28 stycznia 2011

Rozdział 57

Nasze pierwsze dni w Egipcie były jednymi z najdziwniejszych dni w moim dotychczasowym życiu. Przez dom przewijały się tłumy dziwnych ludzi z różnych krajów. Wyglądało na to, że Tom faktycznie realizuje swoje plany i idą mu one całkiem dobrze. Z jednej strony mnie to cieszyło, ale z drugiej te ciągłe wizyty Śmierciożerców były męczące.
- Tom, chciałabym z tobą porozmawiać – odezwałam się jakiś miesiąc po naszej przeprowadzce do Egiptu. Riddle właśnie był zajęty studiowaniem jednej z ksiąg o czarnej magii. Biblioteka była tego pełna.
- Tylko szybko, za chwilę mam kolejne spotkanie – mruknął, nawet łaskawie nie oderwawszy wzroku od tekstu.
- No właśnie. Chciałam pomówić o tych waszych schadzkach – ciągnęłam nieubłagalnie. – Nie moglibyście tego wszystkiego załatwiać… ja wiem… w jakiejś knajpie? Albo w mieszkaniu któregoś z twoich zwolenników? To mnie męczy. No i nie mogę nawet spokojnie iść do łazienki i się nie natknąć na przynajmniej jednego z nich. Jeszcze chwila i zaczną tu nocować. Jeszcze ich brakuje w naszej sypialni.
Wystarczyło zrobić obrażoną minę, a Riddle robił wszystko, o co go poprosiłam. Tak samo było i tym razem. Zmarszczyłam brwi, a pionowa zmarszczka pojawiła się na moim czole. Tom westchnął i odłożył książkę oprawioną w skórę.
- Dobrze. Od jutra będziemy spotykać się w barze – oświadczył.

I faktycznie, Tom do czasu do czasu znikał, by wrócić kilka godzin później z nowymi planami. Bywały dni, że odczuwałam wyrzuty sumienia, zwłaszcza gdy wracał późno w nocy, zmęczony i zmarznięty.
Tego wieczora postanowiłam, wciąż mając w pamięci Carmen i Vanessę, wpaść do knajpy. Tak sobie pomyślałam, że nie będę się przejmować jeśli jakaś dziewczyna, nie ważne, czy to dziwka, czy nie, będzie się przystawiać do Toma, po prostu ją zlikwiduję.
Teleportowałam się. Sama wybrałam ten bar pod pretekstem wynagrodzenia mu tego, że musieli przenieść swoje konspiracje do miejsca publicznego. Ale tak naprawdę chodziło mi o brak prostytutek i w ogóle jakichkolwiek kobiet. W Egipcie panowały surowe zasady, a kobiety nie miały tam wiele do powiedzenia. Ten bar przeznaczony był wyłącznie dla mężczyzn, a jedyną damą w jego wnętrzu była stara żona właściciela, która nie stanowiła dla mnie zagrożenia. Mimo codziennych zapewnień Toma o jego bezwzględnej wierności, wciąż wypatrywałam tej, która zapragnie go uwieść. Ale w końcu, dzięki mojemu oczywistemu sprytowi i małej pomocy Heathem, której mogłam teraz zawsze się zwierzyć, stworzyła rzecz, która pozwoliła mi znów spać spokojnie. Dlatego, na dwudzieste urodziny Toma dałam mu pewien naszyjnik.

- Co to jest? – zapytał, nawet nie kryjąc zdziwienia.
W ręku trzymał złoty łańcuszek zakończony dziwnym symbolem w kształcie skarabeusza.
- Przepraszam, że ci to daję, ale będę spokojniejsza – odpowiedziałam. – Spójrz, mam taki sam.
Wyciągnęłam z kieszeni białej, długiej, zwiewnej spódnicy podobny medalion i zawiesiłam go na szyi. Skarabeusz spoczął z grzechotem na bogato zdobionym drogimi kamieniami naszyjniku.
- Ale co to jest? – powtórzył Riddle. Coraz bardziej zaniepokojony.
- To na wypadek, gdyby jakaś szmata chciała się do ciebie dobrać, to ją powstrzyma – wyjaśniłam, choć nie powiedziałam mu całej prawdy. – I w moim przypadku tak samo. Jak wiem, że ty zamierzasz opuścić Egipt. I wcale nie chcesz mnie ze sobą zabrać.
Tom pocałował mnie w policzek, twarz mu jednak spoważniała.
- Ale wrócę. Nie zostawiłbym cię, zwłaszcza, że już tyle osiągnęłam – dodał. Kazał kapłankom się oddalić, a sam chwycił mnie za rękę i zaprowadził do sypialni.
Poddałam się całkowicie jego woli, byłam tym, czego on pragnął. Pozwoliłam się położyć na szerokim łóżku pośród satynowej pościeli. Światła zgasły, kiedy tylko Riddle machnął krótko różdżką. Rozebrał mnie ze wszystkiego, zdjął mi nawet biżuterię. Twarz ukrył w zagłębieniu ,kek szyi, grzejąc mnie gorącym oddechem i tłumiąc westchnienia rozkoszy. Bardzo długo nie chciał tego zakończyć, znów podjął milczące zawody, które wielokrotnie przegrywałam, jako pierwsza mięknąć w jego objęciach. W końcu stoczył się ze mnie mocno zaczerwieniony na twarzy, cały zlany potem i wykończony. Odnalazłam porzucony na podłodze medalion, który mu dałam, zawiesiłam mu go na szyi i oplotłam rękami w pasie. Już powoli zasypiałam, kiedy usłyszałam jego szept tuż nad uchem. Chyba mówił, że mnie kocha. Nie jestem pewna. Zasnęłam kilka sekund później.

Rano już go nie było. Poczułam w sobie pustkę Nigdy nie rozstawaliśmy się na jakiś nieokreślony czas. Po raz pierwszy zaczęło mi brakować tej chordy Śmierciożerców pałętających się po całym domu. Było za spokojnie. Kapłanki nauczyły mnie w różny sposób czcić bogów. Lubiłam spędzać czas w świątyniach o bibliotekach. Uczyłam się magii z ksiąg, ale i kapłani też wtajemniczali mnie w czary starożytnych Egipcjan. Nadeszła wiosna, a ja mogłam już czarować bez różdżki. Oczywiście chodziło tu o innego rodzaju magię. Mogłam sprawić, że piasek na pustyni mnie słuchał. Potrafiłam zrobić burzę piaskową, zawładnąć wiatrem… Chciałabym widzieć minę Toma… Z pewnością byłby ze mnie dumny. Najbardziej tęskniłam za nim, kiedy kładłam się spać. Jego miejsce było puste, czasami kładł się na nim Midnight. Zamykałam oczy, często ze łzami – zasypiałam. A kiedy się budziłam…

Otworzyłam oczy. Musiałam zamrugać, żeby się upewnić, czy to, co widzę nie jest halucynacją. Uśmiechnięta twarz Toma znajdowała się tuż przy mojej. Ale jakże była zmieniona. Skora jeszcze bledsza niż zwykle, prawie biała, czerń jego oczu wyraźniejsza… Kiedy ujął mój podbródek, żeby mnie pocałować, poczułam chłód jego dłoni, jakby dopiero co wyciągnął je z lodowatej wody.
- Co tu robisz? – zapytałam uradowana, ale i trochę oburzona, bo przez ten cały czas ani razu do mnie nie napisał, ani nie poinformował, że wraca.
- Też się cieszę, że cię widzę – odparł.
- To znaczy… cieszę się, ale zaskoczyłeś mnie. Bardzo pozytywnie, przyznaję. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Dokąd podróżowałeś? I dlaczego nie dawałeś znaku życia? Zmieniłeś się. Czy kapłanki wpuściły cię tu bez problemu?
Przyłożył mi palec do ust, zanim zdążyłam wypowiedzieć kolejne dziesięć pytań.
- Spokojnie, wszystko w swoim czasie. Wydaje mi się, że chyba nie powinnaś narzekać na brak informacji na mój temat. O Lordzie Voldemorcie już trochę się mówi. W Egipcie także – rzekł z bardzo zadowoloną z siebie miną.
- Nie da się ukryć – mruknęłam, odwracając na chwilę wzrok.
Riddle użył dość łagodnego sformułowania. Teraz już mówiono praktycznie wyłączne o nim. O zamaskowanym czarodzieju z białymi, przypominającymi wielkie pająki dłońmi. Władał czarną magią o wiele lepiej i sprawniej od Grindewalda. O Lordzie Voldemorcie. Trudno mi było się na to przestawić, zwłaszcza, że Tom nie karcił mnie za używanie jego dawnego imienia. A powinien, bo zdałam sobie sprawę, że za kilka miesięcy nikt już nie połączy Toma Marvola Riddle’a, pracownika sklepu Borgia i Burkesa z Lordem Voldemortem, potężnym czarnoksiężnikiem, nie obawiającym się zabić każdego, kto stanie mu na drodze.
- Byłem w Londynie – odezwał się po chwili. – Odwiedziłem tego twojego Markusa. Ma się całkiem dobrze, zapaliłem mu kilka… hmm… zniczy. Nigdy się nie wypalą. A wszystko z myślą o tobie.
Ten gest wzruszył mnie tak bardzo, że nie mogłam na początku się odezwać przez żelazną rękę, która ścisnęła moje gardło. Podbródek mi zadrżał, oczy wypełniły się łzami. Pozwoliłam sobie też na wynagrodzenie tego szlachetnego czynu krótkim pocałunkiem.
- Widziałem też twoich rodziców. Świetnie im się wiedzie w Anglii. Zivit mówi już po angielsku. Słabo, ale mówi. Słyszałem, jak rozmawiali w Dziurawym Kotle – dodał, kiedy już się od niego odsunęłam. – Jak słusznie zauważyłaś, zmieniłem się trochę. Wciąż pogłębiam doświadczenie i wiedzę, poszerzam horyzonty… Podróżowałem po całej Walii, odwiedziłem Albanię i Holandię.
- A co z moim prezentem? – zapytałam podejrzliwie.
- Ach, nosiłem go cały czas na szyi, jak mi kazałaś – wyciągnął spod czarnej szaty złoty medalion. – Ale nie był przydatny. Unikałem miejsc publicznych.
Uśmiechnęłam się, chociaż nie od razu mu uwierzyłam. Zaczęłam czuć lekkie wyrzuty sumienia, bo pewnie Tom nie spojrzał na żadną inną dziewczynę, tyle razy już mnie o tym zapewniał i przekonywał… Chciałam mu zaufać, naprawdę! Mogę powiedzieć, że nawet byłam o wiele spokojniejsza, ale nie zachwycało mnie, że podobał się dziewczynom chociażby sam jego wygląd. Nie lubiłam takiego płytkiego oceniania ludzi.
- Chciałbym, żebyś zrobiła mi taki znak – dodał i przysunął się bliżej mnie. Odsłonił moją białą koszulę nocną znad piersi, ukazując czarny tatuaż. Oczywiście domyśliłam się, po co mu ten znak. Znów zamierzał odejść, ale tym razem na dłużej. Nie dałam jednak po sobie poznać, że wywołało to we mnie smutne emocje.
- Kiedy znów wyruszasz? – zapytałam.
- Za kilka dni. Tak naprawdę to wcale nie zamierzałem cię odwiedzać. Po prostu się za tobą stęskniłem, nie mogłem dłużej czekać. No i brakowało mi seksu – odpowiedział.
Na jego słowa parsknęłam śmiechem, chociaż wale nie uśmiechało mi się, że Tom zostanie tu tylko kilka dni. Tak, z pewnością brakowało mu seksu.
Usiadłam po środku łóżka, sięgnęłam po różdżkę, a Riddle’owi kazałam się wyprostować. Hmm, chyba pamiętałam, jak się robiło taki znak. Przytknęłam koniec różdżki do odsłoniętej piersi Toma i wypowiedziałam zaklęcie. Pojawiła się na nim czarna plama, która powoli zaczęła się formować w jakieś zwierzę. Wąż rozciągał się przez prawą stronę piersi, przedramię, aż do łopatki, na której miał głowę. Tom obejrzał w lustrze tatuaż.
- Tak myślałam, że to będzie wąż – mruknęłam.
- Sądzę, że wzór zależy od tego, co ma się w duszy – rzekł. – Albo w jej kawałkach.
Wzruszyłam ramionami. Być może. Ale ja zawsze myślałam o Tomie jak o przebiegłym wężu, więc to nie było dla mnie zaskoczeniem.
- A następnym razem kiedy zamierzasz wrócić? – zapytałam, bawiąc się rąbkiem satynowej kołdry.
Riddle nie odpowiedział od razu. Stał przed lustrem i podziwiał czarnego węża na skórze. Sądziłam jednak, że chciał w ten sposób zyskać na czasie. Co ja się oszukuję, nie wiedział, kiedy miał zamiar zakończyć podróż.
- Nie musisz odchodzić. Wiesz, że jestem mniej pojętna od ciebie. Kiedy cię nie było, nauczyłam się dużo od kapłanów. Do niektórych czarów nie muszę używać różdżki – dodałam.
Uniosłam obie ręce, w myślach wypowiedziałam kilku wersową formułkę, a przez okna pozbawione szyb wleciał wężyk piasku, jeszcze gorący od promieni słońca i, wijąc się, zaczął powoli krążyć dookoła mojej głowy niczym złota aureola. Tom obserwował to zjawisko z pewnym zadowoleniem, choć pewnie w porównaniu z jego poziomem magii była to prosta sztuczka.
- Egipska magia różni się od tej, której uczą w szkołach. Dużo o tym czytałem. Przed tobą jeszcze długa droga, żeby ją opanować. To czary bardzo niespokojne, nieprzewidywalne… Potrzeba do tego dużo cierpliwości, ale nigdy nie są tak konkretne jak nasze. Tu nie istnieją określone formułki zaklęć. Więcej od zdolności magicznych ważna jest wiara. Bogowie, powodzenie, optymizm, pomoc duchów i inne zabobony – wyjaśnił.
Ostatnie słowo wypowiedział, żeby mnie zdenerwować, jestem pewna. I powiodło mu się. Nie chciałam jednak wszczynać kłótni w pierwszy dzień jego powrotu, więc puściłam to mimo uszu.
- Dlatego są bardziej wartościowe – wtrąciłam i zakręciłam wężykiem piasku dookoła głowy Riddle’a.
- Może. Ja wolę zwyczajną magię. Dużo już odkryłem. To ciekawe, ale i niebezpieczne. Dlatego cię ze sobą nie zabrałem. Kiedy zakończę podróże i eksperymenty, wszystko ci opowiem. Musisz być jednak na to gotowa, dopiero wtedy cię nauczę tego, co teraz poznaję – powiedział mi. Teraz czułam, że był prawdziwym Tomem Riddle’em, takim samym, jakim był w szkole. Spokojnym, cierpliwym… Nie musiałam się go w ogóle bać. Przerwałam zaklęcie, a piasek opadł bezwładnie na lśniącą podłogę.

         Przy śniadaniu Tom trochę bardziej się otworzył. Albo po prostu tylko nie zbywał moich pytań i odpowiadał na nie szczerze i cierpliwie. Tak sądzę.
- Gdzie właściwie byłeś? – spytałam, starając się, by mój głos zabrzmiał dość uprzejmie. Nie zadowoliły mnie jego cienkie opowiastki w sypialni.
Riddle przełknął łyk herbaty.
- Mówiłem ci. Byłem w Walii…
- Ależ nie, źle zrozumiałeś. Chodziło mi raczej o to, gdzie konkretnie byłeś. Odwiedziłeś jakieś miejsca związane z czarną magią, czy… - urwałam, żując powoli kawałek daktyla. Na śniadanie zwykle jadałam owoce. To taka miła odmiana po tych ciężkich angielskich potrawach, które zawsze czuło się w żołądku jeszcze parę godzin po ich spożyciu.
- Owszem. Głównie chodziło mi o takie miejsca – przyznał.
Na moment zapanowało milczenie. Zdawałam sobie z tego sprawę, że to dziwne i bardzo nieuprzejme, ale czułam się bez Toma tak samotna, że zaczęłam się zastanawiać, czy by nie zaprosić tu rodziny, kiedy on już wyjedzie. Przez myl przeszło mi nawet, że mogłabym odwiedzić Sokarisa, jeśli byłabym w ogromnej desperacji. Był do mnie o wiele przyjaźniej nastawiony, ostatnio nawet wysłał mi sowę z takim zaproszeniem. Mogłabym wziąć Zivit, by go poznała. No cóż, nie znając go przez te lata wiele nie straciła.
- Zamierzam znów zgłosić się na stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią – odezwał się po chwili, nie patrząc na mnie.
- Tak, przypuszczałam, że będziesz chciał znów spróbować – mruknęłam. – Ale jeśli Dumbledore wciąż będzie doradzał Dippetowi, sądzę, że szanse masz jeszcze mniejsze.
- Dumbledore kieruje się dobrem uczniów. A ja nie chcę zrobić im nic złego. Nasze dzieci też tam będą kiedyś się uczyć.
Upuściłam resztkę daktyla, oparłam łokcie o blat marmurowego stolika i z ciężkim westchnieniem ukryłam twarz w dłoniach. Myślałam, że Tom był bardziej spostrzegawczy i konsekwentny.
- Ty przez ten cały czas sądziłeś, że kiedykolwiek będę mogła być w ciąży? Straciłam już jedno dziecko, potem była ta moja… ehm… choroba. Wątpię, by nam się udało. Nawet nieśmiertelność nam w tym nie pomoże – powiedziałam stanowczo.
Mimo tego, co usłyszał, nie zbiłam go z tropu. Ale już zdążyłam się przyzwyczaić, że on wie lepiej i zawsze ma rację, nawet wtedy, gdy jej nie ma, więc nie naciskałam, tylko zajęłam się kromką chleba z masłem. Do niektórych egipskich potraw jeszcze nie do końca przywykłam, więc kazałam sprowadzić trochę normalnego jedzenia.
- Jeśli o to chodzi, to ja zawszę mogę próbować. Jak na zwykłą robotę jest to całkiem miła praca. Poza tym mnie zawsze wszystko się udaje.
- Cóż za skromność – stwierdziłam z mocno brzmiącym w głosie sarkazmem.

*

Mimo tych wszystkich cierpkich słów, które Tom wypowiedział pod adresem magii egipskich kapłanów, postanowił ją zgłębić, co wydłużyło jego pobyt w naszej rezydencji. Był jednaka zbyt dumny i pyszny, by pobierać nauki od nich, dlatego uczyłam go ja, co bardzo mi odpowiadało. Po pierwsze, mogłam spędzić z nim więcej czasu, a po drugie przyjemnie było patrzeć, jak zmaga się z czymś, co ja opanowałam już dawno. Muszę jednak przyznać, że był pojętnym uczniem, wszystko przyswajał sobie z łatwością, choć otwarcie gardził magią kapłanów. Lubił się tym przechwalać, ale zawsze dodawał, że miał świetną nauczycielkę i całował mnie w policzek, co powodowało, że nie chciałam, by wyjeżdżał. To dziwne, że kiedy zawsze byliśmy ze sobą, jakoś tego nie doceniałam, a gdy każdego ranka mogłam zastać puste miejsce obok, zaczynałam tego żałować. I tęskniłam jeszcze bardziej, mimo że leżał tuż obok.
Tego wieczora poczułam, że to był jego ostatni dzień ze mną. On sam słowem się na ten temat nie odezwał, ale nie musiał tego robić. Znałam go zbyt dobrze. Kiedy się kochaliśmy, jakby… bardziej się postarał. Poprzednim razem było tak samo. Tego wieczora jednak nie położył się od razu spać. Odczekał, aż oboje złapiemy oddech i odezwał się:
- Gdyby było coś ważnego, natychmiast wyślij mi sowę. Znajdzie mnie. Ważną sprawą jest na przykład wizyta Henryka Horusa, więc nawet nie próbuj tego przede mną zataić, bo i tak się dowiem. A gdybyś… gdybyś była w ciąży…
- Ale… - chciałam mu przerwać. Tom jednak przyłożył mi palec do ust.
- Tego nie można całkowicie wykluczyć. Chciałbym wiedzieć. Wtedy przybędę natychmiast, rozumiesz? Nie chciałbym, żebyś była sama – dokończył i pocałował mnie w policzek.
Nic mu na to nie odpowiedziałam, tylko ukryłam twarz w jego lewym ramieniu i wybuchnęłam płaczem. Jeszcze nigdy nie czułam z nim takiej więzi. Cała zazdrość i brak zaufania całkowicie ze mnie wyparowały.
- N-nie chcę, żebyś wyjeżdżał – udało mi się wykrztusić.
Czułam jego uspokajającą rękę na głowie, gładzącą powoli moje włosy. Łzy płynęły mi z oczy, mieszając się z kropelkami potu na jego piersi. Ale było to dla mnie bez znaczenia.
- Wiem, ja też robię to z ciężkim sercem. Chciałbym cię ze sobą zabrać, ale to na obecną chwilę niemożliwe. Jest jeszcze tak wiele rzeczy, które muszę sam zrozumieć… Nie płacz już, będziesz miała podpuchnięte oczy – powiedział cicho.
Powoli się uspokoiłam. Objęłam go za szyję; tak leżeliśmy przez chwilę, nie mówiąc ani słowa. Musiałam tu ściągnąć siostrę, bo sama chyba nie wytrzymam w tym wielkim domu. Ktoś będzie musiał mi chociaż trochę wypełnić pustkę po odejściu Toma.
- Dżahmes, tak sobie pomyślałem, że może tu zaprosisz Zivit na jakiś czas. Łatwiej to wszystko zniesiesz – odezwał się po kilku minutach. Spojrzałam mu prosto w oczy. Teraz nie było w nich nawet cienia owych czerwonych błysków, które się zapalały, gdy ogarniała go ta cała pasja.
- Nie obraź się, ale planowałam to od pierwszego dnia twojego powrotu – odparłam już spokojniejszym tonem.
- No widzisz, jak ja cię dobrze znam.
Tak. Albo mnie dobrze zna, albo dobrze stosuje legilimencję. Nagle coś mi się przypomniało i nie było to miłe wspomnienie.
- Co z twoimi Śmierciożercami? Jeśli chcesz, możecie się spotykać, ale w jednym pomieszczeniu. Proponuję to na pierwszym piętrze, z długim stołem. No wiesz, kiedy już wrócisz, nie będziesz przecież biegał do karczmy – zaproponowałam. Tom tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko, myślami był jednak zupełnie gdzieś indziej.
- Oczywiście nie podróżują ze mną. Czekają na moje rozkazy. Nie będą cię nachodzić, już mam sposób, żeby się z nimi kontaktować – rzekł po chwili.
Usiadł gwałtownie, odnalazł różdżkę porzuconą gdzieś na podłodze. Bez słowa stuknął w swoje lewe przedramię, a na nim wykwitł czarny tatuaż. Byłą to czaszka z otwartymi ustami, z których wydobywał się wąż.
- Wcześniej tego nie było.
- Było. Ale wolałbym tego nie odsłaniać, żeby przypadkowo któregoś nie wezwać – odparł. – To Mroczny Znak. Wystarczy go dotknąć. Śmierciożercą mają wypalone takie same. Wtedy czują pieczenie i już wiedzą, że ich wzywam. Teleportując się, przeniesieni zostają od razu do miejsca, w którym jestem.
- Pomysłowe – przyznałam z nieukrywanym podziwem. Kto jak kto, ale Tom nie mógł narzekać na brak kreatywności. – Też chcę taki. Będę mogła cię wezwać, kiedy będzie coś się działo. To szybsze i łatwiejsze od sów.
Riddle zamyślił się.
- Sam nie wiem – mruknął. – Nie chcę ci szpecić ciała.
- Też go ukryję, jak ty. Chodzi tu też o moje bezpieczeństwo. Nie zawsze mam przecież pod ręką pergamin i pióro.
Te sekundy były praktycznie tylko po to, by Tom mógł ubrać myśli w zdania. Wiedziałam, że się zgodzi, wystarczyło wspomnieć o bezpieczeństwie. Twarz mu się rozluźniła, a on sam uśmiechnął się lekko.
- Niech ci będzie. Chyba faktycznie będzie to lepszy sposób na przekazywanie wiadomości – stwierdził, unosząc różdżkę. – Ale wzywaj mnie tylko w ważnych sytuacjach. Im szybciej wszystko załatwię, tym wcześniej wrócę.
Skinęłam tylko głową. Riddle wycelował różdżką w moje lewe przedramię. Był zawsze najlepszy w zaklęciach niewerbalnych, więc nie usłyszałam formułki, ale poczułam pieczenie, jakby spowodowane dotknięciem pokrzywy, a niebieski blask oświetlił najciemniejsze kąty pokoju. Kiedy mogłam już przejrzeć na oczy, zobaczyłam wyraźny, czarny kształt czaszki i węża. Riddle znów machnął różdżką, a Mroczny Znak zniknął. Wciąż jednak czułam nieznośny ból, co świadczyło o tym, że nadal go miałam. Tom odłożył różdżkę i ułożył się wygodnie na poduszkach, nadal się uśmiechając.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolona – powiedział.
Nic mu na to nie odpowiedziałam, tylko położyłam się obok niego. Wkrótce ogarnął mnie sen.


Tak to czasami jest, mimo przespania całej nocy wydaje się, że sen trwał zaledwie kilka minut. Tak samo było tym razem i w moim przypadku. Obudziłam się niespodziewanie. A może po prostu usłyszałam Toma, przygotowującego się do drogi? Bo faktycznie, kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam go, ubierającego szatę. Było jeszcze dość ciemno, ale gwiazdy blakły szybko, nad horyzontem szybko rosły czerwone promienie wschodzącego słońca. Usiadłam gwałtownie na łóżku.
- Nie zwracaj na mnie uwagi, śpij – usłyszałam jego cichy głos.
Posłałam mu zirytowane spojrzenie, nie musiałam tego nawet komentować. Wygramoliłam się z pościeli. Poczułam zimno, które panowało nocami na pustyni. Nie był to chłód angielski, wilgotny i bardzo nieprzyjemny, ale mimo wszystko, zważywszy głównie na mój całkowity negliż, wolałam przywdziać cienki szlafrok. Riddle zapiął sobie płaszcz pod szyją, wziął niewielką, skórzaną walizkę, bardzo już wyświechtaną i zniszczoną i stanął naprzeciwko mnie.
- Miałem nadzieję, że uniknę tej niezręczności pożegnania – powiedział cicho i objął mnie. – Chciałem po prostu cię pocałować, kiedy spałaś i odejść, by uniknąć pokusy zostania jeszcze kilka dni.
- Więc tak zrób – odparłam, choć wiedziałam, że i tak odejdzie.
Poczułam jego usta na swoich, później na czole. Gdybym mogła, oplotłabym go mocniej. Mogłabym go pewnie przekonać do zostania, ale wtedy niebyły szczęśliwy. A bardziej od własnego komfortu zależało mi właśnie na jego szczęściu. Dlatego pozwoliłam mu wymknąć się z moich objęć, wyjść na balkon i poszybować daleko, do miejsc, gdzie już nie mogłam z nim pójść, nie potrzebując dywanu ani miotły.

Siedziałam na balkonie tak długo, aż porządnie nie zmarzłam, wpatrując się w miejsce, gdzie jego ciemna sylwetka znikła mi z oczu. Za jego radą położyłam się z powrotem do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Leżałam z szeroko otwartymi oczami zastanawiając się, jakie moje życie bez niego jest puste. Kochałam go tak, że nie myślałam o niczym innym, jak tylko o nim. Wszystko kręciło się dookoła niego, był dla mnie prawdziwą obsesją. Pierwsze, co zrobić dziś po śniadaniu, to każę sprowadzić fortepian.

~*~


Mimo że trochę nudnawo, to podoba mi się. Spokojnie, ale dość ładnie opisane, nie przeczę. Jak już wiadomo z informacji nad rozdziałem, mam zepsutą kartę graficzną i nie widziałam swojego komputera od Sylwestra. Cudowny prezent na Nowy Rok. Rozdział przepisałam w bibliotece, opublikowałam na komputerze rodziców. Za koszmarny, świąteczny szablon przepraszam, ale nie mam Photoshopa, by zrobić nowy. Mój komputer naprawiony będzie prawdopodobnie na początku lutego, więc nie porzucajmy nadziei. Dedykacja dla Was wszystkich, by wynagrodzić Wam tak długie czekanie xD