1 sierpnia 2009

15. Topienie Marzanny


Czy ja jestem przeklęta?
Black cię przeklęła, kiedy rozkwasiłaś jej nos, to musi być to…
Nie, to musiał być jakiś kosmiczny pech albo nieszczęsny układ planet dla osób urodzonych w połowie października.
Stanęliśmy jak wryci, kiedy przed nami jak spod ziemi na samym środku ścieżki wyrosła otyła postać gajowego. Nie ulegało wątpliwości, że już na nas czekał — stopa podrygiwała mu nerwowo, a ręce skrzyżował na piersi, opierając je na szczycie wydatnego brzucha. Potężne, szare wąsy trochę upodabniały Ogga do Mistrza Eliksirów, ale w tej chwili na jego opalonej twarzy nie gościł nawet cień serdeczności.
— Pięknie — powiedział tylko. — Za mną.
Nie było wyjścia. Ruszyliśmy za nim ze zwieszonymi głowami i powłócząc nogami; Jerzy już zaczął się irytować, ale — inaczej niż w przypadku Bellatriks — kompletnie mnie to nie interesowało, nawet na niego nie spojrzałam. Miałam ochotę się rozpłakać. Nie mogłam uwierzyć w swojego pecha. W takim tempie za tydzień Slytherin straci wszystkie punkty, a w przyszłym miesiącu będę już w domu, potępiona i skreślona z listy studentów. Nawet nie chciałam wyobrażać sobie miny profesora Slughorna, kiedy za chwilę dowie się, że jego ulubiona uczennica znowu została przyłapana na łamaniu regulaminu.
— Yaxley, że też to ty zawsze musisz otwierać sezon na szwendanie się po lesie — odezwał się Ogg, kiedy minęliśmy jego szopę i weszliśmy na ścieżkę prowadzącą do szkoły. Byłam wdzięczna, że oszczędził sobie lżenia rodem z kantorka woźnego. — I jeszcze wciągasz w to koleżankę. Ech, Yaxley, Yaxley, gdybym ja nie miał dla was serca, odesłałbym was na lanie do Pringle’a, może to by was czego nauczyło…
Wspinaliśmy się pod górkę w całkowitym milczeniu; choć zachód słońca wyglądał naprawdę wspaniale, przerażona czekającą mnie reprymendą nie obrzuciłam go nawet spojrzeniem. Bolesny uścisk w żołądku narastał z każdym krokiem, a gdy znaleźliśmy się w zamku i skierowaliśmy się ku lochom, ze strachu zrobiło mi się niedobrze. To ani trochę nie przypominało rzeczywistości, raczej jakiś okropny koszmar. Na domiar złego musieliśmy pokonać upokarzającą drogę przez korytarz pełen uczniów wybierających się na kolację; czułam, jak zapłonęła mi twarz, gdy w błękitnym półmroku błysnął złośliwy uśmiech Sokarisa — nie musiałam posiadać wewnętrznego oka, żeby przewidzieć, gdzie mój ukochany braciszek uda się zaraz po wyjściu z Wielkiej Sali. Usiłowałam wymyślić coś na szybko, jakąś wymówkę, cokolwiek, co usprawiedliwiłoby moje wałęsanie się po Zakazanym Lesie w towarzystwie Jerzego, ale w głowie miałam kompletną pustkę. Szczerze mówiąc, po bójce z Bellatriks i względnie spokojnym szlabanie, który odbił się dużo mniejszym echem, niż się spodziewałam, liczyłam, że i tym razem sprawa rozejdzie się po kościach. Ale teraz naprawdę zmierzaliśmy prosto do gabinetu profesora Slughorna. 
Zastaliśmy go szykującego się do kolacji przy dźwiękach Elvisa płynących z gramofonu; chciałam zapaść się ze wstydu pod ziemię, kiedy zobaczyłam zmarszczone czoło nauczyciela, a następnie zawód w jego oczach zaraz po tym, jak wyłoniłam się zza pleców gajowego.
— No dobrze, dobrze, zapraszam — powiedział zafrasowany Slughorn, odsuwając się, żebyśmy mogli wszyscy wejść do środka. — Co się stało, Ogg?
— Ta dwójka w Zakazanym Lesie, panie profesorze, ot co. Wiosna idzie, znów się zaczną schadzki po lesie, a ja nie mam czasu uganiać się za smarkaczami, bo trawę strzyż, drzewa przycinaj, gumochłony obrabiaj, chochlików pilnuj…
— Jakie schadzki, panie profesorze! — wykrzyknął Yaxley; w jego głosie pierwszy raz dosłyszałam tak wyraźnie brzmiące przerażenie. — No co pan, przecież pan nas zna…
Głos uwiązł mi w gardle i mogłam jedynie pokiwać gorliwie głową, ale nauczyciel wciąż wydawał się nieprzekonany. Podobnie gajowy. Slughorn obszedł biurko i spoczął ciężko na krześle, aż zatrzeszczało.
— Yaxley, Yaxley, co ja mam z tobą zrobić, już siódmy rok, a ty dalej włóczysz się po lesie jak pierwszak. Nie wstyd ci? Taki dorosły chłop… — westchnął i potargał palcami sumiaste wąsy. — A panienki Victorii już kompletnie nie rozumiem…
Zwiesiłam głowę; gorąco w policzkach na moment zagłuszyło palące poczucie winy. Nie miałam odwagi przeprosić, czułam, że jeśli spróbuję coś powiedzieć, wypluję ogromną kulę ognia, więc po prostu czekałam na werdykt. Nie bałam się ani szlabanu, ani ujemnych punktów, a tylko i wyłącznie tego, że — cegiełka po cegiełce — burzyłam zaufanie, na jakie pracowałam przez prawie sześć lat szkoły. Nie mogłam uwierzyć, że momentami tak łatwo udawało mi się zapomnieć, co traciłam poprzez swoje nierozważne zachowanie.
— Panie profesorze, ale to nie było tak — podjął Yaxley z energią, która zwiastowała kolejną genialną wymówkę. Miałam ochotę schować się za rękami, żeby nie musieć tego oglądać. — Ja tylko usłyszałem głosy, pomyślałem, że ktoś chodzi po lesie, zaciekawiło mnie to… Proszę przyznać, pana by nie zaciekawiło? No to wszedłem, Hortus akurat biegała i zobaczyła mnie, no to też weszła…
— Dobra, dobra, Yaxley, co cię przyłapię na łażeniu po lesie, tak zawsze masz jakieś durnowate wytłumaczenie — wtrącił się Ogg. — To co robimy, profesorze?
Mistrz Eliksirów potarł dłońmi już i tak czerwoną twarz.
— To chyba ta wiosna tak wszystkim przestawia w głowach, przedwczoraj musiałem nagrodzić szlabanem pana Worple’a za nocne kąpiele w jeziorze… przypuszczam, że to efekt jakiegoś zakładu… — mamrotał pod nosem. — Nie rozumiem was, dzieciaki, panna Hortus zmieniła się nie do poznania, Yaxley jedzie na samych trollach… no dobrze, dobrze, odejmę wam po dwadzieścia punktów i przez tydzień w każde popołudnie jesteście do dyspozycji Ogga, ale niestety muszę napisać do waszych rodziców, to nie jest pierwszy…
— Błagam, nie! — W ułamku sekundy odzyskałam głos. — Proszę ostatni raz przymknąć oko, proszę wydłużyć szlaban czy cokolwiek… tylko niech pan nie pisze do rodziców!
Wpadłam w taką panikę, że obecność Yaxleya i gajowego całkowicie przestała mieć znaczenie; w perspektywie reakcji ojca na sowę od opiekuna domu błaganie nie było ani w połowie tak upokarzające, jak kolejna wizyta Hortusa w gabinecie profesora Dippeta. Na samo wyobrażenie wąsatej, czerwonej z wściekłości twarzy przez moment zrobiło mi się zimno ze strachu. Tymczasem Slughorn jeszcze raz przejechał rękami po policzkach i westchnął przeciągle; w gabinecie napięcie stało się wręcz fizycznie wyczuwalne, po drugiej stronie Ogga Jerzy wstrzymał oddech.
— Przysięgam, że nic podobnego już się nie powtórzy, ani z mojej strony, ani z Yaxleya — dodałam zdesperowana.
Jeszcze jedno westchnienie, tym razem lżejsze.
— Dzieciaki, dzieciaki, co ja mam z wami zrobić… Ech, panno Hortus, gdybym nie miał do pani takiej słabości, nawet bym się nie zastanawiał — odparł zrezygnowany, ale w jego głosie pobrzmiało coś na kształt powagi. Naprawdę go zawiedliśmy. Naprawdę. — To ostatnia szansa, ostatnia z ostatnich, następnym razem żadne oczy szczeniaczka mnie nie przekonają, proszę to sobie dobrze zapamiętać, panno Hortus. — Po tych słowach niespodziewanie klasnął w dłonie, aż wszyscy troje podskoczyliśmy. — No, to teraz czas na kolację. Doskonale was rozumiem, jesteście już w takim wieku, że potrzebujecie więcej swobody i dlatego czasami patrzę przez palce na niektóre wybryki, ale to nie jest przyzwolenie na łamanie regulaminu. Dobrze by było, gdybyście przekazali to kilku innym uczniom… Yaxley, omówisz z panem Oggiem wasze szlabany, AHA, na najbliższych zajęciach z transmutacji masz ostatecznie umówić się na poprawę trzech ostatnich kartkówek, bo jeszcze chwila i dostaniesz kolejny szlaban. Profesor Dumbledore poskarżył się, że ciągle się wymigujesz. To wszystko. Panno Hortus, proszę jeszcze chwilkę na mnie poczekać.
Sparaliżowana strachem patrzyłam, jak profesor Slughorn krzątał się przy gramofonie, a Jerzy — wyraźnie rozluźniony — wychodził za gajowym. Przez gruby płaszcz przerażenia poczułam niesprawiedliwość, narastającą złość na Yaxleya: podczas gdy on albo opowiadał głupie bajeczki, albo milczał, ja błagałam nauczyciela o litość, a teraz musiałam zostać, by odebrać osobistą reprymendę.
— Nie będę ukrywał, że jestem poważnie zaniepokojony, moje dziecko — zwrócił się do mnie, kiedy uprzątnął wszystkie czarne płyty z sekretarzyka. — Już wcześniej chciałem zaprosić cię na rozmowę, ale okazja nadarzyła się szybciej, niż… Obił mi się o uszy jakiś szlaban u Pringle’a.
Popatrzył wyczekująco, ale tylko skinęłam głową. Policzki zapłonęły żywym ogniem, kiedy zobaczyłam, że wesołe iskierki, z którymi żegnał Jerzego i Ogga, bezpowrotnie zniknęły z jego oczu. Nagle wydał mi się znacznie starszy i otwarcie zmartwiony; po stokroć bardziej wolałabym widzieć tę pyzatą twarz wykrzywioną w gniewie niż powleczoną rozczarowaniem. Chciałam coś powiedzieć, wytłumaczyć się, ale na powrót nie mogłam wydusić z siebie słowa.
— Szarpiesz się z panem Riddle’em, później z panną Black, teraz szlajanie się po lesie z Yaxleyem. — Zacmokał, kręcąc głową. — Jestem twoim opiekunem i muszę zareagować. Tom dał mi do zrozumienia, że to przez skandal związany ze ślubem. Czy ty się czegoś obawiasz, drogie dziecko?
Pomimo przytłaczającego wstydu poczułam, jak coś wściekłego nieprzyjemnie szarpnęło moimi wnętrznościami; a więc to tak — Riddle postanowił uciąć sobie pogawędkę na temat, do którego wolałabym nie wracać. Po części musiałam być mu wdzięczna, że postanowił wstawić się za kimś, kto minutę wcześniej niemal doprowadził go do ostateczności, ale i tak nie mogłam odegnać od siebie kolejnego rozczarowania. Bo niby co? Miałam nadzieję, że wyzna profesorowi prawdę? Że to przez to, czego dopuściłam się wtedy w łazience, całkowicie straciłam grunt pod stopami? Że po części to od mnie do tego doprowadził?
Oczywiście od razu pokręciłam głową, wyobrażając sobie, jak cudownie byłoby widzieć ojca postawionego przed Wizengamotem za znęcanie się nad rodziną.
Jednak ta odpowiedź nie zadowoliła nauczyciela. Obszedł biurko i oparł się o brzeg blatu, tak, by znaleźć się dokładnie naprzeciwko mnie; choć nie miał tak świdrującego spojrzenia, jak profesor Dumbledore, poczułam się dziesięć razy bardziej osaczona. Od razu wlepiłam wzrok w podłogę.
— Victorio — nalegał, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dosłyszałam w tym nutkę groźby. — Chcesz być lojalna i ja to rozumiem, ale jeśli coś się dzieje złego… to nie jest szczeniacka wycieczka do Zakazanego Lasu, na to nie mogę przymykać oczu. Jestem waszym opiekunem i wszyscy wiecie, że możecie do mnie przyjść z każdym problemem. Jestem tutaj dla was.
— J-ja to wiem, panie p-profesorze — wydukałam. — I obiecuję, że od razu do pana przyjdę, jeśli będę potrzebowała pomocy.
— No dobrze — westchnął zatroskany. — Nie wiem… może damskie towarzystwo dobrze by ci zrobiło…? Bo póki co to chłopcy sprowadzają cię na złą drogę, zamiast ty ich na dobrą… No dobrze, dobrze, poczekaj jeszcze chwilę… masz tu… — jeszcze raz obszedł biurko i wyciągnął z szuflady gruby plik przynajmniej kilkudziesięciu zapisanych kartek pergaminu — zaproszenia na Marzannę, porozdawaj wszystkim przed kolacją.
Stuknął różdżką w stos listów, które automatycznie pozwijały się w ciasne ruloniki; jeszcze jedno stuknięcie, a fioletowe wstążki niczym węże zgrabnie owinęły się wokół nich. Musiałam pożyczyć od profesora elegancki, haftowany woreczek na suszoną lawendę, żeby zabrać się ze wszystkimi zaproszeniami. Wychodząc, nadal czułam bolesny skurcz wszystkich wewnętrznych organów, choć nauczyciel pożegnał mnie całkiem przekonującym uśmiechem. Nadal się obwiniałam. Ślizgonom trafił się najlepszy opiekun, o jakim kiedykolwiek mogli marzyć; szczerze wątpiłam, by profesor Dumbledore okazywał swoim Gryfonom równie dużo serca i zrozumienia. Slughorn był po prostu ludzki. Opiekuńczy. Wspaniały. Wszyscy o tym wiedzieliśmy, lecz ostatnio tak często o tym zapominaliśmy… albo pamiętaliśmy aż za dobrze, podświadomie licząc, że za każdym razem nam się upiecze.
Jerzego zastałam nieopodal tajnego przejścia do dormitorium — stał oparty o ścianę, lekko pochylony, nadal z wypchaną torbą na ramieniu, a zimne, błękitne płomienie pochodni nadawały jego twarzy jeszcze bardziej posępnego wyrazu.
— Ty nie w Wielkiej Sali? — zapytałam. Chłopak ruszył za mną.
— Hortus, chciałem ci… no wiesz… podziękować — mruknął ochryple, jakby w gardle utkwiło mu coś wielkiego i kolczastego. — Że mnie nie wsypałaś i w ogóle…
— Na tym chyba polega przyjaźń — odparłam cicho, niezmiennie wpatrzona we własne stopy, kiedy powoli wlekliśmy się przez lochy w stronę wąskich schodków. — Zrobiłbyś to samo.
— Mhm… pewnie tak… Ale wpadłaś przez swoje wścibstwo, ja cię za sobą nie ciągnąłem.
— Wiem, Yaxley. Rozumiem i nie mam żalu.
Dalszą drogę spędziliśmy w milczeniu, nieco skrępowani rozmową, którą odbyliśmy. Nigdy nie łączyły mnie z Jerzym tak bliskie stosunki, byśmy swobodnie mogli znieść jakieś zobowiązania wobec siebie nawzajem. Yaxley zawsze zgrywał bohatera, a jedyne uczucia, z jakimi miał śmiałość się obnosić, były takie, które uważał za męskie. Wdzięczność z całą pewnością nie znajdowała się w pakiecie pomiędzy wyższością i lekceważeniem i właśnie chyba dlatego doświadczyłam przypływu nieoczekiwanej sympatii.
W Wielkiej Sali było tłoczno i gwarno, a kolacja jeszcze się nie rozpoczęła, dlatego uczniowie kursowali od stołu do stołu, żeby porozmawiać z kolegami z innych domów; oczywiście nasze miejsca w najdalszej części blatu standardowo były już grzecznie zajęte. Kiedy tylko pojawiliśmy się z Yaxleyem w polu widzenia, Nott natychmiast wytrzeszczył oczy i otworzył usta, ale tylko rzuciłam mu jego zaproszenie i zaczęłam grzebać za kolejnymi; chciałam dostarczyć wszystkie, zanim pojawią się wszyscy nauczyciele i zamieszanie trochę się uspokoi.
— Nie pytaj — uprzedziłam Teodora i podałam Rosierowi garść wąskich rulonów, żeby rozdał pozostałym.
Kierując się w stronę Sokarisa i jego grupy, wciąż lekko zdenerwowana, już w głowie słyszałam pytania, którymi Avery i Nott zasypali Yaxleya; nie wiedziałam, czego wolałam uniknąć bardziej: wzroku Toma, kiedy dowie się, że znów dałam się przyłapać na łamaniu regulaminu, czy konfrontacji z bratem. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, kiedy bezczelnie cisnęłam mu zaproszenie na talerz z jajecznicą i czym prędzej odeszłam w kierunku stołu Krukonów. Choć ostatnio częściej niż ucieczkę wybierałam konfrontację, przyjemnie było wrócić do starych nawyków. Przynajmniej wtedy, kiedy Riddle nie widział.
To, że nie widzi, nie oznacza, że nikt nie nazwie cię tchórzem, tchórzu.

*

Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek od śmierci Katy przeżyła tak ciężki tydzień. Próbowałam się pocieszać, że nareszcie trafiła się okazja, by bardziej zaprzyjaźnić się z Yaxleyem, lecz podczas szorowania wiader i przekopywania ziemi pod grządki ciężko było rozmawiać na tematy niezwiązane ze szlabanem. Ogg wynajdywał nam przeróżne zajęcia, niektóre mało sensowne — odrdzewianie grabi, polerowanie sekatorów i alfabetyczne ustawianie preparatów na szkodniki. Wszystko oczywiście bez użycia czarów i rękawic ochronnych. Każdego wieczora, kiedy mieliśmy zaledwie kilkanaście minut na doprowadzenie się do porządku przed kolacją, potrafiliśmy jedynie marudzić. Nie przychodziło mi do głowy żadne przydatne zaklęcie, dlatego każdego wieczora szorowałam paznokcie szczotką ze świńskiego włosia, żeby pozbyć się ziemi, aż nabawiłam się bolesnych otarć. Oczywiście żadnego nauczyciela nie interesowały powody, dla których praca domowa nie zostałaby oddana na czas, więc siedziałam późnymi wieczorami, zakopana w książkach i pozaczynanych esejach, podobnie Jerzy, który musiał wziąć sobie do serca rady profesora Slughorna. Dodatkowo kurs teleportacji powodował we mnie coraz większą frustrację — w następną sobotę przez bite dwie godziny nic, tylko kręciłam się w kółko, podczas gdy prawie każdemu udało się chociaż raz przenieść do swojej drewnianej obręczy. Nawet Gaby dokonała poprawnej aportacji i deportacji bez rozszczepienia. A zaraz po wyjściu z Wielkiej Sali zamiast udać się na zasłużony relaks na błoniach, musiałam przebrać się w mugolskie ubrania i razem z Yaxleyem powlec się na ostatni szlaban u gajowego.
Ogg zaplanował na nasze pożegnanie istne przyjęcie ogrodnicze.
— Dajcie staremu dziadowi nacieszyć oczy — zagadywał co jakiś czas. Siedział pod ścianą kamiennej szopy na narzędzia na drewnianym stołku, sącząc kremowe piwo, podczas gdy my rozrzucaliśmy na grządkach smoczy nawóz. — Praca to całkiem niezłe zajęcie, kiedy nie ty musisz ją wykonywać.
— Założę się, że widzi to pan co tydzień — mruknął Jerzy. Jego głowa robiła się coraz bardziej czerwona i błyszcząca, aż w końcu zgodził się ubrać dziurawy, słomkowy kapelusz gajowego.
— Jak co roku. Na wasze własne życzenie — przyznał, skłonił się lekko i pociągnął z butelki. — W tym roku Dumbledore ma mi załatwić jakiegoś pomagiera, Dippet już to klepnął, ale jak jeszcze kiedyś zachce ci się łazić po lesie, Yaxley, i dla ciebie znajdę jakieś zajęcie. Hortus, nabieraj więcej tego nawozu, sypnij im tak od serca.
Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będzie mi gorąco o tej porze roku. Ubrana w długie, zimowe ubrania, w rękawiczkach z jednym palcem i szalikiem okręconym wkoło głowy, byle osłonić jak najwięcej skóry, machając łopatą, bardzo szybko się zadyszałam. Pot lał się ze mnie strumieniami, a na zgięciu kciuka rozkwitł ogromny, bolesny odcisk. Marzyłam już o wieczorze, ale słońce uparcie nie chciało zachodzić. Po cichu oboje z Yaxleyem spodziewaliśmy się, że kiedy rozrzucimy smocze łajno, Ogg zlituje się i zwolni nas wcześniej, ale przeliczyliśmy się — po opróżnieniu worków gajowy zagonił nas do znoszenia nowych, które dostawca zostawił pod szkolną bramą. Przywołanie ich zajęłoby Oggowi jedną sekundę, ale wolał relaksować się z wiadrem jabłek i drugim kremowym piwem, podczas gdy my tachaliśmy przez całe błonia gigantyczne, wiklinowe kosze wypełnione cuchnącym nawozem, który następnie musieliśmy przerzucić do ogromnych, jutowych worów. Powtarzałam sobie, że to cena za utrzymanie w tajemnicy przed ojcem mojej podróży do Zakazanego Lasu, ale gdy mięśnie paliły, a z nieba lał się żar, ciężko było to docenić. Nawet nie chciałam zerkać w stronę wielkiego dębu, nieopodal którego leniuchowali uczniowie. Kilku czasami podchodziło, żeby popatrzeć, jak para skazańców machała łopatami i przesypywała łajno, przez co czułam się jeszcze bardziej naznaczona. Jakby popołudnia z gajowym i ujemne punkty niewystarczająco nas stygmatyzowały. Tymczasem Ogg doskonale się bawił, przygotowując nam kolejną misję specjalną; z rozpaczą wymalowaną na twarzach odłożyliśmy kosze i zabraliśmy się za szorowanie beczek po gumochłonach. A słońce nadal górowało ponad koronami drzew.

Jeszcze nigdy nie zaznałam tak ciężkiej pracy. Po tygodniu biegania z motyką, workami ziemi i nawozu, wiadrami i konewkami wielkości średnich goblinów nabawiłam się bąbli na stopach i permanentnego bólu pleców, a mięśnie każdego ranka po przebudzeniu paliły żywym ogniem — przy tym sprzątanie sowiarni z Bellatriks było czystą sielanką. Choć niedzielę wolałam spędzić na błogim obijaniu się, z ulgą przyjęłam obchody topienia Marzanny, które wiązały się przede wszystkim z wolnym popołudniem. Tego dnia zasłony otaczające moje łóżko rozsunęły się jako ostatnie; nawet nie ustawiałam budzika i zdałam się na los, wstając niemal dokładnie o godzinie jedenastej. Śniadanie już dawno się skończyło i skrzaty najprawdopodobniej krzątały się już w kuchni, przygotowując obiad. Wiedziałam, że spóźnię się na przygotowania, ale profesor Slughorn co roku był wtedy zbyt podekscytowany, aby zwracać uwagę na to, kto wychodzi, a kto wchodzi do jego gabinetu, dlatego nieśpiesznie wzięłam prysznic i włożyłam szkolny mundurek. Strumienie gorącej wody trochę złagodziły ból mięśni po całotygodniowej szarpaninie z motyką, ale wiedziałam, że czeka mnie jeszcze kilka dni, zanim szlaban u Ogga pozostanie jedynie wspomnieniem.
Chyba że dzisiaj dostaniesz kolejny. Co powiesz na skrzydło szpitalne? Może tym razem pani Jones? Albo Mortemore? Założę się, że ma na strychu kilka ciężkich kufrów ze starymi książkami, które chciałaby odkurzyć.
Choć salon wyglądał jak zwykle w każde wiosenne, niedzielne przedpołudnie, na korytarzu dało się wyczuć atmosferę zbliżającej się zabawy; echo zniekształcało dźwięki płynące z wspaniałego gramofonu nauczyciela i niosło daleko w mroki lochu, a kiedy znalazłam się bliżej gabinetu, zauważyłam, jak uczniowie kursowali między jednymi a drugimi drzwiami, dźwigając naręcza białej organzy i wynosząc krzesła. 
W nieużywanej klasie, w której co roku odbywały się obchody topienia Marzanny, wrzało jak w ulu. Po środku złączono i ustawiono kilka szkolnych ławek, na których panował istny chaos — pudła poplątanych wstążek, koronek, poszarpanej bibuły, drewnianych koralików, pootwierane farby, całe mile pstrokatego papieru. Pęki zabrudzonych pędzli wystawały ze słoików z wodą, słoma walała się pod nogami, wymieszana z brokatem, błyszczącymi paciorkami i kolorowymi sznurkami. Dookoła długiego blatu siedzieli członkowie Klubu Ślimaka, łokieć w łokieć klejąc, szyjąc, wycinając, wiążąc, dziergając i dłubiąc, a profesor Slughorn dyrygował tym wszystkim ze szczytu stołu, opowiadając historie, które słyszeliśmy co roku. Tym razem zajmował się przyklejaniem koronki do taftowej spódnicy i kontrolował Notta i Mulcibera, którzy — jak co wiosnę — pracowali nad nadaniem słomie kobiecych kształtów; gdy weszłam do klasy, w miejsce piersi próbowali doczepić Marzannie dwie ogromne kule.
— Ach, panna Hortus! — zawołał nauczyciel, próbując przekrzyczeć Dianę Paula Anki i harmider panujący przy stole. — Dobrze, że jesteś, kwiaty czekają, proszę pomóc pannie Black.
Bellatriks niechętnie zrobiła mi miejsce i przysunęła kosz bardziej na środek; po drugiej stronie miałam Harkissa z Gryffindoru przeklinającego nad sznurkiem i pudełkiem czerwonych koralików. Nie tylko przy stole się kotłowało. Uchwyty na pochodnie przystrojono małymi bukiecikami żonkili, a kamienne ściany już zdobiły białe tkaniny, do których Sokaris i Rowdy z głupkowatymi uśmieszkami przyczepiali papierowe kwiaty; Nicolas — niezmiennie od lat — stał z kartonowym pudłem i udawał, że pomagał, rozglądając się po klasie, kogo by tu szturchnąć albo podstawić nogę. Choć zawsze po takich przygotowaniach wychodziłam bardzo zmęczona, lubiłam je. Radosny gwar, odpoczynek od szkolnych obowiązków i rodzinną atmosferę podtrzymywaną przez profesora Slughorna dzięki ciasteczkom wyniesionym z kuchni i opowieściami, które mogliśmy cytować z pamięci.
— …i możecie mi wierzyć lub nie, padł na podłogę pijany jak bela! — mówił, skupiony na marszczeniu koronki. — Kiedy decydowałem się na ten zakład, jeszcze nie wiedziałem, że Polacy tyle piją. Ogólnie zanim się tam wybierzecie, musicie wiedzieć, że tam wszyscy bardzo dużo piją. Może nie więcej niż w Wielkiej Brytanii, ale tamtejsze trunki są bardziej… zniewalające. Oj, wiem, co mówię, sam gospodarz…
Rosier naprzeciwko mnie wyplatał ze słomy długie warkocze przetykane kolorowymi wstążkami, a Gaby u jego boku wycinała z papieru zielone liście.
— Słyszałem, że w tym roku będzie szampan dla wszystkich…
— Nie nastawiaj się, tylko dla pełnoletnich.
— Kiedy nauczyciele sami popiją, będzie im wszystko jedno, kto jest pełnoletni, a kto nie.
Wyplatanie wianków bardzo mnie relaksowało, słuchanie uczniowskiej paplaniny nie do końca. Co roku kończyło się tym samym: siedziałam przez cały czas przygotowań i tworzyłam ogromne, kwieciste korony dla najmłodszych klubowiczek. Z gigantycznego kosza z uszami wystawały żonkile na długich, sprężystych łodygach, wielkie stokrotki i zawilce, żółte i czerwone tulipany, wielobarwne róże, a także cała masa różnokolorowych kwiatków wyglądających na egzotyczne. Większość nie kwitła o tej porze w Wielkiej Brytanii, ale profesor Slughorn co roku powtarzał, że jego bliska przyjaciółka, która pracowała dla samej królowej, wysyła mu tyle roślin, ile potrzebuje.
— Ksenia często słyszy, że to, co robi z ogrodami Jej Królewskiej Mości, to jakieś czary — mówił z ważną miną, próbując oderwać od siebie dwa palce, które omyłkowo skleił. — Ale praca z mugolami nie jest łatwa, tak. A już z takimi mugolami… Nie stękaj, Mulciber, już ja dobrze wiem, co ty o tym myślisz. Ale uważam, że każdy czarodziej powinien w życiu chociaż raz popracować z mugolami. Albo chociaż jakiś czas pobyć w ich towarzystwie, to najlepsza lekcja. Praktyczna. Tu, na mugoloznawstwie, owszem, przerabiacie ogrom materiału, ale to tylko teoria. Myślisz, Mulciber, że kiedy zwiedzałem Europę, nie zdarzyło mi się zajrzeć do mugolskiej chaty? Kiedy zwiedzałem Bukareszt, zatrzymałem się, proszę ja ciebie, u takiego jednego, nazywał się Dragomir… czy ja już o tym kiedyś nie mówiłem? Tak czy siak…
Miodopłynna opowieść, którą wszyscy znaliśmy na pamięć, zajęła Slughornowi następny kwadrans; nauczyciel nie zwracał uwagi, czy ktoś go słuchał, czy nie, plótł nieprzerwanie, całkowicie skupiony na tym, żeby równo przytwierdzić koronkę. I choć z krojeniem, siekaniem, mieszaniem i drobieniem ingrediencji na eliksiry nie miał najmniejszego problemu, w zetknięciu z klejem i materiałem jego serdelkowate palce traciły całą zwinność i teraz przypominał duże dziecko z jakąś dorosłą robótką w rękach. Nie tylko on wywoływał niejednoznaczne skojarzenia. Prawie wszyscy członkowie Klubu Ślimaka — zwłaszcza ci pochodzący ze sfery — na co dzień nie pozwalali sobie na śmieszność, ale teraz krzątali się z naręczami ciągnących się po ziemi tkanin, z koralikami przyklejonymi do butów i słomą wplątaną we włosy. Bellatriks po mojej lewej stronie mierzyła swój wianek — w koronie z białych stokrotek wyglądała zaskakująco niewinnie, podobnie Tom z igłą w jednej i półprzezroczystym tiulem w drugiej ręce. Siedział po drugiej stronie stołu, zaraz obok profesora Slughorna; przyszywając czerwone różyczki do welonu Marzanny, co jakiś czas uprzejmie przytakiwał, kiedy nauczyciel podnosił głowę albo wykrzykiwał coś w rodzaju „Dacie wiarę?”. Omiotłam wzrokiem stół i pracujących przy nim uczniów, skupiając się przez ułamek sekundy dłużej na chłopcach. Wszyscy fantazjowali o wielkich czynach, których dokonają, już teraz wydawało im się, że byli ogromnie niebezpieczni, godni zająć miejsce Grindelwalda, jednocześnie wycinając kwiatki z papieru. Każdy liczył, że to zaowocuje: papierowe kwiatki w zamian za pomoc w karierze. Popatrzyłam na Toma, a potem na Rosiera, Avery’ego, Notta, Traversa… Czy profesor Slughorn pochwalałby ich plany, gdyby się dowiedział, w jaką stronę zmierzały? Czy za kilkanaście lat będzie żałował, że przyłożył do tego rękę? Jeszcze raz spojrzałam na nauczyciela i zrobiło mi się nieprzyjemnie smutno — jakbym znów go zawiodła, ukrywając przed nim te wszystkie podłe występki, których dopuszczali się chłopcy.
Przy pomocy czarów przystrojenie klasy i profesorskiego gabinetu zajęłoby kilkanaście minut, ale Slughorn nigdy nie rezygnował z tradycji mugolskich przygotowań; jednocześnie nie przeszkadzało mu to w zaczarowaniu swojego pucharku i patery, aby automatycznie się napełniały, kiedy zaczynało brakować miodu lub ciasteczek. Tak czy owak zostaliśmy zwolnieni do dormitoriów, kiedy Marzanna zawisła na honorowym miejscu nad tablicą, a z podłogi zniknęły paciorki, papierowe ścinki i resztki słomy. Akurat zdążyliśmy na obiad, ale członkowie Klubu Ślimaka zwykle opuszczali posiłek — z roku na rok nauczyciel organizował coraz to wykwintniejszy poczęstunek; podczas mojego pierwszego topienia Marzanny mieliśmy okazję skosztować prawdziwej akromantuli. Oczywiście nie byłam wyjątkiem, który w porę schował się za białe kotary, zanim gospodarne ręce profesora wcisnęły mu talerz z podejrzanie wyglądającym, sinawym mięsem.
Nie znosiłam szykowania się. Kojarzyło mi się z ojcem, który krążył po holu, popalając cygaro, sapiąc i marudząc na mnie i matkę, na jej zbyt purpurową, zbyt jedwabną, zbyt klasyczną czy zbyt jakąś tam sukienkę, na to, że wiecznie się przez nią spóźniamy, choć zawsze przybywaliśmy przynajmniej kwadrans przed czasem. No i nie lubiłam siebie w wyjściowych szatach; choć zaraz po szlabanie włamałam się do skrzydła szpitalnego i waga nie pokazała nic, czego mogłabym się obawiać, a wczorajszą kolację na wszelki wypadek zwymiotowałam, nie czułam się ani trochę pewnie. Żałowałam, że nie mogłam pójść w mundurku, pod którym mogłabym ukryć niezbyt kościsty dekolt i otłuszczone łydki. Przyglądając się własnemu odbiciu ponad ramieniem Gaby, ze wstrętem uświadomiłam sobie, że minimalny spokój wynikał z obecności Notta, jego pryszczatego czoła i zbyt obszernego fraka. Szybko odeszłam od lustra i jeszcze raz trochę bardziej podtapirowałam kok, choć wiedziałam, że nie będzie tak bufiasty, jak u Margaret czy Ivy. W ciszy obserwowała młodszą Taciturn, która pędzelkiem pogrubiała czarne kreski na powiekach — jej włosy przypominały szalenie modne hełmy królujące na pierwszych stronach kolorowych czasopism, które wszystkie namiętnie czytałyśmy. Bóg raczył wiedzieć, ile pianki użyła i jak wiele czasu spędzi wieczorem pod prysznicem, żeby to zmyć; jedyne, na co liczyłam, to na zamknięcie się w łazience przed nią.
Nauczona zdradliwością marcowego słońca, bez żalu włożyłam zimowy płaszcz i zapięłam się pod samą szyję; wszyscy — nawet ci, którzy jeszcze nie uczestniczyli w topieniu Marzanny — doskonale znali plan uroczystości, ale co roku trafiały się co najmniej cztery osoby, które zanadto poczuły wiosnę i wybierały się nad jezioro bez wierzchniego nakrycia, błyszcząc wspaniałymi kreacjami i cierpiąc okrutnie z zimna, nim pochód dotarł chociaż do cieplarni.
Umówiliśmy się z Nottem jak zwykle w salonie, ale idąc korytarzem w towarzystwie Gaby i Dafne, czułam w żołądku leciutki skurcz. I dłonie miałam wilgotniejsze niż zazwyczaj. W momencie, kiedy przekraczałam próg pokoju wspólnego, żałowałam, że tak bezmyślnie zgodziłam się na propozycję Ślizgona. Nie przemyślałam skutków i teraz byłam przerażona na samo wyobrażenie, jak chłopaki zaczną nam dogryzać. Kura i pryszczaty szczur. Tłusta świnia i patyczak. Zaczęłam się modlić, by Teodor sprawił sobie jakąś nową szatę wyjściową, choć odrobinę bardziej dopasowaną, ale najwyraźniej zwróciłam się do Boga zbyt późno — nieopodal kominka stał wmieszany w grupkę elegancko ubranych Ślizgonów Nott. A jakże. W swoim nieśmiertelnym fraku z brązowego aksamitu. Uśmiechnęłam się, ignorując skręcający się żołądek.
— Miejmy to już za sobą, jestem kurewsko głodny — mruknął Wilkes i wcisnął ręce do kieszeni. — Ciekawe, jaka będzie wyżerka…
— Wilkes, ty tylko żarcie i żarcie, masz ty jakieś uczucia wyższe? — zapytał Avery, na co tamten parsknął udawanym śmiechem.
— Nie udawaj, że interesuje cię łażenie wkoło zamku z kukłą nabitą na kij — odparował. — Nawet Slughorna to nie obchodzi, szuka tylko okazji, żeby się dobrze najeść, napić i pogapić na dupy w sukienkach.
Rzuciłam mu karcące spojrzenie, chcąc dać mu do zrozumienia, że absolutnie nie utożsamiałam się z dupami w sukienkach, ale nim zdążyłam otworzyć usta, pojawił się Tom w towarzystwie Traversa i Bellatriks. Choć minęło sporo czasu, od kiedy poznała zastosowanie szczotki i kosmetyków, jej widok w białym wianku i niebieskiej szacie wystającej spod płaszcza natychmiast wywołał poruszenie.
— Nie pozwalaj sobie, Mulciber — warknęła na powitanie, kiedy tamten zagwizdał ordynarnie. — Myślisz, że jak mam na sobie kieckę, to ci nie przywalę? No, chodź, spróbuj szczęścia.
Ale Francis ani myślał próbować. Odczekaliśmy jeszcze kilka minut na Yaxleya i mogliśmy ruszać; starałam się sprawiać wrażenie rozluźnionej, ale Nott wciąż trzymał się bardzo blisko, a zbyt częste spojrzenia Rosiera i Avery’ego wydawały mi się zbyt sugestywne. Z ulgą wkroczyłam w tłum wystrojonych uczniów, którzy w większości zebrali się już w sali wejściowej i oczekiwali, aż wybije godzina osiemnasta, a profesor Slughorn jak zwykle się spóźni. Dziewczęta ponakładały na głowę wianki, ale jedynie nieliczne zastosowały się do prośby nauczyciela i włożyły jasne szaty wyjściowe; ja również od dawna przestałam zwracać uwagę na niektóre fanaberie Mistrza Eliksirów, stawiając na klasyczną i — co najważniejsze — wyszczuplającą czerń.
Tegoroczne topienie Marzanny rozpoczęło się — o dziwo — zaskakująco punktualnie. Profesor pojawił się w holu niespełna pięć minut po szóstej, odstawiony jak stróż w Boże Ciało. Granatową, bogato wyszywaną żółtą i czerwoną nicią kamizelkę, szeroki pas z frędzelkami i białą, bufiastą koszulę wkładał tylko w ten jeden wieczór. Rude wąsy tradycyjnie podkręcił i usztywnił na brylantynie, a w słomkowym kapeluszu i czerwoną, ledwo widoczną kokardą pod szyją wyglądał przekomicznie. Kilka stóp nad głową, tak, by wszyscy dobrze widzieli, lewitowała słomiana kukła wielkości dorosłej kobiety, wyszykowana we wszystkie cudaczności, które dla niej przygotowaliśmy.
— Marzanno, Marzanno, ty zimowa panno, dziś cię utopimy, bo nie chcemy zimy — wyrecytował nauczyciel i wszyscy po nim powtórzyliśmy.
W ten sposób rozpoczęliśmy pochód. Każdy dostał przy wyjściu gałązkę jałowca do jednej, świeczkę do drugiej ręki i ruszyliśmy. Słońce zaszło dosłownie kilka minut wcześniej i musieliśmy pozapalać różdżki, bo maleńkie, chybotliwe płomyki nie dawały zbyt wiele światła, ale i tak co chwilę ktoś się potykał albo następował na brzeg sukienki dziewczyny przed sobą. A weszliśmy dopiero między szklarnie. Choć za dnia mogliśmy się cieszyć prawdziwie wiosenną temperaturą, wystarczyło, żeby słońce zniknęło za górami, a momentalnie zrobiło się zimno jak na jesień; choć opatuliłam się szczelnie grubym szalem, wiatr szargał połami płaszcza i lodowatym językiem lizał po odsłoniętych łydkach. Gdzieś za mną Avery głośno przeklął — wlazł w kałużę, którą z Nottem w ostatniej chwili przeskoczyliśmy.
— Nie jest ci zimno? — zapytał, widząc, jak Harkiss i Rowle pozdejmowali palta, żeby okryć nimi swoje partnerki.
— Nie — bąknęłam, starając się nie szczękać zbyt głośno zębami. Marzyłam, aby wyrzucić jałowiec, zgasić świeczkę i wcisnąć skostniałe dłonie do kieszeni, ale wszyscy dookoła nadal dzielnie trwali, powtarzając za Slughornem wersy wierszyka.
— Zazdroszczę, bo mnie zaraz jaja odmarzną.
Oboje parsknęliśmy śmiechem. Tymczasem Rosier po mojej lewej stronie — rechocząc pod nosem jak opętany — pogrzebał krótko w wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza i wyciągnął coś w stronę Notta. Mała, płaska piersiówka błysnęła w chłodnym świetle różdżki.
— Przezorny zawsze ubezpieczony… czy jakoś tak…
— Zwariowałeś?! — syknęłam przerażona i rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy ktoś nie podglądał. — Schowaj to w tej chwili!
Mogłabym przysiąc, że Evan przewrócił oczami, chowając butelkę, Teodor także nie wyglądał na zadowolonego, ale nie było mi ani trochę przykro. Irytacja trochę mnie rozgrzała, ale nie na długo, natomiast profesor Slughorn nie wyglądał ani nie brzmiał jak ktoś zmarznięty. Sterując Marzanną, z werwą rozpoczął tradycyjne pieśni, które zaczynaliśmy po obejściu wszystkich cieplarni.
— Early one morning, just as the sun was rising… — rozbrzmiał czysto, a reszta podążyła za nim, potwornie fałszując. Ja poprzestałam na powtarzaniu wierszyków i fakt, że ochrypłam jakiś kwadrans wcześniej, nie miał z tym nic wspólnego. Nigdy w życiu nie naraziłabym się na śmieszność, konfrontując znajomych z moim dramatycznym zawodzeniem. Nikt w szkole — poza Sokarisem — nie słyszał, jak śpiewałam. I wolałam, aby tak pozostało.
— …and fresh are the roses, I’ve culled from the garden… — mruczał Nott, patrząc pod nogi.
Ominęliśmy ostatnią szklarnię i zaczęliśmy schodzić wydeptaną ścieżką w stronę boiska. Rosa siadła na trawie i czułam, jak wysokie źdźbła raz po raz muskały po kostkach, a buty miałam doszczętnie przemoczone — przez Over the Hills and Far Away słyszałam, jak skrzypiały. Dreszcz nie schodził mi z grzbietu. Co wiosnę było tak samo: zimno, mokro i wietrznie. W tym roku i tak pogoda rozpieszczała nas nie do pojęcia — przed ostatnim topieniem Marzanny lało jak z cebra bite dwa tygodnie, a w same obchody wichura chciała pourywać nam głowy, ale Mistrz Eliksirów tradycyjnie nie tracił ducha.
— Teraz The Bird’s Courting Song! — zagrzmiał. — Jeden wers dziewczęta, jeden chłopcy, śmiało! „Hi” said the blackbird sitting on a chair…! Śmiało, śmiało, kto głośniej!
Wyczułam, że pochód przyśpieszył kroku, kiedy wkroczyliśmy na teren boiska. Tu trawa była skoszona i przez to nie aż tak morka, ale na otwartym terenie wiatr zdrowiej sobie poczynał, smagając nas po twarzach, jakbyśmy wszyscy mknęli na miotłach. Dół płaszcza przemókł i boleśnie chlastał mnie po nogach, ale wiedziałam, że z chwilą przekroczenia progu szkoły za pomocą jednego zaklęcia przywrócę ubranie do poprzedniego — suchego — stanu. W takich chwilach myślałam o tym, jak biedni musieli być mugole. Męczyć się z mokrym obuwiem i zawsze pamiętać o zapasowej parze skarpet.
Nie wszyscy przejmowali się takimi drobnostkami. Nieopodal nas Gaby rozmawiała głośno ze swoją czarnoskórą przyjaciółką z Ravenclawu, a Rosier wbił się między mnie i Notta i, podskakując, ryczał na całe gardło:
— I can tell you how to gain her love, court her night and court her day!
— Wypiłeś to, co było w piersiówce? — zapytałam, patrząc z ukosa na jego zaczerwienione policzki.
— Gdybyś wyciągnęła ten kij nie powiem skąd, też byłoby ci cieplej, ale zostało jeszcze trochę, jeśli cię to zadowala.
Zignorował moje pełne dezaprobaty spojrzenie i wrócił do śpiewania. Nie miałam zegarka, ale w chłodzie i mrowiu małych, niebieskawych światełek pochód ciągnął się jak flaki z olejem. Pojęcie czasu zupełnie przestało istnieć, dlatego supeł, który nosiłam w żołądku od godziny osiemnastej, nieco się rozluźnił, kiedy na horyzoncie pojawił się zarys kamienistej plaży. Znad wody ciągnęło lodowatą wilgocią, gdy tylko zbliżyliśmy się do jeziora, ale zacisnęłam zęby, stłumiłam wstrząsające mną dreszcze i jeszcze bardziej przyśpieszyłam.
Nauczyciel zatrzymał się tuż przy linii brzegu.
— Wiosna już nadchodzi,
zima odejść nie chce,
nocą jeszcze mrozi,
śniegiem prószy jeszcze.
Marzanno, Marzanno,
ty zimowa panno,
dziś cię utopimy,
bo nie chcemy zimy.
Odpłyń wraz z lodami,
daleko do morza,
niechaj wreszcie przyjdzie
do nas wiosna hoża.
Powtórzyliśmy rymowankę, podczas gdy profesor Slughorn uniósł różdżkę wysoko nad głową i wystrzelił z niej cienki strumyczek ognia; kukła zajęła się w mgnieniu oka i przez moment płonęła w powietrzu jak gwiazda. Jeszcze jedno skinienie i Marzanna wylądowała w wodzie. Pomarańczowa poświata natychmiast zniknęła i wszyscy na powrót pogrążyliśmy się w zimnym, niebieskawym półmroku. Staliśmy tak w milczeniu jeszcze przez dłuższą chwilę, przestępując z nogi na nogę. Niektórzy próbowali wypatrzeć dryfujące resztki kukły, ale było zbyt ciemno, żeby cokolwiek dojrzeć.
Wracaliśmy do zamku w ciszy, o ile ciszą można nazwać szmer, który towarzyszył rozmowom. Prawie każdy skarżył się na chłód, niektórzy nie mogli doczekać się kolacji, a jeszcze inni nic nie mówili, zbyt zziębnięci i głodni, żeby zaprzątać sobie głowę narzekaniem. Dopiero po przekroczeniu progu holu zdałam sobie sprawę, jak bardzo skostniały mi stopy; ogromny zegar nad wejściem wskazywał godzinę dwudziestą trzydzieści pięć. Zerknęłam w stronę Wielkiej Sali — drzwi zostały jak zwykle rozwarte na całą szerokość tak, że na woń kolacji zaburczało mi głośno w brzuchu.
— Nareszcie, zjadłbym smoka ze skrzydłami… — mruknął Nott, gdy wszyscy stłoczyliśmy się przy wąskich schodkach.
Nie minęliśmy nawet naszego dormitorium, a w nozdrza już zaatakowała nas kolejna fala aromatu różnorodnych potraw. Jak zwykle w momencie, kiedy wszyscy biegaliśmy ze świeczkami i kukłą po błoniach, skrzaty uwijały się i zastawiały stoły, abyśmy mogli — jak co roku — prosto z progu rzucić się na jedzenie. W pierwszym ułamku sekundy miałam ochotę pójść śladem Avery’ego, porwać talerz i napełnić go pierwszymi z brzegu smakołykami, lecz tłum, który zalał klasę, natychmiast ostudził mój zapał.
— Dalej ci chłodno? — zapytał Teodor.
Odwiesił już swoje palto i właśnie wrócił z dwoma pucharkami soku dyniowego; inni również zdążyli już pozdejmować wierzchnie szaty i sala ożywiła się od pstrokatych sukienek i wianków. Zostałam złapana w pułapkę. Byłam przerażona na samą myśl, że wszyscy za moment ujrzą każdą fałdkę, każdą niedoskonałość, wszystko, co z taką łatwością ukrywałam pod szkolnym mundurkiem, ale zostanie w płaszczu wyglądałoby jeszcze dziwaczniej…
Kilka dodatkowych funtów to pryszcz w porównaniu do tego, co wszyscy powiedzą, kiedy zauważą efekt twojego puszczalstwa.
Coś nieprzyjemnie przewróciło mi się w żołądku, ale musiałam za wszelką cenę utrzymać uśmiech, świadoma, że wyglądałam, jakbym połknęła cytrynę. Na moment wsunęłam spocone dłonie do kieszeni, aby dyskretnie wytrzeć je o ich wnętrze.
— Eee… tak, trochę… — wybąkałam, niechętnie rozpinając guziki.
— Staniemy bliżej kominka, a później trochę potańczymy, zobaczysz, od razu zrobi ci się cieplej… I żadnych rozgrzewaczy od Rosiera, słowo czarodzieja.
Z niezmiennie kwaśnym uśmiechem odprowadziłam wzrokiem Notta do stojaka na płaszcze, starając się zasłonić rękami okolice brzucha; dyskretnie próbowałam obejrzeć się w oszklonych drzwiach szafy na stare podręczniki. Jeszcze w dormitorium wydawało mi się, że krótka, czarna, pudełkowa sukienka nie opinała w miejscu, które chciałam ukryć, ale teraz, kiedy z każdej strony otaczały mnie wystrojone, skrajnie szczupłe uczennice, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wyglądałam jak Slughorn w halce. Kątem oka wypatrzyłam zbliżającego się Teodora i — intensywnie mrugając — szybko odwróciłam wzrok od odbicia.
— To co, jemy? — Przyniósł dwa talerze i sugestywnie skierował się w stronę stołu z mięsnymi potrawami. — Pośpiesz się, jak chcesz klopsiki, bo tamten wszystko zeżre…
Avery nakładał sobie właśnie drugą dokładkę.
— Nie jestem głodna — odparłam szybko i sięgnęłam po szczypce, żeby nałożyć sobie sałatki z oliwkami. — To mi wystarczy, dziękuję.  
Jeszcze raz spróbowałam się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy miałam kompletnie zesztywniałe. Zrobiło mi się potwornie przykro, widząc, jak Nott wyłaził ze skóry, żeby zachować wszelkie kurtuazje, a ja naprawdę nie chciałam tu z nim być. I nijak nie potrafiłam zmienić tego uczucia. Marzyłam, by wrócić do dormitorium, zaszyć się za kotarami swojego łóżka, otulić się grubą kołdrą i przestać szczerzyć się w ten cholerny, nieszczery sposób. Mój wzrok powędrował automatycznie do starego, ściennego zegara nad drzwiami — za kwadrans dziewiąta. Jeszcze godzinka, góra półtorej i nikt nie zauważy, że wyszłam podejrzanie zbyt wcześnie.
W międzyczasie, kiedy razem z Nottem znaleźliśmy sobie miejsce jak najbliżej kominka, z tuby gramofonu ryknął Paul Anka i jego Oh, Carol. Ci bardziej zaprawieni członkowie Klubu Ślimaka znali na pamięć treść płyt, które towarzyszyły profesorowi Slughornowi w każdej minucie jego wolnego czasu. Zgadywałam, że po składance kilkunastu najpopularniejszych hitach Anki i Roba Orbisona załączy się czarodziejski zespół The Mandrakes, a po nich nieśmiertelny Elvis. Jednak nikomu nie było śpieszno na parkiet. Teodor pałaszował ze smakiem baraninę w sosie miętowym, a ja bez przekonania skubałam sałatkę, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych. Profesor Dumbledore w nieprzyzwoicie kwiecistej, pomarańczowo-fioletowej szacie i ogromnym wieńcu stokrotek zdobiącym rondo kapelusza sięgnął po kieliszek i skłonił się lekko przed skrzatem domowym; biegały ze srebrnymi tacami na głowach, roznosząc napoje i wciskając gościom przystawki. Rozdrażniona i wciąż diabelsko głodna, musiałam niemal odpędzać od siebie jednego z nich; choć ciasto z malinami kusiło niemiłosiernie, wykazałam się stanowczością godną wojowniczki, a skrzat — zawiedziony — oddalił się w kierunku grupki, której przewodził Rosier z Averym. Dopiero kilkanaście minut później, gdy większość już się najadła, w klasie rozgorzały rozmowy. Było zdecydowanie mniej tłoczno niż na urodzinach Slughorna, ale nie zabrakło Flitwicka, profesor Macmillan — nauczycielki numerologii, pani Mortemore i Beery’ego — opiekuna Puchonów. Gdzieś w okolicy stołu z deserami mignął mi staromodna, perfekcyjnie wyprasowana szata Bykowa. On jako jedyny z nauczycieli nie przyniósł ze sobą ani jednego kwiatka.
— …no i sama rozumiesz, dlatego trochę się tego obawiam, ta cała komisja, każdy w tiarze, wszystko nadmuchane jak na urodzinach królowej… — paplał Nott, kiwając się w rytm Unique like a unicorn The Mandrakes. — Mój ojciec zdał dopiero za trzecim razem, ale i tak ledwo, ledwo, miał pojawić się w pętli, a wylądował na głowie jednego snoba z komisji. Dziadek zapłacił, komu trzeba… tylko nie mów o tym nikomu.
— Oczywiście.
Stałam tyłem do kominka, grzejąc sobie plecy; zrobiło mi się rozkosznie ciepło, a długi, wyczerpujący marsz z jałowcem powoli zaczął dawać się we znaki — teraz myślałam już tylko o tym, żeby zatopić się w grubym, miękkim materacu i zasnąć. Aby wypełnić niemal pusty żołądek, piłam już trzeci puchar soku z dyni; liczyłam, że za moment będę musiała wyjść do łazienki i choć na chwilę odpocznę od opowieści Notta i chłopaków. Miałam dość Mulcibera i Avery’ego, którzy kursowali od ławy z ciastami do stolika z napojami i mrugali do nas sprośnie.
— Ja nie dbam o to, czy zdam za pierwszym razem, czy będę musiała powtarzać egzamin — skłamałam, widząc, jak Teodor spłonął rumieńcem, kiedy Mulciber odwrócił się i zaprezentował mu taniec brwi w takt The Mandrakes. — Byle bym nie wylądowała nikomu na głowie.

Nott zachichotał nerwowo i dodał:
— Chyba mniej upokarzająco w ogóle się nie teleportować, nie?
— Mhm…
— Ale ojciec załatwił mi na wakacje staż na swoim oddziale, będę łaził za nim z eliksirami i stetoskopem, to może sobie dorobię na wykupienie drugiego terminu, jak ten obleję…
Nie potrafiłam wydedukować, dlaczego rozmowa się nie kleiła. Zwykle kiedy razem przesiadywaliśmy, usta nam się nie zamykały, Teodor był jedną z nielicznych osób, przy których nie bałam się mówić, a tego wieczora… dramat. Jakby ktoś nas podmienił. Aż skręcało mnie od środka, a wskazówki zegara — jak zaczarowane — ślimaczyły się pięć razy wolniej. Dopiero dziesięć po dziewiątej. Przecież jeszcze na błoniach wszystko było jak należy. Może to wina chłopaków? Albo tej szaty? A może bezczelnych spojrzeń brata? Zerknęłam na niego i doświadczyłam kolejnego lodowatego dreszczu. Podczas gdy Ivy pląsała na parkiecie w towarzystwie Yaxleya, Sokaris stał przy ścianie naprzeciwko nas, oparty nonszalancko o framugę drzwi i dowcipkował z Rowle’em; spostrzegli, że ich obserwowałam — obaj wykrzywili się złośliwie, unosząc pucharki. Bez wątpienia plotkowali o mnie, nie mogło być inaczej. Tamten wyraz twarzy znałam aż za dobrze.
Niechybnie podziwiają twoje krągłości.
Ale w baroku miałabyś wzięcie. Mogłabyś być muzą słynnych malarzy.
Trzeba nauczyć się dostrzegać pozytywy.
Mój wzrok automatycznie poleciał w stronę oszklonej szafy. Przecież jeszcze chwilę temu naprawdę nie było aż tak źle. Zjadłam tylko trochę sałatki, jak to możliwe, że ten brzuch tak potwornie odstaje?
Oj, przesadzasz, z brzuchem nie jest aż tak źle, za to te łydki…
Ech, nie dobrałaś szaty do sylwetki, babcia Jane byłaby zawiedziona.
Śmiech brata rozbrzmiał wyraźnie na tle muzyki. W panice jeszcze szczelniej opatuliłam się szalem. Mogłam zasłonić ramiona i brzuch, ale nogi? Jak ukryć nogi?
Kolejne szybkie spojrzenie na szafę.
Faktycznie. Jak mogłam pozwolić sobie na tak okropną gafę? Szata sięgała zaledwie kolan. Jak mogłam tego nie zauważyć? Moje łydki wyglądały w tej sukience jeszcze bardziej topornie. Zrobiło mi się potwornie gorąco, choć jeszcze minutę wcześniej ciepło płomieni przyjemnie głaskało mnie po plecach, a odejście od kominka nie wchodziło w grę; serce biło jak szalone, kiedy rozglądałam się po klasie — możliwie jak najdyskretniej — szukając profesora Slughorna. Może nie zauważy, że wyszłam jeszcze przed zabawami?
Jasne, uciekaj!
Wiej, póki nikt nie widzi, zawiedź Notta, zawiedź Slughorna.
Tchórzu!
Gula urosła mi w gardle, a ja robiłam wszystko, żeby zapanować nad drżeniem rąk. Koszmarna kakofonia głosów lżyła coraz głośniej i głośniej, szemrała w uszach, przekrzykując trzeszczący gramofon, oczy przysłoniła mgiełka łez i znów musiałam spuścić wzrok, żeby się nie rozpłakać. Prawie szeptem poprosiłam Notta o coś do picia; kiedy zniknął, odwróciłam się twarzą do kominka i przymknęłam powieki. Przez moment oddychałam głęboko, łagodząco, ale udało mi się przywołać jedynie pozory spokoju.
Po coś tu przychodziła? Obie wiedziałyśmy, że tak to się skończy. Masz nauczkę na przyszłość.
Czułam, że gdybym pozwoliła sobie na płacz, całe napięcie, rozdrażnienie, wszystko zniknęłoby jak za pomocą prostego zaklęcia, ale wiedziałam, że za jedną łzą poleje się strumień, którego nie zdołam opanować.
— Uwaga, uwaga! — zagrzmiał profesor Slughorn. Otworzyłam oczy i zerknęłam za siebie: stał na podnóżku na samym środku Sali, z różdżką w jednej i kieliszkiem wina w drugiej ręce. — Czas na kalambury, czas na kalambury! Czy wszyscy znają zasady? Nie? Zatem! Dzielimy się na dwie drużyny, ja podaję hasła z tej oto misy, a jedna osoba, raz z jednej, raz z drugiej grupy, ma za zadanie je przedstawić. Bez użycia słów! Która drużyna pierwsza zbierze sto punktów, wygrywa…
— A co w tym roku można wygrać, panie profesorze? — wyrwał się Evan. Loki niedbale zwisały mu po obu stronach twarzy, a policzki miał nienaturalnie zaczerwienione.
— Kupon na darmowy szlaban i uścisk dłoni profesora, Rosier — zarechotał nauczyciel, a kilku uczniów mu zawtórowało. — No to odliczamy do dwóch, a później wyłonimy liderów!
Zrobiło się koszmarne zamieszanie. Większość nauczycieli poznikała w tajemniczych okolicznościach, tak że w zabawie wziął udział tylko Flitwick i profesor Dumbledore i to oni zostali przewodniczącymi. Wylądowałam w grupie pierwszej między innymi z Ezdraszem, młodszą Taciturn, Rosierem, Averym, Yaxleyem i Sokarisem. Usiadłam pod ścianą, jak najdalej od przyszłego apogeum — Evana, Gaby i Wilkesa — podczas gdy Mistrz Eliksirów wywołał Margaret i podetknął jej pod nos ogromną, szklaną kulę z karteczkami. Zaniepokojona tym widokiem cała się spięłam; bardzo nie chciałam zostać poproszona o wylosowanie i zaprezentowanie jakiegoś stworzenia. Rowle — z konsternacją bijącą z jej ściągniętych brwi i zaciśniętych ust — zaczęła nieporadnie kicać. W tej samej chwili usłyszałam nad uchem:
— Jak nie w jedną, to w drugą skrajność, wyglądasz jak śmierć na chorągwi.
Sokaris zacmokał karcąco, a ja podskoczyłam jak oparzona. Bezszelestnie przysunął się tak blisko, że bez trudu dostrzegłam kropelki potu na jego skroni. Musiał być już troszeczkę wstawiony i w wyjątkowo dobrym humorze, bo niezmiennie się uśmiechał; w butonierce miał jednakową herbacianą różę, które zdobiły głowę Ivy w grupie Dumbledore’a.
— Czego chcesz? — zapytałam ozięble, choć serce prawie wyskoczyło mi z piersi i teraz biło jak szalone. — Przyszedłeś mnie podręczyć? Jeśli tak, to…
— Podręczyć? Ja? — zdziwił się; w momencie, kiedy zsunęłam się z krzesła, poczułam jego palce tuż nad łokciem. — Gdybyś na sekundę przestała histeryzować, zobaczyłabyś, że jedyne, co mną kieruje, to braterska miłość…
— Do rzeczy — przerwałam mu cichym warknięciem i jak najszybciej wykręciłam ramię z mocnego uścisku. — Przekazałeś ojcu to, o co cię prosiłam?
Przytaknął.
— Dobrze. Dziękuję — mruknęłam zaskoczona.
Tymczasem kilka stóp od nas uczniowie szaleli, próbując odgadnąć hasło.
— Demimoz! Demimoz! To jest demimoz! — ryczał Rosier.
— Głupiś! Od kiedy demimozy tak skaczą? To jest zając! — huknął Avery z drugiego końca klasy, ale Margaret nie przestawała potrząsać głową, coraz bardziej podenerwowana.
Przez kilkanaście minut w milczeniu obserwowaliśmy kalambury i kolejnych uczniów wychodzących na środek, skrzeczących, bulgocących i podrygujących; z każdym następnym odgadniętym stworzeniem wszyscy coraz bardziej się ośmielali i nawet Rowle raz na jakiś czas wyrywała się z jakimś hasłem, starając się zachować pozory opanowania. Po tym, jak napadłam na brata, zrobiło mi się niesamowicie głupio. Bardzo rzadko widywałam go pod wpływem alkoholu, ale wyraźnie lampka szampana i przeszmuglowana piersiówka z ognistą whisky potrafiły załagodzić jego paskudny charakter.
— Ojciec jest pozytywnie zaskoczony — odezwał się Sokaris i spojrzał na mnie z ukosa. Na widok moich rozchylonych ze zdumienia ust uśmiechnął się szelmowsko. — Naprawdę. Spodziewał się, że pod koniec roku pewnie napiszesz do niego z płaczem, żeby ci odpuścił… i pewnie by ci odpuścił. Uniosłaś się ambicją i chyba nie wyszło ci to na dobre, co?
Kolejna eksplozja śmiechów rozniosła klasę; ku uciesze wszystkich profesor Dumbledore całkiem przekonująco udawał hipogryfa, a Slughorn — rumiany jak jabłuszko i cały spocony — kiwał się na pufie, czkając i zanosząc się śmiechem. Przez cały wieczór nie wypuszczał z dłoni kieliszka z czerwonym winem, który chyba automatycznie się napełniał.
— Trudno — bąknęłam pod nosem, mile połechtana niezamierzonym komplementem Sokarisa. — Nie tylko ja mam zamiar popracować przez te wakacje. Riddle i Nott też już coś sobie załatwili, Travers od trzech lat przesadza u wujka jadowite tentakule, nawet Rowdy kręci się po klubie swojego ojca… Korona nie spadłaby ci z głowy, gdybyś też zakosztował ciężkiej pracy.
— Kosztowałem przez tydzień u Pringle’a, to mi wystarczy — odburknął niezadowolony. — A jeśli już mowa o Riddle’u…
Coś olbrzymiego i nieprzyjemnego przewróciło mi się w żołądku, lecz nie na dźwięk nazwiska Toma, a na widok miny Sokarisa. Zawadiacki uśmiech spełzł mu z warg, a rozluźnienie wyparowało wraz z kolejnym wybuchem radości po naszej części klasy — występ Rosiera ostatecznie przesądził o wygranej grupy Flitwicka, którego teraz rozentuzjazmowani Evan, Avery, Worple i Harkiss podrzucali pod sam sufit.
Bardzo szybko zerwałam się z krzesła.
— Nie chcę nic słyszeć na temat Riddle’a — syknęłam. Serce waliło mi w piersiach jak oszalałe. — Sokaris, ty masz jakąś obsesję na jego punkcie! NIE! Ani słowa na temat Riddle’a i reszty.
Sokaris wyglądał na porażonego moim wybuchem, choć dla każdego innego pozostał niezauważony; mierzyliśmy się przez moment wzrokiem, a wszystko powoli wracało do normy — ja się uspokajałam, brat odzyskiwał kolory na twarzy. Nie miałam pojęcia, do jakiego typu wymiany zdań by doszło, gdyby nie Nott, który zjawił się niczym duch z dwiema lampkami szampana.
— Wszystko gra?
— Tak, dziękuję — odparłam nieco zbyt stanowczo, nie spuszczając wzroku z Sokarisa. — Dobrze udawałeś bazyliszka, od razu zgadłam.
W zielonych oczach Ślizgona zaigrały niebezpieczne iskierki, kiedy przyjęłam kieliszek i odwróciłam się, żeby pójść za Nottem w kierunku Mulcibera i Rosiera. Kątem oka dostrzegłam, jak brat wstawał z krzesła, by podejść do narzeczonej; kiedy pojawił się Teodor, wściekłość natychmiast ze mnie wyparowała, ustępując miejsca obawom. Tym razem Sokaris nie planował w niczym namieszać. Nie, on ewidentnie zamierzał coś wywęszyć; zwracał się do mnie tym oleistym tonem tylko wtedy, kiedy miał w tym jakiś interes. Zadrżałam na samą myśl, że brat mógł coś podsłuchać i uznał, że kilka czarujących słówek wystarczy, abym pozwoliła się czytać jak otwarta księga. Gdzieś z tyłu głowy poczułam nieprzyjemne ukłucie — tamten doskonale zdawał sobie sprawę, co chciałam usłyszeć, tak byłam niedyskretna. Odłożyłam na gzyms kominka nietkniętego szampana i oparłam się plecami o ścianę, a słowa kolegów przelatywały mi przez uszy i nie zostawiały żadnego śladu w głowie.
— Widziałeś, jak Black hulała z tym gnojkiem z czwartej klasy? Kurwa, taka laleczka się z niej zrobiła…
— Co jest, Mulciber, już się nawaliłeś?
— …zjadłbym jeszcze tego szaszłyka z bakłażanem…
— Ej, a może by zaczarować tamtego skrzata tak, żeby skleiły mu się uszy?
— Kto ma różdżkę?
— O, grają twista, kto ze mną zatańczy? Hortus, zapraszam na parkiet!
Zareagowałam dopiero na dźwięk swojego nazwiska i lekkie szturchnięcie; Evan już podrygiwał w rytm Chubby’ego Checkera, rozchlapując resztkę swojego napoju na chłopaków i swoją szatę. Perspektywa tańca z żywiołowym i podchmielonym Rosierem natychmiast sprowadziła mnie na ziemię; potrząsnęłam głową i zaczęłam bełkotać jakieś niewyraźne przeprosiny, ale do Ślizgona nic nie docierało.
— No co to za czasy, kiedy młodzież podpiera ściany, a stare zgredy szaleją! — Z tłumu wyłonił się najpierw wielki brzuch Slughorna, a dopiero później cała reszta. Za jego plecami jakaś ogromna Puchonka (Cadwalder? Calderwaden?) walcowała z profesorem Flitwickiem, który ledwo sięgał jej do pasa. — Rosier, gdzie zgubiłeś pannę Davies? O, panna Hortus jeszcze nie uczyniła mi dziś tego zaszczytu… Nott, nie masz nic przeciwko?
Teodor zakrztusił się kremowym piwem.
— N-n-nie, o-oczywiście…
Zbyt sparaliżowana strachem, by cokolwiek powiedzieć czy zaprzeć się nogami, posłusznie podałam nauczycielowi rękę i ruszyłam za nim pomiędzy kręcących się uczniów; kątem oka dostrzegłam dynamicznie twistującego Dumbledore’a. Zażenowana i onieśmielona przez moment sztywno się kiwałam, próbując powstrzymać śmiech na widok pląsającego Slughorna, ale bardzo szybko dałam się ponieść. Okazało się, że gabaryty profesora ani trochę nie przeszkadzały mu w tańcu; poruszał się zręcznie i naturalnie, a robił przy tym tak dziwaczne miny, że nie mogłam przestać się uśmiechać. Na moment kompletnie zapomniałam o dziesiątkach oczu dookoła nas i o tym, co pomyśli sobie Sokaris i reszta — z takim partnerem trudno było poruszać się niezgrabnie. Zresztą Slughorn również zdawał się niczym nie przejmować, choć najbliższe pary musiały odskakiwać, by uniknąć bliższego kontaktu z jego ogromnym siedzeniem, którym wymachiwał jeszcze energiczniej niż brzuchem. Kawałek skończył się zdecydowanie zbyt szybko, a ja nawet nie zauważyłam, kiedy tuż przy nas zakręcił się Rosier.
— Od początku wysyłam panu sygnały, a pan bierze do tańca tylko dziewczyny! — poskarżył się głośno; był cały spocony i czerwony, a wzrok miał błędny, ale Mistrz Eliksirów wyglądał na równie podpitego, że nawet nie zwrócił na to uwagi. 
— Mój drogi chłopcze, zatańczymy, zatańczymy, tylko najpierw ustalimy, kto w parze będzie robił za kobietę — zachichotał i zanim odszedł z Hadrianną Bobbin, rzucił na pożegnanie: — Panno Hortus, byłem oczarowany.
Wciąż lekko dysząc, chwyciłam Evana za kołnierz i pociągnęłam z powrotem w stronę kominka, zanim chłopak palnął kolejną głupotę. Pod ścianą stała ściśnięta grupa marzeń: Mulciber i Nott, a zaraz po nas dołączył Avery z kopiatym talerzem skrzydełek w sosie — przód szaty miał już poplamiony, a tulipan, którego nosił w butonierce, wisiał żałośnie, zwiędły i pognieciony. 
— Gibki profesorek — zarechotał Francis, a chłopcy parsknęli w swoje puchary z piwem. — Założę się, Hortus, że pozycja Flitwicka została mocno… zachwiana
Po tańcu byłam spocona i rozgrzana, a uwaga Mulcibera sprawiła, że moje policzki zapłonęły żywym ogniem. Zdenerwowana i zakłopotana jednocześnie uderzyłam go nieznacznie w ramię, ale Ślizgoni ani myśleli przestać chichotać. Bardzo szybko poprawiłam wianek, który — jak się zorientowałam — przekrzywiony opadał niechlujnie na lewe ucho.
— Opanuj się — syknęłam, wachlując się energicznie dłonią. Kąciki ust wciąż drżały mi niekontrolowanie. — Wszyscy moglibyście się opanować, Rosier, ciebie też mam na myśli, wali od ciebie jak z gorzelni. Prefektowi nie wypada nadużywać alkoholu, a już tym bardziej na przyjęciu nauczyciela.
Ale tamten tylko machnął ręką.
— Iiitam, dobra… sam nauczyciel jest nieźle porobiony…
Rozważałam wycieczkę do stolika z napojami, nawet zaczęłam wytyczać trasę między szalejącymi parami, ale zanim zaproponowałam Teodorowi mrożony sok dyniowy, minął nas skrzat domowy ze srebrną tacą na głowie i grzecznie dygnął. Natychmiast porwałam wysoki, smukły kieliszek i — nie patrząc na zawartość — wypiłam szampana jednym haustem. Zupełnie nieelegancko. Nie przepadałam za bąbelkami, ale w obecnej sytuacji szampan smakował wyśmienicie — mrożony, cudownie orzeźwiający, słodki, ale z nutką cytrynowej kwaskowatości. W ramach zadośćuczynienia galanterii, z godnością przyjęłam od Notta chusteczkę i oddałam skrzatowi pustą lampkę.
Spodziewałam się, że o tej porze będę układać szczegółowy plan wymknięcia się z uroczystości, ale wskazówki zegara ustawiły się dokładnie na godzinie dwudziestej drugiej, a ja bawiłam się doskonale. Pozwoliłam pozytywnie się zaskoczyć, kiedy Teodor wyciągnął mnie na parkiet — okazało się, że Ślizgon był całkiem niezłym tancerzem; oczywiście zwinnością i znajomością kroków nie dorównywał profesorowi Slughornowi, lecz powoli przestałam żałować, że tegoroczne topienie Marzanny zdecydowałam się spędzić w towarzystwie kolegi. Głód tradycyjnie zapijałam piątym pucharkiem soku z dyni (w przeciwieństwie do chłopców nie pozwoliłam doprawić go tajemniczym specyfikiem Rosiera) i z przyjemnością obserwowałam tańczących. Bellatriks szczęśliwie przez całe przyjęcie trzymała się z daleka od nas. Tom zniknął tuż przed zabawą w kalambury i do tej pory nawet nie mignął mi w tłumie, Sokaris również gdzieś się zapodział, ale w klasie znalazło się sporo uczniów, o których mogliśmy poplotkować. Zwłaszcza że teraz, kiedy poza Flitwickiem, Dumbledore’em i samym gospodarzem wszyscy nauczyciele zdążyli się ulotnić, w lochach zapanowała prawdziwa swoboda.
— Twoja „partnerka” chyba trochę zbyt dobrze poznaje się z Hopkinsem — mruknęłam do Rosiera, szturchając go w żebra i wskazując na spore wybrzuszenie pod zasłoną, za którą zniknął blond warkocz Davies i ryżawa czupryna Gryfona.
— A, daj spokój, zabrałem ją, bo myślałem, że sobie potańczę, a ona cały czas paplała z tymi swoimi przyjaciółeczkami…
— Jak my teraz? — wtrącił Nott.
— To co innego, my poruszamy poważne tematy, a nie jakieś tam paznokietki, mandragory na pryszcze, dyrdymały… O, ale Black ma koślawy wianek, dopiero teraz zauważyłem…
— To ja go zrobiłam.
— Aaaach… nie, śliczny, śliczny, mam na myśli wianek Bobbin.
— Tamten też zrobiłam.
— Co ciekawego robicie?
Z tłumu wyłonił się Wilkes z kieliszkiem wina w jednej i ogromnym talerzem placków w drugiej ręce. Chłopcy natychmiast rzucili się na słodycze, więc i ja poczęstowałam się jednym owsianym ciasteczkiem; ignorowanie uporczywego burczenia w brzuchu stało się nie do zniesienia.
— To, co Wilkesy lubią najbardziej — odparł Avery pomiędzy dwoma ogromnymi kęsami ciasta z potwornie tłustą, kakaową masą. Zmuliło mnie na sam widok, zwłaszcza że popił je miodem. — Towarzysko podsumowujemy prezencje i szacujemy… eee… Obgadujemy hołotę.
— Aha. Widzieliście Riddle’a? Zniknęła mi papierośnica…
— I że niby on jest odpowiedzialny za to zniknięcie? — zdziwiłam się.
— Nie, ale Riddle pewnie wie, kto mi ją sprzątnął. To rodzinna pamiątka, dziadek mnie zabije, jak wrócę na lato bez niej… Niech no tylko znajdę tego skurwysyna, który mi ją podpierdolił, zatłukę…
— Sam ją gdzieś posiałeś i oskarżasz innych — wtrącił Avery i sięgnął po kolejny placek.
— Tam stoi, gada z Hortusem, przecież ich mijałeś — mruknął Nott, unosząc rękę z pucharkiem.
Powiodłam wzrokiem w kierunku, w którym wskazał. Oblał mnie zimny pot — dwójka Ślizgonów stała pod ścianą po drugiej stronie klasy, mniej więcej w połowie drogi do stołów z przekąskami; ani Tom, ani Sokaris zdawali się nie przejmować tańczącymi, tak byli pogrążeni w rozmowie. Po ich minach mogłam jasno wywnioskować, że nie wyglądało to na przyjacielską pogawędkę — Riddle słuchał ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i zmrużonymi oczami, a brat nawijał, żywo gestykulując. Poczułam chęć nadstawienia ucha i ucieczki jednocześnie, moje zaniepokojenie wystrzeliło poza skalę, ale zanim ktokolwiek zdążył to skomentować, Rosier wypalił:
— Idę ich podsłuchać i musielibyście mnie spetryfikować, żeby mnie powstrzymać.
— To chyba nie jest zbyt grzeczne — bąknęłam, zawstydzona, że jeszcze sekundę wcześniej sama aż skręcałam się z ciekawości. — Nie sądzę, by Tomowi spodobało się bycie podsłuchiwanym…
— Nie będziemy podsłuchiwać Toma, tylko twojego brata trolla — wciął się Mulciber. — Mam pomysł, podejdziemy tam z Rosierem i będziemy udawać, że tańczymy, tak usłyszymy…
— Mamy tańczyć razem? — przerwał mu oburzony Ślizgon, a w jego zaczerwienionych, szklanych oczach błysnęła odrobina rozsądku. — Rzeczywiście nie będzie to ani trochę podejrzane.
— Przypominam — wtrąciłam podniesionym głosem, kiedy wszyscy (łącznie z Evanem) zaczęli rechotać — że przed chwilą chciałeś tańczyć ze Slughornem.
Zrobiło się małe zamieszanie, a kiedy skrzat domowy pojawił się z kolejną tacą szampana, atmosfera rozluźniła się jeszcze bardziej. I całe szczęście, bo Tom i Sokaris najwidoczniej zakończyli rozmowę i odeszli od siebie, nadal wyraźnie spięci. Wolałam nie widzieć wyrazu twarzy Riddle’a, gdyby zmiarkował, że któryś z chłopców próbował podsłuchać, o czym mówił ze swoim arcywrogiem. Z ich starć nigdy nie wynikało nic dobrego; ostatnie nieomal skończyło się pojedynkiem w bibliotece i bolesnym laniem brata w kantorku Pringle’a, tak przynajmniej słyszałam. Mechanicznie wypiłam to, co zostało w moim kieliszku, a później — wciąż rozmyślając o Sokarisie i ignorując natarczywe pomruki kolegów — wkroczyłam z Nottem pomiędzy tańczących. Teraz, kiedy z nauczycieli migał nam tylko profesor Slughorn wywijający z mocno zaróżowioną i rozchichotaną panią Mortemore, zapanowała istna samowolka. Jak na każdej nauczycielskiej prywatce w okolicach dwudziestej trzeciej. Partnerka Rosiera już dawno ulotniła się ze swoim Gryfonem, a nieopodal drzwi kiwał się Ezdrasz — spocony i zielonkawy na twarzy. U większości uczennic z misternie plecionych wianków niewiele już pozostało, za to podłoga była usłana zdeptanymi kwiatkami i resztkami ciastek. Gramofon umilkł na moment, aby kolejna płyta z Elvisem mogła wskoczyć na miejsce poprzedniej. Wróciliśmy z Nottem pod nasz kominek, ale chłopcy gdzieś się ulotnili; przemknęło mi przez myśl, że może postanowili ruszyć śladem Riddle’a albo Sokarisa, zwłaszcza że jeden i drugi znów gdzieś zniknęli, ale zanim zdążyłam się naprawdę zmartwić, z kłębowiska barwnych szat wyłonił się rozpromieniony Mistrz Eliksirów. Kapelusik zsunął mu się z głowy i wisiał na plecach na naciągniętej wstążce, a nauczyciel przez moment rozglądał się dookoła, aż jego wzrok nie napotkał jedynych podpierających ściany.
— Nott, mój drogi chłopcze, bądź tak dobry i skoczy po coś do picia — zawołał tubalnie, klepiąc Teodora w ramię. — Marzanna utopiona, wiosna powitana z pompą. Oj, moja wątroba da mi popalić, jedna porcja żeberek za dużo…
Uśmiechnęłam się i uprzejmie przytaknęłam, zerkając na kołnierzyk szczodrze pochlapany winem; obawiałam się, że to nie przez tłuste potrawy profesor zapamięta jutrzejszy poranek. Korzystając z wyjątkowego stanu Mistrza Eliksirów, pozwoliłam sobie na śmielsze żarty. 
— Wspaniałe przyjęcie… i całe obchody, świetnie się bawimy. I co, dał się pan namówić Rosierowi na jakiś taniec? — zapytałam.
Slughorn parsknął śmiechem i zakręcił sobie wąsy na palcu.
— Chłopak bawi się chyba aż za dobrze, bo drugi raz nie próbował…
— Pan go zna, zawsze jest taki… zaangażowany — przerwałam mu szybko, zanim zwerbalizował to, o czym oboje myśleliśmy. Jedyne, czego teraz potrzebowaliśmy, to podejrzeń i uwagi skierowanej na prefekta upijającego się na nauczycielskim przyjęciu. Nigdy nie widziałam Toma wpadającego w szał, ale podejrzewałam, że taki brak kontroli nad Evanem mógłby być idealnym zapalnikiem. — I nic poza tym, może tylko trochę szampana… Mam na niego oko, panie profesorze.  
— Bardzo lojalnie, moje dziecko, ale Rosier dostał odznakę właśnie dlatego, żeby to on nauczył się mieć oko na innych… Och, dziękuję, Nott. — Sięgnął po kieliszek z mrożonym sokiem dyniowym i wyżłopał wszystko za jednym razem. Ja, nagle piekielnie zestresowana, wessałam maleńki łyczek, modląc się, by Teodor nie palnął jakiejś głupoty. On również nie wylewał tego wieczora za kołnierz. — Tak czy siak… Prenumerujesz Eliksirotwórstwo praktyczne? Nie? Nic dziwnego, cena za prenumeratę pozostawia wiele do życzenia, dwa galeony za numer to kwota z kosmosu, ale warto, zwłaszcza jeśli myślisz o karierze Mistrza Eliksirów, zdarzy im się wypuścić jakiś ciekawy artykuł, no i przede wszystkim są na bieżąco, cała masa przydatnych materiałów, przynajmniej dla ucznia… Dumbledore raz na jakiś czas coś im nadsyła, mnie też zdarzyło się tam napisać to i owo…
— Dziękuję, chętnie się zapoznam…
Nauczyciel zaczął klepać się po kieszeniach kamizelki i spodni; w końcu wyciągnął z jednej z nich pomiętą, wyraźnie używaną chusteczkę, stuknął w nią różdżką, a tamta zamieniła się w czystą kartkę pergaminu. Oboje z Nottem obserwowaliśmy go z jednakowym wyrazem konsternacji na twarzach. Jeszcze jedno skinienie różdżki, a na białej powierzchni pojawił się jakiś adres.
— Masz tu — Slughorn bez skrępowania wyciągnął ku mnie rękę z transmutowaną chusteczką — wyślij tam sowę od razu ze złotem, to jeszcze załapiesz się na numer z moim artykułem.
Zaśmiał się rubasznie, a ja z nieco kwaśnym uśmiechem przyjęłam karteczkę i wcisnęłam ją do kieszeni. Widziałam kątem oka, jak znudzony Teodor rozglądał się po sali, podczas gdy profesor opowiadał o badaniach, które prowadził nad veritaserum i wpływem ludzkiej psychiki na jego działanie. W przeciwieństwie do Notta uznałam to za bardzo interesujące, zwłaszcza że sama niejednokrotnie zastanawiałam się nad tym, dlaczego Ministerstwo Magii skreśliło eliksir prawdy z listy metod wykorzystywanych podczas przesłuchań.
— …oczywiście interesuję się tym od dawna, ale dopiero od sierpnia przysiadłem do badań — mówił. I choć twarz wciąż miał nienaturalnie zarumienioną, wyglądał na całkowicie trzeźwego. — Postawiłem hipotezę, że im większa siła umysłu… przejawiająca się chociażby odpornością na wpływy z zewnątrz, na przykład legilimencja, zaklęcia umysłu, zawładnięcie… tym większa odporność na działanie veritaserum. Przypuszcza się, że działa to również w przypadku innych eliksirów. Całej gamy eliksirów miłosnych, eliksiru rozpaczy czy na przykład Felix Felicis, ale ja skupiam się tylko na veritaserum.
— I co panu wyszło?
— Jeszcze nic, moja droga, jeszcze nic! — odparł, próbując przekrzyczeć Long Tall Sally huczącą z gramofonu. — Okazało się, że w pewnym wieku pogodzenie badań i pracy w szkole nie jest już takie proste… Znacznie bardziej fascynujące jest zafałszowanie, jakiemu ulegają niezrównoważeni psychicznie… czy chociażby pijani! Wyobraź sobie, drogie dziecko, że taki świr… przekonany o tym, że jest, dla przykładu, Jezusem… po zażyciu eliksiru prawdy faktycznie będzie opowiadał, że jest Jezusem! To zaskakujące, fascynujące wręcz! W przyszłości chciałbym rozszerzyć mój eksperyment i przebadać co najmniej kilku takich wariatów, ale okazuje się, że nawet z moimi znajomościami wydębienie zgody od ordynatora na urazach pozaklęciowych graniczy z cudem.
— Być może to problem natury etycznej…?
Nauczyciel parsknął udawanym śmiechem.
— Problem natury etycznej? Stary Hopkins ma tyle wspólnego z etyką, co Bykow… yhm, profesor Bykow z dobrą zabawą — prychnął. — Ich pacjenci są naeliksirowani do granic możliwości, nie mówiąc już o psychiatryku w Hastings… Tak po prawdzie to żaden szpital nie jest chętny współpracować z naukowcami spoza ich towarzystwa. Musisz być zatrudniona albo fora ze dwora! Wyobraź sobie, drogie dziecko, że dwa lata temu odrzucili podanie Dumbledore’a. Dumbledore’a! Miał ochotę przyjrzeć się ich skrzatom, już w Hogwarcie zgromadził całkiem sporą grupę kontrolną… No, ale tak to jest. Wszystko zinwigilowane, ot, co! Nawet w świecie naukowców! Mężczyźni mają nie lada problem, a co dopiero czarownice… Ale może wasze pokolenie będzie mniej zepsute… No popatrz, popatrz, na jakie to tematy przyszło nam rozmawiać… Mamy się dobrze bawić, a nie zamartwiać! No, już, dzieciaki, do tańca, do tańca!
Jeszcze raz zarechotał, zakołysał się w takt muzyki i odszedł, by ogrzać innych swoim blaskiem. Choć ja chętnie posłuchałabym jeszcze wynurzeń profesora, Teodorowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, zwłaszcza że w naszym pobliżu znów zamajaczył Sokaris, a gramofon wypluł płytę z szybkimi utworami i połknął kolejną, otwieraną przez powolną nutę Paula and Pauli. Poczułam się maksymalnie niekomfortowo, kiedy ręce Notta spoczęły na mojej talii; nie wiedząc, co zrobić z rękami, oparłam je na jego ramionach. Wmawiałam sobie, że wcale nie próbowałam zwiększyć dystansu między nami, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego tak parzył mnie dotyk faktury brunatnego surduta. Pewnie dlatego, że z nich wszystkich to Teodora darzyłam najbardziej siostrzanym uczuciem i każdy niejednoznaczny gest powodował na moim grzbiecie nieprzyjemne dreszcze. Zniesmaczona prawie wzdrygnęłam się na wizję siebie i Sokarisa w dokładnie takim samym położeniu. Stopy spuchły mi w eleganckich butach, a nogi zaczęły boleć od tańca, przez cały wieczór usiadłam tylko na moment, kiedy wszyscy grali w kalambury — profesor zawsze celowo usuwał z klasy wszystkie krzesła i ławki, chyba że wymagała ich jakaś gra. Dlatego obiecałam sobie, że kiedy numer się skończy, podziękuję koledze za wspólną zabawę i wrócę do dormitorium. Wyobraziłam sobie siebie zdejmującą obcasy i poczułam jeszcze większy ucisk.
Zanim rozpoczął się kolejny Elvis i jego Always on my mind, gramofon się zakrztusił. Najwyraźniej i on miał już dość w kółko powtarzanych tych samych piosenek, ale przypuszczałam, że będzie musiał przemęczyć się jeszcze co najmniej godzinę, zanim wszyscy się rozejdą. Do tej pory poza nauczycielami zniknęło zaledwie kilku starszych uczniów, którzy pewnie zaszyli się gdzieś w innych nieużywanych klasach albo składzikach na miotły, by po swojemu celebrować pierwszy dzień wiosny.
— Dziękuję, było naprawdę miło — powiedziałam z uśmiechem, delikatnie odsuwając się od Teodora.
— Ale jak to, już chcesz iść? Daj spokój, to Elvis! Zabawa dopiero się rozkręca…!
— Nie, ja naprawdę…
— Jakim cudem nie dostąpiłem dziś tego zaszczytu? Poza tym Nott ma rację, zabawa dopiero się rozkręca.
Na te słowa coś nieprzyjemnie skręciło mi się w żołądku. Nie musiałam się odwracać — ułamek sekundy później Riddle stał obok Teodora, z tym swoim firmowym, nieprzeniknionym wyrazem twarzy, jedynie kąciki ust miał lekko uniesione. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że z oczu pałała mu czysta złośliwość, a to oznaczało kolejną rozmowę.
— Właściwie miałam już wracać do dormitorium — odparłam cicho.
— Proszę. — Tak oleiście podłego tonu nie powstydziłby się nawet Sokaris. — Zobaczysz, tylko jedna piosenka.
Przelotne spojrzenie na Notta wystarczyło, aby niechętnie się wycofał, zabierając ze sobą całą moją asertywność. Nie musiałam spoglądać na Toma, by przekonać się, w jakim był humorze; bez pytania przyciągnął mnie do siebie, a ja poczułam w jego magicznej aurze narastające zadowolenie. Satysfakcję, która paliła bardziej od gniewu. Znalazłam się w czymś dziesięć razy gorszym, niż gdybym wpadła w uścisk diabelskich sideł — wystarczyło, że oplótł mnie ramionami, bym nie chciała ich opuścić, gdyby naprawdę chodziło mu tylko o taniec. Ale przecież nie mogło, bo nie widziałam, by Riddle kiedykolwiek tańczył. Walczyłam ze ściśniętym gardłem i oczekiwałam na jego słowa jak na wyrok, przyciskając policzek do jego piersi, jakby to miało sprawić, że wytrwam w spokoju, ale on nic nie mówił, tylko prowadził w irytującym milczeniu. I w momencie, gdy zaczęłam wierzyć, że wmówiłam sobie ten cały spisek, dłoń na moich plecach stwardniała. 
— To ja podpuściłem twojego brata. Wyznałem mu kilka bolesnych szczegółów naszej relacji, a on postanowił przekazać to Rowdy’emu. — Poczułam na czole lekkie muśnięcie jego warg. — Tamtego wieczora również.
Potrzebowałam chwili, żeby dotarło do mnie to, co usłyszałam. Cała krew odpłynęła mi z twarzy, kawałek staroświeckiej marynarki, który w tej chwili stanowił cały obraz przed moimi oczami, zniknął za chmarą czarnych plam.
— Dlaczego… dlaczego teraz…? — udało mi się wykrztusić.
— Bo nie zrobisz mi tu żadnej sceny — odparł beztrosko, a kiedy uniosłam wzrok, spostrzegłam upiornie łagodny, czarujący wyraz na jego twarzy. — Wszystko po to, żebyśmy byli razem. Uśmiechaj się, cała sfera patrzy.
Odepchnął mnie i obrócił, a ja posłusznie wykonałam piruet, nie czując nóg, zamiast muzyki słysząc jedynie postępujące dudnienie. W głowie miałam pustkę i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że naprawdę, naprawdę próbowałam zmusić odrętwiałe mięśnie do uśmiechu, choć w oczach już zaczynały zbierać się łzy. Zamrugałam, ale pieczenie nie ustało, a wstrząsający sens tego, co usłyszałam, całkowicie odebrał mi kontrolę nad ciałem. Absurd tej sytuacji wytrącił mnie z równowagi i obawiałam się, że gdy w klasie na moment znów zapadnie cisza, gdy tylko gramofon zamilknie, już nic nie utrzyma mnie przy zdrowych zmysłach, nawet pewne dłonie Toma. Doświadczyłam przerażającego uczucia fruwania w powietrzu, w miejscu, gdzie wcześniej widziałam twarz Riddle’a, pojawiła się jeszcze jeden czarny punkt. Cała klasa, tańczące pary, wszystko w mroczkach, wszystko w czarnych plamach, które — nie wiedzieć kiedy — przybrały barwę czerwieni. Znów byłam w łazience i zamiast Toma miałam przed sobą zakrwawiony odpływ. Karłowate paskudztwo znikające po naciśnięciu spłuczki. I nagle wszystko ustało, Elvis się skończył, a ja — sparaliżowana i wytrącona z równowagi — powróciłam do ciała. I nic się nie stało. Nie eksplodowałam. Po prostu wyślizgnęłam się z subtelnego uścisku i wyszłam na chwiejnych nogach, po omacku, ocierając się i wpadając na ludzi. W momencie, gdy przekroczyłam próg i znalazłam się na korytarzu, zderzyłam się ze ścianą chłodu i wilgoci.
Przebudziłam się, jakby ktoś wymierzył mi policzek.
Przebudziłam się, ale wciąż byłam w lochach. Z twarzą mokrą od łez, zdrętwiałymi, lodowatymi dłońmi i wściekłym potworem w żołądku, któremu już niewiele brakowało, by wydostać się na zewnątrz. Mieszanina przerażenia, furii i rozgoryczenia wybuchła. Gdzieś z tyłu wciąż grała muzyka, dziwacznie zniekształcona przez echo, niemal demoniczna. W panice, roztrzęsiona, prawie na oślep rzuciłam się korytarzem w stronę dormitorium.
To wszystko jego wina! To wszystko on zrobił!
Mówiłam, mówiłam, że to jego wina! Od początku wszystko zaplanował.
Nie, to twoja wina…
Moja wina…
Mogłam się domyślić, że to wszystko on. Dręczył mnie
celowo.
Nas dręczył…
— Zaraz, zaraz, a ty gdzie?
Mocne szarpnięcie. Żelazna klamra, która zacisnęła się boleśnie na moim ramieniu, okazała się ręką Toma. Obrócił mnie i z całej siły uderzył o ścianę, aż na moment straciłam dech. Przez łzy spostrzegłam jedynie rozmazane, czerwone błyśnięcie w oczach Riddle’a.
— Znów uciekasz? — syczał prowokująco. — Taka z ciebie Ślizgonka? Nic, tylko dramatyzujesz i uciekasz!
— Czy to wszystko… zabawa u Notta, to wszystko między nami… to było ukartowane? — zapytałam drżącym głosem.
Dygotałam tak niekontrolowanie, że ledwo mogłam ustać na nogach, ale on nawet się nie poruszył. Staliśmy tak jakiś czas, wpatrując się w siebie nawzajem — ja dyszałam i trzęsłam się jak osika, on uparcie milczał, a rozjuszony potwór coraz zacieklej szarpał moje wnętrzności.
— Zaplanowałeś to wszystko? Manipulowałeś mną, nami wszystkimi…? Zrobiłeś to? Odpowiadaj!
— Nie nazwałbym tego manipulacją, w końcu sama poddałaś się mojej woli…
Wystarczył jeden uśmiech. Nie na ustach. W oczach. I zanim się spostrzegłam, ręka sama wzięła zamach, rozległo się siarczyste plaśnięcie, a ułamek sekundy później spostrzegłam Toma z tym samym złośliwym wyrazem twarzy, trzymającego się za szybko czerwieniejący policzek. Kąciki ust Riddle’a znów zadrgały, a kiedy odpowiedział, głos miał w zupełności opanowany, prawie rozbawiony.
— Niech ci będzie, zasłużyłem na jeden raz. Ale dobrze ci radzę, nie rób tego więcej.
Nie dotarła do mnie ani połowa tego, co powiedział.
— Jesteś… potworem — wykrztusiłam roztrzęsiona. — Wykorzystałeś mnie i próbujesz wmówić, że to moja wina… To… to…!
Tym razem bez skrępowania parsknął śmiechem.
— Dramatyzujesz — oświadczył, prostując się. — I przestań usprawiedliwiać swoją słabość moim manipulatorstwem.
Poszedł sobie. Tak po prostu sobie poszedł, wsuwając ręce do kieszeni, a ja nie mogłam się ruszyć, sparaliżowana szokiem. Nadmiar przeżyć tłumionych przez ostatnie miesiące przelał się w momencie, kiedy moje odczucia zostały podsumowane tym jednym słowem, którego nie mogłam zdzierżyć. Ogarnięty furią potwór zerwał pęta i rzucił się, by go pożreć.
— RIDDLE! — ryknęłam w zaślepieniu, aż zapiekło mnie w gardle. Skoczyłam do przodu, zanim tamten zdążył się odwrócić; waliłam na oślep jak w amoku, nie bacząc na palący ból. Tym razem to Tom wylądował na ścianie. Nie, nie na ścianie. Uderzył plecami o drzwi i wpadł w mrok pomiędzy miotły i wiaderka, a ja za nim. Okładałam go gdzie popadnie, wyrzucając z siebie wszystko, całą padlinę. — Moją… moją słabość?! J-jak… jak śmiesz mówić mi o słabości… kiedy to ja musiałam to wszystko znieść…! To ja musiałam… spuścić… spuścić w kiblu twoje dziecko… P-prawie umarłam, żebyś ty mógł się zabawić…!
Wciągnął mnie do środka i próbował przytrzymać, słyszałam, że coś szeptał, ale do mnie to nie docierało, byłam jak zahipnotyzowana i myślałam tylko o tym, żeby sprawić ból. Mieszanina łez i włosów przysłoniła mi widok. Młóciłam ramionami na oślep, drapałam, odpychałam, rozsierdzona i cała zaryczana, przeklinając i szlochając jednocześnie. Byle tylko nie pozwolić się objąć. Nie wyobrażałam sobie końca tej histerii — trwała i trwała, a złość i rozżalenie nie ustępowały, dopóki ktoś znów mną nie szarpnął. Tym razem poleciałam do tyłu i o mało nie wylądowałam na podłodze. Jeszcze jedno szarpnięcie, soczyste przekleństwo i głuche łupnięcie. Błyskawicznie zgarnęłam włosy z oczu i spostrzegłam Riddle’a przyciskającego rękę do twarzy i Teodora trzymającego się za pokaleczone kłykcie; pięść wciąż miał gotową do uderzenia. Przerażona, w zasadzie instynktownie skoczyłam między nich z szeroko rozłożonymi ramionami.
— Boże, Nott… Jezu, Tom, nie bij go… — wydusiłam z siebie. 
Riddle łypnął na Ślizgona sponad stulonej dłoni, na której widniały już czerwone ślady; nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam, kiedy usta rozciągnęły mu się w uśmiechu, a oczy błysnęły złowrogo. Jego twarz płonęła.
— Nie zamierzam — odpowiedział przez nos. Choć nadal trochę dyszał, brzmiał na wyraźnie rozbawionego. Opuścił rękę i doznałam prawdziwego wstrząsu, widząc go z nienaturalnie przekrzywionym nosem i krwią na obnażonych zębach. — A ty, Nott, chyba nie zapomniałeś, wobec kogo masz być lojalny?
— Nie zapomniałem — odparł buntowniczo. — I tak na przyszłość…
Wtrąciłam się, zanim powiedział o słowo za dużo.
— Nott, d-daj spokój, daj spokój…
Cała w nerwach szturchnęłam Toma kilka razy, w nosie mając jego wcześniejsze groźby i ostrzeżenia. Chciałam jak najszybciej zniknąć, zanim ktoś przypadkowo na nas natrafi; oblałam się zimnym potem, kiedy wyobraziłam sobie, co powiedziałby profesor Slughorn, gdyby zastał mnie w towarzystwie wzburzonego Teodora i Riddle’a z poobijaną twarzą. We trójkę niemal przemknęliśmy przez korytarz, a potem przez opustoszały salon; podczas drogi do pokoju wspólnego — wciąż rozdygotana i pełna obaw — zastanawiałam się, co teraz kotłowało się w głowie Toma. Nie musiałam go dotykać, by wyczuć, że był cały napięty. Wciąż nie mogłam otrząsnąć się z tego, co usłyszałam i zobaczyłam, a poczucie kompletnego odrealnienia pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy znaleźliśmy się w nagrzanym, przytulnym dormitorium. Przed wejściem do sypialni chłopców zatrzymałam się gwałtownie i chwyciłam Teodora za rękaw.
— Zostań tu na chwilę — powiedziałam cicho. Za moimi plecami rozległo się głośne trzaśnięcie. — Wszystko jest pod kontrolą.
Nott skrzywił się i już otwierał usta, ale ja ani myślałam go słuchać. Jak najszybciej odwróciłam się na pięcie i również zniknęłam za drzwiami. Pierwszy raz darowałam sobie kurtuazje i bez pukania wparowałam do przedostatniej sypialni; każde z pięciu łóżek wciąż było porządnie zaścielone — wszyscy szóstoklasiści z Domu Węża bez wyjątku należeli do Klubu Ślimaka i najwyraźniej żaden nie myślał jeszcze o powrocie. Toma również nie zastałam, ale namierzyłam go już przy wejściu. Bez słowa przekroczyłam próg otwartej łazienki, sięgając do wąskiej kieszeni po różdżkę. Karteczka od profesora Slughorna upadła na podłogę. 
— Pozwól, że ja to…
— Wyjdź stąd. Sam to zrobię, nie potrzebuję niczyjej łaski — niemal wypluł te słowa, zdyszany i rozdrażniony, ale odłożył mydło i odwrócił się od umywalki.
— Może i nie — mruknęłam sucho, unosząc różdżkę. Padałam z nóg. — Po prostu się nie ruszaj. Ty zawsze wszystko zrobisz lepiej, ale w tym to ja mam trochę więcej doświadczenia. Dzięki tobie. — Riddle z łatwością pohamował skrzywienie, kiedy nos z cichym chrupnięciem wrócił na swoje miejsce. Jeszcze jedno zaklęcie i różdżka wessała całą zaschniętą krew z twarzy. — Gotowe. Znów jesteś piękny i bez skazy, możesz powrócić do knucia, manipulowania i wykorzystywania.
Podniosłam kartkę od profesora i odwróciłam się, by odejść, ale Riddle był szybszy — wyprostował się i natychmiast zagrodził mi drogę. Musiałam odetchnąć i zacisnąć usta, żeby uspokoić potwora, który znowu zaczął podnosić łeb i węszyć. Chciałam tylko upewnić się, że wszystko w porządku, tylko tyle, a potem iść, pójść sobie, zostawić Toma tak, jak sobie tego życzył, ale on chwycił mnie za przedramię i zmierzył tym wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, jakby głęboko się zastanawiał, jak ukarać tego krnąbrnego dzieciaka. Jak gdyby ten dzieciak nie przeżył dość, by nareszcie zasłużyć na spokój.  
Znów zachciało mi się płakać.
— Nie przewidziałem tego — odezwał się w końcu, a powiedział to tak poważnie, bez najmniejszego cienia kpiny na świeżo naprawionej twarzy, że łzy same pociekły mi po policzkach.
— Ty? — zapytałam łamiącym się głosem. — Ty czegoś nie przewidziałeś?
Absurdalne. Miałam ochotę się roześmiać, choć ogromna gula nie mogła przestać rosnąć mi w gardle, a podbródek nieustannie drżał. Tymczasem Tom pozostawał niezmiennie opanowany.
— Wbrew temu, co myślisz, nie jestem Bogiem.
Nie wiedzieć czemu, prawie natychmiast się rozkleiłam, a sekundę później, potwierdzając jego słowa o słabości, łkałam mu bezgłośnie w marynarkę. Pierwszy raz doświadczyłam oczyszczającej mocy płaczu — pomimo tuszu płynącego po twarzy i wyraźnego zniecierpliwienia w powietrzu. Tom nienawidził łez. Być może dlatego poza ulgą pojawiła się kropla satysfakcji — niech i jemu będzie niewygodnie, niech pocierpi, podszeptywało. Mimo wszystko łagodna dłoń przesuwała się automatycznie po moich włosach — w górę i w dół, w górę i w dół, niemal uspokajająco, a ja w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że znów dawałam się mamić. I choć w środku na powrót coś krzyczało, domagało się asertywności, było mi zbyt ciepło i błogo, by się poruszyć, dlatego trwaliśmy tak przez całą wieczność, aż po łzach nie został ślad. 
— Ile jeszcze razy będę przez ciebie cierpieć? — odezwałam się.
Jego ręka nie przestawała sunąć po moich włosach.
— To zależy od ciebie.
Milczałam przez chwilę i starałam się zebrać myśli, nie odrywając policzka od jego ramienia. Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Musiałam to widzieć, musiałam widzieć, co się w nich działo.
— Ukarzesz Notta, prawda? — spytałam obojętnie. — Nie podarujesz mu tego. 
Nie odpowiedział, jedynie ostatni raz odgarnął mi włosy z twarzy, a był przy tym tak dokładny, jakby sporządzał łatwopalny eliksir.
— Proszę, nie bądź dla niego za srogi.
Tak. Tak musiało być.
Żaden występek nie może pozostać bez kary.
Chyba że to występek Riddle’a.
Wyszłam od niego, nie mówiąc ani słowa, względnie spokojna i pogodzona z faktami. Czułam, że to nie koniec, że jeszcze nieraz zapłaczę przed snem na wspomnienie tamtej makabrycznej nocy, ale wraz z prawdą nadszedł czas na przeżycie żałoby. Pomimo potwornego zmęczenia już dawno nie miałam tak trzeźwego umysłu. Nie wiedziałam, która mogła być godzina i czy Ślizgoni zdążyli przenieść się z przyjęcia do dormitorium, dopóki nie znalazłam się w salonie; musiałam zmrużyć oczy, bo w pokoju wspólnym panowała nienaturalna jak na tę porę jasność. Niektórzy w istocie wrócili, ale ani myśleli kłaść się spać — Rowle skądś zdobył całą zgrzewkę piwa kremowego, a stojąca przy kominku ława aż uginała się od kradzionych smakołyków; niektórzy powychodzili ze swoich sypialni i — w piżamach i szlafrokach — dołączyli do balangi, popijając sok i częstując się od Rowdy’ego ciastkami.
— Victoria…! No co ty, płakałaś?
Teodor natychmiast podniósł się z miejsca, ewidentnie zaniepokojony. Nie odpowiedziałam, tylko zapadłam się w głębokim fotelu jak najdalej od prywatki przy kominku. Ogarnęła mnie rozkoszna lekkość i aż westchnęłam z zadowoleniem, kiedy zrzuciłam niewygodne obcasy.
— Płakałaś? — napierał. Sam przysiadł na brzeżku styranego pufa, miętosząc poszetkę. — Płakałaś.
Zdjęłam z głowy pognieciony, oklapnięty wianek i rzuciłam go na stolik do kawy. Miałam ochotę zostać tu na zawsze, a przynajmniej do rana, byle tylko nie musieć znowu wstawać i, nie daj Boże, myśleć. W tej chwili nawet perspektywa rozłamu w naszej grupie nie robiła na mnie wrażenia.
— Nott, przepraszam cię, pomyliłeś się — odparłam, naiwnie licząc, że to wystarczy, ale Teodor nieustępliwie zmrużył oczy, więc dodałam: — Nie powinieneś bić Toma, źle zrozumiałeś… Proszę cię, przeproś go.
Na to chłopak zaśmiał się w głos.
— Żartujesz. Źle zrozumiałem?
— Tak, źle zrozumiałeś. To była po prostu… różnica poglądów — skłamałam, ale tamten wciąż nie wyglądał na przekonanego. Westchnęłam ciężko i nagle zdałam sobie sprawę, że i ja siedziałam sztywno wyprostowana. — Teodor, naprawdę… Ostatnio trochę… nie panuję nad sobą, ale teraz to się zmieni. Naprawdę. To była moja wina. Po prostu go przeproś i, proszę, nie mów reszcie. Lepiej, żeby to pozostało między nami. Proszę, zrób to dla mnie. Jeszcze raz dziękuję za wieczór i… i za wszystko. Dobranoc.
Uśmiechnęłam się, zgarnęłam ze stołu wianek, pożegnałam się i odeszłam w kierunku korytarza prowadzącego do sypialni Ślizgonek. Czułam na plecach świdrujący wzrok Notta; wiedziałam, że go nie przekonałam, nawet się o to nie starałam. Chciałam jedynie pozostawić po sobie dobre wrażenie i, nie wiedzieć czemu, usprawiedliwić tego dupka, który zapewne wylegiwał się teraz na łóżku, zadowolony, że wszystko poszło po jego myśli.
A cichy głosik z tyłu głowy zanosił się śmiechem. 
Oto wkroczyłyśmy na wyższy poziom naiwności! Wiesz, że jesteś manipulowana, a i tak się na to godzisz! Czy można być głupszym?
Bardzo chciałam się z tym nie zgodzić, ale byłam zbyt zmęczona na szukanie argumentów, więc przytaknęłam pod nosem, zanim przekręciłam wężową gałkę. W pokoju panował całkowity mrok, a zasłony wkoło łóżka Dafne zastałam zaciągnięte. Niemal po omacku, przyświecając sobie różdżką, odnalazłam koszulę nocną i zamknęłam się w łazience. Stanęłam przed lustrem i z przez jakiś czas przyglądałam się martwo swojemu dramatycznemu odbiciu, nie mogąc zmotywować się do zdjęcia sukienki i wejścia pod prysznic. Włosy powymykały mi się z koka, a tapir oklapł i teraz miałam na szczycie głowy coś, co przypominało rozpłaszczoną bułkę. Oczy przekrwione od płaczu zrobiły się jeszcze bardziej czerwone po dłuższej chwili szorowania całej twarzy mydłem, lecz na górnej i dolnej powiece i tak pozostała delikatna, szara powłoczka z tuszu, której nie szło domyć. Powyciągałam z fryzury tyle zwiędłych płatków, ile zdołałam, ale strumień gorącej wody wypłukał ich jeszcze co najmniej dwa razy tyle. Nie mogłam uwierzyć, że za moment położę się spać. Ten wieczór zdawał się nie mieć końca, przypominał jakiś surrealistyczny koszmar, ale wiedziałam, że z tego już się nie obudzę. Obawiałam się poranka. Tego, jak potoczy się rozmowa Toma z Nottem, kogo zastanę na śniadaniu przy stole, w jakich będą nastrojach… a najbardziej tego, co dalej z Riddle’em. Prawdopodobnie to była ułuda, ale wyraźnie czułam, że pierwszy raz tylko ode mnie zależało, czy to wszystko skończyło się tam, w jego sypialni. Nie chciałam o tym myśleć. Nie chciałam podejmować tej decyzji, choć rozsądek podpowiadał, że powinnam natychmiast odciąć się od jego toksycznej osobowości.
Ale czy te wszystkie głupstwa, których dopuszczałam się przez ostatnie tygodnie, nie powodował jego brak? Czyżby to nie Tom tak źle na mnie wpływał, a moja samotność? Przypomniałam sobie ten moment, kiedy trzymaliśmy się tylko we dwoje, a następnie te wszystkie lata, gdy nasze grono rosło w oczach — miałam tylko ich. A raczej tylko jego, bo nikt inny nie rozumiał mnie tak, jak on. Wchodząc pod kołdrę, bardzo chciałam wierzyć, że Riddle był po prostu biednym, bardzo zagubionym człowiekiem.
Nie musisz go przed sobą tłumaczyć. Od początku go winiłaś, wszystko jest na miejscu.
A jej od początku nie chciałaś. Ucieszyłaś się, że umarła.
Nie udawaj, że było inaczej.

Następnego ranka przy śniadaniu nic nie wskazywało na to, aby ktokolwiek poza naszą trójką dowiedział się o zajściu na korytarzu. Tom z Nottem wyglądali na zupełnie rozluźnionych, tak że zaczęłam się zastanawiać, czy Riddle odegrał się na koledze, czy jeszcze postanowił przetrzymać go w niepewności, udając słodkie przebaczenie. Automatycznie zerknęłam na stół prezydialny: profesor Slughorn o dziwo zjawił się dziś w Wielkiej Sali. Zwykle po zabawach długo odsypiał, a nas zaszczycał dopiero na obiedzie, lecz w poniedziałek nie mógł sobie pozwolić na leniuchowanie.
— Przypomnijcie mi, czyj to był pomysł?
Pojawił się Rosier w krzywo zapiętej koszuli i z wczorajszymi włosami, które teraz wisiały mu strąkami po obu stronach twarzy. Wyjątkowo zapuchniętej twarzy. Uśmiechnęłam się zjadliwie na ten widok.
— Twój — odparłam śmiało, krojąc jabłko na ćwiartki. — Tuszę, że następnym razem pomyślisz, zanim przeszmuglujesz na spotkanie jakiś nielegalny alkohol. Jabłuszko?
Evan — bladozielony i skiśnięty — grzecznie podziękował i poodsuwał wszystkie mięsne potrawy, zanim zajął miejsce pomiędzy Malfoyem i Crabbe’em. W tym samym momencie na tle ultramarynowych chmur pojawiła się brunatno-szara chmara, ochlapując wszystkich kropelkami wody. Najwyraźniej w nocy padało. Z nadzieją śledziłam sowy, które zaczęły krążyć nad stołem Ślizgonów, ale tym razem dostałam jedynie Proroka Codziennego. Niezadowolona włożyłam knuta do małej sakiewki i rozłożyłam gazetę; Nott standardowo porwał stronę z wróżbami. Do tej pory dostałam odpowiedź na zaledwie dwa z pół tuzina listów, które wysłałam do potencjalnych miejsc pracy. I w każdym potrzebowali albo praktykantów po owutemach, albo kogoś na minimum pół roku. Od kiedy Sokaris bezczelnie wypomniał mi wesele z Ivy, codziennie przeglądałam ogłoszenia i zaczęłam dochodzić do wniosku, że łatwiej było znaleźć bogatego męża niż pracę dla ucznia na dwa miesiące.
— Te, Hortus, a stary nie może ci czegoś załatwić? — bąknął Yaxley i zaczął mieszać w filiżance herbaty, elegancko odciągając najmniejszy palec.
— Właśnie w tym rzecz: chcę zrobić to samodzielnie — mruknęłam, zakreślając ogłoszenia dotyczące pielęgnacji sów i pracy w sortowni Proroka Codziennego. — To nie może być aż takie trudne… A jednak! Mam wrażenie… oświećcie mnie, jeśli się mylę… że zleceniodawca widzi nazwisko dzieciaka ze sfery i wydaje mu się, że nie będzie pracował. Ale ja chcę pracować! Przyjmę cokolwiek!
— Jesteś…
— Zdesperowana, wiem — warknęłam, wyrwałam Nottowi gazetę z ręki, schowałam wszystko do torby i wyprostowałam się. — Idę do sowiarni, może tym razem mi się uda… w co wątpię.
Wstałam, pozostawiając na talerzyku nietknięte jabłko, a za mną kilku chłopców, wycierając usta chusteczkami i żując ostatnie kęsy śniadania. Do dzwonka został jeszcze niecały kwadrans. Choć niebo wciąż zasnute było ciemniejszymi chmurami, większość zaczarowanego sufitu zapowiadała przepiękny poniedziałek, który — nieusatysfakcjonowana — zamierzałam wykorzystać na siedzenie w klasie. Stanęliśmy w ogonku przy dębowych drzwiach; w topieniu Marzanny uczestniczyła zaledwie garstka uczniów, ale ze strzępów rozmów już zdążyłam wychwycić, że ewenementem wczorajszego wieczora okazała się odważna kreacja profesora Dumbledore’a i plotki, jakoby pod koniec zabawy ktoś zwymiotował na skrzata. Pierwsza myśl, jaka mnie nawiedziła: oby nie chodziło o Rosiera.
— Mam sprawę — usłyszałam i niemal w tym samym momencie czyjaś delikatna dłoń musnęła moje ramię.
Odskoczyłam, następując na szatę Mulcibera. Już otwierałam usta, by zwrócić bratu uwagę na niegrzeczne czajenie się, kiedy tuż obok zamajaczył Tom, a zaraz potem poczułam jego rękę pełznącą przez całą długość moich pleców. Odniosłam nieprzyjemne wrażenie bycia pilnowaną, dlatego dyskretnie odsunęłam dłoń i skinęłam na Sokarisa.
— Dobrze, ale szybko, śpieszę się do sowiarni — syknęłam, kiedy odeszliśmy trochę na bok. — Wczoraj miałeś cały wieczór, o co chodzi?
— Jesteś ślepa czy głupia? Próbowałem z tobą porozmawiać, ale te… te hieny… Dobra, poczekaj! — Odetchnął głęboko, choć dostrzegalnie niemal wyłaził ze skóry, żeby zripostować moje prowokujące spojrzenie. — Chciałem cię tylko poinformować, kochana siostrzyczko, że Riddle o wszystkim mi powiedział. Wiem wszystko, dlaczego wycofałaś się ze ślubu z Rowdym. I co, nie boli cię ten brak lojalności?
Słuchałam tego ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami i uniesionymi brwiami, choć w środku coś nieprzyjemnie przewaliło mi się w żołądku. Nawet uśmiechnęłam się pod nosem — Sokaris już dawno nie wyglądał na tak rozemocjonowanego. Ostatni raz chyba wtedy, kiedy pobiegł na skargę do profesora Dippeta.
— Bardziej boli mnie perspektywa utknięcia w małżeństwie, które unieszczęśliwi nas oboje — odrzekłam spokojnie. — Z całą pewnością nie wiesz wszystkiego. Cieszę się… naprawdę się cieszę, że tobie udało się znaleźć dobrą partię z naszego środowiska, która chce cię poślubić, ale ja nie zamierzam dać się zdominować męskiej władzy. Nie i już. Teraz idę do pracy, późnej na studia i będę sama o sobie stanowiła. Do zobaczenia.
Odwróciłam się i pewnym krokiem odeszłam w kierunku holu; przy wyjściu już się przerzedziło. Wciąż nieco się trzęsłam, ale nie były to złe dreszcze. Przebiegłam przez salę wejściową cała uskrzydlona — pierwszy raz tak naprawdę postawiłam się bratu. Sama. Bez niczyjego wsparcia. Nawet nie próbowałam hamować uśmiechu; cały czas miałam w głowie wytrzeszczone w zdumieniu oczy brata. Aż chciało mi się śpiewać. I w tej beczce miodu znalazła się tylko odrobina dziegciu — gdyby nie Sokaris, Tomowi nawet nie przyszłoby do głowy, żeby się przyznać.

~*~

Nie wiem, kiedy ogarnę kolejny rozdział, obiecałam sobie, że będę betować dopiero wtedy, kiedy opublikuję coś nowego (chcę się pozbyć tego posta z grudnia, który uświadamia mi, jakie mam opóźnienia). Dedykacja dla Nadine. ;*
Wierszyk o Marzannie pochodzi z tej strony: klik.

47 komentarzy:

  1. ~Claudia
    1 sierpnia 2009 o 15:27

    Tak, końcówka daje do myślenia, ale dla mnie był zbyt melancholijny ten rozdział. Brakowało mi krwi, morza krwi xD Dobra świruję już od tego Hannibala, nie zwracaj na to uwagi. Po prostu znalazłam sobie idola, a jeszcze w młodości był seksowny więc do końca mi odwaliło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 sierpnia 2009 o 15:44
      Będzie morze krwi, ale jeszcze nie teraz xD A to, że był melacholijny… hmmm, nie wiem xD

      Usuń
  2. ~Cam.
    1 sierpnia 2009 o 15:28

    Niezły rozdział, chociaż powoli ich wszystkich robi mi się żal. Jednak widać, że ta ich pseudo miłość powoli zaczęła wygasać. Cóż, zobaczymy, jak to dalej pójdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 sierpnia 2009 o 15:46
      Miłość Toma i Victorii, czy Toma i Belli? xD

      Usuń
  3. anusha2@op.pl
    1 sierpnia 2009 o 16:19

    No, rzeczywiście dużo tajemnic. xD Wkleiłam Twój avek na mój blog. Nareszcie Bella sobie uświadomiła że Tom nie jest jej… ^^ {po-voldemorcie}

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 sierpnia 2009 o 16:37
      Dziękuję xD No, Victoria też jest trochę naiwna, jeśli myśli, że Riddle na prawdę ją kocha. On jej raczej potrzebuje, skoro wygadał się jej o swoich planach, może ją nawet lubi… ale o miłości z jego strony jeszcze nie mogę mówić xD

      Usuń
    2. ~anusha2@op.pl
      1 sierpnia 2009 o 21:28

      No ja myslę xD Jeszcze być nam tu wygadała zakończenie i co by było? xD

      Usuń
    3. 2 sierpnia 2009 o 20:41
      Nie musiałąbym już prowadzić tego bloga xD Ale nie dam Wam tej satysfajkcji, nadal będę wszystkich męczyć moimi rozdziałami, aż do epilogu xD

      Usuń
    4. ~anusha2@op.pl
      2 sierpnia 2009 o 21:07

      haha, plenujesz tyle rozdziałów ile jest na ‚Siostrzenicy…’? xD

      Usuń
    5. 2 sierpnia 2009 o 23:07
      Bez przesady, ale może… xD Kto wie xD

      Usuń
    6. ~anusha2@op.pl
      2 sierpnia 2009 o 23:53

      Właśnie, kto tam wie…. xD

      Usuń
  4. ~Olka
    2 sierpnia 2009 o 00:01

    Fajny rozdział.Fajny masz avatar…….Zakończenie jest zaskakujące.Ciekawe kto wchodził do lasu? Czekam na nową notkę.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 sierpnia 2009 o 20:44
      Dumbledore poszedł na randkę z Dippetem xD

      Usuń
  5. ~carmen37
    2 sierpnia 2009 o 23:21

    no tą poradnią psychologiczną to mnie złamałaś. turlałam się z e śmiechu po łóżku jak głupia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 sierpnia 2009 o 08:10
      A wyobrażasz sobie Voldka na takiej sesji? xD

      Usuń
    2. ~carmen37
      11 sierpnia 2009 o 19:51

      no pewnie. puka Voldemort. Sophie odpowiada proszę.Wchodzi Voldek. O, cześć wuju – mówi pani psycholog i podchodzi do pacjenta. – Co panu dolega? – Jak widzę mugola, muszę go zabić. Mam problemy z samokontrolą.

      Usuń
  6. ~Zuza
    3 sierpnia 2009 o 00:16

    hmm.. wiesz.. niie wiem co napisać . ;//

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Lazur.
    3 sierpnia 2009 o 09:48

    Tak myślałam, że tom jej naprawdę nie kocha! ;PP haha! xDRozdział ciekawy i zaskakujący. : )) bossko! ;dd czekam, mam nadzieję że niedługo na nową notkę. ;-**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 sierpnia 2009 o 10:29
      No pewnie… a kogo Voldemort na pawdę pokochał? xD

      Usuń
  8. izuniaa22@op.pl
    3 sierpnia 2009 o 19:46

    No, no, rzeczywiście: Jedna Wielka Tajemnica!Ej ej, przerywać w takim momencie!xDAle notka świetna.Pozdrawiam ;******Lady Sensitive

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 sierpnia 2009 o 10:42
      Kiedy przerywam w takim momencie, zachęcam ludzie do czytania xD Ale to też budzi napiętą atmosferę xD

      Usuń
  9. ineskryszen@autograf.pl
    4 sierpnia 2009 o 22:42

    Nie powiem, uwielbiasz robić tajemnice ze swoich opowiadań. xD A końcówka jest szczególnie tajemnicza. Wybacz, że wcześniej nie skomentowałam, ale jakoś zapomniałam. No proszę, Bella nie jest gówniarą? Miło to usłyszeć. Albo raczej przeczytać. xDA ja, nie powiem, czekam na coś nowego na SS. ;))Nadine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 5 sierpnia 2009 o 08:31
      Dam coś na SS, ale nie dziś. Nie wiem, czy mogę w ogóle coś dać, bo jak tylko coś zrobie z internetem, to się komp od razu wiesza, więc się streszczam xD

      Usuń
    2. ~Nadine
      5 sierpnia 2009 o 13:06

      Więc ja będę czekać tak wiernie, jak wierny jest Barty Voldemortowi. xD Powiedzmy, że tej nocy z Sophie nie było. ;p

      Usuń
    3. 6 sierpnia 2009 o 08:33
      No to czekaj xD Jest na co xD

      Usuń
  10. ~Amanda
    5 sierpnia 2009 o 12:17

    Hej! No cóż wkurzająca ta końcówka. Bardzo pragnę by ona i Tom się już zeszli, szczerze powiedziawszy. Mogłabyś mi to załatwić na zlecenie? xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6 sierpnia 2009 o 08:34
      Mogłabym, może Cię wcisnę w mój grafik… xD Powiedzmy tak… na 15 sierpnia? Albo 25 września? xD

      Usuń
    2. ~Amanda
      9 sierpnia 2009 o 21:55

      Dla mnie bomba ;). Kurka kiedy następny rozdział? Nie mogę się doczekać. Jak tak dalej pójdzie to spryskam Cię przeterminowanym płynem do mycia okien. Pośpiesz się więc xD.

      Usuń
    3. 10 sierpnia 2009 o 04:42
      Właśnie idę na pielgrzymkę, zaraz się będę ubierać, więc za 4 dni, czyli 14, albo 15 xD Sierpnia oczywiście xD

      Usuń
  11. ~Nadine
    5 sierpnia 2009 o 14:00

    Czyżby dedyk był dla mnie? Niemożliwe xd. No, ale sprawdziłam podpisy i wszystko się zgadza… Wow… Więc zrobi sobie horkruksa na pocieszenie… fajnie :) ale dalej nie wiadomo czy Tomuś ją kocha xd. Może więcej się wyjaśni w Zakazanym Lesie :) … pozdrawiam :) (i dzięki :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6 sierpnia 2009 o 08:35
      O ile to jest Tom. Bo jeśli to np Nick, to natychmiast ją rozwali xD

      Usuń
  12. andziaa131@buziaczek.pl
    9 sierpnia 2009 o 20:41

    Nowy rozdział ww.dark-lady-s.blog.onet.plSerdecznie zapraszam xD. / Eles.

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Fryz
    11 sierpnia 2009 o 21:58

    Chcesz znać opinię innych? Wejdź na http://ostre-oceny.blog.onet.pl i zgłoś się do oceny.PozdrawiamFryz

    OdpowiedzUsuń
  14. ostreoceny@op.pl
    11 sierpnia 2009 o 22:00

    Zgłoś się do Claire do oceny na http://www.ostre-oceny.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  15. ~Daze
    12 sierpnia 2009 o 11:24

    Dokładnie wczoraj stwierdziłam, że przecież każdy ma takie gorsze dni, albo wstaje lewą nogą, więc zastanowiłam się co mi poprawia humor. Otworzyłam gazetkę i przeczytałam kolumnę z dowcipami. Wtedy mnie olśniło. Postanowiłam codziennie rano dodawać dowcipy na bloga Liding.blog.onet.pl Źle wstałaś, nie chce Ci się żyć? Koniecznie zajrzyj, nuż to poprawi Ci humor, bo właśnie na tym mi zależy.Pozdrawiam.Daze

    OdpowiedzUsuń
  16. ~linosk0czka
    13 sierpnia 2009 o 10:54

    U mnie rozdział pierwszy pt. ,,Tajemnica Borgina” Zapraszam do czytania i wyrażenia swojej opinii ;)sluga-czarnego-pana

    OdpowiedzUsuń
  17. ~xdd
    13 sierpnia 2009 o 11:26

    Kiedy dodasz nową notkę, `kochana`? ;>avantar extra. xD czekam. ;PP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 sierpnia 2009 o 20:38
      Hmmm, postaram się albo jutro albo w sobotę, bo dziś wróciłam z pielgrzymki, tak mnie nogi bolą, że aż siedzieć nie dam rady xD

      Usuń
    2. O, a ja idę na pielgrzymkę w tę niedzielę :D
      Ciekawe, czy znowu będzie tak, jak rok temu, że dodasz rozdział, kiedy będę w jej środku i nie będę miała jak go przeczytać XD

      Jestem górnikiem, odkopuję wątki sprzed dziewięciu lat :D

      Usuń
    3. Oj, nie wiem, mam dopiero nieco ponad 10k słów, jeszcze trochę mi zostało. Chociaż ja bardzo lubię taki upał, mój laptok nie za bardzo i staram się go nie przegrzewać. XD

      Usuń
  18. Pielgrzymka akurat się skończyła, więc też może być :)

    Oczywiście jak zwykle musiałaś mnie koszmarnie zaskoczyć XD Teraz jest mi wręcz głupio, że wcześniej zakładałam Toma i Bellę - chyba zbyt wiele pamięci o starej wersji. Moje wrażenia ograniczają się prawdopodobnie do tego jednego wielkiego zaskoczenia; bo znów wszystko poszło całkiem inaczej niż się spodziewałam, a także do zachwytu nad tym jakie to wszystko fajne i ludzkie. Chyba właśnie to podoba mi się najbardziej w twoich tekstach, że są tak wspaniale realistyczne i pięknie oddają czas i kulturę w jakich się dzieją. Topienie marzanny rzeczywiście miało swój słowiański klimat, jestem tylko ciekawa, czy robiłaś do niego research, czy może oparłaś na własnych doświadczeniach :D. Bardzo się też zaczęłam zżywać z tymi chłopakami, którzy na początku byli w sumie tylko nazwiskami - jak u Rowling - i nieszczególnie zwracałam na nich uwagę, a teraz każdy z nich ma w mojej wyobraźni swoją indywidualną postać i charakter, wystarczy, że przeczytam "Rosier" i już podświadomie widzę tego c-z-ł-o-w-i-e-k-a. Swoją drogą, bardzo rozczulająca scena z kwiatami, rzeczywiście na chwilę przerwałam czytanie i się zaczęłam zastanawiać nad ich przyszłością. I nad tym, jak to Victoria rozmyślała, jak reagował na nią biedny Slughorn.

    Ostatnia scena z Tomem była bardzo dynamiczna i emocjonująca, szkoda tylko, że Victoria przerwała Nottowi, bo z chęcią dowiedziałabym się, co takiego miał do powiedzenia swojemu "Panu" XD Muszę jednak przyznać, że manipulacje Toma wywołały mętlik też w mojej głowie, bo już w pewnym momencie naprawdę nie wiedziałam, co było zaplanowane, a co nie, co było elementem planu, co było odegrane... Zaczęłam nawet wątpić w to, czy Toma w końcu w jakiś sposób dotknęła śmierć tego dziecka, bo w rozdziale 12 wydawał się tym kompletnie nie przejmować, a z drugiej strony skoro twierdzi, że tego nie przewidział... to w takim razie co planował, jeżeli Katy by się urodziła?

    Jeszcze chyba nie wspominałam też o tym, jak ciekawie prowadzony jest wątek anoreksji Victorii, który w poprzedniej wersji wyskakiwał nagle i od czapy, a tutaj rzeczywiście istnieje i rozwija się od samego początku. I ta druga osobowość w jej głowie. Trochę creepy.

    Tak to jest z betowaniem, że jak człowiek się już przyzwyczai i wczuje w historię młodych Tomów i Bellatrixów to teraz będzie musiał się szybko przestawić na realia całkowicie inne XD
    Ale rozumiem irytację z powodu grudnia, ja często przeżywam coś podobnego.

    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłam rok temu o tej porze, właśnie Facebook wyświetlił mi wspomnienie. Niestety w tym roku wypadło mi trochę zdjęć i musiałam zrezygnować z pielgrzymki. <3
      Tak, robiłam risercz do obchodów Marzanny (głównie dlatego, że w swoim życiu obchodziłam je tylko raz na początku podstawówki i niewiele z tego pamiętam), ale użyłam tylko najprostszego źródła - Wikipedii. Nie chciałam wprowadzać tu nic więcej, bo pisząc o tym, musiałam trochę myśleć jak Slughorn, który traktował topienie Marzanny (jak powiedział bodajże Mulciber) totalnie powierzchownie. Zdaję sobie sprawę z tego, że zrobiłam z niego większego ekscentryka, niż Rowling przedstawia go nam w HP6, ale wydaje mi się, że w młodości mógł być albo dużo bardziej stonowany i zdziwaczał na starość, albo jeszcze większym dziwakiem, a na starość mógł już nie mieć siły lub po prostu mu się odechciało. Ale im dłużej o nim piszę, tym bardziej go uwielbiam i cieszę się, że zmieniłam pierwotną wersję, w której wykreowałam go na negatywną postać.
      To, jak było naprawdę z zamiarami Toma, zostawiam czytelnikom do rozkmin. XD A co do poprzednich rozdziałów, to po prostu zgonuję, przeglądając je przed pisaniem od nowa, znalazłam w nich nawet młodego Hagrida, którego nie omieszkam tu jeszcze wsadzić. Zdaję sobie sprawę, że Hagrid pojawił się jako gajowy prawdopodobnie już po odejściu Toma z Hogwartu, ale nie mogę się oprzeć ich konfrontacji. XD

      Usuń
    2. Ja wędrowałam drugi rok z Legnicką :) 10 dni

      Ależ twój Slughorn jest jak najbardziej genialny :D Bardzo charakterny, wzruszył mnie z tym zapewnieniem Victorii, że zawsze może do niego przyjść.

      O tak, nad zamiarami Toma mam wiele rozkmin, ale z chęcią poznałabym też twoją wersję tych wydarzeń XD
      A na tego Hagrida czekam, to zapewne będzie niesamowicie ciekawe :D

      Usuń
    3. O, jeszcze apropos zdjęć, to ci też muszę powiedzieć, że od czasu do czasu śledzę twojego Instagrama - tak nieformalnie, bo nie mam na nim konta - i jestem zachwycona :D Uwielbiam te twoje awangardowe sesje, zawsze mają w sobie coś takiego "innego".

      Usuń
    4. Ojej, bardzo dziękuję, strasznie się cieszę. <3

      Usuń
  19. Czesc Frozenko!

    Czy ja juz nie wspominałam jak bardzo nie znoszę Victorii? Tak? To się powtórzę. Jak ona mnie irytuje i to jej zakłamanie przed samą sobą i udawanie porządnej, troskliwej czy koleżeńskiej. Nawet jeśli ma przejawy tych cech, to gasną w obliczu Riddle'a. Wszystko w oka mgnieniu niweczy byle by przypodobać się jemu. Byle by zabłysnąć w jego oczach, a za razem się podporządkować, bo kto jak nie ona wiecznie powtarza jak mantrę: będzie tak jak ty chcesz?
    Pierwszy raz w życiu zdarza mi się nie lubieć głównej postaci XD To pewno jest związane właśnie z jej nie szczerością wobec siebie samej i typowemu pantoflowaniu się. Bo o ile próbuje, lub myśli, że robi coś dla siebie, tak na prawdę robi dla Toma. Zawsze i wszędzie.
    Tak samo jej słowa wypowiedziane do Sokarisa są najprawdziwszym fałszem (wiem taki oksymoron) bo wcale nie zamierza być niezależną. A juz na pewno nie wolną od męskiej ręki, bo gdzie ona tam i Tom. Nie jako towarzysz, a władca.

    Biedny Nott. Mam nadzieje, ze nie oberwie za mocno od Riddle'a! Chciał jedynie stanąć w obronie koleżanki, może i sympatii, a za to nie można go winić. Tylko co to obchodzi Marvolo? Przeciw jego nieskazitelnej facjaty nie można tknąć (tak swoja droga gdy przed oczami mam twarz Riddle'a z filmu, gdy wynosiło ciało Marty uważam,że jest szpetny, a Victoria ma tandetny gust twierdzac, iż jest przystojny) hahha.

    Znalazłam w tekście parę literowek, a tak poza tym to jak zawsze cud miód malina XD

    Ps. Szkoda, ze nie masz czasu(chęci?) odpisać na jakikolwiek komentarz :(
    Moze kiedys
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń