29 sierpnia 2011

Rozdział 61

         Voldemort, mimo obietnic, nie zamierzał raczej odwiedzić Dumbledore’a w szkole. Niby zależało mu na tej posadzie, ale nie robił nic w kierunku jej zdobycia. Przynajmniej mnie nic nie było o tym wiadomo. Tom poświęcał się za to bardzo czarnej magii. Siał prawdziwą panikę wśród zwyczajnych ludzi. Nie chciałam tego komentować, ale cale się im nie dziwię. Już sam jego wygląd paraliżował. Mimo wszystko budził we mnie swego rodzaju… fascynację, co przerażało mnie jeszcze bardziej, bo tak wcale nie powinno być. W łóżku zupełnie mnie zaskakiwał, był o wiele brutalniejszy niż wcześniej, ale zauważyłam, że zmienił się i jego charakter. Domyślałam się, że większa władza tak na niego działała, był w końcu nie tylko znaną postacią, ale wywoływał też lęk, co musiało dodawać mu pewności siebie. Czasami był przez to wręcz nie do zniesienia. Nauczyłam się przez to, że nie mogę za bardzo interesować jego metodami rządzenia, o ile chcę mieć spokój. Jeśli się jest z człowiekiem, który zajmuje się polityką czy władzą, najlepiej jest się nie wtrącać.
         Nadeszła zima. Przynajmniej w Londynie, tutaj, w Egipcie nic się nie zmieniło. Nie tęskniłam za śniegiem i mrozem. Pod tym względem nie narzekałam, bez problemu przywykłam do braku astronomicznej zimy.
Pewnej nocy, kiedy przez swego rodzaju niepokój nie mogłam zasnąć i leżałam w łóżku, czytając książkę, drzwi do sypialni otworzyły się, a do środka wszedł Czarny Pan. Z zaskoczeniem zauważyłam, że przyniósł ze sobą mroźny chłód.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał, nie patrząc na mnie.
- Niepokoiłam się o ciebie. Rano zniknąłeś bez słowa, nie zostawiłeś żadnej kartki, nikt nic nie wie… Dokąd poszedłeś?
Położył się na łóżku i ukrył twarz między moją szyją a ramieniem. Był przesiąknięty chłodem, jakby spędził wiele godzin na śniegu.
- Jesteś zimny, byłeś w Londynie? – dopytywałam się. Musiałam zaprzeć się delikatnie rękami, żeby skupić jego uwagę na moim pytaniu.
- W Hogsmeade. Umówiłem się na spotkanie z Dumbledore’em. Za trzy dni znów muszę się udać na północ. Chciałbym, żebyś wtedy była ze mną – odparł.
- Może faktycznie powinnam. Nie chcę, żebyście się pozabijali. Co zrobisz, kiedy dostaniesz posadę? Nauczyciele muszą mieszkać w Hogwarcie, nie chcę, żebyś znów wyjeżdżał.
- Jakoś dam sobie radę, nie będę mieszkał w zamku albo cię zabiorę ze sobą.
Odłożyłam książkę i ułożyłam się do snu. Byłam zmęczona, nie miałam ochoty na seks. Voldemort najwyraźniej to zrozumiał, bo zrzucił szatę, wszedł całkiem nagi do łóżka i objął mnie. Kiedy niepokój już minął, zasnęłam prawie natychmiast.

*

         Trzy dni później, jak powiedział Czarny Pan, wyruszyliśmy do Wielkiej Brytanii. Lecieliśmy w powietrzu, nie potrzebując mioteł ani dywanów. Już przywykłam do wysokości i wyzbyłam się fobii, ale wciąż czułam niepokój, kiedy znajdowaliśmy się nad otwartym morzem. Mogliśmy się teleportować dopiero, kiedy znaleźliśmy się nad Niemcami i prawidłowo, ponieważ w powietrzu było tak zimno, że cała skostniałam. Wylecieliśmy około godziny drugiej po południu, w Hogsmeade zaś byliśmy dopiero na siedemnastą. Było zimno, padał śnieg, a słońce dawno zaszło. Niebo jaśniało od gwiazd. Poczułam ciepło w sercu, kiedy zobaczyłam ciemny kontur ukochanego zamku.
         Czarny Pan, nawet nie zdejmując z głowy kaptura, zaprowadził mnie do Karczmy pod Świńskim Łbem. Śmierdziało tam kozią sierścią, ale przynajmniej było o wiele cieplej niż na dworze, w kominku huczał ogień i można było zamówić coś do picia. Ja również nie mogłam sobie pozwolić na zdjęcie kaptura, aby nie wzbudzić zainteresowania i przede wszystkim paniki. No i moja karnacja nie była naturalna, przynajmniej w tych stronach.
Usiedliśmy przy pustym stole w najciemniejszym kącie. Nie chciałam sobą zawracać głowy Voldemortowi, ale czułam tak nieznośne zimno, że nie mogłam myśleć o niczym innym.
- Dlaczego nie idziemy od razu do zamku? – zapytałam po angielsku. Obcy język w Wielkiej Brytanii byłby nie na miejscu. Miałam nadzieję, że w szkole będzie choć odrobinę cieplej.
- Jeszcze czekamy na kogoś. Muszę coś w międzyczasie załatwić – ledwo to powiedział, kiedy drzwi knajpy otworzyły się, a do środka weszło trzech mężczyzn. Zdjęli z głów kaptury. Natychmiast poznałam Avery’ego, Rookwooda i Yaxley’a. Znałam już z imienia i nazwiska każdego Śmierciożercę.
Czarny Pan podszedł do nich, zamienił z Yaxley’em kilka słów, po czym odwrócił w moją stronę głowę. Fałdy jego kaptura zafalowały lekko, więc uznałam to za wezwanie. Wstałam posłusznie i ruszyłam w jego stronę. Opuściliśmy Karczmę pod Świńskim Łbem i udaliśmy się ścieżką przez Zakazany Las w stronę majaczącego w oddali Hogwartu. Śnieg sypał z nieba wielkimi płatami. Czułam się okropnie, mimo grubej, czarnej peleryny, skórzanych rękawiczek i wysokich, czarnych trzewików. Moje dłonie zdrętwiały z zimna, chciałam się już znaleźć w Hogwarcie, którego ciemny kształt stawał się coraz wyraźniejszy, światła w jego oknach jaśniejsze, a drzewa po naszej prawej i lewej stronie rosły rzadziej.

         Dotarliśmy do wysokiego ogrodzenia. Voldemort wyciągnął bez słowa różdżkę, stuknął nią w srebrny zamek, a łańcuch opadł i brama otworzyła się, skrzypiąc cicho. Brnąc przez śniegi zalegające na błoniach dotarliśmy aż pod drzwi wejściowe. Było jeszcze przed kolacją, więc Dumbledore powinien być w swoim gabinecie. Tutaj mogliśmy już zdjąć kaptury. Idąc na odpowiednie piętro, nie spotkaliśmy nikogo. Żadnego ucznia czy nauczyciela. Voldemort wypowiedział hasło, a kamienny gargulec odskoczył na bok. Krętymi schodkami dostaliśmy się na górę, a Tom zapukał do drzwi. Odpowiedział mu uprzejmy głos dyrektora, więc nacisnął klamkę. Oboje weszliśmy do okrągłego, gustownie umeblowanego pokoju. Byli dyrektorzy przyglądali się nam ze swoich ram, Dumbledore zaś uśmiechał się zachęcająco.
- *Dobry wieczór, Tom, Victorio… zechcecie usiąść? – zapytał. Bez słowa usiedliśmy na wskazanych przez niego krzesłach stojących naprzeciwko jego biurka.
- Słyszałem, że został pan dyrektorem. Dobry wybór – przemówił Voldemort głosem o wiele chłodniejszym od tego, którego używał w rozmowach ze mną. Teraz wyglądał naprawdę poważnie i przerażająco. Jego dziwaczna twarz robiła wrażenie.
- Bardzo mnie cieszy, że to pochwalasz – odparł dyrektor z błyskiem czujności w oku. – Napijecie się czegoś?
- Chętnie, przybyliśmy z dalekiego południa.
Dumbledore wstał i podszedł do jakiejś komody. Ze zdziwieniem przyglądałam się, jak krząta się przy półkach. Mógł przecież bez problemu przywołać jakąś butelkę zaklęciem. Kiedy usiadł z powrotem w swoim wysokim fotelu, postawił przed nami dwa złote puchary wypełnione czerwonym winem, a sam wypił trochę ze swojego.
- Bardzo się zmieniłaś, Victorio. Jesteś, oczywiście, piękną kobietą, ale przypuszczałem, że twój związek z Tomem nie przetrwa tyle czasu – zwrócił się do mnie. – Nie mam nic złego na myśli, nie… zważywszy na to, czym on się teraz zajmuje… No, ale mniejsza o to. Tom, czemu zawdzięczam twoją wizytę?
Czarny Pan milczał. Przez chwilę sączył powoli wino. Robił wszystko, by nie okazać swojej złości i niechęci. Kiedy dyrektor wspomniał o naszym związku, wąska brew drgnęła mu lekko. Poznałam, że to zapowiedź czegoś złego, więc uspokajająco położyłam mu dłoń na kolanie. Dumbledore na szczęście nie mógł tego zobaczyć, bo pewnie znowu byłoby gadanie.
W końcu Voldemort odłożył puchar.
- Już nie nazywają mnie Tomem – rzekł. – Teraz jestem znany jako…
- Wiem, pod jakim imieniem jesteś teraz znany – przerwał mu uprzejmie Dumbledore, nie przestając się uśmiechać. – Ale dla mnie zawsze pozostaniesz Tomem Riddle’em. To jeden ze starych nauczycielskich nawyków. Nigdy nie zapominają o początkach swoich uczniów.
Uniósł lekko kielich i przytknął do jego brzegu wargi. Poczułam się dziwnie. Tylko ja zwracałam się do Voldemorta po imieniu, ale tylko czasami, z przyzwyczajenia. Działo się to na szczęście coraz rzadziej, bo Czarny Pan nie lubił tego imienia. Od dawna nikt nie powiedział do niego Tom. Zabrzmiało to nienaturalnie, przynajmniej dla mnie.
- Dziwi mnie, że tak długo pan tu tkwi – stwierdził po krótkiej chwili milczenia. Sprawiał wrażenie, jakby go w ogóle nie obchodziło, że dyrektor użył jego starego imienia. – To dziwne, że taki czarodziej jak pan nie chce opuścić szkoły.
Kłamał. Nigdy o tym nie wspominał, osoba Dumbledore’a średnio go interesowała. Wolał spacerować ze mną wieczorami, przemierzając chłodne piaski pustyni i rozmawiać o zupełnie nieistotnych sprawach, niż zastanawiać się, jakimi intencjami kierował się dyrektor.
- Cóż. Dla takiego czarodzieja jak ja nie ma nic ważniejszego od przekazywania młodzieży starożytnej wiedzy. O ile dobrze pamiętam, ciebie kiedyś też to pociągało.
- I nadal pociąga. Zastanawia mnie, dlaczego pan, któremu ministerstwo już chyba dwukrotnie proponowało stanowisko ministra…
- Trzykrotnie, licząc ostatni raz – poprawił go Dumbledore w bardzo niekulturalny sposób mu przerywając. – Mnie nigdy nie pociągała kariera w ministerstwie i to nas chyba łączy, prawda?
Twarz Czarnego Pana nie wyrażała zupełnie nic. Był przerażający, kiedy tak milczał, patrząc z surową stanowczością na dyrektora. Bardzo wyraźnie dostrzegłam zmianę. Kiedy był ze mną, zachowywał się trochę inaczej, nie był taki chłodny, jego twarz miała inny wyraz… A teraz? Dumbledore musiał mieć dużo odwagi, by móc z uśmiechem i spokojem patrzeć w te wielkie, płonące, szkarłatne oczy. Lord Voldemort od zawsze był dla mnie kimś, dla kogo zrobiłabym wszystko. Nie zawahałabym się przed niczym, czasem myślałam, że byłam naiwna, całkowicie mu podporządkowana, z obsesją na jego punkcie. Ale jeśli tak było, to nie przeszkadzało mi to ani trochę. Nigdy dotąd nie byłam szczęśliwsza, a działo się tak, bo mogłam z nim spędzać całe dnie. Po jedenastu latach znajomości nie przestałam go kochać, moje uczucia nie osłabły nawet na chwilę, czasami tylko przysłaniała je złość. Pokochałam go od samego początku, kiedy byliśmy w Hogwarcie, od samego początku się mną opiekował. Ja jestem jakim typem człowieka, który potrzebuje opiekuna. Nie dałam mu nigdy niczego od siebie. Owszem, poświęciłam mu całe życie. Ale on go nie chciał! Albo raczej nie planował, że los da mu pod nadzór taką denerwującą osobę, jaką jestem. Musiał mnie kochać na swój sposób, nie można przecież aż tak łgać. Jaką miałby z tego korzyść?

- Wróciłem tutaj, jak proponował mi profesor Dippet, by ponowić moją starą prośbę. Mógłbym pokazać uczniom to, czego żaden inny nauczyciel nigdy nie będzie w stanie. Wiele eksperymentowałem i wiele dokonałem – rzekł Voldemort bez cienia emocji na twarzy.
- Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że wiele dokonałeś, pogłoski o tym dotarły aż tutaj. Przykro mi było uwierzyć choć w połowę z nich – przyznał Dumbledore. 
- Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom. Na pewno pan o tym wie, Dumbledore.

- Nazywasz „wielkością” to, czego dokonałeś? – zapytał dyrektor z gasnącym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście. Poszerzyłem granice magii bardziej, niż ktokolwiek dotychczas – odparł Voldemort takim tonem, jakby uznał, że Dumbledore jest bardzo niedzisiejszy, skoro nie jest mu to wiadome.
- Pewnych rodzajów magii – znów poprawił go spokojnie dyrektor. – Bo jeśli chodzi  inne, to nadal jesteś… wybacz mi… żałosnym ignorantem.
Moje oczy lekko się rozszerzyły. O Tomie mogłam powiedzieć wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale na pewno nie to, że jest żałosny. Bardzo ciekawa byłam jego reakcji, ale on tylko uśmiechnął się groźnie.
- Stary argument – stwierdził, niewzruszony tą obelgą. – Nie zobaczyłem na świecie nic, co mogłoby potwierdzić pańską słynną tezę, że miłość jest potężniejsza od tych moich rodzajów magii.
- Może szukałeś w niewłaściwych miejscach? – zapytał starzec z błyskiem w oczach. – A może nie doceniasz tego, co masz? Jestem bardzo zaintrygowany, że nie rozstaliście się z Victorią. Skoro tak gardzisz każdym ciepłym uczuciem…
- Wie pan, to nie pańska sprawa, dlaczego jesteśmy razem. Nie przyszedłem tu, by rozmawiać o naszym związku, choć powiem panu jedną rzecz. Sztuką nie jest odrzucić miłość, by zająć się takim rodzajem magii, ale pogodzić te dwie sprawy – jego odpowiedź mnie zaskoczyła, choć wciąż czułam się zdenerwowana, że Dumbledore w tak bezczelny sposób wtrącał się w nasze sprawy. Co go właściwie obchodzi, że jesteśmy razem. Przybyliśmy tu po to, aby Tom dostał tę posadę. Nie powiem jednak, jego odpowiedź zrobiła na dyrektorze ogromne wrażenie. – Jeśli jednak chciałbym zacząć szukać od nowa, chyba nie ma lepszego miejsca niż Hogwart. Pozwoli mi pan tu wrócić? Pozwoli mi pan dzielić się z uczniami moją wiedzą? Oddaję siebie i moje talenty do pańskiej dyspozycji. Jestem na pana rozkazy.
Dumbledore uniósł brwi. Jednak nie on jeden to uczynił. Bardzo mnie zdziwiła wypowiedź Riddle’a. Jeszcze nigdy nie usłyszałam takich słów formułowanych przez jego wargi. W napięciu obserwowałam dyrektora, ciekawa, co powie. On też musiał być tym zaskoczony.
- A co się stanie z tymi, którym TY rozkazujesz? Co się stanie z tymi, którzy nazywają siebie… w każdym razie tak głoszą plotki… Śmierciożercami? – jego odpowiedź trochę mnie rozczarowała. Spodziewałam się sarkazmu, drwiny lub prób sprowokowania Voldemorta, a tutaj tylko… to. Lord wyglądał przez chwilę na zaskoczonego, ale szybko się opanował.
- Jestem pewien, że moi przyjaciele dadzą sobie radę beze mnie – odrzekł. Chyba pęknę ze śmiechu. Przyjaciele? Większością gardził, z rozbawieniem obserwował, jak próbują mu się przypodobać. Na początku usiłowali podlizać się i mnie; chwytali mnie nagle za rękę i całowali wierzch mojej dłoni, dopóki nie zauważył tego Czarny Pan i nie potraktował każdego ze sprawców Cruciatusem. Od tamtej pory wiadome było, że nikt poza Voldemortem nie mógł mnie dotykać. A on robił to z wyraźnym zadowoleniem i satysfakcją. Należałam tylko do niego, lecz nie przeszkadzało mi to. Lubiłam robić to, co sprawiało mu przyjemność.
- Rad jestem, że nazywasz ich swoimi przyjaciółmi. Ja odniosłem wrażenie, że są raczej twoimi sługami – stwierdził Dumbledore.
- Mylił się pan.
- No cóż. Ale pomówmy otwarcie – odłożył swój pusty już kielich na stół i zetknął palce w charakterystyczny dla siebie sposób. Często widziałam, jak to robił. – Dlaczego przybyłeś tu w ciemną noc, ciągnąłeś za sobą Victorię w te mrozy, w towarzystwie swoich popleczników, by prosić o posadę, której wcale nie chcesz?
Voldemort okazał chłodne zdziwienie.
- Posadę, której nie chcę? Przeciwnie, bardzo jej pragnę.
- Tak, wiem, chcesz wrócić do Hogwartu, ale nie chcesz nikogo nauczać, podobnie jak kilka lat temu. O co ci naprawdę chodzi, Tom? Dlaczego choć raz nie spróbujesz poprosić otwarcie? – w głosie dyrektora po raz pierwszy zabrzmiała powaga. Na ustach Czarnego Pana pojawiła się drwina.
- Skoro nie chce mi pan dać tej posady…
- Oczywiście, że nie chcę. I nie sądzę, byś choć przez chwilę tego ode mnie oczekiwał. Przybyłeś tu jednak, poprosiłeś, musiałeś mieć w tym swój cel.
Czarny Pan powstał nagle. Cały czas trzymał mnie za rękę, więc i ja wstałam. Dumbledore zrobił to samo. Na twarzy Voldemorta malowała się przerażająca wręcz wściekłość.
- To pańskie ostatnie słowo? – zapytał cicho.
- Tak.
- Więc nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia.
- Nie, nie mamy – przyznał ze smutkiem Dumbledore. – Dawno minął czas, gdy mogłem cię przestraszyć płonącą szafą i zmusić, byś zadośćuczynił ofiarom swoich przestępstw. Ale tak bym pragnął, Tom… tak bym pragnął…
Ręka Voldemorta automatycznie drgnęła w kierunku kieszeni z różdżką, ale uścisnęłam mocniej jego dłoń i naparłam na niego delikatnie, by dać mu znak, że pora już iść. Zanim opuściliśmy gabinet, rzuciłam Dumbledore’owi ostatnie spojrzenie i pozwoliłam się wyprowadzić na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nami z hukiem. Cudownie. Teraz to dopiero będzie wściekły. Sama nie wiem, jakim sposobem go uspokoję, ale nie będzie to łatwe. Przez kilka minut bałam się odezwać.
- Skurwysyn. Pożałuje tego – mruknął.
- Możesz mnie tak nie szarpać? – zapytałam, kiedy choć część odwagi do mnie wróciło.
- Jak sobie życzysz – warknął i zatrzymał się gwałtownie. – Poczekaj tu na mnie.
- Ale chyba nie chcesz tam wrócić i…
- Chcę, ale na razie nie mogę. Poczekaj tu.
I zniknął za zakrętem. Cóż miałam zrobić? Musiałam tu na niego zaczekać. Z lekką obawą oparłam się o ścianę, pogrążona we wspomnieniach. Tyle tu przeżyłam… Tęskniłam za Hogwartem, za wszystkimi jego ekscentrycznościami. Nic dziwnego, że Voldemort chciał tu wrócić. Wiedziałam, że to był jego pierwszy i jedyny prawdziwy dom, a ja, choćbym nie wiem jak się starała, nigdy nie dam mu tego, co dała ta szkoła. To było zrozumiałe, nie przeszkadzało mi, że nie kochał Egiptu tak, jak ja, choć pragnęłam w sercu, by się to zmieniło.
A tak z innej bajki… Dumbledore zyskał nowego, bardzo niebezpiecznego wroga. Może i pokonał Grindelwalda i umiejscowił go w więzieniu, z Lordem Voldemortem nie pójdzie mu tak łatwo. Po jego minie, kiedy opuściliśmy gabinet dyrektora, poznałam, że jest tak wściekły i przepełniony jadem, że nie przebaczy mu tego nigdy. Riddle’owi tak w ogóle trudno było wybaczyć cokolwiek. A Dumbledore’a nienawidził już od samego początku. I mimo, że nazwał go tylko skurwysynem, w sercu mieszał go z błotem tak, jak nigdy jeszcze nikogo. Może wrócił, by się zemścić…? Nie, nie ryzykowałby tak bardzo. W zamku jest mnóstwo nauczycieli, którzy są dobrymi czarodziejami, nie oszukujmy się. Zresztą, nie narażałby na niebezpieczeństwo uczniów. Zależało mu na powiększeniu grona czarodziejów o czystej krwi.
         Czekałam zaledwie kilkanaście minut na jego powrót. Minę miał tak samo wściekłą, ani trochę się nie uspokoił. Ujęłam niepewnie jego wielką, białą dłoń i oparłam policzek o jego ramię.
- Wracamy do domu? – spytałam ostrożnie.
- Nie. Tę noc spędzimy w Knajpie pod Świńskim Łbem, muszę jeszcze coś załatwić – ostrość w jego głosie trochę mnie zmroziła. Nie chciałam go denerwować, więc nie zapytałam, co to za plany i dlaczego je realizuje, choć bardzo chciałam to zrobić.

Opuściliśmy zamek, na powrót wchodząc w śnieg, sięgający nam niemal do kolan. Ja również poczułam narastającą złość. Zawsze, kiedy było mi zimno, denerwowałam się. Wsunęłam prawą dłoń do kieszeni Voldemorta, gdzie napotkałam jego rękę. Chciałam się do niego przytulić, ale jego ciało wciąż było napięte i sztywne od złości, z którą walczył. Czułam, jak narasta, okiełznanie jej stawało się dla niego coraz trudniejsze. Oczywiście, uspokojenie go spadnie jak zwykle na mnie.
         Dotarliśmy do Hogsmeade dwadzieścia minut później, nie odzywając się do siebie. Gdy przekroczyliśmy próg gospody, poczułam ulgę w postaci wszechogarniającego mnie ciepła. W kominku płonął wielki ogień, ludzi było wyjątkowo dużo. Podeszliśmy do brudnej lady, a Riddle zamówił jeden pokój na noc, wziął od starego barmana wielki, mosiężny klucz i zaprowadził mnie na górę. Na klatce było zimniej, a ja czułam się tak, jakbym przebywała w pomieszczeniu z przeciągiem. Otrzymaliśmy pokój numer czternaście. Weszliśmy do środka, a Czarny Pan wyciągnął z kieszeni różdżkę i rzucił jakieś zaklęcie. Usiadłam na brzegu kulawego łóżka, nakrytego wilgotnymi, paskudnymi kocami.
- Kiedy wrócisz? – zapytałam i wyciągnęłam ręce, żeby go objąć, gdy podszedł do mnie i przyklęknął na drewnianej, skrzypiącej podłodze pokrytej brązową, ohydną wykładziną.
- Nie wiem, pewnie koło trzeciej… Połóż się spać, nie czekaj na mnie – odparł. Pocałował mnie w usta i wplótł długie palce w moje włosy. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Zawsze tak się działo, kiedy mnie dotykał. Jego uścisk zelżał, ale jeszcze mocniej przytuliłam się do niego i pogłębiłam pocałunek. Przez chwilę trwaliśmy tak w bezruchu. Pogładziłam jego zapadnięte policzki i ucałowałam je.
- No, idź już – mruknęłam i cofnęłam się w głąb łóżka. Voldemort wstał i bez słowa wyszedł. Z ciężkim westchnieniem zwinęłam się w kłębek i nakryłam się kocem, nawet nie zdejmując peleryny. Po luksusach w Egipcie trudno mi było się dostosować na tę noc do chłodu, niewygody i fetoru. Bo, nie oszukujmy się, panowały tu straszne warunki. W sierocińcu Toma, mimo że ubogo, było przynajmniej czysto.

~*~

Ostatni rozdział w te wakacje. Miał być wczoraj, ale mam trochę zepsuty internet i nie chciał się opublikować. Być może zdążę jeszcze dziś napisać coś na Czwórkę. Pragnę Was zaprosić na moje dwa nowe blogi: Łzy-Marii-Magdaleny i Kochanek-Muz. Ten drugi jest ściśle powiązany z SCP, ponieważ opowiada o życiu Barty’ego przed poznaniem Sophie. No, to ja zabieram się za rozdział na Czwórkę, a Was zapraszam na podstronę „W następnym odcinku”, gdzie dodałam już trzy cytaty z rozdziału numer sześćdziesiąt dwa. Dedykacja dla Merimaat :*

* Scena w gabinecie Dumbledore’a pochodzi z książki „Harry Potter i Książę Półkrwi”. Rozdział dwudziesty „Prośba Lorda Voldemorta”, który nieco zmieniłam. 

6 sierpnia 2011

Rozdział 60

         Długo podróżowaliśmy. Głównie nocami. Tom Riddle jako Lord Voldemort osiągnął dużą sławę, niekoniecznie pozytywną. Mnie osobiście na tym nie zależało, w końcu liczył się dla mnie tylko on. Nie ukrywałam jednak, że towarzyszenie mu wyszło mi na dobre. Voldemort pokazał mi taką magię, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Dużo się nauczyłam, sama nie wiem, jak długo podróżowaliśmy. Ledwo automatycznie przeniosłam się do niego, by ukarać napaloną dziewczynę, mającą na Toma ochotę, już minęło pół roku. Nie spodziewałam się, że tak bardzo znał się na magii. Niektóre jego zaklęcia sprawiały, że przeszywał mnie zimny dreszcz. Były to już czary na najwyższym poziomie.
Przeszukaliśmy praktycznie całą Azję. Najgorzej było w Chinach. To bardzo dziwny kraj, muszę przyznać, bardzo różnił się od Anglii czy nawet Egiptu nie tylko klimatem, ale i kulturą. Od początku wiedziałam, że nie przypadnie mi do gustu, dlatego z ulgą przyjęłam wiadomość o zmianie.
- Sądzę, że nic więcej tu nie znajdę. Musimy przenieść się w inne miejsce. Pomyślałem o Albanii, Serbii, Bułgarii… Słowianie mają bogatą wiedzę na temat magii, która mnie interesuje, nawet mugole – powiedział mi pewnego wieczora. Wzruszyłam tylko ramionami. Byłam na niego nieco obrażona; ostatnio przebąkiwał coś o moim powrocie do Egiptu. Niby tęskniłam za domem, ale nie chciałam znów się z nim rozstawać. Myśl o pustych korytarzach w wielkim apartamencie przyprawiał mnie o nieprzyjemny skurcz żołądka.
- Wiesz, obserwuję cię od czasu, kiedy się tu zjawiłaś – dodał, posyłając mi znaczące spojrzenie. – Z dnia na dzień to cię bardziej męczy, nawet nie próbuj zaprzeczać. No a teraz wybieram się do dość niebezpiecznych krajów, tam magia jest praktycznie wszędzie. I to nie byle jaka magia. Nie ukrywam, że mi bardzo zależy, by tam się udać.
Utkwiłam w nim wzrok, prawie nie mrugając powiekami. On również mi się przyglądał, nie mówiąc ani słowa. Fakt, chciał tam pojechać. Ale na jak długo? Jeśli odwiedzenie Azji tyle nam zajęło, gdzie magii było naprawdę niewiele, to co dopiero Europa Środkowa… Nie mogłam mu przecież zabronić tego, by był szczęśliwy. A byłby taki właśnie tam, odkrywając coraz to nowe rytuały, mity i legendy, eksperymentując, ile tylko się da. Ale co z moim szczęściem? Jakoś sobie poradzę, jak zwykle.
Westchnęłam ciężko.
- Dobrze. Jeśli mam ci przeszkadzać, to wrócę do domu – powiedziałam cicho.
- Nie o to chodzi, po prostu nie chcę męczyć ani ciebie, ani siebie – żachnął się Tom. – Nie będzie mnie kilka miesięcy, może nawet trochę mniej. Zrozum, jeśli mam ci zapewnić wszystko, co byś chciała, muszę stać się kimś.
- To ty zrozum, że chcę tylko ciebie. Nie potrzebuję ani władzy, ani bogactwa.
- Ale mimo wszystko chcę ci to dać – przerwał mi.
Ujął moją twarz w dłonie, żeby mnie pocałować. Znów musieliśmy się rozstać. Chciałam dobrze zapamiętać jego twarz. Czarne jak żuki, głębokie oczy, wąski nos, ciemne włosy… Czułam, że po powrocie bardzo się zmieni. To był ostatni raz, kiedy widziałam go przed tą zmianą.

*

         Powróciłam do Egiptu, zgodnie z zaleceniami Riddle’a. Po tej całej podróży byłam naprawdę zmęczona. Kilka dni dochodziłam do siebie, ale przynajmniej przyzwyczaiłam się do wysokości. Kiedy wróciłam, okazało się, że Zivit i rodzice wrócili do Anglii kilka tygodni wcześniej. Sama poczułam tęsknotę za tamtym krajem, dlatego wybrałam się tam w kolejną podróż. Najbardziej jednak brakowało mi Marcusa.  Wynajęłam pokój w Dziurawym Kotle na kilka dni; musiałam chodzić cały czas w przebraniu. Okazało się, że Lord Voldemort jest tam bardzo znany i dorównuje swoją potęgą słynnemu niegdyś czarnoksiężnikowi – Gellertowi Grindelwaldowi. Ku mojemu zaskoczeniu i, nie przeczę, niepokojowi, okazało się, że teraz plotkowano i o mnie. Nikt na szczęście nie znał mojego imienia, nazywano mnie po prostu „Egipcjanką”, nie śmiałam podawać jednak mojego prawdziwego nazwiska, więc, przynajmniej tymczasowo, Dżahmes-Meritamon Lock-Nah zamieniłam na Victorię Hortus.
Z Tomem przez całą jego nieobecność korespondowaliśmy, ale nie mogłam zasypywać go sowami, by mu nie przeszkadzać. On również nie miał czasu, dlatego otrzymywałam od niego średnio jeden list na miesiąc. Po upływie pół roku od mojego powrotu, czasami wręcz płakałam z rozpaczy. Zaczynałam mieć wątpliwości, czy warto tak cierpieć, co powodowało wyrzuty sumienia, które jeszcze bardziej nakręcały moją tęsknotę. Coraz częściej słyszałam o poplecznikach Lorda Voldemorta, nazywających siebie śmierciożercami. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że osiągnął już tak dużo, miał swego rodzaju władzę, bo ludzie zaczęli się bać wypowiadać jego imię i posiadał w końcu tę moc, o której zawsze marzył, choć z drugiej strony chciało mi się płakać. Powróciłam z zimnego, wilgotnego Londynu do słonecznego Egiptu. Dla zabicia czasu studiowałam i udoskonalałam magię, mnóstwo czasu, zwłaszcza nocy, spędzałam na pustyni. Nikt mi tutaj nie przeszkadzał, a ja mogłam wzniecać burze piaskowe tyle razy, ile miałam na to ochotę. Czasami zabierałam ze sobą Midnight’a. Nic się nie zmieniał, był tak samo pozaczasowy jak zawsze. Ze mną było podobnie. Nie starzałam się, mimo to zmieniałam się. Barwne życie religijne nie pozwalało mi się nudzić, mimo to nie mogłam zapomnieć, że Toma nie było już ponad półtora roku. Pisał coraz rzadziej i coraz krócej. Zaczęłam podejrzewać, że uciekał ode mnie.

         Tego wieczora, spędziwszy dzień całkiem przyjemnie jak na moją obecną sytuację, powróciłam właśnie z kolacji i zaczęłam przygotowywać się do snu. Ledwo odłożyłam pierwszą bransoletę na szafkę, ktoś chwycił mnie za nadgarstek przerażająco silną i lodowatą dłonią. Przerażona odwróciłam się gwałtownie. Musiałam cofnąć się aż pod ścianę, z sercem walącym mi w piersiach. Po środku sypialni stała postać w długiej, czarnej pelerynie, odsłaniającej jedynie głowę i dłonie. Owa postać ręce miała śmiertelnie białe, chude, o nienaturalnie długich palcach. Bezwłosa twarz, bledsza od nagiej czaszki, z bardzo wąskim nosem, oczach przekrwionych, z rysami bardzo dziwnymi, jakby rozmytymi. Moje oczy nieświadomie rozszerzyły się ze strachu, ja sama zaś zaczęłam krzyczeć. Wpadłam w prawdziwą panikę. Mężczyzna zaczął powoli zbliżać się do mnie, mówiąc łagodnie:
- Dżahmes, kochanie, nie bój się, to ja. Nie poznajesz mnie? Wróciłem może trochę później, niż obiecałem, ale już jestem.
Podszedł tak blisko, że słyszałam szmer jego oddechu. Powoli zacisnął jedną dłoń na moim nadgarstku, drugą zaś zakrył mi usta. Zesztywniałam, oddech miałam płytki i urywany. Po policzku spłynęła mi jedna łza.
- To ja, naprawdę. Spójrz – mężczyzna powoli odetkał mi usta, po czym odsłonił kawałek swojej piersi; widniał na nim wyraźnie znak węża. – Tylko dzięki temu mnie tu wpuszczono.
- T-Tom… wyglądasz jakoś… - udało mi się wyszeptać. Kiedy mnie przytulił, utwierdziłam się w przekonaniu, że to on.
- Wiem, zmieniłem się. Bardzo dużo eksperymentowałem. Musiałaś słyszeć o moich dokonaniach, w końcu już trochę osiągnąłem – rzekł.
- No tak, Czarny Pan, Sam-Wiesz-Kto, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać… całkiem sporo masz tych przydomków – przyznałam. Wciąż byłam w szoku, ale w końcu Riddle wrócił i to, zdaje się, na stałe.
- Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Wiem, że nie wyglądam… - zaczął, ale przerwałam mu stanowczo:
- Wygląd nie ma tu znaczenia. Nie dla mnie. Wystarczy, że ja jestem ładna, ty możesz wyglądać bardziej kreatywnie.
Uśmiechnęłam się kokieteryjnie i wspięłam się na palcach, żeby go pocałować. Nie odrzucał mnie jego wygląd. Kiedy już się okazało, że to on, zaczął mnie pociągać taki, jaki był. Jego ciało okazało się zimne, o wiele trudniejsze do rozgrzania. Zupełnie jakby żyły rozprowadzające krew wcisnęły się w jego głąb. Mimo tak długiej, bo prawie dwuletniej przerwy, dopiero po dwudziestu minutach udało mi się go uaktywnić. Jakby ta cała magia sprawiła, że stał się bardziej oziębły, choć chęci miał niemniejsze niż ja. Pomyślałam głupio, że teraz jego umysł nie chce współgrać z ciałem. Całkowicie już zapomniałam, jakie to uczucie kochać się. A on przypomniał mi idealnie. Pod koniec, kiedy odetchnął głęboko, zrobił coś, czego nie robił nigdy dotąd. Owinął sobie dookoła długiego palca gruby kosmyk moich włosów, odciągnął mi głowę do tyłu i wtulił twarz w zagłębienie w mojej szyi. Poczułam się dziwnie, zupełnie jakby Voldemort był Midnight’em w ludzkiej skórze i obwąchiwał mnie.
- Ćwiczyłaś ostatnio. Bardzo podszkoliłaś się w czarowaniu – powiedział, przesuwając czubkiem nosa po mojej szyi.
- Skąd wiesz? – zapytałam automatycznie.
- Czuję to. Czuję dużo magii.
Odsunął się nieco, żeby móc mi się przyjrzeć. Pozostało mi się tylko domyślać, jak wyglądałam. A wyglądałam okropnie. Rozczochrana, dysząc ciężko po miłosnym uniesieniu, z lśniącymi oczami, drżąc lekko. On zaś wyglądał idealnie, oddychając spokojnie. Wyciągnął rękę, żeby mnie przytulić. Kiedy przysunęłam się do niego, objął mnie mocniej.

Przez całą noc nie zmrużyliśmy oka. Tom zdawał się mieć wręcz nieograniczoną ilość energii, ja zaś padałam z wyczerpania, chcąc więcej. Riddle był o wiele silniejszy, niż przed naszym rozstanie, panował nad sobą, pomagając mi utrzymać rytm czy wyrównać oddech. Jego silne ręce puściły mnie dopiero nad ranem, kiedy niebo powoli jaśniało, gwiazdy bledły, a chłód nocy powoli ustępował. Zasnęliśmy całkiem wyczerpani, tylko po to, by Heather dwie godziny później przyszła nas obudzić. Podczas nieobecności Toma kazałam jej budzić mnie o świcie. Dlatego tego ranka, kiedy kapłanka zapukała głośno i oświadczyła, że jest już szósta godzina, podniosłam głowę z piersi Riddle’a z bardzo niezadowoloną i nieprzytomną miną.
- Nie musisz mnie już budzić – mruknęłam, nie bardzo wiedząc, co mówię i zamknęłam oczy. – Dziękuję.
Czułam, że bolą mnie wszystkie mięśnie, ale i rozpiera, łagodząc ten ból, jakaś niesamowita energia. Kiedy Heather mnie obudziła, byłam bardzo senna, ale jakoś nie mogłam zasnąć. Leżałam tak, czując pod sobą chłód ciała Toma, serce bijące tuż pod moim policzkiem, klatkę piersiową unoszącą się w miarowym oddechu, a zmęczenie i ból mięśni mijały prawie zauważalnie. W końcu otworzyłam oczy. Niebo było jak zwykle bezchmurne. Uwielbiałam taką pogodę, a tu, w Egipcie, miałam ją cały czas. Voldemort wciąż jeszcze spał, więc pochyliłam się, żeby pocałować go w usta. Po tych miesiącach rozłąki i tęsknoty nadal nie mogło do mnie dotrzeć, że jest tu teraz ze mną. Przez sen objął mnie w dość mocnym uścisku, wbijając lekko długie, białe paznokcie w moją skórę. Dopiero chwilę później otworzył oczy. W pełnym świetle wyglądał jeszcze dziwniej, ale jak na mój gust wcale go to nie szpeciło.
- Śpij dalej, jeśli jesteś zmęczony – powiedziałam, całując go w policzek. Musnęłam językiem kącik jego ust, na co Riddle zaśmiał się. Poczułam jak jego najwrażliwsza część ciała sztywnieje powoli.
- Przestań. Nie chciałbym narobić ci siniaków – mruknął. – Pamiętasz? Kłóciliśmy się o Marcusa, jak zwykle. Wtedy, no… trochę mnie poniosło.
- Później Zivit pomyślała, że mnie maltretujesz – na samo wspomnienie miny siostry parsknęłam śmiechem.
Po jego wyrazie twarzy rozpoznałam natychmiast, że rozważa rzucenie mnie brutalnie na łóżko i dokończenie czynności z wczorajszego wieczora. Wiedziałam jednak, że jeśli nie zrobię jakiegoś przyjaznego ruchu, nie ośmieli się na więcej. Leżeliśmy praktycznie na krawędzi łóżka, więc kiedy Tom chwycił mnie za ramiona i pociągnął w bok, spadliśmy z niego na podłogę. Poczułam nieprzyjemny ból w krzyżu, kiedy moje ciało uderzyło głucho o posadzkę.

W końcu, po wielu minutach, Voldemort podparł się na obu rękach, dysząc ciężko. Kiedy dochodził do siebie, ja w tym czasie leżałam nieruchomo, z podbródkiem sztywno zadartym do góry, włosami rozsypanymi na marmurze, rękami powykrzywianymi pod dziwnymi, nienaturalnymi kątami, zupełnie jak porzucona szmaciana lalka. To było straszne, ale i cudowne zarazem. Mogłam nawet powiedzieć, że zaczynałam rozumieć, co Voldemort miał na myśli, mówiąc zapach magii. Odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. Tom położył głowę na moich ciężko unoszących się piersiach.
- Zostajesz na stałe? – zapytałam.
- Tak. Poznałem magię bardziej, niż ktokolwiek inny – odparł. – Stworzyłem horkruksa. A z mojej podróży coś przywiozłem. Ty masz Midnight’a, jesteś do niego bardzo przywiązana. Poczekaj chwilę.
Podniósł się z podłogi, narzucił na siebie satynową kołdrę i wyszedł z pokoju. Nie musiałam długo czekać. Wrócił po minucie lub dwóch. W ręku trzymał duże, lśniące jajo o grubej, szarej skorupie. Podniosłam się na nogi, żeby za chwilę opaść na łóżko.
- Co się z tego wykluje?
- Wąż. Dostałem je od pewnego mężczyzny, który pomógł mi już w kilku sprawach – odparł.
Położył ostrożnie jajo na szafce i wrócił do łóżka. Objęłam go rękami w pasie i oparłam głowę na jego brzuchu. Voldemort wspomniał coś o kolejnym spotkaniu ze śmierciożercami i dyrektorze Hogwartu.
- Dumbledore na stanowisku dyrektora Hogwartu… to dość imponujące – mruknęłam, rysując palcem niewidzialne koła na jego podbrzuszu. Niby słyszałam, że Dumbledore po śmierci profesora Dippeta został dyrektorem Hogwartu, ale nie byłam pewna, czy to prawda. Powiem więcej, nawet mnie to tak bardzo nie interesowało. Ale skoro Tom wspominał w takiej chwili właśnie o nim, pewnie miał co do jego osoby jakieś plany.
- Powinienem chyba znów zgłosić się do dyrektora, po tym, co dokonałem, Dumbledore nie może mi odmówić tej posady – rzekł.
- A przyjmujesz też do świadomości, że może być inaczej?
Nie odpowiedział mi na to ani słowem, ale nie musiał. Dobrze wiedziałam, że nigdy nie przyjmował odmowy. Nawet ode mnie. A ta posada była dla niego bardzo ważna, aż boję się pomyśleć, co by zrobił, gdyby mu odmówiono. Dumbledore miałby duże kłopoty, a ja – chaos w domu.
- W takim razie kiedy do niego pójdziesz? – spytałam, podnosząc głowę. Plecy wciąż okropnie mnie bolały po upadku na twardy kamień. Heather będzie musiała się tym później zająć. Przywykłam już do tego, że kapłanki latały dookoła mnie, wyręczając przy najdrobniejszych wręcz czynnościach. Pozwalano mi jeszcze korzystać samodzielnie z łazienki, ale nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Przy kąpieli zwykle towarzyszyły mi co najmniej trzy dziewczyny. Na początku było to dla mnie krępujące, w końcu od dawna obnażałam się tylko przed Tomem.
- Na razie mam inne plany. To wszystko musi poczekać. Chciałbym się zająć teraz rządami i tobą – rzekł i pocałował mnie w usta. Nadal byłam w lekkim szoku, kiedy widziałam go takiego, ale mimo swojej dziwności sprawiał, że na mojej skórze pojawiała się gęsia skórka.
- Mną? – zdziwiłam się, unosząc lekko brwi. – Musiałeś chyba za mną bardzo tęsknisz, skoro mówisz coś takiego. Jesteś miły, wiesz?
- Nie jestem. Tylko mówię, jak jest. Chcę ci dać to, czego pragniesz. A biorąc pod uwagę to, że nie było mnie ponad półtora roku, chciałbym wszystko nadrobić.
Podciągnął mnie wyżej, twarz ukrył w zagłębieniu mojej szyi. Natychmiast poczułam, jakie ma zamiary. I to dosłownie, bo gdzieś w okolicach podbrzusza wyczułam jak jego przyrodzenie twardnieje. By uniknąć niepotrzebnych nieprzyjemności, przerwałam to natychmiast, bez ociągania się.
- Nie rób tego. Chyba musisz trochę ochłonąć – stwierdziłam i szybko się odsunęłam, zanim zdążył mnie mocniej złapać i przyciągnąć do siebie. Ubrałam cienki, na wpół przezroczysty szlafrok i ruszyłam w stronę ciężkich drzwi. To skutecznie wyrwało Riddle’a z łóżka.
- Zaraz, tak cię nie puszczę – oświadczył poważnym tonem i zaczął czegoś szukać.
- Co? Dlaczego? – zdziwiłam się. Voldemort ubrał mnie w swój długi, czarny płaszcz podróżny, po czym sam przywrócił jednym machnięciem różdżki czarną szatę na swoje nagie, idealnie gładkie ciało. Objął mnie w talii, trochę za mocno, niżbym tego chciała i wyprowadził z sypialni. Piętro niżej czekała mnie odpowiedź, dlaczego.
Po domu snuli się, jak łatwo zgadnąć, śmierciożercy. Posłałam Voldemortowi zniechęcone spojrzenie, ale nic nie powiedziałam. Skoro chciał, by tu przebywali… No, trudno. Nic na to nie poradzę, to także jego dom. Śmierciożercy tu, śmierciożercy tam… Wszyscy kłaniali się  nam w pas, niektórzy zagadywali lub rzucali przymilne uwagi. To wszystko było głupie i niepotrzebne, a ja i tak wolałam, by zostawili mnie w spokoju.

~*~

Powiem szczerze, że szybko przeprowadzę całą tę akcję i dotrę do morderstwa Potterów. W końcu czeka mnie jeszcze całe cztery potterowskie lata do opisania, te trzynaście lat bez Lorda Voldemorta prawdopodobnie szybko miną. Ale za to zrobię przerwę między tymi rozdziałami, prawdopodobnie symbolizującą tę liczbę. Może jakiś trzy tygodnie, hmm? No nie wiem, jeszcze się zastanowię. Dedykacja dla Nelrinel :*

PS: Założyłam nowe opowiadanie, tutaj link, serdecznie zapraszam xD