25 września 2010

Rozdział 50

„Groby są cieplejsze od ludzi!”
Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD
*
Przez całą jesień, bez względu na pogodę, dzień w dzień odwiedzałam grób Marcusa. Lubiłam siadać przy jego mogile i wpatrywać się w jego zdjęcie. Czasami też rozmawiałam z nim o tym, co się tego dnia stało. Że Tom był w kiepskim nastroju, Zivit wysłała mi sowę lub trafił mi się nieuprzejmy klient. Z czasem zaczęłam traktować go jak żywego człowieka, połączyła nas dziwna miłość. Czasami nawet wolałam spędzać z nim więcej czasu niż z Tomem. Łączyło nas nieprawdopodobne uczucie, czułam do niego coś podobnego do tego, co żywiłam do Riddle’a. Był to niesamowity związek. Mój i Marcusa. A Tom chyba coś podejrzewał, bo traktował mnie jeszcze chłodniej niż zwykle. Zaczynał być zazdrosny o to, ile czasu spędzam na cmentarzu, ale nie non stop, tylko czasami. Kiedy przychodziłam późno do naszego pokoju albo wracałam przemoczona, bo akurat rozpadał się deszcz, pytał poirytowany:
- Byłaś u tego Marcusa, tak? Dałabyś sobie z nim spokój. Życia mu nie wrócisz, a przywiązując się do grobu ukazujesz, zresztą po raz kolejny, ludzką słabość.
Zwykle ignorowałam te docinki, ale jeśli dochodziło do tego, że obrażał Marcusa, szturchałam go lub popychałam, mówiąc:
- Albo wyrażasz się o nim z szacunkiem, albo w ogóle się nie odzywaj, zrozumiałeś?
Często wybuchały między nami kłótnie. Kiedy trwały, nie hamowałam się w ogóle, ale gdy mijały, zaczynałam mieć wyrzuty sumienia. Czy nasz związek to przetrwa… miałam poważne wątpliwości.
- Czy tobie tak trudno jest zrozumieć, że go kocham? – krzyczałam.
- Bardzo trudno! To głupota wiązać się z trupem! Tylko tracisz czas! No i szargasz swoje dobre imię! Jeśli jeszcze raz ram do niego pójdziesz, zrównam ten grób z ziemią! – Tom nie był mi dłużny.
Zawsze groził, że mu coś zrobi, ale nigdy tego nie robił. Zwykle po takich kłótniach następowało kilkudniowe nieodzywanie się do siebie, później znów przejściowy spokój; wtedy odnosiliśmy się do siebie przesadnie ugrzecznionym tonem. I znów kłótnia. Czułam, że długo tak nie pociągniemy.

Tego dnia panowała między nami akurat faza znaczącego milczenia. Było bardzo zimno, deszcz mieszał się ze śniegiem, mdłe, szare chmury przysłaniały niebo. Moja zmiana zaczynała się o szesnastej, co oznaczało, że pół godziny później miałam się spotkać z Chefsibą Smith. Próbowałam jakoś wyperswadować Tomowi, by ostatni raz, w pierwszy dzień urlopu, odwiedził ją i załatwił to wszystko, ale jak na złość, nie zgodził się. Dlatego, z bardzo niezadowoloną miną, wyszłam ze sklepu i teleportowałam się. Znalezienie odpowiedniego domu zajęło mi trochę czasu. Okazało się, że Chefsiba miała swoją własną kamienicę. Kiedy zadzwoniłam do drzwi, otworzył mi najbardziej pomarszczony, najstarszy i najbrzydszy skrzat domowy, jakiego w życiu widziałam. Nie rozumiem tych ludzi. Co odwiedzę kolejny dom, właściciele mają starszego skrzata, niż wcześniejsi. Ale ten, który mi otworzył drzwi, wydał się z nich wszystkich „naj”. Konkretniej skrzatka. Uniosła lekko krzaczaste brwi, widząc mnie.
- A pani do kogo?
- Jestem Victoria Hortus. Przyszłam do pani Chefsiby Smith, przysłał mnie pan Burkes – wyjaśniłam.
Skrzatka nic mi nie odpowiedziała, tylko chwyciła mnie za rękaw i zaprowadziła do salonu. Był to pokój duży, ale tak wypełniony różnymi przedmiotami i meblami, że to byłby chyba cud przejść przez niego, nie przewracając po drodze przynajmniej pół tuzina stolików i wysokich stojaków na kwiaty. Na niskim krześle siedziała bardzo gruba starsza pani. Ubrana była w zwiewną, jasnozieloną szatę, a na głowie miała tak wymyślną, rudą perukę z powtykanymi w nią pawimi piórami, że przez kilka sekund wpatrywałam się w nią, nie mówiąc ani słowa, jakby była jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem, stworem z innej planety. Dotarłam do bardzo zaskoczonej Chefsiby, przy okazji potykając się o niewielką pufę.
- Dzień dobry, przysyła mnie pan Burkes – wyjaśniła, lekko zdyszana, widząc jej pytające spojrzenie. Miała bardzo małe świńskie oczka, policzki tak pokryte różem, że wyglądała, jakby miała gorączkę. Usiadłam na wskazanej przez nią pufie, nie mówiąc ani słowa.
- Dlaczego nie przyszedł dziś Tom? – zapytała takim tonem, jakby to była moja wina, że to mnie Burkes wysłał, a nie Riddle’a.
- Lubi go pani, prawda? – odparłam wymijająco. Peruka na głowie Chefsiby zachybotała lekko.
- Oczywiście. To taki miły, grzeczny chłopiec, do tego przystojny – odpowiedziała. W jej głosie zabrzmiało oburzenie, jakbym popełniła fatalny błąd, nie zauważając wcześniej jego cech. Stłumiłam śmiech. Tak, Tom w istocie jest taki, jak go Chefsiba opisała, a już zwłaszcza miły. Spuściłam wzrok, żeby czasami nie parsknąć śmiechem. A panna Smith wybitnie mnie do tego prowokowała.
- Zgadzam się w stu procentach – przyznałam, a choć z moim głowie bardzo łatwo dosłyszeć się można było sarkazmu, Chefsiba nic nie zauważyła. – Tom przebywa obecnie na urlopie, wziął sobie kilka dni wolnych, by trochę odpocząć.
- I dlatego dziś zjawiasz się ty – pojęła w końcu starsza pani.
- Zgadza się.
Spojrzałyśmy sobie w oczy. Nie jestem pewna, czy mi się tylko wydawało, ale dostrzegłam w nich cień zazdrości. Zachwycona i rozbawiona tym zarazem, postanowiłam przez chwilę, zanim przekażę jej słowa Burkesa, pobawić się z panną Chefsibą Smith.
- Nie słyszałam o pani zbyt wiele. Tom nigdy mi o pani nie mówił – podjęłam na nowo, obserwując uważnie jej reakcję.
- A dlaczego miałby mówić? – spytała, a w jej tonie usłyszałam irytację.
- Bo mieszkamy ze sobą i często rozmawiamy o pracy – wyjaśniłam. – Oczywiście, nie dziwię się, że pani jest zdziwiona. Tom zwykle nie mówi klientom pana Burkesa o swoich prywatnych sprawach.
- Jesteś jego siostrą.
- Nie, jestem jego dziewczyną. Nazywam się Victoria Hortus.
Chefsiba przez pewien czas mierzyła mnie oceniającym spojrzeniem. W końcu westchnęła ciężko.
- Co pan Burkes ma mi do zaoferowania? – spytała.
- Och, drobiazg. Tym razem sprzedaje. Wie, że lubi pani kolekcjonować przedmioty należące do sławnych czarodziejów. A nabył niedawno pelerynę Egberyka Zuchwałego, obdarzoną wielką mocą. Oczywiście, nie posiada zdolności czynienia niewidzialnym, jak wszelkiego rodzaju niewidki, ale potrafi odbijać Zaklęcia Niewybaczalne. Z wyjątkiem Morderczego. Na to nie ma ochrony – pokrótce przedstawiłam jej plan mojego pracodawcy. 
- A pan Burkes chce mi ją sprzedać, bo…?
- Bo wie, że doceni pani wartość historyczną i…
- I lepiej zapłacę – dokończyła za mnie zgryźliwym tonem. – Jeśli się zgodzę, Tom dostarczy mi tę pelerynę, kiedy wróci z urlopu?
- Ależ oczywiście! Będzie to pierwsza rzecz, którą zrobi – przytaknęłam gorliwie, w duchu rycząc ze śmiechu.

Długo nie musiałam ukrywać litościwego uśmiechu, bo Chefsiba szybko mnie wyprosiła. Kiedy tylko skrzatka Bujdka zamknęła za mną drzwi, zaczęłam się śmiać. To było silniejsze ode mnie. Nigdy w życiu nie widziałam tak łatwowiernej kobiety.
Deportowałam się, ale nie do sklepu Borgina i Burkesa, lecz na cmentarz przy Sheeps Village. Pogoda była fatalna, ale nie powstrzymało mnie to od spędzenia tam dwóch godzin. Usiadłam tuż przy starym kamieniu i zaczęłam opowiadać Marcusowi o Chefsibie.
- To dziwna kobieta. Wielka napompowana baba w rudej peruce, a wredna tak bardzo, że współczuję Tomowi ciągłych wizyt u niej. Ale ta cała Smith chyba coś do niego ma, w każdym bądź razie uważam to za śmieszne. Niesamowite, że czuję współczucie do Toma. Dwa dni temu znów mu się zaczęło nie podobać, że tak długo z tobą rozmawiam. Chociaż, pomimo całkowitego braku seksu w moim życiu muszę stwierdzić, że nie mam najgorzej. Już niedługo przyjeżdżają rodzice i Zivit, bo siostra chciałaby zobaczyć śnieg
Potrafiłam tak mówić godzinami, aż zasychało mi w gardle. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, pomyślałby sobie, że zwariowałam. Ale odkąd tu zaczęłam przychodzić, nie spotkałam nikogo.

Do  sklepu Borgina i Burkesa wróciłam, kiedy zaczęło się powoli ściemniać. Czyli tak około ósmej wieczorem. Pokrótce objaśniłam pracodawcy, że Chefsiba zgodziła się pod warunkiem następnych odwiedzin Toma, po czym wspięłam się na górę. Gdy zdejmowałam mokry płaszcz, Tom obserwował mnie znad książki. Teraz już doskonale rozumiał hieroglify, więc czasami czytywał wypełnione nimi książki.
- Byłaś u Marcusa – to nie było pytanie, lecz raczej stwierdzenie. Zawsze byłam z nim szczera, więc pokiwałam twierdząco głową. – Jesteś cała mokra, chodź tu.
Posłusznie podeszłam i usiadłam przy nim na łóżku. Tom objął mnie, jakby chciał mnie ogrzać, odrzucając przy tym książkę na podłogę. Zamknęłam na chwile oczy. O wiele bardziej wolałam takie godzenie się, niż ostre stwierdzenie któregoś z nas: „Mam tego dość”.
- Nie powinnaś tam się szwendać o tej porze – dodał. Różdżką przywołał moją szczotkę i zaczął mi rozczesywać mokre włosy.
- Już o tym rozmawialiśmy…
- Nie o to mi chodzi – przerwał mi stanowczo. – Jest późno, ciemno, a cmentarz na skraju lasu nie jest dobrym miejscem na spędzanie tam wolnego czasu.
Zaprowadziłam tam Toma trzy tygodnie temu, trzydziestego pierwszego października, na jego osobiste życzenie. Od tamtego czasu wciąż mnie straszył niebezpieczeństwem czającym się w lesie, ale byłam głucha na każdą jego próbę zniechęcenia mnie do odwiedzania Marcusa.
- Może i tak – mruknęłam. – Ale każdy ma inne hobby.
Jego ręce niebezpiecznie zatrzymały się na moich piersiach. Od bardzo dawna nie pozwalałam się mu tak dotykać. W ciągu dnia nie było na to czasu, a w nocy spaliśmy, każde odwrócone w swoją stronę. Czasami też zdarzało się, zwłaszcza po naszych kłótniach, że Tom rozkładał sobie latający dywan na podłodze i przykrywał się peleryną, bo nie chciałam obok niego leżeć. Ale i tak była w tym jego zachowaniu jakaś lepsza strona. Nie wyrzucał mnie, tylko kazał mi spać w łóżku, jak prawdziwy dżentelmen, choć często kłótnie wybuchały przeze mnie.

- Jesteś mokra – powtórzył. – Przebierz się. Zaraz zrobię ci herbatę.
Poczułam jego usta z tyłu, na karku. Dobrze znałam skutki tego, co mogło się stać, więc wstałam z łóżka i otrząsnęłam włosy z wody, wciąż zerkając na niego z niepokojem. Nie nakrzyczał na mnie, że wróciłam do Marcusa tak późno, co wydało mi się złowieszcze.
Zaczęłam szukać w szafie koszuli nocnej. Usłyszałam skrzypnięcie sprężyn materaca, co oznaczało, że i Riddle opuścił łóżko. Po raz pierwszy poczułam się trochę zagrożona w jego obecności. Zwłaszcza, że odłożyłam swoją różdżkę na stół. Oczywiście, nie miałam żadnych szans w pojedynku z nim, ale mimo to… wolałam mieć ją w kieszeni. Odwróciłam się, by po nią sięgnąć, ale ku swojemu zdumieniu dostrzegłam Toma, stojącego tuż przede mną, z moją różdżką w ręku.
- Tego szukasz? – zapytał, unosząc ją na wysokość moich oczu. Zanim zdążyłam zrobić jakikolwiek gest, wyciągnął swoją, po czym obie różdżki odrzucił na podłogę. – Ni ufasz mi już?
Nic na to nie odpowiedziałam. Po prostu przyglądałam się mu, oczekując na następny jego ruch. A był on bardzo dziwny, biorąc pod uwagę okoliczności. Zrobił krok naprzód, przyciskając mnie do ściany. Zaczął mnie całować. Namiętność, z jaką to zrobił, nie spodobała mi się na początku, ale szybko wymazała też z mojej głowy wszelkie zaprzeczenia. Jeszcze nigdy tak mnie nie całował. Zwykle robił to delikatniej, ale teraz…
Z niezwykłą wręcz łatwością podciągnął mnie do góry i przygwoździł do ściany. Nagle zauważyłam, że w jakiś magiczny sposób pozbył się koszuli. Zacisnęłam nogi dookoła niego. O grozie tego wszystkiego przypomniałam sobie, kiedy zerwał mi apaszkę z szyi.
- Puszczaj, nie chcę tego – powiedziałam zaskakująco stanowczym tonem.
- Chcesz. Mnie nikt nie oszuka.
Jego głos był niesamowicie trzeźwy, co tylko wzmogło mój niepokój. Zaparłam się obiema rękami, choć udami wciąż ściskałam go za biodra.
- Wyrażę się jaśniej. Nie możemy tego zrobić. A kiedy ja mówię nie, to nie – warknęłam.
Myślałam, że mnie puści, ale nie. Zupełnie zignorował moje słowa. Brutalnie pochwycił moje usta, wolną ręką rozdarł mi bluzkę. Na początku zdębiałam, ale szybko odzyskałam czucie w kończynach. Tom przyparł mnie mocniej, żebym mu się nie wyśliznęła. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Byłam rozdarta między rozsądkiem a spontanicznością. Ja chciałam czego innego, ale moje ciało reagowało zupełnie odwrotnie. Zacisnęłam palce na jego plecach, wbijając w nie paznokcie aż do krwi. Riddle, dość nieskładnie chcąc zedrzeć ze mnie szatę, porwał ją tylko na strzępy.
- Jesteś potworem! – krzyknęłam.
- Też cię kocham – wysyczał mi do ucha.
Nadział mnie na siebie jednym mocnym pchnięciem. Poczułam łzy na policzkach, ale jednocześnie, kiedy zacisnął wargi na moich ustach, o wiele mocniej niż zwykle, posłusznie oddawałam pocałunki, dopóki sam nie skierował swoich ust na inną część mojego ciała.
- Nienawidzę cię! – udało mi się wykrztusić, dławiąc się łzami, pomiędzy dwoma przeciągłymi jękami… rozkoszy?
- Zaprzeczasz sama sobie – usłyszałam jego lekko zdyszany głos.
Znów spróbowałam się mu wyrwać, mimo że pragnęłam, by to trwało wiecznie.
- Sukinsyn! – uderzyłam go z całej siły w ramię, ale Riddle mocniej pchnął mnie na ścianę, więc dałam sobie spokój z wyzwiskami. Teraz to do mnie dotarło. To cudowne okropieństwo, ten gwałt miał być karą za nieposłuszeństwo. Tak. To był gwałt! Nie wierzę, że Tom mi to zrobił. Ale było to coś, czego zawsze skrycie pragnęłam i oczekiwałam od niego, choć nigdy bym się do tego nie przyznała.
Jeszcze nigdy tak nie krzyczałam, jak tego wieczora. Moje jęki łączyły się z płaczem, bo łzy cały czas płynęły mi po twarzy. I nie przejęłam się tym, czy inni mogą to usłyszeć. A prawdopodobnie mogli. Kiedy przeszyła mnie strzała najwyższej ekstazy, opadłam na Toma całkowicie pozbawiona sił, wciąż szlochając mu w ramię i drżąc, pokonana. Riddle wydał z siebie ostatnie iście zwierzęce, triumfalne warknięcie i pozwolił mi się zsunąć na podłogę. Opadł się obiema rękami o ścianę, uspokajając oddech. Spojrzałam mu w oczy z taką nienawiścią, jak nigdy dotąd.
- Groby są cieplejsze od ludzi! – wysyczałam, mrużąc powieki.
Tom nic nie odpowiedział, tylko podszedł do szafy, po drodze zasuwając rozporek. Pozostawił mnie pod ścianą w podartej szacie, wciąż drżącą na całym ciele i wyciągnął z szuflady małą buteleczkę dyptamu. Z dawnym uśmiechem na twarzy wrócił do mnie, odkorkował butelkę i wręczył mi ją.
- Pomożesz? – zapytał.
Odwrócił się do mnie plecami. Jego skóra w tym miejscu była pocięta, jakby nożem. Spojrzałam na swoje dłonie. Były bogato upstrzone krwią, jak i jego plecy. Zawahałam się, ale w końcu wylałam na rękę kilka kropli i wtarłam brązowy płyn w największe zadrapanie. Buchnął zielony dym, a skóra natychmiast  mu odrosła. Zrobiłam to samo z pozostałymi ranami. Zakorkowałam butelkę, odłożyłam ją na bok i utkwiłam wzrok w Tomie. Ciekawa byłam, co zrobi. Wyciągnął z szafy moją koszulę nocną, znów do mnie podszedł i usiadł na podłodze.
- Idź się przebrać – powiedział bardzo cicho.
- Myślisz, że będę spała z tobą w jednym łóżku? – zapytałam drżącym głosem. Nie mogłam tego opanować! A chciałam mu pokazać, że też potrafię być stanowcza.
- Tak, tak myślę – przysunął się do mnie i objął ramieniem. Zesztywniałam. Tak dziwnie Tom jeszcze się nie zachowywał. Może rzeczywiście Zivit miała rację? Przede mną tylko grał takiego, by potem ukazać swoją prawdziwą twarz. Przytulił mnie tak mocno, że aż zatrzeszczały mi żebra. Nie wiedziałam, że jest taki silny. A może dopiero niedawno taki się stał? Prawie bezwiednie objęłam go za szyję, ukryłam twarz w zagłębieniu przy jego szyi i wybuchnęłam płaczem.
- Chciałabym, żeby Marcus żył – wyjąkałam, kiedy już się uspokoiłam.

Mimo że w pokoju panował chłód, nie czułam go. Wręcz przeciwnie, było mi gorąco. Tom zdjął mi przez głowę szczątki szaty, ubrał koszulę nocną, po czym wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Obserwowałam szeroko otwartymi oczami, jak podnosi spod stołu obie różdżki, swoją zamyka drzwi i gasi wszystkie lampy. Pogrążyliśmy się w odmętach aksamitnej ciemności. Zanim wzrok się do niej przyzwyczaił, Riddle już rozebrał się i wsunął się do łóżka. Z przerażeniem przylgnęłam plecami do ściany. Znów usłyszałam skrzypnięcie materaca, ale tym razem bardzo ciche, co oznaczało, że Riddle podparł się na łokciu. Wyciągnął rękę, żeby objąć mnie w talii. Nie było sensu się mu opierać, bo i tak otrzyma to, co chciał. Położyłam się na wznak. Wzrok powoli przyzwyczaił mi się do ciemności. Zauważyłam niewyraźną sylwetkę Toma tuż przy moim boku, wciąż podpierającego się na łokciu. Zobaczyłam, jak podnosi rękę, żeby pogładzić mnie po włosach. Myślałam, że po tym wszystkim jego dotyk będzie mnie palił, jak to bywało w przypadku Nicolasa, chociaż z nim było inaczej. Nigdy nie pozwoliłam mu się dotknąć, chociaż, pewnie z tego powodu, bił mnie. Po tym wszystkim nie pozwalałam mu się nawet do siebie zbliżyć. Dotyk jego skóry palił mnie żywym ogniem. A w tym wypadku jakoś nie…
- Wcale nie chciałem cię ukarać – odezwał się nagle, cały czas głaszcząc mnie po włosach. Przysunął się jeszcze bliżej, tak, że czułam przy ramieniu jego klatkę piersiową, poruszaną oddechem. – Cały czas wiedziałem, czego naprawdę ci potrzeba.
- Uważasz, że sprawianie mi bólu i cierpienia to jest to, czego pragnę, tak? – zapytałam nienaturalnie piskliwym głosem.
- Znasz mnie. Potrafię sprawić okropny, niewyobrażalny ból, ale i mogę dać kobiecie rozkosz, jakiej nigdy nie doznała – wyjaśnił oczywiście bardzo skromnie.
- Naprawdę? Nasze ostatnie stosunki były raczej średnie.
Dla normalnego faceta takie słowa byłyby totalną kastracją. Ale Tom był tak nadęty i próżny, że moje szczere wyznanie nie zrobiło na nim wrażenia.
- Nie będę ci się tłumaczył. Chciałem ci pokazać, że jednak jestem lepszy od Marcusa. On nigdy nie da ci tego, co ja. Podobało ci się. Zaprzeczysz? No, zaprzecz.
Milczałam. Za nic nie chciałam mu przyznać, że mi się podobało. Bo naprawdę to było szalenie cudowne. Ale i obrzydliwe. Riddle pochylił się nade mną tak nisko, że poczułam jego nos tuż przy swoim. Chwycił mnie z całej siły za nadgarstki i wysyczał:
- Zaprzecz, do cholery.
- Przestań! Sam wiesz, że byłam zachwycona! Ale to był tylko seks! Moje życie nie kręci się wkoło niego, nim samym nie wypełnisz mi pustki w sercu! A Marcus, mimo że nie żyje, daje mi więcej uczucia od ciebie! – krzyknęłam mu prosto w twarz.
Tom warknął jak rozjuszony pies i opadł obok mnie na poduszki. Leżał tak przez kilkanaście minut, sztywno, z oczami utkwionymi w niskim sklepieniu.
- Nie wiedziałem – powiedział w końcu już o wiele spokojniejszym tonem. – Myślałem, że to, co ci dawałem, było wystarczające.
- Ty nic mi nie dawałeś. Zawsze zajęty swoimi sprawami, mnie spychałeś na ostatni plan – oświadczyłam.
- Poprawię się. A jeśli jeszcze raz zapomnę… Możesz mnie walnąć – rzekł.
Te słowa były wystarczającymi przeprosinami. Odwróciłam się twarzą do niego i, nie mówiąc ani słowa, przytuliłam się do niego. To był bardzo dziwny dzień. A wieczór… jakaś abstrakcja. Wydawało się, że będę musiała do tego przywyknąć, bo Riddle ukazał mi właśnie, jaki jest naprawdę. A może dziś też kłamał?

~*~


Powinnam częściej erotyki pisać, bo wtedy przypominają mi się różne, zapomniane rzeczy. W tym wypadku zadanie domowe z polskiego. Chciałabym nabrać wprawy w pisaniu scen miłosnych, aby zrównało się to z moją namiętną chęcią do opisywania walk, więc teraz będą może częściej się ukazywać. Myślę, że się nie uskarżacie xD Dedykacja dla Sheirany :* 

19 września 2010

Rozdział 49

Wakacje bardzo szybko nam zleciały. Ledwo zaczął się lipiec, teraz kończył się już sierpień. W tym roku dość wcześnie zrobiło się zimno. Temperatura sięgała najwyżej dwunastu stopni; mimo to słońce wciąż świeciło. Liście prędko przybrały złoty kolor, jabłka dojrzały, a wiatr miał już jesienny zapach. Lubiłam tę porę roku, ale tylko wtedy, kiedy nie padał deszcz, co rano nie witało mnie zachmurzone niebo, a na ulicach nie tonęłam po kolana w błocie. Ta jesień chyba zapowiadała się całkiem nieźle, przynajmniej na razie.
Kiedy tylko się ochłodziło, Zivit z matką, ojcem i wujkiem wróciły do Egiptu. Ale nie czułam się samotna, przecież wciąż miałam Toma. No a siostra obiecała, że wróci na Boże Narodzenie, żeby zobaczyć śnieg. Nie obchodziliśmy już tego święta, co Riddle przyjął z ulgą, bo od zawsze był zatwardziałym ateistą, ale za to pojawiło się sporo nowych. Niestety, nie mogłam obchodzić ich tak, jakbym chciała, ale już przywykłam do pracy u Borgina i Burkesa. Wychodzi na to, że do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Co do mnie i Toma, to nie musieliśmy sypiać w osobnych łóżkach, ale pilnowaliśmy się. W tej rutynie dnia codziennego było to trudne, ale w końcu nie ma rzeczy niemożliwych. Skoro odwiedzanie dziwaków i nagabywanie ich na sprzedaż cennych przedmiotów mogłam wytrzymać, to z tym też nie było problemu. Zresztą, znalazłam sobie inne zajęcie, które skutecznie odciągało mnie od pokus.

Rego dnia było naprawdę zimno, mimo że był to dopiero pierwszy tydzień września. To było dziwne nie wyjechać do Hogwartu, jak na przykład Bellatriks. Ciekawa byłam, czy Slughorn znalazł sobie nową ofiarę, jak tam sobie poczyna Dumbledore…
Zeszłam do sklepu ubrana w gruby, brązowy płaszcz, pomarańczowy szalik owinięty szczelnie dookoła szyi i czarne rękawiczki.
- Kogo dziś mam odwiedzić? – spytałam, mając głęboką nadzieję, że nie będzie to pan Brocki, u którego byłam trzy dni temu. Cóż, wizyty nie wspominałam zbyt dobrze, by ten znów, zresztą jak podczas kilku poprzednich odwiedzinach, był obleśnie miły i prawił mi żałosne komplementy.
- Szykuje ci się dłuższa podróż, będziesz się musiała teleportować – powiedział Burkes, wręczając mi kawałek pergaminu z wypisanym adresem, jak zwykle przed wizytą u nowych klientów. – To Pan Stephen Shellbowl. Tym razem chodzi o sprzedaż. Pan Shellbowl jest za stary, żeby sam się tu pofatygować, a ja zbyt zajęty, żeby do niego pójść, więc wysyłam ciebie. Cena wywoławcza to sto pięćdziesiąt galeonów. Mogę spuścić jedynie pięć, ani knuta więcej.
Wcisnął mi w ręce duży pakunek, który wcisnęłam do skórzanej torby i opuściłam sklep. Pan Shellbowl mieszkał w domu o nazwie Silver Manor w wiosce Sheeps Village na obrzeżach Londynu. Nie miałam pojęcia, gdzie to jest, mimo to okręciłam się na pięcie i zniknęłam. Aportowałam się jakieś dwadzieścia stóp od drewnianego znaku z wypisaną na nim nazwą wsi. Wyglądało na to, że dobrze trafiłam.

Wieś znajdowała się na dość dużym wzniesieniu. Ogólnie była to całkiem pokaźna osada. Widać stąd też było Londyn. Ale dla jej mieszkańców czas chyba zatrzymał się na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Kiedy szłam główną drogą, minęło mnie kilka wozów i chłopiec na koniu. To dziwne. Albo mieszkało tu kilka czarodziejskich rodzin, albo ludzie są tu bardzo sentymentalni. Żeby nie powiedzieć nienormalni.

Odnalazłam w końcu Silver Manor. Znajdowała się dość daleko od centrum wioski. Dom ów miał ładną, żelazną bramę, lecz poza tym nic nie było w nim zachwycającego. Bardzo już zaniedbany ogród wyglądał dość śmiesznie w porównaniu z nowoczesnym, schludnym budynkiem. Weszłam na teren posesji, podeszłam do drzwi i zapukałam dwukrotnie. Otworzył mi chyba najgrubszy skrzat, jakiego widziałam. Z tego, co wiem, to skrzaty domowe zwykle się nie objadają, bo są zbyt zajęte pracą. Bez słowa wpuścił mnie do środka, chwycił za rękaw i zaprowadził do salonu. Siedział tam w wygodnym fotelu stary, bardzo gruby mężczyzna z siwymi, rzadkimi włosami, w szkarłatnym, przetykanym złotą nicią kaftanie. Stopy opierał o brzeg pufy.
- Dzień dobry, Victoria, tak? – zapytał, wskazując mi miejsce na kanapie, naprzeciwko jego fotela. Usiadłam.
- Tak. Może przejdziemy już do interesów?
Wyciągnęłam ze skórzanej torby pakunek, rozwinęłam brązowy papier i podałam mu pudełko. Pan Shellbowl otworzył je i wyciągnął złoty naszyjnik z rubinami.
- Należał do mojej prababki, Muriel Shellbowl. Musiała go sprzedać, bo straciła nagle swój cały majątek. Wymyśliła kilka zaklęć, tylko dlatego Borgin i Burkes go kupił. A teraz ja chciałbym go odzyskać – powiedział bardziej do siebie.
- Pan Burkes ustalił już cenę wywoławczą – zwróciłam się do niego, przywołując staruszka z krainy wspomnień. – To sto pięćdziesiąt galeonów.
Pan Shellbowl przywołał skrzata. Czy to nie dziwne, że wszędzie tam, gdzie byłam w interesach, czarodzieje mają skrzaty domowe? A nie występują one przecież w każdej rodzinie. Najwyraźniej Burkes dobrze wiedział, które są te najbogatsze.
- Pieniądze tu nie mają znaczenia – oświadczył stanowczo, po czym kazał skrzatowi domowemu przynieść sobie sakiewkę z odliczonym złotem.
Pan Shellbowl był dość zgryźliwym staruszkiem, marudzącym, że bolą go plecy i nerw, ale chyba go polubiłam. On rzeczywiście chciał coś kupić, to był jego główny i jedyny cel, a nie tylko obejrzeć mnie jak jakiś towar w sklepie. Ja praktycznie nie miałam dla niego znaczenia. I bardzo dobrze.
Pożegnałam się, a skrzat odprowadził mnie do drzwi. Dziś poszło mi całkiem szybko i łatwo. Była zaledwie czwarta po południu, kiedy wyszłam ze wsi. Pomyślałam sobie, że przyjemnie będzie się przejść polną drogą, pooddychać jesiennym powietrzem pachnącym opadłymi liśćmi, zanim pogoda tak się zepsuje, że do wiosny będę siedziała w wolne dni w naszym maleńkim pokoiku.

Moim oczom ukazał się cmentarz. Tak, to z pewnością był cmentarz, ale znajdował się w małej dolince, zarośniętej kilkoma starymi brzozami. Urocze miejsce. Cmentarz znajdował się dość daleko od drogi, ale mimo to zboczyłam ze ścieżki i zbiegłam z górki. Musiał podlegać pod kościół w Sheeps Village, ale  z niewiadomych powodów znajdował się trochę dalej od wsi. Wyglądało na to, że jej mieszkańcy rzadko tu bywali. Groby były dość zaniedbane, ale w jakimś dobrym guście. Przy końcu dróżki, gdzieś w kącie, stał bardzo stary i bardzo opuszczony nagrobek. Mech prawie całkowicie zarósł tablicę; musiałam użyć różdżki, żeby go usunąć. Spoczywał tu mężczyzna, który chyba nie miał już rodziny albo po prostu nie chciało się jej tu przychodzić. Martwe badyle dzikiej róży rosły za starą, podłużną tablicą, a mogiłę porastała wysoka żółta trawa kiedy ją powyrywałam, odkryłam dawno już wypalony, staroświecki znicz. Przysunęłam twarz blisko tablicy, by móc odczytać napis na niej wygrawerowany.

Szer. Marcus Ryan
* 14 styczeń 1894
+ 23 lipiec 1915

Poległ w walce za Ojczyznę.
„Przechodniu, powiedz Brytanii
Żem poległ wierny jej służbie…”

To ostatnie zdanie mnie zmroziło. Zobaczyłam uwypuklenie tuż nad nazwiskiem. Okazało się, że mech całkowicie zarósł czarnobiałe zdjęcie wymalowane na porcelanie. Musiał być to mugol, bo fotografia się nie poruszała i była w naprawdę kiepskim stanie. Od razu, by w przyszłości nie uległo większemu zniszczeniu, rzuciłam na nie proste Zakęcie utrwalające. Kiedy przyjrzałam się mu lepiej, zauważyłam, że był nawet dość przystojny jak na mugola. Miał ciemne, lekko kręcone włosy, uśmiechał się tak, jakby moment, gdy zrobiono to zdjęcie, był najcudowniejszą chwilą w jego życiu. Ubrany był w mundur; nie ulegało wątpliwości, że zginął podczas walki, gdy trwała pierwsza wojna światowa. Niewiele o niej wiedziałam, była to przecież bitwa mugoli z mugolami.

Nagle poczułam coś takiego… Jakby więź z tym miejscem. Wyczarowałam czerwony znicz, postawiłam go na miejscu starego i zapaliłam go. Nie wierzyłam w religię katolicką. Ale przekonana byłam, że jeśli Marcus Ryan zginął tak bohaterską śmiercią, ogląda Horusa i cieszy się z nowego, lepszego życia.
Wstałam z ziemi, otrzepałam płaszcz i deportowałam się prosto do sklepu Borgina i Burkesa. Tego dnia Tom stał za ladą, co uznawał za kompletną stratę czasu. Kiedy tylko mnie zobaczył, natychmiast się ożywił.
- I co? Dlaczego tak późno? – zapytał.
- Byłam po drodze na wiejskim cmentarzu – wyjaśniłam, kładąc na ladzie sakiewkę ze złotem.
- Co tam odkryłaś?
- Pewien grób młodego żołnierza, poległego podczas pierwszej wojny światowej, Marcusa Ryana – odpowiedziałam. Pewna byłam, że Tom, jako że uczył się przed pójściem do Hogwartu w mugolskiej szkole, będzie wiedział coś więcej o tej wojnie.
- Żołnierza? – powtórzył Riddle. – Mugola? Odwiedzasz grób mugola?
- Tak, zamierzam tam jutro wrócić, żeby trochę go uporządkować – przyznałam.
Nic sobie nie zrobiłam z nerwów Toma. Chciałam wejść na górę, ale zastawił mi drogę. Nie wyglądał na rozwścieczonego, panował nad gniewem. Jedyną emocją, malującą się na jego twarzy było okropne rozczarowanie. Ale nie spowodowało to u mnie wyrzutów sumienia, jak zapewne planował. Już dawno przestałam się bać jego wybuchów. A mnie od życia chyba też należało się kilka małych przyjemności.
- Tom – zwróciłam się do niego po imieniu, co spowodowało, że wzdrygnął się okropnie. – Kocham cię, słyszysz? Ale nie będziesz mi mówić, co mam robić. Rozumiesz?
Ujęłam jego twarz w dłonie, pocałowałam go w usta i wspięłam się po schodach na pierwsze piętro.

Riddle wrócił do naszego małego pokoiku półtorej godziny później, kiedy skończyła się jego zmiana. Nie wyglądał na zadowolonego. Taka mina zwykle zapowiadała kłótnię między nami. Nie chciałam tego, więc musiałam się pilnować, by jeszcze bardziej go nie rozjuszyć. To dziwne, ale tylko ja mogłam go uspokoić, ale też i naprawdę rozwścieczyć. Wszedł do pokoju i usiadł ciężko na krześle, patrząc mi wyzywająco w oczy. Puściłam Midnight’a, który natychmiast wskoczył na stół i przecisnął się przez szparę między oknem a futryną na zewnętrzny parapet i zniknął nam z oczu. Często się tak wymykał.
- Nadal się z tym nie pogodziłeś? – zapytałam z udawaną uprzejmością.
- Dżahmes – w jego głosie wyczułam nutkę groźby. – Dla ciebie jestem w stanie zrobić wszystko. Ale zrozumieć, że będziesz myła mugolskie groby…
Nie dokończył, tylko posłał mi bardzo nieprzyjemne spojrzenie. Zobaczyłam w jego oczach groźne czerwone błyski. Nie wiedziałam już, jak go uspokoić. Odłożyłam książkę, podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach. Nawet nie drgnął. Siedział sztywno wyprostowany, ze wyrażającym obojętność, utkwionym we mnie. Musiałam objąć go za szyję, żeby nie ześliznąć się z jego kolan.
- To nie jest tylko mycie grobów – powiedziałam. – Kiedyś mi powiedziałeś, że zrobisz wszystko, by sprawić mi radość. Teraz masz ku temu okazję. Gdybym mogła odwiedzać Ryana, to by mi sprawiło przyjemność. No i jest to też trochę urozmaicenie w tym nudnym życiu. Los odbiera nam każdą radość. To miejsce jest straszne, kiedy już wrócimy do naszego domu? Tu jest tak zimno, nawet w tym pokoju cały czas marznę.
Tom objął mnie, ale w dość dziwny, sztywny sposób. Zamknęłam na chwilę oczy. Już dawno nie byliśmy tak blisko siebie.
- Mówisz tak, jakby ten dom był także mój. A ja nic od ciebie nie chcę – zauważył wspaniałomyślnie.
- Ale mimo wszystko weźmiesz.
Domyśliłam się, dlatego tak się wzbraniał przed przyjęciem czegokolwiek czy uzależnieniem od kogoś. Nie pozwalał mu na to honor i pieprzone pragnienie samodzielności. Ja byłam jego zupełnym przeciwieństwem, byłam od niego cholernie uzależniona, nie mogłam podjąć decyzji bez konsultacji z nim, mimo że sytuacja wcale tego nie potrzebowała. Ale było mi dobrze tak, jak było.
- I właśnie dlatego zawsze potrafię postawić na swoim – rzekł. – Bo mam swoje zdanie. Ty też powinnaś mieć. Ale nie mogę cię o to winić, jesteś jeszcze słaba, a mając kogoś takiego jak ja… Na twoim miejscu też czułbym się zdezorientowany.
Nic na to nie odpowiedziałam. Stwierdziłam, że nie warto go prowokować. Oczywiście, mówiąc to, Tom znów okazał całkowitą sromność i pokorę, nie mówiąc już o kompletnym braku ironii. Nie wspominając już o tym, że uszanował moją prywatność, nie używając legilimencji.
- Czytałeś mi w myślach – oświadczyłam obrażonym tonem. – Obiecałeś, że już tego nie zrobisz.
- Ach, Dżahmes, Dżahmes, czasem widzisz takie rzeczy, a nawet nie masz pojęcia, jak są dla mnie istotne. Dlatego, od czasu do czasu, muszę zajrzeć ci do umysłu. Oczywiście, wychwytuję tylko ważne dla mnie wspomnienia – wyjaśnił i poklepał mnie lekko po policzku.
Poczułam się trochę urażona tym, że tak bezceremonialnie i, co ważniejsze, w tajemnicy penetrował mój umysł, ale pozostawiłam to uczucie dla siebie. Mimo tej całej nudnej pracy, mieliśmy mało czasu dla siebie, a ja zaczęłam odkrywać, że ogarnęła nas jakby… rutyna. Nienawidziłam tego sklepu.
- Odpowiesz mi w końcu? – zapytałam niespodziewanie.
- Ale na co?
- Och, nie udawaj, że nie wiesz. Kiedy w końcu opuścimy Londyn? – prychnęłam, podnosząc głowę.
- Nie wiem dokładnie. Ale jeśli chcesz, ty możesz wracać. Tym lepiej dla ciebie, bo nie mamy już za co się utrzymać. Uważam, ż powinnaś znać naszą sytuację. A jest nieciekawa. Ledwo udaje mi się spłacić ten pokój, a jedzenie samo z nieba nam nie spadnie, choćbyś nie wiem ile modliła się do tych swoich bogów. Nie chcę, żebyś znów zaczęła chorować – powiedział to takim tonem, jakby go to wszystko mało obchodziło. Za to mnie te słowa bardzo zmartwiły. Wstałam i zaczęłam się przechadzać po pokoju, a podłoga pod moimi stopami skrzypiała cicho. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Wiesz co, poczekaj tu chwilę – rzuciłam na odchodnym i wybiegłam ze sklepu, zanim on zdążył podejść do okna, by zobaczyć, dokąd biegłam.
A popędziłam do Banku Gringotta. Matka dała mnie i Sokarisowi, a teraz także i Zivit, dostęp do złota w skarbcu. Nigdy z tego nie korzystałam, byłam mało wymagająca, jeśli chodzi o utrzymanie, ale uznałam, że teraz jest właściwy moment. Dlatego pojechałam z goblinem do skrytki Hortusów, a właściwie już Lock-Nah, zapakowałam do sakiewki garść galeonów, po czym pędem wróciłam do sklepu Borgina i Burkesa. Kiedy wspięłam się po schodach na piętro, kłujące uczucie w płucach nasiliło się, ale zignorowałam je. Tom stał przy oknie i patrzył, jak chwiejnym krokiem przechodzę przez pokój. Zanim jednak zdążyłam choć otworzyć usta, ten mnie uprzedził:
- Nie. Nawet o tym nie myśl.
- Tom… - udało mi się wydyszeć. Opadłam na krzesło, całkiem pozbawiona sił. Takiego sprintu w moim wykonaniu jeszcze chyba nikt nigdy nie widział.
- Nie. Teraz uraziłaś mnie bardziej, niż kiedykolwiek. Nie wezmę twojego złota, rozumiesz? Chcesz przez to mi pokazać, że nie potrafię utrzymać rodziny? – przerwał mi teraz już naprawdę wściekły.
- Chciałam… chciałam tylko pomóc – odparłam, oddychając swobodniej. Poczułam się trochę zawiedziona, bo wyszło na to, że biegłam do Gringotta na próżno.
- Doceniam to, ale poradzimy sobie bez twojego złota.
Wyciągnęłam z kieszeni sakiewkę i cisnęłam ją na podłogę. Nawet nie próbowałam ukryć złości i rozczarowania.
- W takim razie będzie tu tak leżeć – oświadczyłam, odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami.

Wyszłam przed sklep i usiadłam na pierwszym schodku. Gorączka, która mną owładnęła po tej kłótni spowodowała, że nie czułam chłodu, choć temperatura była tak niska, że mój oddech zamieniał się w parę. Nie jestem pewna, ile tam siedziałam. Przyszedł do mnie Midnight, wskoczył na kolana i, mrucząc, jak to miał w zwyczaju, towarzyszył mi. Kiedy zaczęło się ściemniać, wstałam i wróciłam do sklepu, więc nie było mnie z półtorej godziny. Nie odzywając się do Toma, wzięłam wszystkie moje pierdoły i poszłam do łazienki. Wróciłam i wciąż, nie mówiąc ani słowa, położyłam się na wąskim łóżku. Byłam na niego tak obrażona, że tej nocy chyba nie zniosę jego dotyku. Dlatego, kiedy materac jęknął głucho pod jego ciężarem, przysunęłam się bliżej do ściany. Tom zgasił światło różdżką i ostrożnie objął mnie. Musiał wyczuć, że na więcej mu nie pozwolę, bo nie wykonał żadnego więcej ruchu.
- Gorąca jesteś. Zimno ci? – spytał.
Dopiero teraz zauważyłam, że całą się trzęsę z zimna. Wcale nie wyczułam, że jest mi gorąco, dopóki nie dotknęłam swojej szyi. Odwróciłam się do niego twarzą.
- Tak – oświadczyłam. – Chciałam dać ci trochę złota, żebyś chociaż opłacił mieszkanie, więc pobiegłam do Banku Gringotta jak głupia, nawet się dobrze nie ubrałam, a ty tak po prostu to zignorowałeś, bo miałeś akurat taki humor. Gdybym cię bardziej interesowała, to byś wiedział, że jestem wrażliwa na zimno. Teraz dostanę na pewno zapalenia na płuc, bo strasznie mnie boli gardło. I umrę.
Nie było to kłamstwo, by wzbudzić w nim wyrzuty sumienia. Rzeczywiście, czułam w gardle nieprzyjemne drapanie, a w płucach – kłucie. Chociaż faktycznie, chciałam, żeby poczuł się winny mojej rozwijającej się błyskawicznie choroby.
Tom przytulił mnie, ale cieplej mi się nie zrobiło. Miałam ochotę go uderzyć, ale stwierdziłam, że w moim obecnym stanie to byłoby głupie. Zamknęłam piekące powieki. Jeszcze nigdy nie chorowałam tak poważnie. Ot, od czasu do czasu łapałam katar czy nieważne przeziębienie. Do wyleczenia tego potrzebny był eliksir. By go jednak kupić, trzeba było mieć złoto.
Tom nagle wstał i zaczął się ubierać. Usiadłam pod ścianę, podciągnęłam kolana pod brodę i obserwowałam go przez chwilę. Wydawał mi się trochę zdenerwowany, więc wolałam się nie odzywać, choć ciekawa byłam, co zamierza zrobić. Midnight wskoczył na puste miejsce Riddle’a i zaczął się ocierać grzbietem o moją łydkę.
- Poczekaj na mnie chwilę – zwrócił się do mnie dość chłodnym tonem.
- Gdzie idziesz? – spytałam.
- Kupię jakiś eliksir. Musisz do rana wyzdrowieć – odparł, zapiął płaszcz pod szyją i pogrzebał w kieszeni. Wyciągnął z niej kilka srebrnych sykli, szybko je policzył i zerknął na mnie z niepokojem. Chwilę później, nie mówiąc już ani słowa, wyszedł z pokoju. Usłyszałam mechaniczne kliknięcie zamku, oznaczające, że Tom zamknął drzwi różdżką.
Nie musiałam długo na niego czekać. Zaledwie piętnaście minut później na klatce rozległy się kroki, ponowne kliknięcie zamka, a drzwi się otworzyły. Riddle wszedł do środka, roznosząc po pomieszczeniu chłód z ulicy. Kiedy wyszedł z pokoju, położyłam się, ale gdy wrócił, natychmiast się poderwałam.
- Masz, wypij to – podał mi wcześniej odkorkowaną butelkę z okropnie dymiącym eliksirem. Wypiłam trochę. Mikstura zadrapała mnie w gardle, co jeszcze spotęgowało kaszel. Z wyrazem obrzydzenia na twarzy chciałam mu ją oddać, ale Riddle doskoczył do mnie i przystawił mi buteleczkę do ust, przy okazji wlewając mi do gardła całą jej zawartość. Zakrztusiłam się. Eliksir przypominał w smaku pieprz. Ohyda. Na dodatek gorąca para buchnęła mi z uszu, tak, jakby mi się zapaliły włosy. Ale nie byłam tym zaskoczona, wiele razy widziałam coś takiego w Hogwarcie u innych uczniów, ale to wcale nie było tak zabawne, jak wyglądało.
Tom rozebrał się i położył obok mnie. Z ciężkim westchnieniem, kiedy już gorąca para przestała mi lecieć z uszu, złożyłam głowę na poduszce i na chwilę zamknęłam oczy.
- Dzięki – mruknęłam.
Tom objął mnie w dość brutalny sposób. Jakbym go nagle zirytowała. Ale jego nastrój wciąż ulegał zmianie, bez względu na to, co zrobiłam lub czego nie zrobiłam. Dlatego przestałam już przyjmować do serca jakieś jego złośliwe docinki czy gesty.

~*~


Tu jest właśnie pewien epizod z mojego życia. Może ktoś go rozpozna? I, nie, nie chodzi o choroby, ja jestem bardzo na nie odporna. Przepraszam za tę dłuższą przerwę, ale mam dużo nauki i ostatnio psuje mi się Internet, dziś właśnie tata naprawił. Ale mam nadzieję, że się podobało. Końcówka trochę mi nie wyszła, ale cóż. Dedykacja dla Eles. :* 

12 września 2010

Rozdział 48

Rano obudził mnie Tom. Zrobił to w bardzo dziwny jak na niego sposób. Zaczął całować mnie po szyi, przez co trochę się wystraszyłam. Odwróciłam się gwałtownie  od ściany.
- Wiesz, wczoraj myślałam nad tym, co mi powiedziałaś – odezwał się.
- I do czego doszedłeś? – spytałam i przysunęłam się bliżej, żeby się do niego przytulić.
- Faktycznie, trochę zaniedbałem nasze… stosunki – przyznał niechętnie. – Ale mamy jeszcze trochę czasu, zanim będziemy musieli iść do pracy.
Pochylił się, żeby mnie pocałować, ale domyśliłam się, że na tym się nie skończy, więc usiadłam na łóżku i delikatnie odepchnęłam go od siebie. Riddle spojrzał na mnie  nieskrywanym oburzeniem.
- Nie rozumiem cię – powiedział, również siadając. – Z jednej strony chcesz, żebym był dla ciebie cieplejszy, ale z drugiej, kiedy już coś robię w tym kierunku, też jesteś niezadowolona.
- Nie o to mi chodziło – prychnęłam, coraz bardziej poirytowana jego dziwnym sposobem myślenia. Wstałam z łóżka i zaczęłam szukać w drewnianej szafie szaty. – Ty nigdy nie byłeś do końca normalny, rozumiem. Ale ja… może zacząłbyś doceniać to, że towarzyszę ci wszędzie, dokąd się udajesz, popieram wszystko, co robisz. Zrozum, jestem dziewczyną i potrzebuję trochę czułości. Odwróć się, chcę się przebrać.
- Dżahmes…
- Odwróć się – powtórzyłam o wiele mniej cierpliwym tonem.
Riddle, mamrocząc coś pod nosem, zrobił to, o co go poprosiłam.

- Skończyłaś? – zapytał, zerkając przez ramię po jakiejś minucie.
- Tak, to dziwne, że nadal siedzisz odwrócony na tym łóżku – odpowiedziałam i zabrałam się za przygotowywanie śniadania z tego, co mieliśmy. Wiele tego nie było, ale lepsze to, niż iść do pracy o pustym żołądku. Ja już się wystarczająco nagłodowałam.
Podałam ubranemu w czarny garnitur Tomowi kubek herbaty, po czym upiłam trochę gorącego płynu ze swojego. Syknęłam cicho – spiekłam się w język.
- A ty gdzie się tak wystroiłeś? – zapytałam, patrząc z pogardą na elegancki garnitur.
- Dziś znów składam wizytę Chefsibie Smith – wyjaśnił z bardzo niezadowoloną miną. Ni wiedziałam, czy powodem jego złego humoru byłam ja, czy też może mus odwiedzenia rozkapryszonej starszej pani, ale w obu przypadkach należało być ostrożnym i uważać, co się mówi. Ja oczywiście tego nie zrobiłam, w końcu chyba znaczyłam dla niego trochę więcej niż inni.
- Pewnie nie możesz się doczekać – zadrwiłam, patrząc na niego znad mojego kubka z herbatą. Tom zignorował to. Wstał, poprawił sobie kołnierz przy koszuli i ruszył w stronę drzwi. Nagle coś sobie uświadomiłam.
- Zaraz, po co znów idziesz do tej kobiety? – zapytałam i zmarszczyłam czoło, robiąc swoją groźną minę, by go przymusić do szybkiej odpowiedzi.
- Burkes mnie do niej wysyła, zwykle nic mu nie chciała sprzedawać, ale wczoraj udało mi się ją do tego przekonać, więc każe mi jeszcze, że się tak wyrażę, ją oczarować – wyjaśnił. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy bez najmniejszej emocji na twarzach, kiedy Riddle nagle uśmiechnął się złośliwie. – Nie wierzę, że jesteś zazdrosna o starszą panią.
Wyrazu jego twarzy po prostu nie mogłam znieść. Uśmiechał się w taki sposób, który zawsze doprowadzał mnie do szału. A on o tym dobrze wiedział.
- Ja? Zazdrosna? – powtórzyłam z nieukrywaną kpiną. – Nie ma o co, chodź sądząc po twoich skłonnościach do dziwaczności, może powinnam?
Tom podszedł, żeby pocałować mnie lekko w usta i poczochrać gładko uczesane już włosy.
- W moim planie na życie i tak już namieszałaś, bo nie powinno cię tu być – odpowiedział takim tonem, jakby to było coś, co od dawna powinnam wiedzieć. – Ale musiałem te plany całkowicie zmienić. Nie chciałem mieć żadnej kobiety, ale los chciał inaczej. Chefsiba Smith nie jest dla ciebie żadnym zagrożeniem. Jeśli będzie miała coś, co będzie mi potrzebne, po prostu ją zabiję, by uniknąć haniebnego sposobu podlizywania się. A jeśli nie… Cóż, też ją zabiję.
Jeszcze raz mnie pocałował, tym razem w czoło, poradził mi też zejść na dół do sklepu, po czym sam opuścił naszą maleńką sypialnię. Poczułam się dziwnie. Zwłaszcza po tym całusie w czoło. Odniosłam wrażenie, że Tom traktuje mnie jak dziecko. Nie wiem, może się myliłam, ale wszystko zaczynało coraz bardziej do siebie pasować. Nie okazywał mi uczuć jako swojej towarzyszce, ale prędzej jak wychowance. Jakbym była o wiele młodsza i mniej dojrzała od niego. A przecież byłam starsza o niecałe trzy miesiące.
Na dół zeszłam z miną niesprawiedliwie obitego psa. Burkes natychmiast wstał z powycieranego, obitego czarną skórą krzesła.
- Riddle już wyszedł – powiedział do mnie. – Zostaniesz dziś tu i dopilnujesz interesu, bo ja mam pracę na zapleczu.
Nie wiem, czy Tom czasami nie wspomniał Burkesowi, że wolałam pracować za ladą niż włóczyć się po obcych ludziach, ale nic nie odpowiedziałam, tylko usiadłam na miejscu właściciela i obserwowałam przez chwilę, jak za pomocą różdżki wysyła stos pudeł stojących w kącie do pokoiku za ladą. Minutę później wspiął się po schodach i zniknął gdzieś na pierwszym piętrze. Zostałam sama. Sklep był duży, taki, że ledwo widziałam oszklone drzwi wejściowe. Takie siedzenie było naprawdę nudne… Czy ktoś w ogóle tu coś kiedyś kupił? Jak na razie tylko Burkes robi zakupy.

Trzy godziny później coś się nareszcie zaczęło dziać. Przy drzwiach zadzwoniło, a do środka weszła jakaś dziwna postać w kapturze. Przez moment myślałam, czy by nie zawołać Burkesa, ale dobrze, że tego nie zrobiłam, bo kiedy zdjęła kaptur okazało się, że to Zivit.
- Co ty tu robisz? – zapytałam szeptem. Właściciel raczej nie byłby zadowolony, że mam gości w godzinach pracy. A z moim i Zivit wyglądem trudno byłoby zaprzeczyć, że nic nas nie łączy.
- Pracujesz u Borgina i Burkesa? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, rozglądając się dookoła z przerażeniem. – Ty? Królowa Egiptu?
Poczułam, że się rumienię.
- Jaka tam Królowa Egiptu, pracuję tu, bo Tom też tu jest. A robię zwykle to, o co mnie poprosi, nie mam serca mu odmówić – mruknęłam, patrząc w inną stronę, wciąż trochę zakłopotana i zmieszana. – Matka wie, że tu jesteś?
- Pokazała mi drogę do… Dziurawego Kotła, tak? Ale nie powiedziałam jej, że idę cię szukać – wyjaśniła.
Rozejrzała się jeszcze raz, tym razem z respektem po sklepie. Pewna byłam, że Zivit nigdy nie była w takim miejscu, ale kiedy się znów odezwała, okazało się, że się myliłam.
- U nas, w Egipcie, są podobne sklep, ale o wiele wspanialsze, no i czarna magia nie jest tak bezwzględnie tępiona. Bo każdy wie, jak z niej rozsądnie korzystać – powiedziała mi i podeszła do oszklonej szafy, żeby obejrzeć kolekcję zaklętych ludzkich czaszek i szkieletów. – Nic dziwnego, że Tom wybrał Egipt na swoją siedzibę. Gdzie on jest?
- Też tu pracuje, obecnie poszedł coś kupić dla Burkesa od pewnej staruchy, nie wiem, kiedy wróci – odparłam.
Przez pewien czas milczałyśmy. Zivit przyglądała się właśnie złotemu naszyjnikowi, podobno opatrzonego straszliwą klątwą, kiedy rozległo się okropne skrzypienie, jakby ktoś schodził po schodach. W nocy trudno byłoby zejść na dół, nie budząc wszystkich tym odgłosem.
- Kaptur! – udało mi się tylko wyszeptać, bo Burkes był już na półpiętrze. Zivit w ostatniej chwili zarzuciła kaptur na głowę.
- O, widzę, że masz pierwszego klienta – zauważył. Osoba w kapturze nie zdziwiła go ani trochę, najwyraźniej często przychodziły tu podejrzane typki.
Zivit spojrzała spod fałd materiału najpierw na mnie, potem na Burkesa, po czym podeszła do oszklonej szafy, wskazała na pomarszczoną, ludzką czaszkę i zapytała o cenę. Właściciel spojrzał na mnie pytająco.
- Nie mówi po angielsku, o co jej chodzi? – zapytał. – I co to za język?
- Staroegipski – wyjaśniłam. – Zapytała o cenę.
- Dwadzieścia pięć galeonów.
Powtórzyłam jej cenę, a Zivit wyciągnęła z kieszeni sakiewkę, odliczyła dwadzieścia pięć złotych monet i podała mi je, a Burkes zapakował czaszkę w brązowy papier i podał jej pakunek.
- To widzimy się na przyjęciu – dodała, zanim wyszła ze sklepu.
- Dziwna dziewczyna – mruknął właściciel, wpatrując się bezmyślnie w drzwi. Postał tak przez kilka sekund, po czym wrócił na górę.

*

Tom wrócił około godziny trzeciej po południu. Czterdzieści minut później Burkes pozwolił nam pójść na górę. Nie wiedziałam, o której dokładnie odbywało się przyjęcie, matka powiedziała mi tylko, że wieczorem. Domyśliłam się, że może gdzieś około ósmej. Dlatego zjedliśmy obiad albo raczej coś, co mogło posłużyć za obiad i zaczęliśmy się przygotowywać.

- Zivit dzisiaj tu była – odezwałam się, przerywając to okropne milczenie. Różdżką właśnie prostowałam sobie włosy. – Mówiła, że w Egipcie są o wiele bardziej tolerancyjni, zwłaszcza, jeśli chodzi o czarną magię.
- No, to chyba dobrze wybraliśmy kraj – zauważył Riddle.
On przebrał się już dawno i teraz siedział na krześle, obserwując, jak się ubieram. Nie wzięłam ze sobą żadnych odświętnych szat. W kufrze znalazłam jedynie strój, który dała mi Heather. Raczej nie pasował do przyjęcia, które organizowała matka, ale lepsze to, niż nic. Zivit pewnie też nie będzie chciała ubrać się w normalny strój, w jakim chodzi się w Anglii.

- Zamierzasz tak iść przez miasto? – spytał Tom piętnaście minut później, kiedy już się przebrałam.
- Jest ciepło, poza tym wezmę płaszcz – odparłam i narzuciłam czarną pelerynę na ramiona. – Możemy już iść.
Zeszliśmy na dół. Sklep był zamknięty, lampy pogaszone, a Burkes już dawno w swoim pokoju. Tom różdżką otworzył drzwi i oboje wyszliśmy na zewnątrz.
Droga do domu mojej matki zajęła nam około pół godziny. Na ulicach nie było dużo ludzi, więc nie musiałam znosić wielu pytających spojrzeń. Później, kiedy weszliśmy do domu z ulgą stwierdziłam, że nie jestem jedyną dziwnie ubraną osobą. Prawie wszyscy goście byli mocno opaleni, w szatach, jakie widziałam, kiedy byłam w Egipcie, z dziwnymi fryzurami i mnóstwem złotych ozdób.
- Jednak przyszliście – ucieszyła się Earth.
- Masz bardzo… oryginalnych znajomych – zauważyłam.
Nadeszła Zivit. Miała na sobie szatę z czerwonego jedwabiu, nadgarstki oplatały jej srebrne bransolety, a na głowie miała coś, co wyglądało jak diadem. Mimo zbyt mocnego makijaży, do którego jeszcze nie zdążyłam się przyzwyczaić, wyglądała bardzo ładnie.
- Ci wszyscy ludzie przyjechali z Egiptu? – zapytałam ją.
- Przylecieli – przyznała, wskazując na przynajmniej trzydzieści latających dywanów, leżących na podłodze w kącie. Zivit i Earth zaprowadziły nas do salonu.

Cóż, nie przepadałam za tego rodzaju przyjęciami, jak dla mnie były zbyt poważne i sztywne, no i źle mi się kojarzyły, ale okazało się, że ludzie są naprawdę mili. Nie wszyscy mówili po angielsku, ale zdecydowana większość używała języka staroegipskiego. Było też kilku takich, mówiących jedynie po arabsku. Mimo to jakoś udało nam się porozumieć.
- Przynajmniej możemy zjeść coś normalnego – zauważyłam i przytknęłam puchar do ust, żeby jednym haustem wypić czerwone wino. – Ale nie możemy tego powiedzieć mojej matce, bo nas już stąd nie wypuści.
- Nie wydaje ci się, że już dość długo tu jesteśmy? – zapytał.
W jego głosie jednak nie wyczułam znudzenia. Nie rozmawiał tu z nikim, ale pewnie dlatego, że nie chciał, by poznało go zbyt wielu ludzi. Zamienił dwa słowa z moim ojcem, a później z matką i na tym się skończyło.
Odgarnął mi włosy z czoła i pochylił się, żeby pocałować mnie w szyję.
- Ty impotencie – wysyczałam, ale pozwoliłam mu się objąć.
Opuściliśmy salon, nic nikomu nie mówiąc. W końcu nie musieli wiedzieć, gdzie i po co się wybieraliśmy. Mój pokój wyglądał tak, jak wyglądał, gdy wyjeżdżaliśmy. Oczywiście, był uporządkowany przez skrzaty, ale nie sprawiał wrażenia zamieszkanego. Pewna byłam, że mama da go Zivit, ale było inaczej. Musiała otrzymać inną sypialnię.
- Co się stanie, jeśli ktoś zacznie cię szukać i tu wejdzie? – zapytał Riddle, kiedy położyliśmy się na łóżku.
- To nas tu zastanie – odpowiedziałam. – Wielkie rzeczy. Nikt już nie pcha się w moje sprawy, odkąd odszedł „ojciec”. Poza tym, jesteśmy dorośli.
Moje słowa trochę go uspokoiły, bo nic na to nie powiedział, tylko zaczął mnie całować. Był trochę nerwowy, ale póki co musiało mi to wystarczyć.

Z ciężkim westchnieniem Tom położył się obok mnie. Podczas tych cudownych, choć dość chaotycznych chwil uniesienia, na zewnątrz zrobiło się już całkiem ciemno, a ani mnie, ani Riddle’owi nie chciało się wstać, by zapalić światło. Dlatego leżeliśmy w całkowitym mroku, wciąż jeszcze trochę dysząc z wysiłku.
Przytuliłam się do niego. Musiałam stwierdzić, że kiedy mu się chciało, nie był taki oziębły, jak mi się wydawało. Był po prostu leniem.
- Tom. Kocham cię – odezwałam się.
- Mhm… Ja ciebie też – mruknął. Wzrok utkwiony miał w suficie, jak zwykle. Odwrócił się i pocałował mnie w usta. Natychmiast jednak podskoczył, bo drzwi się otworzyły i ktoś wkroczył do pokoju.
- Mama mnie prosiła, żebym cię poszukała – powiedziała Zivit, ale kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, spłonęła rumieńcem. – Przepraszam, nie wiedziałam, że przeszkadzam…
Szybko wycofała się z pokoju. Parsknęłam śmiechem na widok jej zszokowanej miny. Tom jednak nie podzielał mojego dobrego humoru. Wyglądał na zażenowanego.
- Nie zamknęłaś drzwi? – zapytał, siląc się na spokój.
- Nie, tak się składa, że nie myślałam wtedy o tym – odpowiedziałam z nutką złości w głosie. – Mogłeś ty o to zadbać, nie jesteś tak przyziemny jak ja.
Riddle usiadł na łóżku.
- Tak się składa, że nie panuję nad sobą tak, jakbym chciał, zwłaszcza jeśli chodzi o te sprawy – warknął.
Odetchnęłam kilka razy, żeby się uspokoić. To, że Tom przyznał mi się, że nie panuje nad swoimi żądzami, jak wszyscy śmiertelnicy w taki sposób, jak myślałam, trochę go zrehabilitowało w moich oczach.
- Dobrze już, nie denerwuj się – powiedziałam w końcu i pociągnęłam go za rękę, żeby położył się z powrotem obok mnie. – Jutro z nią porozmawiam, uspokoję ją…
- I widzisz? – odezwał się nagle. – To nie był dobry pomysł. Powinnaś sypiać tu, a ja u Borgina i Burkesa. Albo w ogóle zrezygnuj z tej posady, widzę, że takie życie bardzo ci nie odpowiada. A kiedy już skończę, to przyjdę po ciebie i…
- Nie kłam! – przerwałam mu. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że i ja siedzę na łóżku. – Wcale nie zamierzasz po mnie wrócić, tylko po prostu chcesz się pozbyć ciężaru. Bo tym dla ciebie jestem! Myślisz, że nie widzę, jak na mnie patrzysz?
Podbródek mi zadrżał, a łzy same popłynęły z oczu. Nawet nie zdążyłam nad nimi zapanować. Tom z zaniepokojoną miną zerknął przez ramię, po czym zasłonił mi usta dłonią.
- To nieprawda – zaprzeczył stanowczo, znów zerkając za siebie. – Proszę, uspokój się, bo Zivit pomyśli, że zrobiłem ci krzywdę i tu przyjdzie… Ty ciągle pamiętasz o Katy. I nie chcę, żeby znów coś poszło nie po naszej myśli. Nie jestem oziębły. Kiedy leżysz obok mnie, czasami… to trudne, ale muszę się powstrzymać. Ta noc w ogóle nie powinna mieć miejsca.
Umilkł i wyciągnął drugą rękę, żeby otrzeć mi łzy z twarzy.
- Ale już się zdarzyła, czasu nie cofniesz – stwierdziłam.
Położyłam się z powrotem, Riddle zrobił to samo. Nieśmiało przytulił mnie, jakby ta rozmowa trochę zbiła go z tropu. Przez pewien czas gładził ręką moje włosy, ale ja wciąż leżałam sztywno, z szeroko otwartymi oczami, pogrążona w myślach.
- Tom? Ile Katy miałaby teraz lat? – zapytałam.
- Ponad rok, tak mi się wydaje.
Znów zapanowało milczenie, które przerwałam kilka minut później:
- Myślisz o niej czasem?
Riddle nie odpowiedział od razu.
- Czasami tak. Sądzę, że byłaby taką córeczką tatusia – odparł, wpatrując się w sufit. – Na pewno trafiłaby do Slytherinu, byłaby tak wredna, jak ja i tak śliczna, jak ty.
Zaśmiałam się cicho i wtuliłam twarz w poduszkę, by ukryć łzę, spływającą po policzku.

*

Wieczorem położyłam się spać całkiem wcześnie, więc następnego ranka wstałam około siódmej i wcale nie czułam się zmęczona. Zapowiadał się piękny dzień. Pogoda była cudowna; trochę chłodny poranek, ale i surowe, rześkie słońce, jeszcze dość nisko nad horyzontem. Tom musiał wyjść już dawno, bo jego strona łóżka była zimna.

Kiedy zeszłam na dół na śniadanie, pewna byłam, że nikogo nie zastanę w jadalni. Myliłam się. Przy stole siedziały matka i Zivit, już kompletnie ubrane. Rozmawiały o czymś z lekkim niepokojem na twarzach.
- Nie chcę być wścibska, ale to moja siostra – mówiła Zivit. Wyglądała na przerażoną i zdegustowaną. – To, co zobaczyłam, wyglądało raczej jednoznacznie.
Earth była chyba bardziej spokojna.
- Nigdy o to Dżahmes nie spytałam, ale od dawna podejrzewałam, że ona i Tom… - powiedziała. – To znacz, była dwa lata temu taka mała afera, Henryk bardzo się zdenerwował, ale uważam, że mało w tym było prawdy. Tom bardzo się przyjaźnił z Dżahmes, a Nicolas pomyślał sobie bogowie raczą wiedzieć, co… Nick, mówiłam ci o nim wczoraj po południu, pamiętasz?
- Pamiętam. Myślisz, że tata by się zdenerwował? W końcu nie mają ślubu. Zresztą, wiesz, jaki on jest… Przewrażliwiony na moim i Dżahmes punkcie…
- I wątpię, by chcieli go wziąć – przerwała jej Earth. – Dżahmes myśli, że nie domyślam się niczego. Ale praca u Borgina i Burkesa, podejrzane podróże i to dziwne zachowanie Toma… On nie wydaje mi się normalny. Zupełnie różni się od innych ludzi. Jakby był z innego świata. Bo kto po ukończeniu Hogwartu z tak wysokimi stopniami zatrudnia się w czarnoksięskim sklepie?
Dość, to musiałam już przerwać. Nie mogłam pozwolić, żeby sobie siedziały i snuły domysły dotyczące planów Toma. Dlatego wkroczyłam do jadalni, zanim któraś zdążyła coś jeszcze powiedzieć.
- Nie zostaję długo, o pierwszej jest moja zmiana – powiedziałam takim tonem, jakbym niczego nie usłyszała. Matka z Zivit wymieniły znaczące spojrzenia.
- Jak się wam spało? – zapytała. – Dość wcześnie wyszliście. Przepracowujecie się w tym sklepie.
- No tak, to dość męcząca praca – przyznałam, po czym zwróciłam się do matki po angielski. Zivit nic z tego nie zrozumiała, co ułatwiło mi sprawę. – Nie rozpowiadaj wszystkim, co robimy z Tomem. On sobie tego nie życzy. O mnie sobie możecie plotkować, ale o jego planach nie.
Zivit przysłuchiwała się temu ze średnim zainteresowaniem. Matka trochę się zmieszała. Skinęła tylko głową i wyszła z jadalni.
- Gdzie poszła? – zapytała Zivit.
- Ma jakieś swoje sprawy do załatwienia – skłamałam. – Ano właśnie. To, co wczoraj zobaczyłaś… Zapomnij o tym.
Zivit miała teraz tak poważną minę, jak nigdy wcześniej. Czy ja też wyglądam tak przerażająco, kiedy tak patrzę?
- Mam o tym tak łatwo zapomnieć? – zapytała. – Wiem, że wychowałyśmy się w innych kulturach, ale dla mnie to coś niedorzecznego, żeby bez ślubu…
- Słuchaj, dawno temu faraonowie mieli po kilka żon, kochanek, a bogowie nie mieli temu nic przeciwko. Sami robili to samo – przerwałam jej. – Jesteśmy dorośli, zachowujemy się odpowiedzialnie, nie musisz się bać. Poza tym robimy to, co wszyscy normalni ludzie.
Zivit przez chwilę przyglądała mi się uważnie, po czym westchnęła z miną winowajczyni.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale po prostu martwię się o ciebie. Ten cały Tom Riddle jest dziwny – powiedziała.
- Gdybyś poznała go takiego, jaki jest naprawdę, jakiego ja znam, inaczej być o nim myślała – odparłam. – Kocham go i bez względu na to, co powiesz, moje uczucia się nie zmienią.
Skrzat domowy przyniósł mi śniadanie, więc już zakończyłam rozmowę na ten temat. Nie byłam pewna, czy wszyscy Egipcjanie są tak szczerzy, bezpośredni i otwarci, ale nie bardzo mi się to spodobało. Nie myślałam, że będę musiała mieć przed siostrą tajemnice, ale tak będzie lepiej.

~*~


Rozdział dość długi, ale miałam dużo weny, więc ją dobrze spożytkowałam. Pewnie dlatego, że pisałam go w przedostatni dzień wakacji. Doszłam też do wniosku, że lepiej nie dodawać byle jakiego gniota, ale przemyśleć wszystko. Dlatego posty będą trochę rzadziej, ale lepsze, co Was pewnie ucieszy.