Przetransportowałam
sztywne, nieprzytomne ciało Ministra Magii do komnat mojego apartamentu. Nie
stanowiło to dla mnie najmniejszego problemu, ponieważ wystarczyło transmutować
nas w burzę piaskową i uciec przez okno. Poczułam się nagle prostsza,
spokojniejsza i lekka. A przemieszczałam się tak szybko, że ani się nie
spostrzegłam, gdy leciałam nad Saharą. Byłam burzą, nie musiałam myśleć,
zadręczać się albo rozpaczać. Czułam się taka... szczęśliwa. Jakbym nareszcie
znalazła swoje miejsce na świecie. Suche powietrze przyjemnie opływało każde
moje ziarenko, których ilość była nieograniczona i tocząc się, szalała w
przestworzach, wzbudzając w ludziach strach i panikę. Lubiłam patrzeć na burze
piaskowe. Zawsze przepełniały mnie spokojem i pozwalały mi zapomnieć o
problemach mojego świata. Żyłam w samotności, wyobcowana, oddzielona od reszty
ludzi, ale w końcu polubiłam tę swoją pustelnię. Zatopiłam się w wierze, czcząc
mych bogów i ofiarowując im siebie. A tego dnia pragnęłam właśnie w ten
prymitywny, aczkolwiek najtrwalszy sposób połączyć się z Anubisem. W jaki inny
sposób mogłam zespolić się z samym bogiem śmierci jak nie przez śmierć?
Upadłam na posadzkę w
obszernej świątyni, czując przy tym jakiś dziwny ciężąc w ciele, a obok mnie
legł nieprzytomny minister. Wszystko było już gotowe. Świece płonęły na
ołtarzu, a Anubis patrzył na mnie swymi rubinowymi oczami. Słodki jak zwykle.
Uniosłam się na nieco drżące nogi - to było już dla mnie prawie wspomnieniem.
Za kilka minut padnie zaklęcie - definitywny koniec mojej ludzkiej słabości.
Różdżka już zatańczyła w mojej dłoni, błysnęło, a nieprzytomny mężczyzna
otworzył oczy. Wyglądał na zdezorientowanego i nieco zmęczonego, a ja czekałam
na ten błysk przerażenia w jego ciemnych oczach. Czekałam i wypatrywałam go,
żałowałam także, że nie mogłam tego poczuć, niczym gorący zapach magii.
Wyprostowałam się z godnością i machnęłam krótko różdżką, aby zastąpić ten
okropny strój rozpustnicy na moje zwyczajne, królewskie, lniane szaty. Minister
przyglądał mi się marszcząc groźnie czoło i nic nie mówiąc. Pierwszy raz
znalazłam się w takiej sytuacji. Ja i moja przyszła ofiara. Minęło bardzo wiele
lat od mojej ostatniej zbrodni, tamte zaś były spowodowane uczuciami, wściekłością
i nieopanowaniem, ale teraz nie czułam nic. Żadnych emocji, tylko poczucie
nieodpartej chęci dokonania nieodwracalnego, no i może ten delikatny dreszczyk
podniecenia, jak przed upragnionym skokiem w nieznane, na którego końcu czekać
miało największe szczęście. Nie miałam pojęcia, o czym z nim rozmawiać, zanim
owa przepełniająca chwila nadejdzie. Nie musiałam jednak poświęcać myśleniu nad
tym aż tyle czasu, ponieważ uprowadzony przeze mnie mężczyzna sam przemówił:
- Co się stało? Gdzie my
jesteśmy? Proszę mi to natychmiast wyjaśnić.
- Bez nerwów, wszystkiego
za chwilę się pan dowie - odparłam, podchodząc powoli do wywyższonego na
marmurowej platformie posągu Anubisa. To z nim chciałam podzielić się moją
duszą, on miał ją pochłonąć i być dla niej tarczą. Habash nie spuszczał ze mnie
wzroku coraz bardziej rozszerzonych z niepokoju oczu. - Doskonale, że nie
zapomina pan o dobrych manierach, chciałabym uniknąć wszelkiego rodzaju
nieprzyjemności.
- Zaraz, co...?
Nie zdążył nawet
dokończyć pytania, gdyż zaklęcie padło niespodziewanie, bez ostrzeżenia.
Bezboleśnie. Pan minister nawet się nie zorientował, że jest już martwy, gdy
jego ciało padło bez tchnienia na posadzkę, zanim się z niej jeszcze nie
uniosło. Musiałam działać szybko. Świadoma czekającego mnie bólu rozdzierającego
najbardziej stałą we mnie cząstkę, uniosłam różdżkę po raz wtóry. Podbiegłam do
ciała, by móc panować nad tym wszystkim, a każdy, nawet najciemniejszy zakątek
świątyni rozjaśnił blask podobny do kosmicznego błysku konającej gwiazdy. To
rażące światło oznaczało dla mnie zupełnie coś innego. Było zapowiedzią nowego
życia i potęgi, o której do tej pory mogłam tylko śnić. Oślepił mnie ten
srebrno-złoty piorun, więc nie widziałam momentu uderzenia. Mogłam je tylko
poczuć. Marmurowa podłoga zadrżała, ściany zadygotały, a świece poprzewracały
się i zgasły. Nie miało to jednak żadnego znaczenia w obliczu bólu, którego
doznałam. Stanęłam w bramie piekieł; poczułam, jakby ktoś rozerwał mnie na dwie
krwawe części, a wnętrzności stanęły w ogniu. Chwilę potem zdałam sobie sprawę,
że z mojego gardła wydarł się okropny wrzask. Nic więcej nie pamiętałam z tego
popołudnia. Ani z pozostałych dni. Potężne zmęczenie przezwyciężyło moją siłę.
*
Na początku sądziłam, że
świat się już dla mnie skończył, ale przecież martwi nie potrafią myśleć. Byłam
cała obolała, a zbudziło mnie nie co innego, jak cuchnąca woń, wydobywająca się
z rozkładających się zwłok spoczywających obok mnie. Zerwałam się - mimo bólu i
zmęczenia - na równe nogi. Odskoczyłam, aby znaleźć się jak najdalej od
zielonożółtego, wzdętego ciała. Odrazą napawały mnie spuchnięte, sine palce,
wywalony na zewnątrz język i te wyłażące z orbit, wygaśnięte oczy, przywodzące
na myśl okrągłe, puste spodki. Nie mogłam patrzeć na swą rozkładającą się
ofiarę, lecz przecież złożyłam ją Anubisowi. Jego głód śmierci chyba został już
nasycony, wskazywał na to stan trupa leżącego u jego stóp. Mogłam sprzątnąć
resztki, które pozostawił. To Anubis za pomocą czasu dokonał tego. Mogłam
odetchnąć - boski szakal przyjął dar.
Powstałam z klęczek,
dumna i wyprostowana. Mimo ogólnego rozbicia, wiedziałam, że coś się zmieniło.
Czułam energię, o której dawniej mogłam tylko pomarzyć. Moją uwagę skierowałam
teraz na posąg Anubisa. Jego oczy lśniły tajemniczo w półmroku, aczkolwiek było
w tym blasku coś zachęcającego. Więc podeszłam do niego z wyciągniętą przed
siebie ręką, która spoczęła ostrożnie na chłodnej, męskiej piersi wykutej w
jasnym marmurze. Aż podskoczyłam, gdy poczułam pod palcami pulsujący, powolny
impuls. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu pełnego nieśmiałej radości i
niedowierzania. Czyli udało mi się. Moje plany zawiodły mnie do upragnionego
celu bez pomocy Czarnego Pana. Stworzenie drugiego horkruksa było zwieńczeniem
mojej ciężkiej pracy w kierunku całkowitej niezależności. Stałam się prawdziwą
Egipcjanką. Miałam mniejsze ambicje niż Lord Voldemort, ale ja w
przeciwieństwie do niego żyłam. A pulsujące życiem serce w kamiennym torsie
Anubisa było tego najlepszym dowodem. Przyłożyłam dłoń do swej piersi i
poczułam przyspieszone bicie. Teraz żyłam podwójnie, a dzieliłam to życie z
Anubisem. Był mi teraz najbliższy z tych jego boskich braci, sióstr...
Gdy uporałam się ze
wznioślejszymi uczuciami, które szalały we mnie niczym burza, zaczęłam
zastanawiać się, co mogę uczynić ze zwłokami. Były naprawdę w złym tanie, ich
ostry, przyprawiający o mdłości fetor sugerował, że mogłam leżeć tu razem z
nimi jakieś cztery lub pięć dni. Obeszłam je szerokim łukiem i otworzyłam
wysokie drzwi. Na korytarzu nie natknęłam się na nikogo. Najbardziej obawiałam
się, że spotkam Nathira i będę musiała się tłumaczyć z mojej nieobecności. Nie
chciałam z nim teraz rozmawiać. W niedalekiej przyszłości przyjdzie na to czas,
ale jeszcze nie w tej chwili.
Musiałam dojść do siebie
po tej kilkudniowej nieobecności. Zwłoki pogrzebałam na pustyni głęboko,
głęboko w piasku; nie mogłam pozwolić, aby ktokolwiek je znalazł. Ślady czarnej
magii odcisnęły się na nich bardzo wyraźnie.
Każda z tancerek, każda z
kapłanek, nawet Nathir nie zauważyli, że cokolwiek się we mnie zmieniło. Bo, to
fakt, wizualnie nie odmłodniałam ani nie postarzałam się ani o dzień. Byłam tak
samo ludzka, jak przed stworzeniem horkruksa, który pozostanie bezpieczny w tej
świątyni na wieki. Kapłani będą nieświadomie strzec go jak najcenniejszego skarbu,
gdyż skrywała go potężna pierś boskiego Anubisa. Zapragnęłam wielbić go razem z
innymi.
Tylko i wyłącznie Heather
spostrzegła zmiany, które się we mnie dokonały. Wezwałam ją do siebie, aby dla
rozrywki zagrać z nią w grę planszową. Gdy usiadła naprzeciwko mnie, uderzył
mnie jej... wiek. Jej twarz, choć wciąż młoda, nosiła znamiona
czasu. To bogowie byli sprawcami tego, co działo się z jej ciałem. Gładząc
Midnighta siedzącego na niskim stole obok drewnianej planszy, zerkałam co jakiś
czas na Heather, która zdawała się być całkowicie pochłonięta grą. W końcu
zebrałam się na odwagę i zapytałam:
- Myślisz, że
mogłabym zostać kapłanką?
Dziewczyna uniosła głowę,
aby zerknąć na mnie z ukosa. Przez jakiś czas zastanawiała się nad zadowalającą
mnie odpowiedzią, a ja czekałam cierpliwie, licząc oczka na kostce. Oczywiście
zdawałam sobie sprawę z trudności i wyrzeczeń, które mnie czekają, jeśli
otrzymam zgodę najwyższego kapłana, ale czymże były ziemskie potrzeby wobec
uznania bogów...
- To jest w pewnym
stopniu... możliwe - odparła po krótkiej chwili Heather, starając się
nie patrzeć mi w oczy. - Ale mogą być pewne... Widzi pani ja bym
doradzała zacząć od początku. To wielki bóg Anubis wybiera mężczyzn i kobiety,
które mają mu służyć.
- Więc do kogo ja
mam się udać? - zapytałam, unosząc brwi w geście zdziwienia. - To
już nie jest samo studiowanie tajemnych ksiąg, tylko coś nieporównywalnie
poważniejszego. Nie chcę sprowadzić na siebie jego boskiego gniewu.
Heather zaśmiała się
beztrosko, podpierając się na dłoniach. Jej nieco podkrążone, zmęczone oczy
rozbłysły wesoło; lubiła rozmawiać o religii, ja zaś zawsze byłam chętnym
słuchaczem, więc bardzo często opowiadała mi nie tylko o naszych bogach, ale i
o wierzeniach innych. Była niezwykle mądrą, oczytaną kobietą, za co ją
niezwykle szanowałam i ceniłam jej wiedzę.
- Ależ skąd,
Anubisa raduje każdy chętny, wszystko jedno - kobieta czy mężczyzna - który
chce mu służyć - odparła. - Jednak obawiam się, że... że
dziewictwo, o pani, jest miłe naszemu bogu, dlatego nie jestem pewna...
- Jestem czysta,
możesz mi wierzyć - przerwałam jej stanowczo. - To, co było
jakiś czas temu, już się nie liczy. Mam nowe życie i chcę, aby Anubis posiadł
je.
Na twarzy kapłanki
pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech zadowolenia. Byłą ode mnie setki razy
bardziej doświadczona w sprawach rytuałów, modłów i świąt, więc mogła mnie
poprowadzić; dodatkowo fakt, iż byłam jej panią musiał znacznie podnieść jej
samoocenę.
Zaprowadziła mnie do
Mentora. Najwyższy kapłan Hotep zamieszkiwał najodleglejsze zakątki pałacu,
których nie miałam przez te długie lata przyjemności odwiedzić. Znajdowały się
tu absolutnie wszystkie świątynie starożytnych bogów Egiptu, ja odwiedziłam
większość z nich. Jednak ołtarz wszechboga Ra nigdy nie był dostępny dla moich
oczu i dla oczu prawie każdego mieszkańca pałacu. Tylko ścisła grupka
nielicznych kapłanów płci męskiej mogła tam przebywać. Co robili? W jaki sposób
czcili boga słońca? Nikt tego nie wiedział, niektóre rytuały dozwolone były dla
nielicznych.
Hotep wciąż przesiadywał
w komnacie przyległej do świątyni, gdzie bałam się wejść, jednak nikt mnie do
tego nie przymuszał. Komnata kapłana była obszerna, jak większość pokojów w
zamku. Okna przysłonięto szkarłatnymi tkaninami, naga podłoga pokryta była
czymś, co przypominało złoty brokat, który przyklejał się do stóp, jeśli tylko
nie nosiło się obuwia. Po środku pomieszczenia pogrążonego w czerwony,
przytłaczającym półmroku stała wielka, cynowa misa, z której wydobywały się
słodko pachnące, otępiające opary. Ze świątyni dało się słyszeć stłumione nieco
odgłosy pieśni kilkunastu mężczyzn. Hotep siedział przed sporym naczyniem i
wdychał szare kłęby, przymykając z rozkoszą napuchnięte powieki. Był grubym,
niskim mężczyzną z całkowicie łysą czaszką, odziany w alabastrowo białe, lniane
szaty, na grubych pałac znajdowały się stare, złote pierścienie. Twarz
pomalowaną miał tak, jak każdy kapłan. Właściwie z wyglądu nie różnił się wiele
od pozostałych, boskich sług, jednak biła od niego ta... niesamowitość.
Usiadłyśmy z Heather
naprzeciwko niego, wpatrzone w unoszące się nad misą opary. Przepełniało mnie
poczucie radosnego oczekiwania, Heather zaś wyglądała na nieprzekonaną, a nawet
na niego zakłopotaną.
- Pragnę powitać
cię, o pani, a także wyrazić przeogromną radość z powodu tej niezapowiedzianej
wizyty - odezwał się nagle, wstając z niemalże młodzieńczą
witalnością. Ukłonił się nisko, jednak wciąż pełen godności i szacunku do
samego siebie. Był człowiekiem, z którym mogłam porozmawiać o sprawach ważnych.
Skinęłam lekko głową i patrzyłam, jak siada z powrotem na aksamitnej, czerwonej
poduszce.
- Miałabym do
ciebie kilka pytań - przemówiłam, myśląc gorączkowo, co powiedzieć na
samym początku. - Masz wiedzę największą ze wszystkich kapłanów,
dlatego się tu zjawiłam. Pragnę służyć wielkiemu Anubisowi, ale same modły mi
nie wystarczają. Chcę uczestniczyć w rytuałach, lecz do tego potrzebna jest
zgoda.
- Oczywiście -
przyznał z powagą. - Zgoda Anubisa. Jednak aby dołączyć do grona
śpiewaczek, a potem kapłanek, należy zostać przeszkolonym oraz spełniać pewne
kryteria... Jesteś, o pani, królową, więc nie mam wątpliwości co do
pochodzenia, lecz czystość... Wszyscy oczekują, że w przyszłości wydasz na
świat syna, który odziedziczy to wszystko.
- Nie wszystkie
kapłanki pozostały dziewicami - wtrąciłam, a Hotep przytaknął
uprzejmie.
- Tak. Jednak
pozostały pozbawione tego atutu z konieczności zbliżenia się do bogów -
przyznał, a wzrok jego wielkich, ciemnych, przekrwionych oczu spoczął na mnie.
Poczułam, jakby prześwietlały mnie na wylot, czytały skrawki mej duszy.
Powstało między nami ciche, przyjazne zrozumienie, mimo że nigdy dotąd z nim
nie rozmawiałam, stał się dla mnie kimś w rodzaju wczesnego autorytetu. Patrzył
w moje oczy, mrużąc lekko swoje; przemówił dopiero jakiś czas później: - Ale
jest w tobie coś... czuję wyraźną więź pomiędzy tobą a Anubisem. Osobiście
uważam, że powinnaś spróbować.
- Spróbować? -
powtórzyłam, nieco zaskoczona jego przepełnionym szczerością głosem. - Ale
czego?
- Szkolenia.
Wszystko zależy tylko od Anubisa, on sam wybiera swoich kapłanów. To jego wola -
odparł, pochylił się nisko nad misą, zamknął oczy i odetchnął głęboko. To
oznaczało koniec rozmowy. Wymieniłam więc porozumiewawcze spojrzenia z Heather,
po czym obie wstałyśmy i opuściłyśmy tę wysoką komnatę. Rozmodlony Hotep
pozostał sam na sam z duchem Ra w sercu.
To, co mi powiedział,
rozbudziło we mnie głęboką niczym Nil nadzieję. Najwyższy kapłan ujrzał coś w
mojej duszy, co zainteresowało Anubisa. Był człowiekiem niezwykle
inteligentnym, dodatkowo posiadał mądrość życiową, która przychodziła tylko z
wiekiem i jest darem od bogów za dobre uczynki. Mogłam mu zaufać.
*
Pierwsze, co zrobiłam, to
natychmiast kazałam przygotować pozostałym kapłanom Anubisa wszystko, co
potrzebne do pobierania nauk. Musiałam być gotowa, aby nie stanąć przed mym
umiłowanym bogiem z duszą całkowicie nagą, bez doświadczenia i wiedzy. Chciałam
zaoferować mu siebie i swoje talenty. Największym zaszczytem i wyróżnieniem dla
kapłana był umysłowy i cielesny kontakt z bokiem - ten moment następował, kiedy
był on łaskaw opanować członki i zespolić się z tym kruchym, delikatnym
człowiekiem. Do tego dążyłam. Pragnęłam poczuć, że jestem dlań dobrą sługą, a
moje wysiłki są mu miłe i dają radość.
Kapłanki Anubisa
doradziły mi, że najpierw powinnam zaczerpnąć wiedzy na temat tańca i śpiewu
oraz poznała swoje duchowa wnętrze, wszak modły niejednokrotnie trwały bardzo
długo i bywały nużące, nie każdy nadawał się do takich zajęć. Uznałam to za
doskonały pomysł, nie musiałam od razu rzucać się na głęboką wodę i razić
wszystkim swoim brakiem doświadczenia.
Jednak na głowie miałam
nie tylko nauki, które pobierałam codziennie za zamkniętymi drzwiami świątyń.
Pragnęłam ożywić to miejsce, chciałam przywrócić mu dawną potęgę i respekt.
Miałam naprawdę małą wiedzę na temat mojego pałacu i osób, które się tu
znajdowały. Już sam fakt, że po wielu, bardzo wielu latach mojej obecności w
tym miejscu dowiedziałam się o Hotepie świadczył o ignorancji, którą niemal na
każdym kroku przejawiałam. Nie byłam dobrą królową - musiałam to zmienić.
Musiałam zmienić całe swoje nastawienie do świata. Teraz, kiedy miałam już
całkiem nowe życie.
~*~
Pomyślałam sobie, że nie
warto pisać tu tylko o Harrym Potterze", bo wtedy byłoby nudno, ile można
powtarzać to, co cudownie opisała Rowling. Więc podam Wam coś, co wiąże się z
jedną z moich dawnych pasji - mianowicie z kulturą starożytnego Egiptu, co
wzbogacę trochę w sielankę. Przecież to tylko opowiadanie xD Dedykacja
dla Wiki :*