22 grudnia 2010

Rozdział 56

Był to zwykły, nie budzący większych emocji dzień. Znaleziono zwłoki Vanessy Parkinson, ale nikt nie podejrzewał dwójki pracowników sklepu Borgina i Burkesa o jej zabójstwo. Żyliśmy w o wiele większym szczęściu niż za jej bytowania z nami. Do czasu.
Pewnego wieczora Tom wrócił do naszego wynajmowanego pokoju. Wyglądał na zamyślonego, jakby nieobecnego. Wiedziałam, że poszedł odwiedzić Chefsibę Smith o godzinie czwartej po południu, ale co się tam stało… nie miałam pojęcia. Musiało być to coś, co mocno nim wstrząsnęło. Może się przed nim rozebrała? No cóż, w takim razie nic dziwnego, że wyglądał tak marnie.
- Kochanie, czy coś się stało? – zapytałam, siadając obok niego na podłodze.
- Byłem u Chefsiby.
- To wiem.
- Pokazała mi czarkę Helgi Hufflepuff i Melanio Slytherina – odpowiedział bezbarwnym głosem.
- I co, w związku z tym? – zapytałam. Fakt, że jedna z klientek Borgina i Burkesa posiada jakieś historyczne przedmioty nie wydał mi się czymś zaskakującym. A Smith miała złoto i znajomości, było ją na coś takiego stać.
- Medalion należał do mojej matki. Muszę go odzyskać.
Determinacja wyraźnie brzmiąca w jego głosie wskazywała na to, że były to poważne plany. Skąd jednak ten niepokój? Postanowiłam się z nim nie spierać, już sam wyraz jego twarzy mówił mi, że nie zmieni zdania i było to dla niego ważne. Dlatego tylko posłusznie pokiwałam głową i położyłam ją na jego ramieniu. Po tak długiej znajomości Toma nauczyłam się wyczuwać niebezpieczną sytuację i dostosowywać się do tego. Często nie mówiłam tego, co bym chciała. Ciekawa byłam jak zamierza odzyskać medalion. Nie spytałam go o to jednak, wyglądał teraz na człowieka, który nie bardzo chciał rozmawiać na jakiekolwiek tematy. Wątpię jednak, by Chefsiba lubiła go na tyle, by oddać mu swoje najcenniejsze diamenty z kolekcji. Sądzę, że Tom planował zastosować najprostszą metodę, która sama w sobie była rzeczą bardzo trudną. Niestety, nie dla niego.

*

Dwa dni później, konkretniej wieczorem, około godziny dwudziestej trzydzieści, usłyszałam przyspieszone, energiczne kroki na schodach, a chwilę potem odgłos otwieranych drzwi. Riddle zaryglował je różdżką, po czym, bez słowa wyjaśnienia, chwycił mnie w ramiona i gwałtownie pocałował mnie w usta. Zaskoczona, z szeroko otwartymi oczami, pozwoliłam mu przez chwilę trwać w takiej postawie, dopóki sam mnie nie puścił.
Jego twarz wyrażała dziką, zwierzęcą radość. Jeszcze nigdy dotąd go takiego nie widziałam. Oczy płonęły mu szkarłatem. Poczułam ukłucie niepokoju.
- Dobrze się czujesz? – zapytałam ostrożnie, na wszelki wypadek cofając się o krok.
- Od dawna nie czułem się lepiej. Spójrz – wyciągnął z kieszeni dwa przedmioty. Złotą, małą czarkę z wygrawerowanym borsukiem i gruby, złoty medalion z małymi szmaragdami, układającymi się w ozdobne „S”. Moje oczy zrobiły się okrągłe jak galeony. Perspektywa tych dwóch bezcennych pamiątek znajdujących się w naszym pokoju robiła na mnie o wiele większe wrażenie.
- Co to tutaj robi? Oszalałeś? – wyszeptałam.
- Musiałem otruć Chefsibę, ale przecież musiałem odzyskać medalion mojej matki. Obierz go. Chcę, żebyś to poczuła.
Jego oczy płonęły jak podsycone ogniem. A ja poczułam jedynie, że nie powinnam w ogóle dotykać medalionu. Mimo wszystko wzięłam go do ręki i ostrożnie założyłam na szyję. Tom wsunął mi go pod szatę. Zdawał się… drgać. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że w zimnym metalu bije jakby maleńkie serduszko. Ta perspektywa przeraziła mnie tak bardzo, że prawie odrzuciłam medalion od siebie.
- Zmieniłeś go? – spytałam bardzo cicho.
- Owszem. Niedługo przemienię też czarkę. Ale póki co… - schował te dwa przedmioty w magicznie chronionym kufrze i odwrócił się do mnie. – Sądzę, że to cię ucieszy. Jutro opuszczamy Anglię. Musimy zacząć działaś, no i nie chcę, żeby mnie powiązano z tym zabójstwem.
Nic na to nie odpowiedziałam. Ale moje milczenie w pełni wyraziło szczęście, które mnie wypełniło. Niczym gorące powietrze wielki balon. Riddle zgasił lampę oliwną, płonącą już mdłym, słabym światłem, mimo że wcale nie zjedliśmy jeszcze kolacji.
- Dżahmes, mam ochotę cię zerżnąć – usłyszałam w ciemności.
Brwi mi zadrgały, na twarzy pojawiło się oburzenie.
- Wyrażaj się kulturalniej w mojej… - nie dokończyłam zdania, bo jego usta przywarły do moich, skutecznie wymazując z mojej głowy wszelkie uwagi krytyczne na jego temat.
Kochaliśmy się ostatni raz w tej sypialni nad sklepem Borgina i Burkesa, zaczynając całkiem nowy rozdział w życiu, pozostawiając za sobą daleko w tyle czasy, w których borykaliśmy się z niedostatkiem i problemami. Teraz czekała nas tylko potęga i chwała. W końcu zsunęłam się z niego cała zlana potem, drżąc od nadmiaru emocji i pozbawiona tchu. Nic więcej do siebie nie mówiąc, pogrążyliśmy się we śnie, oczekując ranka, który miał przynieść nam nowe, lepsze życie.


Było jeszcze ciemno, kiedy Tom mnie obudził. Czując piasek pod powiekami, usiadłam na łóżku, wciąż trochę zamroczona.
- Spakowałem już nasze rzeczy, za kilka minut musimy wyjść – usłyszałam jego głos, a on sam podał mi kubek z parującą kawą.
- Jesteś taki dobry dla mnie – mruknęłam.
Uświadomiłam sobie, że jestem całkiem naga po naszej wczorajszej przygodzie, dlatego musiałam okryć się cienką kołdrą. Pijąc kawę obserwowałam, jak Tom pakuje do walizki nasze ostatnie rzeczy. Midnight siedział już zamknięty w koszyku, co odgadłam po stłumionym wściekłym buczeniu.
W milczeniu zjadłam śniadanie i przebrałam się w szatę. Mgła za oknem mówiła mi, że na zewnątrz było bardzo zimno. Na wszelki wypadek ubrałam zimowy płaszcz z futrem. Riddle otworzył okno, rozłożył na parapecie latający dywan, a ten zesztywniał, gotów do drogi. Jeszcze raz rozejrzałam się po dziwnie pustym pokoju. Spędziliśmy tu całkiem sporo czasu. Mimo wszystko nie będę tęsknić za tym miejscem. Jak najszybciej wdrapałam się za Tomem na dywan i zamknęłam różdżką okno, po czym ruszyliśmy w drogę.
- Tom, chcę się pożegnać z Marcusem – te słowa zapiekły mnie w gardle.
Riddle westchnął ciężko. Wiedziałam, że miał na to jakąś ripostę, ale bez słowa skierował dywan w stronę wioski. Nie była teraz dla mnie ważna wysokość. Kiedy wykładzina była dwa metry nad ziemią, zeskoczyłam z niej. Nogi ugięły się pode mną, gdy zderzyły się ze zmrożoną glebą cmentarza. Błyskawicznie znalazłam się przy grobie Marcusa, zanim jeszcze Tom wylądował. Zapaliłam różdżką dwa wyczarowane przez siebie znicze, po czym objęłam ramionami pomnik. Nie chciałam stąd odchodzić. Riddle położył mi rękę na głowie, ale jeszcze mocniej przylgnęłam do chłodnego kamienia. Poczułam gorące łzy ciurkiem płynące mi po twarzy.

- Dżahmes, musimy już iść – usłyszałam.
- Jeszcze nie.
Odczekał te kilka minut, po czym chwycił mnie wpół, żeby odciągnąć mnie do tyłu, ale nie dałam się. Usłyszałam jego ciężkie westchnienie. Pocałowałam zimny kamień, zanim pozwoliłam się odsunąć od grobu.
- Nie płacz. Wy wierzycie w tych całych bogów, cząstki duszy i inne pierdoły… Marcus będzie z tobą, nie musisz mieć przy sobie grobu – powiedział, głaszcząc mnie po głowie, kiedy objęłam go za szyję i teraz wypłakiwałam mu się w ramię.
Posadził mnie na dywanie. Kiedy szybko wznosiliśmy się w górę, wpatrzyłam się w cmentarz, dopóki nie zniknął mi z oczu. Wtedy położyłam się na wznak i utkwiłam wzrok w powoli blednącym niebie.


Dotarliśmy do Egiptu w krótkim czasie, tak mi się przynajmniej zdawało. Mimo że leżałam na dywanie ubrana w gruby płaszcz, nie czułam gorąca. Było jeszcze ciemno, a noce na pustyni są chłodne. Poza tym była jesień, nawet na północy Afryki temperatura musiała być niższa. Ale tutaj było zimno w jakiś inny sposób. W sposób, który mogłam znieść.
- Za chwilę będziemy na miejscu. Jak się czujesz? – usłyszałam pośród gwizdu powietrza głos Toma, ale tylko wzruszyłam ramionami i przewróciłam się na drugi bok. Nie czułam strachu przed wysokością. Żal po rozstaniu z Marcusem stłumił resztę emocji.
Dywan zaczął powoli obniżać lot. Podniosłam się, kiedy wylądowaliśmy na piachu. Riddle zwinął go, zarzucił na ramię i otworzył różdżką drzwi, które rozwarły się przed nami z głośnym skrzypnięciem. Rozkazałam mu natychmiast wypuścić Midnight’a. Nareszcie był w domu, tu nie musiał wciąż dostosowywać się do zasad bezpieczeństwa. Egipt był jego Królestwem, które musiał opuścić wiele lat temu, by przenieść się do nieprzyjaznej, chłodnej Anglii. Poczułam się wyjątkowo, kiedy sobie uświadomiłam, że to ja jestem tą właścicielką, która pozwoliła mu wrócić.
Ledwo drzwi się za nami zamknęły, z jednej z komnat wybiegła roześmiana Heather. Była to dziewczyna prosta i szczera, lubiłam ją, dlatego i ja ucieszyłam się na jej widok.
- Tak się wszyscy martwiliśmy, kiedy zniknęliście – zawołała, zanim przebiegła przez cały korytarz. Chwyciła moją dłoń, ucałowała ją, to samo zrobiła też i z ręką Toma. Mimo że ośmieliła się dotknąć ustami jego skórę, nie odczułam gniewu. Heather nie była dla mnie zagrożeniem. Dobrze wiedziałam, że Tom nie gustował w służących.
- Tym razem zostajecie na dłużej? – zapytała.
- Wróciliśmy na stałe – stwierdziłam.
Heather, uszczęśliwiona tą odpowiedzią, zaprowadziła nas do sypialni, jakby myślała, że zapomnieliśmy, gdzie się znajdujemy. Oświadczyła, ze jeśli czegoś byśmy potrzebowali, mamy ją natychmiast wezwać.
Kiedy drzwi się za nią zamknęły, opadłam na łóżka i zamknęłam na chwilę oczy. Tęskniłam za tym miejscem. Tu czułam się nareszcie bezpieczna. Ani Henryk Hortus, ani nikt nie mógł mnie tu dopaść. Byłam w swoim Królestwie, podobnie jak Midnight. Usłyszałam ciche westchnienie Toma, a materac ugiął się pod jego ciężarem.
- Domyślam się, że chciałaś ten dzień spędzić w spokoju – odezwał się. Jedną ręką zaczął głaskać mnie po włosach.
- Dokładnie.
Przysunęłam się bliżej, by móc się do niego przytulić.
- Niestety, jeszcze coś musisz dla mnie zrobić. Pamiętasz nasze spotkanie z moimi zwolennikami? Pamiętasz, co do nich mówiłem? Że kiedy już osiądziemy na stałe w Egipcie, znów zorganizuję spotkanie. Tym razem jednak będzie ich trochę więcej. To spotkanie planuję na dzisiejszy wieczór – powiedział.
Spojrzałam mu z niechęcią w oczy. Nic gorszego od dzisiejszego spotkania ze śmierciożercami nie mogło mnie spotkać. Byłam zmęczona, zesztywniała po dwugodzinnej podróży latającym dywanem, przygnębiona po rozstaniu z Marcusem. Nie chciałam się z nikim widzieć.
- Dzisiaj? Koniecznie dzisiaj? A muszę być na tym obecna? – spytałam.
- Niestety, to ważne spotkanie, dobrze by było, gdybyś i ty w nim uczestniczyła. Mówisz, że ci przeszkadza, kiedy cię w nic nie wtajemniczam. Śmierciożercy przybędą późnym wieczorem, około dwudziestej drugiej, zdążysz wypocząć, zanim przyjdą – pocałował mnie w policzek i wstał. Dodał, że musi zająć się swoimi sprawami, i że spotkamy się na obiedzie. Przewróciłam się na drugi bok, podciągnęłam cienką, satynową, czarną kołdrę pod brodę i zamknęłam zmęczone powieki.

*

Tom miał rację. Wypoczęłam do wieczora, ale nadal byłam przeciwna sprowadzaniu do domu tłumu śmierciożerców. Mogłam zrobić mu jednak trochę na złość, pozwalając Heather i jej kapłankom przygotować się na tą wizytę. Nadal czułam się nieco skrępowana, ale w końcu do wszystkiego można było przywyknąć.

Kiedy Tom mnie zobaczył, mina mu trochę zrzedła.
- Kochanie, wyglądasz ślicznie, ale nie mogłaś tak się ubrać tylko dla mnie, po spotkaniu? – zapytał.
Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Czyżbyś był zazdrosny? – zadrwiłam.
Otworzyłam ciężkie drzwi i weszłam do środka. Była to komnata dużych rozmiarów, cała, łącznie ze ścianami i sufitem wyłożona lśniącym, alabastrowym granitem. Naprzeciwko drzwi pod ścianą znajdowało się podium z szerokimi trzema stopniami, na którego szczycie znajdowały się dwa wysokie, marmurowe trony. Na ścianie wisiały przytwierdzone do nich płonące pochodnie. W dużym kominku po lewej stronie trzaskał głośno ogień. No i nie było żadnych okien. Przemaszerowałam przez pogrążoną w półmroku salę i usiadłam na tronie bliżej kominka.
- Wiesz, nie chcę, żebyś cieszyła oczy innych – wyjaśnił Riddle, siadając obok mnie.
- Spójrz na to tak. Popatrzą, ale nigdy nie będą mieli okazji na coś więcej. Myślałam, że chcesz pokazać swoim zwolennikom, ż jaką dziewczyną się spotykasz. No cóż, ludzie dają mi do zrozumienia, że jestem ładna – mrugnęłam do niego w porozumiewawczy sposób. – A jakim niby sposobem oni wszyscy tu trafią?
- Och, poprosiłem Heather, by ich przyprowadziła – wyjaśnił w dość mętny sposób.
Na korytarzu rozległy się odgłosy kroków i rozmów, chwilę potem ktoś zapukał do drzwi. Heather wśliznęła się do środka z głębokim pokłonem.
- Panie mój, goście już przyszli, czekają  na korytarzu – zwróciła się do Riddle’a.
- Wprowadź ich – rzekł i skinął lekko głową.
Dziewczyna pozwoliła wejść ponad dwudziestu mężczyznom w czarnych, jesiennych szatach. Dygnęła lekko i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Tom machnął krótko różdżką i w rzędzie pojawiło się ponad dwadzieścia zwyczajnych krzeseł. Nic nie mówiąc, wskazał na nie ręką. Trochę czasu zajęło, zanim wszyscy usiedli i utkwili w nas wzrok.
- Minęło trochę czasu, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Ale bez przerwy działałem, by poprawić nam wszystkim życie. Mówiąc nam, mam na myśli czarodziejów czystej krwi. Musimy pokazać mugolom, gdzie ich miejsce, a szlamy zlikwidować – rzekł Voldemort ostrym, poważnym głosem. – Jestem pełen nadziei, że i wy okażecie zapał, by stworzyć dla czarodziejów lepszy świat.
Po tej krótkiej mowie zwracał się kolejno do każdego z mężczyzn. Oni wszyscy zdawali się być nim całkowicie zafascynowani i chyba już od dawna wykonywali jego polecenia. Ja, tak oderwana od rzeczywistości, nawet nie zwróciłam uwagi na dziwne mordy i zniknięcia. Ale teraz, kiedy sobie to w głowie uporządkuję… Faktycznie, plany Lorda Voldemorta mogą mieć z tym coś wspólnego.
- Panie mów, wybacz, że ośmielam się pytać, ale jak zamierzasz sterować całą społecznością z tego pustkowia? – zapytał czarodziej o nieco rozbieganym spojrzeniu i bliznach po ospie.
- Ależ od tego mam was, Rokwood – rzekł łagodnym, nieco rozbawionym tonem Tom. Oczy mu płonęły. Zwrócił się teraz do Yaxley’a, siedzącego na samym końcu rzędu: - Powiedz mi, Yaxley, czy zdobyłeś już jakieś stanowisko w Ministerstwie Magii? Nie obchodzi mnie, czy jest to sprzątacz, czy doradca ministra. Musimy mieć kogoś w tym budynku.
Zanim ten zdążył mu odpowiedzieć, Rokwood znów się odezwał, tym razem tonem o wiele spokojniejszym i pełnym godności:
- Panie mój, ja pracuję w Departamencie Tajemnic. Co prawda, zacząłem dwa tygodnie temu, ale mam jakieś wpływy, no i dostęp do poufałych informacji. Mój ojciec dobrze zna ministra, więc będę miał ułatwione zadanie.
Yaxley aż posiniał ze złości. Tom zaś wydał mi się bardzo zainteresowany tą wiadomością. Oczy rozbłysły mu szkarłatem.
- Bardzo dobrze. Nie mniej, potrzebujemy w ministerstwie kilku osób. Im więcej szpiegów, tym lepiej. No i musimy też mieć kogoś w Banku Gringotta – rzekł.
Mężczyzna o lśniącej łysinie, siedzący gdzieś po środku poruszył się lekko. Jeszcze nigdy go nie widziałam. Wyglądał na dużo starszego od Riddle’a, musiał być gdzieś z rocznika Holly-Dolly.
- Panie, mój brat pracuje w Banku Gringotta, obecnie jest w Indiach. Ale jego trudno będzie przekonać. On lubi Dumbledore’a – odezwał się dźwięcznym głosem. Tom zmierzył go wzrokiem.
- Dlatego dostąpiłeś tej łaski służenia mi, bo uważam, że nadajesz się do tego, by go przekonać. Nie zawiedź mojego zaufania, Dołohow – zwrócił się do niego.

Przysłuchiwałam się przez chwilę tej wymianie zdań i uznałam, że może było to ważne, ale nie specjalnie interesujące. W ogóle jakoś władza i rozkazywanie ludziom mnie nie bawiło. Ale najwyraźniej Toma to bardzo podniecało. Trochę irytowało mnie jego niezrozumienie dla niektórych spraw, zwłaszcza związanych z uczuciami, ale powoli do tego przywykłam. Decydując się na życie z nim – musiałam.
Piętnaście minut później, kiedy Tom zakończył konwersację na temat wyeliminowania szlam, spojrzał na mnie po raz pierwszy od zjawienia się śmierciożerców.
- Dżahmes, nic nie mówisz. Nudzi cię to? – zapytał, a ja wzdrygnęłam się lekko.
- Hmm? Tak, trochę – mruknęłam, lecz widząc jego minę, dodałam szybko: - Ale oczywiście, słucham, tak. Masz całkowitą rację.
Skinął głową i wstał. Śmierciożercy drgnęli jednocześnie w dość zabawny sposób, niepewni, czy też mają się podnieść z krzeseł, czy może nadal siedzieć.
- To już koniec dzisiejszego posiedzenia. Wiecie, co macie robić – dodał.
Wśród jego zwolenników wybuchło małe zamieszanie. Mężczyźni powstali, zaczęli się kłaniać, mamrotali jakieś oficjalne pożegnania i kierować się w stronę drzwi. Kiedy wyszedł ostatni czarodziej, a drzwi zamknęły się z głuchym hukiem, Riddle zwrócił się do mnie trochę znękanym głosem:
- Dżahmes, mogłabyś się jakoś bardziej zaangażować w moje plany.
- No nie wiem, to wszystko mnie nie dotyczy. Poza tym chyba nie chcę o wszystkim wiedzieć. I ty będziesz miał trochę prościej, i ja będę szczęśliwa – stwierdziłam, również wstając.
Zeszłam z podium na środek sali, żeby zlikwidować krzesła, które wyczarował Tom. Przyglądał mi się przez jakiś czas, nie mówiąc ani słowa, jakby oczekiwał, że ja pierwsza się odezwę.
- Wiesz, słuchając o tych twoich planach myślałam, czy może nie przenieść tu Zivit i moich rodziców. Chcesz przewrócić do góry nogami cały świat czarodziejów. Nie chcę, żeby coś im się stało. Zwłaszcza Zivit – dodałam.
Tom dosłownie zmiażdżył mnie spojrzeniem. Chyba my się nie spodobał ten pomysł. Chyba na pewno, bo przekrzywił lekko głowę i powiedział:
- Twoja siostra i rodzice? Tutaj? Czy ty siebie słyszysz? Jakoś sobie nie wyobrażam, żeby twój ojciec sypiał tuż za ścianą, uczestniczył we wszystkich spotkaniach śmierciożerców i jeszcze wtrącał się w nasze sprawy. To twój dom, ale jeśli chcesz przenieść tu swoją rodzinę, to muszę nalegać. Oni się wprowadzają, ja się wyprowadzam.
Nie wyglądał na zdenerwowanego, po prostu mówił to normalnym tonem, jakby dyskutował ze mną na temat kupna firanek do salonu czy podobnej głupoty, o której można porozmawiać zawsze.
- Kiedy się w końcu nauczysz, że to tak samo twój jak i mój dom? Jeśli ci to przeszkadza w pracy, uszanuję to. Po prostu martwię się o nich, chcę, żeby byli bezpieczni, kiedy yo wszystko się zacznie – odparłam.
Tom podszedł do mnie, żeby chwycić moją rękę i poprowadzić w stronę drzwi. Jednym machnięciem różdżki zgasił wszystkie pochodnie.
Kiedy szliśmy do komnaty, w której jadaliśmy, nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, każde pogrążone we własnych myślach.

- Będą bezpieczni – odezwał się w końcu.
- Hmm?
- Będą bezpieczni – powtórzył. – Myślisz, że pozwoliłbym, żeby coś im się stało? To przecież twoi rodzice.
Nic na to nie odpowiedziałam. Wątpiłam, by Tom lubił moją rodzinę. Tolerował ją, bo była w końcu moją rodziną, ale w głębi serca czuł się przez nią ograniczany. Chciał bezkarnie torturować i mordować wszystkich, który jakoś mu zagrożą lub sprzeciwią się, a tak ma o trzy osoby mniej do ukarania, Bi co by nie zrobili, nie pozwoliłabym mu ich skrzywdzić.

~*~


Jakoś weny nie miałam do tego rozdziału, zwłaszcza do końcówki. Ale nareszcie mogę trochę przyspieszyć akcję, żeby nie było nudno. No cóż, zbliżają się święta, Sylwester, ale postaram się opublikować jeszcze jeden rozdział przed Nowym Rokiem. Życzę Wam jednak już dzisiaj Wesołych Świąt, dużo prezentów i śniegu (no, chyba że ktoś mieszka w domu jednorodzinnym i nie lubi odśnieżania). Szablon też jest trochę bardziej świąteczny xD 

26 listopada 2010

Rozdział 55

Od tamtego dnia jakoś weszło nam w nawyk spacerowanie ulicami Londynu. Często mieszaliśmy się z mugolami, by odpocząć na moment od czarodziejskiego świata. Tom czasami kupował kawę lub herbatę w kartonowych kubkach u mugolskich sprzedawców. Zawsze on to robił, ja za cholerę nie mogłam pojąć ich dziwnej waluty. Czasami przechodziliśmy obok jego sierocińca, ale Tom udawał, że go wcale nie zauważa, ja zaś nie byłam taka głupia, żeby go szturchać w ramię i mówić: „Patrz, Tom, taj jest twój sierociniec, może wstąpimy na chwilkę?”

Wakacje już się prawie skończyły. Pomyśleć, że gdybym chodziła do Hogwartu, kupowałabym książki. Trochę mi brakowało szkoły, ale przecież musiałam się pogodzić z tym, że rok temu zdałam egzaminy i zakończyłam edukację. Tylko Hogwart trzymał mnie w Anglii. No i jeszcze Tom. Gdyby nie to, że miał tu jeszcze kilka spraw do załatwienia, wróciłabym do Egiptu. Ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że jestem bardzo religijna. Nie mogłam czcić swoich bogów tak, jakbym  chciała, co bardzo mi utrudniało życie.
Pewnego dnia, dość ciepłego choć pochmurnego, po pracy znów wyszliśmy na spacer. Nie było sensu chodzić po ulicy Pokątnej, bo i tak prawie codziennie się przez nią przewijaliśmy, nie mówiąc już o śmiertelnym Nokturnie. Poza tym przewijało się tamtędy tylu uczniów z rodzicami, by załatwić wszystkie sprawunki, że przeprawa przez Pokątną była męką. A dla mnie, jako czarownicy, która ze światem mugoli nie miała wiele wspólnego, bardzo interesujące były ulice Londynu.

Tom poszedł akurat do kawiarni, żeby kupić herbatę, ja zaś zostałam na zewnątrz, żeby przyjrzeć się bliżej automatowi z gumami do życia. Ciekawe, jak to działa. Mała srebrna moneta musi uruchamiać jakiś system, który wyrzuca z otworu kolorową kulkę.
Ktoś nagle chwycił mnie za ramię. Był to znajomy dotyk, w końcu „ojciec” często mnie szarpał. Nie pomyliłam się. Henryk, niechlujnie ogolony, w starej, cuchnącej przetrawionym trunkiem szacie, z obłędem w oczach i obnażonymi, żółtymi zębami ściskał mnie mocno za ramię. Przerażona, zaczęłam się z nim szarpać. Było to dość odludne miejsce, wielu mugoli się tędy nie przewijało. Moje krzyki jedynie mogły spłoszyć gołębie, przechadzające się po drugiej stronie chodnika.
Henryk wyraźnie nie miał dobrych zamiarów.
- Nareszcie cię znalazłem – wydyszał mi prosto w twarz cuchnącym oddechem. – Poszedłem na dno, ale pociągnę cię za sobą…
Drzwi do kawiarni się otworzyły, a charakterystyczny dzwonek rozbrzmiał z jej wnętra. Tom błyskawicznie znalazł się przy nas, wyciągając w biegu różdżkę. Przytknął jej koniec do spoconego gardła Hortusa, drugą rękę zaś zacisnął na jego prawym nadgarstku, co spowodowało, że natychmiast mnie puścił.
- Jeszcze raz zbliżysz się do Dżahmes, pożałujesz, że się urodziłeś – wycedził, a koniec jego różdżki wbił się w gardło Henryka.
Odepchnął go od siebie z zadziwiającą siłą, objął mnie ramieniem i wciągnął do małej kawiarni. Zszokowana, wciąż trzymałam się kurczowo jego ramienia, kiedy usiedliśmy. Mugolska kelnerka podała nam wcześniej zamówioną herbatę, a Tom zapłacił jej mugolskimi pieniędzmi.
- Nie bój się, za niedługo się stąd wynosimy. A on już ci nic nie zrobi – przytulił mnie mocniej i wcisnął mi w ręce plastikowy kubek z parującym jeszcze napojem.
- Wiem, ale wciąż się niepokoję, że on mnie znajdzie. Tak, jak było ze Slughornem. On ma tych swoich znajomych… - westchnęłam i upiłam łyk gorącego płynu, po czym odłożyłam kubeczek na stół. Tom nagle się najeżył, a na czole pojawiła mu się pozioma zmarszczka.
- Nawet mi o nim nie wspominaj. Kiedy dojdę do władzy, zostanie ukarany – rzekł o wiele ostrzejszym głosem. – No i nie jesteś już sama w nocy. Nawet gdyby ktoś chciał cię zaatakować, musiałby najpierw pokonać mnie.
Uśmiechnęłam się tylko na te słowa. Ale coś za ładnie to powiedział. Owszem, musiał coś do mnie czuć, skoro wtajemniczał mnie w swoje plany i w ogóle stosował się do moich rad, ale romantykiem nie był. A ja od niego tego nie oczekiwałam. Wolałam, żeby był sobą, niż udawał. Nawet gdyby czasem był niemiły.

*

Na „ojca” nie natknęłam się przez najbliższe dwa tygodnie, ale nadal byłam czujna. Nawet u Marcusa nie czułam się do końca bezpiecznie. Dlatego starałam się wracać przed zmrokiem. Na początku września, kiedy zaczęło się ściemniać już o dość wczesnej porze, bo około ósmej trzydzieści, wracałam właśnie z domu pewnej klientki. Bardzo rzadko odwiedzałam kobiety. A ta mieszkała akurat w kamienicy, całkiem niedaleko Dziurawego Kotła. Dlatego pomyślałam sobie, że będzie przyjemnie się przejść. Lubiłam zapach wieczoru.

Zwykle, kiedy docierałam do sklepu Borgina i Burkesa o tej porze, w oknie naszego pokoju paliło się mocne światło oliwnych lamp, Tom pracował i nie lubił tego robić po ciemku. Teraz jednak widać było tylko rozdygotany, mdły i bardzo słaby blask, jakby płonęła tylko jedna świeca. Zaintrygowana, wspięłam się szybko po schodach na piętro. Drzwi do pokoju były uchylone. Na korytarzu panował całkowity mrok, więc plamka wąskiego światła wyglądała na podłodze bardzo wyraźnie. Dosłyszałam też dobiegające ze środka stłumione odgłosy przytłumionej rozmowy. Zaniepokojona, ale i zaciekawiona podeszłam do drzwi jak najciszej potrafiłam i, z bijącym mocno sercem, zaczęłam się przysłuchiwać. Natychmiast rozpoznałam, że Tom jest w środku z Vanessą. Wychyliłam lekko głowę, by widzieć, co się dzieje.
Parkinson przyniosła swoje krzesło z pokoju i teraz siedzieli przy stole. Po środku stała na srebrnej podstawce płonąca świeca. Oboje spożywali jakiś posiłek, nie widziałam dokładnie, co, ale słyszałam za to poszczękiwanie sztućców.
-…ona wydaje się być chyba zbyt zazdrosna. Nie daje ci tyle wolności, ile byś chciał i, zdaje się, nie rozumie cię – mówiła Parkinson. Usłyszałam cichy śmiech Toma.
- A co, uważasz, że ty rozumiesz mnie lepiej? – zapytał. W jego głosie wyraźnie dosłyszałam rozbawienie.
- Nie znasz mnie, ale przecież możesz się przekonać – zauważyła dziewczyna.
W bladym świetle świecy zobaczyłam jak uśmiecha się zachęcająco do niego. Zawrzała we mnie złość. Nie tylko na Vanessę, ale i na Toma. Jakim prawem… Jak śmiał spotkać się z nią, nic mi nie mówiąc, pod moją nieobecność, i to jeszcze w naszym pokoju! Może jeszcze ją zaprosi do naszego łóżka. Pożałują. Oboje. Musiałam się jednak opanować. Postanowiłam, mimo nerwów, słuchać dalej. Coś w środku mnie nie pozwalało mi tego jeszcze przerwać.
- Wiesz, czasami jesteście trochę… jakby to powiedzieć… głośni – podjęła na nowo brunetka, a ja z zadowoleniem poznałam po jej minie i brzmieniu głosu, że nie jest zachwycona. Do moich uszu znów dobiegł śmiech Riddle’a.
- No tak, Victoria potrafi mnie zaskoczyć w łóżku, całkiem pozytywnie, przyznaję – rzekł, a na jego twarzy zauważyłam jakby cień złośliwego uśmiechu.
- Ja potrafię to zrobić lepiej – odpowiedziała szybko. Usłyszałam determinację w jej głosie.
- Czy to propozycja?
Nic mu na to nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się, przymknęła powieki i przysunęła się do niego. Dość. Tego już za wiele. Zobaczyłam wystarczająco dużo, żeby ta dziewczyna zginęła straszliwą śmiercią. Wkroczyłam do akcji, zanim zdążyła go pocałować. Znów czułam w sobie siłę, jak w przypadku Carmen, która natychmiast musiała znaleźć ujście. Ale towarzyszyła temu większa i bardziej paląca nienawiść. Czułam, jakby prąd przebiegał falami od każdego zakamarka mojego ciała w kierunku rąk.
Z płonącymi oczami ruszyłam ku Parkinson, która zerwała się na nogi z przerażoną miną. Myślałam, że Tom będzie się temu spokojnie przyglądać, ale nie, ten zainterweniował. Ledwo wyciągnęłam rozczapierzone palce w jej kierunku, ten złapał mnie wpół.
- Kochanie, wszystko możemy spokojnie wyjaśnić – cały czas szeptał mi do ucha, jakby to miało mnie uspokoić. Działo się wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej chciałam mu się wyrwać i zamordować tę nieszczęsną kobietę.
- Nie! Ona musi mi za wszystko zapłacić! – wycedziłam, nadal desperacko próbując jej dosięgnąć.
- Jutro. Dżahmes, jutro. Proszę, teraz daj jej odejść.
Puścił mnie, kiedy przestałam się wić w jego mocnym uścisku. Kipiąc z bezsilnej złości, chwyciłam ją za kark i wyrzuciłam za drzwi z taką siłą, że odbiła się od przeciwległej ściany. Tom na wszelki wypadek, bym za nią nie ruszyła, osobiście zamknął drzwi. Drżąc z wściekłości, zrzuciłam całą ich kolację z podłogi, następnie pięści skierowałam przeciw Riddle’owi, próbując uwolnić się z uwierającego mnie gniewu.
- Jak śmiałeś, ty podły śmieciu?! – krzyknęłam, raz po raz uderzając go po głowie i ramionach. Ten bezskutecznie próbował mnie uspokoić.
- Proszę cię, daj mi wyjaśnić, to nieporozumienie…
Ale za te słowa dostał kopniaka, i to całkiem porządnego, w krocze. Poczerwieniał na twarzy i pochylił się do przodu, jęcząc z bólu. Moja złość znalazła ujście w tym jednym ciosie.
- Dżahmes… nie musiałaś… - udało mu się wykrztusić.
Ale jego żałosny stan ani trochę mnie nie wzruszył. Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej rozjuszył.
- No, teraz masz nauczkę na przyszłość! – zawołałam. – I będziesz trochę bardziej nad nim panował!
Tom powlókł się w stronę łóżka i usiadł z ciężkim westchnieniem na jego brzegu. Wciąż krzywił się z bólu, Choć twarz wróciła już do prawie normalnego odcienia. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takiej sytuacji, kiedy był bardziej bezbronny niż kiedykolwiek.
- Słuchaj, ja dobrze wiedziałem, że tu jesteś. Widziałem cię przez okno. Ona tu przyszła… Wiedziałem, że będzie siedzieć długo, dlatego jej nie wyrzuciłem. Chciałem, żebyś zdążyła tu przyjść i się zdenerwowała. Nie rozumiesz? Ja chcę cię w ten sposób nauczyć, żebyś wrogów traktowała bez skrupułów. Musiałem coś z tym zrobić, nie mogłaś wciąż mordować tak, jak zamordowałaś Holly. Nigdy bym się nie pozwolił jej pocałować. Kochanie, zacznij mi w końcu ufać.
W jego głosie było coś przekonującego, co spowodowało, że usiadłam pośród rozrzuconych resztek jedzenia na podłodze, ukryłam twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem. Ale wcale nie dlatego, że zrobiło mi się przykro z powodu Toma, lecz dlatego, jak mnie potraktował. Specjalnie zabawił się moimi uczuciami, by mnie do czegoś zmusić.
- Przepraszam, nie powinienem był tego robić. Już nigdy nie wykorzystam twojej wrażliwości na tym punkcie – dodał i spróbował wstać. Usłyszałam jego śmiech. – Mocno mnie uderzyłaś.
Wstałam z podłogi, ocierając łzy, usiadłam mu na kolanach i objęłam go za szyję.
- Przepraszam za tego kopniaka – mruknęłam.
- Nie szkodzi. Coś czuję, że jutro Vanessy Parkinson już tu nie będzie. Ale znajdziemy ją.

*

Miał rację. Dziewczyna uciekła przede mną od razu ze sklepu. Oczywiście, nie rzuciła pracy, ale, jak powiedział nam pan Burkes, wynajęła pokój w Dziurawym Kotle. Nie czekając ani chwili, pognałam do baru, nawet nie ubrawszy płaszcza, choć było zimno. Ogrzewała mnie potworna nienawiść. Wpadłam do Dziurawego Kotła i zaczęłam się rozglądać. Tom dogonił mnie, kiedy byłam już przy schodach prowadzących do wynajmowanych pokoików. Chwycił mnie za ramię i wskazał na zamykające się drzwi do damskiej łazienki. Było tak tłoczno, że nikt nie zauważył dwójki ludzi wchodzących do owego pomieszczenia.
Riddle zamknął drzwi różdżką i rzucił zaklęcie uciszające na łazienkę. Usłyszeliśmy dobiegający z jednej z kabin odgłos spłukiwania wody w sedesie. Vanessa opuściła ją, a kiedy się odwróciła, stanęła jak wryta. Spojrzała na Toma, trzymającego się blisko drzwi, potem na mnie. Oczy zapłonęły mi ogniem.
- Ostrzegałam cię – wycedziłam, powoli zbliżając się do niej. Wargi drżały mi od negatywnych emocji.
- Proszę, nie! – zawołała. Oczy miała utkwione w różdżce, którą wyciągnęłam. Też na nią spojrzałam. Uniosłam ją nieco, delikatnie jak dyrygent batutę.
- Co „nie”? Skąd wiesz, co chcę zrobić? – zapytałam niewinnym głosem.
Zatoczyłam różdżką koło, a z kieszeni Parkinson wyrwała się jej broń. Zanim zdążyła zareagować, upuściłam ją na podłogę i przełamałam obcasem. Vanessa była zbyt przerażona, by zaprotestować. Wrzasnęła, kiedy wycelowałam w nią swoją różdżką. Błysnęło, a dziewczyna zaczęła krzyczeć i wyć się z bólu. Zaklęcie Cruciatus to jednak jedna z milszych tortur, jakie dla niej zaplanowałam, tego mogła być pewna. Mimo że nic nie przygotowałam, doskonale wiedziałam, co mam robić.

Cofnęłam zaklęcie, a Parkinson osunęła się na wyłożoną białymi, drobnymi kafelkami podłogę, zlana potem i okropnie obolała. Zaszlochała cicho, ale wcale mnie to nie wzruszyło. Chciałam, by cierpiała bardziej od Carmen. O wiele bardziej zaszła mi za skórę. Chwyciłam ją za włosy, żeby postawić dziewczynę na nogi. Obeszłam ją dookoła, zastanawiając się, co by jej teraz zrobić. Ta stała po środku łazienki, drżąc na całym ciele, cała zasmarkana i morka od potu i łez.
- Co by tu z Toba zrobić – mruknęłam z udawaną zadumą w głosie. Spojrzałam na szerokie, proste lustro, wiszące na ścianie i nagle doznałam olśnienia. Vanessa też na nie zerknęła. Bez ostrzeżenia chwyciłam ją za ramiona i uderzyłam nią w nie. Szkło rozprysło się we wszystkie strony. Najbardziej ucierpiała Parkinson, później ja, otrzymując całkiem sporo ciosów od pryskających odłamków. Tom był za daleko, by rozbite szkło mogło go dosięgnąć. Nie czułam jednak bólu.
- Przestań jęczeć! Tylko mi nie mów, że cię nie ostrzegałam! – krzyknęłam.
Chwyciłam największy odłamek i wbiłam go jej w pierś. Błyskawicznie pochwyciłam drugi, bardzo długi i ostry, po czym dźgnęłam ją z brzuch. To ją zabiło. Ale nie zostawiłam jeszcze jej ciała w spokoju. Chwytałam odłamki szkła, raniąc sobie do krwi ręce, wbijając je w najróżniejsze części ciała, ciężko dysząc, robiąc to niemal w agonii. Sama nie wiedziałam, co robię ja, a co moje ręce.
W końcu Tom przerwał to. Pomógł mi wstać, po czym przemówił:
- Jak ty niesamowicie likwidujesz konkurencję. Bardzo skuteczna metoda. Dzięki temu jesteś jeszcze bardziej podniecająca.
Ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie w usta. Trwało to chwilę. Zamknęłam oczy. Poczułam się bardzo zmęczona. Riddle przekroczył martwe, najeżone odłamkami lustra ciało Vanessy i otworzył małe okno. Krew była na całej podłodze, mieszała się z wodą z uszkodzonej umywalki. Spojrzałam na swoje dłonie. Były pocięte, krew kapała na śnieżnobiałe płytki, zbroczone już w dość dużej ilości krwią Parkinson. Tom wspiął się na parapet, po czym wyciągnął w moją stronę ramiona, żeby pomóc mi się na niego wdrapać. Oboje wyskoczyliśmy na małe, cuchnące gnijącymi śmieciami podwórko. Riddle rzucił najpierw na siebie, potem na mnie zaklęcie zwodzące, które ukryło nas przed oczami wszystkich. Poczułam, jak obejmuje mnie w talii. Przedostaliśmy się na główną ulicę. Nie pamiętam drogi z Dziurawego Kotła do sklepu Borgina i Burkesa. Jak przez mgłę mogę sobie przypomnieć, jak wchodzimy schodami na piętro. Umysł rozjaśnił mi się dopiero w naszym pokoju.
Tom posadził mnie na krześle, po czym wyszedł na chwilę do łazienki. Mogłam go już zobaczyć, co oznaczało, że zdjął z nas zaklęcie. Szarym ręcznikiem namoczonym w wodzie zaczął przemywać mi rany na twarzy.
- Chyba dzisiaj sobie wezmę wolny dzień – mruknęłam.
- Dobry pomysł. Odpracuję za ciebie – rzekł, po czym wyciągnął z szafki butelkę z esencją dyptamy i posmarował mi twarz ostro pachnącym płynem. Buchnęło zielonym dymem, a ja poczułam, jak zrasta mi się skóra na twarzy. To samo zrobił z dłońmi. Kazał mi natychmiast iść zmyć z siebie tą krew i przebrać się w czystą szatę, a on sam poszedł załatwić z Burkesem sprawę dotyczącą pracy.
Kiedy wróciłam, już na mnie czekał.
- I co, masz wyrzuty sumienia? – spytał łagodnie.
- Nie. Tak naprawdę to czuję się spokojna – wyznałam.
Położyłam się na łóżku i nakryłam kołdrą. Tom usiadł przy mnie. Poczułam się, jakbym była chora, mimo że wewnątrz byłam całkiem zadowolona i rozluźniona.


Obudziłam się około trzeciej po południu, wypoczęta i szczęśliwa. Riddle już skończył, jak widać, moją zmianę i odwiedził kolejną starszą panią, Stephanie Brown. Teraz siedział na podłodze pod ścianą koło drzwi z książką opartą o kolana. Kiedy usłyszał skrzypnięcie materaca, oderwał wzrok od tekstu i przeniósł go na mnie.
- Wyspałaś się? – zapytał.
- Czuję się świetnie. Nawet nie wiesz, jaka to radość pomyśleć, że jej już nie ma – uśmiechnęłam się do niego, odrzucając kołdrę. Przeciągnęłam się, by rozruszać zastygnięte mięśnie.
Tom podszedł do łóżka, żeby mnie pocałować. Uśmiechał się, ale jego wyraz twarzy był dziwny. Wyglądał tak, jakby w naszym pokoiku znajdował się tylko ciałem.
- Wiesz, już niedługo może się stąd wyrwiemy. Mnie też zaczyna męczyć to środowisko, monotonne życie… Stoimy praktycznie w miejscu. Tak dalej być nie może – wyznał.
Ucieszył mnie sens tych słów, ale postarałam się ukryć radość, która mnie wypełniła aż po samo gardło. Zrobiłam zaciekawioną, ale i poważną minę.
- A co takiego zamierzasz zrobić, kiedy już się stąd wydostaniemy? – spytałam.
Riddle uśmiechnął się przebiegle, a oczy zalśniły mu czerwienią w dobrze mi znany sposób.
- Wtedy zaczną wprowadzać w życiu mój plan – odparł.

~*~

Następne morderstwo Dżahmes będę musiała lepiej zaplanować. Rozrywanie na strzępy i krajanie to już przeżytek. Propozycje?

Chciałam, żeby ten rozdział był dłuższy, ale niestety następne zdarzenia zamykają ich przygodę ze sklepem Borgina i Burkesa. Przepraszam, że ostatnio nie pisałam, ale miałam zmienione hasło na komputerze, musiałam korzystać z tym kompów w bibliotece, a to jest po prostu koszmar. Od razu uprzedzam, że nowy rozdział nie ukaże się wcześniej niż w przyszły piątek, bo mam w tym tygodniu tyle nauki i tyle sprawdzianów, że aż się boję pomyśleć, jaka orka mnie jutro czeka. Dedykacja dla Mariny :* 

10 listopada 2010

Rozdział 54

Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD
*

Muszę przyznać, że Tom mnie zadziwił swoją wytrwałością. Od czasu, kiedy zamordowałam Carmen, jego pokora w ogóle się nie zmieniła. Robił wszystko, o co go poprosiłam i to bez marudzenia, słowem się nie odzywał, kiedy mu mówiłam, że wracam lub wybieram się do Marcusa. W głębi serca podziwiałam jego wytrwałość, to, że powstrzymywał swoje rządze przez tak długi czas. Nadeszły wakacje, a ja wciąż pozostawałam nieugięta. Co prawda, nie byłam już tak chłodna, ale w niektórych sprawach wciąż ziałam jadem, na przykład na wspomnienie Carmen. Na jego riposty, których nie zdołałam niestety z niego wyplenić, reagowałam gniewem. Nabrał też ostatnio zwyczaju przynoszenia mi kwiatów. Lubiłam je, ale bez przesady. Dlatego czasami zanosiłam je na grub Marcusa. To zależało od mojego humoru.

Wzięłam sobie urlop na kilka dni, by nacieszyć się ciepłymi dniami. Lato nie zapowiadało się tak słonecznie, jakbym chciała, dlatego podczas tego tygodnia, kiedy słońce mocno grzało, postanowiłam spędzić trochę czasu na cmentarzu. Przyjemnie było siedzieć przy grobie, w pełnym słońcu, wdychać woń lasu, wosk i kwiatów.
W pierwszy dzień urlopu pozwoliłam sobie wstać trochę później. Zwykle kładłam się około północy, dość wcześnie budziłam się do pracy… Dlatego bardzo schudłam i w ogóle wyglądałam okropnie.
Kiedy się obudziłam, zobaczyłam Toma siedzącego na brzegu łóżka. Uśmiechał się jak anioł, a przynajmniej usiłował. W rękach trzymał kubek z parującą herbatą; wiedział, że moim zwyczajem było co rano wypijać choć kilka łyków tego napoju.
- Dzięki – mruknęłam, biorąc od niego kubek. – Która godzina?
- Po dziewiątej.
- A ty czasami nie powinieneś być na dole, w sklepie?
- Dziś mam zmianę od południa.
- No tak.
Zapanowało milczenie, podczas którego sączyłam powoli herbatę, wpatrując się bezmyślnie w okno. Riddle nagle zrobił jakiś ruch, a w jego dłoni pojawił się niewiadomo skąd mały bukiecik dzikich fiołków. Uwielbiałam je, zawsze przypominały mi o Marcusie. Takie w końcu rosły na jego grobie.
- Dla ciebie – odezwał się.
Hmm, jaki miałam dziś humor? Chyba raczej nie najgorszy. W końcu to pierwszy dzień mojego urlopu, była ładna pogoda, a ja wybierałam się do Marcusa… Sądzę, że Riddle zasługuje, by tego ranka być dlań miła. Wzięłam od niego bukiecik i zbliżyłam do nosa. Pachniał zupełnie tak samo jak te fiołki na grobie mojego żołnierza. Uśmiechnęłam się znad kubka.
- Dziękuję.
Pozwoliłam mu się pocałować w policzek. Wyczuł, że nie pozwolę mu na więcej, więc szybko odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość.
- Zaraz, skoro ja mam urlop, Burkes dziś opróżnia magazyn, a twoja zmiana zaczyna się o dwunastej, to kto pilnuje sklepu? – zapytałam zaniepokojona. Riddle nagle zrobił zmieszaną miną i odwrócił wzrok.
- Wczoraj wieczorem Burkes tu przyszedł i mi wszystko wyjaśnił. Tylko się nie złość. Spałaś już, a ja nie chciałem cię budzić. Dziś rano zatrudnił tu nową pracownicę. Nazywa się Vanessa Parkinson, to, zdaje się, jedna z koleżanek Bellatriks Black – odpowiedział. – Pracuje tu, bo zawaliła sobie SUMY.
Przełknęłam ostatni łyk herbaty i oddałam mu kubek, a w głowie dokonałam szybkich obliczeń.
- Ale Bella jest chyba teraz w ostatniej klasie, prawda? – spytałam.
- Parkinson pewnie była starsza. Nie wiem, nie interesują mnie takie dziewczyny – Tom tylko wzruszył ramionami, a głos odzyskał dawno już zapomniany przeze mnie ironiczny tembr.
- To jakie interesują?
- Nie wiem. Żadne – odparł i wstał, żeby odnieść kubek na stół. – Oprócz ciebie.
Ruszył w stronę drzwi, ale nie pozwoliłam mu tak łatwo zwiać.
- Tom, chodź tu na chwilę – przywołałam go do siebie gestem ręki. Riddle posłusznie wykonał polecenie. Przysunęłam się bliżej ściany, żeby mu zrobić miejsce na łóżku. Mój uśmiech mówił sam za siebie, ale ten, jak każdy facet, któremu wszystko należy powiedzieć wprost, prostym, zrozumiałym językiem, mało z tego wyłapał. Dlatego musiałam rozpiąć kilka perłowych guzików koszuli nocnej, by w końcu pojął. Położył się obok mnie.
- Skąd ta zmiana? – zapytał.
- Nie wiem. Może uznałam, że już odbyłeś swoją karę? Nie gadaj tyle, tylko mnie pocałuj. No, już.
Zrobił to, co mu kazałam. Już od dawna mnie nie całował, nauczył się, że dostanie ode mnie w twarz, jeśli się odważy. A ja muszę przyznać, że trochę za tym tęskniłam. Przetoczył się na mnie i zaczął powoli, spokojnie rozpinać guziki mojej koszuli. I dobrze, że tym razem nad sobą panował, bo bardzo ją lubiłam. Nie chciałam, by za chwilę przypominała kupkę podartych strzępów materiału. Ostrożnie zdjął mi ją przez głowę, jakby się obawiał, że jeśli będzie zbyt gwałtowny, zmienię zdanie. A ja właśnie chciałam, żeby taki się stał.

Owinęłam sobie jego kosmyk włosów dookoła palca i pociągnęłam do tyłu, jedną nogę zaś zacisnęłam na jego biodrze. Ubrany był w schludną, czarną koszulę i spodnie od garnituru; pewnie znów wybierał się do Chefsiby. Ale będzie niestety musiał się przebrać, bo nie wypuszczę go z tego łóżka tak eleganckiego, jak oczekiwała tego panna Smith.
- Tom, wolisz, kiedy mówię otwarcie o tym, co myślę, prawda? – zapytałam trochę poirytowana. Kiedy przytaknął, dodałam: - Więc postaraj się, dobrze? Po tym, co mi dałeś wcześniej, taki spokojny seks mi nie wystarczy.
Uśmiechnęłam się, żeby nie zabrzmiało to jak irytująca uwaga. Chciałam, aby to była raczej wskazówka. Riddle również się uśmiechnął, z ulgą, zdaje się. Rozebrał się w sposób dość chaotyczny. Chwycił mnie za włosy i odciągnął mi głowę do tyłu. Trzymał mnie teraz o wiele mocniej, niż zwykle, przypomniałam sobie to, co odczuwałam dawno temu, zanim postanowiłam ukarać Toma. Musiałam przyznać, że tęskniłam i za tym, brakowało mi tych wszystkich emocji. Nie myślałam jednak, że Riddle tak przesadzi. Bo przesadził. To było dość obrzydliwe, ale jakoś nie myślałam wtedy o tym. Moje ciało odbijało się od materaca z każdym jego pchnięciem. Sprawiło mi to ból, nieznany dotąd, dopiero po chwili pojawiła się przyjemność. Powinnam częściej zabraniać mu dostępu do mojego ciała.
Pociągnął mnie za lewe ramię, ale chyba nie wymierzył prawidłowo szerokości łóżka, bo spadliśmy z niego na zakurzoną podłogę. Miałam to szczęście, że wylądowałam bezboleśnie na Tomie, za to on, kiedy z głuchym odgłosem uderzył o drewniane, nieheblowane panele, stęknął cicho. Zaśmiałam się i pochyliłam głowę, żeby go pocałować.
Wbrew pozorom, nie trwało to tak długo, zaledwie kilka minut. Jego ostatnie pchnięcia były coraz szybsze i bardziej bolesne. W końcu poczułam w sobie ciepłą stróżkę. Ja doszłam chwilę później, z przeciągłym jękiem, po czym, ciężko dysząc, oparłam policzek o jego falującą pierś. Zamknęłam na chwilę oczy, chcąc uspokoić oddech. Riddle przez chwilę gładził mnie jedną ręką po plecach. Sama nie wiem, jak długo tak leżeliśmy, całkiem nadzy, na zakurzonej podłodze, wciąż żyjąc emocjami, które niedawno całkowicie w nas opadły. W końcu Tom poruszył się. Podźwignął się na łokciu, wstał i zaczął się ubierać. Ja zaś siedziałam, zasłaniając piersi rękami i przyglądając mu się.
- Wiele kobiet chciałoby się znaleźć na moim miejscu – odezwał się. – Jaki ty jesteś skromny – zauważyłam z uśmiechem. Pomógł mi wstać. Poczułam jego spermę, spływającą mi po wewnętrznej stronie uda. Ubrałam przez głowę koszulę nocną, żeby nie paradować po pokoju nago.
- Sama zobaczysz, jak zejdziesz na dół. Ta dziewczyna widziała mnie dziś rano tylko raz… - urwał, a na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju zadowolenia.
Chciałam coś od niego wyciągnąć, ale kazał mi iść się przebrać. Bardzo chciałam zobaczyć tę całą Vanessę. Dlatego nie dałam długo Tomowi na siebie czekać. Zaledwie dziesięć minut później, po wzięciu lodowatego prysznica i wyplątaniu szczotki z włosów, zeszłam z nim a dół.

Za ladą stała dziewczyna, mniej więcej mojego wzrostu, z czarnymi, farbowanymi, mocno kręconymi włosami, rumianymi policzkami i orzechowymi oczami. Ubrana była w zwykłą, czarną szatę czarownicy, na twarzy delikatny makijaż; nawet byłaby ładna, gdyby nie nieproporcjonalnie drobny nos, wąskie brwi i wyraz twarzy. Wyglądała, jakby wciąż nękał ją przykry zapach. Kiedy usłyszała kroki, odwróciła się. Uśmiechnęła się do Toma, ale kiedy jej wzrok padł na mnie westchnęła cicho, a brwi jej zadrgały.
- To jest Vanessa Parkinson, ta nowa pracownica – powiedział mi Riddle.
- Aha, miło mi – mruknęłam, choć moja mina mówiła zupełnie co innego.
- Mniemam, że dobrze się spało? – zapytała, a w jej głosie dosłyszałam gorycz i irytację.
- Doskonale, ale dzięki za troskę.
- No, to nawet było słychać.
Usiadła na krześle z bardzo niezadowoloną miną, po czym złożyła łokcie na blacie, a podbródek oparła o zaciśnięte pięści.
- Mówiłeś coś o tej Chefsibie Smith – zwróciła się do Riddle’a.
- No tak, wspomniałem, że za chwilę do niej idę – odparł, nawet na nią nie patrząc. Szybko zapiął płaszcz pod szyją, ujął w dłonie moją twarz, pocałował mnie w usta i dodał: - Niedługo będę z powrotem, kupię coś na obiad.
Odprowadziłam go wzrokiem do drzwi. Kiedy za nimi zniknął, odwróciłam się w stronę Vanessy. Ona również mi się przyglądała. Nie chciałam robić Tomowi wstydu, dlatego naskoczyłam na nią, kiedy wyszedł.
- Powiedz mi. Czy ty masz coś do Toma? – spytałam uprzejmym, ale chłodnym tonem. Parkinson zmrużyła oczy.
- Nie twoja sprawa, czy coś do niego mam, czy nie – odrzekła.
Rozjuszyły mnie nie tyle jej słowa, co ton, którym je wypowiedziała. Uśmiechnęłam się, lecz nie było w tym geście nic przyjaznego. Wręcz przeciwnie, dość wyraźnie można w nim było zauważyć groźbę. Podeszłam do niej, oparłam obie ręce na blacie lady i spojrzałam jej prosto w oczy.
- Wiesz, dam ci pewną radę i naprawdę, będzie dla ciebie lepiej, jeśli się do niej dostosujesz. Jeśli choć zbliżysz się do Toma, pożałujesz, że się urodziłaś – wysyczałam. – Podam ci taki przykład… Była kiedyś taka Carmen. Ona bardzo chciała zdobyć Toma. Nie udało się jej, ale na swoje nieszczęście spotkała mnie. Cóż, jak przypuszczam, musieli zszyć kawałki jej ciała, zanim ją pochowali. Pomyśl o tym, kiedy najdzie cię ochota na romans z nim.
- Wątpię, by Tom tak bardzo się ciebie słuchał. Jeśli będzie miał chęć na mnie, nie powstrzymasz go – oświadczyła, parskając śmiechem.
- Och, czyżby? Po tej przygodzie z namolną Carmen odmawiałam mu seksu przez bardzo wiele tygodni. Wątpię, by ryzykował związek ze mną dla zwykłych dziwek. Zresztą, mam poważne wątpliwości, by ktokolwiek poza mną zdołał sprawić, że mu stanie – wyprostowałam się i ruszyłam schodami na górę.
Kurde. Kiedy wpadam w gniew, zaczynam używać prostackich słów. A to z pewnością mi nie przystawało. Musiałam je nabyć w towarzystwie Nicka i jego znajomych. Powinnam się ich oduczyć.
Jedząc śniadanie i karmiąc Midnight’a skórkami z szynki, zastanawiałam się, czy czasami Vanessa już samą swoją fascynacją Tomem nie zasłużyła na karę. Postanowiłam jednak dać sytuacji się rozwinąć. No i będę mogła sprawdzić wierność Riddle’a. Co do jego uczuć, byłam pewna, że nigdy mnie nie przestanie kochać. Ale co do ciała… W końcu prędzej czy później Parkinson spotka taki sam los, który spotkał Carmen. Ale warto poczekać, choćby dla osobistego wzbogacenia wiedzy.


Oczywiście, cały ten dzień spędziłam na cmentarzu, bo gdzieżby indziej? Pozwoliło mi to na jakiś czas wymazać z wyobraźni męczącą mnie twarz Vanessy. Nowa pracownica Burkesa na szczęście i nieszczęście wynajęła pokój tuż obok naszej sypialni, więc łatwo mogła dosłyszeć głośniejsze rozmowy i, ehm, nie da się ukryć, inne odgłosy. Riddle oczywiście był zachwycony tym, że brunetka była w nim tak zadurzona, wykorzystywał to i urywał się wcześniej z pracy, by spędzić więcej czasu ze mną, podczas gdy ona odrabiała za niego dodatkowe godziny. Oczywiście nie miała pojęcia, co wtedy robił.
Zauważyłam, że bardzo nie lubiła Midnight’a, co sprawiało, że moja niechęć do niej wciąż się pogłębiała. Tom na początku niewiele sobie z tego robił, pewnie dlatego, że nic o tym nie wiedział, ale kiedy doszło do fizycznego nękania mojego kota, musiałam jakoś zareagować.
- Tylko ty możesz cokolwiek w tej sprawie zrobić. Nie życzę sobie, żeby ta dziewczyna kopała cząstkę mojej duszy – powiedziałam mu, z czułością głaszcząc kota. Riddle, który czytał jakąś czarnoksięską książkę, natychmiast się wyprostował, twarz mu spoważniała.
- Kopnęła Midnight’a? – powtórzył.
Pokiwałam głową. Ten wstał, odłożył książkę i bez słowa zszedł na dół do sklepu. Usłyszałam, jak z pół piętra odzywa się do niej po imieniu. Jego głos nie brzmiał zbyt radośnie. Zachwycona, pobiegłam za nim, żeby podsłuchać, jak „zwraca uwagę” Vanessie. Wyjrzałam nawet ostrożnie zza balustrady. Tom opierał się obiema rękami o brzeg lady. Parkinson, która siedziała na krześle tuż za nią, uśmiechnęła się i spłonęła rumieńcem.
- O co chodzi? - zapytała, siląc się na seksowny ton.
- O Midnight’a. To kot Victorii. Dlaczego go męczysz?
Riddle patrzył na nią tak, że dziewczyna przestała się uśmiechać. Pochyliła się jednak do przodu, odsłaniając piersi. Poczułam gwałtowny przypływ irytacji, ale Tom tylko zerknął na nie, po czym utkwił wzrok w jej oczach.
- Nie lubię go, włóczy się po piętrze i syczy na mnie – wyjaśniła.
- To bardzo mądry kot. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak łatwo rozgryza ludzki charakter.
Wyprostował się i skrzyżował ręce na piersiach.
- Ale uważam, a i ty pewnie mi nie zaprzeczysz, że chodzi o Victorię, nie o jej kota – dodał.
Po raz pierwszy Parkinson przestała zachowywać się jak idiotka, strzelać zalotnie oczami i uśmiechać się. Teraz wyraźnie się zmieszała, odwróciła wzrok.
- Jest dla mnie niemiła, więc nie dziw się, że nie darzę jej sympatią – odparła piskliwym głosem. Podbródek jej zadrżał, a w oczach rozbłysły łzy, co spowodowało, że Riddle westchnął zrezygnowany. Zawrzałam od gniewu. Z tak dużej odległości wyczułam, że to krokodyle łzy. Nie wierzę, że on tego nie zauważył.
- Daj spokój. Jeśli klient przyjdzie, nie obsłużysz go taka rozmazana – głos mu złagodniał, wyciągnął różdżkę, ale nie po to, by ją ukarać, lecz wyczarować chusteczkę i podać ją naszej beksie. Ta uśmiechnęła się przez fałszywe łzy, patrząc na niego z wdzięcznością.
- Wiedziałam, że ty mnie zrozumiesz, Tom – powiedziała mu.
- Sądzę, że sobie wszystko wyjaśniliśmy – rzekł o wiele chłodniejszym głosem, jakby chciał nadrobić swoje wcześniejsze, uprzejme zachowanie.
Vanessa nic więcej nie powiedziała, więc Riddle odwrócił się i wszedł na piętro. W połowie drogi natkną się na mnie. Nie musiałam mu mówić, co sądziłam o jego rozmowie z Parkinson. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pokoju. Kiedy Tom dotarł tam za mną, ja już ubierałam płaszcz.
- Coś się stało? – zapytał niewinnym tonem.
- Nie, oprócz tego, że zamiast zwrócić uwagę Parkinson, ty ją pocieszasz – oświadczyłam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz?
- Do Marcusa.
Trzasnęłam drzwiami. Pogoda, mimo że było lato, często się psuła. Dziś padał deszcz, a niebo przysłaniały ciemne chmury. Przy wejściu na cmentarz było trochę błota, trawa na grobie Marcusa nieco rozmokła. Nie było nawet sensu zapalać znicza. Usiadłam na ziemi, wciąż kipiąc ze złości. Ona jeszcze zobaczy. Przekona się, że nie warto ze mną zadzierać.

*

Jestem pamiętliwa, dlatego obrażona byłam na Toma do końca tego tygodnia. Byłam tak nieprzyjemna, że nawet Vanessa czuła swego rodzaju lęk przede mną. Trochę się udobruchałam, kiedy skończył mi się urlop. Musiałam być przecież miła dla klientów i w ogóle…
Chefsiby Smith już nie musiałam odwiedzać, ale miałam za to takich czarodziejów, do których chodziłam, że można się tylko załamać. Nie dość, że musiałam znosić ich żałosne zaloty, to i byłam zmuszona czarować ich wdziękiem. Upokarzające.

Wakacje już biegły ku końcowi, pogoda była kiepska, jak to w Anglii. Te mgły mnie dołowały. Czułam się bardzo zmęczona ta pracą, moim monotonnym życiem i wżeraniem się z Vanessą. Coraz częściej widywałam ją w towarzystwie Toma, który nie był tym zachwycony. W ostateczności przymykałam na to oczy, ale pewnego dnia, kiedy wróciłam od pana Brockiego i weszłam do pokoju, który wynajmowaliśmy, dostrzegłam siedzącą na krześle Parkinson, zabawiającą Riddle’a rozmową, przebrała się miarka.
- A co to ma znaczyć? – zapytałam z pretensją w głosie.
Vanessa zamilkła i oboje skierowali na mnie wzrok. Dziewczyna nie zdążyła nawet wypowiedzieć choćby słówka w ramach wyjaśnień. Ledwo otworzyła usta, chwyciłam ją za kark z zadziwiającą siłą, podciągnęłam do góry i wyrzuciłam z pokoju.
- Za dwadzieścia minut zaczyna się twoja zmiana – dodałam i zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. Teraz zwróciłam podejrzliwe spojrzenie na Toma.
- Cieszę się, że ją wyrzuciłaś. Naprawdę, tak głupiej dziewczyny jak Vanessa jeszcze w życiu nie widziałem. A przecież znałem Holly-Dolly rzekł z uśmiechem, ale wcale mnie to nie uspokoiło.
- Chyba pamiętasz, co było po tej sprawie z Carmen – rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie. – Niczego się nie nauczyłeś? Skoro tak bardzo jej tu nie chciałeś, dlaczego sam jej nie wyrzuciłeś? Wielki Lord Voldemort nie jest w stanie odmówić jakiejś pracownicy. Panie, zadziwiasz mnie.
Riddle zaśmiał się.
- Dżahmes, bardzo mi pochlebia, że tak mnie bronisz i jesteś o mnie zazdrosna, ale przecież nie musisz wpadać w paranoję – stwierdził. Mimo że byłam na niego trochę obrażona, pozwoliłam mu się objąć.
- Ale pamiętaj, że ja jestem bez przerwy czujna – mruknęłam.
Nic nie odpowiedział, tylko zaczął mnie całować. Musiałam go od siebie całkiem mocno odepchnąć, zanim dotarło do niego, że na nic więcej nie może liczyć.
- Przecież nie mam żadnej kary, czy coś – zauważył trochę oburzony.
- Nie, ale ja dziś po prostu nie mogę. Sam mówiłeś, że nie chcesz, bym teraz znów była w ciąży – wyjaśniłam dość, mętnie, ale zdaje się, że zrozumiał.
- Aha, no tak.
Ku jego zaskoczeniu, uśmiechnęłam się.
- Ja nie mogę, ale nie jest powiedziane, że ty też – odparłam.
Moja ręka zsunęła się powoli na wysokość jego paska od spodni. Odpięłam go, po czym wsunęłam dłoń za spodnie, gdzie napotkałam sztywną już przeszkodę. Drugą ręką ujęłam jego podbródek. Zanim go pocałowałam, Riddle odezwał się, mało skupiony na tej czynności:
- Kochanie, jeśli to ma być forma kary…
- Nie. To nie jest kara – przerwałam mu i musnęłam ustami jego dolną wargę.
Wcześniej trochę o tym myślałam, ale byłam chyba jeszcze zbyt niedojrzała, by zgodzić się na przekroczenie tej granicy intymności. Ale teraz… Dlaczego by nie spróbować? Uklękłam przed nim i rozpięłam mu spodnie. Tom przyglądał mi się z góry, trochę zdezorientowany, kiedy zsunęłam mu bokserki. Sypiałam już z nim wiele razy, ale jakoś nie miałam okazji przyjrzeć się z bliska owej intymnej części ciała. A teraz miałam ją tuż przed nosem. Poczułam lekki niepokój, bo po raz pierwszy musiałam wszystko zrobić sama. Uśmiechnęłam się jednak do Riddle’a, bo i on wyglądał dość niepewnie, po czym włożyłam do ust jego magiczny atrybut. To dziwne uczucie, muszę przyznać. Zamknęłam oczy, by się skupić.
Kiedy zaczęłam go ssać, ręce Riddle’a zsunęły się na mój kark, a on sam wydał z siebie przeciągłe, niskie westchnienie. Dłonie zaciskały się na moich włosach, trochę zbyt mocno, jak dla mnie.
Przez kilka minut zajmowałam się z czułością jego męskością. Zaczęłam łapać, o co w tym wszystkim chodziło, ale już wiedziałam, że to nie „sport” dla mnie. W końcu, wraz z jego ostatnim jękiem, poczułam w ustach gorącą stróżkę substancji. Przełknęłam i prawie natychmiast się zakrztusiłam. Dopiero teraz poczułam, jak bolą mnie kolana. Tom przykucnął przy mnie, zapinając spodnie.
- Jestem chyba na to jeszcze za młoda – stwierdziłam, kiedy mnie przytulił.
- Ja chyba też.
Pocałował mnie w szyję, nadal nie wypuszczając z mocnego uścisku. A przecież nic się nie stało. Nie rozumiem, dlaczego traktuje mnie tak, jakbym stała się ofiarą jakiejś katastrofy.
- Przestań, nic się nie stało, chciałam ci sprawić odrobinę przyjemności. Wiem, że ostatnio traktowałam cię okropnie. Tyle mówiłam o tym, że jesteś oziębły, a sama nie byłam lepsza. Broniłam ci dostępu do siebie, żeby ci zrobić na złość – wyznałam bardzo skruszona. Dopiero teraz dostrzegłam tym wszystkim, że stałam się okropnie mściwa. Tom nigdy by nie zostawił mnie dla innej dziewczyny, bo w jego życiu nie powinno być kobiety. A to, że ja się w nim znalazła, to pewnie przypadek.
- Raczej przeznaczenie – odezwał się Tom.
Spojrzałam na niego z oburzeniem.
- Przestań czytać mi w myślach!
- Przepraszam ale chciałem znać twoje zdanie na ten temat – powiedział, a oczy zalśniły mu czerwienią. – Chciałem cię jeszcze prosić o jedno. Wiem, jak znosisz pobyt tutaj, okropną pogodę, kiepskie warunki i jeszcze tę całą sytuację z Vanessą. Ale wytrzymaj jeszcze trochę, dwa miesiące, może nawet krócej. Dobrze?
Pokiwałam głową, a on ujął moją twarz i pocałował mnie lekko w usta. Stał się jakoś dziwnie dla mnie czuły. Ale to z czasem mu minie, na pewno. Pomógł mi wstać.
- Chodź, przejdźmy się trochę – zaproponował.
Bez słowa opuściliśmy sklep. Vanessa zmierzyła mnie krytycznym spojrzeniem. Coś czuję, że długo na tym świecie nie pobędzie z takim podejściem do mnie i Toma.

~*~

Trochę porno się zrobiło. Dlatego teraz, ku mojej radości, dla odmiany stworzę kryminałek. Przydałoby się też przyspieszyć trochę fabułę. Muszę też przyznać, że z tym rozdziałem chyba pobiłam swój rekord w szybkości pisania.

Chciałam jeszcze napomknąć, że dzisiaj mija druga rocznica tego bloga xD Jestem naprawdę szczęśliwa, że mogłam dotrwać tak długo i jeszcze się nie załamać. Jest już późno, a ja chciałabym napisać więcej. Mam nadzieję, że przetrwam tutaj kolejne dwa lata xD Dedykacja dla Was wszystkich, tych, którzy komentują, i tych, którzy czytają, ale nie mają odwagi lub weny, żeby dać o sobie znać xD