29 sierpnia 2011

Rozdział 61

         Voldemort, mimo obietnic, nie zamierzał raczej odwiedzić Dumbledore’a w szkole. Niby zależało mu na tej posadzie, ale nie robił nic w kierunku jej zdobycia. Przynajmniej mnie nic nie było o tym wiadomo. Tom poświęcał się za to bardzo czarnej magii. Siał prawdziwą panikę wśród zwyczajnych ludzi. Nie chciałam tego komentować, ale cale się im nie dziwię. Już sam jego wygląd paraliżował. Mimo wszystko budził we mnie swego rodzaju… fascynację, co przerażało mnie jeszcze bardziej, bo tak wcale nie powinno być. W łóżku zupełnie mnie zaskakiwał, był o wiele brutalniejszy niż wcześniej, ale zauważyłam, że zmienił się i jego charakter. Domyślałam się, że większa władza tak na niego działała, był w końcu nie tylko znaną postacią, ale wywoływał też lęk, co musiało dodawać mu pewności siebie. Czasami był przez to wręcz nie do zniesienia. Nauczyłam się przez to, że nie mogę za bardzo interesować jego metodami rządzenia, o ile chcę mieć spokój. Jeśli się jest z człowiekiem, który zajmuje się polityką czy władzą, najlepiej jest się nie wtrącać.
         Nadeszła zima. Przynajmniej w Londynie, tutaj, w Egipcie nic się nie zmieniło. Nie tęskniłam za śniegiem i mrozem. Pod tym względem nie narzekałam, bez problemu przywykłam do braku astronomicznej zimy.
Pewnej nocy, kiedy przez swego rodzaju niepokój nie mogłam zasnąć i leżałam w łóżku, czytając książkę, drzwi do sypialni otworzyły się, a do środka wszedł Czarny Pan. Z zaskoczeniem zauważyłam, że przyniósł ze sobą mroźny chłód.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał, nie patrząc na mnie.
- Niepokoiłam się o ciebie. Rano zniknąłeś bez słowa, nie zostawiłeś żadnej kartki, nikt nic nie wie… Dokąd poszedłeś?
Położył się na łóżku i ukrył twarz między moją szyją a ramieniem. Był przesiąknięty chłodem, jakby spędził wiele godzin na śniegu.
- Jesteś zimny, byłeś w Londynie? – dopytywałam się. Musiałam zaprzeć się delikatnie rękami, żeby skupić jego uwagę na moim pytaniu.
- W Hogsmeade. Umówiłem się na spotkanie z Dumbledore’em. Za trzy dni znów muszę się udać na północ. Chciałbym, żebyś wtedy była ze mną – odparł.
- Może faktycznie powinnam. Nie chcę, żebyście się pozabijali. Co zrobisz, kiedy dostaniesz posadę? Nauczyciele muszą mieszkać w Hogwarcie, nie chcę, żebyś znów wyjeżdżał.
- Jakoś dam sobie radę, nie będę mieszkał w zamku albo cię zabiorę ze sobą.
Odłożyłam książkę i ułożyłam się do snu. Byłam zmęczona, nie miałam ochoty na seks. Voldemort najwyraźniej to zrozumiał, bo zrzucił szatę, wszedł całkiem nagi do łóżka i objął mnie. Kiedy niepokój już minął, zasnęłam prawie natychmiast.

*

         Trzy dni później, jak powiedział Czarny Pan, wyruszyliśmy do Wielkiej Brytanii. Lecieliśmy w powietrzu, nie potrzebując mioteł ani dywanów. Już przywykłam do wysokości i wyzbyłam się fobii, ale wciąż czułam niepokój, kiedy znajdowaliśmy się nad otwartym morzem. Mogliśmy się teleportować dopiero, kiedy znaleźliśmy się nad Niemcami i prawidłowo, ponieważ w powietrzu było tak zimno, że cała skostniałam. Wylecieliśmy około godziny drugiej po południu, w Hogsmeade zaś byliśmy dopiero na siedemnastą. Było zimno, padał śnieg, a słońce dawno zaszło. Niebo jaśniało od gwiazd. Poczułam ciepło w sercu, kiedy zobaczyłam ciemny kontur ukochanego zamku.
         Czarny Pan, nawet nie zdejmując z głowy kaptura, zaprowadził mnie do Karczmy pod Świńskim Łbem. Śmierdziało tam kozią sierścią, ale przynajmniej było o wiele cieplej niż na dworze, w kominku huczał ogień i można było zamówić coś do picia. Ja również nie mogłam sobie pozwolić na zdjęcie kaptura, aby nie wzbudzić zainteresowania i przede wszystkim paniki. No i moja karnacja nie była naturalna, przynajmniej w tych stronach.
Usiedliśmy przy pustym stole w najciemniejszym kącie. Nie chciałam sobą zawracać głowy Voldemortowi, ale czułam tak nieznośne zimno, że nie mogłam myśleć o niczym innym.
- Dlaczego nie idziemy od razu do zamku? – zapytałam po angielsku. Obcy język w Wielkiej Brytanii byłby nie na miejscu. Miałam nadzieję, że w szkole będzie choć odrobinę cieplej.
- Jeszcze czekamy na kogoś. Muszę coś w międzyczasie załatwić – ledwo to powiedział, kiedy drzwi knajpy otworzyły się, a do środka weszło trzech mężczyzn. Zdjęli z głów kaptury. Natychmiast poznałam Avery’ego, Rookwooda i Yaxley’a. Znałam już z imienia i nazwiska każdego Śmierciożercę.
Czarny Pan podszedł do nich, zamienił z Yaxley’em kilka słów, po czym odwrócił w moją stronę głowę. Fałdy jego kaptura zafalowały lekko, więc uznałam to za wezwanie. Wstałam posłusznie i ruszyłam w jego stronę. Opuściliśmy Karczmę pod Świńskim Łbem i udaliśmy się ścieżką przez Zakazany Las w stronę majaczącego w oddali Hogwartu. Śnieg sypał z nieba wielkimi płatami. Czułam się okropnie, mimo grubej, czarnej peleryny, skórzanych rękawiczek i wysokich, czarnych trzewików. Moje dłonie zdrętwiały z zimna, chciałam się już znaleźć w Hogwarcie, którego ciemny kształt stawał się coraz wyraźniejszy, światła w jego oknach jaśniejsze, a drzewa po naszej prawej i lewej stronie rosły rzadziej.

         Dotarliśmy do wysokiego ogrodzenia. Voldemort wyciągnął bez słowa różdżkę, stuknął nią w srebrny zamek, a łańcuch opadł i brama otworzyła się, skrzypiąc cicho. Brnąc przez śniegi zalegające na błoniach dotarliśmy aż pod drzwi wejściowe. Było jeszcze przed kolacją, więc Dumbledore powinien być w swoim gabinecie. Tutaj mogliśmy już zdjąć kaptury. Idąc na odpowiednie piętro, nie spotkaliśmy nikogo. Żadnego ucznia czy nauczyciela. Voldemort wypowiedział hasło, a kamienny gargulec odskoczył na bok. Krętymi schodkami dostaliśmy się na górę, a Tom zapukał do drzwi. Odpowiedział mu uprzejmy głos dyrektora, więc nacisnął klamkę. Oboje weszliśmy do okrągłego, gustownie umeblowanego pokoju. Byli dyrektorzy przyglądali się nam ze swoich ram, Dumbledore zaś uśmiechał się zachęcająco.
- *Dobry wieczór, Tom, Victorio… zechcecie usiąść? – zapytał. Bez słowa usiedliśmy na wskazanych przez niego krzesłach stojących naprzeciwko jego biurka.
- Słyszałem, że został pan dyrektorem. Dobry wybór – przemówił Voldemort głosem o wiele chłodniejszym od tego, którego używał w rozmowach ze mną. Teraz wyglądał naprawdę poważnie i przerażająco. Jego dziwaczna twarz robiła wrażenie.
- Bardzo mnie cieszy, że to pochwalasz – odparł dyrektor z błyskiem czujności w oku. – Napijecie się czegoś?
- Chętnie, przybyliśmy z dalekiego południa.
Dumbledore wstał i podszedł do jakiejś komody. Ze zdziwieniem przyglądałam się, jak krząta się przy półkach. Mógł przecież bez problemu przywołać jakąś butelkę zaklęciem. Kiedy usiadł z powrotem w swoim wysokim fotelu, postawił przed nami dwa złote puchary wypełnione czerwonym winem, a sam wypił trochę ze swojego.
- Bardzo się zmieniłaś, Victorio. Jesteś, oczywiście, piękną kobietą, ale przypuszczałem, że twój związek z Tomem nie przetrwa tyle czasu – zwrócił się do mnie. – Nie mam nic złego na myśli, nie… zważywszy na to, czym on się teraz zajmuje… No, ale mniejsza o to. Tom, czemu zawdzięczam twoją wizytę?
Czarny Pan milczał. Przez chwilę sączył powoli wino. Robił wszystko, by nie okazać swojej złości i niechęci. Kiedy dyrektor wspomniał o naszym związku, wąska brew drgnęła mu lekko. Poznałam, że to zapowiedź czegoś złego, więc uspokajająco położyłam mu dłoń na kolanie. Dumbledore na szczęście nie mógł tego zobaczyć, bo pewnie znowu byłoby gadanie.
W końcu Voldemort odłożył puchar.
- Już nie nazywają mnie Tomem – rzekł. – Teraz jestem znany jako…
- Wiem, pod jakim imieniem jesteś teraz znany – przerwał mu uprzejmie Dumbledore, nie przestając się uśmiechać. – Ale dla mnie zawsze pozostaniesz Tomem Riddle’em. To jeden ze starych nauczycielskich nawyków. Nigdy nie zapominają o początkach swoich uczniów.
Uniósł lekko kielich i przytknął do jego brzegu wargi. Poczułam się dziwnie. Tylko ja zwracałam się do Voldemorta po imieniu, ale tylko czasami, z przyzwyczajenia. Działo się to na szczęście coraz rzadziej, bo Czarny Pan nie lubił tego imienia. Od dawna nikt nie powiedział do niego Tom. Zabrzmiało to nienaturalnie, przynajmniej dla mnie.
- Dziwi mnie, że tak długo pan tu tkwi – stwierdził po krótkiej chwili milczenia. Sprawiał wrażenie, jakby go w ogóle nie obchodziło, że dyrektor użył jego starego imienia. – To dziwne, że taki czarodziej jak pan nie chce opuścić szkoły.
Kłamał. Nigdy o tym nie wspominał, osoba Dumbledore’a średnio go interesowała. Wolał spacerować ze mną wieczorami, przemierzając chłodne piaski pustyni i rozmawiać o zupełnie nieistotnych sprawach, niż zastanawiać się, jakimi intencjami kierował się dyrektor.
- Cóż. Dla takiego czarodzieja jak ja nie ma nic ważniejszego od przekazywania młodzieży starożytnej wiedzy. O ile dobrze pamiętam, ciebie kiedyś też to pociągało.
- I nadal pociąga. Zastanawia mnie, dlaczego pan, któremu ministerstwo już chyba dwukrotnie proponowało stanowisko ministra…
- Trzykrotnie, licząc ostatni raz – poprawił go Dumbledore w bardzo niekulturalny sposób mu przerywając. – Mnie nigdy nie pociągała kariera w ministerstwie i to nas chyba łączy, prawda?
Twarz Czarnego Pana nie wyrażała zupełnie nic. Był przerażający, kiedy tak milczał, patrząc z surową stanowczością na dyrektora. Bardzo wyraźnie dostrzegłam zmianę. Kiedy był ze mną, zachowywał się trochę inaczej, nie był taki chłodny, jego twarz miała inny wyraz… A teraz? Dumbledore musiał mieć dużo odwagi, by móc z uśmiechem i spokojem patrzeć w te wielkie, płonące, szkarłatne oczy. Lord Voldemort od zawsze był dla mnie kimś, dla kogo zrobiłabym wszystko. Nie zawahałabym się przed niczym, czasem myślałam, że byłam naiwna, całkowicie mu podporządkowana, z obsesją na jego punkcie. Ale jeśli tak było, to nie przeszkadzało mi to ani trochę. Nigdy dotąd nie byłam szczęśliwsza, a działo się tak, bo mogłam z nim spędzać całe dnie. Po jedenastu latach znajomości nie przestałam go kochać, moje uczucia nie osłabły nawet na chwilę, czasami tylko przysłaniała je złość. Pokochałam go od samego początku, kiedy byliśmy w Hogwarcie, od samego początku się mną opiekował. Ja jestem jakim typem człowieka, który potrzebuje opiekuna. Nie dałam mu nigdy niczego od siebie. Owszem, poświęciłam mu całe życie. Ale on go nie chciał! Albo raczej nie planował, że los da mu pod nadzór taką denerwującą osobę, jaką jestem. Musiał mnie kochać na swój sposób, nie można przecież aż tak łgać. Jaką miałby z tego korzyść?

- Wróciłem tutaj, jak proponował mi profesor Dippet, by ponowić moją starą prośbę. Mógłbym pokazać uczniom to, czego żaden inny nauczyciel nigdy nie będzie w stanie. Wiele eksperymentowałem i wiele dokonałem – rzekł Voldemort bez cienia emocji na twarzy.
- Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że wiele dokonałeś, pogłoski o tym dotarły aż tutaj. Przykro mi było uwierzyć choć w połowę z nich – przyznał Dumbledore. 
- Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom. Na pewno pan o tym wie, Dumbledore.

- Nazywasz „wielkością” to, czego dokonałeś? – zapytał dyrektor z gasnącym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście. Poszerzyłem granice magii bardziej, niż ktokolwiek dotychczas – odparł Voldemort takim tonem, jakby uznał, że Dumbledore jest bardzo niedzisiejszy, skoro nie jest mu to wiadome.
- Pewnych rodzajów magii – znów poprawił go spokojnie dyrektor. – Bo jeśli chodzi  inne, to nadal jesteś… wybacz mi… żałosnym ignorantem.
Moje oczy lekko się rozszerzyły. O Tomie mogłam powiedzieć wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale na pewno nie to, że jest żałosny. Bardzo ciekawa byłam jego reakcji, ale on tylko uśmiechnął się groźnie.
- Stary argument – stwierdził, niewzruszony tą obelgą. – Nie zobaczyłem na świecie nic, co mogłoby potwierdzić pańską słynną tezę, że miłość jest potężniejsza od tych moich rodzajów magii.
- Może szukałeś w niewłaściwych miejscach? – zapytał starzec z błyskiem w oczach. – A może nie doceniasz tego, co masz? Jestem bardzo zaintrygowany, że nie rozstaliście się z Victorią. Skoro tak gardzisz każdym ciepłym uczuciem…
- Wie pan, to nie pańska sprawa, dlaczego jesteśmy razem. Nie przyszedłem tu, by rozmawiać o naszym związku, choć powiem panu jedną rzecz. Sztuką nie jest odrzucić miłość, by zająć się takim rodzajem magii, ale pogodzić te dwie sprawy – jego odpowiedź mnie zaskoczyła, choć wciąż czułam się zdenerwowana, że Dumbledore w tak bezczelny sposób wtrącał się w nasze sprawy. Co go właściwie obchodzi, że jesteśmy razem. Przybyliśmy tu po to, aby Tom dostał tę posadę. Nie powiem jednak, jego odpowiedź zrobiła na dyrektorze ogromne wrażenie. – Jeśli jednak chciałbym zacząć szukać od nowa, chyba nie ma lepszego miejsca niż Hogwart. Pozwoli mi pan tu wrócić? Pozwoli mi pan dzielić się z uczniami moją wiedzą? Oddaję siebie i moje talenty do pańskiej dyspozycji. Jestem na pana rozkazy.
Dumbledore uniósł brwi. Jednak nie on jeden to uczynił. Bardzo mnie zdziwiła wypowiedź Riddle’a. Jeszcze nigdy nie usłyszałam takich słów formułowanych przez jego wargi. W napięciu obserwowałam dyrektora, ciekawa, co powie. On też musiał być tym zaskoczony.
- A co się stanie z tymi, którym TY rozkazujesz? Co się stanie z tymi, którzy nazywają siebie… w każdym razie tak głoszą plotki… Śmierciożercami? – jego odpowiedź trochę mnie rozczarowała. Spodziewałam się sarkazmu, drwiny lub prób sprowokowania Voldemorta, a tutaj tylko… to. Lord wyglądał przez chwilę na zaskoczonego, ale szybko się opanował.
- Jestem pewien, że moi przyjaciele dadzą sobie radę beze mnie – odrzekł. Chyba pęknę ze śmiechu. Przyjaciele? Większością gardził, z rozbawieniem obserwował, jak próbują mu się przypodobać. Na początku usiłowali podlizać się i mnie; chwytali mnie nagle za rękę i całowali wierzch mojej dłoni, dopóki nie zauważył tego Czarny Pan i nie potraktował każdego ze sprawców Cruciatusem. Od tamtej pory wiadome było, że nikt poza Voldemortem nie mógł mnie dotykać. A on robił to z wyraźnym zadowoleniem i satysfakcją. Należałam tylko do niego, lecz nie przeszkadzało mi to. Lubiłam robić to, co sprawiało mu przyjemność.
- Rad jestem, że nazywasz ich swoimi przyjaciółmi. Ja odniosłem wrażenie, że są raczej twoimi sługami – stwierdził Dumbledore.
- Mylił się pan.
- No cóż. Ale pomówmy otwarcie – odłożył swój pusty już kielich na stół i zetknął palce w charakterystyczny dla siebie sposób. Często widziałam, jak to robił. – Dlaczego przybyłeś tu w ciemną noc, ciągnąłeś za sobą Victorię w te mrozy, w towarzystwie swoich popleczników, by prosić o posadę, której wcale nie chcesz?
Voldemort okazał chłodne zdziwienie.
- Posadę, której nie chcę? Przeciwnie, bardzo jej pragnę.
- Tak, wiem, chcesz wrócić do Hogwartu, ale nie chcesz nikogo nauczać, podobnie jak kilka lat temu. O co ci naprawdę chodzi, Tom? Dlaczego choć raz nie spróbujesz poprosić otwarcie? – w głosie dyrektora po raz pierwszy zabrzmiała powaga. Na ustach Czarnego Pana pojawiła się drwina.
- Skoro nie chce mi pan dać tej posady…
- Oczywiście, że nie chcę. I nie sądzę, byś choć przez chwilę tego ode mnie oczekiwał. Przybyłeś tu jednak, poprosiłeś, musiałeś mieć w tym swój cel.
Czarny Pan powstał nagle. Cały czas trzymał mnie za rękę, więc i ja wstałam. Dumbledore zrobił to samo. Na twarzy Voldemorta malowała się przerażająca wręcz wściekłość.
- To pańskie ostatnie słowo? – zapytał cicho.
- Tak.
- Więc nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia.
- Nie, nie mamy – przyznał ze smutkiem Dumbledore. – Dawno minął czas, gdy mogłem cię przestraszyć płonącą szafą i zmusić, byś zadośćuczynił ofiarom swoich przestępstw. Ale tak bym pragnął, Tom… tak bym pragnął…
Ręka Voldemorta automatycznie drgnęła w kierunku kieszeni z różdżką, ale uścisnęłam mocniej jego dłoń i naparłam na niego delikatnie, by dać mu znak, że pora już iść. Zanim opuściliśmy gabinet, rzuciłam Dumbledore’owi ostatnie spojrzenie i pozwoliłam się wyprowadzić na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nami z hukiem. Cudownie. Teraz to dopiero będzie wściekły. Sama nie wiem, jakim sposobem go uspokoję, ale nie będzie to łatwe. Przez kilka minut bałam się odezwać.
- Skurwysyn. Pożałuje tego – mruknął.
- Możesz mnie tak nie szarpać? – zapytałam, kiedy choć część odwagi do mnie wróciło.
- Jak sobie życzysz – warknął i zatrzymał się gwałtownie. – Poczekaj tu na mnie.
- Ale chyba nie chcesz tam wrócić i…
- Chcę, ale na razie nie mogę. Poczekaj tu.
I zniknął za zakrętem. Cóż miałam zrobić? Musiałam tu na niego zaczekać. Z lekką obawą oparłam się o ścianę, pogrążona we wspomnieniach. Tyle tu przeżyłam… Tęskniłam za Hogwartem, za wszystkimi jego ekscentrycznościami. Nic dziwnego, że Voldemort chciał tu wrócić. Wiedziałam, że to był jego pierwszy i jedyny prawdziwy dom, a ja, choćbym nie wiem jak się starała, nigdy nie dam mu tego, co dała ta szkoła. To było zrozumiałe, nie przeszkadzało mi, że nie kochał Egiptu tak, jak ja, choć pragnęłam w sercu, by się to zmieniło.
A tak z innej bajki… Dumbledore zyskał nowego, bardzo niebezpiecznego wroga. Może i pokonał Grindelwalda i umiejscowił go w więzieniu, z Lordem Voldemortem nie pójdzie mu tak łatwo. Po jego minie, kiedy opuściliśmy gabinet dyrektora, poznałam, że jest tak wściekły i przepełniony jadem, że nie przebaczy mu tego nigdy. Riddle’owi tak w ogóle trudno było wybaczyć cokolwiek. A Dumbledore’a nienawidził już od samego początku. I mimo, że nazwał go tylko skurwysynem, w sercu mieszał go z błotem tak, jak nigdy jeszcze nikogo. Może wrócił, by się zemścić…? Nie, nie ryzykowałby tak bardzo. W zamku jest mnóstwo nauczycieli, którzy są dobrymi czarodziejami, nie oszukujmy się. Zresztą, nie narażałby na niebezpieczeństwo uczniów. Zależało mu na powiększeniu grona czarodziejów o czystej krwi.
         Czekałam zaledwie kilkanaście minut na jego powrót. Minę miał tak samo wściekłą, ani trochę się nie uspokoił. Ujęłam niepewnie jego wielką, białą dłoń i oparłam policzek o jego ramię.
- Wracamy do domu? – spytałam ostrożnie.
- Nie. Tę noc spędzimy w Knajpie pod Świńskim Łbem, muszę jeszcze coś załatwić – ostrość w jego głosie trochę mnie zmroziła. Nie chciałam go denerwować, więc nie zapytałam, co to za plany i dlaczego je realizuje, choć bardzo chciałam to zrobić.

Opuściliśmy zamek, na powrót wchodząc w śnieg, sięgający nam niemal do kolan. Ja również poczułam narastającą złość. Zawsze, kiedy było mi zimno, denerwowałam się. Wsunęłam prawą dłoń do kieszeni Voldemorta, gdzie napotkałam jego rękę. Chciałam się do niego przytulić, ale jego ciało wciąż było napięte i sztywne od złości, z którą walczył. Czułam, jak narasta, okiełznanie jej stawało się dla niego coraz trudniejsze. Oczywiście, uspokojenie go spadnie jak zwykle na mnie.
         Dotarliśmy do Hogsmeade dwadzieścia minut później, nie odzywając się do siebie. Gdy przekroczyliśmy próg gospody, poczułam ulgę w postaci wszechogarniającego mnie ciepła. W kominku płonął wielki ogień, ludzi było wyjątkowo dużo. Podeszliśmy do brudnej lady, a Riddle zamówił jeden pokój na noc, wziął od starego barmana wielki, mosiężny klucz i zaprowadził mnie na górę. Na klatce było zimniej, a ja czułam się tak, jakbym przebywała w pomieszczeniu z przeciągiem. Otrzymaliśmy pokój numer czternaście. Weszliśmy do środka, a Czarny Pan wyciągnął z kieszeni różdżkę i rzucił jakieś zaklęcie. Usiadłam na brzegu kulawego łóżka, nakrytego wilgotnymi, paskudnymi kocami.
- Kiedy wrócisz? – zapytałam i wyciągnęłam ręce, żeby go objąć, gdy podszedł do mnie i przyklęknął na drewnianej, skrzypiącej podłodze pokrytej brązową, ohydną wykładziną.
- Nie wiem, pewnie koło trzeciej… Połóż się spać, nie czekaj na mnie – odparł. Pocałował mnie w usta i wplótł długie palce w moje włosy. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Zawsze tak się działo, kiedy mnie dotykał. Jego uścisk zelżał, ale jeszcze mocniej przytuliłam się do niego i pogłębiłam pocałunek. Przez chwilę trwaliśmy tak w bezruchu. Pogładziłam jego zapadnięte policzki i ucałowałam je.
- No, idź już – mruknęłam i cofnęłam się w głąb łóżka. Voldemort wstał i bez słowa wyszedł. Z ciężkim westchnieniem zwinęłam się w kłębek i nakryłam się kocem, nawet nie zdejmując peleryny. Po luksusach w Egipcie trudno mi było się dostosować na tę noc do chłodu, niewygody i fetoru. Bo, nie oszukujmy się, panowały tu straszne warunki. W sierocińcu Toma, mimo że ubogo, było przynajmniej czysto.

~*~

Ostatni rozdział w te wakacje. Miał być wczoraj, ale mam trochę zepsuty internet i nie chciał się opublikować. Być może zdążę jeszcze dziś napisać coś na Czwórkę. Pragnę Was zaprosić na moje dwa nowe blogi: Łzy-Marii-Magdaleny i Kochanek-Muz. Ten drugi jest ściśle powiązany z SCP, ponieważ opowiada o życiu Barty’ego przed poznaniem Sophie. No, to ja zabieram się za rozdział na Czwórkę, a Was zapraszam na podstronę „W następnym odcinku”, gdzie dodałam już trzy cytaty z rozdziału numer sześćdziesiąt dwa. Dedykacja dla Merimaat :*

* Scena w gabinecie Dumbledore’a pochodzi z książki „Harry Potter i Książę Półkrwi”. Rozdział dwudziesty „Prośba Lorda Voldemorta”, który nieco zmieniłam. 

9 komentarzy:

  1. ~Merimaat
    29 sierpnia 2011 o 16:08

    Dziękuję, ale czym sobie zasłużyłam na dedykację? ;)Tom ją fascynował, bo go kochała, a nie tak łatwo wyplenić z siebie to uczucie. Stał się jeszcze brutalniejszy? To jak Dżahmes radziła sobie z tymi wszystkim? Choć, jeżeli taka sytuacja ją pociągała i powiedzmy… sado-maso, no to jestem w stanie jeszcze ją zrozumieć. Ostatnie zdanie pierwszego akapitu przypadło mi do gustu. Idealnie podsumowanie osób, które mają dostęp do władzy w jakikolwiek sposób.Ten niepokój o Voldemorta – Dżahmes naprawdę nie potrzebuje żadnego papierka na potwierdzenie ich uczuć. Zachowuje się jak „przykładna żona”.Zastanawia mnie to, że Tom starał się o tę posadę, mimo iż powszechnie było wiadomo, czym się zajmuje. To trochę nielogiczne. Chyba, że chodziło właśnie o to, iż zna się na czarnej magii, zna ją jak nikt inny, więc nadaje się do tego najlepiej.Podobają mi się fragmenty przemyśleń i odczuć dziewczyny. To tylko przybliża czytelnikom jej postać i nadaje opowiadaniu jakiś głębszy rys.Rozmowa Riddle’a z Dumbledorem przemyślana, ciekawa i intrygująca! Czuję, że tu właśnie zaczyna się I stopień ich nienawiści w pełni.Przeraża mnie sama myśl, co też Tom ma zamiar zrobić. Doskonale wiemy, że nie odpuści staruszkowi tego.Całkiem dobry rozdział, gratuluję.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 sierpnia 2011 o 16:27
      Ano tak, ale niestety, to, że Voldemort chciał dostać tę posadę, to pomysł Rowling. Nie mogę aż tak odbiegać od fabuły xD No taaaaak, Dżahmes ma takie skłonności, tzn, to się w niej jakby… urodziło. Robi to, co mu sprawia radość :D

      Usuń
  2. ~olka
    4 września 2011 o 19:15

    Ale Voldemort się wściekł.Pewnie długo będzie zły,chyba że Dżahnes go uspokoi…………….Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 września 2011 o 22:30
      Zły? Hahaha, o wiele gorzej, niż zły xD

      Usuń
  3. ~Caitlin
    6 września 2011 o 18:20

    Dopiero teraz komentuję, aż wstyd!W każdym razie, podobało mi się, jak zareagowała Dżahmes po odmowie Dropsa. Zachowała się tak, że nawet Tom powinien być jej wdzięczny ;)Ale ciekawa jestem, gdzie udał się Tom…? ;)Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6 września 2011 o 19:19
      Oj tam, oj tam, ja do dnia dzisiejszego nie skomentowałam, bo nie mam czasu, nauka, ehm xD

      Usuń
  4. ~Mirabella
    9 września 2011 o 16:19

    Przeczytałam xD Trwałoby to krócej, ale niestety zaczęła się szkoła ;/ Ale przechodząc do bloga. Bardzo podoba mi się szablon, naprawdę masz wielki talent. Zarówno graficzny jak i pisarski ;] Cholernie podoba mi się pomysł z tym Egiptem. Wgl Twoje pomysły są oryginalne. Ja sama by czegoś takiego nie wymyśliła xD A Voldemorta, ku mojej radości jest coraz bardziej zły ^^ Podoba mi się. xD Pisz szybko następny rozdział ;]Pozdrawiam i życzę weny, Mirabella ;*[draco-hermiona-jeden-krok][historia-elizabeth]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 9 września 2011 o 17:23
      Powiem tak: ja tam lubię mieszać różne nieprzewidywalne i zaskakujące sprawy, np. Voldemort z Egiptem czy jakoś tak… więc nie można się na moich blogach nudzić xD

      Usuń
  5. ~Caitlin
    10 września 2011 o 18:43

    Serdecznie zapraszam na nową notkę na http://www.the-reason-to-cry.blog.onet.pl :*

    OdpowiedzUsuń