12 grudnia 2012

Rozdział 73

         W domu rodziców spędziłam jeszcze kilka tygodni. Z dnia na dzień czułam się coraz lepiej, po prostu wracałam do zdrowia. Zivit była dla mnie dużą podporą, lecz więcej znaczyła dla mnie jej dyskrecja. Ani matka, ani ojciec nie wiedzieli o moich problemach. Coraz częściej jednak myślałam o odwiedzinach Sokarisa. Przez te ostatnie tygodnie zdałam sobie sprawę z tego, jak moja rodzina jest krucha. Z mojego punktu widzenia żyli w ciągłym niebezpieczeństwie. Śmierć czyhała na nich na każdym kroku. A ja tak bardzo bałam się, że ich stracę...
Tego dnia udałam się z Zivit na długą przechadzkę po ulicy Pokątnej. Moje serce biło mocno z radości, kiedy mijałam miejsca, w których często bywałam... Sklep Borgina i Burkesa nie zmienił się prawie w ogóle. Przynajmniej z zewnątrz; obawiałam się wejść do środka, właściciel mógł mnie rozpoznać.
Na obiad udałyśmy się do Dziurawego Kotła. Nie było tam tłumów, w zwyczajny czwartek o godzinie piętnastej czarodzieje i czarownice pracowali. Grzebiąc widelcem w swoim talerzu z ziemniakami i stekiem, myślami byłam w zupełnie innym miejscu. Zivit przyglądała mi się z niepokojem, żując powoli sałatkę z utartej marchewki. W końcu zapytała:
- O czym myślisz?
- Chciałabym coś zrobić, zanim wrócę do Egiptu - westchnęłam unosząc nieco wzrok. - Bardzo chciałabym udać się do Hogsmeade. Zobaczyć te miejsca, które odwiedzałam za młodu, ujrzeć z oddali Hogwart. Wiem, że to niezwykle niebezpieczne, lecz mogłabym zaryzykować. Ostatnio prawie nic nie dzieje się w moim życiu. Egzystuję w gnijącej nudzie, boję się, że w końcu tak mnie pochłonie, że już nigdy się nie obudzę.
Zivit uśmiechnęła się zachęcająco, a ja w duchu już się ucieszyłam, bo wiedziałam, co chciała powiedzieć.
- Chętnie zobaczyłam ten Hogwart - rzekła, a jej wielkie oczy zalśniły entuzjazmem. - Mogłabym polecieć tam z tobą?
- Będę zachwycona.

*

         Jak postanowiłyśmy, tak zrobiłyśmy. Oczywiście musiałam się do tego przygotować. Całkowita zmiana wyglądu nie była trudna, aczkolwiek nieco pracochłonna. Kiedy byłyśmy już gotowe do drogi, po prostu teleportowałyśmy się.
Pojawiłyśmy się po środku jednej z uliczek w wiosce. Pogoda była ładna i ciepła, słońce grzało mocno, pieszcząc skórę delikatnymi promieniami, niebo urzekało gładkim błękitem. Był piątek, więc uczniowie spędzali ten czas w szkole. Nie mogłam powstrzymać promiennego uśmiechu, który rozciągnął moje usta na widok znajomych miejsc. Darzyłam je takim sentymentem. W oddali majaczył ciemny zarys Hogwartu. Coś ścisnęło mnie za serce, gdy ujrzałam już prawie zapomniany zamek. Byłam tak blisko miejsca, w którym tyle przeżyłam... Zrobiłam wszystko, aby tamte czasy wróciły. Wszystko.
Siostra chwyciła mnie za rękę.
- Piękny - mruknęła, patrząc na zamek. - Mama opowiadała mi dużo o Hogwarcie, ale nigdy tu nie byłam.
- Nawet nie wiesz, co straciłaś - powiedziałam i oderwałam wzrok od szkoły. Do głowy wpadł mi głupi, lecz nieodparty pomysł. Po prostu musiałam go zrealizować. - Chodź.
Pociągnęłam ją w kierunku lasu, który łączył się z Zakazanym Lasem. Chciałam podejść tak blisko zamku, jak się tylko dało. Znów poczuć ten charakterystyczny, tajemniczy czar.
Przez las przedzierałyśmy się przez nieco ponad pół godziny, ciągnąc za sobą siostrę, nie zważając na drobne ranki, skaleczenia i otarcia. Nie miałam pojęcia, w którym szłam kierunku, lecz brnęłam uparcie do przodu, pragnąc już ujrzeć te praktycznie zapomniane błonia. W końcu zaczęło się przejaśniać, drzewa rosły coraz rzadziej. Mogłam już zobaczyć oświetlone mocno przez gorące, letnie promienie słońca szkolne trawniki. Podbiegłam bliżej i schowałam się w gęstych zaroślach. Zivit przycupnęła obok mnie, wyciągając szyję, aby móc zobaczyć jak najwięcej. Musiała być chyba pora obiadowa albo jakaś dłuższa przerwa, gdyż uczniowie tłumnie oblegali błonia, ciesząc się z ciepłych dni, szybko zbliżających się wakacji i wolnego czasu. Poczułam, jak coś przewraca mi się w żołądku, a jakaś silna dłoń obleczona w żelazną rękawicę chwyta za serce. Nawet się nie zorientowałam, że po policzkach spłynęły mi łzy. Tak bardzo zatęskniłam za tym miejscem i czasami, w których żyłam w Hogwarcie, że ból rozdzierający duszę wydał mi się wręcz namacalny. Zivit nie odezwała się do mnie ani słowem. Po prostu zrozumiała. Uścisnęła mocno moją dłoń i spojrzała w stronę zamku. Wyglądał majestatycznie, a ja już prawie zapomniałam, że panowała tu tak magiczna atmosfera, jak nigdzie na świecie. Był dla mnie pierwszym i prawdziwym domem. Mniemam, że wielu uczniów przede mną i po mnie czuło do Hogwartu to samo. Nie mogłam się im jednak dziwić. Serce załomotało mi dziwnie, kiedy pomyślałam, że jednym z uczniów wygrzewających się na błoniach był Harry Potter. Ten, który  rozbił moją rodzinę i zniszczył mi życie. Poczułam do niego tak przerażającą nienawiść, że zapragnęłam wtargnąć na szkolne błonia i zamordować. Rozszarpać. Dłonie zadrżały mi, musiałam więc zacisnąć je na kolanach.
- Dżahmes, wracajmy już  - szepnęła Zivit. Spojrzałam na nią. Jej błyszczące, szmaragdowozielone oczy patrzyły na mnie z taką stanowczością, że musiałam jej ulec. Trzymając się za ręce, odwróciłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę przeciwną do zamku. Posmutniałam. Wiedziałam jednak, że tak się stanie, zbyt dużo tu było wspomnień, zbyt dużo tłumionych od dawna emocji...

         Nie zabawiłam długo w Londynie. Po powrocie z Hogsmeade pozostałam w domu rodzinnym jeszcze przez pełne trzy dni, natomiast dnia czwartego, zanim wzeszło słońce, po prostu zniknęłam, jakbym nigdy tu nie przebywała. Nie lubiłam pożegnań, na samą myśl o tym moje serce krwawiło. W planach miałam jeszcze wizytę u jednej osoby. Sokarisa nie widziałam od tylu lat, że kiedy o tym myślałam, czułam, jak wnętrzności skręcają mi się ze zdenerwowania. Bałam się, że wyrzuci mnie z domu lub zwymyśla... Nie słyszałam nigdy, aby popierał Czarnego Pana, choć miał podobne poglądy. Jak każdy Ślizgon nienawidził szlam i mugoli.
Leciałam, nie zważając na chłód poranka i pęd kąsającego twarz powiewu. Moje myśli biegały gdzieś dookoła starszego brata i jego domniemanej reakcji na moją wizytę. Mimo że droga do dworu Sokarisa była naprawdę długa, dla mnie minęła zaskakująco szybko. Być może powodem było wcześniejsze przyzwyczajenie mojego organizmu do podróży. Już z daleka spostrzegłam rezydencję. Piękną, starą i majestatyczną. Wylądowałam tuż przed drzwiami wejściowymi, na szczycie kamiennych schodów i załomotałam mocno miedzianą kołatką. Musiałam poczekać jakiś czas, aż mi otworzono. W drzwiach ujrzałam Ivy. Na najświętszych bogów, jak ona się postarzała... Gdy tylko mnie poznała, zrobiła wielkie oczy. Wciąż miała jasne włosy i lśniące, wielkie oczy, lecz twarz wyglądała o wiele doroślej i poważniej. Teraz była prawdziwą panią tego dworu. Jej suknia była prosta, elegancka, uszyta z modrego jedwabiu, długie blond włosy uczesane miała w klasyczny kok.
- Victoria...! Sokarisie, mogę cię prosić|? - zawołała. Jego kroki rozbrzmiały echem w obszernym holu. Na widok brata uśmiechnęłam się, mimo że widok jego twarzy zszokował mnie jeszcze bardziej niż Ivy.
- Dżahmes, mój Boże, jakaś ty... egipska! - w jego głosie zabrzmiała najprawdziwsza radość. Rzuciłam się mu w objęcia, uśmiechając się szeroko. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak będą wyglądać nasze relacje. Kilkanaście lat temu przecież nie mogliśmy na siebie patrzeć, a dziś cieszyliśmy się na swój widok.
Ivy zamknęła za mną drzwi, wziąć bardzo zadziwiona, a nawet nieco przerażona. Wiedziałam, o czym myślała. Miała świadomość tego, kim byłam i to ją onieśmielało.
- Co cię do nas sprowadza? - zapytał Sokaris, kiedy usiedliśmy już w salonie, a jego żona podała herbatę. - Niesamowicie wyglądasz, ty... ty w ogóle się nie zmieniłaś, a przecież minęło tyle lat...
Spuściłam na chwilę wzrok i zaśmiałam się cicho, skromnie. Chyba nie oczekiwał, że powiem mu prawdę. W moi życiu już tak się działo, iż mówienie kłamstw należało do codziennego rytmu.
- Och, to nic takiego. Ty też wyglądasz świetnie - odparłam.
Prawda jednak była taka, że włosy mu się przerzedziły, dookoła oczu pojawiły się zmarszczki, a twarz nieco sflaczała. Był jednak tak przystojny, jak wiele lat temu, pod tym względem nic się nie zmienił.
- Nie kontaktowałaś się z nikim od tak dawna... ja wiem, że nie czujesz się zbyt... po tym, co się stało... - kontynuował, zerkając na mnie ostrożnie i bawiąc się filiżanką ze złotym uszkiem.
- Przepraszam. Nie chciałem się narzucać, poza tym minęło tyle lat, a ja wciąż nie potrafię odnaleźć swojego miejsca na świecie - odparłam pokrótce i westchnęłam ciężko. - Nie rozmawiajmy już o tym. Opowiedz mi, co u was? Słyszałam od matki, że macie bardzo zdolnego syna.
- Tak, teraz jest w Hogwarcie. Jesteśmy z niego bardzo dumni - potwierdziła gorliwie Ivy. - A ty...?
Sokaris szturchnął ją lekko, dyskretnie w ramię i rzucił miażdżące spojrzenie, więc jego żona zamknęła usta i spojrzała gdzieś w bok. Jej nietakt nie sprawił mi jednak bólu. Uśmiechnęłam się lekko i przemówiłam:
- A ja wciąż cieszę się wolnością... cóż, najwyraźniej bogowie tego dla mnie chcieli.
Nie potrafiłam opanować jeszcze jednego, cichego westchnienia. Bardzo chciałam utrzymać na ustach ten radosny uśmiech, którym powitałam w drzwiach brata, lecz wydało mi się to niemożliwe.
- Jesteś szczęśliwa, żyjąc na odludziu, w takiej samotności? - spytał po chwili milczenia Sokaris. - Przecież otacza cię tam tylko piach i nicość.
- Lubię te miejsca. Poza tym mam do towarzystwa całe mnóstwo osób. Jest mi tam całkiem wygodnie. Tak naprawdę takie prawie całkowite odizolowanie dobrze mi robi. Nie każdy lubi takie życie.
Upiłam mały łyk herbaty i uśmiechnęłam się ciepło, aby utwierdzić go w tym przekonaniu. Przez długą chwilę nie odzywaliśmy się, każdy pogrążony we własnych myślach. Gdy tak milczeliśmy, dyskretnie przyglądałam się Ivy i Sokarisowi. Oboje byli tak wytworni i piękni, że wydawali się być dobrze dobranym małżeństwem. Z pewnością musieli się bardzo kochać, choć nie okazywali sobie tego przy innych. Byli także bardzo chłodni. Ich syn musiał być swoim ojcem w miniaturze, zawsze idealny i wyniosły. Nie tylko z charakteru i zachowania, lecz z wyglądu również. Nad wielkim, marmurowym kominkiem wisiał portret Antefa. Jego blada, szlachetna, ostra twarz była pełna arystokratycznego  wdzięku, ciemne włosy zaczesane miał do tyłu, a lodowate, szarobłękitne oczy przysłonięte były do połowy powiekami w geście nieskrywanej ignorancji. Musiał być niezwykle rozpieszczonym, młodym królewiczem o przerośniętym ego i przedziwnych poglądach. Nie byłam pewna, czy mogłabym go polubić. Rodzice jednak musieli go uwielbiać, zwłaszcza matka. Ujrzałam jego maleńki, czarno-biały portrecik umieszczony w srebrnej broszce przytwierdzonej do jej śnieżnobiałego, koronkowego kołnierzyka. Nie wywołało to we mnie żadnych negatywnych emocji, wręcz przeciwnie. Gdybym ja miała dziecko, zapewne czyniłabym podobnie do Ivy. Rozpieszczałabym je i kochała bezwarunkowo.
Wyglądało na to, że rodzina Sokarisa była typową rodziną arystokratyczną, o sztywnych zasadach i chłodnym podejściu do innych ludzi. Ja nigdy nie traktowałam ich z przesadną wyższością i byłam do nich pokojowo nastawiona. Przynajmniej zazwyczaj. Ich czystość krwi też była ważna, to oczywiste, ale człowiek pozostaje człowiekiem bez względu na to, czy jest mugolem, czy arystokratą. Wolałam nie wypowiadać się na tematy związane z takiego rodzaju poglądami, moje zdanie zatrzymywałam tylko dla siebie. Nikogo zresztą nie obchodziło, co myślę, liczyły się czyny. Intencje odczytują bogowie, ludzie zaś - uczynki. Ta odwieczna zasada niezmiennie funkcjonowała w społeczeństwie nie tylko czarowników i czarownic, ale i zwykłych niemagicznych obywateli. Już dawno przestało się liczyć serce, teraz każdy ma na uwadze dłonie, którym wszyscy przyglądają się z taką uwagą, że gdyby wzrok mógł parzyć, przepaliłby je na wylot. Niewiele osób pozostało, dla których bardziej istotne od tego, co się robi, liczy się to, co się myśli. Ludzie w dzisiejszych czasach są skażeni, naturalne zasady moralne zostały wypaczone z ich umysłów i serc. Coraz bardziej przypominają zwierzęta, dążące do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Za nic mają etykę i bogów. Bez znaczenia jest, jaką religię wyznaje, przecież ważne jest, aby w coś wierzyć. Jeśli nie ma się nad sobą nikogo, żadnego autorytetu, w końcu człowiek sam dla siebie staje się bogiem. Zaczyna narzucać innym swoje zdanie. A najgorzej się dzieje, kiedy zyskuje zwolenników, którzy czczą go i utwierdzają w tym przekonaniu. Że jest wszechmocny i nieomylny... to brzmi znajomo.

~*~

         Znowu nieco krócej, ale przynajmniej rozdział nieco wcześniej. Uczyniłam plan najbliższych rozdziałów i muszę Was rzec, że do powrotu Voldemorta pozostało naprawdę niewiele czasu. A co za tym idzie, i bitwa o Hogwart zbliża się nieubłagalnie.
Mamy dziś tak charakterystyczną i wyjątkową datę, że aż zaczynałam się zastanawiać, czy dzisiaj wszyscy nie zginiemy, hehe xD

Dedykacja dla Caitlin :* 

11 komentarzy:

  1. ~Areti
    12 grudnia 2012 o 23:34

    Rozdział świetny! Nie mogłam się go doczekać ;)Widzę, że jest zaliczona data z godziną ;PPozdrawiam,Areti ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 grudnia 2012 o 15:36
      Hahaha, specjalnie sobie godzinę ustawiłam xD To takie gimbazowe, musiałam to uczynić hahahaha xD

      Usuń
  2. ~Enigmatyczna
    13 grudnia 2012 o 00:27

    Czyli Dżahmes powoli wyrabia sobie własną opinię. Mimo wszystko, jest niesprawiedliwa w ocenie Harry’ego, ale tego chyba nie trzeba tłumaczyć.PS O czym będzie blog, który zamierzasz założyć po maturze?PS2 Co zdajesz na maturze? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 grudnia 2012 o 15:40
      Gdyby ktoś, kogo kocham, zginął przez takiego Harry’ego, też bym go nienawidziła, mimo że ten ktoś sam pchał się w łapska śmierci. Ooo, chyba blogi xD Oczywiście, będzie kilka z kategorii śmierciożercy (wszystkie moje blogi są o HP, swoje teksty piszę i nie publikuję ich), ale mam już też kilka (jak na razie trzy) opowiadania z serii Zakon Feniksa xD Polski, matma, angielski i historia. Co do rozszerzeń, to pewny jest na razie tylko polski, a reszta to się okaże xD

      Usuń
  3. ~_Wika_
    14 grudnia 2012 o 18:38

    Nareszcie coś nowego =) Aż mi się łza w oku zakręciła kiedy Dżahmes była tak blisko Hogwartu. I obecność Pottera to zepsuła. Mam nadzieję, że następny rozdział ukaże się w święta. Mam taką dziwną ochotę na nagły zwrot akcji w tym opowiadaniu i zżera mnie ciekawość, co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 14 grudnia 2012 o 20:56
      Rozdział postaram się dodać jak najwcześniej, ale muszę go jeszcze dokończyć, w przyszłym tygodniu coś się pojawi xD

      Usuń
  4. ~Caitlin
    16 grudnia 2012 o 22:36

    Ojej, dziękuję za dedykację :*
    Rozdział fantastyczny, biedna Dżahmes, tak mi się jej żal zrobiło, gdy była w Hogwarcie… Wspomnienie tych beztroskich czasów, ah! Na jej miejscu po prostu bym poszła i zamordowała Pottera :D i wtedy cały HP byłby na nic, ha!

    PS Zapraszam serdecznie na nowy rozdział, już XXX! :)
    Buziaki, Caitlin.
    [the-reason-to-cry]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 grudnia 2012 o 23:09
      Haha, kusiło mnie okropnie, aby tak uczynić, ale jednak nie mogłam.

      Usuń
  5. ~Caitlin
    17 grudnia 2012 o 12:01

    Nie wiem, co jest z tym nie tak, ale już chyba trzeci raz próbuję dodać komentarz :P

    Dziękuję bardzo za dedykację hahaha!
    Dobrze, że odwiedziła Sokarisa, myślę że bez tego byłoby jej jeszcze bardziej ciężko…
    Czekam na cd:)

    PS
    zapraszam też do siebie na nowy rozdział!
    I czy chciałabyś mi może kiedyś zrobić nowy szablon? Bo się wszystko tu zmieniło i wygląda dziwnie xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 grudnia 2012 o 23:05
      Czyli Tobie też się przenieśli bloga. Jak sama odkryję, jak się tutaj robi szablony, to Ci oczywiście zrobię. Wiesz, dlaczego komentarze się nie pojawiają? Bo ja muszę to najpierw zaakceptować :( Nacudowali z tymi blogami, komuna wróciła :( :(

      Usuń
    2. ~Caitlin
      21 grudnia 2012 o 23:42

      Ojaaa, co za…!
      Głupi Onet, i głupi Blog.pl!!

      Usuń