24 maja 2010

38. Widowisko dla bazyliszka

Kiedy skończył się luty, śnieg zaczął bardzo szybko się topić. W Egipcie w ogóle go nie było. Nie wiem, jak się przyzwyczaję do tego gorąca i duchoty. Przyzwyczajona do wilgotnego, zimnego, mglistego klimatu Wielkiej Brytanii, nie mogłam sobie wyobrazić codziennie świecącego słońca i czterdziestostopniowej temperatury. Tam samo ten piasek. Przecież nie można oddychać przez wiele lat suchym powietrzem i chodzić po piasku. Gdzie jest cywilizacja?

Tom uważał wiarę Egipcjan za głupotę. Teraz była to i moja wiara, więc za każdym razem, kiedy bluźnił, biłam go w twarz. Za pierwszym razem trochę nim to wstrząsnęło.
- Czytałem trochę na temat obrzędów religijnych starożytnych Egipcjan – rzekł. – To głupota. Po co składać jakieś ofiary staremu posągowi matoła z głową osła?
Zanim zdążył jakoś zareagować, chlasnęłam go z otwartej dłoni w twarz.
- Co ty robisz? – zawołał zbulwersowany.
- Wyrażaj się – powiedziałam mu spokojnie. – I nie bluźnij, bo dostaniesz drugi raz. Nazywasz modły głupotą. A co powiesz o mumifikacji? Krojono ciało, żeby móc wyjąć organy wewnętrzne. Potem wsadzali rozgrzany pogrzebacz do nosa, mieszali trochę i wyjmowali mózg, który później spalano.
Tom zamrugał szybko i wzdrygnął się z obrzydzeniem.
- Jeśli umrę, to nie zgadzam się na mumifikację. Co to za idiotyzm. Po co wywlekać flaki na zewnątrz? – zadrwił. – Ja wolę mieć flaki w środku.
- Ja za to życzyłabym sobie zostać zmumifikowaną – powiedziałam. – Tylko wtedy można wskrzesić człowieka, jeśli umrze.
Trafiłam w sedno. Podjęłam temat, który go zainteresował. Wyprostował się w fotelu, a oczy mu się rozszerzyły.
- Wskrzesić? – powtórzył, uśmiechając się lekko. – Możesz mi o tym coś więcej opowiedzieć?
- Wskrzesić człowieka można wtedy, kiedy potrafisz odczytać hieroglify ze Świętej Księgi Umarłych – powiedziałam mu. – Oczywiście jest ona ukryta, podobno w Hamunaptrze, Mieście Umarłych. Wyczytałam to z książki, którą pożyczyła mi matka.
Tom przesiadł się z fotela na kanapę, by usiąść bliżej mnie.
- Masz ją tutaj? – spytał.
- Jasne.

Wstałam i poszłam do sypialni Ślizgonek. Z kufra wyciągnęłam oprawioną w metal książkę z hieroglifami na okładce. Schowałam ją pod szatę, bo księga mocno rzucałaby się w oczy. Dopiero kiedy wróciłam do salonu i usiadłam na kanapie obok Riddle’a, wyciągnęłam ją i położyłam sobie na kolanach.
- I co, rozszyfrujesz te literki? – zapytał Tom.
- To nie są literki, tylko hieroglify – powiedziałam, kartkując książkę. – Rozszyfruję.
Odnalazłam właściwą stronę. Tom tymczasem przyglądał się kartkom.
- Jaki dziwny pergamin – mruknął.
- To papirus – odparłam.
Dziwne to było uczucie, kiedy ja wiedziałam coś, czego nie wiedział Tom. Odnalazłam właściwy akapit. Zaczęłam czytać głośnym szeptem.

Zaklęcie wskrzeszające zawarte jest w Świętej Księdze Umarłych, ukrytej, według mitów, w legendarnym mieście o nazwie Hamunaptra. Rytuał Wskrzeszenia jest bardzo złożoną ceremonią. Ciało trzeba położyć na stole ofiarnym w Mieście Umarłych. Po prawej stronie trupa położyć święte dzbany z organami. Żeby martwy odzyskał swoje ciało, potrzebne jest po jednej kropli krwi najbliższych członków rodziny. Później należy wbić sztylet w pierś denata. Dusza powróci i połączy się z ciałem, by żyć tak jak przed śmiercią.

Zakończyłam czytanie i utkwiłam spojrzenie w Tomie. Ciekawa byłam jego reakcji. On przyglądał się przez chwilę książce. Na jego twarzy malował się wyraźnie zawód, a on zakpił:
- To jakieś głupoty. Krople krwi? Święte Dzbany? Bajka.
Zatrzasnęłam ze złością księgę.
- Z Egiptu pochodzili najwięksi czarodzieje na świecie – wysyczałam, a moje oczy zmieniły się w szparki. – A co powiesz o tworzeniu horkruksów? Trzeba zabić, żeby móc użyć zaklęcia. To dopiero bajka.
- Ale przynajmniej prawdziwa.
Otworzyłam usta, ale nie wymyśliłam żadnej riposty, która mogłaby mu sprawić ból, więc zdenerwowana, poszłam na drugie piętro, gdzie znajdowała się łazienka Jęczącej Marty. Otworzyłam sobie przejście, zajrzałam w ciemność i wskoczyłam w nią. Chwilę później wylądowałam na miękkim dywanie kości. Z wyrazem obrzydzenia na twarzy otrzepałam szatę z kurzu i ruszyłam korytarzem.

Dotarłam do Sali Głównej. Rzędy kolumn z oplatającymi je wężami wyglądały tak jak wtedy, kiedy byłam tu ostatni raz. Wilgotne kolumny pokrywał lekki meszek. Podeszłam pod sam posąg Salazara Slytherina. Normalnie dla ucznia pobyt w Komnacie Tajemnic byłby ogromnym przeżyciem. Jednak ja przebywałam tam już wiele razy i nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Usiadłam na podłodze i oparłam się plecami o czubek buta kamiennego Salazara. Złość powoli we mnie opadała. Czułam do Toma głęboką gorycz, że tak bezwstydnie drwił z kultury i religii, którą teraz ja wzięłam za wiarę. Z nudów otworzyłam książkę, którą wciąż ściskałam pod pachą i zaczęłam czytać.

Kilkanaście minut później od tekstu oderwał mnie odgłos odbijanych od ścian kroków. Podniosłam głowę i zobaczyłam ciemną sylwetkę Toma. Ręce miał w kieszeniach, wzrok skierowany przed siebie. Obserwowałam, jak Riddle zbliża się w moim kierunku. Kiedy się zatrzymał, zerknął na mnie nieśmiało.
- Wybacz mi, nie wiedziałem, że te zabobony… to znaczy legendy są dla ciebie takie ważne, i że traktujesz to tak poważnie – rzekł.
Przypatrywałam mu się z przekrzywioną głową przez krótką chwilę.
- Dla ciebie to zabobony – powiedziałam. – Dla mnie mogą być głupotami te twoje czarno magiczne rytuały, ale jakoś nie drwię z nich przy każdej nadarzającej się okazji. Więc okaż choć trochę zrozumienia i przestań szydzić z mojej religii.
Tom westchnął ciężko, jakby to była najgorsza trudniejsza decyzja w jego życiu. Wyciągnął ręce z kieszeni i uderzył nimi z trzaskiem w swoje uda.
- Dobrze, powstrzymam się od komentarzy, jeśli ci to przeszkadza – oświadczył. – Ale wiesz, co ja o tym sądzę. Owszem, egipska kultura jest ciekawa, ale to było już dawno temu, nie nadaje się do czczenia. Wiem trochę z mugolskie szkoły, jak to się działo. Kapłani oszukiwali społeczeństwo, żeby je sobie podporządkować. Nie wierzyli w tych bogów.
Zamilkł, patrząc na mnie tak, jakby miał nadzieję, że ta mowa mnie przekona. Pokręciłam głową.
- Ale ważne, że ludzie wierzyli – powiedziałam. – Politycy nigdy nie wierzą. Oni wierzą tylko w swoją władzę.
Tom wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Usiadł obok mnie na kamiennej stopie Slytherina i objął mnie ramieniem.
- Przeczytaj mi coś jeszcze – poprosił.
Bez słowa otworzyłam księgę. Przeczytałam mu mit o walce Setha i Horusa. Przez ten trwający wiele lat bój o władzę ucierpiał Egipt i jego mieszkańcy. W końcu Horusowi udało się pokonać pana zła, przez przypadek ucinając mu … No, wiadomo co. Seth zaś wydłubał mu oko. 

Przerwałam opowieść, patrząc z niesmakiem na trzęsącego się ze śmiechu Toma.
- I z czego się cieszysz? – spytałam oburzona.
- Horus uciął mu…?
Przez chwilę obserwowałam ze zgorszeniem jak Tom wyśmiewa się z nieszczęścia mojego ulubionego boga.
- Nawet dla mnie to straszne – dodał.
- Nic dziwnego – stwierdziłam. – Ale za to Seth poćwiartował ojca Horusa, Ozyrysa. Rozrzucił te części ciała po wszystkich częściach świata, ale jego żona Izyda odnalazła je i skleciła męża z powrotem.
Tom przysunął się do mnie. Był całkiem spokojny, jak gdyby się spodziewał takiego obrotu zdarzeń. Pomógł mi się ułożyć obok siebie na kamiennej stopie Slytherina. Pochylił się nade mną i zaczął z pasją całować tak, jak nigdy dotąd. Jedną ręką sięgnął do mojej zapinki, pociągnął ją wzdłuż i rozerwał mi szatę na dwie części, a srebrne guziki pryskały na boki niczym ziarna grochu. Postanowiłam leżeć na tym zimnym kamieniu i czekać na jego kolejny ruch.

*

Tom usiadł obok mnie, z lekko rozczochranymi włosami i nieco zaczerwienioną twarzą. Spojrzałam na moją poszarpaną szatę, leżącą na podłodze w wodzie. Zaśmiałam się i uderzyłam Riddle’a kilka razy po ramionach.
- Jak teraz wrócę na górę? – spytałam z wyrzutem. – Dam mi różdżkę.
Posłusznie oddał mi swoją i obserwował, jak naprawiam rozerwaną szatę. Ubrałam ją i zabrałam się do zbierania srebrnych guzików.
- Obrzydlistwo – mruknęłam, wycierając je w brzeg szaty ze śmierdzącej wody.
Różdżką zaczęłam je sobie przyszywać do szaty. Kiedy skończyłam, zapięłam je i podniosłam z podłogi książkę.
- Chodźmy stąd, mam dość tego szlamu i brudu – dodałam, przeskakując wielką kałużę. Tom wstał, ubrał się o wiele szybciej niż ja i poszliśmy w stronę wyjścia.
Kiedy znaleźliśmy się w sali z kościami, Riddle chwycił mnie za nadgarstek i bez ostrzeżenia wzniósł się w powietrze, ciągnąc mnie za sobą.

Klnąc ile sił w płucach, wylądowałam po chwili w łazience Jęczącej Marty. Serce tłukło mi się o żebra jak oszalałe.
- Ku*wa! – krzyknęłam. – Co ty sobie myślisz?
Uderzyłam go kilkakrotnie w pierś zaciśniętymi pięściami. Tom zakrył głowę rękami, spodziewając się kolejnych uderzeń. Ja jednak, dysząc ciężko, oddaliłam się od niego na kilka kroków i prychnęłam pogardliwie. Oburzenie powoli mnie opuściło. Rozejrzałam się po łazience z niemalże czułością w oczach.
- Pamiętasz, co się działo, kiedy były te napaści? – spytałam już o wiele spokojniej. – Nauczyciele wariowali… ach…
Tom opuścił ręce.
- Tak, może znów by wypuścić bazyliszka? – zaproponował, ale widząc moje krytyczne spojrzenie, natychmiast zaprzeczył temu, co powiedział i zapewnił mnie, że nie będzie już budził tego ogromnego węża.
- I tak miał dzisiaj już niezłe widowisko – stwierdziłam, uśmiechając się lekko i patrząc na niego z dawnym łobuzerskim błyskiem w oczach.
Opuściliśmy łazienkę na wszelki wypadek, gdyby niedaleko kręcił się jakiś nauczyciel.

~*~


To pierwsza scena erotyczna napisana przeze mnie w szkole. Konkretniej na matematyce. Drugiego czerwca mam bierzmowanie, a we środę egzamin, później próby… Nie wiem, czy w tym tygodniu uda mi się coś jeszcze napisać. Dedykacja dla Eles., gdyż Ona poddała mi pomysł skazania bazyliszka na tę wizję w Komnacie xD 

20 maja 2010

Rozdział 37

Nadszedł grudzień. Długo na to czekałam, chociaż nie uśmiechało mi się spędzać świąt w towarzystwie ojca. Dupek. Dziwię się, że go matka jeszcze w domu trzyma. Żadnych z niego korzyści, wręcz przeciwnie. Trzeba go karmić, opiekować się nim… jak z małym dzieckiem.
Teraz lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami i zielarstwo to była męka. Nie mdlałam już co prawda, ale brnięcie przez metrowe zaspy nie należały do przyjemnych.
Kiedy dawniej interesowało mnie pozbywanie się kilogramów, teraz cały czas zastanawiałam się, po co matka chciała się ze mną widzieć.
- Może rozstaje się z twoim ojcem? – zaproponował pewnego dnia Tom.
- Chciałabym – mruknęłam, bawiąc się bezwiednie różdżką. – Nie czekałaby do Bożego Narodzenia, żeby mi to powiedzieć… Chyba że chciała mi zrobić taki oryginalny prezent gwiazdkowy.
Niewiele myśląc, wysłałam pracę domową Toma aż pod sufit. Riddle akurat pisał, więc kiedy pergamin wymknął mu się z rąk, pióro zrobiło na nim wielką kreskę.
Ściągnęłam wypracowanie z powrotem na dół i oddałam je zbulwersowanemu właścicielowi.
- Przepraszam. Tylko zastanawiam się przez ten cały czas, o co mogło chodzić mojej matce.
- Przez tydzień, który został do świąt raczej nic nie wymyślisz – odparł Tom, usuwają różdżką plamę atramentu z pergaminu. – Więc lepiej poświęć ten czas na naukę.
Prychnęłam z oburzeniem.
- Głupi ignorant.

*

Jeszcze nigdy z takim utęsknieniem nie oczekiwałam Bożego Narodzenia i powrotu do domu. Kiedy w przeddzień świąd dostałam list, wyrwałam go sowie z dzioba, zanim dobrze wylądowała na stole. Na kawałku pergaminu widniało kilka napisanych w pośpiechu słów.

Victorio, jestem pewna, że zastanowił Cię mój ostatni list. Chciałabym, żebyś zjawiła się jutro rano w domu, ojca wtedy nie będzie.
mama

Schowałam list do kieszeni. Czułam, jak ciekawość pai moje wnętrze. Jeszcze jeden głupi dzień i nareszcie dowiem się o co chodzi. Najbardziej interesowało mnie, co matka robiła takiego przez ostatnie tygodnie. Sądzę, że planowała to już od wielu lat, ale nie śmiałą się sprzeciwić ojcu. Ta zdrada chyba jej na dobre wyszła, bo teraz to jej był mąż podległy. Bardzo chciałabym zobaczyć ojca samego piorącego sobie skarpetki.


Rano następnego dnia chwyciłam Midnight’a, dawno już spakowany kufer i opuściłam zamek. Nie miałam zamiaru jechać pociągiem z pozostałą częścią osób, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Dlatego różdżką otworzyłam sobie bramę i wyszłam na drogę prowadzącą do Hogsmeade. Teraz mogłam się już teleportować.

Ojciec nie należał do osób, które bardzo przejmowały się bezpieczeństwem. Dlatego mogłam się aportować prosto do salonu.
Matka siedziała w fotelu w kącie, na nosie miała okulary, a w rękach książkę. Wyglądała na zmęczoną, ale, nie wiem, czy mi się zdawało, była opalona.
- Już jestem – wydyszałam, ciągnąc za sobą wypchany kufer. Musiałam wypuścić Midnight’a, bo strasznie się wyrywał.
- Chodź tu i usiądź – powiedziała matka, wskazując na kanapę stojącą niedaleko jej fotela. Zrobiłam, co kazała.
- Gdzie byłaś? – spytałam. – I gdzie się tak teraz opaliłaś?
- Wszystko ci wyjaśnię – odparła, szukając czegoś w kieszeniach swojej szaty. W końcu wydobyła z jednej z nich duży, srebrny klucz z dziwnym symbolem. Wstała i mnie również poradziła to zrobić. Kazała mi za sobą pójść.

- Jesteś inteligentną dziewczyną – zaczęła, kiedy wspinałyśmy się po schodach. – Wiesz, kim jest Sokaris.
- Eee… moim głupim starszym bratem?
- Też – zaśmiała się cicho. – Ale jest to też egipski bóg. Bóg śmierci.
Wiedziałam, że mam nieprzeciętną wiedzę. Ale za nic nie mogłam odgadnąć, do czego zmierza moja matka. Weszłyśmy na najwyższe piętro, a Earth zatrzymała się przed ostatnimi w korytarzu drzwiami. Odkąd pamiętam, zawsze były zamknięte.
Matka włożyła do zamka klucz i stuknęła weń różdżką. Klucz rozjarzył się błękitnym światłem, a zamek szczęknął metalicznie i drzwi się otworzyły.
Pokój urządzony był jak jakieś egipskie muzeum. Weszłam do środka.
- Co to jest? – spytałam.
- Twój ojciec nie wie o tym pomieszczeniu – odparła matka. – To jest nasza przeszłość.
Uniosłam brwi.
- To? – powtórzyłam. – Chcesz powiedzieć, że nasi przodkowie mieszkali w Egipcie?
- Część naszych przodków – sprostowała i machnęła różdżką, a wisząca na ścianie rolka rozwinęła się, ukazując drzewo genealogiczne mojej rodziny. Na szczycie zauważyłam moje i Sokarisa imiona; Sokaris łączył się złotą linią z Ivy.
Matka wzięła do ręki długi, cienki, drewniany wskaźnik. Machnęła nim jak różdżką, a niektóre imiona i nazwiska rozjarzyły się jak neony.
- Ci członkowie pochodzą od egipskich władców Dżahmes-Meritamon i Amenhotepa I – powiedziała.
- Ojciec nie jest ich potomkiem – zauważyłam z ulgą.
Czyżby moje urodzinowe życzenie się spełniło?
- Ale ja tak – rzekła matka. – Ty i Sokaris również macie krew naszych egipskich przodków. Geny ojca są bardzo słabe, tak słabe, jak i on.
Wzięła z biurka grubą, zakurzoną książkę. Powiedziała do mnie coś w nieznanym, miękkim języku. Zamrugałam szybko.
- Co proszę? – spytałam.
- Zapytałam cię – powiedziała. – Czy chciałabyś nauczyć się staroegipskiego. To jest konieczne, abyś mogła odziedziczyć nasz dom. Dom w Egipcie.
Już samo to, że okazało się, kim jestem naprawdę spowodowało, że byłam zszokowana. Nic mi nie było wiadome o jakimś domu w Egipcie.
- Masz jakiś dom? – spytałam z niedowierzaniem. – Dlaczego tam nie uciekłaś?
- Ty masz całe życie przed sobą – wyjaśniła. – A ja… no. Chciałam, żebyś była szczęśliwa z tym Tomem Riddle’em. Po zakończeniu Hogwartu możecie tam zamieszkać, musisz tylko poznać język staroegipski i mieć takie znamię.
Odsłoniła szatę na piersi i ramieniu. Pod obojczykiem po swojej lewej stronie miała czarne Oko Horusa.
- To Oko Udżat – wyjaśniła. – Inaczej Oko Horusa. Muszę ci je wytatuować.
- Teraz?
- Jeśli chcesz…
Odsłoniłam lewe ramię, a matka przyłożyła koniec różdżki do skóry i wypowiedziała zaklęcie.
- Bouclier disque.
Poczułam pieczenie w miejscu, gdzie ugodziło zaklęcie. W miejscu, gdzie matka miała swój tatuaż, i u mnie wykwitło czarne Oko Horusa. Dotknęłam go. Nie był wilgotny, jak zwykłe mugolskie tatuaże, ale suchy, szorstki i gorący, jakbym miała go od dawna.
Matka wzięła do ręki jakąś zakurzoną książkę i usiadła na drewnianej kanapie obitej skórą jakiegoś dzikiego stworzenia. Dała mi znak ręką, żebym obok niej usiadła.

*

Uczyła mnie języka staroegipskiego przez całe święta, a kiedy i te się skończyły, ja nadal zostałam w domu. Matka dawała mi coś, co miało zgłębić moją wiedzę, chciała, żebym jak najszybciej wszystko sobie przyswajała.
W połowie stycznia zaczęła mówić do mnie po egipsku i żądała odpowiedzi. Pewnego dnia oznajmiła mi, że czas już, bym wróciła do Hogwartu.
- Nie możesz też zaniedbywać codziennej nauki – powiedziała mi.
Ojciec właśnie wyszedł do pracy. Jeśli oczywiście nie kłamał. Ale matka już się nie interesowała, czy ten spotyka się z kochanką, czy jest już wierny. Zdjęła obrączkę.
- Wierzysz, że ojciec już się nie spotyka z tą dziewczyną? – spytałam.
Matka trochę pobladła i zacisnęła usta, ale zachowała kamienną twarz.
- Nie obchodzi mnie to – odparła. – Może sobie robić, co chce. Nie uważam go za swojego męża.
Postanowiłam już nie wspominać o ojcu. Pożegnałam się z nią, wzięłam swoje rzeczy i teleportowałam się.

Chciałam wszystko opowiedzieć Tomowi, ale nie wiedziałam, gdzie go szukać. Dlatego usiadłam w fotelu w salonie Ślizgonów i czekałam. Trwała teraz kolacja, zdaje się.
Kilka minut później rozległy się w korytarzu głosy i kroki kilku ludzi, po czym do salonu weszła grupa Ślizgonów. Wypatrzyłam wśród nich Toma. On chyba też mnie zauważył. Podszedł do mojego fotela, usiadł na jego poręczy i pocałował mnie w policzek.
- Tak długo cię nie było – zauważył. – Co robiłaś w domu tyle czasu?
- Chodź, wszystko ci opowiem – odparłam, wstając.
Wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do swojej sypialni. Chciałam mieć absolutny spokój. Opowiedziałam mu wszystko, czego dowiedziałam się od matki. Pokazałam mu też nowy tatuaż.

- Nic nie powiesz? – spytałam.
- Nie powiem, że nie jestem w szoku – rzekł. – Ale dawno już zauważyłem, że nie masz tutejszej urody. Nie wiedziałem, że Slytherin nie był stąd.
- Slytherin pochodził z Wielkiej Brytanii – powiedziałam. – Jego żona była Egipcjanką. Mieszkała w Tebach, zanim wyszła za mąż. Ten dom teraz odziedziczyłam ja, czyli należy on do nas.
- Do nas? – powtórzył zdziwiony Tom.
- No, po zakończeniu Hogwartu chyba nie wrócisz do sierocińca.
Już nic nie odpowiedział, tylko poprosił, żebym mu jeszcze raz pokazała mój tatuaż.
- Oko Horusa – mruknął. – To był chyba bóg nieba, tak?
- Bóg królów – sprostowałam. – Ale sądzę, że nie ma to znaczenia. To tylko symbol. Jeśli go nie masz, nie możesz mieszkać w tym domu. Albo raczej nie możesz być tam panem.
Tom trochę się skrzywił.
- Musi być to oko?
- Nie.
Twarz mu się trochę rozluźniła. Wiedziałam, że nie chodziło mu o sam symbol. Po prostu nie chciał mieć Oka Horusa, bo ja je miałam.
- Nie chcesz mieć takiego samego znaku jak ja, bo jestem kobietą, tak? – spytałam cicho.
- Nie – odpowiedział natychmiast. – Po prostu nie wierzę w te wszystkie Horusy, Bastety i inne.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam nawet krzty nadziei, że uwierzy w jakiegokolwiek boga. On po prostu wierzył w siebie i swoją władzę.

~*~


No i ujawniłam wielką tajemnicę Earth. Wkraczamy teraz na tereny, gdzie kończy się temat przewodni „Harry’ego Pottera”, a zaczyna się moja kreatywność. Więcej wyjawię w następnym odcinku. Dedykacja dla Caitlin :* 

1 maja 2010

Rozdział 36

Dni mijały jak chwila, ja, pogrążona w obsesyjnej manii odchudzania, nie odczuwałam prawie upływu czasu. Nawet wielka uczta w Noc Duchów nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, była dla mnie po prostu kolejną z wielu chwil, podczas których można było w siebie napchać setki nie[potrzebnych kalorii. Pewnego dnia odkryłam, że nie muszę jeść jedynie mdłych, suchych tostów. Przerzuciłam się na niskokaloryczny jogurt. Nic mi to jednak nie dawało, nadal byłam gruba, wciąż śniły mi się te fałdy tłuszczu. Obsesyjnie uprawiałam różne sporty. Tylko nie pływałam. Nie dla tego, że było już zimno, pochmurno i padał deszcz ze śniegiem. Po prostu wstydziłam się mojego wyglądu. Zawsze widziałam się w lustrze jako świnię, utuczoną na rzeź. Midnight już ze mną nie chciał spać. Pewnie dla tego, że zajmowałam za dużo miejsca. Do cholery, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Stosowałam ścisłą dietę, nie jadłam prawie nic, biegałam… a nie chudłam. Wręcz przeciwnie, ale nadal uparcie się odchudzałam, w nadziei, że któregoś dnia zobaczę jakiś efekt.

Nie dość, że nie było efektów w odchudzaniu, to jeszcze bardzo pogorszyłam się w nauce. Chodziłam jak zamroczona, dnie zlewały mi się w jedno, byłam żywym trupem. Nie chciałam już widywać się z Tomem. Kiedy dawniej przeszkadzała mi jego praca, teraz byłam bardzo zadowolona, że nie ma dla mnie czasu. Czasem nawet specjalnie unikałam jego towarzystwa, żeby się wywinąć od krępujących pytać. Kontakt między nami prawie całkiem się urwał. I wcale nie było mi z tego powodu przykro. On miał swoje życie, ja swoje.


Zanim się spostrzegłam, nastał listopad. A dokładniej jego połowa. Poczułam się tak, jakbym się obudziła z głębokiego snu. Nie wiem, co się takiego stało. Po prostu pewnego wieczora zorientowałam się, że klęczę przy sedesie w jednej z kabin w łazience dla dziewczyn. Na chwiejnych nogach dowlokłam się do umywalki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam na bardzo zmęczoną życiem. Tak też się czułam. Odkręciłam kurek i nabrałam wody w dłonie, żeby umyć sobie twarz.

Wyszłam z łazienki i ledwo doszłam do końca korytarza, ktoś za mną zawołał. Wzdrygnęłam się, a serce niespokojnie załomotało mi w piersiach. Odwróciłam głowę i zauważyłam Toma, idącego przyspieszonym krokiem w moim kierunku. Uśmiechnęłam się blado, ale się nie zatrzymałam.
Riddle dogonił mnie w połowie korytarza, niedaleko klasy numerologii.
- Gdzie byłaś? – spytał.
- W łazience. Źle się czuję.
Tom objął mnie w pocieszającym geście ramieniem, ale odsunęłam go od siebie. Ten spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Przepraszam, że nie poświęcam ci już czasu – powiedział. – Ale jestem bardzo zajęty.
- Nie przeszkadza mi to – odparłam, wzruszając ramionami. – Właściwie to nawet lepiej, nie muszę słuchać twojego ględzenia.
Tom puścił mimo uszu tą uwagę. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
- Idziesz na kolację? – spytał w końcu.
- Nie.
- Wczoraj też nie byłaś – zauważył.
Wzruszyłam tylko ramionami. Nie wiem, po co w ogóle z nim o tym rozmawiałam. Skoro ma tak ważne problemy, to powinien sam pójść na tą swoją głupią kolację.
Tom zatrzymał mnie i ustawił pod ścianą, żebym mu nie mogła zwiać. Poczułam ukłucie strachu, kiedy przysunął się do mnie, żeby lepiej mi się przyjrzeć.
- Wiem, że tobie się to nie podoba – zaczął o wiele mniej radosnym tonem. – Ale obserwowałem cię. Przez ten cały czas, kiedy się do mnie nie odzywałaś. Victorio, co się z tobą dzieje? Dlaczego jesteś taka chłodna?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie jestem chłodna – odparłam. – Jesteś tak zajęty, że nie mam zamiaru ci przeszkadzać. Nawet nie wiem, czemu poświęcasz tyle czasu. Może innej dziewczynie?
Tom parsknął wymuszonym śmiechem, choć zauważyłam, że to oskarżenie bardzo go dotknęło.
- Już raz o tym rozmawialiśmy – rzekł. – I nie masz powodów do zazdrości.
Pochylił się, żeby pocałować mnie w szyję. Poczułam, jak jego ręce oplatają mnie w talii.
- Nie jestem zazdrosna – odpowiedziałam. - Gdybym była, to bym ci powiedziała i załatwiła tą laskę.
Tom jednak nie słuchał już tego. Odsunął się ode mnie z wyrazem zdziwienia i obrzydzenia na twarzy. Przesunął ręką po moich żebrach.
- Victorio – w jego głosie zabrzmiała chłodna stanowczość. – Możesz mi to wyjaśnić?
- Wiem, wiem, jeszcze nie widać efektów, ale sumiennie stosuję dietę – odpowiedziałam. – Nic ci nie chciałam mówić bo byś się wściekał, ale…
- I miałaś rację – przerwał mi, zdenerwowany już całkowicie. – Jestem wściekły! Przecież ci powiedziałem, że nie musisz stosować żadnych diet!
- Ale ty nie rozumiesz…
Tom uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni. Natychmiast umilkłam. Chlaśnięcie potoczyło się echem po pustym korytarzu. Nie śmiałam się odezwać, tylko patrzyłam z przerażeniem na Riddle’a, pogrążona w głębokim szoku.
- Czy ty rozumiesz – zaczął drżącym z trudem tłumionej złości głosem. – Że mogłaś umrzeć? Anoreksja to śmiertelna choroba! Nie wierzę, że ty mogłaś być tak słaba, aby przejmować się takimi detalami jak waga! Przez to twoje odchudzanie może się w tobie rozwinąć wiele schorzeń!

Wymienił mi ponad dwadzieścia chorób, między innymi bezpłodność, kłopoty z pamięcią i niewydolność nerek. Innych nazw już nie mogłam zapamiętać, brzmiały jednak na tyle groźnie, aby mną wstrząsnąć.

- Ale ja to zrobiłam dla ciebie – odezwałam się cicho, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
Tom spojrzał na mnie z odrazą, jakby patrzył na wyjątkowo duży stos odchodów.
- Tysiąc razy bardziej wolałbym przytulić stukilogramowego paszteta, niż takiego kościotrupa jak ty – warknął.
Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale za nami rozległy się czyjeś kroki.
- Co tu się dzieje? – był to głos Dumbledore’a, który właśnie wyłonił się zza zakrętu.
- Nic – odburknął Tom, patrząc spode łba w niebieskie oczy profesora. Chwycił mnie za ramię i dodał cicho: - Chodź.
Pociągnął mnie w stronę schodów.

Po drodze do lochu mijaliśmy uczniów, zmierzających do Wielkiej Sali na kolację. Na początku przez myśl przemknęło mi, czy by nie uciec, ale Tom tylko syknął do mnie, wzmacniając uścisk na moim nadgarstku:
- Nawet nie myśl o ucieczce, bo i tak nic z tego nie będzie. Nie pozwolę, żebyś się zagłodziła na śmierć.
Dotarliśmy do dormitorium Ślizgonów. Tom podał hasło i wszedł do środka, ciągnąc mnie za sobą. Przeszedł przez opustoszały salon, zaprowadził mnie do swojej sypialni, zdarł ze mnie szatę i ustawił przed lustrem.
- Widzisz? – zapytał mnie, ale kiedy nic mu nie odpowiedziałam, potrząsnął mną i powtórzył z o wiele większą agresją: - Widzisz?! Wyglądasz gorzej od inferiusa!
Nic nie widziałam. Patrzyłam na siebie w lustrze i widziałam tylko masę tłuszczu. Wolałam się jednak nie odzywać, żeby bardziej Toma nie zdenerwować.
- Spójrz na to – dodał, wskazując na moje ręce. – Gdybym mocniej ścisnął, pokruszyłyby się jak chrust. Ubierz się.
Stanowczość w jego głosie zbyt mnie przeraziła, żebym śmiała zaprotestować. Pospiesznie ubrałam się, obserwowana przez rozgniewanego Riddle’a. Kiedy skończyłam, wyprowadził mnie z dormitorium. Zaparłam się obiema nogami, gdy zobaczyłam, że prowadzi mnie do Wielkiej Sali, do której wchodzili i wychodzili uczniowie.
- Nie zapieraj się, nic ci to nie da – wysyczał mi do ucha Tom i pchnął mnie mocniej w stronę drzwi.
- Nie rozumiesz, że ja potrzebuję zachęty, wsparcia? – spytałam.
- Zachętę i wsparcie mogłem ci zapewnić, kiedy umarła Katy – powiedział. – Choćbym miał cię pilnować dzień i noc, nie spać i nie chodzić na lekcje, cały czas będę cię pilnował. Żeby to było jasne.
Nic nie powiedziałam. Poczułam się, jakby ktoś przyłożył mi poduszkę do twarzy. Byłam spętana przez obecność Toma i tych wszystkich uczniów. Chciałam, żeby mnie zostawił samą sobie.

Riddle posadził mnie przy stole Ślizgonów. Nalał mi na talerz trochę parującej zupy i utkwił wzrok we mnie. Zerknęłam na niego. Czułam się tu niepewnie, tak jakby się na mnie patrzyła cała szkoła.
- Spokojnie – powiedział Tom lekceważącym tonem i skrzyżował ręce na piersiach. – Mamy czas.
Coś jakoś słabo mu szła motywacja do jedzenia. Siedzieć i się gapić to każdy potrafi. Podparłam się na łokciu i utkwiłam wzrok w zupie. Ohyda. Nienawidzę zupy ogórkowej. Obrzydliwe rozmoknięte kawałki warzyw zanurzone w gęstej, zielonej breji.

Cierpliwość Toma skończyła się zaledwie po dwudziestu minutach.
- Pospiesz się – odezwał się niecierpliwie, rozglądając się po prawie już pustej Wielkiej Sali. – Nie mam zamiaru tu spędzić całego wieczora.
- Myślałam, że jesteś taki mądry – odparłam znudzona już tym całym przedsięwzięciem. – Jeśli po pięciu minutach nie zjadłam, to nie zjem i po kolejnych pięciu, a co dopiero po dziesięciu.
Tom znów się zdenerwował.
- Cholera jasna – zaklął tak głośno, że profesor McGonagall odwróciła głowę w nasza stronę. – Albo to zjesz, albo osobiście wleję ci tę zupę do gardła.
Mimo jego zaciętej miny i groźby w głosie, ja zaśmiałam się tylko i wskazałam mu podbródkiem na stół nauczycielski.
- Tam siedzi połowa grona pedagogicznego, w tym Dumbledore – odparłam. – Śmiało, zrób to.
Riddle tylko przyglądał mi się uważnie, nic nie mówiąc, więc wstałam i opuściłam Wielką Salę. Byłam tego dnia zaledwie o śniadaniu, dlatego nie czułam się na siłach, aby powtórzyć coś na jutrzejsze lekcje. Opadłam zmęczona na swoje łóżko i nawet nie zdążyłam przykryć kocem, bo od razu zasnęłam.


Rano ktoś brutalnie mną potrząsnął, wyrywając mnie ze snu. Zamrugałam i otworzyłam gwałtownie oczy. Zobaczyłam Toma, siedzącego na brzegu mojego łóżka.
- Co? O co chodzi? – mruknęłam, rozglądając się dookoła. – Która godzina?
- Szósta.
Westchnęłam ciężko i z powrotem opadłam na poduszki.
- Po co mnie tak wcześnie budzisz? – spytałam.
- Źle wczoraj zacząłem – usłyszałam.
To wyznanie i w ogóle przyznanie się do błędu bardzo mną wstrząsnęło, mimo to nadal nie otwierałam oczu.
- Brawo za spostrzegawczość – odpowiedziałam. – Pięć punktów dla Slytherinu.
Tom zaklął pod nosem. Z pewnością podniosłam mu ciśnienie, ale on natychmiast się opanował. Usłyszałam, jak głęboko oddycha, żeby znów nie wybuchnąć.
- Dobra, wstawaj już, nie ma czasu – powiedział, szturchając mnie w bok.
- Daj mi spokój, jestem zmęczona.
- Nic dziwnego, skoro się tak głodzisz – mruknął. – I nie wiem jak wcześnie byś poszła spać, nic ci to nie da.
Usiadłam na łóżku z potężnym ziewnięciem.
- Skąd wiesz, że poszłam wcześnie spać? – spytałam.
- Bo o dziewiątej do ciebie zajrzałem i już spałaś – wyjaśnił takim tonem, jakby to było oczywiste, chociaż przecież chłopakom nie można wchodzić do sypialni dziewczyn. Więc albo Tom nauczył się skutecznie łamać to zaklęcie, albo jest dziewczyną. – A przecież to jeszcze wczesna pora.
- Aha.
Stwierdziwszy, że już nie zasnę, czy Tom będzie tu siedział, czy też nie, zwlokłam się z łóżka i zaczęłam szukać ubrań. Riddle wysilił się, aby nie skomentować moich wystających zewsząd kości, odwrócił tylko wzrok, jakby go mój wygląd obrażał.

- Słuchaj – zaczął, kiedy przechodziliśmy przez salon Ślizgonów. – Wiem, że to może długo potrwać… wiesz, zanim wrócisz do normalności. Jeśli chcesz coś z tym zrobić, musisz być cierpliwa i też coś z siebie dać.
Pokiwałam tylko milcząco głową. Wątpiłam, żeby to się udało. Mdliło mnie na widok czy samo wspomnienie jedzenia, nie mówiąc już o przyjęciu pokarmu. Ale skoro Tom chce za wszelką cenę próbować… Nie mam powodu, żeby się z nim wykłócać. Jestem już zmęczona jego wiecznymi pretensjami, niech choć raz coś będzie tak, jak on chce.

Usiadłam na swoim miejscu. O tej porze w Wielkiej Sali było niewielu uczniów, pięciu czy sześciu… Byli to głównie szóstoklasiści i siódmoklasiści, zbyt zajęci nauką, aby wylegiwać się do późna.
Tom spojrzał na mnie oczekująco.
- Nie patrz tak na mnie, bo za chwilę stąd wyjdę – powiedziałam mu.
- Dobra, niech ci będzie – mruknął. – Ale zjedz coś, chociaż jednego tosta.
Prychnęłam pogardliwie.
- Tak, jasne – zadrwiłam. – A zwierzątek z balonika nie chcesz?
Wzięłam jednak tego tosta, posmarowałam go masłem i utkwiłam w nim zniechęcony wzrok. Tom znów na mnie zerknął; tym razem w jego oczach dostrzegłam zniecierpliwienia, którego chyba nawet nie starał się ukryć.
- Nie spiesz się – powiedział uprzejmym głosem.
- Ty nie znasz tego uczucia, kiedy cię mdli na widok jedzenia – odparłam. – Więc proszę, żebyś przestał na mnie warczeć.
Riddle nic nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
- Przecież mówię do ciebie spokojnie – mruknął i zaczął coraz ciszej mamrotać pod nosem, że uchwyciłam jedynie kilkakrotnie powtórzone słowo „czepia się o byle co” i „głupoty”.
Ugryzłam kawałek tosta i żułam go przez długą chwilę, przyglądając się Dumbledore’owi rozmawiającemu z McGonagall.

- Victorio, przestań się modlić nad tym tostem – odezwał się po piętnastu minutach Tom znad swojego podręcznika do numerologii. Dawno już zjadł swoje śniadanie. – Ile można jeść jedną kromkę chleba?
- Już jedną zjadłam i zaczęłam drugą, ale mogę już jej nie jeść – odpowiedziałam cicho, patrząc beznamiętnie na ugryzionego tosta.
- Nie, dobrze – przerwał mi szybko Riddle. – Skończ. Mamy czas.
I pogrążył się znowu w lekturze.
Z trudem dokończyłam tego tosta. Tom z radością wstał i przeciągnął się, żeby rozprostować kości. Do lekcji pozostało półtorej godziny, dlatego Riddle natychmiast pognał do biblioteki, ciągnąc mnie za sobą.

- Nie chcę iść do biblioteki – powiedziałam mu.
- Na widok książek też masz odruch wymiotny? – wydyszał, wspinając się po schodach. – Czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie nadrobisz zaległości, możesz zawalić sobie oceny?
- Mam to gdzieś.
- Fajnie.
Wszedł do biblioteki, nadal mocno ściskając mój nadgarstek. Było tu o wiele więcej uczniów, niż na śniadaniu. Z nadąsaną miną usiadłam z Tomem przy stoliku, a ten rozłożył na nim książki.
- Masz, skończ wypracowanie dla McGonagall, a ja je później poprawię – powiedział szeptem, wciskając mi w ręce jakiś podręcznik.
- Chyba chciałeś powiedzieć zacznij – mruknęłam, szukając w torbie pergaminu i pióra. – W ogóle nie mam pojęcia, co robimy na lekcjach.
- Więcej się odchudzaj, to będziesz wiedzieć.

*

Z pomocą Toma udało mi się nadrobić zaległości w nauce. Nie myślałam już o odchudzaniu przez cały czas, chociaż zdarzały mu się momenty, że czułam wyrzuty sumienia. Widziałam siebie w lustrze i wiedziałam, że przedobrzyłam. Jednak to siedziało gdzieś we mnie, ta świadomość, że choroba może powrócić. Ale dziwnie się czułam, kiedy sobie uświadomiłam, że to już koniec mojej diety. Tom mi cały czas powtarzał, że przedtem wyglądałam dobrze, ale jakoś nie mogłam w to uwierzyć.

- Już nigdy nie będę mogła się odchudzić? – spytałam któregoś dnia.
- Będziesz mogła, ale jeśli to będzie naprawdę potrzebne – odpowiedział. – Chociaż to mało prawdopodobne. Przecież nie urośniesz do rozmiarów Jęczącej Marty.
Fakt. Teraz, jak tak na to patrzę, sądzę, że mój przypadek nie był taki straszny. Elizabeth Nott wyglądała o niebo gorzej ode mnie. Ten jej brak talii i nogi jak kloce…

~*~

Długo pisałam ten rozdział. Chciałam już zakończyć ten temat „ludzkiego” problemu Victorii. Nareszcie mogę przejść do mojej ulubionej fabuły i metamorfozy bohaterki. Zapowiadam, że będzie ciekawie. Ale póki co…
No, i już po egzaminach. Nie dałam się radioaktywnym biedronkom i węglowi kamiennemu xD Dedykacja dla Amandy :*

PS: Cóż, chciałam także oznajmić, że Onet polecił poprzedni odcinek. Cieszę się, że ten zaszczyt spotkał mnie w tak małym odstępie czasu po raz kolejny.