kolor, jakby eliksir, który wypiłam, zaczął jaśnieć we mnie silnym, niebieskawym blaskiem. Spojrzałam najpierw na Czarnego Pana, później na staruszka, który uśmiechnął się szeroko, ukazując spore braki w uzębieniu.
- Co to oznacza? – Zapytałam niepewnie.
- Możesz już zlecić astrologom, aby ułożyli horoskop, droga pani – odrzekł i podał mi drugą fiolkę wypełnioną tym razem przezroczystym, połyskującym na złoto płynem. – Proszę to wypić, inaczej dziedzic urodzi się niebiaśny jak lapis lazuli.

*

         Delikatne, nieśmiałe promienie chłodnego słońca przebijały się z trudem przez kłębowisko ciężkich, stalowoszarych chmur. Zapracowane oko Londynu od jakiegoś czasu prawie w ogóle nie widziało błękitu nieba, co z początku było dlań ulgą, gdyż niemalże całe dwa miesiące lata oślepiało je prażące bezlitośnie słońce. Teraz zaś jego oblicze przeglądało się w kałużach jak w zwierciadłach.
         Normalni ludzie już o tej porze dawno pracowali, ale ona nie musiała. Miała wszystko, czego potrzebowała, ale nie była tak naprawdę szczęśliwa. Po upojnej, spędzonej ze świeżo poślubionym mężem nocy wstała nieco zmęczona i zafrasowana. Przed ślubem unikała seksu z Nathirem, teraz jednak nie mogła dłużej mu się opierać. Czasami dziwiła się sama sobie, ponieważ Qutajbah nie był ani obmierzły, ani nieporządny. Mogła nawet powiedzieć, że miał ładne, zadbane ciało i  był w stosunku do Zivit bardzo delikatny, jednak ona nie czuła do niego namiętności. Z ulgą spostrzegła, że jej małżonka nie ma już w łóżku; jego strona była już elegancko zaścielona przez skrzatkę, a prześcieradło estetycznie wyprasowane. Zivit przeciągnęła się i ziewnęła kilkakrotnie, przeleżała pod kołdrą jeszcze kilka minut, po czym zsunęła się z materaca. Życie zaczęło ją nudzić. Spędzała niemal cały swój wolny czas w czterech ścianach z matką, która miała mnóstwo zainteresowań. Od czasu do czasu wychodziła, aby spotkać się ze znajomymi czarownicami, jednak uważała, że żadna z nich nie dorównywała jej urodą i intelektem. Dlatego kusiło ją, aby odpowiedzieć na zaproszenie siostry i pojechać do Egiptu. Mimo uczucia, którym obdarzyła Anglię, jej serce należało do Egiptu. Bardzo chciała znów poczuć się swobodnie i lekko, jak lata temu, kiedy jeszcze nie znała stricte cywilizowanego świata. Jednak wiedziała, że nie mogła teraz tak po prostu spakować się i polecieć; choć nie radowała się z powodu swego niedawnego zamążpójścia, postanowiła grać przed ludźmi szczęśliwą, świeżo upieczoną małżonkę. Policzki paliły ją gorącym rumieńcem na myśl, że inni mogliby się nad nią litować. Nie pragnęła tego od nikogo, a najbardziej od siostry, którą kochała z racji pokrewieństwa, choć serce wypełniała jej gorzka nienawiść. Nie potrafiła wybaczyć jej wielu decyzji, ale najbardziej tego, że zabrała jej osobę, którą Zivit szczerze pokochała.

         Earth już dawno była na nogach, a w momencie, kiedy odziana w długą koszulę nocną dziewczyna zeszła do jadalni, siedziała przy stole i kończyła spożywać posmarowane dżemem bułeczki. Uśmiechnęła się lekko do córki i skinęła głową, po czym powróciła do dokładnego studiowania kolejnej strony „Proroka Codziennego”. Po ślubie, który odbył się kilka dni temu, nie pozostało ani śladu. Goście rozjechali się do domów, a jedyne, co się zmieniło, to komnata, w której sypiali Nathir i Zivit.
- Piszą coś ciekawego? – Zapytała Zivit, choć w jej głosie doskonale było słychać znużenie.
Opadła na krzesło naprzeciwko swojej matki i sięgnęła po dzbanek z herbatą, a ona odpowiedziała wymijająco:
- Raczej nie. Dumbledore ma kłopoty z nauczycielką przysłaną przez Knota, ale to nie nasz problem. Macie z Nathirem jakieś plany na najbliższe dni? Pomyślałam sobie, że może w końcu wybralibyście się w jakieś ciekawe miejsce. Zakładam, że chcecie pobyć trochę sami, z dala od rodziców i miejskiego zgiełku…
- Nawet gdybym coś takiego zaproponowała, Nathir wykręciłby się pracą. Jak zwykle – przerwała jej Zivit. Poczuła nagły przypływ gniewu na irytujące słowa matki. – Okropnie zdziadział. Podobno kiedyś cały czas podróżował, a teraz cieszy go tylko papierkowa robota w ministerstwie. Nie wiem, czy ten cały ślub był dobrym pomysłem…
Earth zmarszczyła czoło i odłożyła gazetę. Pierwszy raz poczuła niepokój związany z jej drugą córką. Zawsze tylko Dżahmes sprawiała kłopoty, pod tym względem bardzo różniła się od spokojnej, uległej Zivit. Już miała coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili do jadalni wkroczyła skrzatka, niosąc na srebrnej tacy jakiś misternie poskładany kawałek pergaminu. List był zapieczętowany ogromnym kawałkiem wosku z odciśniętym w nim znakiem oka Horusa. Zivit natychmiast poderwała się z krzesła i chwyciła pergaminową układankę, którą prędko rozłożyła, rozprasowała dłonią i przekazała matce oczywiste wieści:
- Dziwne, Dżahmes dopiero co wróciła do Egiptu i już się za nami stęskniła? Masz, to do ciebie.
Podała Earth papier, a sama posmarowała sobie białym serkiem połówkę ciepłej, chrupiącej bułki i zaczęła odszyfrowywać artykuł w leżącym do góry nogami „Proroku Codziennym”.
- Odnoszę wrażenie, że nadal jesteś na nią wściekła – w głosie starszej kobiety zabrzmiała nutka irytacji. Była już zmęczona waśniami jej córek, które powinny kochać się jak nikt inny, a od pewnego momentu nieustannie się sprzeczały. – Posłuchaj, co pisze. „Mimo nieprzewidzianych zdarzeń na weselu, bardzo się cieszę, że mogłam być z wami i pomóc w przygotowaniach. Ten rok jest czasem Bes, który hojnie obdarzył naszą rodzinę. Najpierw odzyskałam tego, na którego czekałam ponad trzynaście lat, zaraz potem nasza najdroższa Zivit wyszła za człowieka, który (jestem tego pewna) da jej największą radość, a teraz postanowił wysłuchać naszych modłów i sprawił, że szczęśliwie spodziewam się dziecka”… Zivit, słyszysz to? Zostaniemy z ojcem dziadkami! Bogowie jednak wiedzą, co znaczy ludzkie oczekiwanie…!
Dziewczyna wciąż żuła powoli kawałek bułki i wpatrywała się tępo w ruchome zdjęcie jakiejś pulchnej kobiety na czwartej stronie „Proroka Codziennego”, choć w jej żołądku coś skręciło się boleśnie. Poczuła się tak, jakby niespodziewanie ktoś wrzucił ją do wody, a słowa matki docierały do niej jak zza grubej szyby. „Oboje nie posiadamy się z radości, choć uzdrowiciel odradził mi niepotrzebne emocje, aby nie zaszkodziły one dziecku. Wszyscy mają nadzieję, że urodzi się chłopiec, ale to okaże się dopiero w marcu”… Mimo że uśmiechnęła się do promieniejącej szczęściem matki, w środku poczuła, jak jej serce łamie się na pół. Współczuła siostrze niepłodności, mogła jej nawet życzyć setki synów, ale nie z nim… „Oczywiście horoskopy potwierdziły nasze spekulacje. Chcielibyśmy zaprosić was na przyjęcie, które wystawiamy w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że wszyscy się zjawicie, odpoczniecie od ciężkiego, angielskiego klimatu. Byłabym zaszczycona, gdyby Nathir i Zivit postanowili na stałe przenieść się do mojego pałacu. Przekaż jej, proszę, że w zamian za mnie pełniłaby funkcję najwyższej kapłanki największego i najwspanialszego boga, Anubisa. Wiara to coś, nad czym można deliberować”… Spójrz, byłaby ci skłonna wszystko wybaczyć!
         Poczuła potworną niechęć do swojej matki. Nie mogła uwierzyć, że kobieta, którą uważała za tak inteligentną i dobroduszną, była też bardzo naiwna. Earth nie widziała lub nie chciała dostrzec, jak okrutną, samolubną i dwulicową osobą stała się Dżahmes. Nie potrafiła też zrozumieć, dlaczego Lord Voldemort wciąż niezmiennie tkwił u jej boku. Niewidzącymi oczami przyglądała się słodko uśmiechniętej, czarnobiałej Dolores Umbridge, a pełne ukrytego jadu słowa siostry czytane przez matkę przepływały przez jedno ucho, a wylatywały drugim. Słowa, które miały na celu zranić Zivit swą niewinnością.
- Musimy się zjawić na tym przyjęciu – zadecydowała Earth, wsuwając list do wewnętrznej kieszeni butelkowo zielonej szaty, którą dziś przywdziała. Na twarzy malował się szeroki uśmiech, który nagle odmłodził ją o jakieś dziesięć lat. – Jestem taka szczęśliwa! Choć bardziej bym się radowała, gdybyś to ty spodziewała się dziecka. Miałoby ono cudownego ojca i byłoby na miejscu… – westchnęła cicho i dodała: - Jeśli Dżahmes urodzi syna, z pewnością sposobić go będzie na przyszłego władcę. Ale tak czy siak… Napiszę do Ardetha, tak się ucieszy…
Wstała żwawo i opuściła jadalnię, a Zivit została sama. Słowa matki okazały się marną pociechą dla zawodu, który przeżyła dziewczyna. Wiedziała, że nigdy sama nie urodzi rodzicom wnuków, chyba że ojcem miałby zostać mężczyzna, którego kochała. Wiedziała, że wszyscy domownicy będą chcieli polecieć do Egiptu, aby pogratulować królowej niedawno poczętego potomka, choć sama Zivit nie miała na to najmniejszej ochoty. Była jednak w mniejszości. Bardzo bała się tego spotkania.

*

         Przygotowania do przyjęcia toczyły się bez zastrzeżeń. Bardzo chciałam wszystko nadzorować, jednak Czarny Pan zatroszczył się, abym nie zajmowała się niczym, co mogłoby wywołać we mnie większe emocje. Dlatego teraz to on przejął wszystkie moje obowiązki związane z dworem. Z ciężkim sercem zrezygnowałam z codziennych rytuałów; Voldemort odsunął mnie także od łoża, jednak nie przeszkadzało mi to zaspokajać go w inny sposób. Nie mogłam pozwolić na to, aby przysposobił sobie jakąś kochanicę. Byłam pewna jego uczuć, lecz przed pełnym spokojem chronił mnie brak zaufania do jego samczej natury.
         Jeszcze nie zdążyłam uwierzyć w szczęście, jakie mnie spotkało. Obawiałam się, że uzdrowiciel po prostu się pomylił i pewnego dnia okaże się, że nigdy nie byłam w ciąży. Czarny Pan nie zniósłby takiego upokorzenia. Uwierzył, że jest królem, a to stanowisko wymagało od niego męskich potomków, którzy bezkrytycznie krzewiliby jego ideologię. W tym wypadku nie liczył się fakt, że Voldemort był nieśmiertelny. Jeszcze ciężej jednak zniosłabym utratę dziecka, dlatego oszczędzałam się jak tylko mogłam, choć nie podobały mi się niektóre zwyczaje.
         Mimo że nie powinnam się nazbyt ekscytować, w dzień przyjęcia nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Z niecierpliwością wypatrywałam rodziców i świeżo upieczonych małżonków; miałam nadzieję, że wieści o mojej brzemienności uzmysłowią Zivit pewne sprawy i być może niebawem dowiem się, że i ona wkrótce urodzi. Nie miała wszak osiemnastu lat, z roku na rok stawała się coraz starsza, a to nie sprzyja zdrowiu dziecka.

         Siedziałam samotnie na wielkim, kamiennym tronie w sali, w której przyjmowałam gości, a Czarny Pan – co ważniejszych śmierciożerców i popleczników, na których złocie lub kontaktach mu zależało. Mogłam jedynie nadzorować krzątających się po komnacie robotników, ustawiających niskie stoły i plecione maty, na których mieli zasiąść goście. Widać było wyraźnie granicę pomiędzy miejscami dla mężczyzn i kobiet; po lewej stronie miały zasiąść niewiasty, po prawej zaś – mężczyźni. Od samego rana w kuchniach znajdujących się na parterze pałacu kucharze uwijali się przy przepastnych kotłach, a pomagały im całkiem nagie skrzaty domowe. Ogromna willa tętniła życiem bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Bardzo cieszyło mnie to barwne poruszenie, jednak czułam pewien niedosyt, gdyż wciąż wyczekiwałam Nathira i jego żony. W głębi serca miałam także nadzieję, że pojawi się reszta mojej najbliższej rodziny.
         W pewnym momencie wysokie, ciężkie drzwi otworzyły się, a do środka wkroczył jeden strażnik z czerwoną przepaską na biodrach. Poznałam, że pilnował on głównego wejścia do pałacu. Serce zabiło mi mocniej, kiedy dostrzegłam za jego plecami czającego się ojca, roześmianą matkę oraz nowożeńców. Białe zęby Nathira niemalże oślepiały swym blaskiem. Natychmiast wstałam i dynamicznie ruszyłam w ich kierunku, chłonąc wzrokiem ich twarze. Mimo że widzieliśmy się zaledwie tydzień temu, pragnęłam ich obecności bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nasze powitanie było głośne, pełne uścisków, pocałunków i serdecznych gratulacji. Nawet oczy Zivit lśniły, kiedy mnie obejmowała, choć spostrzegłam, że zerka z nadzieją na dwa trony znajdujące się za moimi plecami.
- Już prawie wszystko jest gotowe na wieczorne uroczystości – powiadomiłam ich, a mój uśmiech nieco przybladł, kiedy dodałam: - Miałam nadzieję, że Sokaris też się zjawi. Jeśli nie z żoną, to chociaż sam. Czarny Pan nie był zachwycony, kiedy wysłałam do niego list, ale wiem, że teraz nie jest w stanie niczego mi odmówić.
Zivit jeszcze raz zerknęła na grupę pracujących w milczeniu czarnoskórych mężczyzn i zapytała:
- Gdzie on…?
W tym samym czasie w sali pojawił się jak zwykle doskonały Lord Voldemort. Ubrany w swoją zwyczajną, czarną szatę, ze świecącymi, szkarłatnymi oczami i niezgłębionym wyrazem twarzy. Jego usta zdobił typowy, enigmatyczny uśmiech, którym obdarzył nowoprzybyłych. Ojciec i matka zamilkli, Nathir wydął wargi, Zivit natomiast bardzo się zmieszała i spuściła wzrok, kiedy Czarny Pan stanął u mojego boku, aby powitać gości z Londynu.
- Mam nadzieję, że na czas waszego pobytu wszyscy zapomnimy o tym, co dzieje się poza granicami naszego pięknego kraju – przemówił cichym, aksamitnym głosem i pochylił lekko głowę, nie spuszczając wzroku z Ardetha. Jednak nikt nie był na tyle śmiały, aby mu odpowiedzieć, więc rzucił wyrozumiale: - Nie bądźmy tacy małostkowi. To tylko zwyczajne przyjęcie, żaden z zaproszonych gości nie przybędzie tutaj w celach politycznych. Zapraszam.
Ujął mego ojca swym nienagannym akcentem i zachęcającym uśmiechem. Kto jak kto, ale Lord Voldemort potrafił czarować jak nikt inny. Udaliśmy się na wyższe piętra, gdzie znajdowały się sypialnie przeznaczone dla gości. Młode, milczące kapłanki ulokowały moich rodziców w najlepszej komnacie znajdującej się w willi, Nathir i Zivit natomiast otrzymali pokój oddalony od Ardetha i Earth o kilka pomieszczeń. Poleciłam im odświeżyć się po podróży i przebrać w coś bardziej odpowiedniego, sama natomiast oddaliłam się wraz z Czarnym Panem, aby wymienić z nim kilka zdań, zanim zaczną schodzić się pozostali goście.
- Obawiałam się tego spotkania – wyznałam z uśmiechem, ściskając prowadzące mnie męskie ramię ukryte za czarnym, szerokim rękawem. – Jeśli tylko twoi śmierciożercy niczego nie zniszczą, może moja rodzina w końcu przekona się do twoich ideologii.
Voldemort parsknął paskudnym śmiechem i odparł:
- Nie zależy mi na ich poparciu. Nie znoszę Nathira, to doprawdy szczyt, abym znosił w swoim domu obecność człowieka, który zalecał się do ciebie podczas mojej nieobecności. Pamiętaj, co ci powiedziałem.
Jego oczy błysnęły złowrogo, choć na ustach ponownie zaigrał czarujący uśmiech. Ujął moją twarz w dłonie, pochylił się i musnął ustami wargi pociągnięte czerwienią. Nie minęła sekunda, a już oddalał się ode mnie, łopocząc swoją długą, czarną peleryną, która upodabniała go do straszliwego demona, których obawiali się najstarsi mieszkańcy mego pałacu. Westchnęłam ciężko i udałam się do swoich komnat, gdzie moje nastoletnie służki miały przygotować mnie do przyjęcia. Słyszałam, jak na dole strażnicy przyjmują pierwszych śmierciożerców.

         Tego popołudnia nie tylko byłam królową, ale i wyglądałam jak ona. Za czasów, kiedy uczyłam się w Hogwarcie, lubowałam się w ciemnych, mrocznych szatach ze szmaragdowozielonymi dodatkami, które podkreślały moją przynależność do Domu Węża, jednak w momencie, kiedy zasmakowałam życia na egipskim dworze, zapałałam prawdziwą namiętnością do wszystkiego, co jeszcze bardziej upodabniało mnie do starożytnych arystokratek, choć zazwyczaj takie stroje nie należały do najwygodniejszych. Tego wieczora złoto zdobiło mnie od stóp do głów. Na szczycie peruki umieściłam wosk, który szybko topniał pod wpływem wysokiej temperatury, roztaczając dookoła mnie słodki aromat. Moje czoło przykrył złoty diadem z ogromnym rubinem, który był kamieniem władców. Jedyne, co było w moim stroju skromne, to biała, zwiewna, niemalże prześwitująca suknia sięgająca kostek. Zwykłam chodzić boso po posadzkach w moim pałacu, dziś jednak postanowiłam zrobić wyjątek, założywszy sandały z plecionych rzemieni. Tak pieczołowicie przygotowana udałam się na dół, gdzie miała odbyć się wielka uczta. W długim, szerokim korytarzu było całe mnóstwo ludzi odzianych w przedziwne szaty. Jedni mieli na sobie eleganckie ubrania od najwykwintniejszych, londyńskich krawców, inni ubrali się o wiele bardziej… egzotycznie. Odnalazłam wzrokiem gawędzącą z Nathirem Zivit, której uroda i wdzięk zwróciły uwagę niejednego śmierciożercy. Jednak wszyscy umilkli, kiedy wianuszek otaczających mnie dziewcząt zapowiedział moje przybycie. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak niewielu popleczników Czarnego Pana znałam osobiście. Większość z nich była mi zupełnie obca, zwłaszcza że wśród grupy Europejczyków znajdowała się całkiem spora ilość mężczyzn czarnoskórych, których nigdy dotąd nie widziałam. Nie zdążyłam jednak głębiej się nad tym zastanowić, ponieważ za moimi plecami wyrósł jak spod ziemi Czarny Pan. Jego urok tego wieczora był nieodparty. Domyśliłam się, że dzięki tej uroczystości będzie usiłował ugrać coś dla siebie i swoich poglądów. Już dawno nie ukazywał swej przebiegłości tak, jak teraz. Zaprosił wszystkich zarówno w języku obowiązującym na dworze, jak i po angielsku, po czym sam ruszył środkiem w kierunku tronów, ujmując mnie pieszczotliwie za ramię.
         W wysokiej, prostokątnej komnacie wszystkie okna były zasłonięte, za to paliły się różnokolorowe świece i pochodnie, rozświetlając delikatnie salę ciepłym, przyjemnym blaskiem. Miejsca dla gości skryte były nieco w półmroku, natomiast sam środek sali oświetlono tak, jakby każdy mógł bez przeszkód podziwiać występy tancerek. Zanim jednak artyści wkroczyli na scenę, Czarny Pan powstał, a dziesiątki par oczu zwróciły się ku niemu z kolorowych mat. Uśmiechnęłam się do siebie; Lord Voldemort był wyśmienitym oratorem, więc nie mógł sobie poskąpić tej przyjemności wystąpienia przed tak licznym gronem.
- Jest to czas ogromnego szczęścia, stąd to przyjęcie. Zaproszeni zostali jedynie najznamienitsi i najbardziej zaufani, dlatego mam nadzieję, że docenicie moją łaskawość. Jesteśmy tu, aby ucztować i świętować poczęcie mego syna, który będzie kontynuował nasze dzieło – przemówił, a drobny mężczyzna siedzący na najniższym stopniu podestu, na którym znajdowały się nasze trony tłumaczył każde jego słowo.
Tę krótką przemowę zwieńczyły oklaski, a Czarny Pan usiadł na swoim miejscu. W tym samym czasie drzwi na nowo się otworzyły, a w sali pojawiły się piękne tancerki. Każda przyodziana była w skąpą, wielobarwną, bogato zdobioną szatę, dookoła nadgarstków i kostek wiły się, niczym węże, złote bransolety i sznury paciorków spowijających także długie, smukłe szyje kobiet. Dziewczęta nie mogły mieć więcej niż szesnaście lat, ale makijaż, który malował się na obliczu każdej postarzał je co najmniej o dziesięć lat. Kusiły męską część widowni, cieszyły oczy chłopców, a wywoływały zazdrość w kobiecych sercach. Skorzystałam z momentu, kiedy uwagę zgromadzonych zwróciły tancerki i pochyliłam się w stronę Czarnego Pana, aby zapytać:
- Skąd masz pewność, że urodzi się syn?
Wzrok pałających oczu Voldemorta, który skierowany był dla odmiany na zachwyconych gości, skierował się na mnie, a on odpowiedział:
- Ja to po prostu wiem. Jestem ponad wszystkimi śmiertelnikami uwięzionymi w słabych powłokach, które nie potrafią zgrać się z duchem. Ech, na wszystkich bogów, oczekiwanie na kolejną wspólną noc będzie prawdziwą męczarnią.
Uśmiechnęłam się, a w oczach zaigrały mi niesforne iskierki, kiedy wyciągnęłam rękę i ujęłam ostrożnie jego dłoń.
- Mogę zadowolić cię w inny sposób, powiedz tylko słowo – odparłam, a on przyciągnął moją twarz do siebie i złożył na moich ustach pocałunek, którego głębia całkowicie mnie pochłonęła.

         Gdy tancerki zeszły ze sceny, aby kusić wybranych przez siebie mężczyzn, a skrzaty domowe wniosły pierwsze dania, wstałam, aby spocząć pomiędzy gawędzącymi ze sobą kobietami. Większość z nich bardzo dobrze się znała, a były to głównie żony i siostry śmierciożerców, którzy zajmowali miejsca po drugiej stronie sali i bardzo dobrze się bawili. Egipt był krajem, gdzie spożywano bardzo dużo piwa, dlatego na stołach w męskiej części Sali znajdowały się tylko i wyłącznie tego typu trunki. Im było o wiele łatwiej się ze sobą dogadać. Wystarczyło kilka sporych pucharów alkoholu, towarzystwo tancerek i prostytutek, aby w sali zrobiło się głośno. Niewiasty natomiast zachowywały się o wiele bardziej powściągliwie. Zivit wyraźnie unikała Narcyzy Malfoy, która tego wieczora promieniała. Miała na sobie błyszczącą, ale prostą szatę, a włosy zwykle spinane w klasyczny kok rozpuściła, co odmłodziło ją o kilka dobrych lat. Była naprawdę piękna, co najwyraźniej bardzo drażniło moją siostrę. Jednak pani Malfoy nie sprawiała wrażenia zniechęconej czy zmieszanej, co oznaczało, że nie miała pojęcia o romansie jej męża, który w tej chwili siedział pomiędzy mężczyznami i wodził wzrokiem za pięknymi tancerkami. Jego długie, platynowe włosy już z daleka rzucały się w oczy, choć w sali panował pomarańczowy półmrok. Mimo że Zivit co chwilę na niego zerkała, Lucjusz ani razu nie dał po sobie poznać, że zdaje sobie sprawę z obecności swej byłej kochanki. Bardzo chciałam odciągnąć uwagę siostry od przykrych myśli, więc zagadnęłam ją:
- Cieszę się, że przyjechałaś, choć odniosłam takie wrażenie, że nie chcesz tu być.
Zivit natychmiast przyjęła obronną postawę; na usta przywołała uśmiech, który wydał mi się bardzo sztuczny, a twarz drgnęła jej impulsywnie, jakby przez całe uroczyste popołudnie walczyła z cisnącymi się do oczu łzami.
- Nie, to wielkie szczęście, że nareszcie udało ci się począć dziecko. Naprawdę – głos delikatnie jej zadrżał, a wzrok powędrował na ułamek sekundy w kierunku Lucjusza. – Nathir ostatnio też coś przebąkuje, że teraz moja kolej, ale ja nie jestem jeszcze gotowa na powiększenie rodziny. Z trudem przyszło mi…
- Wiem, wiem – przerwałam jej, a moja obleczona w diamenty i złoto ręka spoczęła na dłoni siostry. – Chciałabym, abyście oboje zostali w Egipcie. Tutaj rozkwitniesz, a Nathira mianuję Wielkim Budowniczym. To o wiele lepsze zajęcie niż praca w Ministerstwie Magii.
Twarz Zivit wyrażała przez moment szczere zainteresowanie, ale jej wzrok padł znowu na męską część komnaty. Tym razem spojrzała na Qutajbaha i zawahała się, a uśmiech rozciągający jej wargi ustąpił miejsca dziwacznemu grymasowi. Odpowiedziała mi tylko, że ona sama chętnie by ze mną została, ale musiałaby to jeszcze przedyskutować z mężem, co uważałam za bardzo rozsądne. Ucieszyło mnie to, że zaczęła traktować ich związek poważnie. Obserwowałam, jak wstaje i znika w tłumie roześmianych czarodziejów. Zostałam teraz całkiem sama pomiędzy rozmawiającymi po angielsku kobietami. Skierowałam wzrok na Lucjusza Malfoya, który pochylał się w kierunku ucha Czarnego Pana i szeptał doń jakieś poufne informacje. Po minie śmierciożercy wywnioskowałam, że temat jest dość poważny. Tancerki już nie kusiły Malfoya swoimi kobiecymi kształtami i nagimi piersiami, co mogło oznaczać, że znowu nie wywiązał się z umowy danej swemu panu. Twarz Voldemorta była nieprzenikniona, jedynie iskrzące się jak dwa szkarłatne płomienie oczy wyrażały zniecierpliwienie.
         Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu siostry. Na początku pomyślałam, że już teraz postanowiła przedstawić mężowi moją propozycję, jednak Nathir siedział na swoim miejscu i rozmawiał po arabsku z otaczającymi go czarnoskórymi mężczyznami, raz po raz przytykając do warg puchar wypełniony trunkiem. Nawet nie spojrzał na wdzięczące się prostytutki, choć także nie był zainteresowany żoną. W żołądku poczułam nieprzyjemny skurcz. Mogłam przewidzieć, że zaproszenie na jedno przyjęcie siostry i jej byłego kochanka nie było najlepszym pomysłem. Nie wiem, co bardziej bolało moją siostrę – sam fakt, że Lucjusz przyszedł tutaj z żoną, czy może to, z jaką premedytacją ignorował Zivit. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że być może moja siostra będzie chciała nawiązać z nim kontakt, ale Malfoy wciąż był zajęty debatowaniem z Lordem Voldemortem.
Nagle przypomniała mi się ukryta pod jej poduszką fotografia.
A może… Może ona naprawdę czuła coś do Czarnego Pana? Być może teoria wymyślona naprędce w jej sypialni nie była tylko moim marnym wymysłem? Poczułam się dziwnie ze świadomością, że moją siostrę mogło coś łączyć z Voldemortem. Te gratulacje i wyrażana głośno nadzieja, że urodzę syna… To wszystko mogło być kłamstwem? Zivit nie była aż tak znakomitą aktorką, aby tak dobrze zamaskować swoje uczucia. Chyba że jej ból w sercu nie dotyczył Lucjusza, a…
         Skarciłam się w duchu za tak niedorzeczne spekulacje. Nie mogłam absorbować się teraz takimi głupstwami. Dziecko, które nosiłam pod sercem było dla mnie droższe od wszystkiego, nawet od uczuć siostry. Byłam pewna wierności Czarnego Pana. Sięgnęłam po puchar wypełniony cierpkim sokiem i wypiłam kilka sporych łyków. Muzykanci zgrali właśnie zupełnie nową nutę, na którą prawie całkiem nadzy mężczyźni wyskoczyli na scenę, aby zabawiać gości przeróżnymi akrobacjami i sztuczkami. Ich błyszczące, ciemne, umięśnione, gibkie ciała były balsamem na zazdrosne, kobiece serca oraz łagodziły strzelające mściwymi spojrzeniami oczy. Niewiasty zaczęły klaskać i nachylać się do swoich sąsiadek, aby wyszeptać do ich uszu słowa podziwu. Mimo że nadal starały się zachować klasę, ich oczy płonęły dzikim blaskiem, jakby magiczna, egipska noc, która właśnie wciągała słońce za horyzont przyćmiła ich umysły.
         Nagle moją uwagę przykuła niepozorna, acz dziwaczna scena. Kątem oka dostrzegłam prostującą się sylwetkę Czarnego Pana, którego nienaturalnie blada twarz emanowała perłowo białym blaskiem, a zaraz za nim szybki, kobiecy ruch. Nareszcie udało mi się znaleźć Zivit. Wspięła się na palce, aby rzucić jakąś uwagę wprost do ucha Voldemorta, choć na jej twarzy widać było desperację. Zainteresowało mnie to, choć w środku byłam zaskakująco spokojna. Czarny Pan z traktował moją siostrę z rezerwą, jednak po kilku jej usilnych prośbach uległ. Dziewczyna żwawo ruszyła w kierunku drzwi, a Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać podążył za nią. Oboje zniknęli na korytarzu, nie budząc w nikim podejrzeń. W moim sercu pojawiła się igiełka niepokoju, jednak wyglądało na to, że nie odeszli zbyt daleko, ponieważ Lord Voldemort powrócił zaledwie kilka minut później. Twarz miał jak zwykle opanowaną, a wzrok beznamiętny, ale poruszał się nerwowo. Wiele bym dała, aby zachować w tej sytuacji spokój.

~*~


         Zakończenie trochę z dupy, ale jest problem – jak tu napisać wszystko, co chciałam, żeby jednocześnie nie zdradzić wszystkiego. Już minęły pierwsze terminy sesji, wszystko mam jak do tej pory pozdawane, czekam jeszcze na wyniki ostatniego egzaminu. Nie mam pojęcia, co się od wczoraj ze mną dzieje. Jednocześnie mam ochotę pisać, ale i nie mam. Chyba trochę się zagubiłam w tych wszystkich terminach, ale sama jestem sobie winna. Nie trzeba było zakładać na raz tylu blogów. Wszystko na DLR układa się tak pięknie i radośnie, że aż wydaje mi się to nudne. Potrzebuję tutaj mięsa i krwi, która już niedługo się poleje (nareszcie). Może nie dosłownie, ale powoli docieramy do mojego ulubionego momentu w opowiadaniu. 

17 stycznia 2015

89. Żona

         Wrzesień nadszedł prędko, a wraz z nim mój niepokój związany z weselem Zivit. Spodziewałam się, że Nathir odwiedzi mnie jeszcze w sierpniu, jednak bardzo się pomyliłam. Wysłał mi jedynie krótki list, w którym przypominał, że jestem wciąż mile widziana w Londynie na uroczystości, która miała się odbyć już niebawem. Poczułam silną niechęć nie tylko do siostry, ale i do niego, ponieważ potraktowali mnie jak jakiegoś mało znaczącego gościa, który nie miał żadnego wpływu na przebieg ceremonii. A byłam przecież nie tylko siostrą panny młodej, ale i królową! Już dawno odwykłam od takiego traktowania. Jednak postanowiłam opanować burzę ekscytacji i wszystko przeanalizować. Wielokrotnie przekonałam się, że uciszenie emocji na czas podejmowania decyzji jest najlepszym, co można uczynić. Oczywiście pierwsze, o czym pomyślałam, to strach. Zivit bez wątpienia nadal obawiała się mojego gniewu, dlatego od naszej ostatniej sprzeczki nie napisała do mnie ani słowa, za to listy od Nathira przychodziły często, jakby oboje wymyślali ich treść, a Qutajbah jedynie pisał i wysyłał sowę. To było oczywiste, kto w ich związku nosił spodnie. Żadne z nich nie kochało swej drugiej połówki, jednak Nathir był bardziej zaangażowany w ich wspólne sprawy, można było nawet powiedzieć, że… widział mnie w swojej narzeczonej. Zivit natomiast nadal myślała tylko o Lucjuszu i miała mi za złe to, że zabroniłam im się spotykać. Nie potrafiła pojąć, że zadecydowałam tak, gdyż miałam na uwadze nie tylko swoją wygodę, ale i ich dobro. Wiedziałam, że nigdy mi tego nie wybaczy, ponieważ Malfoy był jej pierwszą prawdziwą miłością. Dlatego być może powinnam jej to wszystko… wybaczyć? Ona wszak utraciła więcej, niż ja.
         Na ślub siostry przybyłam na dzień przed weselem. Dwunasty września okazał się być w Londynie dniem deszczowym i bardzo nieprzyjemnym. Mimo że podczas swojej młodości mieszkałam w Anglii i byłam zmuszona jakoś zaakceptować fakt, że jest to kraj chłodny i nieprzyjazny, teraz, kiedy już przyzwyczaiłam się do pełnego słońca i wysokich temperatur, ciężko było mi odnaleźć się w miejscu, w którym lato kończy się zaledwie kilka dni po pierwszym września.
         Matka przyjęła mnie z radością; widać było, że wyraźnie niepokoiła się o moją wizytę w ich domu. Na ojca niestety nie udało mi się trafić. Z jednej strony nieco żałowałam, z drugiej zaś cieszyłam się, że tak dobrze potrafił się zaaklimatyzować w kraju, gdzie panuje zupełnie inna kultura od tej, w której żył przez niemalże całe swoje życie. Nathir powitał mnie jak zwykle wylewnie, może trochę zbyt śmiało, niż się tego spodziewałam, gdyż wycałował czule moje policzki, Zivit natomiast… nie zeszła nawet, aby się ze mną przywitać.
- Nadal jest na mnie wściekła? – Zapytałam, siadając w stojącym naprzeciwko kominka fotelu. Z przyjemnością wyciągnęłam przed siebie nogi, aby móc ogrzać zziębnięte stopy przy trzaskających wesoło płomieniach.
- Raczej manifestuje swoją złość, jeszcze kilka dni temu bardzo chciała się z tobą pojednać – odparł Nathir i podał mi kieliszek wina.
Bardzo obruszyłam się na te słowa i zaczęłam nieco podniesionym głosem:
- Jeśli myśli, że ją przeproszę…
Matka prędko dała mi znak ręką, abym zamilkła. Urwałam więc, oglądając się za siebie. Spostrzegłam czającą się za rogiem ściany Zivit. Wyraz jej twarzy zupełnie nic mi nie mówił, oczy były chłodne i jednocześnie pełne pokory, jakby nadal toczyła się w jej wnętrzu walka: przeprosić mnie czy samej dać się mi przebłagać? Wstałam i podeszłam do niej, zanim w ogóle pomyślałam, co robię. Choć nie było mi to w smak, wyciągnęłam ramiona, a moja siostra zatonęła w mych objęciach, choć również była sztywna, jakby ktoś ją przymusił do pojednania ze mną.
- Zapomnijmy o wszystkim – wyszeptałam, odsuwając ją od siebie na długość swoich ramion. Byłam jednocześnie zaciekawiona i poirytowana, jakbym w głębi serca oczekiwała na to, że Zivit sprowokuje mnie do kolejnej kłótni. – Jutro wyjdziesz za Nathira i wtedy wszystko się ułoży. Zapraszam do Egiptu, mam dla was pewną propozycję.
- Jaką?
Uśmiechnęłam się i, choć było to nieco wymuszone, atmosfera nieco się rozluźniła. Kąciki ust Zivit również drgnęły lekko, a twarz jej się rozjaśniła.
- Jak przyjedziecie, to się dowiecie – odparłam i odwróciłam się w stronę matki i Qutajbaha, mówiąc: - Jak tam przygotowania do ślubu? Wszystko idzie zgodnie z planem?

         Wystarczyła krótka, nieco naciągana wymiana zdań z siostrą i mój uśmiech, aby wszystko wróciło do normy. Oczywiście każdy z nas miał jeszcze jakiś niewypowiedziany żal, Nathir pragnął, aby w końcu doszło do tego ślubu, Zivit nadal czuła tępy ból w sercu, gdyż nie otrząsnęła się jeszcze po rozstaniu z Lucjuszem Malfoyem, ja natomiast wciąż nie mogłam jej wybaczyć nagłej zmiany wiary, choć wszyscy pragnęliśmy, aby zapanował już spokój. Opowiedziałam pokrótce, jak toczą się budowy w moim królestwie, wspomniałam też o Czarnym Panu, jednak odniosłam takie wrażenie, że moja siostra nie jest tym zainteresowana, mimo że uśmiech nie schodził z jej warg. Im byłyśmy starsze, tym bardziej się od siebie różniłyśmy. Nie mówię tylko o charakterach, ale nawet nasze ciała bardzo się zmieniły. Ja przebywałam na słońcu całymi miesiącami, dlatego moja skóra stała się ciemna i błyszcząca, do tego spostrzegłam także, że moja twarz nieco się zaokrągliła. Nic dziwnego, ostatnio zbytnio sobie folgowałam, Zivit natomiast bardzo schudła, jej blade, zapadnięte policzki i podkrążone oczy wyglądałyby strasznie, gdyby nie gruba warstwa makijażu, który jednocześnie podkreślał jej urodę, ale i postarzał ją. Do tego odziała się dziś w czarne, długie, powłóczyste szaty, które jeszcze bardziej podkreślały jej szczupłą sylwetkę. Kiedy ujrzałam ją pierwszy raz, poczułam swego rodzaju lekkie ukłucie zazdrości, lecz wiedziałam, że moja siostra wygląda tak nie dlatego, że postanowiła nagle o siebie zadbać, lecz wciąż rozpacza i rozpamiętuje swój romans z Malfoyem. Zrobiło mi się jej żal, gdyż nadal, mimo wcześniejszych sporów i nieporozumień, żywiłam do niej uczucie. Teoretycznie była mi najbliższą osobą, choć tak naprawdę przez ostatni czas czułam się bardziej związana z Sokarisem, z którym od kilkunastu tygodni bardzo żywo korespondowałam. Nasze relacje już dawno się wygładziły, teraz zaś nabierały coraz intensywniejszych kolorów. Dlatego bardzo się cieszyłam, że jutro będę mogła go zobaczyć. Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda teraz jego żona i dzieci… Musiał być dumny ze swoich synów, którzy, jak pisał w listach, wykazują już cechy godne Ślizgonów. Trochę irytował mnie fakt, że chłopcy nie znali mnie jako Dżahmes-Meritamon, lecz jako Victorię Hortus, jednak wiedziałam, że jeśli chcę przybyć na ślub siostry i Nathira, będę musiała uczynić to pod zmienionym imieniem i aparycją.

         Powrót do twarzy, o której zdążyłam już dawno zapomnieć, nie był czymś przyjemnym. Czułam się tak, jakby powróciła niezdecydowana i bezbronna Victoria, która nie potrafiła poradzić sobie z najprostszymi sprawami, choć wiedziałam, że ta nastolatka już dawno umarła, aby mogła narodzić się dojrzała, rozsądna kobieta, którą byłam. Jednak w chwili, kiedy spojrzałam w lustro i spostrzegłam woskową, zapadniętą twarz dawnej panny Hortus, ciężko było mi uwierzyć, że mogłam kiedyś tak wyglądać. Przyodziałam elegancką, butelkowo zieloną szatę, a włosy, które nagle wydały mi się być o wiele rzadsze, niż zwykle, upięłam w prosty kok. Przybyło mi tylko odrobinę zmarszczek, które w tym wieku były już nieuniknione. Wyglądałam jak zwykła śmiertelniczka, jedynie zielone oczy ożywiały moją zmęczoną twarz i mówiły, że w tym ciele skrywa się zupełnie inna osoba.
         Kiedy zeszłam na dół, ojciec roześmiał się na mój widok, a matka uśmiechnęła się promiennie. Na jej twarzy pojawił się wyraz najszczerszego zdumienia i zachwytu, kiedy powiedziała, klaszcząc w dłonie:
- Tak wiele bym oddała, abyś znów była dawną Victorią!
Nie spodobał mi się jej komentarz, gdyż ja robiłam wszystko, aby Victorię Hortus wymazać ze swojego życiorysu. Nie chciałam być w żaden sposób powiązana z człowiekiem, który krzywdził Earth, wyrzuciłam przeszłość ze swojego życia, choć czasami o niej myślałam, aby uniknąć popełniania dawnych błędów. Dlatego uśmiechnęłam się tylko i pozwoliłam, aby ojciec ucałował mnie w policzek.
- Jestem królową, nie mogę wyglądać jak zabiedzona posługaczka – odparłam, a Ardeth dodał:
- Silna, samodzielna kobieta tak się nie prezentuje. Nie widać w tobie ducha naszych bogów, jedynie słabość i kruchość. To niesamowite, jak ty i Zivit się zmieniłyście. Ona jest stworzona do życia w Londynie, a ty jak nikt inny nadajesz się do rządzenia starożytną krainą.
Objął mnie i przytulił tak czule, jak potrafił. Ardeth był znakomitym ojcem; kiedy jeszcze uczyłam się w Hogwarcie i musiałam znosić rządy Henryka Hortusa, marzyłam, aby ten tyran umarł, a moim ojcem okazał się ktoś inny. W pewien sposób moje modły zostały wysłuchane, gdyż zyskałam nową rodzinę, a Hortus zniknął.
         Wraz z matką udałyśmy się do pokoju Zivit, która już wstała. Nie skomentowałam ani słowem jej sukni i wystroju holu, w którym miała odbyć się uroczysta część ceremonii, gdyż wiedziałam, że to był jej dzień. Mimo że moja siostra nie do końca czuła się komfortowo w roli panny młodej, zaczynało się dla niej coś nowego. Miałam nadzieję, że w końcu przejrzy na oczy i wyprowadzi się z Anglii wraz ze swoim nowym mężem, aby zamieszkać w moim pałacu. Miałabym u swego boku dwie osoby, które były mi najbliższe. Pomogłam się jej przebrać, podczas gdy matka układała za pomocą różdżki jej długie, ciemne włosy. Twarz Zivit była uśmiechnięta, choć ona sama nie promieniała wewnętrzną radością. Domyślałam się, że siostra w głębi serca pragnęła, aby Lucjusz Malfoy przerwał ślub i zabrał ją do siebie. Domyślałam się, że wysłała mu sowę z wiadomością, iż dziś ma odbyć się jej ślub z nadzieją, że Malfoy nagle przejrzy na oczy. Jednak ani razu nie wspomniałam o śmierciożercy w obecności Zivit, aby nie rozpętać kolejnej wojny w tak uroczysty dzień. Moja matka natomiast była święcie przekonana, że jej druga córka po prostu bardzo denerwuje się ślubem.
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie musisz się o nic obawiać – mówiła, wpinając w jej włosy spory pączek białej, świeżej róży.
- Tak, wiem – odparła sucho, wpatrując się surowo w swoje odbijające się w wielkim zwierciadle oblicze.
W tym momencie odsunęłam na bok swoje uprzedzenia. Zivit wyglądała pięknie. Jej prosta, koronkowa suknia sięgała do samej ziemi, a długi na osiem stóp tren ciągnął się za nią majestatycznie. Poskręcane w loki włosy opadały na jej plecy miękkimi, puszystymi falami, a białe kwiaty układały się w delikatną koronę. Jej twarz umalowana była pięknie i subtelnie, a dłonie lśniły od pierścieni i bransoletek. Była świeża i piękna niczym księżniczka, lecz z jej oczu bił chłód prawdziwie okrutnej królowej śniegu. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że wargi drgnęły jej, jakby z trudem panowała nad łzami, choć przecież nie wyczułam, aby była niespokojna. Nagle wydała mi legendarną złodziejką idącą na ścięcie.

         Ceremonia była zaplanowana na godzinę trzynastą trzydzieści, o której godzinie też miał przybyć mistrz ceremonii, jednak goście zaczęli się zjeżdżać już godzinę wcześniej. Pobiegłam wraz z ojcem, aby powitać nowo przybyłych, skrzaty natomiast już szykowały wszelkiego rodzaju napoje i lekki poczęstunek, aby zająć czymś gości.
- Sokaris, nareszcie! Myślałam, że będziesz chciał przespać się chociaż jedną noc w swoim rodzinnym domu – brat uściskał mnie tak mocno, że moje stopy prawie oderwały się od podłogi.
- Wróciłem z pracy dopiero nad ranem, gdyby nie kominki, pewnie nadal tkwilibyśmy w drodze – odparł, podczas gdy ja witałam się z jego żoną, Ivy.
Pamiętałam ją jeszcze z czasów szkolnych. Była wtedy dziewczyną inteligentną i jednocześnie lekkomyślną. Pochodziła z dobrej, bogatej rodziny, sama jednak lubiła imprezować, a jej twarz przyozdabiały liczne kolczyki. Teraz zaś zrobiła się z niej prawdziwa dama. Troszkę się postarzała i bardzo schudła, wyglądała jak kostucha, ale o pięknych rysach. Błyszczała niczym gwiazda, ubrana była w krótką, kremową szatę odsłaniającą zgrabne nogi. Uścisnęła mi serdecznie dłoń i skinęła głową, po czym wypchnęła przed siebie czających się za jej plecami chłopców. Oboje byli bardzo podobni do matki, mieli jasne, gęste czupryny, jednak ich twarze miały coś arabskiego. Pochyliłam się i uścisnęłam każdemu dłoń, starając się uśmiechać jak najprzyjaźniej, gdyż dwaj młodzi Ślizgoni najwyraźniej się krępowali. Jeszcze bardziej się speszyli na widok ciemnoskórego, odzianego w tradycyjne, wielobarwne szaty Ardetha. Nie byłam pewna i nie chciałam o nic osądzać Sokarisa, ale domyślałam się, że w domu nie wyrażał się o moim ojcu zbyt przychylnie, choć przywitał się z nim bardzo uprzejmie.
- Jesteśmy pierwsi? – Zapytała Ivy, rozglądając się po pustym, przyozdobionym kwiatami i białymi wstążkami holu, a skrzaty domowe natychmiast do nas podbiegły, aby zaproponować Hortusom coś do picia.
- Tak, ale… - Urwałam, wyglądając przez otwarte do połowy drzwi. Przy bramie zrobiło się jakieś drobne zamieszanie, gdyż z dwóch mugolskich, czarnych samochodów wygramoliła się grupka ludzi. Wszyscy ubrani byli w kolorowe, rzucające się w oczy szaty, a najstarszy z nich wdał się właśnie w kłótnię z kierowcą pojazdu, z którego dopiero co się wyłonił. Moje wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Wujek Ahmed przyjechał. Pójdę po nich!
Zbiegłam niskimi schodkami na żwirową, wilgotną od wczorajszego deszczu alejkę i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku bramy. Kiedy znalazłam się na niewielkim podjeździe, natychmiast pojęłam, co było powodem do kłótni. Ahmed Lock-Nah usiłował przekrzyczeć mugolskiego taksówkarza, który głośno domagał się zapłaty i nijak nie dał się przekonać do przyjęcia ogromnych, złotych galeonów.
- Ahmed, miło cię widzieć! – Zawołałam i rzuciłam się mu w objęcia. Mężczyzna, choć wciąż nieco zirytowany, uściskał mnie mocno, a jego zęby błysły w przebijającym się przez stalowoszare chmury słońcu, kiedy rzekł z uśmiechem:
- Dżahmes, wytłumacz temu idiocie, że płacimy i tak o wiele za dużo, a warunki w tych wozach są fatalne!
Poleciłam Ahmedowi i jego rodzinie, aby wyciągnęli swoje bagaże z samochodów, a ja wzięłam mugolskiego taksówkarza na stronę i przeprosiłam go uprzejmie za zachowanie wuja, tłumacząc, że przybyli z innego kraju i nie znają zasad panujących w Anglii, po czym wyciągnęłam z kieszeni garść złotych monet czarodziejów, które dyskretnie transmutowałam w mugolskie banknoty. Podałam je zdenerwowanemu mężczyźnie, pożegnałam się chłodno i skierowałam się wraz z rodziną w stronę domu.
- Przedstawisz mnie? – Zapytałam, zerkając na młodszą kobietę, kiedy szliśmy powoli krętą alejką.
Dopiero w momencie, kiedy pojawiłam się przy samochodach, zauważyłam, że ludzie towarzyszący Ahmedowi to dwie dorosłe kobiety i siódemka dzieci. Trójka dobiegała już osiemnastki, reszta natomiast mogła mieć zaledwie sześć, siedem lat. Nigdy dotąd nie zastanawiałam się, ilu posiadam kuzynów, wiedziałam jednak, że mieszkańcy krajów arabskich mają liczne potomstwo.
- Moja żona, Farida, ale ją już pewnie znasz… A to moja przyjaciółka, Rim. I nasze dzieci: Hurija, Jasir, Nabil i Samir.
Uśmiechnęłam się blado, patrząc na biegające beztrosko dzieci i ich matkę, Rim, która nie mogła mieć więcej, niż dwadzieścia jeden lat. Wyglądała na bardziej zahukaną niż żona jej kochanka, w której oczach lśniła już wiekowa mądrość, choć i ona nie wydawała się aż tak stara, jak na początku myślałam. Mogła mieć nie więcej, jak czterdzieści lat, choć jej twarz była już bardzo pomarszczona i zapadnięta. Szybko odwróciłam wzrok od kochanki wuja i nie powiedziałam już nic poza cichym mruknięciem „miło mi was poznać”. Byłam nieprzyjemnie zaskoczona, choć doskonale znałam arabskie zwyczaje. Sądziłam jednak, że tego typu poligamia była domeną mugoli i ludzi ograniczonych, czego nie mogłam powiedzieć o Ahmedzie. Mimo swoich ambiwalentnych uczuć, wprowadziłam wuja i jego dużą rodzinkę do holu i przedstawiam ich swemu bratu oraz jego żonie. Podczas gdy ja starałam uśmiechać się jak najszerzej, Ivy bladła i zaciskała usta z minuty na minutę. Była zszokowana głośnym zachowaniem mojego młodego kuzynostwa, z niesmakiem spojrzała też na Rim, kiedy tylko się dowiedziała, że jest przyjaciółką Ahmeda. Najwyraźniej jej też nie mogło się pomieścić w głowie, jak Lock-Nah mógł przywieźć na rodzinną uroczystość żonę i kochankę. Natomiast synowie Sokarisa siedzieli już na obitych białym brokatem krzesłach, popijali dyniowy sok z kryształowych kieliszków i rzucali nieprzyjazne spojrzenia w kierunku egipskich dzieciaków, które zachwycały się panującym holu przepychem.
         Byłam już tak zdenerwowana udawaniem radosnej i beztroskiej Victorii, że natychmiast oddaliłam się do najbliższej łazienki. Usiadłam na zamkniętej klapie od sedesu i westchnęłam ciężko. Jeszcze wczoraj byłam egipską królową, z którą każdy się liczył, a dziś tłumaczyłam przed mugolskim taksówkarzem mojego wujka. Gwałtownie spadłam z piedestału, na którym stałam przez ostatnie kilkanaście lat. Mimo wszystko usiłowałam jak najszybciej się uspokoić, aby móc wrócić do gości i się nimi zająć. Co prawda, Zivit nie pragnęła ślubu z Nathirem i nie uważała, że ten dzień jest jakąś wielką uroczystością, niemniej jednak chciałam zrobić wszystko, aby była jak najmniej niezadowolona.
         Mistrz ceremonii przybył prawie punktualnie. Wszyscy spoczęliśmy na ładnie udekorowanych krzesłach i utkwiliśmy wzrok w schodach prowadzących na pierwsze piętro. Po chwili na ich szczycie pojawiła się Zivit, wzbudzając natychmiast falę szeptów i westchnień. Delikatny, prześwitujący welon zakrywał jej twarz, co dodało jej postaci swego rodzaju… świętości. Powoli do nas zeszła, uważając, aby nie potknąć się o swój długi, ciągnący się za nią tren. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech, lecz oczy pozostały chłodne i obojętne. Kiedy stanęła przed wysokim, jasnowłosym mężczyzną odzianym w czarną, odświętną szatę, przelotnie zerknęła na swego przyszłego męża i pozwoliła mu ująć się za rękę, lecz nie widziałam entuzjazmu na jej twarzy.
- Zebraliśmy się tu wszyscy, aby połączyć tych dwoje świętym węzłem małżeńskim – przemówił śmiesznie piskliwym, wysokim głosem, a wszyscy momentalnie umilkli. – Pan młody powtarza za mną… Ja, Nathir Qutajbah…
Twarze młodych zwrócone były do nas profilami. Nathir mówił słowa przysięgi tak, jakby płynęły z głębi jego serca. Patrzył na moją siostrę z wielkim uczuciem. Być może nie była to miłość, ale słyszałam w jego głosie szczere przywiązanie i przyjaźń. Był ciekaw, co przyniesie mu małżeństwo z Zivit, czego nie było widać po jego przyszłej żonie. Słowa przysięgi powtórzyła po jasnowłosym mężczyźnie delikatnie, ale i beznamiętnie. Możliwe, że teoretyzowałam, ale w środku musiała toczyć ze sobą walkę, aby nie pokazać, jak bardzo ten ślub jest jej nie na rękę.
         Kiedy mistrz ceremonii zakończył przysięgę, tym samym zachęcając młodych do końcowego pocałunku, który miał zwieńczyć uroczystość, Zivit jedynie wychyliła się do przodu, pozwalając, aby wargi Nathira musnęły jej usta. Stali się właśnie mężem i żoną.
         Mimo że skrzaty domowe nalegały, aby jasnowłosy czarodziej został na weselnym obiedzie, ten bardzo stanowczo odmówił i prędko się pożegnał, tłumacząc się, że za godzinę musi poprowadzić kolejny ślub, po czym szybkim krokiem opuścił przystrojony hol. Na czas wesela długi, dębowy stół został przeniesiony z jadalni do salonu, w którym skrzaty miały podać posiłek. Kiedy wszyscy złożyli młodej parze życzenia, a kwiaty i sakwy ze złotem zostały złożone na skrzacie ręce, matka poprosiła gości do pokoju, ja zaś zatrzymałam na chwilę Zivit, aby powiedzieć jej kilka miłych słów.
- Jesteś teraz panią Qutajbah – rzekłam, uśmiechając się ciepło. – I kto by pomyślał, że to ty pierwsza wyjdziesz za mąż.
Kąciki ust siostry uniosły się lekko, ale jej oczy wciąż były chłodne i nieco znudzone, kiedy odparła:
- To ja jestem dziś królową.
- Tak – przyznałam i poklepałam ją po wierzchu dłoni, którą ściskałam. – Posłuchaj… Nie chciałam poruszać tego tematu podczas twojego wesela, ale jutro rano wracam do Egiptu, a chciałabym mieć pewność… Czy ty nadal masz do mnie żal? Wiesz… o Lucjusza Malfoya.
Dźwięk nazwiska śmierciożercy boleśnie dźgnął jej serce, bo przez pięknie umalowaną twarz przebiegł delikatny skurcz. Zmarszczyła lekko brwi i wydęła wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie wyglądała na wzburzoną ani na zdenerwowaną moim pytaniem, jednak wiedziałam, że Zivit potrafiła skrywać swoje prawdziwe emocje jak nikt inny. Nagle na jej twarzy pojawił się zawadiacki uśmieszek, a ona powiedziała:
- Nie, nie mam żalu. Miałaś rację, ten związek był pusty, bo Lucjusz nigdy by nie zostawił dla mnie swojej żony. Ona jest kobietą z klasą, ma majątek, dała mu syna, a ja… ja jestem tylko prostą wieśniaczką…
- Jesteś potomkinią najpotężniejszych królów – przerwałam jej, ale ona nie zwróciła uwagi na moje słowa, kontynuując z uśmiechem:
- Poza seksem nie miałam mu nic do zaoferowania. Myślałam, że coś do niego czuję i… faktycznie tak było, ale nasz związek nie był dobry. Prędzej czy później i tak byśmy się rozstali. Nie myśl już o tym, to przeszłość.
Brwi jej drgnęły, a ona sama udała się do salonu, aby usiąść na honorowym miejscu u szczytu stołu obok swego nowego męża, a ja zostałam w holu całkiem sama. Byłam zaskoczona słowami siostry. Nie spodziewałam się, że tak podchodziła do swojego romansu z Malfoyem. Mogłabym przypuszczać, że kłamała, abyśmy mogły już zapomnieć o sprawie, ale wyglądała na całkiem spokojną. Wiedziałam, że była to prawda, lecz nie potrafiłam sobie tego poukładać. Jej niechęć do małżeństwa nie łączyła się z tym, że Zivit wciąż nie dorosła do roli żony, wyraźnie było widać, że jej serce należy już do kogoś innego. Jeśli nie do Lucjusza, to w takim razie do kogo?
         Usiadłam przy stole razem z innymi, podczas gdy skrzaty nosiły już przystawki. Rodzina wuja Ahmeda była chyba najmniej wychowana i jednocześnie najbardziej głodna z nas wszystkich. Dzieciaki rzuciły się na jedzenie, a ich rodzice ani trochę nie przejmowali się ich głośnym zachowaniem. Na początku trochę mnie to zirytowało, jednak kiedy już pierwsza złość minęła, mój żołądek wypełniło nagle uczucie ciepła. Ich zachowanie było swojskie i naturalne, niczego nie udawali, a dzieci zachowywały się zgodnie ze swoim wiekiem. Kiedy natomiast zerknęłam na synów Sokarisa, spostrzegłam dwóch dorosłych, poważnych mężczyzn uwięzionych w chłopięcych ciałach. Zarówno oni, jak i ich rodzice, patrzyli z dezaprobatą na ciemne, uradowane buzie, jednak uprzejmie powstrzymali się od komentarzy.
         Salon, w którym odbywała się uroczysta uczta, został przepięknie przystrojony na tę okazję. Długi, dębowy stół został nakryty białym, koronkowym, wyszywanym złotą nicią obrusem, skrzaty domowe wyciągnęły także najstarszą i najbardziej drogocenną zastawę, co w mugolskiej rodzinie nie byłoby najlepszym pomysłem, gdyż w momencie, kiedy podano pierwsze danie, najmłodszy Samir zrzucił ze wszystkie talerze, które leżały w zasięgu jego pulchnych rączek. Jednak w tym wypadku wystarczyło jedno krótkie machnięcie różdżką, aby porcelana zespoliła się i rozbłysła czystością. Tak samo girlandy białych, świeżych kwiatów niesamowicie interesowały najmłodszych, gdyż w naszym piaszczystym, gorącym kraju nie są one aż tak popularne. Alabastrowo białe róże stały nie tylko w wazonach na stole, ale i oplatały ogromny, kryształowy żyrandol z setką świec, zwisały na gzymsie potężnego kominka, w którym tlił się wesoło delikatny płomyczek, a także przytwierdzone zostały w magiczny sposób bo lekkich, białych firanek przysłaniających wysokie okna. Również krzesła pary młodej zostały przyozdobione różami i sznurami pereł, dzięki czemu przywodziły na myśl dwa trony. Cały pokój był oświetlony setkami świec, mimo że na zewnątrz było jeszcze jasno. Kiedy wznieśliśmy pierwszy toast, atmosfera nieco się rozluźniła i nikt już nie rzucał karcących spojrzeń w kierunku dzieci Ahmeda.
- Pamiętasz Nicolasa Rowdy’ego, za którego miałaś kiedyś wyjść? – Zapytał Sokaris, popijając szampana z wysokiego, wąskiego kieliszka. Był już delikatnie podchmielony, mimo że nie spożył jeszcze aż tak dużo alkoholu.
- Ostatnio wszyscy o nim wspominacie…
- Słyszałaś, że kilkanaście temu się ożenił? – Kiedy pokręciłam głową, ciągnął dalej: - Krążyły plotki, że nie układa mu się z żoną od samego początku, nie mogą począć dziecka… A wiecie, co się okazało? Nick woli mężczyzn.
Wszyscy, którzy byli wtajemniczeni w historię mojego niedoszłego męża zachichotali i popatrzyli po sobie ze zdumieniem, niedowierzając w słowa Sokarisa, który zaklinał się na wszystkie świętości.
- Naprawdę, jak Boga kocham. Carl Brown z Departamentu Przestrzegania Prawa widział go w gejowskim klubie na Śmiertelnym Nokturnie, podobno bawił się wybornie – mówił, zaśmiewając się niemal do łez.
Tym razem i ja się roześmiałam, pytając:
- A co on robił w gejowskim klubie, braciszku?

         Kiedy wszyscy sobie już trochę popili, atmosfera zrobiła się bardzo przyjemna. Najedzone i podekscytowane dzieciaki biegały po całym parterze z ciasteczkami, piernikami i innymi słodyczami w dłoniach, wspinały się na szczyt schodów i zjeżdżały po śliskich, wypolerowanych poręczach, dorośli natomiast siedzieli przy stole i rozmawiali. Każdy był zadowolony i rozluźniony, nawet Zivit na tę chwilę zaakceptowała fakt, że została żoną Nathira i dowcipkowała razem z wujem Ahmedem, z którym nie widywała się ostatnio tak często, jak chciała. Bariera językowa nie była aż taką przeszkodą, jak sądziłam, gdyż wystarczyło kilka kieliszków czegoś mocniejszego, aby Sokaris i Ahmed rozmawiali ze sobą jak najlepsi przyjaciele. Jedynie Ivy wciąż siedziała trochę sztywno, zerkając z niepokojem na swoich synów, którzy nawiązali ostrożny dialog ze starszymi dziećmi mego wuja.
         Za oknami zaczęło się już ściemniać, ale deszcz nadal zawzięcie zacinał. Przypuszczałam, że będzie padać przez całą noc, co budziło we mnie niepokój, gdyż podróż w taką pogodę nie należała do najbezpieczniejszych. Dzięki temu miałam okazję zostać w rodzinnym domu jeszcze przez jeden dzień. Wszyscy bawili się podczas tej skromnej ceremonii bardzo dobrze, nie wydarzyło się nic, co mogłoby zepsuć atmosferę. Przynajmniej do czasu.
         Wybiła dwudziesta pierwsza, kiedy uwagę wszystkich zwróciły jakieś hałasy dobiegające z ogrodu. Ojciec natychmiast poderwał się, wyciągając w pośpiechu różdżkę, a ja wraz z matką podążyłyśmy za nim jak dwa cienie. Na samym początku przez głowę przewinęła mi się myśl, że być może Ministerstwo Magii zdało sobie sprawę z tego, że Czarny Pan powrócił, a osoby z jego bliskiego towarzystwa znajdują się właśnie w tym domu, jednak prawda była o wiele gorsza. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek w życiu będę zmuszona oglądać tę znienawidzoną twarz.
- Co tu robisz, psie? – Wycedził Ardeth, unosząc wysoko różdżkę, aby oświetlić nią sylwetkę przybysza.
Henryk Hortus niezwykle się postarzał. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to nalana, czerwona, zniszczona twarz pospolitego pijaczka i czerwony, purchawkowaty nos. Wyglądał bardzo dziwnie. Ubrany był w skromną, aczkolwiek elegancką szatę czarodzieja, siwe, rzadkie włosy były czyste, ale wiatr i deszcz zdążyły już zniszczyć jego fryzurę. W dłoni ściskał zapaloną różdżkę, a kiedy podszedł bliżej, wyczułam od niego mocny zapach alkoholu. Był jednocześnie wściekły i zadowolony, że udało mu się zakłócić rodzinne święto. Chwiejnym krokiem pokonał trzy niskie schodki i usiłował wtoczyć się do środka, jednak ojciec z łatwością go powstrzymał.
- Myślałem, że załapię się na imprezkę – odpowiedział i czknął ordynarnie, łypiąc zaczerwienionymi oczami na swoją byłą żonę, która skrzywiła się z niesmakiem i cofnęła się jak najdalej, aby na niego nie patrzeć. – No wpuśćże mnie, ciapaty, dość już panoszenia się w moim domu.
Ardeth odepchnął go tak gwałtownie, że Hortus osunął się na kolana. Był cały mokry od lejącego nieustannie deszczu, a ja dopiero teraz spostrzegłam dwie wielkie, brązowe plamy w okolicy jego kolan, które świadczyły o tym, że Henryk nie raz upadł w drodze do naszego domu. Skrzywiłam się, słysząc jego wulgarny, prostacki język i ton, którym zwracał się do mojego ojca, ale Earth pociągnęła mnie gwałtownie za ramię, dając tym samym do zrozumienia, abym tym razem się nie wtrącała. Prędko wróciłam do gości, którzy z niepokojem podnosili się z krzeseł i wyciągali szyje, aby zobaczyć, co dzieje się w holu. Uspokoiłam ich, uśmiechając się krzywo i błogosławiąc w duchu kiepską znajomość języka angielskiego u Ahmeda i jego rodziny.
- Sokaris, mogę cię prosić? – Syknęłam do brata i dałam mu znać ruchem głowy, aby poszedł za mną do holu, gdzie ojciec usiłował uspokoić Hortusa. Z wściekłą miną zapytałam: - Mówiłeś mu, że dzisiaj miał się odbyć ślub Zivit?
Skrzyżowałam ręce na piersiach i zacisnęłam wargi, co chwilę zerkając w stronę drzwi, gdyż zaczynało się robić coraz goręcej. Henryk nadal był bardzo ironiczny i złośliwy, jednak znałam go na tyle dobrze, aby przewidzieć nadchodzący wybuch. Sokaris natomiast zaczął się wykręcać od odpowiedzi. Bardziej był skupiony na kłótni naszych ojców, niż na rozmowie ze mną, jednak w końcu wymusiłam na nim odpowiedź:
- Przez przypadek chlapnąłem coś, że dzisiaj twoja siostra bierze ślub, ale…
- Nie wierzę, że to zrobiłeś – przerwałam mu i sama też umilkłam, bo ze sterczącej z garści Hortusa różdżki wystrzelił pierwszy, szkarłatny snop iskier i ugodził w trzy najwyższe stopnie schodów, które eksplodowały, zasypując podłogę w holu odłamkami marmuru.
Z salonu dobiegł nas pisk dzieci i wrzask kobiet, a także soczyste przekleństwa Ahmeda, który już zmierzał w kierunku drzwi, aby pomóc bratu rozprawić się z nieproszonym gościem. Sokaris natychmiast stanął u boku matki, która stała w milczeniu, a jej twarz stawała się z sekundy na sekundę coraz bledsza.
- Ty dziwko! – Wrzasnął do niej Henryk, kiedy ujrzał kolejną ciemną, męską twarz. – Sprowadziłaś do mojego domu tych brudasów, zrobiłaś z niego melinę dla tych matkojebców…
Wydałam z siebie zduszony okrzyk i cofnęłam się, kiedy pięść mego ojca znalazła się na twarzy Hortusa, który zatoczył się i upadł na plecy prosto na mokrą, szarą alejkę. Alkohol nieco przyćmił jego zmysły, więc jeszcze przez chwilę gramolił się niezdarnie, usiłując wstać, jednak Ardeth już do niego doskoczył, nie dbając ani o rękę, którą poranił sobie na sinej twarzy mężczyzny, ani o odświętne szaty. Nie minęła sekunda, a już tłukł Henryka po twarzy, jednocześnie obrywając tłustymi, poznaczonymi bliznami łapskami po głowie i ramionach. Zrobiło się straszne zamieszanie. Moja matka wrzeszczała do swego drugiego męża, jego brat, mimo że nie miał zielonego pojęcia, czego dotyczyła owa sprzeczka, solidarnie dopingował Ardetha, Sokaris usiłował walczących mężczyzn jakoś rozdzielić, ale nie skończyło się to dla niego dobrze, bo został natychmiast odepchnięty i otrzymał od jednego z czarodziejów potężny cios w twarz. Nathir natomiast próbował uspokoić krzyczące w holu kobiety i płaczące dzieci, które rozbiegły się po całym domu. Ja zaś dreptałam w miejscu i nie wiedziałam, co robić. Wtrącać się? Czy może odczekać, aż mój ojciec sam wymierzy sprawiedliwość mężczyźnie, którego całym sercem nienawidził?
Nagle Ardeth zamachał rozpaczliwie rękami i zaczął się wić, a wszystko nagle ucichło. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że Hortus w jakiś sposób ogłuszył go i teraz zaciskał grube, pokryte strupami paluchy na jego szyi. Zanim jednak zdążyłam w jakiś sposób zareagować, błysnęło kolejne tego dnia zaklęcie, a Henryk leżał już kilkanaście metrów dalej z krwawiącym czołem i obłędem w oczach, mój ojciec natomiast klęczał tam, gdzie walczył ze swym przeciwnikiem, podpierał się rękami o podłoże i krztusił się ochryple. We trzy natychmiast do niego podbiegłyśmy – ja blada jak ściana, szlochająca matka i roztrzęsiona Zivit. Wciągnęłyśmy ojca do środka, a Ahmed i Nathir natychmiast ruszyli, aby pozbyć się Hortusa. Nie było teraz czasu na przepraszanie gości. Zaprowadziłyśmy Lock-Naha do salonu, a on osunął się na najbliższe krzesło, rozcierając kark, na którym wciąż widniały ślady silnych paluchów Henryka. Wyglądał okropnie. Jego szata była potargana, brudna i całkowicie przemoczona, uprzednio ładnie ułożone, ciemne włosy sterczały teraz we wszystkie strony, a na twarzy miał liczne siniaki i zadrapania. Jeszcze raz odetchnął i wychrypiał:
- Nie było go tutaj przez tyle lat. Dlaczego akurat dziś?
Spojrzałam groźnie na Sokarisa, który właśnie nadszedł i spojrzał na przerażoną, bladą Ivy. Miał rozciętą wargę, która szybko puchła, a bok, na który upadł, ociekał błotem. Mimo że był człowiekiem upartym i pewnym siebie, tym razem postanowił pokazać swoją drugą twarz. Z pokorą spuścił głowę i zaplótł nerwowo palce, kiedy przemówił:
- Kiedyś go odwiedziłem. Pomyślałem sobie, że może udałoby mi się go jakoś… przekonać, aby wrócił do normalnego życia. Wiecie… On teraz żyje pomiędzy mugolami w jakiejś melinie, nadużywa alkoholu. Chciałem mu pomóc. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach i przypadkowo… przypadkowo zdradziłem, że dzisiaj Zivit wychodzi za mąż. Przepraszam, nie miałem pojęcia, że to będzie miało takie konsekwencje…
Nikt nic na to nie odpowiedział. Wszyscy patrzyliśmy na Sokarisa z mieszaniną niedowierzania i złości. Rozczarował mnie. Byłam na niego wściekła, że zachował się tak lekkomyślnie. Miał już trzydzieści pięć lat, a zachował się jak smarkacz. Bardzo chciałam jakoś to skomentować, ale brakowało mi słów. Ale może to i dobrze, bo później, kiedy emocje już opadły, dostrzegłam, że on chyba najbardziej wstydził się za swego ojca.

         Reszta wieczoru była katastrofą. Ani żona, ani przyjaciółka Ahmeda nie chciały spędzić w tym domu nocy, więc wujek zabrał wszystkie swoje dzieci, bagaże i natychmiast opuścił posesję, obiecując jednocześnie, że znajdą sobie lokum w poleconym przeze mnie Dziurawym Kotle, a następnego dnia przyjadą na kolację. Z pomocą Qutajbaha przegnał Hortusa, który, jak opowiedział mi później Nathir, na długo zapamięta zemstę „ciapatych”. Mimo że ja wciąż byłam wściekła na starszego brata, matka nie potrafiła się na niego długo gniewać i jakimś cudem przekonała go, aby wraz z żoną i synami zostali na noc. Ja zaś porozmawiałam chwilę z Zivit, po czym poszłam na górę odprowadzić ją do pokoju, w którym sypiała. Pomogłam jej zdjąć ślubną suknię i wyplątać z włosów nieco pokurczone już kwiaty.
- Nie spędzę dziś nocy z Nathirem. Nie jestem na to gotowa – wyznała, kiedy odłożyłam ostatnią ozdobę na biurko.
- Rozumiem cię, ta wizyta Hortusa… To nie powinno się wydarzyć, przepraszam.
Oczy Zivit błysnęło złowrogo w mroku rozpraszanym jedynie przez dwie wysokie, grube świece stojące na szafce nocnej.
- Przecież to nie twoja wina – syknęła, zdejmując kolczyki. – Nie mogłaś tego przewidzieć. Uważałaś tego człowieka za swojego ojca przez wiele lat… To straszne. Ale nie w tym rzecz. Po prostu uważam, że powinnam oswoić się z tym, że Nathir jest moim mężem, zanim skonsumujemy nasz związek. Dzięki za pomoc.
Minęła mnie i opuściła sypialnię, kierując się w stronę najbliższej łazienki, ja natomiast, korzystając z pierwszej po zajściu z Hortusem chwili spokoju, opadłam na zaścielone łóżko i ukryłam na chwilę twarz w dłoniach. Przyjemna, chłodna ciemność ochłodziła gorączkę, która mnie ogarnęła. Mimo że emocje już opadły, ja wciąż byłam rozdrażniona i wiedziałam, że nieprędko dzisiaj zasnę. Pierwszy raz od jakiegoś czasu myślałam o kimś innym, niż o sobie. Sądziłam, że moja matka w końcu uwolniła się od tyrana, który zniszczył jej najpiękniejsze lata życia. Jednak ten wciąż miał do niej żal, że przegnała go z domu, wygrała sprawę rozwodową i zepsuła jego wizerunek, co przyczyniło się do kolejnych kłopotów. Nie dziwiłam się Henrykowi, jednak podejrzewałam, że po tylu latach w końcu nauczy się żyć z tym upokorzeniem i zacznie wszystko od nowa.
         Opuściłam ręce i wyprostowałam się. Mój wzrok przyzwyczaił się już do ciężkiego półmroku, który panował w sypialni, po której się rozejrzałam. Zivit umieściła tutaj wiele bardzo osobistych rzeczy, które pamiętałam jeszcze z jej egipskiego domu. Nie byłyśmy ze sobą tak bardzo zżyte, jak większość bliźniaków, jednak czułam, że tylko ja mogłam ją do końca zrozumieć. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ściana zaklejona niemal w całości ruchomymi, czarnobiałymi zdjęciami. Niektóre z nich były bardzo stare i pokazywały małą Zivit i jej przyjaciół z wioski, w której się wychowała. Kiedy przyjrzałam się bliżej tej pokaźnej kolekcji, odkryłam, że moja siostra miała bardzo wielu przyjaciół w Londynie, jednak żaden z nich nie zjawił się na ich ślubie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Zivit nigdy nie pragnęła wyjść za Nathira. Zasmuciło mnie także, że nigdy o żadnym z nich mi nie wspomniała, choć po części było to zrozumiałe, gdyż ja również nie opowiadałam jej o osobach, wśród których żyłam.
Opadłam z powrotem na łóżko, założyłam nogę na nogę, a po kilku minutach oczekiwania moja stopa sama zaczęła nerwowo podrygiwać. Ta kąpiel trwała zbyt długo, a ja nie byłam cierpliwa. Wciąż rozglądałam się bezmyślnie po pokoju, aż kątem oka dostrzegłam coś czarnego wystającego spod poduszki. Bez zastanowienia sięgnęłam po złożoną na pół karteczkę, która okazała się kolejną fotografią. Nie była aż tak stara, jak zdjęcia Zivit z Egiptu, ale wyglądała na bardzo wysłużoną. Pomyślałam, że to być może jakaś pierwsza miłość mojej siostry jeszcze z czasów młodzieńczych, jednak kiedy rozłożyłam zdjęcie, łypnęła na mnie moja własna szkolna fotografia wyciągnięta z prywatnych rzeczy. Została zrobiona na zakończenie mojego siódmego roku w Hogwarcie. Stałam tam u boku uśmiechającego się delikatnie Toma, jednak przeżyłam mały szok, kiedy spostrzegłam, że miejsce, w którym miała być moja postać, zostało oderwane. Serce zabiło mi mocniej, ale ja sama zachowałam spokój. W mojej głowie natychmiast pojawiły się setki niechcianych, niedorzecznych myśli. Skąd Zivit w ogóle ma to zdjęcie? Dlaczego trzyma je pod poduszką? Może podkochuje się w Tomie, który przecież nie wygląda już tak, jak na tej fotografii? Westchnęłam ciężko i wcisnęłam kawałek poskładanego kartonu z powrotem pod poduszkę. Postanowiłam, że nigdy nie wspomnę Zivit o znalezionym zdjęciu, które tak naprawdę nic nie znaczyło. Nie mogłam pozwolić, aby niepotrzebne obawy zniszczyły zaufanie, którym darzyłam siostrę.

~*~


         Rozdział składa się praktycznie tylko i wyłącznie z osób, których w serii HP nie ma. Przepraszam. Ale nie chciałam, aby wszystko kręciło się wkoło Dżahmes. To, że uważa się za królową nie znaczy, że jest tu najważniejsza xD Sesja trwa, dlatego kolejny rozdział ukaże się dopiero 31 stycznia.