15 listopada 2008

2. Męcząco-dręczące przewinienia

Powozów było pod dostatkiem, ale Sokaris i tak musiał postawić na swoim, zajmując akurat ten, który upatrzyły sobie jego rówieśniczki. Wepchnął mnie do środka, po czym pomógł wejść Ivy i jej młodszej siostrze, zrobił miejsce Ezdraszowi, który przycisnął się do brudnej szyby, a na końcu wtoczył się Nick, zahaczając czubkiem głowy o niski sufit. Choć w powozie zostało jeszcze tyle miejsca, że spokojnie mogłaby się tu zmieścić te trzy Gryfonki, Sokaris byłby chory, gdyby musiał go dzielić z kimkolwiek z tego domu.

I znów te idiotyczne podziały.

Zwinęłam mokre poły szaty, żeby nie ufajdać jej piachem i błotem, który wnieśliśmy do środka. W powozie śmierdziało stęchlizną i koniem, choć nigdy nie widziałam, aby do Hogwartu przylegała jakaś stadnina. Wóz ruszył automatycznie, kiedy tylko Nicolas zatrzasnął za sobą drzwi — starsi uczniowie już się przyzwyczaili, że powozów nic nie ciągnęło, a nikt też nie drążył tematu. Nikogo to nie interesowało. Przez porysowaną szybę widziałam tłumek młodszych uczniów (najpewniej z drugich klas), którzy po kolei wsiadali do podstawionych pojazdów, a prefekci pilnowali, żeby dla każdego wystarczyło miejsca. W sztucznym, pomarańczowym świetle latarni zamontowanych na peronie mignęła mi wysoka, ciemnowłosa postać Toma pilnującego najmniejszych i najbardziej zlęknionych nastolatków — najwyraźniej woźny jeszcze nie przyszedł, żeby odebrać pierwszorocznych.

Powóz szarpnął lekko i skręcił w polną drogę prowadzącą do lasu. Krople deszczu rozmazujące się na szybie bardzo szybko zatonęły w mroku, ale zaraz znów się pojawiły, bo Gaby Taciturn właśnie wyciągnęła różdżkę i zapaliła ją. W zimnym, niewyraźnym świetle miała bardzo podkrążone oczy, a długi nos rzucał całkiem spory cień na usta i podbródek, ale dziewczyna była prawie tak ładna, jak jej siostra Ivy. Bardzo jasne, proste włosy miała mocno związane na szczycie głowy, a niebieskie oczy umalowane czarną kredką (moim zdaniem zbyt wyzywająco). W naturalnym świetle można było zauważyć kilka uroczych piegów na jej różowych policzkach, ale teraz na twarzy miała jedynie wielką oślepiającą plamę. Była kopią swojej siostry z tym małym wyjątkiem, że nos Ivy zdobił spory srebrny kolczyk, który nosiła tylko na przerwach i w dormitorium, aby nie drażnić nauczycieli. Obie Ślizgonki cieszyły się w szkole ogromną popularnością. Przyglądałam im się dyskretnie, ciesząc oczy widokiem ładnych dziewcząt, ale nie śmiałam włączyć się do rozmowy, którą prowadziła cała piątka. Nawet Ezdrasz odważył się co jakiś czas rzucić jakąś żenującą anegdotkę lub wazeliniarski komentarz potwierdzający złośliwe uwagi Sokarisa odnośnie Gryfonów.

Powóz zajechał pod sam zamek, który śledziłam już od bramy. Na sercu zrobiło mi się ciepło, kiedy pierwszy raz od dwóch miesięcy ujrzałam ciemny kształt znajomych murów i wieżyczek. Choć w rodzinnym domu nie było mi tak źle, jak mogłoby się wydawać, w Hogwarcie czułam się o wiele swobodniej. Na razie odsunęłam od siebie myśl, że w tym roku mogło się to zmienić. Przecież wcale mi nie przeszkadzało, że całą podróż do szkoły musiałam spędzić z Sokarisem i jego towarzystwem, wszak był moim bratem, chciał pokazać ojcu, że naprawdę zamierzał wykonać jego polecenie. A w Hogwarcie ojca nie było. Na pewno sobie odpuści. Tak, po uczcie zajmie się sobą, a ja znów stanę się dla niego niewidzialna.

Naprawdę w to wierzysz, głupia?

Kiedy powóz się zatrzymał, Nicolas otworzył drzwiczki z taką siłą, że te zakołysały się niebezpiecznie na starych, skrzypiących zawiasach. Sokaris wyskoczył na zewnątrz, siostry Taciturn zrobiły to samo. Podsunęłam się do wyjścia i z zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, że Rowdy wyciągnął ku mnie ogromną dłoń, aby pomóc mi wysiąść. Nieśmiało ją chwyciłam, starając się nie dotykać swoim ciałem reszty Nicka, choć nie było to łatwe, bo zajmował prawie całą przestrzeń przed powozem; uśmiechnęłam się uprzejmie, czując drętwienie mięśni twarzy, i pomknęłam w kierunku zamku, ślizgając się na mokrej trawie. Za moimi plecami Ezdrasz wywinął orła, ale podejrzewałam, że stopa Nicolasa musiała mieć z tym coś wspólnego, bo Ślizgon zaśmiewał się z kumpla przez całą drogę do Wielkiej Sali.

W holu stało pełno ociekających wodą ludzi. Ci starsi i nieco bardziej utalentowani już zdążyli wysuszyć swoje szaty zaklęciami i teraz pomagali kolegom, którzy nie posiedli jeszcze tej umiejętności. Ja doskonale znałam tę sztuczkę, bo w życiu wielokrotnie wylałam na siebie, książkę albo pracę domową niezliczoną ilość wszelakich płynów, więc wystarczyło jedna wyszeptana formułka i mój szkolny mundurek znowu stał się przyjemnie suchy i ciepły. Niestety zanim zdążyłam się rozejrzeć, czyjaś silna, niedelikatna dłoń chwyciła mnie za ramię i pociągnęła w kierunku rozwartych na oścież drzwi. Na końcu tej ręki znajdowała się cała reszta mojego upierdliwego brata. Nawet się nie obejrzał, tylko ruszył prosto do stołu Ślizgonów, przy którym zaczynali się zbierać młodsi uczniowie (szósto i siódmoklasiści jeszcze gawędzili wesoło w sali wejściowej, tarasując przejście). Nie byłam zachwycona tym grubiańskim zachowaniem, ale oszczędziłam sobie komentarzy, bo zaraz za mną przeciskał się Nick i siostry Taciturn, a ja bardzo nie chciałam, żeby któryś z chłopców potraktował mnie przy nich tak, jak Rowdy w pociągu. Na wspomnienie tej upokarzającej sytuacji nadal czułam, jak w żołądku coś mi podskakiwało.

Przy stole było mnóstwo miejsca, ale Sokaris wybrał standardowo te najbliżej drzwi prowadzących do holu. Usiadł na drewnianej ławce, a Nicolas spoczął obok niego, pozostawiając trochę wolnego miejsca przeznaczonego dla mnie. Wcisnęłam się między brata i Rowdy’ego, niezbyt zachwycona bliskością obu znienawidzonych Ślizgonów, ale starałam się zachować spokój na twarzy.

— Może zamiast się na mnie pchać, powinnaś odpuścić sobie kolację — sarknął Sokaris, szukając czegoś po kieszeniach. — Jesteś gruba jak ojciec.

Poczułam, jak moje policzki zapłonęły, a dłonie zwilgotniały, ale również nie odpowiedziałam. Spuściłam wzrok, żeby nie patrzeć na te współczujące spojrzenia Gaby i Ivy, które usiadły obok siebie dokładnie naprzeciwko. Choć uwaga Sokarisa była raczej głupotką rzuconą tylko po to, żeby coś warknąć, poczułam, jak zapiekły mnie oczy. Musiałam zamrugać, ale i tak ciepła mgiełka przysłoniła mi widok.

Wielką Salę powoli wypełniał typowy kolacyjny gwar. Kiedy już się trochę uspokoiłam, a oczy przestały mi się szklić, uniosłam lekko głowę, aby móc nacieszyć się widokiem szkoły. Prawie wszystkie miejsca przy czterech stołach były już zajęte, choć przez otwarte drzwi wciąż widziałam kilka małych grupek uczniów (najprawdopodobniej z różnych domów), którzy rozmawiali ze sobą jakby nigdy nic. Zaczarowane sklepienie miało całkiem czarną barwę, tylko kropelki deszczu błyszczały w ciepłym świetle jak miliardy maleńkich diamencików i rozpływały się gdzieś pomiędzy unoszącymi się w powietrzu świecami a naszymi głowami. Wielka Sala wyglądała niecodziennie, w końcu ceremonia przydziału i uczta powitalna to nie byle co. Wyszorowane do szarości stoły przysłonięto białymi obrusami, na których lśniła elegancka, złota zastawa, do zmurszałych ścian przypięto proporczyki z barwami Krukonów, którzy w zeszłym roku zdobyli Puchar Domów, a nauczyciele siedzący pod ścianą naprzeciwko wysokich drzwi byli elegancko ubrani. Szczególnie rzucał się w oczy profesor Slughorn, którego rudawe wąsy lśniły w świetle świec prawie tak mocno, jak złote talerze. Nawet z tak daleka zobaczyłam bogato wyszywaną śliwkowo-zieloną kamizelkę, którą miał na sobie. Poczułam ciepło rozlewające się po moich wnętrznościach — bardzo lubiłam profesora i w zeszłym roku dużo się uczyłam, żeby zasłużyć na powyżej oczekiwań i móc kontynuować naukę eliksirów. Zapisałam się też na kółko, ponieważ nauczyciel uznał, że „mam złote ręce do sporządzania mikstur”. Podobno. Sokaris to wyśmiał, więc coś w tym musiało być. Slughorn pewnie chciał być miły.

Kiedy już nacieszyłam oczy widokiem Wielkiej Sali, zaczęłam ukradkiem wodzić wzrokiem po siedzących najbliżej Ślizgonach. Wypatrzyłam już Rosiera, Avery’ego i Mulcibera, którzy chyba musieli wyczuć siłę mojego dyskretnego, acz intensywnego spojrzenia, bo w końcu Rosier zerknął w naszą stronę i szturchnął kolegów, żeby mogli mi pomachać. Pozwoliłam sobie jedynie na krótki uśmiech, po czym znów wbiłam na chwilę wzrok w blat stołu, bo poczułam na karku spojrzenie brata. Evan Rosier należał chyba do najbliższych przyjaciół Toma, chociaż ciężko mi było to stwierdzić, bo Riddle tak naprawdę nikogo do siebie nie dopuszczał. Przynajmniej nie na tyle, aby prawdziwie się z nim zaprzyjaźnić. Jednak Rosiera lubiłam z nich wszystkich najbardziej. Był Ślizgonem o bardzo przyjemnym usposobieniu i zawsze bardzo uprzejmie ze mną rozmawiał. Jakby naprawdę mnie lubił. Do tego miał niesamowicie czarujące, niebieskie oczy, ładną twarz ukoronowaną wąskim nosem i pofalowane, jasne włosy, które upodabniały go do jednego z aniołów, które właśnie tak sobie wyobrażałam. Jako setki Rosierów, tyle że o trochę czystszym sumieniu, bo zawsze wtedy, kiedy w szkole dochodziło do niewyjaśnionych, nieprzyjemnych incydentów, Evan był nieodłącznym towarzyszem Toma.

A no właśnie.

Tom.

Nie udało mi się wypatrzyć go przy stole, ale domyśliłam się, że po raz kolejny obowiązki prefekta były winne jego spóźnieniu. I chyba wiele się nie pomyliłam, ponieważ kilka minut później wkroczył do sali w towarzystwie Notta. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, bo każdy był pochłonięty rozmową ze swoimi znajomymi i narzekaniami na to, że oczekiwanie na Dippeta się przeciągało — ja również miałam już dosyć sterczenia, a głód coraz bardziej dawał się we znaki. Przez chwilę miałam nadzieję, że Tom chociaż na mnie spojrzy, ale nie. Przeszedł przez środek Wielkiej Sali, kierując się prosto do miejsca, gdzie siedzieli jego towarzysze; wcisnął się między Rosiera i Avery’ego, którzy natychmiast go zagadali. Kolejny raz tego wieczora poczułam się jak śmieć.

Dippet spóźnił się tylko chwilę. Wparował do sali bocznym wejściem z lewej strony stołu nauczycielskiego, przecisnął się między krzesłami kolegów, witając się z nimi pospiesznie, dotarł do swojego miejsca i opadł na przypominające tron siedzisko, wyraźnie dysząc. Teraz przy długim stole brakowało tylko jednego nauczyciela, ale i jego nieobecność szybko się wyjaśniła.

Albus Dumbledore wkroczył do Wielkiej Sali, niosąc przed sobą niski stołek z poszarpaną Tiarą Przedziału, a za nim pojawił się ogon idących parami pierwszoroczniaków, którzy jak na komendę wbili wzrok w zaczarowane sklepienie i wydali z siebie mniej lub bardziej zduszone okrzyki podziwu. Oczywiście najbardziej wytrzeszczali oczy ci, którzy pochodzili z mugolskich rodzin. Ustawili się tuż przed stołem nauczycielskim, a Dumbledore postawił na podłodze stołek i wyciągnął zza pazuchy rolkę pergaminu. Kiedy zaczął czytać nazwiska, ja automatycznie wróciłam pamięcią do czasu, kiedy sama stałam po środku Wielkiej Sali i czekałam na przydział. Co roku to wspominałam. Całkowicie mimowolnie. Tiara zaśpiewała swoją pieśń, otrzymała zasłużone brawa, a później przyjmowała uczniów. Jednego po drugim. W końcu usiadłam i ja, tak naprawdę nie musiałam zbyt długo czekać, przecież nazywałam się Hortus, ale dla mnie te kilka minut i tak ciągnęło się w nieskończoność. A kiedy już spoczęłam na stołku, musiałam się nasłuchać, jak jestem uroczo wrażliwa i umieszczenie mnie w Slytherinie byłoby grzechem. Siedziałam na tym kulawym stołku dobre trzy minuty, wsłuchując się w mamroczące myśli tiary. I coś chyba musiało przemknąć mi przez głowę, bo w końcu dostałam przydział. Upragniony przydział do Slytherinu, choć tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia. Ale cieszyłam się. Cieszyłam jak jasna cholera, bo nareszcie zrobiłam coś, czego ojciec się nie spodziewał. On już dawno przydzielił mnie do Hufflepuffu i przezywał Puchonką za każdym razem, kiedy odważyłam się coś upuścić albo zgubić, a decyzja tiary zabrała mu choć jeden argument powtarzany przez Sokarisa jak echo.

Gdy ostatni jedenastolatek zajął miejsce przy stole Ślizgonów, prefekt naczelny zabrał stołek i Tiarę Przydziału z Wielkiej Sali, a Dumbledore usiadł przy stole nauczycielskim obok Slughorna, pozwoliłam sobie na cichy chichot dosłyszalny tylko dla moich uszu. Mimo że to nauczyciel eliksirów słynął ze swego krzykliwego stylu ubierania, to Dumbledore świecił dziś najjaśniej. Może jego stalowoszare włosy i długa broda nie błyszczały tak, jak rude wąsy Slughorna, ale wysoki kapelusz z wąskim rondem i fioletowa szata w złote i srebrne gwiazdki rzucała się w oczy. Nie przepadałam za nauczycielem transmutacji (pewnie dlatego, że nigdy nie byłam orłem z jego przedmiotu), ale nie odważyłam się dopuścić do siebie jakiejś złej myśli o profesorze. Biła od niego najczystsza jasna energia, która robiła wrażenie. Ja z tym swoim wątłym patyczkiem i problemami z przywołaniem piórka na zajęciach z zaklęć mogłam co najwyżej nosić za Dumbledore’em klucze. A i do tego się nie nadawałam, bo zadowalający z transmutacji nie wystarczył, aby załapać się do jego grupy na szóstym roku.

Półmiski, wazy, talerze i wszystkie pozostałe naczynia natychmiast napełniły się aromatycznymi potrawami. Wszyscy — z większą lub mniejszą klasą — rzucili się na jedzenie. Odczekałam chwilę, aż Ivy nabierze sobie ziemniaków, po czym nieśmiało wzięłam od niej misę i nałożyłam sobie kilka kartofli. Sokaris skomentował to ostentacyjnym prychnięciem. I zaczęło się.

Znów słyszałam potok złośliwości. Brat siedział sobie po mojej prawicy jakby nigdy nic i zajadał z zapałem węgorza w galarecie, a brzmiał, jakby mówił o pogodzie. Ja natomiast musiałam to wszystko znosić i świecić oczami, kiedy odważyłam się spojrzeć ponad kawałek pieczonej wołowiny, który tylko udało mi się dzióbnąć. A taka byłam cholernie głodna. Mój żołądek przez ten czas zdążył się napełnić chamskimi uwagami Sokarisa, których miałam już po grdykę, ale przecież nie mogłam powiedzieć stop. Ktoś musiał być rozsądny i akurat padło na mnie. Znów sobie przypomniałam, dlaczego przez pięć lat unikałam jak ognia spożywania posiłków w towarzystwie brata i jego świty.

Na Nicka nie mogłam liczyć. Pożerał właśnie kolejną pieczoną kiełbaskę (po czternastej straciłam rachubę) i chyba nawet nie słyszał słów Hortusa, który musiał dla niego brzmieć jak stare brzęczące radio. Raz przypadkowo wymieniłam spojrzenia z Ivy, która musiała na mnie zerkać od jakiegoś czasu, a ja byłam zbyt zawstydzona ciągłym utyskiwaniem Sokarisa, żeby zwrócić na to uwagę. Nie znalazłam w tym spojrzeniu niczego pocieszającego, wręcz przeciwnie. Te ładne, jasnoniebieskie oczy mówiły mi wprost: sama jesteś sobie winna, skoro tolerujesz takie zachowanie.

I miały rację. 

Choć talerze zalśniły czystością, w pomieszczeniu nadal unosił się ciężki obiadowy zapach. Profesor Dippet wstał, aby wygłosić coroczne przemówienie. W Wielkiej Sali natychmiast zrobiło się cicho — choć dyrektor na pierwszy rzut oka nie wyglądał srogo, potrafił utrzymać w pomieszczeniu ciszę bez podnoszenia głosu czy upominania uczniów, ale prywatnie budził ogromną sympatię.

— Witam, drodzy uczniowie. — Choć był raczej wątłym staruszkiem, głos miał silny jak dzwon. — Zanim wszyscy rozejdziecie się do dormitoriów, poświęćcie chwilę na wysłuchanie tego, co mam do powiedzenia. Pierwszoroczni niech się dowiedzą, że wstęp do lasu jest całkowicie i niepodważalnie zakazany. Każdy, kto złamie ten zakaz, zostanie boleśnie ukarany, nie kłamię…

— Każdy, kogo złapią — syknął Sokaris do siedzącego cicho Ezdrasza i oboje zarechotali; spostrzegłam, że Ivy rzuciła niczego nieświadomym chłopcom karcące spojrzenie.

Choć dziewczyna z powrotem wbiła wzrok w dyrektora i w jej głowie nie było dla mnie miejsca, poczułam swego rodzaj wsparcie. Zrobiło mi się jakoś lżej na duszy; wróciłam do słuchania Dippeta, który mówił teraz o treningach quidditcha i terminach meczów, czyli o czymś, co zupełnie mnie nie dotyczyło. Nie miałam nic przeciwko innym sportom, nawet lubiłam czuć ducha zdrowej rywalizacji, ale wizja latania wzbudzała we mnie mały atak paniki. Kiedy widziałam miotłę, robiło mi się gorąco, a po plecach przebiegał zwykle nieprzyjemny dreszcz. Od momentu, kiedy w pierwszej klasie straciłam przytomność w połowie schodów wiodących na trybuny, starałam się więcej nie zapuszczać w okolice boiska, kiedy akurat grali.

Profesor Dippet obwieścił koniec uczty, a uczniowie zaczęli powoli przepychać się w kierunku wyjścia. Odwróciłam głowę w kierunku miejsca, gdzie siedział Tom z resztą znajomych. Faktycznie. Mignął mi, kiedy razem z Margaret Rowle nawoływali pierwszoroczniaków, ale ani razu nie odwrócił uwagi od swoich obowiązków. Ledwo wstałam, a Sokaris już chwycił mnie pod ramię.

— No i widzisz? Gdybyś tyle nie wpieprzała, to już byśmy byli w dormitorium — zagadnął przyjacielsko, kiedy wydostaliśmy się z Wielkiej Sali i teraz powoli zmierzaliśmy w stronę schodów prowadzących do lochów.

— A co to ma do rzeczy? — zapytałam i posłałam mu tak intensywne spojrzenie, na jakie byłam zdolna po tej upokarzającej kolacji.

— Nie chrzań, babeczka powinna mieć trochę ciałka tu i tam — wtrącił się Nicolas i wyciągnął wielkie łapy, żeby pokazać na mnie, gdzie to ciałko powinno się znajdować.

Zesztywniałam, starając się nie skrzywić, ale Rowdy tylko zaśmiał się rubasznie i zabrał ręce. Przez całą drogę do skrytego za wilgotną ścianą dormitorium sprzeczali się o to, jak powinna wyglądać idealna kobieta. Choć Sokaris wielokrotnie podawał za przykład Ivy, ta ani razu się nie uśmiechnęła, wręcz przeciwne, wyglądała na zmieszaną. Jej młodsza siostra wspięła się na palce, żeby szepnąć jej coś do ucha, po czym obie pokiwały głowami. Znów poczułam się jak ostatnia osoba na Ziemi. Rozejrzałam się za Tomem albo kimś znajomym, ale nie zdążyłam nawet przeanalizować twarzy osób czekających w kolejce do przejścia za wilgotną ścianą, bo Nick naparł na mnie trochę nieco zbyt nachalnie (ale wciąż o wiele delikatniej niż Sokaris), więc musiałam wejść na korytarz.

Przejście do salonu było wąskie i nisko sklepione, a ściany pokrywały kamienne płaskorzeźby tańczących i trzymających się za ręce szkieletów, przez co wejście prezentowało się bardzo osobliwie. A to dopiero początek atrakcji. Salon był duży, o półokrągłym suficie podtrzymywanym przez osiem ustawionych symetrycznie kolumn oplecionych przez dziesiątki długich węży o błyszczących, szafirowych ślepiach. Mimo że nasze dormitorium znajdowało się pod ziemią, w ścianie od południa znajdowały się duże, zdobione ostrym ornamentem okna, które stanowiły jedynie ładną atrapę. Najważniejszą część salonu zajmował oczywiście stojący pod ścianą ogromny kominek z marmurowym gzymsem — i znów przeważał tutaj motyw węża. Czasami zastanawiałam się, czy Slytherin, projektując pokój wspólny dla swoich podopiecznych, nie popadł w lekką obsesję. Zieleń dominowała także w światłach, gobelinach i arrasach zdobiących ściany, choć kanapy, fotele, pufy i otomany wykonano z czarnej skóry. Wszystkie oczywiście odpowiednio wysiedziane. Część z nich była już pozajmowana przez starszych uczniów (przy kominku spostrzegłam Avery’ego, młodego Malfoya i Rosiera, który faktycznie miał malowniczo wywalone na obowiązki prefekta), ale stałe miejsce Sokarisa i jego towarzystwa pozostało nietknięte. Przeszli przez częściowo zakrywający kamienną podłogę dywan we wspaniałe kwiecisto-wężowe wzory i od razu zasiedli jedno obok drugiego na długiej, powycieranej kanapie. Gaby zajęła samotny fotel stojący w kącie, więc mi nie pozostało nic innego, jak usiąść obok Nicka. Mogłam mieć do wyboru jeszcze mniejsze zło pod tytułem Ezdrasz Worple na drugim końcu sofy, ale tylko teoretycznie, bo praktycznie wyszło jak zwykle.

— Robimy sprawdzian do drużyny, co? Rowle? — zagrzmiał Rowdy, a jasnowłosy, przygarbiony chudzielec, który akurat zmierzał w naszą stronę, zawtórował mu chrapliwym śmiechem.

I zaczęła się rozmowa o quidditchu. Bardzo ambitnie. Ale było w tym coś pocieszającego. Sokaris całkowicie wpadł w wir przyjaciół i wyparł z głowy nawet mnie i moją wagę, która z niewiadomych powodów stała się dzisiaj jego tematem numer jeden. Mogłam nareszcie poczuć się troszkę bardziej komfortowo. Ale tylko troszkę, ponieważ dłoń Nicka nagle znalazła się na moim kolanie, a to nie sprzyjało lepszemu samopoczuciu. Bardzo chciałam mieć przy sobie Midnighta, ale to nie wchodziło w grę — kocisko pewnie błąkało się po błoniach albo siedziało nastroszone w komórce na miotły, więc musiałam znosić parzący dotyk tej wielkiej, grubo ciosanej dłoni.

Jęknęłam w duchu, bo w salonie pojawiła się kolejna grupka uczniów, w której od razu wypatrzyłam Toma. Poruszyłam się niespokojnie, a Rowdy udał, że tego nie zauważył. On również się zaniepokoił; nie było już Sokarisa, który skarciłby mnie kolejną upokarzającą anegdotką, a ja czułam, że Nick nie miał do mnie jeszcze na tyle śmiałości, żeby samodzielnie mi się postawić. W tym wypatrzyłam swoją szansę. Brat nie mógł wszędzie ze mną chodzić, miał przecież swoje lekcje, swoje zajęcia i swoje sprawy, a to oznaczało, że nie mógł też siedzieć non stop z Rowdym, więc może… może wtedy…

Myśl o zerwaniu z tym gruboskórnym idiotą sprawiła, że miałam ochotę zachichotać, ale stłumiłam nerwowy śmiech. To byłoby niegrzeczne. Zerknęłam na grupkę Ślizgonów, którzy dyskutowali o czymś przy kominku. Tom wyraźnie spierał się o coś z rozluźnionym Rosierem, a ja mogłam się tylko domyślać, że chodziło mu o zignorowanie obowiązków prefekta.

Kto by pomyślał, że Riddle tak sobie ceni przestrzeganie szkolnego regulaminu.

Kiedy odwrócił się plecami do kominka, szybko wyciągnęłam rękę i pomachałam energicznie w jego stronę. Miałam nadzieję, że chociaż teraz mnie zauważy. Cały czas pamiętałam o tym później, które wyszeptał mi w pociągu. Żyłam tym, ale on zdawał się o tym nie pamiętać. Przywołałam na twarz jakiś krzywy uśmiech, który szybko został zastąpiony prawdziwym grymasem — Nick chwycił mocno moją dłoń i przycisnął ją do swojego kolana, miażdżąc jednocześnie palce. Bez słów. Bez choćby jednego spojrzenia. Zalała mnie fala gorąca, serce zatrzepotało w klatce piersiowej, a ja krzywiłam się jeszcze chwilę po tym, jak Rowdy puścił. Starałam się rozmasować obolałą rękę drugą, ale wiele to nie dało. Nie byłam w stanie wyrzucić z siebie słowa, choć… choć i tak pewnie nic bym nie powiedziała. W głowie miałam pustkę.

Założyłam nogę na nogę i siedziałam tak przez jakiś czas, śledząc wzrokiem uczniów opowiadających sobie o wakacjach, emocjonujących się quidditchem, nowymi przedmiotami i tysiącem innych rzeczy, o których nie mogłam wiedzieć. Jak zwykle bierna. W takich chwilach jak ta nie dziwiłam się Hortusowi, że mną pomiatał. Rzucanie tęsknych spojrzeń w każdym kierunku, które było wolne od mojego brata dupka i jego kumpli, w niczym mi nie pomogło. Mogłam patrzeć i wzdychać w nieskończoność.

— Nick, Sokaris cię prosi.

Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam to spokojnie wypowiedziane zdanie. Uniosłam wzrok znad swoich paznokci i zobaczyłam tkwiącą nad nami Ivy. Stała plecami do światła bijącego z kominka, więc jej twarz była dla mnie jedynie ciemną plamą. Rowdy również się zdziwił. Siedział z Rowle’em, żłopał kremowe piwo i opowiadał koledze o wypadku samochodowym, o którym tego samego dnia mówił mu Sokaris. Porywające.

— Niech sam tu przyjdzie — burknął. — Zajęty jestem.

— Rowdy.

Nicolas pociągnął jeszcze raz z butelki, odstawił ją na ziemię i wstał, wzdychając ostentacyjnie, aby pokazać, jak bardzo mu nie leżało ruszanie się z miejsca, ale poszedł w kierunku wskazanym przez dziewczynę. Rowle posiedział sztywno między mną a Ivy, pokręcił się, aż w końcu stwierdził, że nie miał tu nic do roboty i poszedł przyczepić się do innej grupki Ślizgonów. Kiedy Taciturn przysunęła się bliżej, zorientowałam się, że zmyśliła tę prośbę. Teraz widziałam ją dużo wyraźniej, ale jej twarz była spięta jak zwykle. Nie wyrażała nic nowego.

— Sokaris nie jest złym człowiekiem… — zaczęła, ale przerwałam jej, śmiejąc się pusto.

— Naprawdę? — zadrwiłam. — No popatrz, nie zauważyłam.

Choć zwykle onieśmielał mnie jej chłód, teraz to wszystko przestało mieć znaczenie. Poczułam gwałtowny przypływ energii, jakbym nagle przestała być sobą, a w moje ciało wstąpił duch zupełnie innej osoby.

Drobny cień przebiegł przez jej twarz; miałam ochotę potrząsnąć tą naiwną dziewczyną. A to ja podobno byłam taka nierozgarnięta! Do cholery…

— Ja to wiem. Wspaniale mnie traktuje. Sokaris wydaje się po prostu… zagubiony. Jestem pewna, że gdybyś mu się sprzeciwiła, poznałby, gdzie jego miejsce. — Miałam ochotę udusić tę przeciągającą sylaby doskonałość, ale ograniczyłam się do kwaśnego uśmieszku.

— Zagubiony może być Worple w drodze do kuchni po piwko dla Nicka. Sokaris po prostu jest dupkiem — podsumowałam. Po chwili westchnęłam, zdawszy sobie sprawę ze swojej nieuprzejmości, więc dodałam już dużo spokojniej: — O niczym nie wiesz.

Choć Ivy wyglądała tak, jakby mój wybuch ją uraził, powiedziała tylko:

— Masz rację. Ale spróbuj. Nic cię to przecież nie kosztuje.

Jeśli wykluczymy ładne czerwone limo…  

Taciturn wstała i odeszła z powrotem do swoich rówieśniczek, które wyraźnie na nią czekały. Choć byłam wściekła i głęboko w poważaniu miałam jej złote rady, pomyślałam sobie: dlaczego nie? Ostatnio nie robiłam niczego poza użalaniem się nad sobą. Pierwszy raz od podróży pociągiem byłam sama. Poczułam nagły impuls.

Przeszłam szybko przez salon, lawirując pomiędzy niskimi stolikami, fotelami i uczniami, mając na celu grupkę siedzącą przy kominku. W żołądku poczułam nieprzyjemny uścisk. Avery zobaczył mnie już z daleka i szarpnął lekko głową, co chyba miało być powitaniem. Zajmował najwięcej miejsca na kanapie i nie miał szyi jak Nick, ale ta lekka nadwaga wcale go nie szpeciła, wręcz przeciwnie. Lubiłam patrzeć na dołeczki, które robiły się w jego policzkach, a kiedy się uśmiechał, błyskał ładnymi, równymi zębami. Jego twarz nie wyglądała na tak pulchną, jaka była w rzeczywistości, ponieważ wyszczuplały ją sięgające ramion bure włosy. Pomachał mi ręką i zaczął się przesuwać, potrącając niezadowoloną Margaret Rowle, ale ja pokręciłam głową i uprzejmie odmówiłam. Wiedziałam, że nie będę mogła zostać zbyt długo.

— Noo, nareszcie! — zarechotał Ślizgon i wstał żeby krótko mnie uściskać.

Podszedł Rosier i zrobił to samo. Wyglądał na niewzruszonego reprymendą, którą chwilę wcześniej otrzymał od Riddle’a. Z przyjemnością znosiłam te konwenanse, a na sercu znowu przez chwilę zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Różnica między towarzystwem Toma i Sokarisa wydawała się ogromna, choć wiedziałam, że była to jedynie kwestia moich interpretacji. Grupa znajomych trzymających się z Riddle’em tylko sprawiała wrażenie takich grzecznych i poukładanych; zdarzało się, że bywałam świadkiem ich okrucieństwa, a nawet brałam w tym udział. Te piękne twarze zwieńczone szczerymi uśmiechami były tylko mistyfikacją.

— Słyszałam, że dostałeś odznakę, gratuluję — zwróciłam się do Rosiera, ale zerknęłam przy tym na Toma. Kąciki jego ust powędrowały ku górze, Evan znów się roześmiał, a inni mu zawtórowali.

— Póki co tylko ją noszę, ale wiesz — zrobił wyniosłą, wszechwiedzącą minę, której nie powstydziłaby się Ivy — Dippet mnie uwielbia, więc musiałem się zgodzić.

Towarzystwem wstrząsnął kolejny wybuch śmiechu (nawet Tom pozwolił sobie na krótki przejaw udawanej wesołości), tylko Rowle pozostawała niewzruszona. Nie byłam przekonana, czy pogorszeniu jej humoru było winne moje nieoczekiwane pojawienie się, czy może lekkie podejście Rosiera do obowiązków prefekta, ale obstawiałam, że raczej to drugie. Nigdy nie poznałam tak zasadniczej i sztywnej osoby, choć obracałam się w towarzystwie snobów, których ojciec sprowadzał do domu.

Podszedł do mnie i Tom — na jego oblicze wrócił swoisty chłodny wyraz. Po raz kolejny tego dnia poczułam iskierki przyjemnie szczypiące odsłoniętą twarz, dłonie i szyję, które wyraźnie tworzyły jego aurę. Wyciągnął rękę i odciągnął mnie na stronę, ale uścisk, którym mnie obdarzył, znacznie różnił się od tego zuchwałego chwytu Sokarisa. Był delikatny i ledwo wyczuwalny, a przez to jeszcze bardziej wyrazisty.

— Jak egzaminy? — zapytał z nietypową dla siebie beztroską i wsunął ręce do kieszeni szaty.

— Mogło być lepiej, nie dostałam się na transmutację — odparłam. — Ale będę mogła dalej studiować eliksiry… i zaklęcia! Mogło być gorzej. Ale ty pewnie zebrałeś całą dwunastkę, co?

Przytaknął. Nie mogłam oprzeć się myśli, że faktycznie od naszego ostatniego spotkania końcem czerwca zaszła w nim jakaś zmiana. Zmiana na ciemniejsze, co stało się w jakiś sposób… pociągające. Zawsze łączyła nas tylko przyjaźń i choć Tom był bardzo przystojny, nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłoby nas łączyć coś więcej. Zawsze był cholernie skryty. A teraz… jakbym ujrzała w nim coś, czego wcześniej nie dostrzegałam. I zdecydowanie miało to związek z tymi drażniącymi iskierkami.

Gdzieś w tłumie mignął mi ostry profil Sokarisa.

— Możemy porozmawiać później? — Poczułam, jak oblał mnie zimny pot, a serce znów gwałtowniej załomotało w piersi. — O pierwszej. Tutaj.

Skinął głową, a ja odwróciłam się i szybkim krokiem przeszłam przez pokój wspólny, chcąc jak najprędzej oddalić się od miejsca, w którym brat nie chciał mnie widzieć. I, jak na złość, musiał dojrzeć. A wyrósł jak spod ziemi.

— Gdzie byłaś? — zapytał, rozglądając się nerwowo.

— Stonuj. Idę do łóżka — powiedziałam.

Nie dałam mu się zbić z tropu, kiedy obdarzył mnie kolejnym dobrze znanym spojrzeniem. Nawet nie spuściłam wzroku, ale z trudem to wytrzymałam. Poczułam się trochę pewniej. Sokaris chyba to zauważył, bo uśmiechnął się złośliwie, a jego oczy zmieniły się w szparki.

— No. Niech ci będzie — stwierdził. Wyglądał na zadowolonego. — Widzisz? Jak będziesz posłuszna, to wszystko się poukłada.

Odsunął się na bok, żebym mogła przejść. Wciąż byłam trochę skrępowana jego dziwnie uprzejmym zachowaniem (w końcu wypowiedział dwa pełne zdania i ani razu mnie nie obraził, a to już coś), ale jak najszybciej się oddaliłam. Na wszelki wypadek, gdyby coś mu się odmieniło. Teraz nie miałam już wyjścia. Skierowałam swe kroki do drzwi prowadzących do sypialni dla dziewcząt; pokój, w którym sypiałam od pięciu lat, znajdował się mniej więcej w połowie wąskiego korytarza. Po prawej stronie znajdował się długi rząd identycznych drzwi otoczonych framugami przywodzącymi na myśl dwa splecione ze sobą węże — tak, Salazar zdecydowanie miał obsesję. Dotarłam do wejścia opatrzonego tabliczką z napisem szósty rok i przekręciłam żelazną gałkę w kształcie rozwartej paszczy węża. Kiedy przekroczyłam próg pokoju, wijące się pod sufitem lampki zapłonęły mdłym światłem, wzmacniając zielonkawy efekt bijący od gotyckich okien, na które napierała woda z jeziora. Wysokie glony lizały szyby od zewnątrz. Nie miałam pojęcia, jak wyglądały sypialnie w pozostałych trzech domach, ale była niemal pewna, że Slytherin wykazał się spośród wszystkich założycieli największą finezją podczas projektowania pokoi. Ściany pokrywały gobeliny przedstawiające jakieś wodne stworzenia (nie mogło zabraknąć węży), co było chyba odwołaniem do jeziora, pod którym znajdowało się nasze dormitorium. Jak dla czterech lokatorek znajdowało się tu całkiem sporo miejsca, którego zdecydowaną część zajmowały duże łóżka z czterema kolumnami, otoczone długimi zasłonami z ciężkiego brokatu — oczywiście zielone. Skrzaty domowe przyniosły już nasze kufry, ale nic nie wskazywało na to, żeby Ślizgonki dzielące ze mną sypialnię zdążyły tutaj wpaść, bo pokój wyglądał na nietknięty. Przeszłam pomiędzy dwiema kolumnami (identycznymi jak te, które podtrzymywały sufit w salonie) i otworzyłam kufer stojący w nogach mojego łóżka, żeby wygrzebać z niego koszulę nocną i wszystkie przybory toaletowe. Wyglądało na to, że czekał mnie dziś samotny wieczór. Kiedy chwilę później stałam już naga pod prysznicem, pocieszałam się myślą, że zawsze lepsze to niż wysłuchiwanie gadaniny brata albo Nicka.

Drzwi do łazienki znajdowały się zaraz obok wejścia do sypialni, dlatego od razu usłyszałam, że ktoś wszedł do środka. Musiała to być tylko jedna z dziewcząt, bo nie dotarły do mnie dźwięki rozmów, a normalnie żadnej z nich usta się nie zamykały. Nie śpieszyłam się z myciem. Stałam pod regularnym strumieniem ciepłej wody co najmniej kwadrans, opierając się plecami o przyjemnie chłodną ścianę wyłożoną poszarzałą mozaiką, a kiedy już mi się to znudziło, powoli i dokładnie się wytarłam i nałożyłam długą koszulę nocną sięgającą ziemi.

Pokój dzieliłam z trzema Ślizgonkami — Gaby Taciturn, naszą niezłomną panią prefekt Margaret Rowle i Dafne Carrow, która była jedyną dziewczyną grającą w domowej drużynie quidditcha. Nigdy nie widziałam jej w akcji, ale Dafne wyglądała na taką, co potrafi mocno przyłożyć (dobrze się złożyło, bo była drugim pałkarzem), dlatego nigdy nie chciałam zaleźć jej za skórę. I to właśnie ona wtoczyła się przed chwilą do sypialni, a teraz siedziała na swoim łóżku ustawionym najbliżej drzwi wejściowych i obgryzała paznokcie. Uśmiechnęłam się do niej nieznacznie i bez słowa przemknęłam na palcach przez pokój, żeby złożyć szaty w kufrze i wślizgnąć się do łóżka. Ucieszyłam się, że to nie Rowle postanowiła wcześniej się położyć; Carrow jeszcze nie wybierała się pod prysznic i niechętnie podjęła rozmowę.

— Jak tam wakacje? — zapytała od niechcenia.

Głos miała miły dla ucha, całkowicie niepasujący do jej ogromnej postury.

— Całkiem przyjemnie, dziękuję. Byłam z rodzicami na Malcie — odpowiedziałam, starając się zabrzmieć uprzejmie, choć domyśliłam się, że męska i gruboskórna w obejściu Dafne i tak nie zwróci uwagi na ton głosu. — A ty? Zwiedziłaś coś?

— E, nie. To nie dla mnie. Młóciłam z ojcem w quidditcha, wypadałoby się utrzymać w drużynie kolejny rok, co nie? — Jakbym rozmawiała z żeńską wersją Nicka. Nawet z tym co nie była do niego bardzo podobna.

Zmusiłam się do kolejnego sztucznego uśmiechu, ale Ślizgonka nie katowała mnie więcej opowieściami o quidditchu. Najwyraźniej nagadała się już z kolegami z drużyny, a i ja nie chciałam jej zanudzać relacjami z wycieczki, więc w pokoju znów zapadła cisza. Zapaliłam różdżką kandelabry stojące na mojej szafce nocnej i sięgnęłam po tanie mugolskie romansidło, które dostałam od matki. Do pierwszej zostało jeszcze grubo ponad trzy godziny.

Dwadzieścia minut po tym, jak wygodnie usadowiłam się w łóżku z książką na kolanach i dwiema poduszkami za plecami, w sypialni pojawiła się Gaby i spokój się skończył, a zaczęły się babskie dyskusje; za jakiś czas próg pokoju przekroczyła też Margaret, której najwyraźniej znudziło się przesiadywanie w salonie. Temat dyskusji Dafne i Gaby zmienił się na szkolny, więc przysłuchiwałam się temu z trochę większym zainteresowaniem, wpatrując się jednocześnie w kolejne strony książki.

— Co tam, Carrow? — mruknęła Margaret i zaczęła grzebać w kufrze; najwyraźniej szykowała się już do mycia. — Jak SUM-y? Ja olałam tylko historię magii i opiekę nad magicznymi stworzeniami, ale poza tym same wybitne.

— Dostałam się na transmutację do Dumbledore’a, reszta to tam… olać — odpowiedziała Dafne i zaśmiała się pod nosem, nadal dłubiąc w poobgryzanych paznokciach.

— Hortus, a ty? — zagadnęła mnie Rowle, a w jej pretensjonalnym głosie dosłyszałam nutkę kpiny, jakby dziewczyna już znała odpowiedź.

Uniosłam oczy znad książki i spojrzałam na ładną twarz Ślizgonki.

— Mam zadowalający, a to Dumbledore’owi nie wystarczy — odparłam krótko i postanowiłam nie wdawać się w dalszą dyskusję z Margaret, która wyraźnie szukała zaczepki.

Gaby wystawiła głowę z łazienki. Na głowie miała turban z ręcznika, a z ust wystawała jej szczoteczka do zębów, kiedy wybełkotała:

— Ja tey ne daam, ne pejmuj sę…

— Nie przejmuję — przyznałam zgodnie z prawdą. — Wolę eliksiry.

Rowle tylko wzruszyła ramionami i powróciła do wyciągania rzeczy osobistych ze swojego kufra. Choć nie była w żaden sposób nieuprzejma czy złośliwa, coś nieprzyjemnego siedziało w tych jej jasnoniebieskich oczach okolonych długimi, czarnymi rzęsami. Do cholery, co się po wakacjach z nimi wszystkimi stało?

Dziewczyny po kolei posnęły, zanim wybiła pierwsza godzina, a ja nadal siedziałam w legowisku wymoszczonym z poduszek i kołdry, przewracałam kartki nudnej powieści i czekałam, aż na korytarzu zrobi się całkiem cicho. Przez cały czas zastanawiałam się, czy Sokaris wrócił do sypialni, ale nie dowiem się, dopóki sama tego nie sprawdzę. Równo o pierwszej wymknęłam się z łóżka, włożyłam długi szlafrok i szybko wyszłam z sypialni.

Na korytarzu było całkiem ciemno, więc szłam prawie po omacku, przesuwając palcami po zimnej, nierównej ścianie. W oddali widziałam dogorywające resztki walające się w palenisku, a z zaczarowanych okien biło mdłe, zielonkawe światło. W salonie nie zastałam nikogo, ale to były tylko pozory — kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyłam czarny zarys wysokiej postaci stojącej przed kominkiem, a w kącie na długiej kanapie, na której wcześniej siedziałam z Nickiem, spały dwie Ślizgonki z pierwszej lub drugiej klasy. Przemknęłam przez pokój, zawadzając kilkakrotnie kolanem lub biodrem o niskie stoliki, a sekundę później byłam już przy Tomie. Ostatnie płomyczki rzucały pomarańczowe światło na jego twarz, a on sam bawił się różdżką, przetaczając ją pomiędzy długimi palcami. Zerknął na mnie, nie odwracając głowy.

— Chciałeś porozmawiać o czymś konkretnym? — zapytałam szeptem i usiadłam przed paleniskiem, podwijając szlafrok tak, aby nie czuć na siedzeniu chłodu kamiennej podłogi.

Riddle również przysiadł na piętach i sięgnął po zimny kawałek zwęglonego drewna, w lewej ręce nadal dzierżąc różdżkę.

— Widzisz, trochę się zmieniło przez ostatnie dwa miesiące…

— Zauważyłam.

Spojrzał na mnie ostro, niezadowolony, że odważyłam się mu przerwać, ale kontynuował tym samym cichym, wyraźnym głosem:

— Poukładałem sobie w głowie kilka spraw. Zrozumiałem, że walka z ludźmi do niczego nie prowadzi, że mogę więcej stracić, aniżeli zyskać. Załatwiłem kilka spraw, które od lat nie dawały mi spokoju, i czuję… wiem, że to dotychczas mnie blokowało.

Nie zrozumiałam, co mogły znaczyć te enigmatyczne słowa, ale już przywykłam do tego, że Tom po prostu czasami mówił w ten sposób. Mruczał do siebie, ale żądał w tym czasie bezwzględnej uwagi, jakby naprawdę się łudził, że trafi na kogoś, kto pojmie sens jego wypowiedzi. Zamilkł na dłuższą chwilę, którą wykorzystałam na zadanie pytania:

— A to znaczy…?

— A to znaczy, że podjąłem się realizacji swoich zamiarów.

Struchlałam.

— Wszystkich?

— Można tak powiedzieć.

Mówiąc to, był bardzo lakoniczny. Jakby specjalnie podsycał moją ciekawość, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że od dawna wszyscy wyłaziliśmy ze skóry, żeby dowiedzieć się czegoś konkretnego. Straszliwie nas przy tym wszystkim zwodził, widząc, jak kombinowaliśmy, usiłując zrozumieć jego geniusz. Bo tak, był genialny we wszystkim, czego się dotknął. Musiał się oprócz tego świetnie bawić, obserwując nas, ociężałych. 

Mogłam poddać się jedynie intuicji, której zresztą miałam dość sporo. Domyślałam się, że to, o czym mówił, było nie do końca legalne, a przynajmniej niezbyt bezpieczne, jednak na objaśnienie całej sytuacji nie miałam co liczyć. Nigdy nie liczyłam. Patrzyłam na jego zamyślony profil i utkwiony w palenisku wzrok; nie ulegało wątpliwości, że Riddle był już we własnym świecie, a ja skręcałam się w środku, bo chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale obawiałam się, że znów spojrzy na mnie w ten sposób. Jakbym mu przerwała.

— Ty też się zmieniłaś — odezwał się w końcu i uniósł głowę.

Teraz patrzył mi prosto w oczy w ten swój zwyczajowy nieoceniający sposób, penetrując wszystko, co było w mojej głowie, co mogło mieć dla niego znaczenie, a ja musiałam mu na to pozwolić, bo nie miałam pojęcia, jak oprzeć się kolejnej szarżującej bezczelnie aurze. Nic nie odpowiedziałam, tylko spuściłam wzrok, mając nadzieję, że to w jakiś sposób oddzieli mnie od intensywności jego spojrzenia.

— Przyjaźń z tobą jest coraz bardziej męcząca — dodał i chyba cicho westchnął. — Zamiast się rozwijać, tkwisz w tej pasywności jak w śpiączce. Nie chcę cię takiej oglądać.

Coś przewróciło mi się nieprzyjemnie w żołądku, bo powiedział dokładnie to, czego tak bardzo nie chciałam usłyszeć. Miałam ochotę ukryć twarz w dłoniach, żeby odciąć się od tych niewidzialnych oskarżeń, którymi na mnie napierał.

— Przepraszam, ja… stale odnoszę wrażenie, że jestem jak ten rzep, który się ciebie uczepił i nie pozwala ci iść do przodu. — Nie chciałam powiedzieć tego na głos, ale zmusił mnie tymi wyzywającymi słowami. Czułam się jak w gorączce. 

Jego wyraz twarzy się nie zmienił, ale kiedy znów mówił, głos stracił sporo na srogości. Pozostał tylko ten lodowaty spokój, który tak często wywoływał we mnie kolejne konfiguracje niepokoju.

— Czy dałem ci kiedyś odczuć, że coś mi uniemożliwiasz? Zaprzepaściłaś już wiele przez własną płochość. I nie chcę słuchać już o twoim bracie, bo to ty jesteś jedyną osobą, która może stanąć ci na drodze do wielkości. — Uciekałam od niego wzrokiem, nie chciałam patrzeć, kiedy tak mówił, ale on chwycił moją twarz w dłoń i zmusił, abym spojrzała mu w twarz. — Chcesz wyjść za Rowdy’ego? Nie? To zrób coś, żeby do tego nie dopuścić.

Cofnął rękę, a ja nareszcie mogłam odwrócić wzrok od jego pałających oczu. Nie spodobało mi się to, co w nich zobaczyłam. Ta czerwień była zdecydowanie zbyt nienaturalna i wywoływała nieprzyjemne wrażenie osaczenia. Mimo chłodu i nieustępliwości wyraźnie brzmiących w jego głosie, poczułam się trochę pokrzepiona, jednak świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że łatwiej było mi tego wysłuchać, niż postąpić zgodnie ze słowami Toma. Udałam się z powrotem do łóżka, bijąc się z myślami. Długo nie mogłam zasnąć, aż w końcu doszłam do wniosku, że całą sprawę zweryfikuje kilka następnych dni. Przewróciłam się na prawy bok i zamknęłam oczy, uspokojona perspektywą wygodnego odroczenia sprawy.

~*~


Mam nadzieję, że nie zasypuję Was zbyt dużą ilością OC. Staram się dawkować je stopniowo, ale jeśli coś idzie zbyt szybko, to piszcie. Aczkolwiek nie planuję kolejnych nowych postaci (przynajmniej przez dłuższy czas), więc możemy wszyscy spać spokojnie. Postaram się dawać rozdziały co dwa dni, teoretycznie jest to do zrobienia, ale zobaczymy, jak wyjdzie w praktyce. Dedykacja dla AdriAnnki. :*

42 komentarze:

  1. ~maika
    15 listopada 2008 o 18:07

    suuper, notka, fajnie sie skonczylo, chociaz dalej sie nie moge przyzwyczaic do tego, ze Riddle moze byc takim przyjacielem, hehe, ale to kwestia czasu;), oby ona szybko zerwala z tym Nickiem, a co do tego zwiazku Victoria&Tom, to myskle, ze oni pasuja do siebie, ale to by bylo za latwe jak na ciebie;);]pzdr:**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:36
      Oczywiście, że to wszystko takie proste nie będzie, weź… znasz mnie przecież xD

      Usuń
  2. ~Cam.
    15 listopada 2008 o 18:35

    Niezły rozdział. Ciekawe co ty dalej wymyślisz:) A komentarzami się nie przejmuj. Zawsze znajdzie się ktoś komu cos nie pasi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:37
      Nie przejmuję się, ale czasem, jak ktoś coś walnie głupiego, to lepiej niech na siebie popatrzy xD

      Usuń
  3. ~Natasza__
    15 listopada 2008 o 18:42

    Rozdział jest świetnyUuu prawie się się pocałowali Szkoda że nie może zerwać z NickiePozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:38
      Mało brakowało, mieli fuksa, że Nicka nie było, bo by się posypały Avady xD

      Usuń
  4. ~K&M
    15 listopada 2008 o 18:58

    Tom i miłośc. No ciekawie zapowiada się to opowiadanie. A tym Nickiem to chyba szybko skończy Victoria? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:38
      Żeby z nim na serio nie skończyła, bo może Nicolas stracić i dziewczynę i życie xD

      Usuń
  5. ~Olka
    15 listopada 2008 o 19:18

    Fajny rozdział.Podobało mi się……Viktoria pewnie by pocałowała Toma,jakby kot im nie przeszkodził,a z Nickiem powinna zerwać.Czekam na ciąg dalszy.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:39
      Midnight jest inteligentny, wie co robi xD

      Usuń
  6. ~House
    15 listopada 2008 o 19:40

    Uśmierć to kocurzysko xD

    OdpowiedzUsuń
  7. 17 listopada 2008 o 19:40
    Oczywiście, tak też będzie, jakbyś czytała w moich myślach, ale jeszcze nie teraz. Midnight odda największą ofiarę dla swej pani, ale jeszcze kilka lat pożyje xD

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Demi
    15 listopada 2008 o 20:41

    Niech ten ktoś się wypcha dżemem xD Masz super bloga a odcinek jeszcze lepszy xD Papatki ;) http://www.joe–jonas.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:41
      Najlepiej, jakby w ogóle nie wchodził na mojego bloga, bo nie chcę, żeby mi zaśmiecał notki takimi żałosnymi komami. Masz rację xD

      Usuń
    2. ~April
      15 listopada 2008 o 22:28

      Całkiem fajny odcinek i podoba ciekawy pomysł z osobną sypialnią. Jestem ciekawa co z tym kotem jeszcze będzie, bo skoro teraz tu o nim wspomniałaś to , pewnie gdzieś tam się jeszcze pojawi. Czekam na ciąg dalszy. [secret-of-lord]

      Usuń
    3. 17 listopada 2008 o 19:43
      Midnight to jeden z głównych bohaterów, więc na pewno będzie o nim dużo ważnych rzeczy xD Pierwszą, to oczywiście zapoznanie Toma i Victorii xD

      Usuń
  9. ~Ms.Riddle
    15 listopada 2008 o 23:26

    Mi sie odcinek podoba; ) ta historia sie zapowiada wspaniale;dp a jezeli komus cos nie pasuje, to w gornym prawym rogu jest taki sliczny krzyzyk ;d;p i tyle mam do powiedzenia ;d;p nadia-riddle- love ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:43
      Taak, bardzo śliczny krzyżyk xD

      Usuń
  10. ~B.
    16 listopada 2008 o 11:49

    To też właśnie nie owijałam w bawełne! Czytaj między wierszami!Napisałam Ci ten komentarz by pokazać Ci jakie błache robisz błędy.Potraktuj to jako dobrą lekcje. A nie negatywny komentarz! Bo bynajmiej nie taka była jego rola!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:44
      Ja wiem swoje. Jeśli Ci coś nie pasuje, wypadaj z mojego bloga. Nikt Cię nie zmusza do czytania moich rozdziałów. Spójrz lepiej na siebie, zanim stwierdzisz, kto ma talent, a kto go nie ma.

      Usuń
  11. ~Nadia
    16 listopada 2008 o 12:31

    Ja chyba za szybko czytam, albo po prostu przestałam zwracać uwagę na tego typu błędy. Wolę zająć się życiem bohaterów. Ale to może i dobrze, że ktoś je zauważa i umie powiedzieć prawdę.I znowu nie skomentowałam poprzedniej notki, ale ze 3 dni nie włączałam komputera. Nie wiem, czemu tak się wszyscy dziwią, że Tom Riddle zna taki uczucie jak miłość, mój też się kiedyś zakocha, ale dopiero gdzieś w połowie drugiej połowy pierwszego tomu. Ojej, wygadałam się! Ale do tego czasu na pewno wszyscy zapomną xD Ja bym wolała starą panną zostać, niż mieć cokolwiek wspólnego z kimś takim jak ten Nick. Victoria niech z nim szybko zerwie, a rodziny się nie boi, Tom ją obroni. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:46
      Też uważasz, że nie mam talentu? Nie zmuszam Cię do czytania. U mnie Tom jeszcze się nie zakochał. Pytał tylko, czy ma szanse u Victorii. Lol, dlaczego wy wszyscy wyolbrzymiacie fakty!!!!!!!!!!!!!!!

      Usuń
  12. ~Isi
    16 listopada 2008 o 16:45

    Chyba nie umiem czytać o takim Riddle’u. Jako przyjaciel a nawet jej miłość (nie wiedziałam że on jest zdolny do takiego uczucia) Znowu tylko nawija się Nick który nieuchronnie prowadzi do problemu. Świetnie opisałaś uczucia i to mnie szczególnie urzekło w tym rozdziale. Sa takie realne i rzeczywiste że czytając łatwo wczuć się w role lekko zagubionej Victorie. Mam nadzieję że fajnie wszystko rozwiniesz.Pe.Es. skomentowałam też poprzedni rozdział i uważam że grafika się nie liczy – najważniejsza jest treść. Całuski :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:47
      OMG, ludzie. CZYTAJCIE, a nie „czytajcie”. Pisze, że Riddle się zakochał? Nie. I Tom nie był przyjacielski. Był tylko uprzejmy. Jak się czytało 6 część, to się wie xD

      Usuń
  13. ~xXxMAdzikxXx (krwawa)
    16 listopada 2008 o 18:42

    super notka….teraz pozostaje tylko czekanie na następny odcinek i to co będzie się działo XD czekam i info na http://krwisto-czerwona.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:48
      Hehe, tak mi się nie chce pisać… omg… ale cóż, trzeba xD

      Usuń
  14. ~Gonia
    16 listopada 2008 o 22:34

    Oj, Frozen, wspominałam coś o kolorystyce bloga ;) zmień na jakiś inny, zielony mi się znudził po siostrzenicy xD no i dość szybko połączyłaś Toma z Victorią… miałam nadzieję na jakiś ciekawy romans… a tu? brak ;) a tak to wszystko w porządku :) ;) dramione-draco-i-hermione

    OdpowiedzUsuń
  15. 17 listopada 2008 o 19:49
    Nie połączyłam ich jeszcze. Spokojnie, nie wpadajmy w histerię… wdech i wydech… wdech i wydech… oki, już mi lepiej. Zanim ich połączę, jeszcze kilka ciekawych rzeczy się wydarzy xD

    OdpowiedzUsuń
  16. ~AdriAnnkA
    17 listopada 2008 o 10:11

    Ojejuniu dla mnie ?! xDDDDa dziekowac ci ;DDDDsorka ze nie skomciowalam osatniej notki ale mialam tyle na glowie xdprzeczytalam obydwie boskie ;dddddddriddle i milosc? eee zaszalas xd wez mnie to ten blog sie bardzoooooooooo podoba ;dbuziaczki;*****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2008 o 19:51
      Tak, dla Ciebie xDDD Hehe, zaszaleję za kilka rozdziałów xD

      Usuń
  17. ~Susan1224
    18 listopada 2008 o 17:40

    mnie sie bardzo podoba :D naprawde :D lila-potter

    OdpowiedzUsuń
  18. ~Aviar
    28 marca 2009 o 10:53

    Jakoś tak to wszystko za szybko się potoczyło jak na mój gust…;]Może to dlatego, że gdzieś tam w głębi tkwi we mnie jednak odrobina romantyzmu xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 kwietnia 2009 o 15:16
      Hehe, za to we mnie chyba raczej romantyzmu się nie znajdzie… a może i się mylę? xD

      Usuń
  19. ~Mona
    20 września 2010 o 21:06

    niach, niach, niach ;D skończyłam ten rozdział ;d no to mknę dalej ;p

    OdpowiedzUsuń
  20. ~Merimaat
    17 sierpnia 2011 o 20:31

    Całus od Toma i to w takich okolicznościach? Zaskoczyłaś mnie…

    OdpowiedzUsuń
  21. ~Nieznajoma
    21 października 2011 o 14:21

    Hm… No, no trochę mam do nadgonienia rozdziałów, ale dobrze się czyta więc mam nadzieję, że chociaż 10 dziś przeczytam (: Prolog i 2 rozdziały, które przeczytałam są boskie. Naprawdę oryginalny blog. Dobra biorę się do dalszego czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  22. "Bardzo jasne, proste włosy miała mocno związane na szczycie głowy, a niebieskie oczy umalowane czarną kredką (moim zdaniem zbyt wyzywająco)." Mam nadzieję, że nie próbujesz piętnować laski, która ma się okazać jakąś nie-koleżanką głównej bohaterki przez makijaż. Widzę, że przerabiasz opko napisane kiedyś, zatem stąd ta obawa, że może to jakaś niechciana zaleciałość z gimnazjalnych czasów? No i wtrącenie o tym, że zdaniem Victorii zbyt wyzywająco - w sumie nic nie wnosi, a wkurza, bo to nie jej sprawa i w ogóle co ją to obchodzi? No chyba, ze to miało posłużyć do kreacji Victorii jako trochę rozpieszczonej i zadzierającej nosa dziewczyny, to spoko. W sensie wiesz, ja jestem uczulona na krytykowanie/wytykanie wyglądu w jakimkolwiek znaczeniu, no chyba że mówimy o jakimś faszyn from raszyn. Czy coś. Wydaje mi się to zbędne, po prostu, a trochę wbija szpilę w całkiem fajny wizerunek bohaterki.
    Kolczyk w nosie. Co jest? Riddle żył i czył się w czasach II wojny światowej, a kolczyk w nosie to grube przegięcie jak na te czasy. O co chodzi? Czy mnie umknęła gdzies informacja, że to AU w jakimś innym czasie?
    O, ale "cieszenie się widokiem ładnych dziewcząt" ze strony Victorii jest akurat bardzo fajnym stwierdzeniem. Podoba mi się, bo to prawdziwe - też tak robię!
    Yup, widzę, że coś nie gra, bo EVAN Rosier był młodszy (Huncwoci). W Hogwarcie w czasach Riddle'a był jego bezimienny ojciec. Chyba, że mają na imie tak samo, co się pośród arystokracji zdarza. Albo jednak czasy inne? Avery to samo.
    Nie no, jak Dippet, to jednak muszą być właściwe czasy. Coś Ci tu zatem grubo nie gra w tajmlajnie.
    DOBRA. Ten rozdział jest lepszy. Riddle jest super, jednak teraz widze, że to nie ma być tylko romansem (nadal podtrzymuję, że rozdział pierwszy był okropnie mylący), relacja Victorii i Toma zapowiada się bardzo ciekawie, bo widze że Tom już świruje, a ona jeszcze tego nie czai, to nie będzie zdrowe, CZYLI BĘDZIE SUPER.
    Nie mogę znieść Rosiera. Ale to nie Twoja wina, to ja - u siebie też u niego piszę (jeszcze nie publikuję, tzn kiedyś publikowałam, ale jestem w trakcie popraw jak ty tutaj) i jest (póki co) dość podobny w kreacji. I chociaż pomyślec, ze pwoinno mnie cieszyć, że widze u innych bohatera takim, jakim go sama piszę, to jednak w takich sytuacjach zawsze mnie to drażni. Ale to nie Twoja wina i w sumie to komplement, skoro to co piszesz totalnie się pokrywa z moją wizją :D
    JĘZYYYYYYYYYYYYK. Mamy II wojnę światową (powinniśmy mieć). Czemu, do cholery, oni mówią "kumple"? To nie jest chyba słownictwo na tamte czasy. No chyba, ze tak jak mówię, to się dzieje w jakiś innych czasach a ja tego nie wiem, może być i tak. W ogóle to fajnie by było jakbyś rzuciła jakąś zmiankę na temat roku, bo te nieścisłości sieją ferment jak cholera i autentycznie nie wiem kiedy to się dzieje.
    Miałam się nie wypowiadać odnośnie warsztatu, ale jednak się wypowiem (krótko) bo jest super. W sensie, łał, piszesz super, w sensie, opisy są bardzo ładne, a masz coś, czego ja nie mam i czego innym zazdroszczę, to znaczy umiejętność budowania tekstu na opisach właśnie, a nie na dialogach.
    Biegnę dalej, ale w sumie nie wiem czy dizś przyjdę z komentarzem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, ziemniak jestem, zobaczyłam właśnie rok w spisie treści XD To szykuj się w takim razie na moje marudzenie, że to się nie zgadza z moim prywatnym (i kanonicznym niestety) tajmlajnem, ale ja już tak mam, że muszę sobie pomiauczeć, nie bierz tego osobiście, bo ogólnie opko jest super i cholera w sumie, to odciągnęłaś mnie od poprawiania moich bliźniaków na rzecz powspominania mojej dawnej historii o Riddle'u i jego przyjaciółce! (Wszyscy przechodziliśmy ten etap XD) Naprawdę ja wiem, że moje komentarze mogą być dość nieprzyjemne w odbiorze, dlatego bardzo bardzo podkreślam, że to z dobrej woli i tylko dlatego, że jak coś jest dobre, to trzeba się czepiać szczegółów, żeby było lepsze! :D

      Usuń
    2. Absolutnie nie zamierzam. :) O dziwo Gaby (już nie pamiętam, czy to fragment dotyczący Gaby, czy jej siostry) nawet w gimbazie - pomimo charakteru i wyglądu, czego nie śmiałam zmieniać - nie została przedstawiona jako zła, wytapetowana niunia, choć faktycznie w tamtych czasach (wracam do czytania fanfików publikowanych w tamtych latach i mam na świeżo) panowała moda na rude i ciemnowłose, a wszystkie blondyny musiały być wredne, głupie, sztuczne i zawsze skłócone z doskonałą główną OC-ką, pewnie stąd twoje podejrzenia. Ale sama siebie zaskoczyłam. XD
      Rozumiem, że możesz być uczulona na krytykowanie wyglądu, ale ludzie są różni. Niektórzy krytykują, inni nie. Victoria jest wychowana w typowej rodzinie z wyższych sfer, dodajmy do tego nadęcie z powodu czystej krwi, które - wpajane od lat - wpływa na charakter. Poza tym każdy ma inny gust, gdyby Victoria myślała tylko o tym, co ją zachwyca, a ignorowała to, co jej się nie podoba, wyglądałoby to nienaturalnie.
      Tak, jest napisane, że opowiadanie to AU. O, to po lewej stronie, zaraz pod licznikiem odwiedzających bloga. :)
      Nie musisz się przejmować, że twoje komentarze mogą być nieprzyjemne w odbiorze, bo moje są dokładnie takie same (ja się może tylko trochę bardziej czepiam) - np. co do czasu, to sama zdaję sobie sprawę, że niestety w gimbazie nasmrodziłam i teraz muszę się z tym męczyć. Po prostu usunęłam całe pokolenie śmierciożerców (np. podczas czasów Toma też był Rosier, Lestrange, Avery, ale byli to rodzice tych śmierciożerców, którzy występują w książkach), tych pierwowzorów, o których wspominał Dumbledore, nic już z tym nie zrobię, bo gdybym chciała dołożyć 30-40 lat, rozdziały miałyby po 100k, a to mija się z celem, tym bardziej, że (umówmy się) nie jest to jakiś sirius biznes. XD Po prostu obie będziemy musiały z tym żyć. XD Tzn. ty niekoniecznie, jak będzie cię to męczyć, możesz przestać czytać, a ja będę to betować, dopóki nie zbetuję. <3 Bardzo możliwe, że to jest powód podobnej kreacji - widząc TAK zobrazowanego Rosiera, po prostu nie da się go inaczej wykreować.
      Co do roku, to staram się (później będzie to bardziej widoczne, kiedy wprowadzę trochę świata w to szkolne życie) dawać takie subtelne wskazówki (pomijając ten krzyczący rok ze spisu treści XD), wiesz, odnośnie mody, popularnej muzyki, działam też według kalendarza z roku, który sobie wybrałam, ale z tego ostatniego bez podpowiedzi zdaję sobie sprawę tylko ja, nikt nie ma na tyle nawalone w głowie, żeby sprawdzać, czy dni w opku pasują do dni w kalendarzu. XD No, ale teraz wiesz i ty, więc jest nas dwie. :)
      No i bardzo mi miło, że styl przypadł do gustu. Ale właśnie ja czuję odwrotnie - opisy opisami, tego łatwo się nauczyć, ale budowanie klimatu (i przede wszystkim postaci!) za pomocą dialogów... No marzę, marzę, ale mój poziom (a np. takiej Anne Rice) to nadal ziemia a niebo. Pewnie dlatego Rosier jest taki irytujący. XD

      Usuń
    3. Odpowiem na ten i poprzedni komentarz już pod 4 rozdziałem, skomentuję też tam zbiorczo 3 i 4, bo jutro egzamin i nie mam czasu aż tak się rozdrabniać, okej? :D Zazwyczaj toczę jeszcze dyskusję pod postem na dziesiątki komentarzy, ale takie rzeczy to za tydzień XD

      Usuń
  23. Hej!
    Ło kurka! Świetny rozdział. Dla mnie bomba. czytając to wszystko miałam wrażenie jakbym po raz pierwszy wybrała się do Hogwartu. Na pewno do pięknego pokoju wspólnego ślizgonow. Twoje opisy są w moim odczuciu idealne. Nie jestem alfą, a nawet omega w tych sprawach wiec jedynie padają z mojej strony pochwały.
    W tekście znalazłam błąd w postaci " Tiary przedziałów" co mnie rozbawiło XD
    Wyjasnilas w tym rozdziale (na skróty) czemu bohaterka jest w Slytherinie, a raczej, że to cud iż nie jest gdzie indziej. Tu pojawia się moja wcześniejszą myśl - fantazjowala o zabici jednego z rodziny? :D Cos musiało skłonić Tiarę do tej decyzji.
    Tom jest wielce tajemniczy, niedostępny i groźny. Za to Nicolas jest dupkiem. Niby fajnie bo ma laskę, "szwagier" daje z gory przyzwolenia, ale juz na wstępie widać, ze nie szanuje Viktorii za grosz. Jeśli prędzej ona nie da mu w pysk to ten ją dotkliwie skrzywdzić, a przynajmniej takie odnodze wrażenie i nie będzie to nic w stylu Solarisa, który powinien zostać dobrze zepchnięty ze schodów w czasie ich przemieszczenia. ;)

    Dziś juz późno i na tej notce koncze, ale niebawem wrócę i będę pochłaniać Twoje dzieło bez reszty!
    Pozdrawiam.

    Ps. Z telefonu komentowanie działa bez zarzutu, a na tablecir jest totalna porażka. Nie może się przerzucić z szablonem na tryb mobilny. Z laptopa nie poczytam gdy dziecko nie śpi XD a o tej porze to tylko z łóżeczka.

    OdpowiedzUsuń