2 stycznia 2009

6. Szlamy mają dusze

To nie było przebudzenie. Zmartwychwstanie. Tak, to dobre słowo. Przez długi moment nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam — nawet wtedy, gdy otworzyłam oczy, i choć poznałam własne łóżko w dormitorium dziewcząt, przez chwilę to do mnie nie docierało. A kiedy już się to stało, musiałam zmierzyć się z pustynią w ustach (jakbym dopiero co zjadła szufelkę piasku), pieczeniem pod powiekami i ostrym bólem głowy — jakiś mały elf musiał wejść mi przez ucho do czaszki i okładać pałką jej wnętrze, nie widziałam innego wytłumaczenia. Przedmioty na szczęście przestały się troić w oczach, więc spróbowałam wstać, ale kiedy tylko odsunęłam kotary do końca i usiadłam na łóżku, gwałtownie mnie zemdliło. Myślałam, że uda mi się to opanować, ale poczułam treść żołądkową piekącą w przełyku i musiałam niemal wyciągnąć Dafne z łazienki, żeby nie zarzygać pokoju. W ostatniej chwili upadłam przy toalecie (prawie poślizgnęłam się na kafelkach) i zwróciłam wszystko, co wczoraj zjadłam i wypiłam. To było długie, bolesne i cholernie obrzydliwe, a smród — nie do zniesienia. Myślałam, że się uduszę, udławię, wypluję żołądek, a na koniec wyzionę ducha. Kiedy nareszcie się skończyło, opadłam na deskę, z trudem łapiąc powietrze. Modliłam się, by już więcej nie wymiotować, choć wciąż było mi niedobrze. Musiałam głęboko oddychać, żeby się uspokoić i nie zwijać na podłodze z bólu.

Ktoś wszedł do łazienki i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie zdążyłam zamknąć drzwi. Jeszcze tego brakowało — upokorzenia na oczach współlokatorek.

— Gruba impreza, co nie? — mruknęła Dafne, rechocząc pod nosem. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, więc dodała, zmierzając w stronę wyjścia: — Wynoszę się stąd, cholernie tu wali.

Stłumiony trzask drzwi i kompletna cisza. Kiedy ocierałam pot z twarzy, poczułam jego smak na ustach, ale udało mi się powstrzymać rzyganie. Jeszcze jakiś czas kiwałam się nad toaletą, dopóki się nie upewniłam, że mogłam bezpiecznie wstać. Wciąż czułam potwornie bolesne nudności, nogi mi się trzęsły, a w głowie dudniło, ale musiałam zabrać się za życie. Zamknęłam drzwi i zaczęłam się rozbierać, żeby wejść pod prysznic i zmyć z siebie ten cierpki smród. Zastały umysł popchnął myśli powoli do przodu, a przez nadwyrężony żołądek przeszedł skurcz, kiedy sobie wyobraziłam, że któryś z nauczycieli mógłby coś podejrzewać.

Że grzeczna i poukładana Victoria Hortus spożywała alkohol.

Stałam pod regularnym strumieniem ciepłej wody, skubałam samoczyszczące się fugi między mozaiką i próbowałam sobie przypomnieć, co mnie podkusiło, żeby tyle wypić. Żeby cokolwiek wypić. Na samą myśl o tym znów robiło mi się niedobrze — ojciec zawsze powtarzał, że dobrze wychowane panienki powinny stronić od alkoholu i chłopców, a ja zachowałam się zupełnie przeciwnie. Odzyskana wolność zadziałała bardzo źle, to już nigdy nie miało prawa się powtórzyć.

Wymydliłam prawie całą kostkę, zanim wyszłam spod prysznica, choć i tak wydawało mi się, że było czuć wczorajszy burbon. Ubranie świeżej szaty sprawiło, że ogarnęła mnie przyjemna ulga, lecz to uczucie prędko zmieniło się w ogromny kamień w żołądku, kiedy podniosłam z podłogi wczorajsze majtki zaplątane w czarną spódnicę. Z sercem w gardle przyglądałam się zakrzepniętej krwi na białym klinie, a obrazy z poprzedniego wieczora przesuwały się w głowie jak jakaś nieprawdopodobna historia. Już nie potrzebowałam się wysilać, by coś sobie przypomnieć — widziałam te sceny aż nazbyt wyraźnie. Kobiecy „rozsądek” natychmiast podpowiedział panikę, ale szybko się opanowałam. Pospiesznie (na tyle, na ile pozwalał ćmiący ból w skroniach) dokończyłam poranną toaletę, spakowałam się i wypadłam z sypialni z nadzieją, że zdążę na śniadanie, choć czułam, że i tak niczego nie przełknę. Podniebienie wciąż piekło mnie nieznośnie, a cały organizm podpowiadał, że się zbuntuje, jeśli wezmę choć jeden kęs, ale musiałam zobaczyć Toma. Toma i Ezdrasza, a najlepiej Nicolasa. Niewiedza stawała się po prostu nie do zniesienia.

Niestety śniadanie skończyło  się dobrą godzinę temu (widziałam to już po zegarze w holu, ale i tak musiałam się przekonać, zaglądając do pustej Wielkiej Sali), a gdybym chodziła na transmutację, musiałabym sobie zarezerwować wieczór na małe tête-à-tête z przenikliwymi oczami Dumbledore’a. Nie musiałam jednak długo się zastanawiać, w którym miejscu przemyślę nocny incydent, bo z lochów dobiegł mnie znajomy, nieco ochrypły głos:

— Jak tam po wczoraj?

Odwróciłam się z zamiarem natychmiastowej zemsty na Notcie, ale przypomniałam sobie, że nie znałam odpowiednio paskudnej, legalnej i łatwej klątwy, więc pozostał mi kwaśny uśmiech i sarkazm oraz zaciskanie pięści.

— Już dawno mi się tak przyjemnie nie rzygało, dziękuję ci — syknęłam, kiedy znalazł się bliżej. Z niesmakiem stwierdziłam, że dzięki niemu stałam się dużo bardziej wulgarna.

Drepczący za chłopakiem Mulciber zarechotał pod nosem, choć sam wyglądał jak wampir na krwawym detoksie. Jego pryszcze stały się przez to jeszcze bardziej widoczne, a czerwony, purchawkowaty nos wyraźnie odcinał się na poszarzałej twarzy; w porównaniu do niego moje przekrwione i podkrążone oczy wyglądały bardzo zdrowo. Zaniepokoiłam się, kiedy ich zobaczyłam, ale nie dali po sobie poznać, że czegokolwiek się domyślali, więc trochę się rozluźniłam. Przekonałam samą siebie, że noc z Riddle’em pozostanie jedynie zmyśloną historią, dopóki się z nim nie skonfrontuję. Poszłam z Nottem i Mulciberem do biblioteki, ale i tak nie mogłam myśleć o nikim innym. Byłam świadoma, że sama to utrudniłam, a cichutki głosik, który co rusz dźwięcznie szeptał zdzira, ani trochę nie pomagał. Bez entuzjazmu otworzyłam podręcznik do zaklęć i zaczęłam czytać rozdział, który mieliśmy przerobić na dzisiejsze ćwiczenia, ale litery przewijały mi się przez głowę, nie zostawiając w niej śladu. Właśnie to mnie najbardziej gryzło — gardziłam łatwymi dziewczętami, przypisywałam to wątpliwemu statusowi krwi, a wyszłam na taką samą cichodajkę. Czułam, że zaakceptowanie własnej hipokryzji przyniosłoby ulgę, ale zaszczepiona przez ojca przyzwoitość nakazywała cierpliwe przecierpienie winy. Mimo to nie potrafiłam udawać przed Bogiem skruchy, bo wciąż czułam na skórze intensywny dotyk Toma. Nieprawdopodobne, ciemne iskierki. Co chwilę zerkałam na staroświecki zegar z drewnianą wiewiórką wiszący nad kontuarem pani Mortemore, ale ktoś chyba musiał zaczarować wskazówki, bo wlekły się w iście ślimaczym tempie; coraz bardziej się irytowałam. Obgryzłam jeden paznokieć do krwi i pewnie okaleczałabym się dalej, gdyby Nott nie odciągnął mojej dłoni od ust.

Choć siedzieliśmy tam ponad godzinę, nic nie zrobiłam. Bardzo chciałam się skupić, ale chłopaki skutecznie mi to uniemożliwiali, zagadując akurat wtedy, kiedy wczytywałam się w podręcznik. Mówili o błahostkach, zachowywali się swobodnie (pani Mortemore miała na ten temat dość radykalne zdanie, bo w pewnej chwili straciła cierpliwość i zagroziła, że nas wyrzuci), jakby wczorajsze picie nie zrobiło na nich wrażenia. Ja natomiast pamiętałam o tym aż za dobrze, wciąż walcząc z bólem głowy i suchością w ustach. Kiedy zegar z wiewiórką powiedział mi, że do zajęć pozostał kwadrans, z zapałem wepchnęłam książkę do torby (Nott i Mulciber byli już od dawna spakowani i ćwiczyli zaklęcia niewerbalne, próbując zmusić kałamarze do stepowania) i we trójkę udaliśmy się pod klasę. Ani w bibliotece, ani na korytarzach nie spotkaliśmy zbyt wielu uczniów, ale już do tego przywykłam — nie wszyscy mieli tyle okienek co szóstoklasiści. Pod salą dostrzegłam Gaby, która doczytywała coś w nowiutkim podręczniku; przywitała się z entuzjazmem, ale do nas nie podeszła, obrzuciwszy Mulcibera posępnym spojrzeniem.

— Hmm? — mruknęłam i popatrzyłam na niego podejrzliwie, ale Ślizgon tylko machnął ręką.

— Długa historia.

Pewnie innego dnia chciałabym poznać tę „długą historię”, ale dziś tylko skinęłam głową, wcisnęłam ręce do kieszeni i utkwiłam wzrok w rogu ściany, zza którego zaczęli powoli wyłaniać się uczniowie. Jedną z pierwszych osób okazała się Margaret Rowle; po sklejonych rzęsach i czerwonych obwódkach dookoła oczu poznałam, że płakała, więc zagadnęłam ją łagodnie, kiedy się zbliżyła. Byłam pewna, że wczorajsza wspólna prywatka trochę nas zbliży, zwłaszcza że Ślizgonka nie przepadała za mną już od pierwszej klasy, więc nie spędzałyśmy razem zbyt czasu.

— Co się stało? Dumbledore był przykry?

Nott wydał z siebie dźwięk przypominający prychnięcie, co zwykł czynić zawsze, kiedy — jego zdaniem — mówiłam zbyt oficjalnie, i wtedy Margaret na nas spojrzała. Gdyby wzrok mógł zabijać, natychmiast padlibyśmy martwi. Zacisnęła na moment wydatne wargi, jakby powstrzymywała się od powiedzenia czegoś niekulturalnego.

— Nie twój interes, Hortus — warknęła tak cicho, by nikt poza naszą trójką nie usłyszał. Jej niebieskie oczy prawie wylazły z orbit, kiedy odwróciła głowę do Notta. — A ty co się gapisz? Myślisz, że nie odejmę domowi punktów, bo muszę go z tobą dzielić?  

Wystrzeliła w stronę klasy, potrącając Mulcibera ramieniem, a w drzwiach zaczęła się przeciskać przez tłumek Puchonów, którzy właśnie skończyli zaklęcia. Jeszcze nie widziałam jej tak wściekłej. Zerknęłam na Ślizgonów, ale ich twarze wyrażały takie samo zaskoczenie. Jednak zgryźliwość Rowle natychmiast odeszła w niepamięć, bo zza zakrętu wyłonił się Tom w towarzystwie nieodłącznego Traversa i sunącego za nimi Wilkesa. Riddle wyglądał jak zwykle — opanowany, zadowolony z siebie, elegancko blady (nie jak nasi koledzy, którym było bliżej do szyszymory), nie zdradzał żadnych oznak zatrucia; jego mocny wzrok sprawił, że zrobiło mi się gorąco, a serce zaczęło się tłuc w okolicach żołądka. Przypuszczałam, że się zestresuję, lecz miałam nadzieję chociaż odpowiedzieć coś na to konwencjonalne cześć. Uśmiechnęłam się krzywo, by choć trochę uratować sytuację, ale Tom sprawiał wrażenie całkowicie spokojnego, jakby nie czuł żadnego zażenowania, podczas gdy ja traciłam głowę z nerwów. Poczułam subtelny zapach jego wody kolońskiej, kiedy podszedł bliżej. Zero smrodu wczorajszego alkoholu. Nie odzywałam się, mając nadzieję, że coś powie, ale w całej cholernie niewzruszonej postawie nie znalazłam niczego dwuznacznego, co pozwoliłoby mi sądzić, że pamiętał o naszej wspólnej nocy i zamierzał jakoś to wyjaśnić, kiedy byłam już zdolna do rozmowy.

— Dumbledore odjebał kurewsko trudny test — oświadczył Wilkes, kiedy powoli wtaczaliśmy się do klasy. Flitwick chyba go usłyszał, bo pisnął coś o rynsztokowym języku, ale przez gwar w sali to zignorowaliśmy.

— Ach, to dlatego ona… — wyrwało mi się, ale szybko umilkłam, bo Margaret zajęła miejsce po drugiej stronie i teraz siedziała tuż przy drzwiach, wściekle ocierając twarz rękawem.

Poczułam na policzkach uderzenie gorąca, ale dziewczyna chyba mnie nie dosłyszała. Zajęliśmy swoje ławki (ja ruszyłam w stronę pustego miejsca obok Gaby), a nauczyciel machnął różdżką i drzwi się zamknęły. Kiedy sprawdzał listę obecności, zapytałam szeptem sąsiadkę, czy przeczytała zadany na dziś rozdział, ale ta tylko potrząsnęła głową. Przez połowę zajęć siedziałyśmy jak na szpilkach, kiedy profesor przepytywał z jego treści, ale szczęśliwym trafem Tom znowu wziął na siebie prawie wszystkie pytania, zdobywając dla domu dziesięć punktów za dodatkowe informacje, których nie było w podręczniku. Za moimi plecami Margaret prychnęła zniesmaczona. Gdy Flitwick zaczął po kolei sprawdzać skuteczność naszych zaklęć wodnych, siedząca najbliżej Wilkesa Gaby szturchnęła mnie mocno w żebra i wcisnęła do ręki jakiś zmięty świstek papieru. Natychmiast go rozprostowałam, żeby przeczytać, ale na środku widniały tylko trzy słowa: porozmawiamy po lekcji. Od razu poznałam to ładne, eleganckie pismo; kiedy spojrzałam na Toma, ten wpatrywał się w Notta, który właśnie zaliczył swoje Aquamenti na powyżej oczekiwań. Po raz trzeci w przeciągu tej godziny zrobiło mi się gorąco, tym razem z gniewu. Zwykle byłam daleka od złoszczenia się na przyjaciela, lecz teraz coś we mnie pękło — cóż to za dziecinne podchody? Kiedy nadeszła moja kolej, miałam ochotę skierować strumień wody na Riddle’a i ugasić jego zapał. Wczoraj zrobiliśmy coś tak poważnego, a dziś dostałam liścik z obietnicą rozmowy, jakby po prostu nie mógł do mnie podejść. Usiadłam z piątką i markotną miną, żeby patrzeć, jak Margaret Rowle wybitnie i niewerbalnie napełnia swoje wiadro. Nie mogłam sobie wybaczyć tej słabości, bo mimo wszystko prawie wyłaziłam ze skóry w oczekiwaniu na koniec lekcji.

Dźwięk dzwonka uzmysłowił mi, że zachowanie pokerowej twarzy było czymś piekielnie trudnym, gdy od środka rozsadzały emocje. Spakowałam się (Margaret wyleciała z sali, zanim zdążyliśmy podnieść się z krzeseł) i zadziwiająco spokojnie wyszłam za Gaby na korytarz. Przez całe zaklęcia zastanawiałam się, co Tom miał mi do powiedzenia, byłam pewna, że nie skończy się to po mojej myśli, choć sama nie do końca wiedziałam, czego chciałam. Przystanęłam, upewniwszy się, że Nick albo Sokaris nie kręcił się w pobliżu, a Riddle wysunął się z klasy za barczystym Traversem. Zrobiło się trochę tłoczno, bo wszyscy zmierzali na obiad; odczekaliśmy, aż profesor Flitwick zamknie drzwi, po czym sami powoli ruszyliśmy w stronę schodów. Nie potrafiłam powiedzieć, czego teraz bardziej się bałam: rozmowy czy spotkania z bratem po tym, jak się zorientuje, że spóźniłam się z powodu Toma.

— Nie byłam wczoraj sobą, przepraszam — wybełkotałam, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. — Chciałabym nadal… no wiesz… przyjaźnić się.

Wcisnęłam spocone ręce do kieszeni szaty i nieco przyspieszyłam kroku, by nie stracić z oczu maleńkiego nauczyciela.

— Obawiam się, że to niemożliwe — rzekł tak poważnym tonem, że coś w moim żołądku zrobiło bolesnego fikołka. — Myślisz, że mógłbym to znieść? Zostałem tak bezczelnie wykorzystany…

Zawiesił głos, a ja spojrzałam na niego z oburzeniem i dopiero wtedy spostrzegłam złośliwie uniesione kąciki jego ust. Patrzył niemal tak przenikliwie, jak wczoraj — jakby chciał mnie do czegoś przekonać. Od początku się obawiałam, że ta rozmowa znów sprowadzi się do jednego.

— Co powiedziałeś Rowle? — zapytałam, by odwieźć go od utartego tematu Nicka. — Chciała mnie zjeść wzrokiem. Gdyby spojrzenia mogły zabijać… ech.

Zatrzymał się, więc i ja stanęłam, oczekując jakiegoś strasznego wyznania (skręcający się w bólach żołądek już dał znać, co o tym myślał), ale te ładne, brązowe oczy i rozluźniona twarz nie pozwoliły się odczytać.

— Nic, czym mogłabyś się martwić. — Przysunął się i ujął moją twarz w dłonie. Przymknęłam powieki, kiedy poczułam muśnięcie jego ust na czole; znów zaczynał mamienie tym cholernym, szczypiącym skórę urokiem. — To ja powinienem przeprosić, ale nie zrobię tego. Było mi dobrze, tobie też. Nie masz czego żałować.

— A czy ty kiedykolwiek czegoś żałowałeś?

— Kilku całkowicie błahych spraw — odparł spokojnie, gładząc palcami moje policzki. — Między innymi tego, że nie zabiłem twojego ojca, kiedy miałem sposobność. Oszczędzilibyśmy sobie kilku nieprzyjemnych incydentów, prawda?

Jak jeszcze chwilę temu wyswobodzenie się z jego subtelnie bezwzględnego dotyku wydawało się niemożliwe, tak teraz odskoczyłam od niego jak oparzona. Serce dudniło mi w piersi, a ja nie mogłam powstrzymać zduszonego okrzyku, który wyrzuciłam drżącym głosem:

— Na miłość boską, co ty mówisz!

Wcale nie wyglądał na wyprowadzonego z równowagi, choć jego oczy nabrały surowego wyrazu i błysnęły czerwienią, mimo że nie odbiło się od nich żadne nowe światło. Położył łagodnie palec na moich ustach i powiedział cicho:

— Mówiłem ci, żebyś nie wspominała o Bogu. Powiedz mi, co ty naprawdę sądzisz o naszych zamiarach. Myślisz, że sobie żartujemy?

Nie pamiętam, by Tom kiedykolwiek podniósł głos, ale potrafił wzbudzić przerażenie samym spojrzeniem, nie potrzebował do tego słów. Teraz był jeden z tych nielicznych momentów, kiedy prawdziwie się go obawiałam.

— Nie, oczywiście, że nie, Tom… — Brązowe oczy znów zamigotały na czerwono, gdy wypowiedziałam jego imię, przez co jeszcze bardziej się zmieszałam i zaczęłam się jąkać. — Przepraszam… to po prostu mój ojciec… tata…

— Zmienili cię. — Pokręcił głową, i choć pozostał spokojny i chłodny, wiedziałam, że był trochę rozgoryczony. — Dałaś się zmanipulować jak głupia. Dawniej nie bałaś się ze mną spierać, a teraz przepraszasz co drugie słowo.

— Wiem, przepraszam…

Uniósł brwi. Zdałam sobie sprawę, że każde jego słowo było prawdziwe, nic nie przekoloryzował. Z tym że on sam również nie pozostał niezmieniony. Jego większa niż zazwyczaj skrytość, to bezceremonialne zachowanie wobec mnie… słowa o moim ojcu! Jeszcze kilka miesięcy temu byłby ostatnią osobą, którą posądziłabym o tak lekkie podejście do odbierania życia, a teraz… ten lodowaty stoicyzm mówił sam za siebie. Choć Tom znów patrzył w dawny sposób, wciąż miałam przed oczami tamtą twarz bez wyrazu.

Westchnęłam.

— Nie chciałam, żeby do tego doszło — odezwałam się, kiedy ruszyliśmy w kierunku Wielkiej Sali. — Zdradziłam Nicka, czuję się okropnie.

— Nie czujesz — odparł nonszalancko, a jego głos odzyskał dawny humor. — Tak naprawdę nie możesz doczekać się kolejnego razu.

Nie miałam pojęcia, dlaczego się zaśmiałam, choć jego komentarz mnie zniesmaczył.

— Jesteś bezczelny…!

Przeszliśmy przez uchylone drzwi razem z trójką bardzo niskich i chudych Gryfonek z pierwszej klasy, a Riddle nagle znalazł się po mojej lewej stronie; kiedy zobaczyłam przy stole Nicka, pomachałam mu (pewnie podeszłabym, żeby obok niego usiąść, ale silny, dyskretny uścisk poprowadził mnie dalej do starego miejsca), lecz ten poczerwieniał i odwrócił głowę. To nie wróżyło zbyt dobrze, ale udałam, że wcale nie czułam tego oblewającego ciało gorąca, usiadłam obok Rosiera i w milczeniu nałożyłam sobie ziemniaków. Choć uciekłam od podejrzliwego spojrzenia brata, przez cały obiad zmagałam się z innym gryzącym wzrokiem — tym razem ładnych, niebieskich oczu okolonych długimi rzęsami.

Starożytne runy, na których znowu siedziałam obok Gaby, prawie przespałam. Tłumaczenie potwornie nudnych tekstów nadawało się doskonale na każde czwartkowe popołudnie, byle nie na to. Choć w tym tygodniu zdecydowaną większość czasu zmarnowałam, już nie mogłam się doczekać soboty, która wiązała się z odwiedzinami u profesora Slughorna. Zrobiło mi się szalenie miło, kiedy powiedział, że należałam do najlepszych z najlepszych, i choć wiedziałam, że będzie to — jak zwykle na takich „kolacyjkach” — spotkanie kółka wzajemnej adoracji, uwielbiałam je.

Kiedy najwytrwalsi z mojej klasy udali się na historię magii, ja skierowałam swe kroki do skrzydła szpitalnego. Nie zamierzałam się skarżyć pani Jones na kiepskie samopoczucie (mimo że syndrom dnia następnego nadal mi doskwierał), zwyczajnie odkryłam tam jedyną wagę w Hogwarcie i po prostu nie mogłam oprzeć się pokusie. Zanim przeszłam przez przedsionek, upewniłam się, czy nikogo w pobliżu nie było, dopiero potem zajrzałam do głównej sali. Na samą myśl, że ktoś mógłby mnie tu przyłapać, czułam na całym ciele zimny pot, jednak wszędzie panowała doskonała pustka. Przeszłam powoli między dwoma rzędami pustych, solidnie zaścielonych łóżek i zdjęłam buty, uważając, by czegoś nie strącić i nie narobić hałasu. Pani Jones była już bardzo stara, przygłucha i pewnie nie miałaby nic przeciwko, żebym skorzystała z wagi, ale spaliłabym się ze wstydu, gdyby ktoś zobaczył cyferki potwierdzające moją nieidealność, nawet pielęgniarka. Stanęłam wyprostowana na okrągłej platformie, a metalowy wskaźnik podleciał do góry i zatrzymał mi się na czubku głowy, pokazując niezmienne pięć stóp i osiem cali. Szczęknęła zębatka, a ja spojrzałam w dół z duszą na ramieniu i sercem w gardle — sto pięć funtów. Ogromna ulga i wnętrzności tańczące sambę. Tego ranka nie ćwiczyłam, a wczoraj sporo zjadłam, więc spodziewałam się przynajmniej stu siedmiu. No tak, zjadłam, ale dzisiaj to wszystko zwróciłam i opuściłam śniadanie, więc wyszłam na zero. Miałam ochotę fruwać pod sufitem, ale ograniczyłam się tylko do cichego zejścia z grzechoczącej wagi i ubrania butów. Żadnych pretensji ze strony Nicolasa, prawie dziewięć godzin bez oglądania parszywej mordki brata (nie żebym liczyła), czas spędzony z przyjaciółmi i żadnego uczucia głodu. Ten dzień po prostu nie mógł się źle skończyć.

Ruszyłam prosto na błonia, by nie marnować czasu i wykorzystać zapał, z którym opuściłam skrzydło szpitalne. Robiło się coraz zimniej, choć słońce wisiało jeszcze nad horyzontem, a po południu mocno padało, więc trawnik był trochę rozmoknięty, ale nie traciłam ducha walki. Najpierw postawiłam na długą rozgrzewkę, biegnąc na boisko, gdzie chwilę się porozciągałam. Po tej małej aktywności zdążyłam już zapomnieć o fatalnym samopoczuciu, co tylko dodatkowo mnie zmotywowało. Pomyślałam nawet, że może warto byłoby nie przerywać tej szczęśliwej passy i opuścić kolację na rzecz dłuższego treningu, więc udałam się szybkim marszem w kierunku szkolnej bramy, ocierając przy okazji pot z twarzy. Czułam kąsający w uszy wrześniowy wiatr, ale na ciele byłam przyjemnie rozgrzana. O tej porze nikogo się tu nie spodziewałam (zwłaszcza po deszczu), ale tym razem nad jeziorem zamajaczyła jakaś ciemna, wyraźnie ludzka sylwetka. Kiedy się zbliżyłam, poznałam szerokie ramiona, mocny rozkrok i dużą głowę Nicka. Zaniepokoiłam się, gdy zobaczyłam skrzyżowane na piersi ręce, ale postanowiłam zachować pozory spokoju, zwłaszcza że mojemu narzeczonemu nikt nie towarzyszył — w tej sytuacji liczyłam na więcej swobody. Podbiegłam do niego, uśmiechając się, lecz jego twarz pozostała napięta. Złowrogie ogniki w wodnistych oczach nie przebierały w słowach i szybko mnie uświadomiły, co czego miałam się spodziewać.  

— Cześć, Nick — wydyszałam i na wszelki wypadek zatrzymałam się w bezpiecznej odległości. — Zgodnie z zaleceniami Sokarisa: biegam.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, ale jego kwaśna mina wyraźnie mówiła, że już o wszystkim wiedział. Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie, a paskudne napięcie rosło z każdą pojawiającą się na czole Rowdy’ego zmarszczką. Przestałam się głupio szczerzyć, zastanawiając się, czy to Ezdrasz na mnie doniósł, czy może Margaret, lecz nie zdążyłam zdecydować, bo zaciśnięta pięść Nicolasa przecięła powietrze i pofrunęła w kierunku mojej twarzy. Niespodziewanie? Wcale nie. Zachwiałam się, ale nie upadłam, choć przed oczami pojawiły się mroczki; po prostu nie spodziewałam się, że aż tak zaboli. Miałam wrażenie, że Ślizgon wepchnął mi oko w głąb czaszki. Uczucie szybkiego puchnięcia zaczęło przedzierać się przez szok po ciosie, ale ja nadal stałam koślawo i trzymałam się za pulsujące miejsce. Rowdy rzucił tylko jakąś kurwą i odszedł w kierunku szkoły. Tak po prostu. Bez słów. Naprawdę miałam ochotę się rozpłakać, poczuć się ofiarą, lecz wiedziałam, że na to zasłużyłam. Choć Nick nie poznał całej prawdy (inaczej obdarłby mnie ze skóry), miałam pretensję jedynie do siebie. Kiedy już trochę się uspokoiłam, usiadłam na dużym, wilgotnym kamieniu tuż przy linii jeziora, żeby gapić się niewidzącym wzrokiem na zachodzące słońce. Zrobiło się już ciemno, kiedy nachyliłam się i spojrzałam na swoje ledwo widoczne odbicie — duża, czarna plama rozlała się na łuku brwiowym, powiece i połowie policzka. No cóż, Nick miał dużą pięść i powinnam się cieszyć, że nie wybił mi zębów. Czułam się koszmarnie z wyrzutami sumienia, które nareszcie doszły do głosu. Nie miałam różdżki, żeby usunąć wielkie limo, choć i tak nie wiedziałam, jak to zrobić. Miałam kilka możliwości wyjścia z tej sytuacji (łącznie z doniesieniem na Rowdy’ego do Dippeta) i każda wydawała się równie głupia; w końcu podniosłam się i na trzęsących się nogach wróciłam do zamku, siląc się na najbardziej szczery uśmiech i lekkość kroku, bo zbliżałam się do gabinetu Slughorna. Liczyłam, że wrócił już z kolacji, ale jeśli nie, postanowiłam zaczekać przed drzwiami. Prędzej przenocowałabym w lochach, niż wróciła do dormitorium w takim stanie. Jednak miałam trochę szczęścia w nieszczęściu, bo spotkałam nauczyciela niedaleko jego klasy.

— Dobry wieczór! — zawołałam i przyspieszyłam, żeby się z nim zrównać.

— Dobry wieczór, dziecko, dobry wieczór… Na gacie Merlina, co ty masz pod okiem?

Wypuścił z rąk kawał placka z owocami, który musiał zabrać z Wielkiej Sali; na rudych wąsach miał jeszcze okruchy, a kiedy spostrzegł, że je zauważyłam, szybko otarł usta koronkową chusteczką.

— Ktoś ćwiczył na boisku, dostałam kaflem, kiedy przebiegałam przez środek — skłamałam gładko. Byłam pod wrażeniem własnego opanowania. — Nie mam jak się tego pozbyć, a nie chcę iść do pani Jones… wie pan, te pytania… zaraz zacznie sobie coś wyobrażać…

Zachichotałam na koniec. Dzielnie zniosłam podejrzliwe spojrzenie nauczyciela, ale chyba uwierzył, bo pulchna twarz rozluźniła się i uśmiechnęła. Zamachał ręką, bym za nim poszła.

— Doskonale rozumiem, pani Jones potrafi być dociekliwa — przyznał, kładąc nacisk na ostatnie słowo. — Ale nie widziałem cię na kolacji, no, no, no, panno Hortus, nie wolno opuszczać posiłków.

Pogroził mi krótkim palcem i otworzył drzwi za pomocą różdżki. Weszłam za nim do gabinetu, rozglądając się po mocno oświetlonym wnętrzu. Widać było, że profesor rzadko tu przebywał, zdecydowanie wolał pokoje znajdujące się za ścianami na prawo od wejścia, bo na biurku leżało tylko kilka egzemplarzy mugolskich czasopism, a na półce za nim marynowały się w słoikach jakieś wnętrzności — typowy element wystroju gabinetu Mistrza Eliksirów. Poczekałam na niego, aż wróci z saloniku, w którym gościł nas podczas licznych spotkań Klubu Ślimaka. Nerwowo kiwałam się na piętach, kiedy pojawił się z ogromnym słojem maści na siniaki i kazał usiąść na prostym, kulawym krześle. Sam nabrał trochę gęstego, beżowego smarowidła i dokładnie posmarował prawie połowę mojej twarzy. Kiedy maść zaczęła się wchłaniać, poczułam intensywne ciepło, potem mrowienie, a nauczyciel mruknął coś z uznaniem i zakręcił słoik.

— To co — popatrzył znacząco, unosząc brwi — powiesz, co się naprawdę stało?

Zrobiło mi się nienaturalnie ciepło, a świdrujący wzrok małych, przekrwionych oczu stał się nagle nie do zniesienia. Krzesło gniotło mnie w siedzenie, jakby drewno było naszpikowane gwoździami, więc po prostu nie mogłam się nie wiercić. Splotłam ze sobą spocone dłonie, by zamaskować ich drżenie.

— Ale właśnie to. — Uznałam, że to ostatnia chwila na ucieczkę od podejrzeń, więc wstałam. — Dziękuję, panie profesorze, pójdę już. Dobranoc.

Czułam jego wzrok na plecach, dopóki nie znalazłam się na korytarzu. Tu było o wiele ciemniej i przyjemniej, bo w mocno oświetlonym gabinecie Slughorna czułam się, jakby wszystkie moje obawy i sekrety wylazły na wierzch. Do tajnego przejścia za ścianą szłam jak najwolniej, by odciągnąć konfrontację z Tomem, Sokarisem, Nickiem i całym dormitorium, natomiast kiedy już znalazłam się przed pokojem wspólnym, przyspieszyłam kroku — byle tylko do sypialni. Miałam zamiar spędzić pod prysznicem całą wieczność, wstydząc się i przeżywając wyrzuty sumienia jako karę za swoje kurestwo. Udałam, że nie dosłyszałam Rosiera (zawołał mnie kilka razy po imieniu), a kiedy wpadłam na korytarz, niemalże biegiem dopadłam do sypialni szóstoklasistek. Byłam tak zdenerwowana, że prawie wrzasnęłam na widok drzemiącej na łóżku Dafne; zdjęłam buty i wślizgnęłam się na palcach do łazienki. Na wszelki wypadek zamknęłam się na klucz, cisnęłam ubrania do kosza na pranie i zaszyłam się pod prysznicem. Wrażenie parującego z ciała alkoholu już dawno minęło (pięść Nicka okazała się bardzo trzeźwiąca), ale pojawiły się inne natarczywe myśli. Jeszcze wczoraj o tej porze byłam dziewicą, cierpliwie (i niechętnie) czekałam na ślub i męża, a teraz moja wartość diametralnie spadła. Umowa została już zawarta, więc rodzice Rowdy’ego nie będą chcieli oddać mojego posagu. W takiej sytuacji mogli tylko zażądać… więcej złota. Zaczęłam kombinować, jak z tego wybrnąć, a woda bębniła mi po plecach. Prawie nie czułam jej gorąca, więc zakręciłam kurek z zimną wodą, by wzmocnić efekt gorącej. Spojrzałam na intymne miejsce pokryte krótkimi, ciemnymi włoskami i przesunęłam po nich ręką, przypominając sobie dotyk Toma — wcale nie tak delikatny. Ciężko mi było przywołać towarzyszące temu uczucia, poza bólem nie pamiętałam żadnej przyjemności, wstydu, pożądania… Ale jednocześnie pojawiła się korcąca myśl, by przeżyć to jeszcze raz: świadomie.  Kompletnie szalona myśl. Nie potrafiłam do siebie dopuścić, że doszło do tego jedynie pod wpływem chwili, Tom musiał kierować się czymś więcej niż tylko czysto zwierzęcym popędem. Riddle był wielowymiarowy i każda jego decyzja miała transcendentne znaczenie. Nie rozumiałam tego, ale pierwszy raz poważnie przeszło mi przez myśl: a co, jeśli dałabym spokój kompromisom i przekreśliła grubą krechą plany ojca?

Coś tak nieodpowiedzialnego? Ty? Taka… poukładana?

A ja. Właśnie ja.

Wyszłam spod prysznica z gorącym postanowieniem; już dawno nie czułam się tak lekko, choć perspektywa postawienia się bratu budziła pewien niepokój — ten przeklęty kretyn był nieprzewidywalny. Nicka się nie bałam, on mógł mnie tylko uderzyć. To nic nie znaczyło. Raz-dwa wysuszyłam włosy prostym zaklęciem i szybko opuściłam dormitorium (Dafne nawet się nie poruszyła, kiedy śmignęłam koło jej łóżka). W salonie jak zwykle o tej porze panował tłok. Honorowe miejsce przed kominkiem zajmowało towarzystwo Gaby — bardzo głośno grali w Eksplodującego Durnia, co czuło się już w całym pokoju wspólnym — więc zaczęłam się rozglądać za pożądanymi twarzami. Zdążyłam ogarnąć wzrokiem zaledwie kilka najbliższych pufów, bo zaraz poczułam na ramieniu bolesny, żelazny uścisk, a przede mną zmaterializował się Sokaris. Musiał kręcić się w pobliżu, bo nie zauważyłam w tłumie żadnego gwałtownego ruchu. Serce podjechało mi do gardła na widok twarzy brata — teraz upiornie zacienionej przez płonącą za nim pochodnię.

— Nie czaj się! — syknęłam cicho, próbując się nie ugiąć, choć wiedziałam, że to bezcelowe. Spojrzałam na jego palce wpijające się w moją rękę. — Puść.

O dziwo odsunął dłoń, ale nadal buzował wściekłością. Tego też się domyślałam — że zacznie mnie szukać i po raz wtóry zagrozi nieśmiertelnym listem do ojca, ale miałam nadzieję, że do tego czasu będę już bezpieczna między przyjaciółmi. Przełknęłam ślinę, czekając na jego starą śpiewkę.

— Naprawdę myślałaś… nie, czy ty jesteś aż tak głupia, że nie wiesz, że tu wszędzie ściany mają uszy? — wyszeptał. Przysunął się tak blisko, że mimo cienia widziałam każdą jego zmarszczkę na czole. — Jeśli już chciałaś się szmacić, trzeba to było robić dyskretnie.

Wytrzeszczyłam oczy, jednocześnie czując gorąco zalewające twarz. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.

— Zważaj na słowa — warknęłam. — Nie dbam o to. I z nikim się nie szmacę, jeśli musisz wiedzieć, więc możesz sobie ulżyć i napisać do ojca. Śmiało, donosicielu. Idź.

Sokaris chyba też się tego nie spodziewał, bo drgnął i uniósł brwi.

— Tak?

— Tak.

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem; byłam tak wściekła, że najchętniej wykrzyczałabym Hortusowi kilka słów, ale powstrzymałam się ze względu na ich niecenzuralność. On również tracił nad sobą panowanie, widziałam, jak jego szczęka drgała, a żyła na środku czoła szybko nabrzmiewała. Splunął przekleństwem pod nogi i sarknął:

— Skoro tak, to idę. Zobaczysz, jeszcze dzisiaj wyślę sowę, a ojciec zabierze cię z Hogwartu. A jeśli się nie puściłaś, to nie masz się czego bać, siostrzyczko, bo na pewno każe cię zbadać.

Uśmiechnął się złośliwie i minął mnie, brutalnie potrącając ramieniem; z niepokojem zauważyłam, że faktycznie mignął gdzieś przy wyjściu. Sokaris zachowywał się lojalnie jedynie wobec ojca, więc byłam pewna, że wyśle tę sowę, choćby miał dostać szlaban za błąkanie się nocą po szkole.

Kiedy Hortus odszedł, nikt już mi się nie narzucał, mimo że wyłowiłam wzrokiem profil Nicolasa. Zachowywał się, jakbym nie istniała, chociaż musiał zauważyć, że wyszłam z dormitorium, bo siedział całkiem niedaleko. Towarzyszyli mu niezmiennie znudzeni Ezdrasz i Rowle. W innej sytuacji byłoby mi przykro, że musiał zapełniać samotność niechcianym otoczeniem, ale przykre wrażenie po bliższym spotkaniu z pięścią Ślizgona skutecznie zdominowało wszelkie miłe uczucia, które z nim wiązałam. Swoją grupę odnalazłam w najciemniejszym zakątku salonu, co zapowiadało rozmowy na tematy z serii tych „niedozwolonych”. Kiedy się zjawiłam, Avery od razu zrobił mi miejsce obok Notta na skórzanej sofie (musieli przywlec ją z drugiego końca pokoju, bo pod czarodziejskimi oknami zazwyczaj nic nie stało) i oświadczył z ulgą, że Crabbe odrabiał tego wieczora szlaban u profesora Bykowa, więc wdychanie kolacyjno-cebulowych wyziewów zostało nam oszczędzone. Faktycznie. Poza czwartoklasistą, Riddle’em i Margaret nikogo nie brakowało. Swoją obecnością zaszczycił nas nawet Lucjusz, lecz niezmiennie ukrywał się za grubym podręcznikiem do transmutacji.

— Wołałem cię, ale zwiałaś — przerwał Avery’emu Rosier, który leżał rozciągnięty na podłodze i zmuszał swojego białego szczura do gonienia własnego ogona.

— Aaa… nie wiem, chyba nie słyszałam — mruknęłam i odwróciłam głowę, żeby odwzajemnić uśmiech Notta.

Choć wiedziałam, że żaden z nich nie był wobec mnie we wszystkim szczery, sama z trudem ich okłamywałam i przypuszczałam, że niektórzy wiedzieli, kiedy mijałam się z prawdą. Jednak potrafili przymknąć na to oczy, przez co czułam się jeszcze gorzej, uświadomiwszy sobie rację Toma: stałam się jednym trzęsącym się wyrzutem sumienia.

Przerwałam im dyskusję o mrocznej pozycji, którą Evan wypożyczył z Działu Ksiąg Zakazanych, a jako że był prefektem, bez problemu uzyskał zgodę od Slughorna, który notabene uwielbiał go. Ja sama nigdy nie słyszałam o Diabłach piętnastego wieku ani nie odwiedziłam tamtej części biblioteki, więc mogłam jedynie słuchać krytyki rozczarowanego Rosiera i pomrukujących na jego oburzenie kolegów. Te tematy interesowały mnie jedynie teoretycznie, dlatego od czasu do czasu pożyczałam od Toma dzieła, które brał z Działu Ksiąg Zakazanych i akurat ich nie potrzebował, lecz nigdy nie trzymałam ich długo — przeważnie zawierały treści, których uczennica z przeciętną wiedzą nie mogła pojąć.

— A wiecie — Travers wyściubił długi nos zza Proroka Wieczornego — że istnieją zaklęcia pochodzące od samego Lucyfera? Niewerbalne i nieposiadające inkantacji. Jeśli już o diabłach mowa… Czytałem o tym u wujka w Cardross, ma kurewsko wielką bibliotekę, więc zamknij usta, Rosier, bo zaślinisz dywan. Nie można tego wynieść poza jego rezydencję.

— Nie wiedziałam, że Lucyfer był czarodziejem — odezwałam się i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak głupio zabrzmiały te słowa.

— Mugole wierzą, że nasza moc pochodzi z piekła. — Evan natychmiast się ożywił. Wiedziałam, że diabły to coś, o czym mógł rozprawiać godzinami. — Głupole, nie? Pewnie Rogaty wtrącił do czarów swoje trzy grosze, ale myślisz, że siedziałby nad tworzeniem zaklęć leczących? O, albo warzył antidota? Już to sobie wyobrażam…

Popatrzyliśmy na siebie, a jego szczur skorzystał z nieuwagi właściciela i uciekł pod sofę, byle jak najdalej od różdżki.

— Jeśli miałoby to zgubić duszę czarodzieja, to myślę, że tak — odparłam całkiem poważnie, a Ślizgon zaczął się śmiać.

— W takim razie, panowie, wszyscy pójdziemy do piekła.

— A skoro tak, to warto sobie tam zapewnić lożę honorową — wtrącił Travers.

Spostrzegłam, że pomiędzy pufami, fotelami, niskimi stolikami i stopami uczniów przemknął cień z długim, wysoko uniesionym ogonem. Ów cień minął leżącego na drodze Evana i z cichym miauknięciem wskoczył mi na kolana. Sierść Midnighta była mokra i nie pachniała najprzyjemniej, a on sam zaczął się mościć, drapiąc i szarpiąc szatę. Ostatnio nie widywałam go za często, ale to już należało do tradycji — przesiadywał w dormitorium tylko wtedy, gdy na błoniach leżał śnieg albo okrutnie lało, w innych sytuacjach moje „paniowanie” ograniczało się do wypuszczania kota z zamku, kiedy akurat plątał się po sypialni albo korytarzach.

— No nie wiem — odezwał się Avery, kiwając się niebezpiecznie na swoim pufie. Kilka razy prawie wywinął orła. — Ja tam się brzydzę być w tym samym kręgu potępionych co taka Chapman.

W tej chwili prawie całą grupą ryknęliśmy śmiechem; wszyscy doskonale wiedzieliśmy, skąd ta niechęć do piętnastoletniej Puchonki. Dobrze pamiętaliśmy, że nie dłużej jak przed czterema miesiącami piękna Alice Chapman ostatecznie odrzuciła zaloty biednego Avery’ego, a jako że nasz przyjaciel kiepsko znosił odmowę, wyżywał się na dziewczynie, kiedy tylko nadarzyła się okazja, a status jej krwi wcale nie pomagał.

— Nie wydaje mi się, żeby szlamy szły gdzieś po śmierci — podjął Wilkes, kiedy trochę ucichliśmy. Do tej pory siedział na uboczu, sączył kremowe piwo z butelki i patrzył łakomym wzrokiem w kierunku grupki bawiącej się przy kominku. — To zwierzęta, a te, jak wiemy, dusz nie mają.

Przez długą sofę przeszedł szmer zadowolenia, usłyszałam kilka wymruczanych potwierdzeń, a Rosier (nadal rozłożony na podłodze już ze szczurem w kościstych dłoniach) pokiwał z zapałem głową. Tymczasem z tłumu Ślizgonów wyłonił się Tom, a za nim jak cień podążała Margaret. Musieli właśnie wrócić z obchodu. Domyśliłam się, że to oni wpuścili Midnighta, który nareszcie znalazł dogodną pozycję na moich kolanach i przestał wbijać w nie pazury.

— O czym mowa? — zapytał Riddle, patrząc na skręcającego się ze śmiechu Macnaira.

— Travers się zastanawia, czy szlamy mają dusze — odparł natychmiast Wilkes i odstąpił Margaret swój fotel, a ta łypnęła na niego z niezadowoleniem. Dziś humor wyjątkowo jej nie dopisywał.

— Oczywiście, że tak, nie bądź taki nietolerancyjny, Travers. — Choć Tom mówił cicho, nie szczędząc ironii, doskonale odcinał się na tle typowego wieczornego hałasu. — Kwestia posiadania duszy jest zerojedynkowa. Można albo mieć duszę, albo jej nie mieć. Co więc z czarodziejami półkrwi? Sugerujesz, że nie mam duszy, Wilkes? Nott.

Chłopak zrozumiał aluzję i natychmiast wstał, a Tom usiadł obok mnie. Choć na sofie mogła się zmieścić jeszcze jedna szczupła osoba, przysunął się tak blisko, że stykaliśmy się ramionami. Nie zważając na to, że zesztywniałam, położył długą rękę wzdłuż oparcia, tak że niemal czułam ją za plecami. Próbowałam na niego nie patrzeć i uspokoić szalejące w piersi serce, podczas gdy pozostali kolejny raz trawili nonszalancką bezpośredniość Riddle’a. Na moment atmosfera zrobiła się gęsta jak masło, dopóki nie odezwał się Evan, a minę miał taką, jakby nic się nie stało.

— Zgadzam się. W końcu wpadają w popłoch, kiedy zagrozi się im śmiercią…

— Jak każde zwierzę, Rosier — przerwał mu Travers, który trochę się zmieszał, ale uparcie stał przy swoim. — To naturalny popęd życia. Instynkt przetrwania.

— Skoro tak, to wszyscy jesteśmy zwierzętami z różnie rozwiniętym instynktem…

Zaczęli się o to kłócić, oczywiście zachowując wszelkie kurtuazje, a Wilkes i Avery co jakiś czas dogadywali, konkurując, który wymyśli zabawniejszą anegdotkę do słów kolegów. Kiedy tylko Tom usiadł na kanapie, Midnight od razu przeniósł się na jego kolana i ułożył się bez zbędnego marudzenia, a ten pogładził kilkakrotnie czarny, wilgotny grzbiet kota i odwrócił się lekko w moją stronę.

— A ty co myślisz, hmm? — Pochylił się niżej, jakby chciał, bym usłyszała go tylko ja. — Szlamy mają dusze?

Spojrzałam mu w oczy i ujrzałam w nich to, co widywałam od pięciu lat: uprzejmość, dyskretne zainteresowanie i doskonałe opanowanie, o jakim wszyscy mogliśmy pomarzyć. Ale było jeszcze coś, co wypływało z jego wnętrza i mogłam odczuć to niemal fizycznie na skórze — subtelnie podszczypujący żar, z którym chciało się mieć do czynienia przez cały czas.

— Skoro można być półkrwi — zaczęłam — to można być też… półduszy? To tylko figura, ale zdaje się być logiczna.

— Skoro tak mówisz, mogę mieć tylko połowę duszy. — Mimo że na jego twarz padało zielonkawe światło zza zaczarowanego okna, wyraźnie zobaczyłam w brązowych oczach czerwony błysk, który utrzymał się na tyle długo, bym nie mogła uznać go za przywidzenie. — Dobrze, niech tak będzie.

Już dawno mnie to zastanawiało, ale nigdy bym się nie odważyła o to spytać, zwłaszcza że nikt inny nie wyrażał zaniepokojenia, gdy oczy Toma przybierały tę barwę. Już wystarczająco wiele razy wyszłam przed towarzystwem na histeryczkę, dlatego i tym razem zachowałam niepokój dla siebie. Tymczasem grupa porzuciła temat szlam (Travers chyba dał za wygraną, bo teraz siedział obrażony za Prorokiem Wieczornym, ostentacyjnie ignorując paplającego najgłośniej Rosiera) i powróciła do roztrząsania problemu zaklęć prosto z piekła. Co chwilę zezowałam na Margaret, która wyglądała na otwarcie zniesmaczoną takim obrotem sprawy. Nie był to pierwszy raz, kiedy dawała nam „subtelne” sygnały, że nie miała ochoty uczestniczyć w takich dyskusjach, a ja i Nott, który przysiadł na sflaczałym podłokietniku z mojej prawej strony, szeptem zaczęliśmy się zastanawiać, co w takim razie robiła w naszej grupie. Od zeszłego roku, kiedy do nas przystała — nikt poza Tomem nie wiedział, z jakiego powodu — stał się to nasz temat numer jeden w kategorii „ploteczki”.

— Siedzi, tylko się gapi — mruknął Nott, drapiąc się po pryszczach na czole. — Nie ufam jej. Widziałaś, jak się wczoraj pilnowała? W życiu nie widziałem większej sztywniary…

— Ja też nie — przyznałam, jeszcze bardziej ściszając głos, ale Evan nawijał tak donośnie, że sama ledwo siebie słyszałam. Na wspomnienie feralnych urodzin zrobiło mi się duszno. — Może ma coś do ukrycia?

Tom nadal siedział z ręką rozłożoną za moimi plecami, drugą głaszcząc mechanicznie kota, który rozmruczał się głośno. Sam Riddle przysłuchiwał się rozmowie Rosiera z Averym i Wilkesem, zdawał się nie zwracać uwagi na to, o czym mówiłam z Teodorem, choć wszyscy wiedzieliśmy, że to tylko pozory, bo Tom nie ignorował nikogo i niczego. Był mistrzem podzielności uwagi.

— Zwłaszcza podoba mi się teoria, że to czarna magia pochodzi od Szatana… jak ciemność. A biała od Boga — ciągnął Evan. Teraz siedział po turecku i żywo gestykulował; przyjemnie się patrzyło na to jego ożywienie, zwłaszcza że zawsze wtedy należało się spodziewać jakichś zabawnych dygresji. — No wiesz, Wilkes, jak to było w Biblii. Nie wierzę w te dyrdymały, jasna sprawa, bo jak można…

— Czytałeś kiedyś Biblię, Rosier? — przerwał mu Tom, a odezwał się tak nagle, że nawet Lucjusz Malfoy wyjrzał zza książki. — Ja tak i nie przypominam sobie, aby to Szatan stworzył ciemność. Niechaj się stanie światłość. I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą. I tak upłynął wieczór i poranek — dzień pierwszy.

Chłopak popatrzył na Riddle’a z niegasnącym uśmiechem na ustach i pokiwał głową. Wieczny optymista, który nawet surowy ton interpretował jako pochwałę.

— Zatem możemy liczyć na Niebo! — zaśmiał się. — No widzisz, mądrego to aż przyjemnie posłuchać.

*

Wcześniej czekanie na wieczór u profesora Slughorna wydawało się męczarnią, ale po zerwaniu z Nicolasem (bo tak interpretowałam jego zachowanie — starannie omijał mnie wzrokiem, kiedy tylko znalazłam się w jego zasięgu) i rozmówieniu się z bratem moje życie w pewnym stopniu wróciło do normy sprzed wakacji. Spędziłam bardzo miły piątek w gronie przyjaciół (głównie Notta i Mulcibera, ponieważ milczące towarzystwo Toma i jego książek równie dobrze mogło przenieść się do biblioteki), poranne ćwiczenia — mimo zacinającego deszczu — zakończyłam sukcesem kwadrans przed kolacją, a sobota spędzona nad książką do wróżbiarstwa okazała się nie aż tak stracona, bo udało mi się zakuć cały materiał wymagany przez Bykowa. Dlatego kiedy całą jedenastoosobową paczką udaliśmy się do gabinetu opiekuna (Riddle wpadł po coś na moment do dormitorium), byłam niemal uradowana. Niemal, ponieważ stoicki wręcz spokój brata i jego całkowity brak zainteresowania tym, co robiłam, budził niemały niepokój.

Na profesora Slughorna jak zwykle musieliśmy trochę poczekać. Kiedy organizował większe uroczystości (jak swoje urodziny czy kolację w Boże Narodzenie albo na Wielkanoc), zawsze przybywał doskonale punktualnie, lecz do luźniejszych spotkań podchodził z większą beztroską i nie dbał o czas. Tym razem zjawił się kilkanaście minut po nas; jego dyszenie i stłumione trzaskanie miękkich kozaków słyszeliśmy już od połowy korytarza. Kiedy wyłonił się zza zakrętu, od razu otworzył drzwi różdżką i zaprosił nas do środka, witając się niedbale z każdym po kolei. Udaliśmy się od razu do niewielkiego saloniku z kominkiem na całą ścianę, na gzymsie którego znajdowała się całkiem pokaźna kolekcja Diamentów pana profesora — kilkanaście ruchomych zdjęć oprawionych w ramki o różnych wielkościach i kształtach, a każde przedstawiało pojedyncze osoby lub grupki uczniów sfotografowanych razem ze Slughornem. Kolekcja duszyczek, które — jak my teraz — należały do grona jego ulubieńców. Pozajmowaliśmy miejsca (usiadłam jak zwykle najbliżej nauczyciela, uważając jednocześnie, by znaleźć się jak najdalej od Margaret, z którą spędziłam całe popołudnie na powtarzaniu wiadomości na wróżbiarstwo), a Riddle w tym czasie wyciągnął z torby ogromne, fioletowe pudełko, które wręczył Slughornowi i powiedział kilka słów przeznaczonych tylko dla jego uszu, co sprawiło, że nauczyciel klepnął Toma w ramię i zachichotał. Poczęstował wszystkich sokiem z malin, zawstydzając mnie przed przyjaciółmi, mówiąc o naszym dzisiejszym przypadkowym spotkaniu na błoniach („Przyda wam się trochę witamin w taką pogodę, zwłaszcza pannie Hortus… dzisiaj biegała w takim cieniutkim sweterku!”), a sam zajął miejsce u szczytu stołu w dużym, miękkim fotelu, wyciągnął obute stopy na niskim podnóżku i nalał sobie czerwonego wina, które przyleciało do niego wraz z pękatym kieliszkiem. Wszyscy z ciekawością zerkaliśmy na tajemnicze pudełko, które przyniósł Tom, ale okazało się, że były tam tylko kandyzowane ananasy — przysmak naszego profesora. Wymieniliśmy z Nottem i Mulciberem znaczące spojrzenia, nie kryją uśmiechów.

Na początku Slughorn pochwalił Avery’ego za jego osiągnięcia z czerwca (chłopak zdobył pierwsze miejsce w konkursie na najlepsze rozśmieszające zaklęcie organizowanym przez Flitwicka, czternasty rok z rzędu zapewniając Slytherinowi medal, sto pięćdziesiąt punktów dla domu i wybitny na koniec semestru), podpytał mnie o matkę (wiedziałam, że była jego ulubienicą za czasów szkolnych), ponabijał się chwilę z ostatniego szlabanu Sokarisa, a potem dłuższą chwilę łajał żartobliwie Rosiera za niedopełnianie obowiązków prefekta, chociaż oboje wyglądali na rozbawionych zaistniałą dyskusją, czego nie mogłam powiedzieć o Margaret. Bawiła się swoją pustą szklanką po soku i co jakiś czas zerkała to na siedzącego naprzeciwko niej Toma, to na Traversa, to na innego Ślizgona, kilka razy czułam też jej wzrok na sobie — tego dnia dziewczyna nie bawiła się zbyt dobrze i sprawiała wrażenie, jakby chciała jak najszybciej stąd wyjść. Ja natomiast — kiedy profesor odwrócił ode mnie uwagę — ożywiłam się i z ciekawością słuchałam, jak rozmawiał z pozostałymi, choć i tak najczęściej zwracał się do Riddle’a. On zawsze znajdował odpowiednie słowa, by nauczyciela zainteresować lub rozbawić. Tego wieczora każdy znalazł się w blasku uwagi Slughorna, co było jednocześnie bardzo miłe i onieśmielające, ponieważ profesor nie przebierał w słowach i rozmawiał ze swoimi Ślizgonami jak z własnymi dziećmi. Uwielbiałam go. Od lat patrzyłam na niego jak na tatę, i choć czułam się głupio sama przed sobą, nie potrafiłam nie darzyć go ciepłymi uczuciami, których już dawno nie miałam do własnego ojca. Stawałam się spokojniejsza, kiedy czasami nie wahał się mnie pocieszyć, wziąć za rękę czy poklepać po ramieniu — choć te gesty niewiele znaczyły, potrafiły zmienić moje myślenie o sto osiemdziesiąt stopni. Dlatego nie dziwiłam się sobie, że musiałam walczyć ze złością i zazdrością, kiedy Mistrz Eliksirów zwracał się uprzejmie do Sokarisa albo go chwalił. Zwyczajnie nie potrafiłam znieść myśli, że brat nie był taki zły — on po prostu mnie nie lubił. To stanowiło jedyny problem, przez który nie widziałam w nim żadnych pozytywnych cech.

Ogień w kominku już dogasał, kiedy profesor Slughorn wdał się z Tomem w rozmowę o odejściu Merrythought. Nie, nie dyskutowali. Zaledwie wspomnieli o tym, ale to nauczyciel mówił, jedząc kolejnego kandyzowanego ananasa, a Riddle słuchał pochlebstw na swój temat i uśmiechał się lekko, jakby to wypracował.

— …bzdury opowiadasz, pochodzisz z porządnej, czarodziejskiej rodziny, jesteś przecież taki zdolny — ciągnął, oblizując obklejone cukrem palce. — Poza tym od kiedy w polityce liczy się pochodzenie, kiedy ma się odpowiednie plecy. Zajdziesz daleko, ja ci to mówię… a z moją pomocą jeszcze dalej.

W tej samej chwili złoty zegar, który stał na eleganckim biurku w kącie, wybił jedenastą, a nauczyciel wzdrygnął się malowniczo, wepchnął resztkę ananasa do prawie pustego pudełka i dodał:

— Ojej, to już tak późno? Widzicie, jak to czas ucieka przy dobrej zabawie… Ale uciekajcie już, uciekajcie, bo jak nas ktoś przyłapie, będziemy mieć przechlapane. Panie Nott, proszę się przygotować na poniedziałek, bo na dziewięćdziesiąt dziewięć procent zrobię kartkówkę z antidotów.

Zaczęliśmy się zbierać, zasuwając głośno krzesła i odsyłając puste szklanki po soku na biurko, przy którym Slughorn zaczął się kręcić. Byłam z Nottem i Rosierem już w progu drzwi wyjściowych, kiedy obejrzałam się na Toma, ale ten wyraźnie dał nam do zrozumienia, żebyśmy sobie poszli. W takich sytuacjach nigdy nie było z nim dyskusji, więc nikt nie rzucił nań nawet podejrzliwego spojrzenia. W gabinecie Slughorna panowało rozkoszne ciepło i miła, różana woń świec zapachowych, dlatego zetknięcie z wilgocią i chłodem korytarza okazało się podwójnie nieprzyjemne. Obejmując się ramionami, ruszyłam szybko za Teodorem, który również nie wyglądał na zachwyconego temperaturą.

Kiedy weszliśmy do salonu, prawie się do siebie nie odzywając, nie spodziewałam się tam kogoś zastać, dlatego sparaliżował mnie strach — ujrzałam brata. Siedział sam w najlepszym fotelu przed kominkiem, w dłoniach dzierżył jakieś notatki i nerwowo poruszał stopą, wyraźnie się niecierpliwiąc. Uśmiechnął się niewinnie, gdy nas zobaczył, a potem pomachał ręką na znak, bym podeszła. Nott natychmiast stanął tak, by mnie od niego oddzielić, ale łagodnie odsunęłam kumpla, mówiąc:

— Poradzę sobie, to tylko Sokaris. Widzimy się jutro.

Poczekałam, aż wszyscy rozejdą się do swoich sypialni (Margaret rzuciła podejrzliwe spojrzenie w kierunku Hortusa, ale też szybko zniknęła za drzwiami do dormitorium dziewcząt), dopiero wtedy ruszyłam w kierunku brata. Gapił się tak bezczelnie, że chciałam poczęstować go na przywitanie jakimś złośliwym frazesem, ale natychmiast o tym zapomniałam, gdy zauważyłam, co dokładnie przewijał między palcami. Uniósł długą, pergaminową kartkę, bym lepiej widziała.

— Wiesz, co tu mam? — zapytał miękko. Natychmiast rzucił mi się w oczy zamaszysty podpis Henryka Hortusa i litania na przynajmniej półtorej stopy. — Gdybyś tak szybko się nie zawinęła z tymi kretynami, to byś pewnie wiedziała. Dostałem to od taty… — wyciągnęłam rękę po list, ale Sokaris zabrał go z mojego zasięgu i schował do wewnętrznej kieszeni szaty — o nie, to nie dla ciebie. Ale bez obaw, kochaniutka, jutro będziesz miała okazję porozmawiać z tatusiem.

Poczułam najpierw potworne gorąco, serce w gardle, a później zimny pot na całym ciele. Na moment całkowicie odebrało mi mowę, a przed oczami pojawiła się mgła, więc usiadłam szybko, żeby się nie przewrócić. Dłonie miałam jak z lodu.

— Co to znaczy? — wydukałam słabo, kiedy odzyskałam głos. Wyobraziłam sobie głowę ojca tkwiącą w salonowym kominku i jeszcze bardziej pobladłam. Sokaris natomiast wyglądał na zachwyconego moim przerażeniem, ale nie dbałam o to.

— To znaczy tylko tyle, że umówił się z Dippetem i przyleci jutro do Hogwartu. — Wstał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Miłej niedzieli.

Odwrócił się na pięcie i powędrował w kierunku dormitorium chłopców, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodię. Zostawił mnie samą w zimnej, suchej rozpaczy.

~*~

Z dyskusji raczkujących śmierciożerców zrobiłam kółko młodych filozofów, ale chciałam pokazać relacje między nimi. Tak naprawdę niewiele wiemy, jak wyglądały rozmowy, spotkania i najzwyklejsze spędzanie czasu grupy Toma, więc musimy to samodzielnie budować, chociaż cieszę się, że Rowling dała nam taką możliwość. Boję się, że sama w swojej ignorancji dla większości złych, trzecioplanowych postaci zrobiłaby z uczniów rasowych socjopatów, którzy tylko czekają na swoje pierwsze morderstwo rytualne. Dedykacja dla Cam. :* Nie gniewaj już. xD

Cytat z Pisma Świętego, Stary Testament. 

29 komentarzy:

  1. ~House
    2 stycznia 2009 o 22:18

    Z biologicznego punktu widzenia po jednymd niu NIE ma się mdłości ani żaden test nie potrafi tego wykazać. No ale magia, to magia. House w nią nie wierzy xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 stycznia 2009 o 22:27
      No popatrz, tylko że ja nigdy nie spodziewałam się dziecka.. xD I właśnie, magia to magia xD

      Usuń
  2. ~Olka
    2 stycznia 2009 o 22:45

    Nie spodziewałam się że napiszesz taki rozdział jak ten,nie wierzęze Viktoria jest w ciąży……rozdział i tak jest fajny(jak każdy).Czekam na ciąg dalszy.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:20
      Właśnie o to chodzi w tym naszym małym showbiznesie… Nieprzewidziana akcja, kapiszi? xD

      Usuń
  3. ~Ms.Riddle
    2 stycznia 2009 o 22:54

    Hah d;p do konca nie wierzuyłam, ze bedzie w ciazy, a tu taka niespodzianka d;p ale co tam ;d rozdzial fajny, ale krotki noo ;d;p ciekawa jestem co wymysla?:d;p moze jakies zaklecie usuwajace dziecko, eliksir ;d;p nie wiem , czy Voldziu by chcial miec juz dzidzia;p heheh ;d;p aah nadia-riddle-love:) aaaa i to bedzie moje rodzenstwo !!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:21
      Będzie, jeśli Vicki utrzyma [tak się to mówi, tak?] tą ciążę xD Ja nic nie wykluczam. Jeśli nic nie stanie im na przeszkodzie, żadne bujki, morderstwa, Cruciatusy… to będziesz mieć rodzeństwo xD xD

      Usuń
  4. ~Claudia
    3 stycznia 2009 o 09:09

    Jednak Victoria jes w ciąży!! Nawet się cieszę. Zrobiłaś wszystkim na złość ale może to i lepiej. Pytanie tylko czy ta ciąża się utrzyma (wiesz o czym mówię)?? No i co zrobi Tom?? Bo jakoś nie sądzę że na tym skończy. On już pewnie coś wymyśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:24
      Riddle [jak każdy facet] ma niewielką wyobraźnię i w tym przypadku nie bardzo się przydadzą jego umiejętności magiczne xD I dobrze, że wzięłaś pod uwagę to, że Victoria jest w młodym wieku i może poronić xD Kolejny babski atut – spostrzegawczość xD

      Usuń
  5. ~Cam.
    3 stycznia 2009 o 09:36

    Hah, a jednak jest w ciązy xD Ale i tak Cię nie lubię i nie dam się przekupić ;pp Jednak dziękuję za dedykację x))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:25
      Ale przecież powiedziałam Ci, że wampiry nie siwieją i dowiedziałaś się, że Victoria jest w ciąży xD Czego człowieku chcesz od matki? xD

      Usuń
  6. ~K&M
    3 stycznia 2009 o 12:08

    A jednak będzie dzidziuś… Ciekawe co wymyślą… xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:25
      Ta, i akurat im się trafiło xD

      Usuń
  7. ~Clumsy
    3 stycznia 2009 o 14:10

    Czyli będą mieć dziecko :DA w Hogwarcie tak można? :DA czemu jest tak krótko??Coo??BuSsi ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:27
      Krótko, bo małoc zasu było xD A w Hogwarcie nie można tak. Weź, a niby dlaczego mają tam oddzielne sypialnie dla bab i facetów? xD No, a do tego do sypialni bab nie można włazić facetom, było to jak mniemam w 3 lub 4 części przygód idioty – Pottera xD

      Usuń
  8. leannelestrange7@amorki.pl
    3 stycznia 2009 o 16:08

    Skąd wiedziałam, że tak się akurat stanie? Stan błogosławiony… wow, w wieku 16 lat w przypadku Toma! Ja….

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:30
      Masz dar jasnowidzenia? xD Nom, a Tom rzeczywiście bardzo się ucieszył xD Aż zaczął bredzić „w gorączce” xD

      Usuń
  9. savnay_snape@poczta.onet.pl
    4 stycznia 2009 o 00:48

    Genialny ten test ciążowy,to znaczy chorobowy.Nie spodziewałam się ,że będzie w ciąży.Szczeże myślałam że będzie zdrowa.Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:31
      Ta, bo ciąża to rzeczywiście choroba xD

      Usuń
  10. savnay_snape@poczta.onet.pl
    5 stycznia 2009 o 13:04

    Nowa notka na http://bezczelnosc-to-moje-drugie-imie.blog.onet.pl/ Jeśli możesz wyraź swoją opinię:D

    OdpowiedzUsuń
  11. margot14@onet.eu
    9 stycznia 2009 o 18:48

    Ładnie, ładnie, chociaż akcja leci na łeb na szyje. Ja myślę, że ona urodzi i baaardzo skomplikuje życie Tomowi… ;) Pozdrawiam – dramione-draco-i-hermione – Gonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2009 o 18:33
      Ta zrobi mu na złość xD No, musi tak lecieć, bo muszę się wyrobić z nawałem prac, brakiem czasu… A ta historia będzie aż do upadku [jeśli będzie ten upadke] Voldemorta xD Więc mam trochę do nadrobienia… jakieś 30 lat… xD

      Usuń
  12. ~Atalia
    13 stycznia 2009 o 07:39

    Nowy blog.Proszę o opinię.http://saphira-potter-czarna-owca-rodziny.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Klaudek
    13 stycznia 2009 o 21:52

    Serdecznie zapraszam na nowy odcinek pt.”Hogsmeade”, który ukazał się na blogu evans-w-hogwarcie. Pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  14. ~Aviar
    28 marca 2009 o 11:25

    U… Chętnie bym przeczytała historię tego dziecka…;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 kwietnia 2009 o 15:08
      A kto powiedział, że ono się urodzi? xD

      Usuń
  15. ~Merimaat
    17 sierpnia 2011 o 22:50

    Victoria w ciąży? Już byłam zaskoczona samą informacją o tym, że oni się przespali, potem te jej bardzo szybkie objawy, a tu takie coś? Nie podobała mi się reakcja Toma (dobrze ujęłaś zachowanie chłopaków w tym wieku po takim wyznaniu). Pokazał brak odpowiedzialności za swoje czyny.Intrygujesz swoimi pomysłami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 sierpnia 2011 o 17:39
      Szybka reakcja była dlatego, że to dziecko Toma xD On nie jest normalny.

      Usuń
  16. ~Sunrise
    16 stycznia 2014 o 04:15

    Swietny artykul czekam na dalsza aktywnosc i jeżeli szukasz palety z cieniami do powiek
    odsylam na okazika :-)

    OdpowiedzUsuń
  17. No to dziewczyna ma przechlapane! Jeśli tatulek jej nie wypisze ze szkoły to będzie cud nad cudem XD BTW, Nicolas to ciekawy damski bokser. W ogóle komunikować się nie umie. Nie powie za co, po co ani czy cokolwiek jest prawda. Nawet jeśli jest :p
    Ciekawa jestem kto sprzedal info i czy to czasem nie sam Czarny PAN?
    Wciąż uważam, ze to był gwałt. Bo był. Victoria to idiotka po prostu. Dala się i dalej się daje i jeszcz myśli, ze będzie dobrze. Ciekawe jak długo?
    Aż mnie nosi by wiedziec co dalej będzie.

    OdpowiedzUsuń