27 maja 2012

Rozdział 66

         Heather wskazała przybyszowi odpowiednie komnaty jeszcze tego samego dnia. Rozkazałam służbie traktować go jak prawowitego mieszkańca domu; żyłam tutaj już tyle lat i wciąż miałam problem z przywyknięciem do faktu, że służą tu nie skrzaty, lecz prawdziwi ludzie. Oczywiście były to głównie kobiety. Z charakteru były o wiele bardziej pokorne i uczciwsze od mężczyzn.
Spędzałam mnóstwo czasu w bibliotece, obsesyjnie szukając nowych informacji o Zaginionym Mieście. Bardzo zależało mi na odnalezieniu go oraz na wykorzystaniu klucza do otworzenia Księgi Umarłych. To pomogłoby mi uratować Lorda Voldemorta. Lecz bliższa byłam odkrycia miejsca pobytu Czarnego Pana niż miasta. Dlatego poprzestałam na zdobywaniu wiedzy teoretycznej. Przewertowałam tysiące ksiąg, setki starożytnych pergaminów, ale natrafiłam na bardzo mętne informacje, które od dawna wiedziałam. Klucz leżał złożony w moim sejfie, aby absolutnie nikt go przez przypadek nie znalazł. Jeszcze nie miałam okazji go dokładniej zbadać. Dlatego postanowiłam to zmienić.
Nathir mieszkał w moim domu już nieco ponad miesiąc. Był inteligentnym i wykształconym czarodziejem, przez to lubiłam rozmawiać z nim na magiczne tematy, czasami grywaliśmy w karty i czarodziejskie szachy, a on opowiadał mi o swoich przygodach, które miewał, gdy służył w egipskim Ministerstwie Magii.
- Byłem aurorem przez cztery lata, ale miałem wtedy więcej niebezpiecznych przeżyć, niż zwyczajny pracownik ministerstwa z czterdziestoletnim doświadczeniem – powiedział mi któregoś dnia podczas gry w szachy czarodziejów.
Nigdy nie wspomniał o kluczu, który mu wykradłam, ale dobrze pamiętał swoją wyprawę do Zaginionego Miasta. Trafił tam przypadkowo wraz ze swoją ekipą, ponieważ ścigał dwóch rabusiów, którzy splądrowali jeden z nielicznych ocalałych grobowców starożytnych faraonów. Kiedy udało im się ich dorwać, zorientował się, że w oddali majaczył jakiś wielki, dziwny kształt, który okazał się zapomnianym od dawna Miastem. Nathir natychmiast wyruszył, aby je zwiedzić. Napotkał tam jednak tak niesłychane, ciemne moce, że musiał uciekać, aby ratować swoje życie. Jedynym elementem, którego brakowało w tej układance był klucz. Nie miałam pojęcia, gdzie mógł go znaleźć, ale czy to było istotne? Miałam go i wiedziałam, co otwiera. Musiałam jak najszybciej zbadać ten tajemniczy przedmiot.

         Siedziałam w zamkniętej od środka Sali tronowej i obracałam w dłoniach sześciokątne pudełeczko. Dla bezpieczeństwa wolałam zaszyć się w takim miejscu, aby nikt mi nie przeszkadzał. No i obawiałam się, że Nathir mógłby zastać mnie z jego kluczem w ręku.
W pewnej chwili poczułam pod palcem maleńki guziczek. Natychmiast wcisnęłam go, a klucz otworzył się. Delikatnych sześć trójkącików odsłoniło złożony i bardzo, bardzo stary pergamin, który szybko chwyciłam i ostrożnie rozprostowałam. Moim oczom ukazała się… najprawdziwsza mapa do Hamunaptry. Przez jakąś minutę siedziałam nieruchomo na swoim kamiennym tronie, przerażona, ale i uradowana swoim odkryciem. Ów fakt zmienił wiele w mojej obecnej sytuacji. Byłam, co prawda, nadal daleka od odnalezienia Księgi Umarłych, ale miałam już jakiekolwiek odniesienie. No i nie musiałam już szukać miasta po całym Egipcie. Ale… nie. Nie mogłam się rozpraszać. Należało najpierw odnaleźć Voldemorta. On był ważniejszy od potęgi, którą kryje Hamunaptra.

         Dlatego jeszcze tego samego dnia zaczęłam planować moją podróż do Londynu. Musiałam udać się do Banku Gringotta; tam klucz do starożytnego miasta będzie bezpieczny. Tutaj wszyscy znają legendy o Księdze, o jej wielkiej mocy, a w Anglii ludzie nie wiedzą zapewne, jak mumifikuje się zwłoki. A na pewno już czarodzieje. Nikt nie będzie tam szukał ani klucza, ani mapy.
Musiałam jednak znów zacząć przypominać bardziej Victorię Hortus, niż Dżahmes-Meritamon, a to było trudne. Na samym początku wyśledziłam całkowicie moją skórę. Przez dobry kwadrans podziwiałam ją, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo przez te lata się zmieniła. Następnie pozbyłam się całego złota i przyodziałam taką biżuterię, w jakiej chodziły arystokratki. Szatę ubrałam zwyczajną: czarną i koronkową. Fizycznie byłam już gotowa. Obawiałam się tylko, że mogę wypaść nieprzekonywująco. A miałam na myśli mój akcent. To niesamowite, jak przez kilka lat może zmienić się sposób wymawiania niektórych słów. Z tym jednak nic nie mogłam zrobić. Byłam już przygotowana.
         Szłam szybko, stukot moich czarnych, skórzanych obcasów ze srebrnymi klamrami niósł się echem po długim, oświetlonym słabym światłem pochodni korytarzu. Byłam już prawie u szczytu schodów prowadzących na najwyższe piętro, gdy niespodziewanie natknęłam się na Nathira. Jęknęłam w duchu. Bardzo się spieszyłam.
- Dżahmes! Prawie cię nie poznałem! – zawołał, rozkładając ramiona. Uśmiechnęłam się.
- Tak. Mam sprawę do załatwienia w Londynie. Nie chcę, by ktoś mnie rozpoznał – odparłam. – Trochę mi się spieszy, możemy porozmawiać, jak wrócę?
Qutajbah skinął głową, wciąż lekko zszokowany moim tak zmienionym wyglądem. Wcale mu się nie dziwiłam, ja również nie mogłam dojść do siebie. Już dawno nie widziałam siebie tak bladej i… dawnej. Wróciły wspomnienia. Hogwart. Nauka. Tom. Anoreksja…
Ledwo się obejrzałam, już leciałam nad kanałem La Manche, wciąż rozmyślając. W jednej dłoni ściskałam różdżkę, w drugiej – mały klucz, w którym ukryta była mapa. Wyleciałam odpowiednio wcześnie, aby wylądować na ulicy Pokątnej o godzinie szesnastej trzydzieści. Była to pora idealna, na brukowanych dróżkach mijałam niewielu ludzi. W Banku Gringotta gobliny obsługiwały jedynie dwóch klientów. Podeszłam do pierwszego wolnego okienka i położyłam na kontuarze różdżkę.
- Chcę wejść do mojej krypty. Nazywam się Victoria Hortus – powiedziałam wyniośle, starając się nie patrzeć goblinowi w oczy.
- Tak, wiem, kim pani jest. Dawno pani u nas nie było – odparł i sprawdził różdżkę, którą zaraz po tym mi oddał. – Jak miewa się małżonek? On również nie odwiedzał państwa depozytu.
- Nie było takiej potrzeby. Używamy krypty raczej do przechowywania rzeczy cennych, złoto ma dla nas drugorzędne znaczenie.
Goblin wezwał jednego ze strażników, który bez słowa zaprowadził mnie do miejsca, w którym stały magiczne wózki. Wsiedliśmy do tego stojącego na przedzie, a on popędził w dół, skrzypiąc przeraźliwie. Mój depozyt mieścił się niemalże na samym dnie rozległych podziemi, więc dotarliśmy do niej po jakimś kwadransie. Goblin przepędził smoka, po czym wpuścił mnie do wielkiej komnaty, gdzie moja rodzina składowała skarby od wielu stuleci.
Była to mroczna krypta oświetlona bladym światłem świec. Kręte schodki prowadziły na balkon, gdzie piętrzyły się skóry egzotycznych zwierząt oraz drogie kamienie, które walały się również po podłodze na dole i mieszały się ze złotem. Pod ścianą stała bogato zdobiona i niezwykle stara, mahoniowa szafa, na półkach znajdowały się flakony, buteleczki i fiolki z przeróżnymi eliksirami oraz truciznami. W mrocznym pomieszczeniu znajdowało się całe mnóstwo innych drogocennych przedmiotów takich jak dzieła sztuki, zbroje wykute ze szczerego złota i srebra, sznury pereł i przeróżna, wspaniała biżuteria, w której nikt od dawna nie chodził. Do ściany przybite były głowy przerażających monstrów na plakietkach, a każda była opisana łacińską nazwą. Podeszłam do okrągłego stolika wykonanego z ciemnego, lakierowanego drewna, stojącego na pająkowatych, poskręcanych nóżkach i wzięłam do ręki jedną z oprawionych w skórę książek. Pisana była w całości po łacinie, więc mogłam zrozumieć tylko nieliczne zdania. Poczułam się dziwnie, kiedy zobaczyłam datę powstania owego dzieła – 1237 rok. Trzymałam w dłoniach zabytkową księgę, która powinna spoczywać w muzeum. Złożyłam ją z powrotem na blacie stołu i podeszłam do szafy z szufladami. Odsunęłam jedną z nich i włożyłam do środka klucz. Szuflada wyłożona była ciemnoczerwonym aksamitem. Znajdowało się tam kilka galeonów, ale zignorowałam je. Odwróciłam się na pięcie i opuściłam kryptę. Czekający na mnie na zewnątrz Goblin zamknął drzwi i poszedł za mną do magicznego wózka.
         Bez słowa opuściłam Bank Gringotta i powędrowałam w stronę Dziurawego Kotła. Było zimno, a ja chciałam napić się czegoś i ogrzać zmarznięte ciało. Przez myśl przeszło mi nawet, aby zostać tu dzień lub dwa, pożyć jak zwykła czarownica… Aczkolwiek nie jestem pewna, czy był to dobry pomysł. Te wszystkie wspomnienia były straszne. Czasy, kiedy pracowałam z Tomem w sklepie z czarno magicznymi przedmiotami, dwie… nie, trzy kobiety, które zamordowałam, kochanka ojczyma – Holly, moja nienarodzona córka i problemy w Hogwarcie… Byłam wtedy taka młoda, naiwna i bezradna. Samej trudno mi było żyć, Tom kierował mną najlepiej, jak potrafił. Nie miałam mu tego za złe, nawet lubiłam, kiedy czuł się taki ważny i potrzebny, ponieważ panował nade mną. Ale teraz jestem już samowystarczalna, nie wiem, czy pozwoliłabym znów tak sobą władać.
Zamówiłam kielich białego, wytrawnego wina i usiadłam w kącie pomieszczenia. Barman Tom postawił przede mną zamówiony napój i odszedł bez słowa do swoich zajęć. Sączyłam powoli wino, obserwując gości. Niedaleko drzwi siedział jakiś rudowłosy, siwiejący już lekko mężczyzna w prostokątnych okularach i rozmawiał przyciszonym głosem z jakimś drugim mężczyzną. Obaj wyglądali na zmęczonych i przygnębionych. Jakaś pijana wiedźma kłóciła się głośno z gburowato wyglądającym krasnoludem, a trzej dostojni magowie z północy rozprawiali o czymś, sącząc w elegancki sposób najlepsze wino, jakie można było kupić w Dziurawym Kotle. Byłam zmęczona po całym dniu podróży. Chyba faktycznie powinnam zostać w Londynie i odpocząć. Dlatego podeszłam do lady i zamówiłam pokój na jedną noc. Tom dał mi klucze i powiedział, żebym szukała drzwi z numerkiem jedenaście. Drewniane schody poprowadziły mnie na pierwsze piętro. Nacisnęłam klamkę do swojego pokoju i weszłam do środka. Była to mała, lecz urocza komnata z wielkim łożem z baldachimem oraz długimi, sięgającymi podłogi zasłonami koloru wrzosów. Zamknęłam drzwi na klucz, rozebrałam się i usiadłam na miękkim materacu nakrytym śliską, zimną kołdrą. Były to całkiem niezłe warunki, przynajmniej w porównaniu do pokoju, w którym musiałam sypiać, gdy pracowałam u Borgina i Burkesa. Przywykłam do chłodu i ciężkich warunków.

*

         Następnego ranka wstałam prawie o świcie, ale na dole w barze panował taki harmider, jak za dnia. Ubrałam się i zeszłam na dół, aby coś zjeść przed odlotem. Zamówiłam sobie tosty z dżemem truskawkowym i gorącą, zieloną herbatę w pucharku. Jedząc śniadanie, rozmyślałam o rodzicach i Zivit. Mieszkali przecież tak blisko miejsca, w którym się teraz znajdowałam…
Ale musiałam być silna. Poczułam gniew. Nie interesowali się mną, a ja nie zamierzałam im niczego ułatwiać. Gdyby zależało im na zobaczeniu się ze mną, to sami przyjechaliby do Egiptu. Nie miałam ani ochoty, ani potrzeby widzenia się z nimi.
Do drogi byłam gotowa dwadzieścia minut później. Wstałam od stołu i udałam się na ulice Pokątną. Niebo było białe, tak samo jak i świat dookoła mnie. Bez ostrzeżenia wystrzeliłam w powietrze, lodowaty, ostry wiatr rozwiał mi włosy, aż oczy zaszły mi łzami. Ale zignorowałam to, ponieważ wiedziałam, że za chwilę poczuję ciepło. Nienawidziłam śniegu.
         Do Egiptu dotarłam bardzo szybko. Kiedy byłam już odpowiednio blisko, teleportowałam się. Gdy pojawiłam się w zamku, natychmiast udałam się do łaźni. Potrzebowałam kąpieli, odprężenia.
Spojrzałam w ogromne lustro. Zaklęcie już powoli zaczęło mijać, w niektórych miejscach miałam ciemne plamy, szyja wróciła już prawie do swojego pierwotnego koloru. Kąpiel w gorącej wodzie powinna zmyć zaklęcie. Dlatego weszłam naga do wielkiego basenu i zanurzyłam się całkowicie w ciepłej wodzie. Poczułam, jakbym miała na skórze farbę, która odrywa się od niej i rozpuszcza się. Po marznięciu w lodowatym, zaśnieżonym Londynie taka ciepła kąpiel przyniosła mi prawdziwą ulgę. Przywykłam do samotności, więc leżenie przez kilka godzin i nierozmawianie z nikim przestało mi przeszkadzać.
Wieczorem udałam się do komnat Nathira. Zastałam go czytającego księgi nieznanego mi pochodzenia. Kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwi, odwrócił się.
- Co tu robisz? – zapytał. – Załatwiłaś swoje sprawy w Londynie?
- Oczywiście. Obiecałam ci spacer, pamiętasz?
Udaliśmy się do mojego ogromnego ogrodu, rozmawiając o obecnej sytuacji politycznej w Egipcie. Qutajbah odwiedził dziś Kair i zorientował się, co ciekawego działo się w ministerstwie.
- Śmierciożercy już od wielu miesięcy nie ujawnili się, lecz ci głupi urzędnicy nadal traktują ludzi jak potencjalnych zwolenników Czarnego Pana – powiedział mi, kiedy mijaliśmy fontannę.
- To głupota, owszem, masz rację, ale z drugiej strony cieszę się, że potęga Czarnego Pana jest tak wielka, że ludzie nadal się boją.
- Dżahmes, nie możesz odpuścić? Wciąż o nim myślisz, łudzisz się, że pewnego dnia powróci… Ale to przecież niemożliwe, Sama-Wiesz-Kto nie żyje. Gdyby był tak potężny, już byłby tutaj z tobą – mruknął Nathir, patrząc na mnie uważnie, jakby się bał, że go uderzę. Jego słowa brzmiały rozsądnie, ale i tak nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam.
- Czarny Pan to jedyna osoba, którą tak naprawdę kocham. Nie mogę tak po prostu zapomnieć. Tęsknię za nim – westchnęłam, a Qutajbah uczynił w moją stronę dziwny ruch i przytulił mnie. Tak dawno nikt tego nie robił… Poczułam się dziwnie, lecz trwałam przez chwilę w takiej pozycji, po czym odsunęłam się od niego i odeszłam samotnie w stronę zamku. Nathir był naprawdę tylko moim przyjacielem, chociaż czasami odnosiłam wrażenie, być może mylne, że oczekiwał ode mnie czegoś więcej. Oczywiście były to tylko moje odczucia, mogła to być po prostu zwykła serdeczność. Nie chciałam niszczyć przyjaźni między nami, no i nadal myślałam o Voldemorcie. Nie chciałam zaczynać nowego życia. Od jego zniknięcia minęło osiem lat. Długich osiem lat, przez które cierpiałam katusze gorsze, niż sobie można wyobrazić. Otaczali mnie ludzie, a czułam samotność, wszyscy mnie kochali, lecz ja czułam nienawiść. Byłam piękna, a widziałam w lustrze potwora.

~*~


         Chcę już przejść do czwartej części „Pottera”, ale mam tyle do opisania… Dzięki szwankującemu wciąż Onetowi miałam trudności z opublikowaniem posta. Mam pomysł, ale nie wiem, czy zadziała. Wiem, że wśród Was jest wiele osób, które również mają tutaj blogi i zapewne piszę skargi do Onetu. Może dajmy sobie na wstrzymanie i nie wypisujmy do nich, aby mogli zajść się awarią, niż odpowiadaniem na nasze wiadomości poprzez wklejanie spamu. Taki pomysł. 

7 komentarzy:

  1. ~Kira
    28 maja 2012 o 21:05

    Przepraszam cię, że tak długo się nie odzywałam, ale pewnie przez te najbliższe 2 tygodnie nie będę się zbytnio udzielać na blogach. Mam dużo nauki, w dodatku muszę poprawić oceny, jeżeli chce iść do technikum związanego z grafiką ;) Rozdziału jeszcze nie przeczytałam, ale w miarę wolnego czasu [ z wielkim zainteresowaniem] będę czytać kolejny rozdział u ciebie ;) Czy już wspominałam, że szablon jest cudowny? Pozdrawiam ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 maja 2012 o 19:03
      Ja mam tak samo, udało mi się dodać rozdział, bo miałam już coś przepisane wcześniej. No, ale jeszcze miesiąc pozostało do wakacji, więc ponadrabiamy.

      Usuń
  2. ~Sheirana
    28 maja 2012 o 21:16

    Chciałabym, żeby Voldemort już wrócił, jakoś mi go brakuje xD No i ciekawa jestem, co będzie dalej z tym Zaginionym Miastem. A czym właściwie jest Księga Umarłych? Albo czegoś nie doczytałam albo nie pamiętam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 maja 2012 o 19:08
      W Księdze Umarłych zawarte są wszystkie zaklęcia oraz modlitwy, wiesz, Egipcjanie byli bardzo wierzący. A na DLR dodatkowo będą… albo nie, nie powiem xD Nie chcę zdradzać fabuły ;>

      Usuń
    2. ~Sheirana
      29 maja 2012 o 23:04

      A, no tak, rozumiem. Będą…? xD Oj, powiedz, i tak zawsze jestem ciekawa, co będzie dalej, a teraz jest jeszcze gorzej xD

      Usuń
    3. 30 maja 2012 o 19:55
      Ale jak powiem, to rozdział już tak cieszyć nie będzie :D Wystarczy, że zdradzę choć słówko, niby mało znaczące, ale każdy się szybko zorientuje, jak się cała fabuła potoczy xD

      Usuń
  3. 19 czerwca 2012 o 15:08
    Rozdział nie wiem, czy pojawi się dzisiaj, bo muszę trochę zająć się moimi simami, a do tego mam naukę z angielskiego, ale jutro na sto procent będzie xD

    OdpowiedzUsuń