Voldemort,
mimo obietnic, nie zamierzał raczej odwiedzić Dumbledore’a w szkole. Niby
zależało mu na tej posadzie, ale nie robił nic w kierunku jej zdobycia.
Przynajmniej mnie nic nie było o tym wiadomo. Tom poświęcał się za to bardzo
czarnej magii. Siał prawdziwą panikę wśród zwyczajnych ludzi. Nie chciałam tego
komentować, ale cale się im nie dziwię. Już sam jego wygląd paraliżował. Mimo
wszystko budził we mnie swego rodzaju… fascynację,
co przerażało mnie jeszcze bardziej, bo tak wcale nie powinno być. W łóżku
zupełnie mnie zaskakiwał, był o wiele brutalniejszy niż wcześniej, ale
zauważyłam, że zmienił się i jego charakter. Domyślałam się, że większa władza
tak na niego działała, był w końcu nie tylko znaną postacią, ale wywoływał też
lęk, co musiało dodawać mu pewności siebie. Czasami był przez to wręcz nie do
zniesienia. Nauczyłam się przez to, że nie mogę za bardzo interesować jego
metodami rządzenia, o ile chcę mieć spokój. Jeśli się jest z człowiekiem, który
zajmuje się polityką czy władzą, najlepiej jest się nie wtrącać.
Nadeszła
zima. Przynajmniej w Londynie, tutaj, w Egipcie nic się nie zmieniło. Nie
tęskniłam za śniegiem i mrozem. Pod tym względem nie narzekałam, bez problemu
przywykłam do braku astronomicznej zimy.
Pewnej nocy, kiedy przez swego rodzaju
niepokój nie mogłam zasnąć i leżałam w łóżku, czytając książkę, drzwi do
sypialni otworzyły się, a do środka wszedł Czarny Pan. Z zaskoczeniem
zauważyłam, że przyniósł ze sobą mroźny chłód.
- Dlaczego
jeszcze nie śpisz? – zapytał, nie patrząc na mnie.
- Niepokoiłam
się o ciebie. Rano zniknąłeś bez słowa, nie zostawiłeś żadnej kartki, nikt nic
nie wie… Dokąd poszedłeś?
Położył się na łóżku i ukrył twarz między
moją szyją a ramieniem. Był przesiąknięty chłodem, jakby spędził wiele godzin
na śniegu.
- Jesteś
zimny, byłeś w Londynie? – dopytywałam się. Musiałam zaprzeć się delikatnie
rękami, żeby skupić jego uwagę na moim pytaniu.
- W
Hogsmeade. Umówiłem się na spotkanie z Dumbledore’em. Za trzy dni znów muszę
się udać na północ. Chciałbym, żebyś wtedy była ze mną – odparł.
- Może
faktycznie powinnam. Nie chcę, żebyście się pozabijali. Co zrobisz, kiedy
dostaniesz posadę? Nauczyciele muszą mieszkać w Hogwarcie, nie chcę, żebyś znów
wyjeżdżał.
- Jakoś
dam sobie radę, nie będę mieszkał w zamku albo cię zabiorę ze sobą.
Odłożyłam książkę i ułożyłam się do snu.
Byłam zmęczona, nie miałam ochoty na seks. Voldemort najwyraźniej to zrozumiał,
bo zrzucił szatę, wszedł całkiem nagi do łóżka i objął mnie. Kiedy niepokój już
minął, zasnęłam prawie natychmiast.
*
Trzy
dni później, jak powiedział Czarny Pan, wyruszyliśmy do Wielkiej Brytanii.
Lecieliśmy w powietrzu, nie potrzebując mioteł ani dywanów. Już przywykłam do
wysokości i wyzbyłam się fobii, ale wciąż czułam niepokój, kiedy znajdowaliśmy
się nad otwartym morzem. Mogliśmy się teleportować dopiero, kiedy znaleźliśmy
się nad Niemcami i prawidłowo, ponieważ w powietrzu było tak zimno, że cała
skostniałam. Wylecieliśmy około godziny drugiej po południu, w Hogsmeade zaś
byliśmy dopiero na siedemnastą. Było zimno, padał śnieg, a słońce dawno zaszło.
Niebo jaśniało od gwiazd. Poczułam ciepło w sercu, kiedy zobaczyłam ciemny
kontur ukochanego zamku.
Czarny
Pan, nawet nie zdejmując z głowy kaptura, zaprowadził mnie do Karczmy pod
Świńskim Łbem. Śmierdziało tam kozią sierścią, ale przynajmniej było o wiele
cieplej niż na dworze, w kominku huczał ogień i można było zamówić coś do
picia. Ja również nie mogłam sobie pozwolić na zdjęcie kaptura, aby nie
wzbudzić zainteresowania i przede wszystkim paniki. No i moja karnacja nie była
naturalna, przynajmniej w tych stronach.
Usiedliśmy przy pustym stole w
najciemniejszym kącie. Nie chciałam sobą zawracać głowy Voldemortowi, ale
czułam tak nieznośne zimno, że nie mogłam myśleć o niczym innym.
- Dlaczego nie idziemy od razu do zamku?
– zapytałam po angielsku. Obcy język w Wielkiej Brytanii byłby nie na miejscu.
Miałam nadzieję, że w szkole będzie choć odrobinę cieplej.
- Jeszcze czekamy na kogoś. Muszę coś w
międzyczasie załatwić – ledwo to powiedział, kiedy drzwi knajpy otworzyły się,
a do środka weszło trzech mężczyzn. Zdjęli z głów kaptury. Natychmiast poznałam
Avery’ego, Rookwooda i Yaxley’a. Znałam już z imienia i nazwiska każdego
Śmierciożercę.
Czarny Pan podszedł do nich, zamienił z
Yaxley’em kilka słów, po czym odwrócił w moją stronę głowę. Fałdy jego kaptura
zafalowały lekko, więc uznałam to za wezwanie. Wstałam posłusznie i ruszyłam w
jego stronę. Opuściliśmy Karczmę pod Świńskim Łbem i udaliśmy się ścieżką przez
Zakazany Las w stronę majaczącego w oddali Hogwartu. Śnieg sypał z nieba
wielkimi płatami. Czułam się okropnie, mimo grubej, czarnej peleryny,
skórzanych rękawiczek i wysokich, czarnych trzewików. Moje dłonie zdrętwiały z
zimna, chciałam się już znaleźć w Hogwarcie, którego ciemny kształt stawał się coraz
wyraźniejszy, światła w jego oknach jaśniejsze, a drzewa po naszej prawej i
lewej stronie rosły rzadziej.
Dotarliśmy
do wysokiego ogrodzenia. Voldemort wyciągnął bez słowa różdżkę, stuknął nią w
srebrny zamek, a łańcuch opadł i brama otworzyła się, skrzypiąc cicho. Brnąc
przez śniegi zalegające na błoniach dotarliśmy aż pod drzwi wejściowe. Było
jeszcze przed kolacją, więc Dumbledore powinien być w swoim gabinecie. Tutaj
mogliśmy już zdjąć kaptury. Idąc na odpowiednie piętro, nie spotkaliśmy nikogo.
Żadnego ucznia czy nauczyciela. Voldemort wypowiedział hasło, a kamienny
gargulec odskoczył na bok. Krętymi schodkami dostaliśmy się na górę, a Tom
zapukał do drzwi. Odpowiedział mu uprzejmy głos dyrektora, więc nacisnął
klamkę. Oboje weszliśmy do okrągłego, gustownie umeblowanego pokoju. Byli
dyrektorzy przyglądali się nam ze swoich ram, Dumbledore zaś uśmiechał się
zachęcająco.
- *Dobry wieczór, Tom, Victorio…
zechcecie usiąść? – zapytał. Bez słowa usiedliśmy na wskazanych przez niego
krzesłach stojących naprzeciwko jego biurka.
- Słyszałem, że został pan dyrektorem.
Dobry wybór – przemówił Voldemort głosem o wiele chłodniejszym od tego, którego
używał w rozmowach ze mną. Teraz wyglądał naprawdę poważnie i przerażająco.
Jego dziwaczna twarz robiła wrażenie.
- Bardzo mnie cieszy, że to pochwalasz –
odparł dyrektor z błyskiem czujności w oku. – Napijecie się czegoś?
- Chętnie, przybyliśmy z dalekiego
południa.
Dumbledore wstał i podszedł do jakiejś
komody. Ze zdziwieniem przyglądałam się, jak krząta się przy półkach. Mógł
przecież bez problemu przywołać jakąś butelkę zaklęciem. Kiedy usiadł z
powrotem w swoim wysokim fotelu, postawił przed nami dwa złote puchary
wypełnione czerwonym winem, a sam wypił trochę ze swojego.
- Bardzo się zmieniłaś, Victorio. Jesteś,
oczywiście, piękną kobietą, ale przypuszczałem, że twój związek z Tomem nie
przetrwa tyle czasu – zwrócił się do mnie. – Nie mam nic złego na myśli, nie…
zważywszy na to, czym on się teraz zajmuje… No, ale mniejsza o to. Tom, czemu
zawdzięczam twoją wizytę?
Czarny Pan milczał. Przez chwilę sączył
powoli wino. Robił wszystko, by nie okazać swojej złości i niechęci. Kiedy
dyrektor wspomniał o naszym związku, wąska brew drgnęła mu lekko. Poznałam, że
to zapowiedź czegoś złego, więc uspokajająco położyłam mu dłoń na kolanie.
Dumbledore na szczęście nie mógł tego zobaczyć, bo pewnie znowu byłoby gadanie.
W końcu Voldemort odłożył puchar.
- Już nie nazywają mnie Tomem – rzekł. –
Teraz jestem znany jako…
- Wiem, pod jakim imieniem jesteś teraz
znany – przerwał mu uprzejmie Dumbledore, nie przestając się uśmiechać. – Ale
dla mnie zawsze pozostaniesz Tomem Riddle’em. To jeden ze starych
nauczycielskich nawyków. Nigdy nie zapominają o początkach swoich uczniów.
Uniósł lekko kielich i przytknął do jego
brzegu wargi. Poczułam się dziwnie. Tylko ja zwracałam się do Voldemorta po
imieniu, ale tylko czasami, z przyzwyczajenia. Działo się to na szczęście coraz
rzadziej, bo Czarny Pan nie lubił tego imienia. Od dawna nikt nie powiedział do
niego Tom. Zabrzmiało to
nienaturalnie, przynajmniej dla mnie.
- Dziwi mnie, że tak długo pan tu tkwi –
stwierdził po krótkiej chwili milczenia. Sprawiał wrażenie, jakby go w ogóle
nie obchodziło, że dyrektor użył jego starego imienia. – To dziwne, że taki
czarodziej jak pan nie chce opuścić szkoły.
Kłamał. Nigdy o tym nie wspominał, osoba
Dumbledore’a średnio go interesowała. Wolał spacerować ze mną wieczorami,
przemierzając chłodne piaski pustyni i rozmawiać o zupełnie nieistotnych
sprawach, niż zastanawiać się, jakimi intencjami kierował się dyrektor.
- Cóż. Dla takiego czarodzieja jak ja nie
ma nic ważniejszego od przekazywania młodzieży starożytnej wiedzy. O ile dobrze
pamiętam, ciebie kiedyś też to pociągało.
- I nadal pociąga. Zastanawia mnie,
dlaczego pan, któremu ministerstwo już chyba dwukrotnie proponowało stanowisko
ministra…
- Trzykrotnie, licząc ostatni raz –
poprawił go Dumbledore w bardzo niekulturalny sposób mu przerywając. – Mnie
nigdy nie pociągała kariera w ministerstwie i to nas chyba łączy, prawda?
Twarz Czarnego Pana nie wyrażała zupełnie
nic. Był przerażający, kiedy tak milczał, patrząc z surową stanowczością na
dyrektora. Bardzo wyraźnie dostrzegłam zmianę. Kiedy był ze mną, zachowywał się
trochę inaczej, nie był taki chłodny, jego twarz miała inny wyraz… A teraz?
Dumbledore musiał mieć dużo odwagi, by móc z uśmiechem i spokojem patrzeć w te
wielkie, płonące, szkarłatne oczy. Lord Voldemort od zawsze był dla mnie kimś,
dla kogo zrobiłabym wszystko. Nie zawahałabym się przed niczym, czasem
myślałam, że byłam naiwna, całkowicie mu podporządkowana, z obsesją na jego
punkcie. Ale jeśli tak było, to nie przeszkadzało mi to ani trochę. Nigdy dotąd
nie byłam szczęśliwsza, a działo się tak, bo mogłam z nim spędzać całe dnie. Po
jedenastu latach znajomości nie przestałam go kochać, moje uczucia nie osłabły
nawet na chwilę, czasami tylko przysłaniała je złość. Pokochałam go od samego
początku, kiedy byliśmy w Hogwarcie, od samego początku się mną opiekował. Ja
jestem jakim typem człowieka, który potrzebuje opiekuna. Nie dałam mu nigdy
niczego od siebie. Owszem, poświęciłam mu całe życie. Ale on go nie chciał!
Albo raczej nie planował, że los da mu pod nadzór taką denerwującą osobę, jaką
jestem. Musiał mnie kochać na swój sposób, nie można przecież aż tak łgać. Jaką
miałby z tego korzyść?
- Wróciłem tutaj, jak proponował mi
profesor Dippet, by ponowić moją starą prośbę. Mógłbym pokazać uczniom to,
czego żaden inny nauczyciel nigdy nie będzie w stanie. Wiele eksperymentowałem
i wiele dokonałem – rzekł Voldemort bez cienia emocji na twarzy.
- Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że
wiele dokonałeś, pogłoski o tym dotarły aż tutaj. Przykro mi było uwierzyć choć
w połowę z nich – przyznał Dumbledore.
- Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość,
złość sprzyja kłamstwom. Na pewno pan o tym wie, Dumbledore.
- Nazywasz „wielkością” to, czego dokonałeś? – zapytał dyrektor z gasnącym
uśmiechem na ustach.
- Oczywiście. Poszerzyłem granice magii
bardziej, niż ktokolwiek dotychczas – odparł Voldemort takim tonem, jakby
uznał, że Dumbledore jest bardzo niedzisiejszy, skoro nie jest mu to wiadome.
- Pewnych rodzajów magii – znów poprawił
go spokojnie dyrektor. – Bo jeśli chodzi
inne, to nadal jesteś… wybacz mi… żałosnym ignorantem.
Moje oczy lekko się rozszerzyły. O Tomie
mogłam powiedzieć wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale na pewno nie to, że jest
żałosny. Bardzo ciekawa byłam jego reakcji, ale on tylko uśmiechnął się
groźnie.
- Stary argument – stwierdził,
niewzruszony tą obelgą. – Nie zobaczyłem na świecie nic, co mogłoby potwierdzić
pańską słynną tezę, że miłość jest potężniejsza od tych moich rodzajów magii.
- Może szukałeś w niewłaściwych
miejscach? – zapytał starzec z błyskiem w oczach. – A może nie doceniasz tego,
co masz? Jestem bardzo zaintrygowany, że nie rozstaliście się z Victorią. Skoro
tak gardzisz każdym ciepłym uczuciem…
- Wie pan, to nie pańska sprawa, dlaczego
jesteśmy razem. Nie przyszedłem tu, by rozmawiać o naszym związku, choć powiem
panu jedną rzecz. Sztuką nie jest odrzucić miłość, by zająć się takim rodzajem magii, ale pogodzić te
dwie sprawy – jego odpowiedź mnie zaskoczyła, choć wciąż czułam się
zdenerwowana, że Dumbledore w tak bezczelny sposób wtrącał się w nasze sprawy.
Co go właściwie obchodzi, że jesteśmy razem. Przybyliśmy tu po to, aby Tom
dostał tę posadę. Nie powiem jednak, jego odpowiedź zrobiła na dyrektorze
ogromne wrażenie. – Jeśli jednak chciałbym zacząć szukać od nowa, chyba nie ma
lepszego miejsca niż Hogwart. Pozwoli mi pan tu wrócić? Pozwoli mi pan dzielić
się z uczniami moją wiedzą? Oddaję siebie i moje talenty do pańskiej
dyspozycji. Jestem na pana rozkazy.
Dumbledore uniósł brwi. Jednak nie on
jeden to uczynił. Bardzo mnie zdziwiła wypowiedź Riddle’a. Jeszcze nigdy nie
usłyszałam takich słów formułowanych przez jego wargi. W napięciu obserwowałam
dyrektora, ciekawa, co powie. On też musiał być tym zaskoczony.
- A co się stanie z tymi, którym TY
rozkazujesz? Co się stanie z tymi, którzy nazywają siebie… w każdym razie tak
głoszą plotki… Śmierciożercami? – jego odpowiedź trochę mnie rozczarowała.
Spodziewałam się sarkazmu, drwiny lub prób sprowokowania Voldemorta, a tutaj
tylko… to. Lord wyglądał przez chwilę
na zaskoczonego, ale szybko się opanował.
- Jestem pewien, że moi przyjaciele dadzą
sobie radę beze mnie – odrzekł. Chyba pęknę ze śmiechu. Przyjaciele?
Większością gardził, z rozbawieniem obserwował, jak próbują mu się przypodobać.
Na początku usiłowali podlizać się i mnie; chwytali mnie nagle za rękę i
całowali wierzch mojej dłoni, dopóki nie zauważył tego Czarny Pan i nie
potraktował każdego ze sprawców Cruciatusem. Od tamtej pory wiadome było, że
nikt poza Voldemortem nie mógł mnie dotykać. A on robił to z wyraźnym
zadowoleniem i satysfakcją. Należałam tylko do niego, lecz nie przeszkadzało mi
to. Lubiłam robić to, co sprawiało mu przyjemność.
- Rad jestem, że nazywasz ich swoimi
przyjaciółmi. Ja odniosłem wrażenie, że są raczej twoimi sługami – stwierdził
Dumbledore.
- Mylił się pan.
- No cóż. Ale pomówmy otwarcie – odłożył
swój pusty już kielich na stół i zetknął palce w charakterystyczny dla siebie
sposób. Często widziałam, jak to robił. – Dlaczego przybyłeś tu w ciemną noc,
ciągnąłeś za sobą Victorię w te mrozy, w towarzystwie swoich popleczników, by
prosić o posadę, której wcale nie chcesz?
Voldemort okazał chłodne zdziwienie.
- Posadę, której nie chcę? Przeciwnie,
bardzo jej pragnę.
- Tak, wiem, chcesz wrócić do Hogwartu,
ale nie chcesz nikogo nauczać, podobnie jak kilka lat temu. O co ci naprawdę
chodzi, Tom? Dlaczego choć raz nie spróbujesz poprosić otwarcie? – w głosie
dyrektora po raz pierwszy zabrzmiała powaga. Na ustach Czarnego Pana pojawiła
się drwina.
- Skoro nie chce mi pan dać tej posady…
- Oczywiście, że nie chcę. I nie sądzę,
byś choć przez chwilę tego ode mnie oczekiwał. Przybyłeś tu jednak, poprosiłeś,
musiałeś mieć w tym swój cel.
Czarny Pan powstał nagle. Cały czas
trzymał mnie za rękę, więc i ja wstałam. Dumbledore zrobił to samo. Na twarzy
Voldemorta malowała się przerażająca wręcz wściekłość.
- To pańskie ostatnie słowo? – zapytał
cicho.
- Tak.
- Więc nie mamy sobie już nic więcej do
powiedzenia.
- Nie, nie mamy – przyznał ze smutkiem
Dumbledore. – Dawno minął czas, gdy mogłem cię przestraszyć płonącą szafą i
zmusić, byś zadośćuczynił ofiarom swoich przestępstw. Ale tak bym pragnął, Tom…
tak bym pragnął…
Ręka Voldemorta automatycznie drgnęła w
kierunku kieszeni z różdżką, ale uścisnęłam mocniej jego dłoń i naparłam na
niego delikatnie, by dać mu znak, że pora już iść. Zanim opuściliśmy gabinet,
rzuciłam Dumbledore’owi ostatnie spojrzenie i pozwoliłam się wyprowadzić na
zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nami z hukiem. Cudownie. Teraz to dopiero
będzie wściekły. Sama nie wiem, jakim sposobem go uspokoję, ale nie będzie to
łatwe. Przez kilka minut bałam się odezwać.
- Skurwysyn. Pożałuje tego – mruknął.
- Możesz mnie tak nie szarpać? –
zapytałam, kiedy choć część odwagi do mnie wróciło.
- Jak sobie życzysz – warknął i zatrzymał
się gwałtownie. – Poczekaj tu na mnie.
- Ale chyba nie chcesz tam wrócić i…
- Chcę, ale na razie nie mogę. Poczekaj
tu.
I zniknął za zakrętem. Cóż miałam zrobić?
Musiałam tu na niego zaczekać. Z lekką obawą oparłam się o ścianę, pogrążona we
wspomnieniach. Tyle tu przeżyłam… Tęskniłam za Hogwartem, za wszystkimi jego
ekscentrycznościami. Nic dziwnego, że Voldemort chciał tu wrócić. Wiedziałam,
że to był jego pierwszy i jedyny prawdziwy dom, a ja, choćbym nie wiem jak się
starała, nigdy nie dam mu tego, co dała ta szkoła. To było zrozumiałe, nie
przeszkadzało mi, że nie kochał Egiptu tak, jak ja, choć pragnęłam w sercu, by
się to zmieniło.
A tak z innej bajki… Dumbledore zyskał
nowego, bardzo niebezpiecznego wroga. Może i pokonał Grindelwalda i umiejscowił
go w więzieniu, z Lordem Voldemortem nie pójdzie mu tak łatwo. Po jego minie,
kiedy opuściliśmy gabinet dyrektora, poznałam, że jest tak wściekły i
przepełniony jadem, że nie przebaczy mu tego nigdy. Riddle’owi tak w ogóle
trudno było wybaczyć cokolwiek. A Dumbledore’a nienawidził już od samego
początku. I mimo, że nazwał go tylko skurwysynem, w sercu mieszał go z błotem
tak, jak nigdy jeszcze nikogo. Może wrócił, by się zemścić…? Nie, nie
ryzykowałby tak bardzo. W zamku jest mnóstwo nauczycieli, którzy są dobrymi
czarodziejami, nie oszukujmy się. Zresztą, nie narażałby na niebezpieczeństwo
uczniów. Zależało mu na powiększeniu grona czarodziejów o czystej krwi.
Czekałam
zaledwie kilkanaście minut na jego powrót. Minę miał tak samo wściekłą, ani
trochę się nie uspokoił. Ujęłam niepewnie jego wielką, białą dłoń i oparłam
policzek o jego ramię.
- Wracamy do domu? – spytałam ostrożnie.
- Nie. Tę noc spędzimy w Knajpie pod
Świńskim Łbem, muszę jeszcze coś załatwić – ostrość w jego głosie trochę mnie
zmroziła. Nie chciałam go denerwować, więc nie zapytałam, co to za plany i
dlaczego je realizuje, choć bardzo chciałam to zrobić.
Opuściliśmy zamek, na powrót wchodząc w
śnieg, sięgający nam niemal do kolan. Ja również poczułam narastającą złość.
Zawsze, kiedy było mi zimno, denerwowałam się. Wsunęłam prawą dłoń do kieszeni
Voldemorta, gdzie napotkałam jego rękę. Chciałam się do niego przytulić, ale
jego ciało wciąż było napięte i sztywne od złości, z którą walczył. Czułam, jak
narasta, okiełznanie jej stawało się dla niego coraz trudniejsze. Oczywiście,
uspokojenie go spadnie jak zwykle na mnie.
Dotarliśmy
do Hogsmeade dwadzieścia minut później, nie odzywając się do siebie. Gdy
przekroczyliśmy próg gospody, poczułam ulgę w postaci wszechogarniającego mnie
ciepła. W kominku płonął wielki ogień, ludzi było wyjątkowo dużo. Podeszliśmy
do brudnej lady, a Riddle zamówił jeden pokój na noc, wziął od starego barmana
wielki, mosiężny klucz i zaprowadził mnie na górę. Na klatce było zimniej, a ja
czułam się tak, jakbym przebywała w pomieszczeniu z przeciągiem. Otrzymaliśmy
pokój numer czternaście. Weszliśmy do środka, a Czarny Pan wyciągnął z kieszeni
różdżkę i rzucił jakieś zaklęcie. Usiadłam na brzegu kulawego łóżka, nakrytego
wilgotnymi, paskudnymi kocami.
- Kiedy wrócisz? – zapytałam i
wyciągnęłam ręce, żeby go objąć, gdy podszedł do mnie i przyklęknął na
drewnianej, skrzypiącej podłodze pokrytej brązową, ohydną wykładziną.
- Nie wiem, pewnie koło trzeciej… Połóż
się spać, nie czekaj na mnie – odparł. Pocałował mnie w usta i wplótł długie
palce w moje włosy. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Zawsze tak się działo,
kiedy mnie dotykał. Jego uścisk zelżał, ale jeszcze mocniej przytuliłam się do
niego i pogłębiłam pocałunek. Przez chwilę trwaliśmy tak w bezruchu.
Pogładziłam jego zapadnięte policzki i ucałowałam je.
- No, idź już – mruknęłam i cofnęłam się
w głąb łóżka. Voldemort wstał i bez słowa wyszedł. Z ciężkim westchnieniem zwinęłam
się w kłębek i nakryłam się kocem, nawet nie zdejmując peleryny. Po luksusach w
Egipcie trudno mi było się dostosować na tę noc do chłodu, niewygody i fetoru.
Bo, nie oszukujmy się, panowały tu straszne warunki. W sierocińcu Toma, mimo że
ubogo, było przynajmniej czysto.
~*~
Ostatni rozdział w te wakacje. Miał być
wczoraj, ale mam trochę zepsuty internet i nie chciał się opublikować. Być może
zdążę jeszcze dziś napisać coś na Czwórkę. Pragnę Was zaprosić na moje dwa nowe
blogi: Łzy-Marii-Magdaleny i Kochanek-Muz. Ten drugi jest ściśle
powiązany z SCP, ponieważ opowiada o życiu Barty’ego przed poznaniem Sophie.
No, to ja zabieram się za rozdział na Czwórkę, a Was zapraszam na podstronę „W
następnym odcinku”, gdzie dodałam już trzy cytaty z rozdziału numer
sześćdziesiąt dwa. Dedykacja dla Merimaat
:*
* Scena w gabinecie Dumbledore’a pochodzi
z książki „Harry Potter i Książę Półkrwi”. Rozdział dwudziesty „Prośba Lorda
Voldemorta”, który nieco zmieniłam.