Choć lato było już tuż
tuż, a mieszkańcy Londynu zdążyli się przyzwyczaić do ciepła i słonecznego
nieba na co dzień, tego ranka byli zmuszeni znowu wyciągnąć płaszcze i
parasole. Zimne strugi deszczu spływały po dachach kamienic, wielkie jak ziarna
grochu krople bębniły w szyby, a burza była słyszalna nawet w przestronnej
piwnicy domu z numerem dwanaście przy
Grimmauld Place. Duża kuchnia z niskim, kamiennym sufitem była pełna ludzi. Do
długiego stołu dostawiono krzesła z innego pokoju, a w kominku rozpalono ogień,
przez co w piwnicy panowała duchota, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo
wszystkich zajmowała żarliwa dyskusja. W kuchni aż gęsto było od dynamicznej
gestykulacji, głośnych okrzyków — to pochlebczych, to krytycznych — oraz
szamotaniny z papierami. Wyczyszczony do szarości blat zawalono mieszaniną
planów, cudem zdobytych dokumentów, masą opróżnionych butelek po kremowym piwie
i talerzy z resztkami jabłecznika, który Molly Weasley upiekła specjalnie na to
spotkanie, a dookoła stołu stłoczyli się członkowie Zakonu Feniksa. Każdy
próbował przekonać resztę do swoich pomysłów i czynił to bardzo głośno, przez
co w pomieszczeniu brzęczało jak w ulu, ale najgłośniej i najbardziej burzliwie
grzmiał Syriusz Black — pierwszy raz od wielu tygodni w tym wielkim,
pustym domu było tyle znajomych osób. Black czuł się wspaniale i był w swoim
żywiole.
- Najbezpieczniej będzie po prostu poczekać, aż sprawa przycichnie, a
Umbridge przestanie zwracać uwagę na Harry’ego – rzekł podniesionym głosem pan
Weasley.
Wybrał jak zwykle bezpieczną opcję, wzbudzając w zgromadzonych kolejną
falę sprzeciwu; najbardziej rozgniewał się oczywiście Syriusz, który miał
serdecznie dość „po prostu czekania” i tego, co „najbezpieczniejsze”.
- Arturze, Dumbledore zniknął, a Harry jest zdany na łaskę Ropuchy!
Wiem, że nie możemy go zabrać z Hogwartu, ale nie możemy też udawać, że nic się
nie stało – oburzył się i wychylił mocno do przodu, przypadkowo strącając ze
stołu butelkę z resztką kremowego piwa. Nawet nie poczuł, jak płyn opryskał mu
buty.
- W Hogwarcie jest Minerwa… i Severus… - zaczął Lupin, ale Black nie
dał mu dokończyć:
- Snape! Snape. Chyba
żartujesz, Remusie, że ten człowiek –
ostatnie słowo niemalże wypluł – kiedykolwiek myślał o Harrym… No, chyba że
o tym, żeby mu zaszkodzić. Trzeba się
jakoś skontaktować z Dumbledore’em, będę to powtarzał jak mantrę, tylko on może
mieć jakiś wpływ na Knota.
Lupin wymienił z panem Weasleyem porozumiewawcze spojrzenia i obaj
westchnęli; każdy w tej kuchni wiedział, że Syriusz był w gorącej wodzie kąpany
i najpierw kierował się sercem, a dopiero grubo po fakcie decydował się na
przemyślenie całej sprawy, dlatego do jego propozycji wszyscy podchodzili
raczej z rezerwą, a już zwłaszcza wtedy, kiedy chodziło o Harry’ego.
- Dumbledore już od roku nie ma wpływu na Knota, dobrze o tym wiesz –
powiedział Artus Weasley, kiedy Black przestał się przekrzykiwać z Billem o
miejsce domniemane miejsce pobytu dyrektora Hogwartu. – Musimy mu zaufać, Albus
wie, co robi. Harry również. Odnoszę wrażenie, że macie go za naiwniaka, który
nie potrafi zrobić użytku z rozsądku, a przecież udało mu się uciec przed Sami-Wiecie-Kim.
I to dwa razy.
Wszyscy na moment zamilkli po tym krótkim przemówieniu, nawet Syriusz
opadł z powrotem na swoje krzesło, a twarz mu złagodniała, choć wciąż był
bardzo poirytowany bezczynnością swoich kolegów. Wydawało mu się, że tylko on zdawał
sobie sprawę z powagi sytuacji, a pozostali członkowie Zakonu traktowali
zniknięcie Dumbledore’a jak urlop.
Jakbyśmy mogli
sobie na to pozwolić, pomyślał, nie szczędząc sobie sarkazmu.
- Nie wszystko można rozwiązać wojaczką, to metoda godna
śmierciożerców. – Dopiero Lupin przerwał tę niezręczną ciszę, choć wybrał sobie
bardzo niefortunny argument, ponieważ Syriusz na nowo wyprostował się na
krześle, urażony, że Remus ma czelność przyrównywać jego ambicje do czynów
śmierciożercy.
- A wiecie – zaczęła prędko Tonks, zauważywszy, że zbliża się kolejna
awantura – że Umbridge nie może dostać się do gabinetu dyrektora? Podobno była
wściekła, przez pół dnia próbowała przekonać gargulca, żeby wpuścił ją do
środka, ale ten ją olał.
Zakryła usta dłońmi i zachichotała, a inni z ulgą jej zawtórowali.
Tego dnia miała krótkie, czarne włosy, które delikatnie połyskiwały fioletem.
Wyglądała ładnie, ale ciemny kolor i poważna, przeciętna szata nieco ją
postarzały — nikt nie wiedział, że Tonks miała w tym swój cel.
Żartobliwa wzmianka o Umbridge trochę rozładowała atmosferę, a Lupin i
Bill Weasley prędko podłapali temat, ale Syriusz wciąż wyglądał na obrażonego
tymi wydumanymi insynuacjami. Przez chwilę większość naśmiewała się złośliwe z
Dolores, choć każdy nadal miał na uwadze powagę niedokończonego tematu Albusa
Dumbledore’a. Ciężko było im radzić o czymkolwiek istotnym, bo bez swojego
przewodnika czuli się jak dzieci we mgle. Bezpieczna propozycja Artura Weasleya
wydawała się jedynym rozwiązaniem, przynajmniej na obecną chwilę. Wieści o
Gwardii Dumbledore’a już dawno się rozniosły — każdy jednoczenie
podziwiał Harry’ego za odwagę i pomysłowość, ale i miał do niego żal, bo przez
tę pochopną decyzję ucierpieli wszyscy. Nie tylko dzieciaki, które musiały
odrabiać u Umbridge szlabany, ale i członkowie Zakonu Feniksa. Dlatego teraz
ciężko było im nie myśleć o Harrym jak o głównym winowajcy. No, może poza Molly
Weasley, która prędzej pozwoliłaby położyć się dzieciom spać bez kolacji, niż
zaakceptować występek młodego Gryfona.
- Knot już kazał przeszukać mieszkanie Dumbledore’a – wycharczał
Moody; średnio bawiło go marnowanie czasu na żarty o Dolores Umbridge. –
Głupiec sądził, że Dumbledore tak po prostu wróci do domu i będzie grzecznie
czekał, aż aurorzy zapukają do jego drzwi.
Przez tłumek czarodziejów znowu przewinęła się fala wymruczanych
żartów i pojedynczych śmiechów; Moody zacisnął pobliźnione wargi. Tymczasem
Lupin odchrząknął znacząco i powiedział:
- Jesteśmy tak samo naiwni, jak Knot. Wydaje mi się, że Dumbledore nie
zaprząta sobie głowy ministerstwem, ale myśli przyszłościowo. Przypuszczam, że
udał się na jakąś misję, której sens jest oczywisty tylko dla niego, a my
możemy tylko czekać, aż się z nami skontaktuje.
Wszyscy poza Arturem popatrzyli po sobie z rozbawieniem, po czym
zlustrowali Lupina wzrokiem wyrażającym pobłażliwe zdziwienie, jakby ten
wypowiedział jakiś średnio zabawny dowcip. Molly pozwoliła sobie nawet na ciche
prychnięcie.
- Nie uważasz, że to bardzo nierozsądne? – zapytała śpiewnie.
- Mowa przecież o Dumbledorze – odparł Lupin, a pan Weasley przytaknął
jednym skinieniem głowy.
Nie rozumieli poczynań swego mentora i, choć znali go już tak długo,
nadal nie do końca ufali jego zamiarom, mimo że Dumbledore nigdy ich nie
zawiódł. Wielu nie potrafiło przyjąć do świadomości, że ten człowiek naprawdę
myślał jaśniej niż oni.
- W takim razie dlaczego nikogo nie uprzedził o swoich planach? –
wyrwała się głupio Tonks, jakby naprawdę oczekiwała, że ktoś zna odpowiedź na
jej pytanie.
Moody pomyślał dokładnie tak samo, bo zagrzmiał:
- Nie sądzę, aby Dumbledore uważał za stosowne tłumaczyć się komuś ze
swoich zamiarów. Przecież to Dumbledore! Choć nie przeczę, że to by wiele
ułatwiło.
Uwaga Szalonookiego wywołała w obecnych krótką salwę nerwowego
chichotu, choć tak naprawdę nikomu nie było do śmiechu. Każdy czuł niepokój i
na swój sposób to maskował. Choć wszyscy wykonywali swoje zadania bez
konsultacji z Dumbledore’em, jego zniknięcie w pewien sposób zamroziło ich
aktywność, jakby dyrektor Hogwartu stał się energią, która napędzała członków
Zakonu Feniksa. Każdy był tym rozwiązaniem przybity, może z wyjątkiem Syriusza,
któremu to nawet trochę odpowiadało. Nareszcie miał przyjaciół przy sobie.
- A co myślicie o tym, że Dumbledore wyruszył do Egiptu? – zagadnął
ich Bill.
- Dlaczego akurat do Egiptu? – zdziwiła się Tonks, a najstarsi
członkowie Zakonu popatrzyli na nią, nawet nie próbując ukryć surowości w
spojrzeniach.
- Tam ma swoją pieczarę Czarny Pan – mruknął Moody, a jego
czarodziejskie oko obróciło się w oczodole w kierunku drzwi, podczas gdy
normalne nadal patrzyło na najmłodszą czarownicę, która mruknęła pod nosem
jakieś niewyraźne „aha”.
- Ja raczej nazwałbym to pałacem – rzekł Kingsley, który tego wieczora
milczał w każdej omawianej sprawie. Wszyscy zwrócili na niego wzrok, mając
słuszne wrażenie, że Shacklebolt wie na ten temat coś więcej. – Ministerstwo
podejrzewa Syriusza o pomoc w ucieczce „drużyny Bellatriks” – wykonał w
powietrzu gest imitujący cudzysłów – ale nawet sam Knot w to nie wierzy, choć
bardzo by chciał. Nikt nie wie, gdzie ukrywają się zbiegli śmierciożercy, ale
udało mi się ustalić, że z pewnością nie przebywają na terenie Wielkiej
Brytanii.
Choć większość zgromadzonych doskonale znało tę informację, komentarz
Kingsleya wywołał niemałe emocje, jak zresztą prawie każdy temat poruszany na
tym spotkaniu. Zniknięcie Dumbledore’a znacznie rozdmuchało spokój nawet tych
najtwardszych i najbardziej opanowanych członków Zakonu. Tylko Moody zdawał się
doskonale panować nad strachem, do którego nie przyznawał się nawet przed samym
sobą.
- Skoro tak, to jakim cudem opuścili kraj? Przecież nie można się tak
po prostu teleportować na drugi koniec świata…! – oburzyła się Tonks.
- A jak myślisz? – zapytał Lupin, nie maskując ostrości w tonie swego
głosu; dziewczyna zarumieniła się lekko. – Lucjusz Malfoy jest szwagrem
Bellatriks, byłbym skłonny się założyć, że maczał w sprawie te swoje pozłacane
paluszki.
Nikt już nie mógł powiedzieć na ten temat czegoś nowego, bo sprawa
ucieczki śmierciożerców została już tak wytarta i tak dokładnie omówiona, że
nawet Moody wpadł w błędne koło i zaczął snuć coraz dziwniejsze historie, które
nie trzymały się kupy, a reszta głupio mu wtórowała. Niemniej jednak prawie
każdy wybałuszył na Lupina oczy, bo ten unikał sarkastycznych określeń, od których
z kolei nie stronił Black.
- Ciężko będzie mu cokolwiek udowodnić, Lucjusz bardzo się pilnuje –
mruknął Kingsley. – Widzę, jak się przechadza z Knotem po korytarzach
ministerstwa i puszy się jak te jego pawie. Byłbym zaskoczony, gdyby się
okazało, że nie zastosował jakichś swoich sztuczek na Knocie… Jestem pewien, że
pomógł swoim kompanom dostać się do Egiptu, a tam… No cóż, mają wolną rękę.
Ten komentarz nie spotkał się z aprobatą młodszych czarodziejów,
podczas gdy ci starsi po prostu spokojnie przyjęli słowa Kingsleya do
wiadomości — już dawno przestali się oszukiwać, że Lucjusz Malfoy
kiedykolwiek był po ich stronie. Syriusz uniósł się niespokojnie na swoim
krześle, Bill rzucił jakieś bluźnierstwo, które rozeźliło jego matkę, a
Nimfadora zawołała:
- A ci wszyscy ludzie? Jak oni mogą się godzić na takie zło?
Szczere oburzenie dziewczyny bardzo rozczuliło Lupina. Złapał się
nawet na lekkim, pobłażliwym uśmiechu, który szybko zamaskował zaciśnięciem ust
i zmarszczeniem brwi; Syriusz zauważył to gorące spojrzenie przyjaciela, ale
twarz nawet mu nie drgnęła.
- Tonks, to są zupełnie inni ludzie, zupełnie inna kultura… - zaczął
Kingsley, ale Szalonooki natarczywie mu przerwał:
- Oni są całkowicie opętani wiarą. Dla Allaha zrobią wszystko, źle
interpretują Koran i usprawiedliwiają morderstwa boskim słowem!
- Szalonooki, nie generalizuj…
- To nie są żadne stereotypy, Remusie! – zaryczał Moody, trzaskając
gruzłowatą pięścią w blat stołu. – Voldemort wybrał sobie idealną krainę, nie
ma co, oni są wszyscy siebie warci! Ale najgorsi są nomadzi. Cholerne ciemniaki
żyją dziko na pustyni i wierzą w starych bogów. Są sakramencko niebezpieczni,
życie nie ma dla nich żadnego znaczenia.
Wyraziste przemówienie Szalonookiego zrobiło na zgromadzonych ogromne
wrażenie; wszyscy utkwili w nim wzrok i wstrzymali oddech, ale czarodziej nie
miał już nic więcej do powiedzenia. Przynajmniej w tej chwili, bo wiedział, że
kiedy już przyjdzie Snape (a przyjdzie na pewno), znowu rozpęta się piekło,
pełno będzie okrzyków niedowierzania. Od pewnego czasu miał wrażenie, że tylko
on zdawał sobie sprawę z tego, jak daleko Voldemort zabrnął w swojej wędrówce
ku nieśmiertelności i jaką granicę przekroczył. Nie miał pojęcia, co takiego
działo się teraz w kwaterze Czarnego Pana (choć dałby sobie uciąć drugą nogę,
że Snape za moment ich łaskawie oświeci), ale był pewien, że nawet
Dumbledore’owi zjeżyłby się włos na karku, gdyby przyszło mu na to patrzeć.
Żołądek skręcił mu się nieprzyjemnie, a wściekłość wypełniła Moody’ego aż po
samo gardło, że miał ochotę pozabijać wszystko, co związane z tymi plugawymi
obrządkami.
Wszyscy patrzyli na byłego aurora, ale ten nic już nie powiedział,
więc głos na nowo zabrał Kingsley:
- Uważam, że nie ma sensu nad tym dumać, dopóki nie przyjdzie Snape.
Wszyscy milcząco się z nim zgodzili, kiwając głowami i mrucząc pod
nosami, choć sama wzmianka o Snape’ie znacznie obniżyła średnią dobrego humoru
panującego w kuchni. Najbardziej niezadowolony był oczywiście Syriusz, choć w
środku czuł jakieś przyjemnie napięcie związane z oczekiwaniem na dawnego kolegę — nareszcie będzie mógł
bezkarnie wywołać kłótnię i poużywać sobie na kimś, uniknąwszy jednocześnie
wyrzutów sumienia.
Dłuższą chwilę przyjemnej ciszy przerwało nieśmiałe pytanie Tonks:
- A może… może to jest właśnie to? Może powinniśmy sobie dać spokój z
Knotem i jego przydupasami, a zająć się Egipskim Ministrem Magii? Spróbować go…
przekonać…?
Choć nikt nie śmiał wątpić w inteligencję Nimfadory, jej
zwerbalizowany pomysł zabrzmiał tak, jakby padł z ust kogoś starszego i
bardziej obeznanego w „ważnych sprawach”, o których zazwyczaj mówili. Lupin
pozwolił sobie na uśmiech, którym zwykle raczył Hermionę Granger, kiedy
poprawnie i z niesamowitą dokładnością odpowiadała na jego pytania podczas
lekcji obrony przed czarną magią. Reszta pokiwała głowami lub wydęła usta i
uniosła z uznaniem brwi, tylko Molly Weasley zrobiła kwaśną minę, bo od razu
się domyśliła, komu przypadnie ów zaszczyt kolejnej podróży do Kairu. Jakby jej
najstarszy syn nie miał dosyć zagranicznych wyjazdów. Tonks rozdziawiła usta ze
zdziwienia.
- To jest plan! – ucieszył się Syriusz, a twarz dziewczyny pokrył
ładny rumieniec.
- Nie ekscytuj się tak, Black. Myślisz, że Tonks odkryła Amerykę? –
Nie trzeba było podnosić oczu, aby rozpoznać osobę, do której należał ten
ironiczny komentarz.
Szum w zatłoczonej kuchni przerwało (nie do końca) niespodziewane
przybycie Snape’a. Wszedł bezszelestnie i przez chwilę przysłuchiwał się
ożywionym pomrukom, powstrzymując drwiący uśmieszek. Kiedy tylko namierzono
jego przemoczoną obecność u szczytu trzystopniowych schodów z kamienia,
atmosfera w nisko sklepionym pomieszczeniu natychmiast zgęstniała. Członkowie
Zakonu siedzieli w kuchni od ponad trzech godzin i nikt się go już nie
spodziewał (Syriusz starał się ukryć rozczarowanie, kiedy Molly podała akurat
tyle talerzyków z jabłecznikiem, ile było osób), a te ożywione dumania nad
planami Lorda Voldemorta i Dumbledore’a sprawiały im dziwną przyjemność,
pozwalając na chwilę oderwać się od przykrych faktów. Pojawienie się Snape’a
oznaczało konfrontację z prawdą.
- No tak, Snape. Jak zwykle spóźniony… - burknął pod nosem Black, ale
w tym samym czasie odezwał się pan Weasley, więc profesor nie odpowiedział na
zaczepkę:
- Siadaj, Severusie! Molly, zrób herbatę.
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko jednym stanowczym „dziękuję”
powstrzymał panią Weasley przed rzuceniem się w kierunku czajnika (widok
mokrego płaszcza przybysza i jego klejących się do twarzy włosów wywołał w niej
przypływ matczynej empatii) i przyciągnął sobie jedno z trzech porzuconych w
kącie krzeseł, robiąc przy tym taką minę, jakby chciał zaznaczyć, że nie jest
to odpowiednia chwila na picie herbaty. Nawet nie zdjął podróżnego płaszcza,
tylko wysuszył go jednym prostym zaklęciem. Spoczął ciężko między Billem a
Tonks, mając Blacka dokładnie naprzeciwko siebie. Syriusz stwierdził z
poirytowaniem, że Snape robił wszystko, aby podkreślić, jak to on nie ma czasu.
- Tak? – zagadnął wszystkich, patrząc znacząco na Lupina. – Z tego, co
zdążyłem już usłyszeć, niewiele mnie ominęło.
- Ty to sobie zawsze znajdziesz moment, żeby poudawać, jaki to jesteś
ważny i wszechwiedzący – wtrącił się Syriusz, zanim ktokolwiek zdążył się
odezwać.
Mistrz Eliksirów nawet się nie skrzywił, choć poczuł, jak gorąco
uderzyło mu do głowy w momencie, kiedy Black otworzył usta. Nie zamierzał tym
razem dać mu się sprowokować, zwłaszcza że na dzisiejsze spotkanie przybył
Moody i Kingsley, których Snape poważał. Poza tym miał wszystkim do przekazania
ciekawostki, dzięki którym z pewnością miał zyskać w ich oczach. Od lat
zależało mu na uznaniu innych, choć przez lata starał się to wyprzeć w
najciemniejsze piwnice podświadomości.
- Szkoda, że jesteś taki zatwardziały, Black. Innym razem pewnie
domyśliłbyś się, że Dumbledore z pewnych pobudek nie dzieli się z tobą ze
wszystkim, co mu przyjdzie do głowy – odparł i w jednej chwili przestał zwracać
na Syriusza uwagę.
Mężczyzna już któryś raz z kolei uniósł się na krześle, ale zanim
zdążył się odgryźć, Remus zwrócił się do Snape’a tak głośno, aby zagłuszyć
ewentualne mruknięcia rozjuszonego kolegi:
- Rozmawialiśmy o Harrym i Voldemorcie – Molly i Tonks skrzywiły się
nieznacznie – no i o Dumbledorze oczywiście. Nikt nie był przygotowany na jego
zniknięcie.
Ten sztampowy komentarz nie zbył Snape’a z tropu ani na chwilę.
Wystarczyło kilka sekund, aby Mistrz Eliksirów odszukał w umyśle Lupina to, co
go interesowało. Tym razem pozwolił sobie na krótki uśmieszek, który nie objął
zimnych oczu.
- Igracie z ogniem – rzekł cicho i spojrzał śmiało na Blacka, który
nadal wiercił się na krześle, próbując zapanować nad wściekłością. – Chyba nie
jesteście takimi głupcami – tu popatrzył na Syriusza i Tonks – aby sądzić, że
uda się wam włamać do pałacu i porwać
królową.
- Jaka tam z niej królowa… – mruknął Moody, ale nikt na to nie
odpowiedział.
Oczy Snape’a zamigotały w ciepłym półmroku na widok miny Syriusza;
nauczyciel już dawno zauważył, że od jakiegoś czasu działał na Blacka jak
czerwona płachta na byka, a jego niechęć pogłębiła się jeszcze bardziej, kiedy
Harry został skazany na lekcje oklumencji. Snape nie krył się ze swoimi
odczuciami co do tych zajęć, które już od pierwszych minut okazały się klapą,
ale wszyscy zachowywali wobec tego uporczywe milczenie. Tylko Lupin na samym
początku podpytał go raz czy dwa o postępy Pottera, a Mistrz Eliksirów nie
szczędził mu przekoloryzowanych szczegółów.
- Severusie, to były tylko takie hipotetyczne…
- Ale dlaczego? – Syriusz drgnął niespokojnie, a Remus westchnął
cicho, żałując, że w ogóle się odezwał. – Przecież jesteś tam mile widziany,
Snape. Wejść do zamku, obezwładnić ją, przywieźć do Anglii… Co to dla ciebie!
Śmierciożerca uśmiechnął się kwaśno na sarkastyczną uwagę Blacka. Choć
wiedział, że był to tylko pusty komentarz, z przyjemnością pomyślał o Syriuszu
jak o naiwnym głupcu. Nie zdążył jednak zwerbalizować kolejnej tego wieczora
riposty, bo pani Weasley szybko zapytała:
- A no właśnie… Severusie, udało ci się czegoś dowiedzieć? To prawda,
że ON opuścił Egipt i szwenda się
teraz po Wielkiej Brytanii?
- Przeważnie kursuje pomiędzy Anglią i Egiptem. Skutecznie urabia
ludzi na miejscu – odparł chłodno i kolejny raz zerknął na Blacka. – Oczywiście
mam nowe informacje. Ja w przeciwieństwie do niektórych pracuję na bieżąco… I to nie bez narażania się. Jeśli
naprawdę poważnie wzięliście pod uwagę porwanie Dżahmes-Meritamon, to dobrze
wam radzę, odstąpcie od tego pomysłu. Po pierwsze: co wam to da? A po drugie:
niedawno urodziła dziecko. Książę Silas i jego matka są dobrze chronieni,
wszystko jest pod kontrolą. Każda odwiedzająca królestwo osoba, każdy szept,
każdy pierd robola. To misja samobójcza.
Słowa Snape’a wywołały prawdziwą burzę komentarzy. W tej kuchni już
dawno nie było tak głośno i chyba już nikt nie zważał na
kurtuazyjność — przekleństwa często padały z męskich ust, a pani
Weasley nawet nie pomyślała o tym, żeby kogokolwiek upomnieć. Syriusz zacisnął
pięści i wyrzucił w przestrzeń kolejną „kurwę”, a Lupin wychylił się ku niemu i
chwycił go za ramię, szepcząc coś uspokajającego. Jako jedyny nie dał się ponieść
emocjom. Kingsley zaczął przekrzykiwać się z Billem i Moodym, Tonks zasłoniła
dłonią usta, natomiast Molly zaczepiła męża, szarpiąc go nerwowo za rękaw:
- Boże… Biedne dziecko! Można by było spróbować wyciągnąć je z tego
gniazda żmij, nie wyobrażam sobie, żeby niewinne dziecko… nie!
- Przecież mówiłem, że to
tylko gadanie! – zagrzmiał Szalonooki, ale nikt go nie słuchał.
Gwar musiał sam rozejść się po kątach, nie było innej rady. Krzyki
trochę ucichły, kiedy Syriusz przestał przeklinać, ale wciąż było słychać
szepty i buntownicze pomruki; Tonks nawet zaproponowała, że warto byłoby
przemyśleć tę rzuconą przez Molly uwagę. Jej również zrobiło się przykro na
myśl o niewinnym dziecku.
- Czy to w ogóle możliwe? Żeby on…? – zapytał Remus, krzywiąc się na samą
myśl.
Był wstrząśnięty tym, co usłyszał, a po minie Snape’a wywnioskował, że
to nie wszystkie rewelacje, które mieli dzisiaj poznać. Poczuł, że percepcyjnie
zbliża się do tej granicy, której nigdy w życiu nie chciał mieć na swoim
horyzoncie.
- Najwyraźniej. – Śmierciożerca uśmiechnął się na widok bladej twarzy
Lupina. – I wygląda na to, że Czarnemu Panu spodobała się rola ojca.
Zaangażował się też w życie królestwa. Obawiam się, że pewnego dnia spróbuje
podbić Egipt.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z niedorzeczności swoich słów.
Pozostali też to spostrzegli, bo popatrzyli po sobie z nerwowym rozbawieniem, a
Bill pozwolił sobie nawet na parsknięcie, które miało imitować śmiech.
- Podbić Egipt? – powtórzył Syriusz i również się zaśmiał. – Chyba przeceniasz
swego pana, Snape.
- Na twoim miejscu nie lekceważyłbym planów Czarnego Pana, to
nierozsądne.
- A no właśnie, Severusie – wtrąciła się Molly, patrząc niepewnie w
czarne oczy czarodzieja. Jego silne trochę ją przygasiło, ale ciągnęła dalej: -
Nadal nie możesz wypowiedzieć nazwy tego miejsca? Czy choćby przekazać nam jej
w inny sposób?
- Nie jestem Strażnikiem Tajemnicy – rzekł. – Królestwo strzegą
starożytne czary, których przełamanie nie jest takie proste. Między innymi
dlatego porwanie kogokolwiek z tego miejsca jest niemożliwe, Black.
Typowe, pomyślał,
hamując kolejny z wielu pogardliwych uśmieszków, który pchał się mu na usta. Patrzył
spokojnie na Syriusza i zastanawiał się, jak on mógł znosić siebie samego.
Mężczyzna znów rzucił jakąś dygresję, która miała dopiec jemu, Snape’owi, ale
po raz setny to po nim spłynęło. Czasami — bardzo, bardzo rzadko,
prawie nigdy — bywały takie chwile, że w jego głowie (nie w sercu, w
głowie, bo on przecież nigdy nie kierował się sercem) pojawiał się prawie niewyczuwalny
cień współczucia dla tego wraku człowieka. Postradać życie dla przyjaciół.
Snape uznał, że ta głupota była jedną z najgorszych, przez którą można
zaprzepaścić wolność. I tak Black trafił z deszczu pod rynnę. A przecież
wystarczyło obrać słuszną stronę — swoją własną.
Minęło jeszcze kilkanaście minut, zanim skończyła się gadanina o
wszystkim i o niczym. Mistrz Eliksirów zdążył się już nasłuchać o swojej
obłudzie. Pół roku wcześniej te uszczypliwe docinki i komentarze wtykane
wszędzie, gdzie tylko się dało, za każdym razem wyprowadzały go z równowagi,
lecz teraz Black mógł sobie tylko strzępić język. Snape był ponad to.
- To może zrobimy sobie krótką przerwę? – zaproponował Artur,
odsuwając się dziarsko razem z krzesłem od stołu.
Animozja bijąca od Syriusza była wręcz fizycznie wyczuwalna.
- Ale naprawdę krótką – odparł profesor.
W kuchni znów zrobił się szum, ale tym razem piwnicę wypełniły wesołe
pogawędki i ziewania, kilka osób przeciągnęło się na krzesłach, inni wstali,
żeby rozprostować kości po ponad trzygodzinnym seansie z Harrym, Voldemortem,
Dumbledore’em i Knotem. Choć wszyscy chcieli posłuchać dalszych opowieści
Snape’a, byli już znużeni siedzeniem w tej ponurej, dusznej kuchni i znoszeniem
nieciągnącej się szermierki słownej dwóch nieznoszących się czarodziejów.
Syriusz wyszedł na korytarz razem z Remusem. Kiedy otworzył drzwi,
twarz owionęło mu przyjemnie chłodne powietrze cuchnące kurzem. Zignorował
smród i wyciągnął z kieszeni niewielką, pozłacaną papierośnicę. Otworzył ją i
wyciągnął w kierunku Lupina, ale ten grzecznie podziękował, więc Black wyciągnął
jednego ręcznie skręcanego papierosa i zapalił. Zapach dymu natychmiast
zdominował smród zakurzonego korytarza.
- Mówiłeś, że rzucasz…
- Ech, ile to już razy! – zaśmiał się Syriusz, przytrzymując zębami
filtr. – Ale ze Stworkiem i tą starą wariatką na ścianie fajeczka sama ciśnie
się do rączek.
Przez moment cicho rechotali, uważając, aby nie zbudzić drzemiącego w
ramach portretu pani Black. Ale tak naprawdę tylko Syriusz się śmiał; Remus
udawał, że bardzo go bawi żarcik przyjaciela, lecz w głowie nadal miał
nieobecność Dumbledore’a. Czasami zazdrościł Wąchaczowi tego niezdrowego
optymizmu, to była właśnie jedna z takich chwil, kiedy Lupin niemal wyłaził ze
skóry, próbując jak najwięcej pojąć, a jego Syriusz tak po prostu bawił się
papierosem.
Przez dłuższą chwilę stali w milczeniu, każdy wpatrzony w inną stronę.
- Wierzysz w to, co powiedział Severus? – zapytał Lupin, mając
nadzieję, że kiedy jego przyjaciel już sobie ponarzeka, podczas dalszej części
dyskusji będzie trochę spokojniejszy.
- A, daj spokój, same bajduły wyssane z palca – prychnął Black i
wsadził papierosa do ust. Przez dłuższą chwilę z przyjemnością zaciągał się
dymem, a kiedy wypuścił do z płuc, dodał: - Knuta bym nie dał za to jego
gadanie. Lepiej opowiadaj, co z wami.
Wskazał podbródkiem na stojącą w progu Tonks, która przysłuchiwała się
ze średnim zainteresowaniem temu, co opowiadał Bill. Oni też chcieli mieć już
za sobą tę naciąganą przerwę i omówić interesujące fakty, z którymi przybył
Snape.
Remus bardzo chciał ukryć przed przyjacielem zmieszanie, ale Syriusz
znał go zbyt dobrze, aby przeoczyć ten delikatny rumieniec i pionową zmarszczkę
między brwiami. Postanowił więcej nie naciskać i dać się Lupinowi oswoić z
informacją, że jego najlepszy przyjaciel już o wszystkim się dowiedział. Choć
eks-nauczyciel starał się nie zwracać uwagi na zaloty Tonks, wszyscy dookoła
już od dawna wiedzieli, co się święci. Spędzali ze sobą zdecydowanie zbyt dużo
czasu.
- A więc już wiesz… - To było raczej stwierdzenie, ale Black nie
omieszkał na nie zareagować.
- Stary, to widać.
- Nie dobijaj mnie z tym starym…
Syriusz wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem, co zadziałało jak
alarm i prawie natychmiast obudziło portret jego matki; szkaradna staruszka
wytrzeszczała zapadnięte oczy i wymachiwała poszarzałymi dłońmi, dopóki Black
nie doskoczył do obrazu (nadal nie kryjąc uciechy), aby zaciągnąć podgryzione
przez mole zasłony. W tym samym czasie Lupin uciszył pozostałe portrety, które
zbudził skowyt namalowanej Walburgii, zastawiając się nad odpowiedzią, której
miał udzielić przyjacielowi. Bo „a więc już wiesz” nawet nie stało obok
wyznania, jakiego spodziewał się Syriusz.
- To ty mnie nie dobijaj – syknął i zgasił peta o zmurszałą tapetę. –
Jaka to różnica wieku? Dziesięć lat?
- Trzynaście…
- No i co? Skoro Tonks chce spróbować… Daj jej szansę.
Remus pozwolił sobie na dłuższe spojrzenie w kierunku dziewczyny.
Stała dokładnie po środku jego pola widzenia, jakby to było zamierzone. Jakby
chciała, aby na nią patrzył. Choćby przelotnie, ale patrzył. Owszem,
zrezygnowała z tych krzykliwych, poszarpanych szat, starała się pilnować i nie
paplała już trzy po trzy — Lupin to zauważył — ale nadal
była zbyt młoda. Zbyt niedojrzała. Już prawie miał przyznać Syriuszowi rację,
kiedy przypomniał sobie, że Black nigdy nie musiał zmagać się z tym, co on.
Remus przeżywał katusze na myśl, że mógłby od niej wymagać, aby spędziła życie
z biednym, wiecznie zmagającym się z chorobą niedorajdą.
Westchnął cicho.
- Nie obraź się Syriuszu, ale gdyby moja sytuacja była choć trochę
podobna do twojej, nawet bym się nie zastanawiał – powiedział w końcu, starając
się zabrzmieć tak stanowczo, jak to sobie poukładał w głowie. – Ale nie mam
pracy, mieszkania, które mógłbym jej zaoferować… No i moja przypadłość. To
wszystko skreśla.
Black zatrzymał wzrok trochę dłużej na zmęczonej twarzy przyjaciela.
Teraz, kiedy rozmawiali sam na sam, mógł z niej odczytać wszystkie emocje,
wszystkie targające nim troski, które Lupin nauczył się ukrywać pod maską
nieśmiałego uśmiechu. Syriusz naprawdę mu współczuł, bo wierzył, że Remus był
pierwszą osobą, która zasługiwała na miłość i szczęście.
Ale Black nie był osobą, która tak łatwo traciła pogodę ducha.
- Dobrze, ale teraz ty się nie obrażaj – odparł, odrzucając od siebie
kopniakiem peta, którego upuścił na poplamioną wykładzinę. – Gdybyś przestał
być takim pieprzonym egoistą, zauważyłbyś, że Tonks nie oczekuje złota czy
mieszkania w centrum Londynu. Ona chce ciebie. I nie użalaj się już nad sobą,
na świecie istnieje cała masa ludzi, którzy mają dużo gorzej od ciebie. Na
przykład Snape. Jego nikt nie chce. Chodź.
Uśmiechnął się szeroko i wkroczył z powrotem do kuchni, gotowy na
kolejną kłótnię z Mistrzem Eliksirów. Choć Lupin nadal był nieco wstrząśnięty
tym dynamicznym przemówieniem przyjaciela, dostrzegł jego humorystyczną stronę
i nawet się uśmiechnął, choć temat rozmowy na kolejną nadchodzącą godzinę wcale
nie zapowiadał się zabawnie. Wszyscy pozajmowali swoje dawne miejsca i utkwili
wzrok w Snape’ie, oczekując dalszych rewelacji. Nawet Syriusz milczał, siedząc
spokojnie z wyciągniętymi przed siebie nogami i ramionami skrzyżowanymi na
klatce piersiowej.
- Co do zbiegłych śmierciożerców – zaczął czarnoksiężnik, wodząc
wzrokiem po twarzach zebranych. – Mogę bez wątpienia przyznać, że Lucjusz
Malfoy pomógł im wydostać się z kraju , ale nie mam pewności co do miejsca ich
pobytu. Bardzo prawdopodobne, że jest to Egipt.
Niektórzy pokiwali w ciszy głowami, inni tylko wzruszyli ramionami.
Słowa Snape’a jedynie potwierdziły to, co od dawna podejrzewali (i co z całą
pewnością wiedział Dumbledore), choć spodziewali się po Mistrzu Eliksirów
czegoś znacznie bardziej spektakularnego. Nawet Syriusz pozwolił sobie na
krótką, chłodną uwagę na ten temat, ale Snape nie ciągnął dalej tematu
Bellatriks Lestrange i jej towarzyszy.
- Wykonuję tylko rozkazy Dumbledore’a, Black. Byłbym nierozsądny,
gdybym sam pozwolił sobie na śmielsze kroki w tej sprawie. Bez niego wszyscy
tkwimy w uśpieniu – odparł spokojnie. – I nie zapominaj, z kim mamy do
czynienia. Czarny Pan jest we wszystkim lepszy od nas, dlatego zwodzenie go…
- Ale tobie się udało, Severusie – przerwał mu Artur, obawiając się
kolejnego wybuchu Syriusza, który jednak wcale nie wyglądał na rozgniewanego.
- Jedynie dlatego, że Czarny Pan ślepo wierzy w swoją nieomylność.
Musimy o tym pamiętać – rzekł Snape, kończąc tym samym temat Lorda Voldemorta.
- Mam jeszcze jedną informację, aczkolwiek wydaje mi się mało istotna… Tonks,
mówiłaś mi kiedyś o tej kobiecie… Earth Hortus, tak?
- Lock-Nah – poprawiła go szybko czarownica i rzuciła się do sterty
zebranych do tego spotkania papierów. Poszperała chwilę i wyciągnęła do mężczyzny
rękę z bardzo starym numerem Proroka
Codziennego. – Teraz sieją propagandę, ale nie mają pojęcia, jak bardzo nam
pomogli.
Uśmiechnęła się szeroko, bardzo z siebie zadowolona. Spędziła ostatnie
tygodnie na przegrzebywanie starych gazet, mając nadzieję na odkrycie jakichś
pozornie nieistotnych informacji, które dla Zakonu mogą okazać się narzędziem
do rozwikłania pobocznych zagadek. I tak się złożyło, że Nimfadora dotarła do
kilku przydatnych kluczy.
- Taki mały artykulik na przedostatniej stronie, ten pod nekrologiem –
dodała.
Wszyscy wychylili się lekko do przodu, wpatrując się intensywnie w
pożółkłą gazetę (może poza Billem Weasleyem, któremu Tonks zdążyła pokazać
swoje znalezisko przed rozpoczęciem spotkania). Snape szybko przejrzał artykuł
opatrzony maleńką fotografią brzuchatego czarodzieja z błyszczącymi zakolami i
potężnymi wąsami, po czym przekazał „Proroka” dalej, aby każdy mógł się
zapoznać z materiałami. Kiedy gazeta dotarła do rąk Molly Weasley, na jej
pucołowatej twarzy pojawił się uśmiech.
- Ach, faktycznie! To był bardzo głośny rozwód, pamiętasz, kochanie?
- Tak – przyznał Artur, zerkając na artykuł przez ramię żony. – Nikt
nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, bo Hortus był wtedy szychą… Podobno jakiś
czas temu wrócił do pracy w ministerstwie, to prawda, Kingsley?
- No… coś mi się obiło o uszy, ale jeszcze go nie widziałem.
Dyskutowali tak, dopóki gazeta nie okrążyła stołu. Kiedy wróciła do
rąk właścicielki, a Tonks odłożyła ją ostrożnie na szczyt pozostałych papierów,
Snape znowu się odezwał:
- Wiem tylko tyle, że Dżahmes-Meritamon utrzymuje kontakt ze swoją
matką. Bywa także w Londynie, a z tego, co mi wiadomo, Earth Lock-Nah nadal
mieszka w domu swojego byłego męża.
Dobrze wiedział, że ich kusił. Głos miał tak spokojny i beznamiętny,
jakby mówił o pogodzie. Nie potrzebował legilimencji, aby się domyślić, co
teraz działo się w głowach młodych. Spostrzegł, że Tonks po jego lewej tronie
poruszyła się niespokojnie, a Bill zaczął obgryzać paznokcie. Black nauczył się
już po części hamować emocje, ale Snape niemalże słyszał, jak plan kolejnej
nierealnej wyprawy układał mu się pod tymi lśniącymi, cholernie zdrowymi,
gęstymi włosami.
Tym razem Moody włączył się do rozmowy.
- Już ci wspominałem, Snape, że warto byłoby wpaść na pogawędkę do
tego Hortusa. Twardy był z niego skurczybyk, ale lubi ładne panienki – tu
popatrzył znacząco na Tonks – więc coś z niego wyciągniemy.
Przez kuchnię przeszła fala potwierdzeń i entuzjastycznych westchnień.
Szalonooki rzadko się odzywał, ale doświadczenie nauczyło pozostałych, że kiedy
już zabierał głos, kończyło się to kolejnym dobrym pomysłem albo rozwiązaniem
problemu, nad którym głowili się godzinami.
- Nie chcemy cię narażać, Tonks… Słyszałam, że on naprawdę oszalał…
- Molly, ja chętnie się tego podejmę – przerwała jej dziewczyna,
unosząc się na krześle w podobny do Syriusza sposób. – Ustalmy szczegóły i nie
marnujmy więcej czasu. Im szybciej pogadam sobie z Hortusem, tym lepiej.
Kolejny raz podczas tego wieczora poczuła tego przyjemnie
napędzającego do działania ducha walki. Za takie chwile kochała działalność w
Zakonie Feniksa. Wielogodzinne sterczenie nad tonami dokumentów, deliberowanie
nad sprawami, które i tak ten moment pozostawały nierozwiązywalne,
przesiadywanie ponurej kamienicy wypełnionej smrodem stęchlizny i spojrzeniami
Stworka… To było warte nawet tych małoznaczących misji, które — w ich
mniemaniu — przybliżały Zakon do zwycięstwa ze śmierciożercami.
Spotkanie z Henrykiem Hortusem miało być kolejnym krokiem za nitką, na końcu
której czekała upragniona wolność. Do której Tonks miała samodzielnie się przyczynić.
~*~
Tylko dwanaście stron. Ale
ile można siedzieć i gadać o jednym i tym samym? Uznałam, że warto wrzucić coś
o poczynaniach Zakonu Feniksa, skoro Dżahmes nieustannie grzeje tyłek w
Egipcie. Z początku byłam średnio
zadowolona z tego, co tu napociłam, ale potem naszła mnie pewna
refleksja — macie ochotę na więcej takich szerszych wpisów traktujących o poczynaniach naszych „zakonników”?
Zaczynam betować to, co wypociłam przez ponad siedem lat
blogowania. Mam już całkiem spory plan ramowy na kilkadziesiąt rozdziałów DLR,
a w kolejce niecierpliwi się też Siostrzenica.
Sporo do poprawy (wyznam z bólem, że prawie połowa spisu treści DLR musi zostać
napisana od początku), ale osoby, które mają już za sobą tę tragedię sprzed
lat, nie muszą się martwić, bo główna oś fabuły nie zmieni się. Pod setnym
rozdziałem napiszę coś więcej, bo to okazja, której nie mogę zmarnować, żeby
sobie znowu ponarzekać. Jak na prawdziwą Polkę przystało.