25 października 2015

98. Po drugiej stronie barykady

         Choć lato było już tuż tuż, a mieszkańcy Londynu zdążyli się przyzwyczaić do ciepła i słonecznego nieba na co dzień, tego ranka byli zmuszeni znowu wyciągnąć płaszcze i parasole. Zimne strugi deszczu spływały po dachach kamienic, wielkie jak ziarna grochu krople bębniły w szyby, a burza była słyszalna nawet w przestronnej piwnicy domu z numerem dwanaście przy Grimmauld Place. Duża kuchnia z niskim, kamiennym sufitem była pełna ludzi. Do długiego stołu dostawiono krzesła z innego pokoju, a w kominku rozpalono ogień, przez co w piwnicy panowała duchota, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo wszystkich zajmowała żarliwa dyskusja. W kuchni aż gęsto było od dynamicznej gestykulacji, głośnych okrzyków — to pochlebczych, to krytycznych — oraz szamotaniny z papierami. Wyczyszczony do szarości blat zawalono mieszaniną planów, cudem zdobytych dokumentów, masą opróżnionych butelek po kremowym piwie i talerzy z resztkami jabłecznika, który Molly Weasley upiekła specjalnie na to spotkanie, a dookoła stołu stłoczyli się członkowie Zakonu Feniksa. Każdy próbował przekonać resztę do swoich pomysłów i czynił to bardzo głośno, przez co w pomieszczeniu brzęczało jak w ulu, ale najgłośniej i najbardziej burzliwie grzmiał Syriusz Black — pierwszy raz od wielu tygodni w tym wielkim, pustym domu było tyle znajomych osób. Black czuł się wspaniale i był w swoim żywiole.
- Najbezpieczniej będzie po prostu poczekać, aż sprawa przycichnie, a Umbridge przestanie zwracać uwagę na Harry’ego – rzekł podniesionym głosem pan Weasley.
Wybrał jak zwykle bezpieczną opcję, wzbudzając w zgromadzonych kolejną falę sprzeciwu; najbardziej rozgniewał się oczywiście Syriusz, który miał serdecznie dość „po prostu czekania” i tego, co „najbezpieczniejsze”.
- Arturze, Dumbledore zniknął, a Harry jest zdany na łaskę Ropuchy! Wiem, że nie możemy go zabrać z Hogwartu, ale nie możemy też udawać, że nic się nie stało – oburzył się i wychylił mocno do przodu, przypadkowo strącając ze stołu butelkę z resztką kremowego piwa. Nawet nie poczuł, jak płyn opryskał mu buty.
- W Hogwarcie jest Minerwa… i Severus… - zaczął Lupin, ale Black nie dał mu dokończyć:
- Snape! Snape. Chyba żartujesz, Remusie, że ten człowiek – ostatnie słowo niemalże wypluł – kiedykolwiek myślał o Harrym… No, chyba że o  tym, żeby mu zaszkodzić. Trzeba się jakoś skontaktować z Dumbledore’em, będę to powtarzał jak mantrę, tylko on może mieć jakiś wpływ na Knota.
Lupin wymienił z panem Weasleyem porozumiewawcze spojrzenia i obaj westchnęli; każdy w tej kuchni wiedział, że Syriusz był w gorącej wodzie kąpany i najpierw kierował się sercem, a dopiero grubo po fakcie decydował się na przemyślenie całej sprawy, dlatego do jego propozycji wszyscy podchodzili raczej z rezerwą, a już zwłaszcza wtedy, kiedy chodziło o Harry’ego.
- Dumbledore już od roku nie ma wpływu na Knota, dobrze o tym wiesz – powiedział Artus Weasley, kiedy Black przestał się przekrzykiwać z Billem o miejsce domniemane miejsce pobytu dyrektora Hogwartu. – Musimy mu zaufać, Albus wie, co robi. Harry również. Odnoszę wrażenie, że macie go za naiwniaka, który nie potrafi zrobić użytku z rozsądku, a przecież udało mu się uciec przed Sami-Wiecie-Kim. I to dwa razy.
Wszyscy na moment zamilkli po tym krótkim przemówieniu, nawet Syriusz opadł z powrotem na swoje krzesło, a twarz mu złagodniała, choć wciąż był bardzo poirytowany bezczynnością swoich kolegów. Wydawało mu się, że tylko on zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, a pozostali członkowie Zakonu traktowali zniknięcie Dumbledore’a jak urlop.
Jakbyśmy mogli sobie na to pozwolić, pomyślał, nie szczędząc sobie sarkazmu.
- Nie wszystko można rozwiązać wojaczką, to metoda godna śmierciożerców. – Dopiero Lupin przerwał tę niezręczną ciszę, choć wybrał sobie bardzo niefortunny argument, ponieważ Syriusz na nowo wyprostował się na krześle, urażony, że Remus ma czelność przyrównywać jego ambicje do czynów śmierciożercy.
- A wiecie – zaczęła prędko Tonks, zauważywszy, że zbliża się kolejna awantura – że Umbridge nie może dostać się do gabinetu dyrektora? Podobno była wściekła, przez pół dnia próbowała przekonać gargulca, żeby wpuścił ją do środka, ale ten ją olał.
Zakryła usta dłońmi i zachichotała, a inni z ulgą jej zawtórowali. Tego dnia miała krótkie, czarne włosy, które delikatnie połyskiwały fioletem. Wyglądała ładnie, ale ciemny kolor i poważna, przeciętna szata nieco ją postarzały — nikt nie wiedział, że Tonks miała w tym swój cel.
Żartobliwa wzmianka o Umbridge trochę rozładowała atmosferę, a Lupin i Bill Weasley prędko podłapali temat, ale Syriusz wciąż wyglądał na obrażonego tymi wydumanymi insynuacjami. Przez chwilę większość naśmiewała się złośliwe z Dolores, choć każdy nadal miał na uwadze powagę niedokończonego tematu Albusa Dumbledore’a. Ciężko było im radzić o czymkolwiek istotnym, bo bez swojego przewodnika czuli się jak dzieci we mgle. Bezpieczna propozycja Artura Weasleya wydawała się jedynym rozwiązaniem, przynajmniej na obecną chwilę. Wieści o Gwardii Dumbledore’a już dawno się rozniosły — każdy jednoczenie podziwiał Harry’ego za odwagę i pomysłowość, ale i miał do niego żal, bo przez tę pochopną decyzję ucierpieli wszyscy. Nie tylko dzieciaki, które musiały odrabiać u Umbridge szlabany, ale i członkowie Zakonu Feniksa. Dlatego teraz ciężko było im nie myśleć o Harrym jak o głównym winowajcy. No, może poza Molly Weasley, która prędzej pozwoliłaby położyć się dzieciom spać bez kolacji, niż zaakceptować występek młodego Gryfona.
- Knot już kazał przeszukać mieszkanie Dumbledore’a – wycharczał Moody; średnio bawiło go marnowanie czasu na żarty o Dolores Umbridge. – Głupiec sądził, że Dumbledore tak po prostu wróci do domu i będzie grzecznie czekał, aż aurorzy zapukają do jego drzwi.
Przez tłumek czarodziejów znowu przewinęła się fala wymruczanych żartów i pojedynczych śmiechów; Moody zacisnął pobliźnione wargi. Tymczasem Lupin odchrząknął znacząco i powiedział:
- Jesteśmy tak samo naiwni, jak Knot. Wydaje mi się, że Dumbledore nie zaprząta sobie głowy ministerstwem, ale myśli przyszłościowo. Przypuszczam, że udał się na jakąś misję, której sens jest oczywisty tylko dla niego, a my możemy tylko czekać, aż się z nami skontaktuje.
Wszyscy poza Arturem popatrzyli po sobie z rozbawieniem, po czym zlustrowali Lupina wzrokiem wyrażającym pobłażliwe zdziwienie, jakby ten wypowiedział jakiś średnio zabawny dowcip. Molly pozwoliła sobie nawet na ciche prychnięcie.
- Nie uważasz, że to bardzo nierozsądne? – zapytała śpiewnie.
- Mowa przecież o Dumbledorze – odparł Lupin, a pan Weasley przytaknął jednym skinieniem głowy.
Nie rozumieli poczynań swego mentora i, choć znali go już tak długo, nadal nie do końca ufali jego zamiarom, mimo że Dumbledore nigdy ich nie zawiódł. Wielu nie potrafiło przyjąć do świadomości, że ten człowiek naprawdę myślał jaśniej niż oni.
- W takim razie dlaczego nikogo nie uprzedził o swoich planach? – wyrwała się głupio Tonks, jakby naprawdę oczekiwała, że ktoś zna odpowiedź na jej pytanie.
Moody pomyślał dokładnie tak samo, bo zagrzmiał:
- Nie sądzę, aby Dumbledore uważał za stosowne tłumaczyć się komuś ze swoich zamiarów. Przecież to Dumbledore! Choć nie przeczę, że to by wiele ułatwiło.
Uwaga Szalonookiego wywołała w obecnych krótką salwę nerwowego chichotu, choć tak naprawdę nikomu nie było do śmiechu. Każdy czuł niepokój i na swój sposób to maskował. Choć wszyscy wykonywali swoje zadania bez konsultacji z Dumbledore’em, jego zniknięcie w pewien sposób zamroziło ich aktywność, jakby dyrektor Hogwartu stał się energią, która napędzała członków Zakonu Feniksa. Każdy był tym rozwiązaniem przybity, może z wyjątkiem Syriusza, któremu to nawet trochę odpowiadało. Nareszcie miał przyjaciół przy sobie.
- A co myślicie o tym, że Dumbledore wyruszył do Egiptu? – zagadnął ich Bill.
- Dlaczego akurat do Egiptu? – zdziwiła się Tonks, a najstarsi członkowie Zakonu popatrzyli na nią, nawet nie próbując ukryć surowości w spojrzeniach.
- Tam ma swoją pieczarę Czarny Pan – mruknął Moody, a jego czarodziejskie oko obróciło się w oczodole w kierunku drzwi, podczas gdy normalne nadal patrzyło na najmłodszą czarownicę, która mruknęła pod nosem jakieś niewyraźne „aha”.
- Ja raczej nazwałbym to pałacem – rzekł Kingsley, który tego wieczora milczał w każdej omawianej sprawie. Wszyscy zwrócili na niego wzrok, mając słuszne wrażenie, że Shacklebolt wie na ten temat coś więcej. – Ministerstwo podejrzewa Syriusza o pomoc w ucieczce „drużyny Bellatriks” – wykonał w powietrzu gest imitujący cudzysłów – ale nawet sam Knot w to nie wierzy, choć bardzo by chciał. Nikt nie wie, gdzie ukrywają się zbiegli śmierciożercy, ale udało mi się ustalić, że z pewnością nie przebywają na terenie Wielkiej Brytanii.
Choć większość zgromadzonych doskonale znało tę informację, komentarz Kingsleya wywołał niemałe emocje, jak zresztą prawie każdy temat poruszany na tym spotkaniu. Zniknięcie Dumbledore’a znacznie rozdmuchało spokój nawet tych najtwardszych i najbardziej opanowanych członków Zakonu. Tylko Moody zdawał się doskonale panować nad strachem, do którego nie przyznawał się nawet przed samym sobą.
- Skoro tak, to jakim cudem opuścili kraj? Przecież nie można się tak po prostu teleportować na drugi koniec świata…! – oburzyła się Tonks.
- A jak myślisz? – zapytał Lupin, nie maskując ostrości w tonie swego głosu; dziewczyna zarumieniła się lekko. – Lucjusz Malfoy jest szwagrem Bellatriks, byłbym skłonny się założyć, że maczał w sprawie te swoje pozłacane paluszki.
Nikt już nie mógł powiedzieć na ten temat czegoś nowego, bo sprawa ucieczki śmierciożerców została już tak wytarta i tak dokładnie omówiona, że nawet Moody wpadł w błędne koło i zaczął snuć coraz dziwniejsze historie, które nie trzymały się kupy, a reszta głupio mu wtórowała. Niemniej jednak prawie każdy wybałuszył na Lupina oczy, bo ten unikał sarkastycznych określeń, od których z kolei nie stronił Black.
- Ciężko będzie mu cokolwiek udowodnić, Lucjusz bardzo się pilnuje – mruknął Kingsley. – Widzę, jak się przechadza z Knotem po korytarzach ministerstwa i puszy się jak te jego pawie. Byłbym zaskoczony, gdyby się okazało, że nie zastosował jakichś swoich sztuczek na Knocie… Jestem pewien, że pomógł swoim kompanom dostać się do Egiptu, a tam… No cóż, mają wolną rękę.
Ten komentarz nie spotkał się z aprobatą młodszych czarodziejów, podczas gdy ci starsi po prostu spokojnie przyjęli słowa Kingsleya do wiadomości — już dawno przestali się oszukiwać, że Lucjusz Malfoy kiedykolwiek był po ich stronie. Syriusz uniósł się niespokojnie na swoim krześle, Bill rzucił jakieś bluźnierstwo, które rozeźliło jego matkę, a Nimfadora zawołała:
- A ci wszyscy ludzie? Jak oni mogą się godzić na takie zło?
Szczere oburzenie dziewczyny bardzo rozczuliło Lupina. Złapał się nawet na lekkim, pobłażliwym uśmiechu, który szybko zamaskował zaciśnięciem ust i zmarszczeniem brwi; Syriusz zauważył to gorące spojrzenie przyjaciela, ale twarz nawet mu nie drgnęła.
- Tonks, to są zupełnie inni ludzie, zupełnie inna kultura… - zaczął Kingsley, ale Szalonooki natarczywie mu przerwał:
- Oni są całkowicie opętani wiarą. Dla Allaha zrobią wszystko, źle interpretują Koran i usprawiedliwiają morderstwa boskim słowem!
- Szalonooki, nie generalizuj…
- To nie są żadne stereotypy, Remusie! – zaryczał Moody, trzaskając gruzłowatą pięścią w blat stołu. – Voldemort wybrał sobie idealną krainę, nie ma co, oni są wszyscy siebie warci! Ale najgorsi są nomadzi. Cholerne ciemniaki żyją dziko na pustyni i wierzą w starych bogów. Są sakramencko niebezpieczni, życie nie ma dla nich żadnego znaczenia.
Wyraziste przemówienie Szalonookiego zrobiło na zgromadzonych ogromne wrażenie; wszyscy utkwili w nim wzrok i wstrzymali oddech, ale czarodziej nie miał już nic więcej do powiedzenia. Przynajmniej w tej chwili, bo wiedział, że kiedy już przyjdzie Snape (a przyjdzie na pewno), znowu rozpęta się piekło, pełno będzie okrzyków niedowierzania. Od pewnego czasu miał wrażenie, że tylko on zdawał sobie sprawę z tego, jak daleko Voldemort zabrnął w swojej wędrówce ku nieśmiertelności i jaką granicę przekroczył. Nie miał pojęcia, co takiego działo się teraz w kwaterze Czarnego Pana (choć dałby sobie uciąć drugą nogę, że Snape za moment ich łaskawie oświeci), ale był pewien, że nawet Dumbledore’owi zjeżyłby się włos na karku, gdyby przyszło mu na to patrzeć. Żołądek skręcił mu się nieprzyjemnie, a wściekłość wypełniła Moody’ego aż po samo gardło, że miał ochotę pozabijać wszystko, co związane z tymi plugawymi obrządkami.
Wszyscy patrzyli na byłego aurora, ale ten nic już nie powiedział, więc głos na nowo zabrał Kingsley:
- Uważam, że nie ma sensu nad tym dumać, dopóki nie przyjdzie Snape.
Wszyscy milcząco się z nim zgodzili, kiwając głowami i mrucząc pod nosami, choć sama wzmianka o Snape’ie znacznie obniżyła średnią dobrego humoru panującego w kuchni. Najbardziej niezadowolony był oczywiście Syriusz, choć w środku czuł jakieś przyjemnie napięcie związane z oczekiwaniem na dawnego kolegę — nareszcie będzie mógł bezkarnie wywołać kłótnię i poużywać sobie na kimś, uniknąwszy jednocześnie wyrzutów sumienia.
Dłuższą chwilę przyjemnej ciszy przerwało nieśmiałe pytanie Tonks:
- A może… może to jest właśnie to? Może powinniśmy sobie dać spokój z Knotem i jego przydupasami, a zająć się Egipskim Ministrem Magii? Spróbować go… przekonać…?
Choć nikt nie śmiał wątpić w inteligencję Nimfadory, jej zwerbalizowany pomysł zabrzmiał tak, jakby padł z ust kogoś starszego i bardziej obeznanego w „ważnych sprawach”, o których zazwyczaj mówili. Lupin pozwolił sobie na uśmiech, którym zwykle raczył Hermionę Granger, kiedy poprawnie i z niesamowitą dokładnością odpowiadała na jego pytania podczas lekcji obrony przed czarną magią. Reszta pokiwała głowami lub wydęła usta i uniosła z uznaniem brwi, tylko Molly Weasley zrobiła kwaśną minę, bo od razu się domyśliła, komu przypadnie ów zaszczyt kolejnej podróży do Kairu. Jakby jej najstarszy syn nie miał dosyć zagranicznych wyjazdów. Tonks rozdziawiła usta ze zdziwienia.
- To jest plan! – ucieszył się Syriusz, a twarz dziewczyny pokrył ładny rumieniec.
- Nie ekscytuj się tak, Black. Myślisz, że Tonks odkryła Amerykę? – Nie trzeba było podnosić oczu, aby rozpoznać osobę, do której należał ten ironiczny komentarz.
Szum w zatłoczonej kuchni przerwało (nie do końca) niespodziewane przybycie Snape’a. Wszedł bezszelestnie i przez chwilę przysłuchiwał się ożywionym pomrukom, powstrzymując drwiący uśmieszek. Kiedy tylko namierzono jego przemoczoną obecność u szczytu trzystopniowych schodów z kamienia, atmosfera w nisko sklepionym pomieszczeniu natychmiast zgęstniała. Członkowie Zakonu siedzieli w kuchni od ponad trzech godzin i nikt się go już nie spodziewał (Syriusz starał się ukryć rozczarowanie, kiedy Molly podała akurat tyle talerzyków z jabłecznikiem, ile było osób), a te ożywione dumania nad planami Lorda Voldemorta i Dumbledore’a sprawiały im dziwną przyjemność, pozwalając na chwilę oderwać się od przykrych faktów. Pojawienie się Snape’a oznaczało konfrontację z prawdą.
- No tak, Snape. Jak zwykle spóźniony… - burknął pod nosem Black, ale w tym samym czasie odezwał się pan Weasley, więc profesor nie odpowiedział na zaczepkę:
- Siadaj, Severusie! Molly, zrób herbatę.
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko jednym stanowczym „dziękuję” powstrzymał panią Weasley przed rzuceniem się w kierunku czajnika (widok mokrego płaszcza przybysza i jego klejących się do twarzy włosów wywołał w niej przypływ matczynej empatii) i przyciągnął sobie jedno z trzech porzuconych w kącie krzeseł, robiąc przy tym taką minę, jakby chciał zaznaczyć, że nie jest to odpowiednia chwila na picie herbaty. Nawet nie zdjął podróżnego płaszcza, tylko wysuszył go jednym prostym zaklęciem. Spoczął ciężko między Billem a Tonks, mając Blacka dokładnie naprzeciwko siebie. Syriusz stwierdził z poirytowaniem, że Snape robił wszystko, aby podkreślić, jak to on nie ma czasu
- Tak? – zagadnął wszystkich, patrząc znacząco na Lupina. – Z tego, co zdążyłem już usłyszeć, niewiele mnie ominęło.
- Ty to sobie zawsze znajdziesz moment, żeby poudawać, jaki to jesteś ważny i wszechwiedzący – wtrącił się Syriusz, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.
Mistrz Eliksirów nawet się nie skrzywił, choć poczuł, jak gorąco uderzyło mu do głowy w momencie, kiedy Black otworzył usta. Nie zamierzał tym razem dać mu się sprowokować, zwłaszcza że na dzisiejsze spotkanie przybył Moody i Kingsley, których Snape poważał. Poza tym miał wszystkim do przekazania ciekawostki, dzięki którym z pewnością miał zyskać w ich oczach. Od lat zależało mu na uznaniu innych, choć przez lata starał się to wyprzeć w najciemniejsze piwnice podświadomości.
- Szkoda, że jesteś taki zatwardziały, Black. Innym razem pewnie domyśliłbyś się, że Dumbledore z pewnych pobudek nie dzieli się z tobą ze wszystkim, co mu przyjdzie do głowy – odparł i w jednej chwili przestał zwracać na Syriusza uwagę.
Mężczyzna już któryś raz z kolei uniósł się na krześle, ale zanim zdążył się odgryźć, Remus zwrócił się do Snape’a tak głośno, aby zagłuszyć ewentualne mruknięcia rozjuszonego kolegi:
- Rozmawialiśmy o Harrym i Voldemorcie – Molly i Tonks skrzywiły się nieznacznie – no i o Dumbledorze oczywiście. Nikt nie był przygotowany na jego zniknięcie.
Ten sztampowy komentarz nie zbył Snape’a z tropu ani na chwilę. Wystarczyło kilka sekund, aby Mistrz Eliksirów odszukał w umyśle Lupina to, co go interesowało. Tym razem pozwolił sobie na krótki uśmieszek, który nie objął zimnych oczu.
- Igracie z ogniem – rzekł cicho i spojrzał śmiało na Blacka, który nadal wiercił się na krześle, próbując zapanować nad wściekłością. – Chyba nie jesteście takimi głupcami – tu popatrzył na Syriusza i Tonks – aby sądzić, że uda się wam włamać do pałacu i porwać królową.
- Jaka tam z niej królowa… – mruknął Moody, ale nikt na to nie odpowiedział.
Oczy Snape’a zamigotały w ciepłym półmroku na widok miny Syriusza; nauczyciel już dawno zauważył, że od jakiegoś czasu działał na Blacka jak czerwona płachta na byka, a jego niechęć pogłębiła się jeszcze bardziej, kiedy Harry został skazany na lekcje oklumencji. Snape nie krył się ze swoimi odczuciami co do tych zajęć, które już od pierwszych minut okazały się klapą, ale wszyscy zachowywali wobec tego uporczywe milczenie. Tylko Lupin na samym początku podpytał go raz czy dwa o postępy Pottera, a Mistrz Eliksirów nie szczędził mu przekoloryzowanych szczegółów.
- Severusie, to były tylko takie hipotetyczne…
- Ale dlaczego? – Syriusz drgnął niespokojnie, a Remus westchnął cicho, żałując, że w ogóle się odezwał. – Przecież jesteś tam mile widziany, Snape. Wejść do zamku, obezwładnić ją, przywieźć do Anglii… Co to dla ciebie!
Śmierciożerca uśmiechnął się kwaśno na sarkastyczną uwagę Blacka. Choć wiedział, że był to tylko pusty komentarz, z przyjemnością pomyślał o Syriuszu jak o naiwnym głupcu. Nie zdążył jednak zwerbalizować kolejnej tego wieczora riposty, bo pani Weasley szybko zapytała:
- A no właśnie… Severusie, udało ci się czegoś dowiedzieć? To prawda, że ON opuścił Egipt i szwenda się teraz po Wielkiej Brytanii?
- Przeważnie kursuje pomiędzy Anglią i Egiptem. Skutecznie urabia ludzi na miejscu – odparł chłodno i kolejny raz zerknął na Blacka. – Oczywiście mam nowe informacje. Ja w przeciwieństwie do niektórych pracuję na bieżąco… I to nie bez narażania się. Jeśli naprawdę poważnie wzięliście pod uwagę porwanie Dżahmes-Meritamon, to dobrze wam radzę, odstąpcie od tego pomysłu. Po pierwsze: co wam to da? A po drugie: niedawno urodziła dziecko. Książę Silas i jego matka są dobrze chronieni, wszystko jest pod kontrolą. Każda odwiedzająca królestwo osoba, każdy szept, każdy pierd robola. To misja samobójcza.
Słowa Snape’a wywołały prawdziwą burzę komentarzy. W tej kuchni już dawno nie było tak głośno i chyba już nikt nie zważał na kurtuazyjność — przekleństwa często padały z męskich ust, a pani Weasley nawet nie pomyślała o tym, żeby kogokolwiek upomnieć. Syriusz zacisnął pięści i wyrzucił w przestrzeń kolejną „kurwę”, a Lupin wychylił się ku niemu i chwycił go za ramię, szepcząc coś uspokajającego. Jako jedyny nie dał się ponieść emocjom. Kingsley zaczął przekrzykiwać się z Billem i Moodym, Tonks zasłoniła dłonią usta, natomiast Molly zaczepiła męża, szarpiąc go nerwowo za rękaw:
- Boże… Biedne dziecko! Można by było spróbować wyciągnąć je z tego gniazda żmij, nie wyobrażam sobie, żeby niewinne dziecko… nie!
- Przecież mówiłem, że to tylko gadanie! – zagrzmiał Szalonooki, ale nikt go nie słuchał.
Gwar musiał sam rozejść się po kątach, nie było innej rady. Krzyki trochę ucichły, kiedy Syriusz przestał przeklinać, ale wciąż było słychać szepty i buntownicze pomruki; Tonks nawet zaproponowała, że warto byłoby przemyśleć tę rzuconą przez Molly uwagę. Jej również zrobiło się przykro na myśl o niewinnym dziecku.
- Czy to w ogóle możliwe? Żeby on…? – zapytał Remus, krzywiąc się na samą myśl.
Był wstrząśnięty tym, co usłyszał, a po minie Snape’a wywnioskował, że to nie wszystkie rewelacje, które mieli dzisiaj poznać. Poczuł, że percepcyjnie zbliża się do tej granicy, której nigdy w życiu nie chciał mieć na swoim horyzoncie.
- Najwyraźniej. – Śmierciożerca uśmiechnął się na widok bladej twarzy Lupina. – I wygląda na to, że Czarnemu Panu spodobała się rola ojca. Zaangażował się też w życie królestwa. Obawiam się, że pewnego dnia spróbuje podbić Egipt.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z niedorzeczności swoich słów. Pozostali też to spostrzegli, bo popatrzyli po sobie z nerwowym rozbawieniem, a Bill pozwolił sobie nawet na parsknięcie, które miało imitować śmiech.
- Podbić Egipt? – powtórzył Syriusz i również się zaśmiał. – Chyba przeceniasz swego pana, Snape.
- Na twoim miejscu nie lekceważyłbym planów Czarnego Pana, to nierozsądne.
- A no właśnie, Severusie – wtrąciła się Molly, patrząc niepewnie w czarne oczy czarodzieja. Jego silne trochę ją przygasiło, ale ciągnęła dalej: - Nadal nie możesz wypowiedzieć nazwy tego miejsca? Czy choćby przekazać nam jej w inny sposób?
- Nie jestem Strażnikiem Tajemnicy – rzekł. – Królestwo strzegą starożytne czary, których przełamanie nie jest takie proste. Między innymi dlatego porwanie kogokolwiek z tego miejsca jest niemożliwe, Black
Typowe, pomyślał, hamując kolejny z wielu pogardliwych uśmieszków, który pchał się mu na usta. Patrzył spokojnie na Syriusza i zastanawiał się, jak on mógł znosić siebie samego. Mężczyzna znów rzucił jakąś dygresję, która miała dopiec jemu, Snape’owi, ale po raz setny to po nim spłynęło. Czasami — bardzo, bardzo rzadko, prawie nigdy — bywały takie chwile, że w jego głowie (nie w sercu, w głowie, bo on przecież nigdy nie kierował się sercem) pojawiał się prawie niewyczuwalny cień współczucia dla tego wraku człowieka. Postradać życie dla przyjaciół. Snape uznał, że ta głupota była jedną z najgorszych, przez którą można zaprzepaścić wolność. I tak Black trafił z deszczu pod rynnę. A przecież wystarczyło obrać słuszną stronę — swoją własną.
Minęło jeszcze kilkanaście minut, zanim skończyła się gadanina o wszystkim i o niczym. Mistrz Eliksirów zdążył się już nasłuchać o swojej obłudzie. Pół roku wcześniej te uszczypliwe docinki i komentarze wtykane wszędzie, gdzie tylko się dało, za każdym razem wyprowadzały go z równowagi, lecz teraz Black mógł sobie tylko strzępić język. Snape był ponad to.
- To może zrobimy sobie krótką przerwę? – zaproponował Artur, odsuwając się dziarsko razem z krzesłem od stołu.
Animozja bijąca od Syriusza była wręcz fizycznie wyczuwalna.
- Ale naprawdę krótką – odparł profesor.
W kuchni znów zrobił się szum, ale tym razem piwnicę wypełniły wesołe pogawędki i ziewania, kilka osób przeciągnęło się na krzesłach, inni wstali, żeby rozprostować kości po ponad trzygodzinnym seansie z Harrym, Voldemortem, Dumbledore’em i Knotem. Choć wszyscy chcieli posłuchać dalszych opowieści Snape’a, byli już znużeni siedzeniem w tej ponurej, dusznej kuchni i znoszeniem nieciągnącej się szermierki słownej dwóch nieznoszących się czarodziejów.
Syriusz wyszedł na korytarz razem z Remusem. Kiedy otworzył drzwi, twarz owionęło mu przyjemnie chłodne powietrze cuchnące kurzem. Zignorował smród i wyciągnął z kieszeni niewielką, pozłacaną papierośnicę. Otworzył ją i wyciągnął w kierunku Lupina, ale ten grzecznie podziękował, więc Black wyciągnął jednego ręcznie skręcanego papierosa i zapalił. Zapach dymu natychmiast zdominował smród zakurzonego korytarza.
- Mówiłeś, że rzucasz…
- Ech, ile to już razy! – zaśmiał się Syriusz, przytrzymując zębami filtr. – Ale ze Stworkiem i tą starą wariatką na ścianie fajeczka sama ciśnie się do rączek.
Przez moment cicho rechotali, uważając, aby nie zbudzić drzemiącego w ramach portretu pani Black. Ale tak naprawdę tylko Syriusz się śmiał; Remus udawał, że bardzo go bawi żarcik przyjaciela, lecz w głowie nadal miał nieobecność Dumbledore’a. Czasami zazdrościł Wąchaczowi tego niezdrowego optymizmu, to była właśnie jedna z takich chwil, kiedy Lupin niemal wyłaził ze skóry, próbując jak najwięcej pojąć, a jego Syriusz tak po prostu bawił się papierosem.
Przez dłuższą chwilę stali w milczeniu, każdy wpatrzony w inną stronę.
- Wierzysz w to, co powiedział Severus? – zapytał Lupin, mając nadzieję, że kiedy jego przyjaciel już sobie ponarzeka, podczas dalszej części dyskusji będzie trochę spokojniejszy.
- A, daj spokój, same bajduły wyssane z palca – prychnął Black i wsadził papierosa do ust. Przez dłuższą chwilę z przyjemnością zaciągał się dymem, a kiedy wypuścił do z płuc, dodał: - Knuta bym nie dał za to jego gadanie. Lepiej opowiadaj, co z wami.
Wskazał podbródkiem na stojącą w progu Tonks, która przysłuchiwała się ze średnim zainteresowaniem temu, co opowiadał Bill. Oni też chcieli mieć już za sobą tę naciąganą przerwę i omówić interesujące fakty, z którymi przybył Snape.
Remus bardzo chciał ukryć przed przyjacielem zmieszanie, ale Syriusz znał go zbyt dobrze, aby przeoczyć ten delikatny rumieniec i pionową zmarszczkę między brwiami. Postanowił więcej nie naciskać i dać się Lupinowi oswoić z informacją, że jego najlepszy przyjaciel już o wszystkim się dowiedział. Choć eks-nauczyciel starał się nie zwracać uwagi na zaloty Tonks, wszyscy dookoła już od dawna wiedzieli, co się święci. Spędzali ze sobą zdecydowanie zbyt dużo czasu.
- A więc już wiesz… - To było raczej stwierdzenie, ale Black nie omieszkał na nie zareagować.
- Stary, to widać.
- Nie dobijaj mnie z tym starym
Syriusz wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem, co zadziałało jak alarm i prawie natychmiast obudziło portret jego matki; szkaradna staruszka wytrzeszczała zapadnięte oczy i wymachiwała poszarzałymi dłońmi, dopóki Black nie doskoczył do obrazu (nadal nie kryjąc uciechy), aby zaciągnąć podgryzione przez mole zasłony. W tym samym czasie Lupin uciszył pozostałe portrety, które zbudził skowyt namalowanej Walburgii, zastawiając się nad odpowiedzią, której miał udzielić przyjacielowi. Bo „a więc już wiesz” nawet nie stało obok wyznania, jakiego spodziewał się Syriusz.
- To ty mnie nie dobijaj – syknął i zgasił peta o zmurszałą tapetę. – Jaka to różnica wieku? Dziesięć lat?
- Trzynaście…
- No i co? Skoro Tonks chce spróbować… Daj jej szansę.
Remus pozwolił sobie na dłuższe spojrzenie w kierunku dziewczyny. Stała dokładnie po środku jego pola widzenia, jakby to było zamierzone. Jakby chciała, aby na nią patrzył. Choćby przelotnie, ale patrzył. Owszem, zrezygnowała z tych krzykliwych, poszarpanych szat, starała się pilnować i nie paplała już trzy po trzy — Lupin to zauważył — ale nadal była zbyt młoda. Zbyt niedojrzała. Już prawie miał przyznać Syriuszowi rację, kiedy przypomniał sobie, że Black nigdy nie musiał zmagać się z tym, co on. Remus przeżywał katusze na myśl, że mógłby od niej wymagać, aby spędziła życie z biednym, wiecznie zmagającym się z chorobą niedorajdą.
Westchnął cicho.
- Nie obraź się Syriuszu, ale gdyby moja sytuacja była choć trochę podobna do twojej, nawet bym się nie zastanawiał – powiedział w końcu, starając się zabrzmieć tak stanowczo, jak to sobie poukładał w głowie. – Ale nie mam pracy, mieszkania, które mógłbym jej zaoferować… No i moja przypadłość. To wszystko skreśla.
Black zatrzymał wzrok trochę dłużej na zmęczonej twarzy przyjaciela. Teraz, kiedy rozmawiali sam na sam, mógł z niej odczytać wszystkie emocje, wszystkie targające nim troski, które Lupin nauczył się ukrywać pod maską nieśmiałego uśmiechu. Syriusz naprawdę mu współczuł, bo wierzył, że Remus był pierwszą osobą, która zasługiwała na miłość i szczęście.
Ale Black nie był osobą, która tak łatwo traciła pogodę ducha.
- Dobrze, ale teraz ty się nie obrażaj – odparł, odrzucając od siebie kopniakiem peta, którego upuścił na poplamioną wykładzinę. – Gdybyś przestał być takim pieprzonym egoistą, zauważyłbyś, że Tonks nie oczekuje złota czy mieszkania w centrum Londynu. Ona chce ciebie. I nie użalaj się już nad sobą, na świecie istnieje cała masa ludzi, którzy mają dużo gorzej od ciebie. Na przykład Snape. Jego nikt nie chce. Chodź.
Uśmiechnął się szeroko i wkroczył z powrotem do kuchni, gotowy na kolejną kłótnię z Mistrzem Eliksirów. Choć Lupin nadal był nieco wstrząśnięty tym dynamicznym przemówieniem przyjaciela, dostrzegł jego humorystyczną stronę i nawet się uśmiechnął, choć temat rozmowy na kolejną nadchodzącą godzinę wcale nie zapowiadał się zabawnie. Wszyscy pozajmowali swoje dawne miejsca i utkwili wzrok w Snape’ie, oczekując dalszych rewelacji. Nawet Syriusz milczał, siedząc spokojnie z wyciągniętymi przed siebie nogami i ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
- Co do zbiegłych śmierciożerców – zaczął czarnoksiężnik, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych. – Mogę bez wątpienia przyznać, że Lucjusz Malfoy pomógł im wydostać się z kraju , ale nie mam pewności co do miejsca ich pobytu. Bardzo prawdopodobne, że jest to Egipt.
Niektórzy pokiwali w ciszy głowami, inni tylko wzruszyli ramionami. Słowa Snape’a jedynie potwierdziły to, co od dawna podejrzewali (i co z całą pewnością wiedział Dumbledore), choć spodziewali się po Mistrzu Eliksirów czegoś znacznie bardziej spektakularnego. Nawet Syriusz pozwolił sobie na krótką, chłodną uwagę na ten temat, ale Snape nie ciągnął dalej tematu Bellatriks Lestrange i jej towarzyszy.
- Wykonuję tylko rozkazy Dumbledore’a, Black. Byłbym nierozsądny, gdybym sam pozwolił sobie na śmielsze kroki w tej sprawie. Bez niego wszyscy tkwimy w uśpieniu – odparł spokojnie. – I nie zapominaj, z kim mamy do czynienia. Czarny Pan jest we wszystkim lepszy od nas, dlatego zwodzenie go…
- Ale tobie się udało, Severusie – przerwał mu Artur, obawiając się kolejnego wybuchu Syriusza, który jednak wcale nie wyglądał na rozgniewanego.
- Jedynie dlatego, że Czarny Pan ślepo wierzy w swoją nieomylność. Musimy o tym pamiętać – rzekł Snape, kończąc tym samym temat Lorda Voldemorta. - Mam jeszcze jedną informację, aczkolwiek wydaje mi się mało istotna… Tonks, mówiłaś mi kiedyś o tej kobiecie… Earth Hortus, tak?
- Lock-Nah – poprawiła go szybko czarownica i rzuciła się do sterty zebranych do tego spotkania papierów. Poszperała chwilę i wyciągnęła do mężczyzny rękę z bardzo starym numerem Proroka Codziennego. – Teraz sieją propagandę, ale nie mają pojęcia, jak bardzo nam pomogli.
Uśmiechnęła się szeroko, bardzo z siebie zadowolona. Spędziła ostatnie tygodnie na przegrzebywanie starych gazet, mając nadzieję na odkrycie jakichś pozornie nieistotnych informacji, które dla Zakonu mogą okazać się narzędziem do rozwikłania pobocznych zagadek. I tak się złożyło, że Nimfadora dotarła do kilku przydatnych kluczy.
- Taki mały artykulik na przedostatniej stronie, ten pod nekrologiem – dodała.
Wszyscy wychylili się lekko do przodu, wpatrując się intensywnie w pożółkłą gazetę (może poza Billem Weasleyem, któremu Tonks zdążyła pokazać swoje znalezisko przed rozpoczęciem spotkania). Snape szybko przejrzał artykuł opatrzony maleńką fotografią brzuchatego czarodzieja z błyszczącymi zakolami i potężnymi wąsami, po czym przekazał „Proroka” dalej, aby każdy mógł się zapoznać z materiałami. Kiedy gazeta dotarła do rąk Molly Weasley, na jej pucołowatej twarzy pojawił się uśmiech. 
- Ach, faktycznie! To był bardzo głośny rozwód, pamiętasz, kochanie?
- Tak – przyznał Artur, zerkając na artykuł przez ramię żony. – Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, bo Hortus był wtedy szychą… Podobno jakiś czas temu wrócił do pracy w ministerstwie, to prawda, Kingsley?
- No… coś mi się obiło o uszy, ale jeszcze go nie widziałem.
Dyskutowali tak, dopóki gazeta nie okrążyła stołu. Kiedy wróciła do rąk właścicielki, a Tonks odłożyła ją ostrożnie na szczyt pozostałych papierów, Snape znowu się odezwał:
- Wiem tylko tyle, że Dżahmes-Meritamon utrzymuje kontakt ze swoją matką. Bywa także w Londynie, a z tego, co mi wiadomo, Earth Lock-Nah nadal mieszka w domu swojego byłego męża.
Dobrze wiedział, że ich kusił. Głos miał tak spokojny i beznamiętny, jakby mówił o pogodzie. Nie potrzebował legilimencji, aby się domyślić, co teraz działo się w głowach młodych. Spostrzegł, że Tonks po jego lewej tronie poruszyła się niespokojnie, a Bill zaczął obgryzać paznokcie. Black nauczył się już po części hamować emocje, ale Snape niemalże słyszał, jak plan kolejnej nierealnej wyprawy układał mu się pod tymi lśniącymi, cholernie zdrowymi, gęstymi włosami.  
Tym razem Moody włączył się do rozmowy.
- Już ci wspominałem, Snape, że warto byłoby wpaść na pogawędkę do tego Hortusa. Twardy był z niego skurczybyk, ale lubi ładne panienki – tu popatrzył znacząco na Tonks – więc coś z niego wyciągniemy.
Przez kuchnię przeszła fala potwierdzeń i entuzjastycznych westchnień. Szalonooki rzadko się odzywał, ale doświadczenie nauczyło pozostałych, że kiedy już zabierał głos, kończyło się to kolejnym dobrym pomysłem albo rozwiązaniem problemu, nad którym głowili się godzinami.
- Nie chcemy cię narażać, Tonks… Słyszałam, że on naprawdę oszalał…
- Molly, ja chętnie się tego podejmę – przerwała jej dziewczyna, unosząc się na krześle w podobny do Syriusza sposób. – Ustalmy szczegóły i nie marnujmy więcej czasu. Im szybciej pogadam sobie z Hortusem, tym lepiej.
Kolejny raz podczas tego wieczora poczuła tego przyjemnie napędzającego do działania ducha walki. Za takie chwile kochała działalność w Zakonie Feniksa. Wielogodzinne sterczenie nad tonami dokumentów, deliberowanie nad sprawami, które i tak ten moment pozostawały nierozwiązywalne, przesiadywanie ponurej kamienicy wypełnionej smrodem stęchlizny i spojrzeniami Stworka… To było warte nawet tych małoznaczących misji, które — w ich mniemaniu — przybliżały Zakon do zwycięstwa ze śmierciożercami. Spotkanie z Henrykiem Hortusem miało być kolejnym krokiem za nitką, na końcu której czekała upragniona wolność. Do której Tonks miała samodzielnie się przyczynić.

~*~

Tylko dwanaście stron. Ale ile można siedzieć i gadać o jednym i tym samym? Uznałam, że warto wrzucić coś o poczynaniach Zakonu Feniksa, skoro Dżahmes nieustannie grzeje tyłek w Egipcie. Z początku byłam średnio zadowolona z tego, co tu napociłam, ale potem naszła mnie pewna refleksja — macie ochotę na więcej takich szerszych wpisów traktujących o poczynaniach naszych „zakonników”?

Zaczynam betować to, co wypociłam przez ponad siedem lat blogowania. Mam już całkiem spory plan ramowy na kilkadziesiąt rozdziałów DLR, a w kolejce niecierpliwi się też Siostrzenica. Sporo do poprawy (wyznam z bólem, że prawie połowa spisu treści DLR musi zostać napisana od początku), ale osoby, które mają już za sobą tę tragedię sprzed lat, nie muszą się martwić, bo główna oś fabuły nie zmieni się. Pod setnym rozdziałem napiszę coś więcej, bo to okazja, której nie mogę zmarnować, żeby sobie znowu ponarzekać. Jak na prawdziwą Polkę przystało.