18 kwietnia 2009

9. Sztuka huraoptymizmu

Związek z Nickiem okazał się w pewnym sensie rozwijający — moją specjalnością stały się wszelakie zaklęcia leczące, nauczyłam się także mówić przekonująco „czuję się dobrze”, a wyniesiona z domu maska z delikatnym uśmiechem była doskonała na tę okazję. Zaraz na drugi dzień po Hogsmeade przekonałam się, że Sokaris dowiedział się o wizycie matki i wcale tego nie ukrywał. Kiedy groził, że tata się z nią rozprawi, nawet nie drgnęła mi powieka, choć z czasem wyrzuty sumienia zaczęły się nawarstwiać i napływały falami. Jednym razem żałowałam Earth, innym nawet cieszyłam się, że nie tylko ja cierpiałam, jednocześnie nie mogąc nadążyć za własnymi uczuciami.

O opuszczaniu zamku nie było już mowy, wraz z listopadem Szkocję nawiedziły coroczne strugi lodowatego deszczu ze śniegiem i wiatry tak silne, że miotały lecącymi sowami we wszystkie strony. Moja motywacja do ćwiczeń na zewnątrz zapadła w sen zimowy, dlatego razem z chęciami przeniosłam się na stałe do łazienki. Ale nie do naszej w znajomym zaciszu dormitorium, bo po wyjściu byłam narażona na znaczące spojrzenia Margaret i pozostałych współlokatorek. I tak uważały mnie za dziwoląga. Dlatego o różnych porach zaszywałam się na całe godziny w jedynej toalecie, w której mogłam liczyć wyłącznie na towarzystwo własnych myśli i jęków Marty Warren. Od jej śmierci pół roku temu, o, tutaj, przy tej kabinie, dziewczęta nadal bały się tu przychodzić. Przywyknięcie do złośliwie dogryzającego ducha okazało się nie tak trudne, a z zalaną podłogą radziłam sobie za pomocą jednego zaklęcia. Leżąc na brudnych kafelkach, kończyłam czwartą setkę brzuszków, a Marta dopingowała obelżywie:

— Ale się spociłaś! Za chwilę dzwonek na lekcje i nikt obok ciebie nie usiądzie.

Miałam ochotę coś jej odwarknąć, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język; była łatwiejsza do zniesienia, kiedy nie zawodziła, a mnie ostatnio wszystko wyprowadzało z równowagi. Wystarczyło nieostrożne słowo, bym w jednej chwili — ku uciesze Sokarisa — popłakała się jak Marta, a w następnej nie omieszkała posprzeczać się z bratem. Przestałam dbać zarówno o niego, jak i dobre stosunki z Rowdym, pragnąc jedynie zaszyć się w swojej samotni na pierwszym piętrze; z czasem nawet współdzielenie jej ze złośliwym duchem przestało drażnić.

— Nie chcę być wścibska, ale to chyba nic ci nie daje — zaszczebiotała Marta. Jej głos wcale nie wskazywał, że nie zamierzała być namolna. — Tak mi przykro.

— A ciebie jeszcze stąd nie wyrzucili? — syknęłam, patrząc na jej półprzezroczysto-falującą na tle umywalki twarz.

Nie mogłam się powstrzymać, kiedy krew uderzyła mi do głowy na dźwięk tych słów doprawionych irytująco dźwięcznym śmiechem. Duch dziewczyny zawisł na moment w bezruchu i wytrzeszczył maleńkie oczka przez grube, okrągłe szkła okularów.

— Nie, bo to moja łazienka! — wrzasnęła.

Śmignęła między kabinami i zniknęła w ostatniej, zawodząc z emfazą; usłyszałam nieprzyjemny bulgot, a później dźwięk rozpryskującej się wody — Marta wskoczyła do sedesu. Wstałam i na drżących nogach podeszłam do jednego z luster. Przez chwilę przyglądałam się swojemu spoconemu, zaczerwienionemu odbiciu, czując narastające zakłopotanie. Nawet rzuciłam w eter jakieś przeprosiny, ale wiedziałam, że to bezcelowe. Przemyłam twarz zimną wodą, a żołądek (pusty po śniadaniu bogatym w wyrzuty sumienia) zamruczał cicho. Marta miała rację.

Przestała się na mnie dąsać jeszcze tego samego dnia, kiedy postanowiłam spędzić w jej łazience godzinę przed kolacją, lecz ja wciąż niezmiennie gryzłam się z przedpołudniową uwagą. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, wszędzie naokoło widziałam swoje odbicia — w oszklonej szafce na ingrediencje, w wypolerowanych kafelkach, nawet w srebrnym pucharku z sokiem dyniowym. Im mocniej próbowałam odwrócić uwagę od jedzenia, tym większe katusze przeżywał mój ściśnięty żołądek. Nienawidziłam siebie za chwile słabości podczas randomowych posiłków, kiedy to pochłaniałam wszystko, co znalazło się w zasięgu moich rąk, a później w zaciszu toalety dawałam upust niechęci, wyrzucając z siebie ten palący jad, by na powrót stać się czysta.

Lekcje eliksirów były tym, czego najbardziej potrzebowałam. Z Tomem po prawej, Nottem po lewej, z miłym uśmiechem Slughorna i ciepłem bijącym spod kociołka miałam blade wrażenie dawnej normalności. Odkryłam, że pisemna komunikacja z przyjaciółmi podczas lekcji dawała mi namiastkę satysfakcji, kiedy późnymi wieczorami jeszcze raz odczytywałam błędy Teodora, żarciki Traversa czy elegancką kaligrafię Riddle’a. Liściki od tego ostatniego dostawałam najrzadziej, ale zawsze w momentach, kiedy spodziewałam się ich najmniej, dlatego coraz bardziej oczekiwałam, kiedy długie, chłodne palce wsuną mi w dłoń maleńką karteczkę. Tom był w nich taktowny i czarujący, choć jego twarz pozostawała nieporuszona, gdy wymieniałam z nim spojrzenia pod nauczycielską kuratelą. To pewnie wtedy zaczęłam się w nim durzyć. W ten sposób uwodził mnie, a ja pozwalałam mu na to, choć w głębi serca wiedziałam, że nie miał czystych intencji. Ponad wszystko pragnęłam aprobaty.

Po pierwszym listopadowym kółku na ciemnym korytarzu zastała mnie niespodzianka. Tom musiał przez cały czas opierać się o ścianę trzymając ręce w kieszeniach — i takiego go zastałam, gdy otworzyły się drzwi, a ciepłe światło padło na jego wyprostowaną sylwetkę. Cierpliwie czekał, aż wszyscy znikną za rogiem, a profesor Slughorn zamknie klasę („Och, Tom, drogi chłopcze! Już myślałem, że chciałeś do nas wpaść!”), dopiero wtedy ośmieliłam się odezwać:

— Co ty tu robisz? Jeszcze pomyślę, że jestem wyjątkowa…

Zaśmiałam się cicho, lecz prędko ucicham, widząc niewzruszoną twarz Riddle’a. Powoli ruszyliśmy w kierunku dormitorium; choć lochy składały się z licznych krętych korytarzy i przejść, po pięciu latach nogi same prowadziły nas do celu.

— Ja jestem. Myślisz, że marnowałbym czas na kogoś przeciętnego? — Ostatnie słowo nieprzyjemnie zaszeleściło w jego ustach. Choć prawdziwie syczał w mojej obecności zaledwie kilka razy, czasami zdarzało mu się przeciągać albo akcentować niektóre sylaby. — Widziałem w Hogsmeade twoja matkę.

— Ach…

Spojrzeliśmy po sobie; kąciki ust drgnęły lekko, ale nie uśmiechnął się, a gdy dodał, głos miał wyprany z emocji:

— Nie jest mistrzynią kamuflażu.

Potwierdziłam skinieniem głowy. Spodziewałam się tego — skoro Sokaris zauważył pojawienie się Earth, nie mogło to ujść także uwadze Toma. Przez moment szliśmy w milczeniu, ale byliśmy tak blisko siebie, że czułam łokieć Riddle’a muskający moje ramię. Ściana z ukrytym przejściem zbliżała się z każdym krokiem, a ja zaczęłam się denerwować. Jeszcze jeden krótki korytarz, ostry zakręt… Wiedziałam, że Ślizgon nie zjawił się pod klasą Slughorna, by sprawić mi przyjemność, ale potrafiłam sklecić myśli i uformować z nich wytłumaczenie, że pieczołowicie przygotowywana koncepcja okazała się mrzonką. Tłumienie głośnego oddechu nie miało sensu, bo Tom już wszystko ze mnie wyczytał.

masz teraz plan? — zapytał; z troską doszukałam się w tym ironii. Miałam ochotę zagryźć wargi, ukryć się za kotarą włosów, ale czułam na sobie jego badawcze spojrzenie, więc postanowiłam ratować resztki opanowania, które kurzyły się gdzieś na szczycie strachu.

— Nie wiem — odparłam tak twardo, na ile pozwalała rosnąca gula w gardle. — Jedyne, co przychodzi mi teraz na myśl… to nie zjawić się na ślubie. Nie wiem. Jestem ci wdzięczna, ale nie możesz… nie masz takiej mocy, żeby wpłynąć na ojca, Rowdych…

— Nie zamierzam nic robić.

Zatrzymaliśmy się przed omszałą ścianą. Z bijącym mocno sercem studiowałam przez moment jego twarz, lecz nie dostrzegłam na niej niczego poza obojętnością. Żadnej złości, rozczarowania, zgryzoty… Spokój w najdoskonalszej postaci, której nie powstydziłby się sam Dumbledore. Wcisnęłam ręce do kieszeni szaty, by powstrzymać się od obgryzania paznokci, ale nad drgającym nerwowo kolanem nie miałam już żadnej kontroli.

— Sama załatwisz tę sprawę, nie zamierzam więcej ingerować. Nie przyszedłem rozmawiać o tym fatalnym niepowodzeniu — podjął. — Chciałem ci coś zaproponować. Naukę pewnej dziedziny magii… Nie jest szczególnie popularna, ale wyjątkowo przydatna.

Na te słowa ogarnęła mnie taka ulga, że nie mogłam powstrzymać westchnienia, a uśmiech sam wspiął się na usta. Spodziewałam się najgorszego, nawet upokarzającej reprymendy, ale nie szansy na kilka cennych godzin Toma, które dostałabym od niego na własność. Kiedy się zgadzałam — nie pytając o nic, co w innej sytuacji natychmiast bym uczyniła — ani przez chwilę nie pomyślałam, co powiem Nickowi i bratu. Podczas tego wieczora wszystko nagle wydało się proste. Pożegnaliśmy się w dwóch słowach, ale jeszcze z progu dormitorium patrzyłam, jak powoli znikał w chłodnym, niebieskim półmroku; był już niemal przy schodach prowadzących do holu, gdy za nim zawołałam.

— Dziękuję — mruknęłam nieśmiało w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie. — Za… za naszyjnik i… no wiesz…

Wskazałam na część twarzy, którą jeszcze kilka dni temu pokrywał szkaradny siniec. Riddle nic nie odrzekł, skinął tylko głową. Na ułamek sekundy chyba zacisnął lekko usta, ale poza tym jego maska pozostała niezmiennie beznamiętna. Sekunda i już przy nim stałam. Wspięłam się na palce i szybko pocałowałam w policzek, uprzednio zetknąwszy się z delikatną aurą perfum i magii; powiedziała mi, że nie była to forma podziękowań, której by sobie życzył, ale prędko odwróciłam się na pięcie i zniknęłam mu z oczu za zasuwającą się ścianą.

*

Umówiliśmy się po kolejnym kółku. Podczas czwartkowych run doszliśmy do wniosku, że to najdogodniejszy termin. Ja chciałam zrobić wszystko, by usprawiedliwić przed sobą nieobecności podczas kolacji, natomiast motywy Toma pozostawały jak zwykle nieodgadnione. Z podejrzliwością spoglądałam na ten łagodny uśmiech, kiedy zgadzał się na zaproponowaną godzinę, lecz byłam zbyt podekscytowana i zaniepokojona biegiem ostatnich zdarzeń, aby wyraz jego twarzy (może nieco zbyt zadziorny niż zwykle) zagrzał w moich myślach dłużej niż kilka chwil.

Gdy wspominałam Hogwart z poprzednich lat, miałam wrażenie, że albo był o wiele jaśniejszy, albo ja popadłam w nieprzemijające przygnębienie. Senność i chłód towarzyszyły mi niemal bez przerwy, drżałam z zimna przy wstawaniu i zasypianiu, a podczas każdego posiłku musiałam wypić dużą, gorzką kawę, która sprawiała, że moje wizyty w toalecie stawały się znacznie częstsze. Jedynie widok uśmiechniętego, wąsatego oblicza profesora Slughorna przywoływał obraz szkoły sprzed wakacji. Kiedy nauczyciel krążył po klasie i zaglądał do naszych kociołków, nigdy nie drżałam o to, co powie, kiedy zbliży się do mnie. Lekcje eliksirów stały się jedynym regularnym źródłem afirmacji. Po dwóch godzinach krojenia, wyciskania, odmierzania, obdzierania ze skóry i mieszania wychodziłam z lochów ze szczątkowo odbudowaną samooceną i punktami dla domu, które ostatnio zdobywałam jedynie tam. Kółka z profesorem Slughornem lubiłam prawie tak samo — z jednej strony tęskniłam za obecnością Toma, z drugiej nie musiałam dzielić z nim uznania nauczyciela. Każde spotkanie i każde miłe słowo zachowywałam głęboko w sercu i rozpamiętywałam, kiedy uprzejmość brata dawała się zbytnio we znaki. Dwudziestego pierwszego listopada opuściłam klasę szczególnie uskrzydlona.

— Panno Hortus, proszę chwilkę zostać.

Choć zabrzmiał nieslughornowo i poważnie, dla zrównoważenia zastrzygł rudymi wąsami, pod którymi musiał czaić się uśmiech, i puścił mi oczko, zanim wrócił do biurka, żeby zamknąć w skrzyni nasze w połowie uwarzone Felixy — przez najbliższy miesiąc miały leżeć w całkowitej ciemności — i zapowiedzieć niespodziankę na kolejne zajęcia. Szybko pomogłam Gaby uprzątnąć nasze stanowisko i przez kilka minut wierciłam się na krześle, obserwując, jak wszyscy krzątali się przy swoich kociołkach. Wiedziałam, że Tom czekał na mnie za drzwiami; oczami wyobraźni widziałam, jak się niecierpliwił, nerwowo turlając różdżkę w dłoniach.

Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy pożegnałam się cicho z Taciturn i podeszłam do zawalonej rupieciami katedry, ale profesor Slughorn uparcie grzebał przy skrzyni z naszymi niedokończonymi eliksirami, dopóki ostatnia osoba nie znalazła się na korytarzu. Drzwi zatrzasnęły się z nieprzyjemnym skrzypnięciem nienaoliwionych zawiasów i w klasie zapanowała cisza. Zaczęłam wytężać pamięć, próbując przypomnieć sobie ostatnie przewinienie, zwłaszcza że twarz nauczyciela przybrała delikatnie poważny wyraz. Moje myśli powędrowały aż do momentu, kiedy sama zawędrowałam pod nauczycielski gabinet, aby prosić o pomoc w usunięciu siniaka.

A nie mówiłam? Tylko głupiec by się nie połapał, że zmyśliłaś alibi. Tłuczek? Proszę cię! Przecież od lat nie zbliżasz się do mioteł!

— Co kilka lat biorę pod swoje skrzydła ucznia lub uczennicę — zaczął, majstrując przy skórzanym neseserze. — Takiego, w którym widzę potencjał. To spore wyróżnienie, ale takiego delikwenta czeka dużo pracy, dlatego nie biorę byle kogo… a sam talent nie wystarczy. I, jak się pewnie domyślasz, moja droga, chciałbym ci zaproponować seminarium… oczywiście kiedy zdasz owutemy.

Jego wypowiedź — całkowicie pozbawiona standardowej wesołkowatości — zabrzmiała tak, jakby wygłosił ją ktoś inny. Sens słów natychmiast do mnie dotarł, lecz zamiast poczuć się mile połechtana i wyróżniona, przerażenie urosło w gardle do rozmiarów sporej guli i uniemożliwiło mówienie.

Zakaszlałam cicho.

— Miałabym… studiować? Ja? — wychrypiałam.

— Jesteś pracowita, gwarantuję ci, że po sześciu… NO, góra ośmiu latach podeszłabyś do egzaminu na Mistrza Eliksirów — dodał, bawiąc się klamrą. — Nie musisz się niepokoić, rodzice i przyszły małżonek z pewnością zrozumieją… w końcu to takie wyróżnienie… Kobiety, zwłaszcza z takim potencjałem, powinny się edukować. Przemyśl to, porozmawiaj z tatą i daj mi znać. To co, idziemy?

Ruszył w kierunku drzwi, ale ja nadal stałam jak wryta, próbując poukładać myśli, a szalejące w piersi serce wcale nie ułatwiało sprawy. Nauczyciel położył już rękę na klamce, kiedy do niego doskoczyłam. 

— Zaraz, panie profesorze! Przecież ma pan lepszych… to znaczy… Dzięki Traversowi pokonaliśmy Durmstrang, a… a Belby zdobył w zeszłym roku nagrodę…

Slughorn odwrócił się, a jego twarz przybrała stary, szelmowski wyraz. Choć ten pierwszy o wiele bardziej pasował do cenionego nauczyciela eliksirów, wolałam go z nieśmiertelnym uśmiechem pod wąsem i łobuzerskim błyskiem w oku — to nie ekstrawaganckie, kolorowe kamizelki, złote sygnety na palcach czy spotkania Klubu Ślimaka, a właśnie ten charakterystyczny grymas potęgował zaufanie, którym wszyscy go darzyliśmy.

— Moja droga, cóż to za wyzwanie wypromować kogoś, kto i bez mojej pomocy zawojuje światem. Zresztą co tu dużo mówić, lubię cię, dziecko. Z moimi kontaktami w trymiga zostaniesz Mistrzem Eliksirów. Bardzo mi się nie podoba, że przed mugolakami i kobietami zamyka się niektóre drogi do kariery… Och, Tom, ty znowu tutaj?

— Dobry wieczór, panie profesorze. — Łypnął na mnie przelotnie, ale Slughorn nie zauważył podejrzliwości, która przemknęła wraz z cieniem przez jego oblicze, bo zajęty był zamykaniem klasy. — Tak mi się wydawało, że tu pana znajdę. Przyszedłem niechętnie wstawić się za Rosierem. Ten tygodniowy szlaban za ostatni wieczorny dyżur… Pomówiłem z Rosierem. Jeśli będzie trzeba, poręczę za niego.

Czarodziej przyjrzał mu się, nie kryjąc pobłażliwego uśmiechu. Po raz kolejny byłam świadkiem doskonałego zwodzenia. Tom czynił to po mistrzowsku, choć w tym momencie jedynie stał i patrzył profesorowi w oczy. Żadnych magicznych sztuczek, żałosnych umizgów, Riddle trzymał na wodzy nawet tę subtelną aurę, którą już tyle razy mnie omamił. Ze Slughornem radził sobie wyłącznie dzięki wypracowanemu przez lata zaufaniu i temu, co skradło serca wielu nauczycieli. Dlatego ani trochę nie zdziwiła mnie odpowiedź, która padła po chwili:

— Rosier wie, do kogo się zwrócić! No dobrze, dobrze, drogi chłopcze, skoro ty z nim porozmawiałeś, liczę, że zacznie traktować swoje obowiązki poważnie. Ale niech jutro przyjdzie — pogroził nam palcem, na którym błysnął mały rubin — żeby sobie nie pomyślał, że wystarczy wysłać Toma i po krzyku.

Ślizgon podziękował krótko, a nauczyciel pożegnał się z nami, machając po królewsku ręką, i ruszył szybkim krokiem w stronę wyjścia. Odgłosy miękkich pantofli szybko znikły na tle dudniących rur i regularnego kapania gdzieś w głębi lochu. Różdżka w ręku chłopaka (którą jeszcze kilka minut wcześniej musiał się bawić) zabłysła na końcu, rozpraszając mrok. Choć pochodnie były gęsto zawieszone na obu ścianach, ich zimne, gazowe płomienie dawały niewiele światła. Szliśmy niespiesznie zaledwie kilka minut, a mnie skręcało z nadmiaru skrajnych emocji — od szalonego zdenerwowania, przez ekscytację, do fatalnego rozgoryczenia. Nadal miałam w głowie rozmowę ze Slughornem, a na widok Toma przypomniałam sobie, że do niechcianego małżeństwa doszła propozycja nie do odrzucenia. Jakby świat sprzysiągł się przeciwko mnie i postanowił uczynić wszystko, bym nie mogła podążyć ścieżką, którą sobie obrałam.

A może to on dla mnie obmyślił?

Riddle zatrzymał się gwałtownie przed jakimiś tajemniczymi drzwiami, które — jak się później okazało — prowadziły do kolejnej nieużywanej klasy, tyle że w tej poza zakurzoną tablicą na ścianie nie znajdował się żaden mebel. Mocniej niż na korytarzu czuć było stęchlizną i wilgocią, a widok rozległych pajęczyn okalających żelazne świeczniki i sufit przyprawiał o ciarki. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy olbrzymi pająk przemknął po podłodze i zniknął w szczelinie, ratując się przed ostrym światłem różdżki. W pomieszczeniu nie zrobiło się ani odrobinę przytulniej, kiedy Tom zapalił pochodnie, ale nie skomentowałam jego wyboru ani słowem. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Riddle specjalnie zdecydował się na obskurne pomieszczenie, a teraz znakomicie się bawił, oczekując, aż zacznę narzekać.

— Technika, której chcę cię nauczyć — zaczął — to oklumencja. Słyszałaś o tym?

Przez moment starałam się skojarzyć ten termin, ale miałam w głowie kompletną pustkę, więc zaprzeczyłam cicho. Poczułam się o wiele bezpieczniej, kiedy Tom schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni i skrzyżował ręce na piersiach, a jego aura na powrót zawirowała w komnacie. To oznaczało, że wrócił do siebie, przestał udawać zwyczajnego chłopca i mógł bez przeszkód onieśmielać mnie swoimi umiejętnościami. Uśmiechnął się i powiedział coś w tym charcząco-syczącym języku, którego brzmienie za każdym razem wywoływało nieprzyjemne ciarki.

— Mógłbyś przestać mówić… tym…? — wyrzuciłam z siebie, walcząc ze ściśniętym gardłem.

Zaśmiał się cicho, a pomarańczowy blask płomieni zaigrał drwiąco na jego twarzy.

— Oklumencja to czarodziejska ochrona umysłu, która broni przed niepożądanym dostępem z zewnątrz — rzekł. — Taka magiczna bariera, którą wznosisz, kiedy nie chcesz, by ktoś… hmm, wpłynął na twoje myśli. Rozumiesz?

Nagle, nie wiedzieć dlaczego, parsknęłam śmiechem, a całe zdenerwowanie zniknęło. Oczywiście. Oklumencja brzmiała tajemniczo, a „wznoszenie magicznej bariery chroniącej myśli przed atakami z zewnątrz” doskonale pasowało do Toma. Choć wcześniej jedynie odnosiłam wrażenie, że wertował cudze myśli jak księgę, kiedy tylko miał na to ochotę, teraz byłam tego niemal pewna. I z jakiegoś powodu ulżyło mi.

— Czy to znaczy, że gdybym chciała, mogłabym czytać innym w myślach? — zapytałam z szybko bijącym sercem. Perspektywa dostępu do cudzego świata odczuć i emocji wydawała się kusząca.

— Teoretycznie tak — odparł, a jego brwi kpiąco powędrowały ku górze. — Legilimencja to nie tylko „czytanie w myślach”. Dzięki niej można głęboko kontrolować ludzkie zachowania, a poprawnie przeprowadzona jest nie do wykrycia, ale tę sztukę o wiele trudniej opanować. Profesor Merrythought wspominała o tym dwa lata temu.

W innej sytuacji zaczerwieniłabym się i straciła resztkę pewności siebie, którą zyskałam na zajęciach ze Slughornem, ale teraz słowa Toma wzbudziły we mnie dawno zapomnianą fascynację. Czarodziejski mur wznoszony wtedy, kiedy zapragnęłam. Ochrona przed wścibskimi spojrzeniami. Jeszcze nigdy nie pragnęłam nauczyć się czegoś tak bardzo, jak tego. I bynajmniej nie dla dobrej oceny, a dla samego faktu władania tą umiejętnością. Tom — najwyraźniej nieświadom tego — zaczął powoli przechadzać się po klasie i opowiedział pokrótce, co powinnam wiedzieć na temat oklumencji, zanim przejdziemy do praktyki. Obserwowałam go i słuchałam z przyjemnością, bo dostrzegłam, że pomimo rzeczowego, wyważonego tonu i nieprzesadzonej gestykulacji nauczanie sprawiało mu ogromną radość. Co jakiś czas pytał, czy zrozumiałam, ale samo kiwnięcie głową nie wystarczało — oczekiwał pełnej odpowiedzi. Ale ja nie chciałam zabierać głosu. Mogłam na niego patrzeć godzinami, byle mówił o tym, co tak go zajmowało. Po raz wtóry przekonałam się, czym tak bardzo intrygował. Nie potrzebował mamić gładkimi słówkami, by zaskarbić sobie sympatię tych, których chciał zdobyć. Był przy tym tak naturalny, że chyba nawet Dumbledore uwierzyłby w tę perfekcyjnie przedstawioną inscenizację.

— Dobrze — przerwał i przystanął, a różdżka pojawiła się w jego ręku niewiadomo skąd. — A teraz zamknij oczy i spróbuj odeprzeć moje zaklęcie siłą umysłu.

Bez słowa wykonałam polecenie. Powieki opadły zupełnie luźno. Nie czułam żadnego zagrożenia, choć miałam świadomość, że za kilka sekund Tom bez trudu pokona nieistniejącą barierę, a ja przekonam się, co to znaczy prawdziwa kontrola umysłu. Ciemność, która zapadła, miała przyjemnie ciepłą poświatę — kiedy zniknął widok obślizgłych, kamiennych ścian i strąków zakurzonej pajęczyny, rozluźnienie wspomniane przez Riddle’a okazało się łatwiejsze do osiągnięcia. Różdżka mrowiła w kieszeni, ale bez trudu opanowałam pokusę sięgnięcia po nią; w pojedynku z Tomem miałam dokładnie takie same szanse jak w odparciu jego zaklęcia za pomocą myśli. Spodziewałam się pierwszego uderzenia, ale on mówił dalej:

— Bez żadnej magii. Tylko ty i twoje myśli. Twoje pragnienie odparcia mojego ataku. Jeśli chcesz osiągnąć sukces, musisz odizolować się od emocji. Potrafisz to zrobić. Potrafisz trzymać je na wodzy, okiełznać uczucia, które prowadzą jedynie do zguby. Żadnej słabości.

Peleryna musnęła moją łydkę. Wiedziałam, że miał w tym swój cel, ale myślałam tylko o tym, by postąpić zgodnie z jego słowami. Wizualizacja, o której tyle razy słyszałam od profesor Merrythought, pierwszy raz znalazła praktyczne zastosowanie. Próbowałam ujrzeć oczami wyobraźni siebie chłodną i beznamiętną, jaką widzieli mnie rodzice. Tego oczekiwano w naszej sferze — powściągliwości, powściągliwości, po stokroć powściągliwości. Od miesięcy próbowałam to zmienić, poddać się większej spontaniczności, lecz teraz nie potrzebowałam dłużej walczyć z prawdziwą sobą.  

— Legilimens — wyszeptał to tylko po to, bym usłyszała, kiedy zaatakuje, ale ja od początku byłam na to przygotowana.

Mimo wszystko nie spodziewałam się, że zostanę zalana falą nieskładnych, przeplatających się obrazów, wspomnień, które całkowicie oddzielą mnie od świadomości. Poniekąd straciłam kontrolę nad ciałem, zwyczajnie zapomniałam, że coś takiego istniało. Przez moment wydawałam się sobie jedynie zamkniętymi oczami wciśniętymi głęboko w czaszkę. Feerie barw wirowały coraz szybciej i szybciej, zatrzymując się na ułamek sekundy pozwalający dostrzec urywek znajomej sceny, fragment twarzy zatrzymany jak na mugolskiej fotografii, wyrwany z kontekstu kawałek garderoby, niepasująca do niczego część mebla… I do tego wszystkiego narastająca kakofonia rozmów i krzątaniny. Zanim się spostrzegłam, niesamowity pokaz ustał, a ja leżałam na podłodze, nie czując kończyn i drżąc jak w febrze. Dopiero obrzydliwa wilgoć podłogi przywróciła mi zmysły; zerwałam się na nogi, a kolana prawie natychmiast zaprotestowały, ale tylko lekko się zatoczyłam.

— To trudniejsze, niż się wydaje — przemówił głosem cichym jak trzask ognia w kominku. Oczy mu błyszczały i oddychał głęboko, ale nie sprawiał wrażenia poruszonego tym, co zobaczył. Wyglądał raczej na zafascynowanego, wyraźnie oczekując mojej relacji.

Ale ja potrzebowałam chwili na zebranie myśli, które teraz przypominały wykręconą, postrzępioną ścierkę. Spodziewałam się raczej subtelnego połaskotania umysłu, podczas którego pozostanę całkowicie świadoma, wszak zwykle czułam się jedynie przeszywana spojrzeniem, nigdy nie traciłam kontroli.

— Jeśli to był pokaz siły…

— Tak, to był pokaz siły — potwierdził, uśmiechając się z satysfakcją, a jego długie palce powędrowały do warg i zaczęły je gładzić. — Chciałem, żebyś to poczuła. Zaklęcie to formalność, mogłem ci to zrobić samą wolą. Wyobraź sobie: jedna myśl, by pozbawić człowieka świadomości. Spętać jego umysł i pokierować nim tak, jak sobie tego życzysz. To lepsze niż Imperius, a do tego niewykrywalne.

Kiedy mówił, oczy mu płonęły, choć blask pochodni obejmował zaledwie połowę jego twarzy. Oderwał dłoń od ust i na nowo zajął się różdżką, chodząc w tę i z powrotem wzdłuż ściany z tablicą, a ja nadal ciężko dyszałam, uświadomiwszy sobie narastający ból w prawym kolanie. Szatę w wielu miejscach miałam zakurzoną i wilgotną, nie mówiąc już o tym, że przeszła zapachem stęchlizny.

— Wprawny legilimenta spenetruje twój umysł i wpłynie na twoje decyzje tak, byś myślała, że to twoje własne — ciągnął. — I nigdy się nie dowiesz, że to miało miejsce.

Nie spodobało mi się to, co powiedział, a jego uśmiech tylko spotęgował poczucie osaczenia, które pojawiło się wraz z marnym odparciem ataku. Nie sądziłam, że uda mi się chociaż przez sekundę powstrzymać Toma przed pokonaniem bariery, ale świadomość, że każdy w dowolnej chwili miał dostęp moich najbardziej intymnych myśli i wspomnień, budziła przerażenie. Oczywiście rozsądek podpowiadał, że większość osób, które chciałyby poszperać mi w głowie, nie miały pojęcia, że istnieje coś takiego jak legilimencja — jak ja jeszcze chwilę wcześniej — lecz w tym momencie emocje nie dawały się przekrzyczeć.

— Czy ty to potrafisz? — zapytałam, ale od razu domyśliłam się, co usłyszę.

Tom uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Tak — odparł, z lubością przeciągając to słowo. — Potrafię znacznie więcej, ale dowiesz się w swoim czasie. Spróbujemy jeszcze raz?

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w jego głosie zabrzmiała groźba, ale przytaknęłam. Wsiąkał w mój umysł jeszcze czternastokrotnie i za każdym razem równie mocno, a ja za każdym razem dochodziłam do siebie, klęcząc na brudnych kamieniach. W którymś momencie paskudnie mnie zemdliło, lecz nie śmiałam się do tego przyznać, zwłaszcza że Tom wyglądał na coraz bardziej podekscytowanego. Tym razem znów wyraźnie to widziałam — jego oczy niewątpliwie płonęły czerwienią. Bez względu na to, w której części klasy się znalazł. Zdawał się nie zauważać, że z coraz większym trudem podnosiłam się na nogi, dyszałam, a pod koniec nie było mowy o jakimkolwiek skupieniu, tak że w pewnym momencie chciałam go błagać, by skończył. Przestałam odróżniać prawdziwe wspomnienia od tych urojonych, naszła mnie nawet refleksja: czyżby Tom wplatał pomiędzy moje myśli jakieś własne? A bawił się przy tym wyśmienicie.

Po piętnastej próbie obrony — najkrótszej i najbardziej żałosnej — Tom nareszcie pomógł mi wstać. Dłoń miał przyjemnie suchą i chłodną (w kontraście z moimi wilgotnymi i gorącymi), ale kiedy spojrzałam wyżej, jego twarz gorzała ekscytacją, a wykrzywiający ją uśmiech czynił potworną maskę. Przytknął różdżkę do poszarzałego kołnierza, a wszystkie mokre plamy, ślady piasku i kurzu zostały przez nią wessane. Mogłam spokojnie wrócić do pokoju wspólnego i nie zostać posądzona o szlajanie się po kanałach w nieodpowiednim towarzystwie. Przez chwilę lustrowaliśmy się wzrokiem (przynajmniej Tom, bo ja walczyłam, by utrzymać oczy otwarte), aż w kącikach ust Riddle’a zaigrał uśmieszek. Jedna ręka nadal ściśle oplatała mój nadgarstek.

— Poradziłaś sobie fatalnie — odparł takim głosem, jakby wypowiadał najwspanialszy komplement. — Za którymś razem myślałem, że puścisz pawia, ale wytrwałaś. Iście ślizgońska postawa, gratuluję. Zapewne dlatego Slughorn chce cię mieć na seminarium.

— Wyczytałeś to w moich myślach?

— Nie. Słyszałem przez drzwi.

*

W środku listopada nasilił się nie tylko deszcz ze śniegiem, ale i częstotliwość treningów quidditcha. Czwarta sobota miesiąca była dniem oczekiwanym przez ponad połowę mieszkańców Hogwartu: wraz z lodowatym wiatrem i nieprzyjemną mżawką nadszedł pierwszy mecz Gryfoni kontra Ślizgoni, który zapoczątkował kolejny sezon. Nicolas, Dafne i reszta drużyny na nowo stali się gwiazdami w pokoju wspólnym, co doskonale zbiegło się w czasie z lekcjami oklumencji. Teraz, kiedy Rowdy spóźniał się niemal na każdą kolację, wmówienie mu, że ćwiczenia przed zmyślonym konkursem z eliksirów również czasami się przeciągają, okazało się dziecinnie proste. Wystarczyło nie dawać mu powodów do zazdrości. Niestety Sokaris był dużo sprytniejszy i oszukanie go wymagało większego wysiłku, jednak znałam brata na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie wierzył w moją ustępliwość, dlatego kilka razy w tygodniu pozwalałam mu zauważyć się w towarzystwie Notta, Trawersa czy Rosiera. Za każdym razem wyglądał na wściekłego, a ja radowałam się, że zamordyzm, który próbował wprowadzić od początku semestru, nie sprawdzał się w szkole. Przynajmniej tak, jak on tego chciał.

Każdego wieczora przed pójściem do łóżka sumiennie wykonywałam pracę domową, którą dostawałam od Toma — odsuwałam od siebie wszystkie emocje, które — jak nieustanie powtarzał — zatruwają umysł. Z wiecznie zajętym Nickiem i trzymającym się na dystans Sokarisem okazało się to dużo łatwiejsze niż stawanie twarzą w twarz z różdżką Riddle’a, lecz nie wystarczało, by moja czarodziejska bariera powstrzymała go przed spenetrowaniem myśli i powaleniem na kolana. Złościłam się, kiedy się śmiał, ale już dawno nie czułam się tak szczęśliwa. Coraz częściej miałam wrażenie, że wracały czasy sprzed wakacji, kiedy to martwiłam się jedynie ocenami. Z zafascynowaniem obserwowałam, jak biegał po zatęchłej klasie i opowiadał o potędze umysłu, o jego wpływie na skuteczność zaklęć. I tylko jedno poczucie zaburzało ten strumień pozytywnych emocji — świadomość, że nie byłam dość pojętna, by mógł mówić ze mną o wszystkim. Niemniej jednak po kilku seriach intensywnych ćwiczeń zaczęłam spostrzegać pozytywne efekty. Niestety próby wznoszenia magicznej bariery pozostawały nadal mierne, lecz na zaklęciach i obronie przed czarną magią radziłam sobie znacznie lepiej, ja jednak wyżymałam umysł, by zasłużyć na choć najdrobniejsze słowa uznania. To pozwoliło mi przez bardzo krótki czas nie myśleć o tym, jak wyglądałam.

Pierwszy mecz odbył się zaraz po śniadaniu w sobotnie przedpołudnie przy akompaniamencie gwizdującego wiatru i trzaskającym po rozmokniętych błoniach deszczu. Tym razem nie mogłam zaszyć się jak co roku w bibliotece, żeby przekartkować podrzuconą przez Toma książkę albo pomęczyć się nad tłumaczeniem z run; zostałam uprzejmie zaciągnięta na trybuny, gdzie męczyłam się pod parasolem i powstrzymywałam mdłości przez kolejne cztery godziny. Choć quidditch w ogóle mnie nie podniecał, musiałam przyznać, że rozgrywka była wyjątkowo zacięta. Pałkarze jednej i drugiej drużyny ostro się nokautowali przeciwników, tak że przy kończącym gwizdku sędziego i Ślizgoni, i Gryfoni wylądowali na boisku pozbawieni niektórych graczy. My straciliśmy szukającego, lecz nie przeszkodziło to naszym ścigającym nabić tyle bramek, by wystarczyło na wygraną ze stupunktową przewagą. Nicolas wył z zachwytu przez całą drogę powrotną, aż całkowicie ochrypł. On i pozostała szóstka (choć szukający Gibbon niewiele pamiętał) stali się na jeden wieczór absolutnymi gwiazdami wieczoru. Profesor Slughorn przymknął oko na Ezdrasza i Rowle’a, którzy przeszmuglowali z kuchni pięćdziesiąt butelek piwa kremowego i całe stosy ciasteczek, a niezastąpiony Sokaris wkroczył z miną zwycięzcy w środek przyjęcia, niosąc kilka wąskich, podłużnych pakunków.

Cały pokój wspólny świętował, nawet wiecznie poważna Margaret pozwoliła sobie na rozluźnienie krawata i kilka toastów. Ja, kiedy już się wysuszyłam i odchorowałam cztery godziny siedzenia na wysokości, wzięłam jedno piwo kremowe i stanęłam na tyle daleko, by nie rzucać się w oczy. Ze swojego zacienionego kąta miałam doskonały widok na brylującego Nicka i jego kompanię. Kiedy już sobie trochę podpił i rzucał dowcipami na prawo i lewo, nie mogłam uwierzyć, że to ten sam mrukliwy Rowdy, którego nie mogłam znieść. O, teraz zaoferował Dafne ostatnie piwo, które zostało na stole. A kiedy się zorientował, że najlepsze fotele przed kominkiem były zajęte, odszedł bez słowa i nawet nie obejrzał się na gawędzące ze sobą pierwszoklasistki.

— Ach, jakiż on charyzmatyczny i szarmancki. Prawie się nabrałem.

Podskoczyłam i prawie oblałam się piwem. Tom podszedł niemal bezszelestnie i stanął na tyle blisko, że powiew jego peleryny owionął mi nogi. Spojrzałam na narzeczonego, który właśnie zajadał się kiełbasą; dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Riddle patrzył na Sokarisa. Częstował Ivy ciasteczkami i podawał sok, gdy wyciągała rękę, a uśmiechał się przy tym jak anioł.

— Nie prowokuj go. Jest dobrze.

Upiłam trochę z butelki, żeby zająć czymś ręce i usta. Dzisiejszy sukces naszej drużyny dawał doskonałą sposobność, by wymknąć się spod nadzoru brata i zaszyć się wraz z Tomem w nieużywanej klasie. Dlatego tym bardziej nie chciałam wchodzić nikomu w drogę i dokładnie zaplanowałam sobie cały dzień po meczu. Właśnie dochodziła godzina mojego zniknięcia z dormitorium, kiedy to miałam udać się do łazienki Marty i ćwiczyć tam przez cały obiad. Kiwałam się na piętach, czekając, aż Tom odejdzie do swojego towarzystwa, ale ten na szczęście nie dał mi zbyt długo czekać. Zanim się oddalił, rzucił tylko, cały czas łypiąc na Hortusa:

— Po tylu wrażeniach ciężko będzie oczyścić umysł. Czekam o osiemnastej.

Wiedziałam, że kiedy znów zostaniemy razem sam na sam, będzie chciał albo porozmawiać, albo zemścić się za to, że kolejny raz ustąpiłam i pozwoliłam przymusić się do pójścia na mecz. Po przyjściu w umówione miejsce czekały mnie obie z tych rzeczy. Wykończona i bez porządnego obiadu straciłam nad sobą kontrolę za czwartym razem i Tom musiał użyć zaklęcia, żebym się ocknęła. Przymulona, zawiedziona i na trzęsących nogach pozwoliłam mu odprowadzić się z powrotem do dormitorium, by przez kolejną godzinę — nękana gwałtownymi mdłościami — umierać w toalecie. Jednak zdarzenie z następnego dnia wymazało mi z pamięci wszystkie troski i rozczarowania.

Usiadłam przy stole Ślizgonów (wielu nosiło na twarzach oznaki wczorajszej dobrej zabawy), kiedy obiad trwał w najlepsze. Prawdopodobnie przybyłabym wcześniej, gdyby nie wiecznie spóźnialska Gaby, która wczoraj bardzo przejęła się tym, co zastała w łazience, i teraz przez połowę niedzieli nie odstępowała mnie na krok. Przez całą drogę do Wielkiej Sali chciała dyskutować o wczorajszym meczu, w którym Gibbon po spotkaniu z tłuczkiem stracił wszystkie cztery jedynki.

— Ale zwykle nie jest tak brutalnie — ciągnęła, sadowiąc się dokładnie naprzeciwko swojej siostry. — Zresztą… co ja ci będę opowiadać, Rowdy pewnie już dawno zdał ci relację ze wszystkich swoich meczów.

— Nie omieszkał — mruknęłam i sięgnęłam po najmniej tuczącą potrawę, którą wypatrzyłam.

Nałożyłam sobie ryżu z fasolą szparagową i rzuciłam się na jedzenie; po wczorajszym odchorowaniu stresu położyłam się jeszcze przed kolacją, a rano żołądek nadal dawał się we znaki, grymasząc i grożąc wymiotami, jeśli wezmę do ust coś, co mu nie podpasuje, dlatego ograniczyłam się do gorzkiej herbaty. Nieszczęśliwie mięsne zapachy dochodzące z talerza Nicka i Ezdrasza, między którymi przyszło mi siedzieć, tylko pogorszyły sprawę i po śniadaniu jeszcze długo dochodziłam do siebie, na wszelki wypadek trzymając się możliwie jak najbliżej łazienki. Dopiero około trzynastej zrobiłam się wściekle głodna.

Sokaris westchnął ciężko. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu obserwował mnie.

— Tyle lat nauki i nadal mogłabyś jadać z Puchonami… No nic. — Jeszcze raz westchnął i schylił się, żeby pogrzebać w torbie. — Mam tu coś dla ciebie. Przyszło, zanim wtoczyłaś się do Wielkiej Sali. Proszę uprzejmie.

Z nieprzyjemnym uściskiem w żołądku wyciągnęłam rękę po rozerwaną, nieopisaną kopertę, z której wystawała złożona na pół pergaminowa kartka. Choć w pomieszczeniu panował zwyczajny, obiadowy gwar, czułam w uszach szybkie bicie serca, które zagłuszyło szmer i rozmowy. Zanim rozprostowałam list, domyśliłam się, kto był nadawcą; Sokaris nie bez powodu miał taką zadowoloną minę.

Najdroższa Córko,

nim przejdę do rzeczy, pragnę Ci przekazać, iż wizyta Twojej matki w Hogsmeade nie umknęła mej uwadze. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że powinnaś co jakiś czas dostawać kilka knutów na drobne wydatki. Do listu dołączam sakiewkę.

Twój brat regularnie pisuje do mnie i zdradza odrobinkę Waszych szkolnych tajemnic. Oboje z matką jesteśmy dumni, że nareszcie postępujesz tak, jak na grzeczną panienkę przystało. Doszły nas słuchy, że podciągnęłaś się w runach i obronie przed czarną magią, a profesor Slughorn wysłał mi sowę z wiadomością, że będzie zaszczycony, mogąc gościć Cię na seminarium. Po rozmowie z Panem Rowdym doszliśmy do wniosku, że to znakomity pomysł, zwłaszcza że kształcenie kobiet staje się coraz bardziej w modzie. Moje gratulacje.

Życzę Ci dalszych sukcesów i liczę, że nadal będziesz naszą chlubą tak, jak do tej pory.

Henryk Leo Hortus

Jeszcze raz przejrzałam tekst, zatrzymując się dłużej na zamaszystym podpisie ojca. Jego listy można było oprawiać w ramki i wieszać na ścianach, brzmiały tak ładnie i uprzejmie. Żadnego kleksa, skreślenia czy błędu, a każde słowo wypisane przepiękną kaligrafią. Przez myśl przemknęła mi sowa, którą dostałam zaraz na początku semestru — ziejąca wściekłością i cholernie upokarzająca.

Dam ci dobrą radę — opraw sobie tamten, ty naiwny charłaku.

Głupia gęś!

Okazało się, że Sokaris przez cały ten czas obserwował mnie zza ogromnej nóżki kurczaka, uśmiechając się życzliwie, co tylko spotęgowało uczucie niepokoju. Najpierw ten podejrzanie taktowny list, później śliskie kurtuazje brata… Jeszcze raz pogrzebał w torbie; podsunął mi wspomnianą sakiewkę — była tak wypchana, że wątpiłam, aby znajdowało się tam jedynie kilka knutów. Wyciągnęłam rękę, ale wspomnienie pierwszej sowy Hortusa wciąż było żywe. Sowa i to, co powiedział Tom, kiedy przeczytał list.

Złoto? Naprawdę chcesz o tym dyskutować? Skoro tak, chyba powinienem się zastanowić, czy nie zgodzić się w pewnych kwestiach z twoim ojcem.

Szybko wcisnęłam list do pierwszej lepszej książki i chwyciłam sztućce.

— Nie chcę. Możesz odesłać i przekazać podziękowania. I tak nie miałabym na co wydać.

Sokaris wyglądał na zaskoczonego, lecz nie powiedział ani słowa. Kątem oka dostrzegłam, że zamiast w torbie, sakiewka dyskretnie wylądowała w jego kieszeni, ale powstrzymałam się od komentarza.

Przez kolejny tydzień Ślizgoni wykorzystywali każdą nadarzającą się okazję, by Gryfoni nie zapomnieli o porażce. I choć wszyscy zaczynali już żyć nadchodzącą rozgrywką między Krukonami i Puchonami, nasza drużyna nadal przemierzała korytarze, pusząc się i parskając śmiechem, gdy na ich drodze stawał uczeń z Domu Lwa. Jednak zwycięstwo nie sprawiło, że zasiedli na laurach, pławiąc się w sukcesie; Nick i reszta naciskali na coraz częstsze treningi, a jako że mieli dużo większą siłę przebicia od nieśmiałych Puchonów, tamtym rzadko kiedy udawało się wynająć boisko. Codziennie można było dostrzec na niebie siedem punktów — albo zielono-srebrnych, albo brązowo-niebieskich, walczących z wiatrem i strugami lodowatego deszczu ze śniegiem. W tamtym czasie zdążyłam bardzo blisko zaznajomić się z trybunami i szybko stwierdzić, że ani trochę za sobą nie przepadałyśmy. Na początku drżałam pod parasolem, ale prędko wyszukałam sprytne zaklęcie, które odpychało natarczywe krople, dzięki czemu przeprawa z wiatrem okazała się znacznie łatwiejsza. Rosier w swej nieocenionej dobroci pewnego wieczora podrzucił mi gruby koc podszyty futrem niuchacza, dzięki czemu mogłam choć po części uniknąć przewiania. Niemniej jednak regularne przesiadywanie na odsłoniętych ławkach prędko dało się we znaki i początek grudnia powitałam z kolejnym ciężkim przeziębieniem. Po trzeciej wizycie w skrzydle szpitalnym przestałam zawracać pani Jones głowę, zwłaszcza że niemal całkowicie uodporniłam się na eliksir pieprzowy. Z uszu nieustannie się dymiło, lecz nie czułam się po nim ani odrobinę lepiej. Niemal całkowicie zaprzestałam ćwiczeń, a walka z nieustępującą sennością stanowiła nieodłączny element dnia — podobnie jak chłód, do którego zdążyłam przywyknąć, zakładając na siebie coraz więcej ubrań. Mimo to na każdych spotkaniach z Tomem wyłaziłam ze skóry, żeby nie dać mu powodów sądzić, że byłam słaba. Robiłam, co mogłam, by nikt nie oglądał mnie tak żałosnej i wyczerpanej.

Wytrwałam w tym postanowieniu niecałe osiem dni. Marta Warren była ostatnią osobą, przed którą miałabym ochotę się upokorzyć. Oczywiście pech chciał, że stała się świadkiem najbardziej żenującej sytuacji, jaką chciałabym przeżyć na czyichś oczach. Nawet jeśli to oczy ducha. W pierwszy piątek grudnia po wyjątkowo ciężkich, nudnych eliksirach i spędzeniu okienka w skrzydle szpitalnym, do którego zostałam zaciągnięta przez Gaby, wpadłam prosto do łazienki na pierwszym piętrze, by zarzygać nie tylko drzwi do kabiny, ale i swoje buty łącznie ze skarpetkami. A wszystko to przy akompaniamencie złośliwych chichotów upierdliwej zjawy.

— Co za maszkara! — wyła, zanosząc się śmiechem, podczas gdy ja stałam boso przy umywalce i energicznie płukałam usta. 

Błogosławiąc istnienie magii i znajomość odpowiednich zaklęć, szybko pozbyłam się wymiocin z podłogi, butów i skarpetek, ale i tak czułam na sobie kwaśny odór, zimny pot i wstyd. Nie odzywając się słowem do zawodzącej z radości Marty, udałam się prosto do dormitorium, a potem pod prysznic, dzięki czemu spóźniłam się na zielarstwo. Nadal mnie mdliło, ale byłam pewna, że już nie zwymiotuję — w żołądku czułam zbawienną pustkę.

Wizyta w skrzydle szpitalnym i gorliwe potwierdzenie Gaby pozwoliły mi spędzić ten wieczór w szkole, mimo że po obiedzie cudem ozdrowiałam. Nudności przeszły jak ręką odjął, pozostało jedynie potworne wyczerpanie i nieustępujące lodowate dreszcze, które postanowiłam zaleczyć, ubierając drugi gruby sweter. Dwie godziny przed kolacją pożegnałam się z Nickiem (udając przemęczoną i niemrawą), po czym wymknęłam się z dormitorium pod pretekstem wizyty u pani Jones. Pierwszy raz szłam na spotkanie z Tomem w niemałym niepokoju; wiedziałam, że zauważy, w jakim byłam stanie, lecz bardziej przejmowałam się tym, czego doszuka się w mojej głowie. Modliłam się, by nie natrafił na wspomnienie z łazienki Marty.

Riddle już czekał w klasie, opierając się biodrem o kulawy, okrągły stolik, na którym czekały przygotowane cztery cieniutkie książeczki. Przypominały raczej broszury z najnowszymi trendami, które mama sprowadzała z Paryża, ale te oprawione były w zmurszałą, starą skórę. Dostrzegłam także krzesło z ładnie wyprofilowanym oparciem — najwyraźniej Tom przed lekcją oklumencji odwiedził klasę, w której profesor Slughorn prowadził kółko z eliksirów.

— Przygotowałem ci kilka pozycji — rzucił na przywitanie. — Dobrze by było, gdybyś przeczytała je najpóźniej do końca przyszłego tygodnia.

Bez słowa pozbierałam książki i wcisnęłam je do wypchanej torby, którą znów zapomniałam rozpakować. Po zetknięciu z wyprostowanym, energicznym Tomem już wiedziałam, że ten wieczór nie będzie należał do udanych. Po pierwszym ataku obudziłam się, niemal leżąc na krześle; powróciły mdłości, a w głowie na powrót wirowało, mimo że podczas obiadu wypiłam ogromną kawę. Pewnie znów zepchnęłabym to w niepamięć, gdyby nie przeszywające spojrzenie Toma — nie wiedziałam, co wyczytał w moich myślach, ale pomógł mi wstać i bez zbędnych tłumaczeń odesłał z powrotem do dormitorium. Wciąż byłam w lekkim zamroczeniu, więc nawet się nie pożegnałam, po prostu wypadłam z klasy i, czując pustkę przewracającą się w żołądku, niemal biegiem wróciłam do pokoju wspólnego, aby oswoić się z tym, co powoli na mnie spływało. Taki przynajmniej miałam zamiar, bo mniej więcej w połowie drogi zderzyłam się z czymś ogromnym i twardym. Serce podjechało mi do gardła, kiedy zobaczyłam, że to Rowdy. Miał na sobie mokre szaty do quidditcha, a na opuchniętym nosie coś, co przypominało rozwodnioną krew.

— Jezus Maria, dlaczego nie jesteś na boisku? — wychrypiałam przez zaciśnięte gardło. — Co się stało? Biłeś się?

Żyła na jego czole zaczęła szybko pulsować, a szczęka zadrgała nerwowo, ale kiedy odpowiedział, głos miał zadziwiająco spokojny:

— Krukoni testują nowych pałkarzy. Wykopali nas, zanim zaczęliśmy. Musiałem spuścić łomot, co nie? A od kiedy to skrzydło szpitalne jest w lochach?

Struchlałam. W głowie miałam kompletną pustkę, ale wiedziałam, że nie było najmniejszego sensu kłamać. Trzęsące się pięści Nicolasa zapowiadały to, co zwykle, od czego przez ostatnie dwa tygodnie zdążyłam się odzwyczaić. Zaszumiało mi w uszach, kiedy szturchnął mnie w ramię.

— I pewnie z nikim nie miałaś żadnej schadzki, co nie? Nie? Jasne, że nie. No to sobie poczekamy — sarkał napastliwie. — Na kogo? Na Notta? Riddle’a? Na Wilkesa?

Popychał i nacierał coraz mocniej, a ja odskakiwałam, z trudem utrzymując się na nogach. Już zapomniałam, jak potrafił się wykrzywić, kiedy wpadał w szał; wytrzeszczał oczy i pryskał śliną, a niebieskawe światło pochodni załamywało się na obitym nosie. Innym razem widok rozmazanej na jego twarzy krwi odebrałby mi mowę, ale niespodziewanie poczułam wściekłość uderzającą do głowy. Miałam wrażenie, że jeszcze jedno popchnięcie, a eksploduję.

— Tak! TAK, na Riddle’a! — ryknęłam, zdzierając sobie gardło. Zaczęłam okładać go pięściami. Po piersi, po ramionach, a Nick, choć prawdopodobnie te chaotyczne ciosy nie zrobiły na nim wrażenia, na początku zastygł z rozdziawionymi ustami, dopiero później zrobił się jakby mniejszy i sflaczały, ale nie przestawałam. Wpadłam w szał i po chwili zupełnie nic nie widziałam, młóciłam tylko rękami na oślep, byle zadać ból. — Na Riddle’a, na Riddle’a, NA RIDDLE’A! No i co?! Pomaga mi z zaklęciami! Kto inny ma to zrobić?! Ty? Proszę bardzo, pomóż mi! Pomóż, w tej chwili!

Prawie się przewróciłam, kiedy od niego odstąpiłam. Cała się trzęsłam, a kolana miałam jak z waty, że musiałam podtrzymać się ściany, aby nie upaść. Gardło paliło, w głowie wirowało i dopiero po długiej chwili doszło do mnie, co właśnie się wydarzyło. Zakryłam twarz dłońmi i zorientowałam się, że była mokra od łez, a kiedy podniosłam wzrok, spostrzegłam, że Rowdy również nie doszedł do siebie. Stał pod ścianą, przygarbiony i z rękami uniesionymi w geście obrony, wargi nadal mu drżały. Świdrowaliśmy się przez chwilę wzrokiem; gniew momentalnie wyparował, a przerażenie na nowo zabierało głos. Zdążyłam tylko wyjąkać:

— Prze… przepraszam…

Napadłam na Nicka. Napadłam na Nicka. Ja miałam dostać w pysk, a to jemu się oberwało. Nie mogłam tego przetrawić. Jeszcze nigdy nic nie wywołało we mnie takiej histerii. Krzyczałam na cały korytarz i z pewnością wszyscy w promieniu najbliższych pomieszczeń musieli słyszeć te wrzaski. Profesor Slughorn… Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

A Rowdy stał jak słup soli.

Natychmiast się oddaliłam. Prawie na ślepo dotarłam do dormitorium i wybełkotałam hasło; przed oczami obraz to ciemniał, to stawał się jaskrawy, wirując uporczywie. Gwałtownie łapiąc powietrze, w ostatniej chwili padłam przed toaletą i zwróciłam resztę tego, co zostało w moim żołądku po obiedzie. Zwymiotowałam drugi raz i miałam nadzieję, że już nigdy się to nie powtórzy. Poczułam się całkiem dobrze, kiedy znów w środku nastała odprężająca pustka, ale i tak spędziłam kolację w łazience, tuląc się do sedesu i szlochając ze strachu, że mogłam być w ciąży.   

~*~

Na swoje usprawiedliwienie daję tylko tyle, że nie miałam motywacji, żeby siąść i przepisać to, co wysmarowałam. Przegryw. Żeby nie znaleźć chęci do przepisania gotowego tekstu. Ale prawda jest taka, że średnio sobie ze sobą radzę, a ostatnio to już w ogóle. Nie chce mi się nawet otwierać Photoshopa, żeby zrobić jakiś gównokolaż. O szablonie nie ma nawet mowy. Noale. Mam dla kogo publikować, a to już coś. :) Dedykacja dla Aviar. :*

Jeśli ktoś jest zainteresowany wspomnianymi kolażami, zapraszam tu. Sporo do tego opka. 

39 komentarzy:

  1. alice35@onet.eu
    18 kwietnia 2009 o 16:20

    1!!! [owiana mrokiem]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 kwietnia 2009 o 16:25
      Gratuluję xD

      Usuń
    2. alice35@onet.eu
      18 kwietnia 2009 o 16:28

      Muszę Cie pochwalić. Zreszta – jak zawsze. I tu Voldemort, i tu xD

      Usuń
    3. 18 kwietnia 2009 o 16:34
      Jeszcze w poniedziałek się postaram dodać albo jutro na Selene i też Cię zaskoczę xD

      Usuń
  2. ~Lilly
    18 kwietnia 2009 o 17:31

    2!!!!!! ;P no i extra nota.. ten Tom taki dziwny mi się wydał… ale to szczegół^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 kwietnia 2009 o 20:05
      On w każdym rozdziale ponoć jest inny… xD

      Usuń
  3. ~Claudia
    18 kwietnia 2009 o 17:33

    Ale to długie!! Już wiem nad czym tak długo pracowałaś xDD Chociaż wolę krótsze, a częściej. Troche się tu pozmieniało. Na lepsze. A ja proponuję, żeby Tom miał jakiś czas celibatu xDD No i olewać naukę dla jakiejś dziewcszyny? To skandal! xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 kwietnia 2009 o 20:07
      Tak, będą częściej, ale też będą długie xD Tom i celibat? Jeśli będzie jeszcze kilka razy swoją „nażeczoną” chciał przelecieć, to to zrobi, bo to przecież jest Voldemort w wersji mini xD

      Usuń
  4. ~Ciemna Pani
    18 kwietnia 2009 o 18:24

    BRAWO!!!!!!!!! OWACJE NA STOJĄCO DLA FROZEN!!!! NAPISAŁA!!!!!! No cóż, rozdział świetny ( jak zwykle ). Szablon przepiękny, tylko to zdjęcie w nagłówku… No, ale ważne że nota dobra. Teraz zostaje Ci napisać rozdział na Selene Snape, i po kłopocie. CZEKAM!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 kwietnia 2009 o 20:08
      Będzie na Selene xD No, dziękuję, ach, nie trzeba było aż dawać mi Nobla i 2 Oskary za to, że napisałam xD

      Usuń
    2. ~Ciemna pani
      19 kwietnia 2009 o 21:14

      A wiesz, mieliśmy nadmiar noblów i oskarów, i musieliśmy komuś dać XD

      Usuń
    3. 20 kwietnia 2009 o 22:27
      Pewnie, mam na magazynie jeszcze wolne miejsce, możecie władować, jakbyście nie miały co z nimi zrobić xD

      Usuń
    4. ~Ciemna Pani
      22 kwietnia 2009 o 20:20

      Niestety będziesz musiała troche poczekać XD

      Usuń
    5. 22 kwietnia 2009 o 20:54
      Pewnie, do następnego rozdziału xD

      Usuń
  5. ~Olka
    18 kwietnia 2009 o 20:04

    Fajny rozdział i ładny szablon.Rozdział był długi,ale i tak fajny.Po prostu super.Czekam na next.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Tyna
      18 kwietnia 2009 o 20:21

      Przeczytałam wszystkie rozdziały od samego początku i mi się podoba ^^ Jestem ciekawa co będzie dalej. Tylko szablon jeśli mam być szczera niebardzo pasuje do opowiadania – to zdjęcie w nagłówku jest be xD I troszkę trudno się czyta na tym tle, ale i tak jest ok ;) Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :) Pozdrawiam.

      Usuń
    2. 19 kwietnia 2009 o 20:08
      Ale trochę za kontrastowy ten szablon, nie uważasz? xD

      Usuń
  6. ~Lady Sensitive
    18 kwietnia 2009 o 20:23

    Uii!!Doczekałam się! :DAch… a Tom wie że Victoria nosi jego dziecko? Mm. Biedni rodzice :) A Dumbledore jak zwykle się wtrąca we wszystko.Pozdrawiam :*zgubiony-pamietnik.blog.onet.plludicrous-love.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 kwietnia 2009 o 20:09
      Ależ oczywiście, że wie xD I bardzo sie z tego cieszy, zapewniam Cię xD

      Usuń
  7. ~Cam.
    19 kwietnia 2009 o 16:02

    Szablon taki sobie xd Trochę tło mi przeszkadza i to zdjecie takie typowo chińskie. xd Ale powracając. Rozdział niezły, szczególnie opisy. Czekam na reakcję tatusia na wieść, że zostanie dziadkiem ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 kwietnia 2009 o 20:10
      Zmienei ten szablon. Wczoraj mi się podobał, ale teraz… tragedia. Zmieniam! I to jutro!

      Usuń
  8. ~Tyna
    20 kwietnia 2009 o 13:08

    No to fajnie :) Ciekawa jestem nowego szablonu i nowego rozdziału przede wszystkim ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 kwietnia 2009 o 22:20
      Piszę, robię, spoko, może w piątek będzie xD

      Usuń
  9. ~july
    20 kwietnia 2009 o 15:34

    Hej super notka chyba domyślam sie po co poszli do Slughorna .Mam proźbe jak będziesz miała chwile wejdź na http://kolejne-pokolenie-hogwartu.blog.onet.pl będe wdzięczna bo to nowo powstały blog i jest tam mało komentarzy .Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 kwietnia 2009 o 22:21
      Wejdę, ok xD Nom, po to, żeby sobie go Vicky poderwała xD

      Usuń
  10. ~Amanda
    20 kwietnia 2009 o 20:04

    Ładnie, ładnie :) Ale dlaczego Vicky jest taka zimna i wredna? Normalnie zamrażarka jakaś ;). Przynajmniej takie mam wrażenie. Ale mi się często coś wydaje, więc możesz to zignorować ;p.Mam nadzieję że szybko opublikujesz nowe rozdzialisko ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 kwietnia 2009 o 22:26
      Bo to przecież Ślizgonka, no nie? Poza tym, musi dorównać w tym Tomowi xD

      Usuń
  11. ~Amanda
    20 kwietnia 2009 o 20:04

    PS: Masz bardzo ładniutki szablon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 kwietnia 2009 o 22:26
      Dziękuję, ale będzie ładniejszy i nowszy xD

      Usuń
  12. ~Aviar / mysElf
    21 kwietnia 2009 o 21:28

    Bardzo pięknie dziękuję za dedykację ;*Eh… Zanim Ty dodałaś kolejną notkę ja już zdążyłam trzy razy zmienić miejsce bytowania;]. Taki już ze mnie niestały człowiek jest;]. Dlatego notkę czytam z drobnym opóźnieniem.Rzucił mi się w oczy błąd:- Co robisz w tej łazience, Victorio? – Wracam z łazienki, panie profesorze.Całkiem ciekawa koncepcja, acz nielogiczna odrobinę;].Poza tym notka wręcz genialna. Czemu Ty zamieszczasz je tak rzadko?! Nieodpowiedzialny bo nie zamknął drzwi… Na szczęście to, że zrobił jej dziecko pod nieodpowiedzialność nie pochodzi;].Eh… Ciężko jest być z Riddlem, nie ma co kryć.Mam nadzieję, że na następną notkę nie będziemy musieli czekać tyle czasu *spogląda na Frozenkę spod byka*. Jeśli możesz poinformuj mnie, tym razem na devlin.blog.onet.pl xDA ja postaram się pamiętać i informować regularnie o zmianie swojego adresu xD.Pozdrawiam!P.S. ładny szablon, dużo ciekawszy niż poprzedni. Tylko przez to tło słabo tekst widać. Ja mam wzrok bardzo dobry a muszę sobie zaznaczać bo mi się zlewa…P.Ss. Jeszcze raz dziękuję za dedykację ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~mysElf
      21 kwietnia 2009 o 21:29

      Eh… Znowu się rozpisałam xD.

      Usuń
    2. 22 kwietnia 2009 o 20:50
      Niee, zrobienie jej bachora to nie jest nieodpowiedzialność, absolutnie xD Nastolatki mogą się uczyć antykoncepcji z mojego bloga xD Muszę też poprawić to powtórzenie, ale oczywiście, jest to wielce inteligentne zdanie xD

      Usuń
  13. ~Amanda
    22 kwietnia 2009 o 20:25

    Czy następna notka będzie romantyczna?? Ma być! xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 kwietnia 2009 o 20:51
      Nom, Slughorn będzie romantyczny xD

      Usuń
  14. ~anonimova
    11 maja 2010 o 20:51

    Piszesz na dużym poziomie ale ten rozdział nie wniósł nic do tej historii. Nic nie zmienił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 lipca 2010 o 22:36
      Chyba raczej na „wysokim”. Wiesz, każdy pisarz ma swoje lepsze i gorsze dni, jesteśmy tylko ludźmi.

      Usuń
  15. ~Oswin Oswald
    1 kwietnia 2017 o 21:18

    Zanim zajmę się właściwym komentarzem czy mogłabyś mi wyjaśnić słówko zamordyzm? Nie ma POJĘCIA co oznacza i mnie to boli bardzo :/ Dziecko masz niedoedukowane…
    No dobra, skoro to już sobie wyjaśniłyśmy przejdę do treści, której nie jest dużo, ale cóż, bywa.
    Uhuh, Tom chce uczyć Victorii oklumencji? No nieźle, szczególnie biorąc pod uwagę jak jej to przedstawił. Czy kiedyś miałaby tego użyć przeciw swoim rodzicom?
    A props tego… Ojciec Victorii wydał mi się być w ty liście tak podejrzanie miły, że miałam zacięcie. Spodziewałam się ochrzanu a tu take BOOM xd
    Btw mam mały problem z Sorakisem. Nwm, może to tylko przez moje naiwne, wewnętrzne dziecko, ale wydaje mi się, że rodzeństwo jakoś powinno mieć tę więź troski. Nie jakiejś ogromnej, ale choćby nikłej, na bazie żalu w jakimś tragicznym momencie. Od niego w ogóle tego nie czuję. Wiem, że rysuje się na jednego z „tych złych”, ale za wszystkim stoi jakaś historia i chciałabym ją poznać… Może w następnych rozdziałach temu zaprzecze, bo w końcu nie znam całości i jesten na samym początku soo…
    Za to pozytywnie mnie zaskoczyła reakcja narzeczonego Victorii na jej krzyki. Brałam go za typowego samca alfa, który damski krzyk na niego ma za nic, a tu proszę! ^^
    Wgl wspominałam ci jak mi się podoba twój Tom?? Przypomina mi trochę takiego badass amanta z czarno-białych filmów. Wiesz, fajeczka w dłoni, kapelusz opuszczony na oczy itp… Tylko jazzu brakuje xd
    No cóż do zobaczenia kiedyś tam na dziesiątym rozdziale lub na moim blogu, o ile jeszcze masz na niego siłę c;
    Wiadra czasuu!!
    Sonia
    P. S. Trzeci raz piszę ten komentarz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 kwietnia 2017 o 18:22
      Zamordyzm to taki bardzo surowy rygor.
      Powiem szczerze, że ja pierwotnie też się spodziewałam, że ten list nie będzie miał zbyt miłego wydźwięku, ale stwierdziłam, że nie ma sensu iść w stronę jednowymiarowych postaci a la „zły, czepialski ojciec” czy „ten zły narzeczony, którego trzeba zgnoić”.
      Jasne, że każde przeciętne rodzeństwo zazwyczaj mniej lub bardziej opiekuje się sobą. Jednak Sokaris i Victoria są teraz w takim wieku, kiedy rodzeństwo w pewien sposób… odseparowuje się od siebie. To taki mechanizm obronny, który uniemożliwia narodzenie się jakiegoś hmm… „kazirodczego” uczucia między nimi (zwłaszcza jeśli są w podobnym wieku). Widzę to nawet teraz, kiedy mój brat kończy LO. Stał się dużo bardziej skryty i butny, ale to wraz z zakończeniem fazy dojrzewania mija i stosunki między rodzeństwem na nowo się ocieplają. To jednak sprawa, ale między Sokarisem i Victorią akurat nigdy nie było super dobrze, bo Henryk traktował ją pretensjonalnie, a Sokaris to widział, więc też zaczął się tak wobec niej zachowywać. Oczywiście wcale go nie bronię, bo samo wychowanie to nie wszystko, a Sokaris ma już tyle lat, że mógłby użyć rozumu. Natomiast to, dlaczego ich ojciec tak się zachowuje… no, na wyjaśnienie jeszcze trzeba będzie trochę poczekać. XD
      Yup, będę musiała ponadrabiać czytanie… no wszędzie. :)

      Usuń
  16. Droga Frozenko.
    I oto dobrnełam do końca. Odcinek pełen wrażeń i żygów! Jak ja się cieszę, że nie zaznałam smaku ciążowej dolegliwości pierwszego trymestru. Uff! Choć wcale wesoło nie było...Ale kij, dziecko zdrowe mam ;)
    Wciąż się zastanawiam jakim cudem ta dziewczyna jeszcze nie skończyła w Mungu. Przy takim forsowaniu ciała powinna leżeć już dawno plackiem. Wygłodzona, przemęczona, zestresowana i możnaby dalej wymieniać. :p Na pewno nabawiła się anemii, a jeśli jakimś cudem ciąża przebiega prawidłowo (dziw, że tak późno na to wpadła) to ja jestem w szoku. To nie ma prawa na tamte w sumie czasy dać sobie rady (nawet w magicznym świecie).
    Postawa Nikolasa zdumiewająca. Za pewne sam był zaskoczony reakcją narzeczonej. Ta w końcu tylko przepraszać umiała i nic poza tym. A tu proszę, łup, łup! Tyle złości i ta pół prawda z ust.
    List ojca podejrzany. Bardzo. Może dzięki Slughornowi zalagodziło się tatulkowi?Albo mamuśka już wystarczająco oberwała za nią?
    Tom z propozycją oklumencji mnie powalił pozytywnie. No chyba, ze ma w tym własne korzyści (jak zawsze) i trenuje na niej po prostu Legilimencję przy okazji ucząc jej bariery magicznej?
    Nie wiem czy cos jeszcze chciałam napisać. Spać mi się chce. Na nogach od 6.30, a mały bez drzemki tancował do 20i gdyby nie moja decyzja, żeby uspać pewno jeszcze z godzinę by szalał, a tak mogłam zagłębić się w Twojej opowieści.
    Pozdrawiam i do następnego odcinka!
    Ps. Ta sama Frozenka? Takie konto z awatarem dziewczyny z chustka na głowie? Znalazłam w komentarzach na blogu "nie będę wybrańcem" XD i tak mi się skojarzyło, że może? Miasto się jakby zgadza xD

    OdpowiedzUsuń