31 grudnia 2014

88. Miłość własna leży u korzenia wszelkiego zła

W rozdziale pojawią się treści dla dorosłych, fragmenty nieodpowiednie dla niepełnoletnich osób, dlatego życzę miłego czytania xD

         Blask wschodzącego słońca rozlał się po piaskowych wzgórzach otaczających prężnie rozrastające się Imperium. Czerwonozłoty dysk wędrował płynnie po różowawym niebie, które powoli przybierało żywą, błękitną barwę. W końcu zawisło nad dwoma alabastrowo białymi posągami, które górowały nad większością budynków i przyciągały wzrok swą świeżością, jednak figury były niczym bogowie – można było jedynie na nie zerknąć, bo w momencie, kiedy patrzyło się na nie zbyt długo, oczy bolały tak, jakby za chwilę miały stanąć w płomieniach. Kiedy tylko powstały fundamenty pod budowę tych posągów, ja już wiedziałam, że będą one przypominać dwie boskie figury ukazujące naszą potęgę.
         Podczas gdy ja nieustannie podziwiałam najnowsze budowle i wydawałam kolejne rozkazy, Czarny Pan wpadł w prawdziwe szaleństwo. Nieustannie przyjmował setki śmierciożerców, swoich popleczników i obcokrajowców niczym ambasador wielkiego państwa. Widać było, że teraz podszedł do swoich planów poważniej. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik.
- Ufasz im? – Zapytałam półgłosem, kiedy Voldemort zaprosił do sali tronowej grupę podejrzanie wyglądających, czarnoskórych mężczyzn w długich, ciemnych szatach.
- Nie ufam nikomu, kto pochodzi spoza tego pałacu – odparł, choć oczy błyszczały mu entuzjastycznie. – Potrzebuję teraz osób, które są w stanie zrobić dla mnie wszystko. Oni mają mi do zaoferowania siebie, ja natomiast mogę im dać sławę, złoto i towarzystwo twoich pięknych służek.
W środku cała zagotowałam się z wściekłości, ale nie wybuchłam. Moje oczy zmieniły się w szparki, a wargi zacisnęłam tak mocno, jak potrafiłam. Wiedziałam, że Czarny Pan powiedział to tylko po to, aby mnie zirytować, jednak takie żarty nie były mi w smak.
- Ty trzymaj ich lepiej z dala od moich dziewcząt – wycedziłam, wskazując podbródkiem na rozglądających się po sali mężczyzn i oddaliłam się z wdziękiem, aby zająć się swoimi sprawami, których zresztą miałam niemało.

*

         Mimo że Lord Voldemort wciąż nieustannie spraszał do mojego pałacu śmierciożerców, z którymi knuł i planował, udawało mu się znaleźć trochę czasu i dla mnie. Byłam cierpliwa, gdyż rozumiałam, jak bardzo zależało mu na powrocie na szczyt. Wciąż prenumerowałam „Proroka Codziennego”, aby móc śledzić wydarzenia z Wielkiej Brytanii. Z gazety dowiedziałam się, że Harry Potter wpadł na początku sierpnia w spore tarapaty, używając magii w obecności mugola. Jednak „Prorok” rozpisywał się o nim także w innej sprawie. Na początku, kiedy Gryfon jakimś cudem wymknął się śmierci, sądziłam, że wszyscy natychmiast mu uwierzą, zwłaszcza, że potwierdzi to taki autorytet, jak Dumbledore. Okazało się jednak, że Ministerstwo Magii wolało wygodnie okłamywać społeczeństwo, niż przyjąć do wiadomości przykrą prawdę. I zrobili z Harry’ego Pottera chorego umysłowo chłopca, a z dyrektora Hogwartu – starego szaleńca, co ułatwiało Czarnemu Panu wiele spraw.
         Jednak „Prorok Codzienny” nie mógł poinformować mnie o tym, co donieśli Voldemortowi jego słudzy. Severus Snape jeszcze raz pojawił się w moim pałacu i poprosił Czarnego Pana o chwilę rozmowy, podczas której wyjawił mu wszystko, co wiedział o krokach, jakie poczynił Dumbledore, aby przeciwstawić się siłom ciemności.
- Ten stary głupiec myśli, że reaktywacja Zakonu Feniksa jakoś na mnie wpłynie – zadrwił, kiedy Snape opuścił salę tronową. – Mało tego, myśli, że garstka zdziadziałych czarowników będzie w stanie mnie pokonać? Każdy ma teraz Dumbledore’a za wariata, dlatego wątpię, aby ktokolwiek chciał mu pomóc w zniszczeniu Lorda Voldemorta, który przecież nie żyje od trzynastu lat.
Wysłuchałam z uwagą tego, co Snape miał do powiedzenia oraz ironicznego komentarza swego ukochanego, a w mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Zgadzałam się z Czarnym Panem, jednak w końcu nadejdzie dzień, kiedy całe społeczeństwo dowie się o jego powrocie. Obawiałam się, że może się to stać jeszcze przed tym, aż któryś ze śmierciożerców wykradnie przepowiednię lub, co gorsza, Harry Potter nadal będzie żył. Wtedy już nikt nie będzie w stanie go odnaleźć, gdyż Dumbledore i ministerstwo postarają się, aby ukryć go w bezpiecznym miejscu. Podzieliłam się swoimi zastrzeżeniami z Voldemortem, ale on podszedł do tego bardzo optymistycznie:
- Mój sukces nie jest zależny od tego, czy społeczeństwo wie, że powróciłem, czy też nie. Jestem nieśmiertelny, a ten stary miłośnik mugoli lada chwila pożegna się z życiem. I kto wtedy ochroni Harry’ego Pottera?

*

         Wizyta Severusa Snape’a nie była ostatnią tego dnia atrakcją. Wraz z nadejściem mroku, do mego pałacu przybył nie kto inny jak Lucjusz Malfoy. Był zakapturzony i zamaskowany, a jego peleryna ciągnęła się za nim po ziemi, jednak spostrzegłam wystające spod czarnej szaty długie, platynowe włosy. Wiedziałam, że niewierny sługa starał się za wszelką cenę mnie unikać, co przez jakiś czas wychodziło mu wybornie, jednak w końcu musiał nadejść moment konfrontacji.
- Lucjuszu, mogę cię na chwilę prosić?
Śmierciożerca wzdrygnął się nieznacznie i odwrócił głowę, aby wybadać, skąd dobiegły go moje słowa. Malfoyowie słynęli z niebywałego sprytu, jednak bogowie musieli nie obdarowali Lucjusza spostrzegawczością. Wyłoniłam się zza szerokiej kolumny i ruszyłam powoli w kierunku mężczyzny, który już pochylał przede mną głowę.
- Unikasz mnie – dodałam, patrząc z uwagą, jak śmierciożerca zdejmuje maskę, a kaptur opada, ukazując jego poszarzałe oblicze.
- Gdzieżbym śmiał – w przesadnie pokornym głosie mężczyzny dosłyszałam wyraźnie brzmiącą ironię. Uśmiechnęłam się złośliwie i odparłam, choć nie brzmiałam już tak uprzejmie:
- Nie drażnij się ze mną, Malfoy. Chodź.
Chwyciłam go za ramię tak mocno, jak tylko mogłam i pociągnęłam w stronę najbliższej komnaty. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i zaryglowałam zamek różdżką, podczas gdy śmierciożerca rozglądał się po komnacie w poszukiwaniu pomocy. Jednak w tym zamku jego los był w moich rękach. Ja czułam się pewnie, on zaś nagle jakoś dziwnie się skurczył. Widok różdżki w mojej dłoni wyraźnie go zaniepokoił, ale postanowiłam ją schować, gdyż miałam do niego pewną sprawę i bardzo mi zależało, aby odpowiedział na wszystkie pytania zgodnie z prawdą. Poleciłam mu, żeby usiadł, sama zaś zajęłam miejsce na niskim, drewnianym krześle z nogami w kształcie lwich łap i oparłam się wygodnie, oczekując, aż Lucjusz osunie się ostrożnie na brzeg kwadratowego stołka znajdującego się dokładnie po drugiej stronie pokoju. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, widząc jego strach, który z ogromnym trudem przede mną skrywał. Zagadnęłam go uprzejmie:
- Chyba nie odpowiada ci, że musisz do swojego pana lecieć taki kawał drogi, nie mylę się? Twoja żona, Narcyza, chyba nie jest zadowolona, w końcu w moim pałacu aż roi się od skąpo odzianych, pięknych, młodych dziewic.
Z rozbawieniem obserwowałam kropelki potu spływające mu po skroniach i rozbiegany wzrok, który usiłował skupić na wszystkim, byle nie na moich świdrujących oczach.
- Moja żona rozumie, że to dla większego dobra – odparł, a głos miał zaskakująco spokojny i płynny. – Choć nie ukrywam, że byłoby sporym ułatwieniem, gdyby… gdyby Czarny Pan…
Urwał, a jego szara twarz pokryła się niezdrowymi, purpurowymi plamami. Roześmiałam się cicho i odparłam:
- Każdy myśli o tym, żeby jemu było wygodnie, to całkiem naturalne. A no właśnie, jeśli już o tym mowa… Domyślam się, że twoja żona nic nie wie o tym, co łączyło cię z Zivit. Mam rację?
Mój głos nagle ochłodził się, a z ust zniknął złośliwy uśmieszek, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Lucjusza, którego twarz na nowo stała się blada i wilgotna od zimnego potu. Spostrzegłam, jak nerwowo zaciska dłonie i skubie skórki przy paznokciach. Nadal też sukcesywnie unikał mego wzroku. Nie uzyskałam od niego odpowiedzi, choć w końcu mężczyzna skinął nieznacznie głową, co przywołało na moje usta pogardliwy uśmiech, który nie obejmował oczu.
- Tak, jak się spodziewałam – mruknęłam i wstałam z krzesła, na co Malfoy prędko zareagował, podnosząc wzrok. Teraz bacznie śledził każdy mój ruch, kiedy powoli przechadzałam się po komnacie. – Doskonale wiem, że zwiodłeś moją siostrę. Ale ona teraz wychodzi za mąż i mam nadzieję, że nie przyjdzie ci do tego pustego łba znowu ją zaczepiać. W innym przypadku porozmawiam sobie z twoją żoną, która nie byłaby rada, że masz kochankę. Zgadza się?
- Tak jest.
Nagle do głowy wpadł mi jeszcze jeden świetny pomysł, który sprawił, że znów się uśmiechnęłam. Tym razem radośnie i zachęcająco, choć w moich oczach błyszczały groźne iskierki. Podeszłam do śmierciożercy, który wyprostował się godnie, choć w pogrążonej w idealnej ciszy komnacie można było dokładnie usłyszeć ciche, szybkie bicie serca jak u wystraszonego, zmęczonego długą ucieczką królika.
- Potraktuj moje słowa poważnie – poradziłam mu, pochylając się tak nisko, aby nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. – Jeśli złamiesz dane słowo, gorzko tego pożałujesz. Słyszałam, że masz syna w wieku Pottera. Szkoda by było, gdyby pewnego dnia tak po prostu… zniknął.
Wyprostowałam się gwałtownie, a moja twarz natychmiast spoważniała. Machnęłam różdżką i wskazałam podbródkiem na drzwi, które rozwarły się z cichym trzaskiem. Patrzyłam, jak Lucjusz Malfoy prędko się oddala, szeleszcząc czarną, letnią peleryną. Zostałam sama w pogrążonej w pomarańczowym półmroku komnacie, bawiąc się bezwiednie różdżką. Próbowałam sobie wyobrazić, jak zabijam niewinnego czternastolatka, ponieważ jego ojciec wdał się w romans z kimś, od którego powinien trzymać się z daleka. Moje groźby były jedynie słowami, które miały wzmocnić strach Lucjusza; wiedziałam, że perspektywa utraty syna była dlań po stokroć straszniejsza, niż rozwód z żoną, lecz gdyby Narcyza Malfoy dowiedziała się o jego romansie, cały jego dotychczasowy świat mógłby legnąć w gruzach, czego również bardzo się obawiał. Dlatego najrozsądniej było pozwolić Zivit ułożyć sobie życie z nowym mężczyzną. A jeśli chodzi o młodego Dracona… Nigdy sama bym go nie zabiła. Najbezpieczniej byłoby wysłać kogoś, kto zrobiłby to za mnie. Wszak każdy działa tak, jak jemu samemu najwygodniej.

*

         W „Proroku Codziennym” pojawiła się krótka, wręcz lakoniczna wzmianka o Harrym Potterze, który został oczyszczony z zarzucanego mu czynu, którym było wyczarowanie Patronusa w obecności mugola. Ani ja, ani Czarny Pan w żaden sposób tego nie skomentowaliśmy. Problemy szkolne chłopaka nie wpływały znacząco na plany Lorda Voldemorta, który zaś postanowił porozmawiać ze mną na nieco inny temat.
         Siedziałam przy niskim stole w obszernej, rozświetlonej tysiącami świec jadalni i spożywałam właśnie ostatni posiłek tego dnia, kiedy mój ukochany postanowił mnie odwiedzić. Wyglądał na bardzo rozbawionego, jednak odesłał wszystkie służki, które mi towarzyszyły, a sam usiadł naprzeciwko mnie i sięgnął po pusty puchar, który wypełnił szczodrze winem.
- Rozmawiałaś z Lucjuszem – zagadnął mnie i przytknął błyszczący kielich do wąskich warg. Teraz to on bacznie mi się przyglądał, jednak ja nie speszyłam się ani nie spuściłam wzroku. Wręcz przeciwnie, patrzyłam zuchwale w jego szkarłatne oczy, chcąc go sprowokować.
- Owszem, jakiś czas temu natknęłam się na niego na korytarzu – przyznałam i oderwałam palcami kawałek pieczonej kaczki, który włożyłam do ust. Żułam powoli mięso, nie odrywając wzroku od twarzy Czarnego Pana. Kiedy wszystko przełknęłam, zapytałam z uśmiechem: - Zdążył ci się już poskarżyć?
- Nie – wargi Voldemorta również drgnęły lekko, a czerwone oczy rozbłysły w uśmiechu. – Przypadkowo spostrzegłem to w jego umyśle, kiedy wędrowałem sobie po umyśle Harry’go Pottera. Mogę powiedzieć, że był to swego rodzaju… skutek uboczny. Ale będę wdzięczny, jeśli przybliżysz mi temat waszej rozmowy.
Roześmiałam się serdecznie i przechyliłam puchar, aby wypić kilka łyków czerwonego wina, które przysłał mi niedawno Nathir. Domyślałam się, że był to drobny prezent, aby zmiękczyć moje serce, gdyż ślub zbliżał się już wielkimi krokami. Spodziewałam się także jego wizyty, choć nie dostałam od niego żadnej wiadomości.
- Jeszcze pomyślę, że jesteś zazdrosny. Nie mogę zamykać się sama w pokoju z mężczyzną? – Spytałam, a w swoim głosie dosłyszałam dawną beztroską Victorię Hortus, którą byłam w Hogwarcie.
Czarny Pan zrozumiał dowcip, jednak przez jego twarz przemknął cień niezadowolenia. Nie był mężczyzną, który otwarcie mówił o swych uczuciach, mało tego, przez większość czasu udawał, że w ogóle ich nie posiadał, dlatego w chwilach, gdy wspominałam o czymś, co mogło byś jego słabością, często się irytował. Miałam nadzieję, że i tym razem uda mi się wyprowadzić go z równowagi, jednak Voldemort przetrwał tę próbę.
- Masz rację, nie możesz – odparł, a oczy błysnęły mu znad krawędzi pucharu, który znów znalazł się przy jego ustach. – Jako moja żona masz pewne obowiązki, które musisz wypełniać. Jeśli się dowiem, że masz jakiegoś mężczyznę, zabiję cię.
Znów się roześmiałam, choć teraz nie byłam już pewna, czy żartował, czy mówił poważnie. Nie dałam się jednak zwieść, więc odparłam:
- Nie jestem twoją żoną. I obawiam się, że nie dasz rady tak po prostu mnie zabić. Mam horkruksy…
Voldemort wstał gwałtownie i odrzucił puchar, który potoczył się po podłodze, rozlewając resztkę niedopitego wina. Długa, czarna peleryna załopotała głośno, a Czarny Pan już znalazł się przy moim krześle i chwycił mnie z całej siły za kark.
- Ale będziesz – jego oczy jarzyły się czerwienią jak dwa ogromne, zachodzące słońca, a kąciki ust zadrgały lekko w tłumionym uśmiechu. – Jak urodzisz mi syna. Przyjdę dzisiaj do ciebie.
Drugą ręką uchwycił mój podbródek i pocałował mnie w taki sposób, jakby chciał tym samym dać zapowiedź tego, jakie ma wobec nas plany na tę noc. Jego uścisk zelżał nieco, a dłoń wpełzła powoli pod obszerną perukę, pod którą skrywałam swoje prawdziwe włosy. Byłam jedyną kobietą w tym pałacu, która nie goliła głowy. Był to jedyny zwyczaj, którego nie potrafiłam przyjąć ze względu na swoje angielskie wychowanie. Nie potrafiłam myśleć o sobie jak o łysej królowej. Bezwłose dziewczęta nie były dla mnie kobiece, nawet wtedy, kiedy nosiły peruki.
         Czarny Pan prędko odszedł do swoich zajęć, mimo że nie dowiedział się, o czym rozmawiałam z Lucjuszem Malfoyem, co pozwoliło mi sądzić, że ów temat mógł być jedynie pretekstem do tego, aby mógł zapowiedzieć swoją wizytę. Nie wiedziałam, czym to było spowodowane, ale od czasu jego powrotu traktował mnie inaczej, ze swego rodzaju rezerwą, choć jednocześnie łączyło nas więcej, niż przed jego zniknięciem. Teraz naprawdę czułam, że poza uczuciem była między nami także przyjaźń.

         Dochodziła północ, kiedy Czarny Pan zjawił się w sypialni. Odziany był w czarną przepaskę podtrzymywaną przez wyszywany złotą nicią pas, a jego tors lśnił w ciepłym półmroku niczym perłowo biały duch. Usiadłam na łóżku i oparłam się o wysokie, drewniane wezgłowie, patrząc, jak powoli zmierza w moim kierunku. Odrzuciłam cienką tkaninę, pod którą leżałam, odsłaniając całkiem nagie ciało. Czarny Pan w sekundzie znalazł się przy mnie, a czarna przepaska opadła na podłogę, obnażając jego pobudzoną męskość. Bez słowa przycisnął moją twarz do poduszek i przesunął ręką po odsłoniętych plecach. Kiedy dłoń zatrzymała się na pośladkach, chwycił mocno moje biodra, a jego członek powoli wbił się we mnie. Czułam, jak delikatnie pulsuje, kiedy przesuwał się ostrożnie w moim wnętrzu. Najpierw delikatnie i bez pośpiechu, z czasem coraz szybciej i mocniej. Wydałam z siebie urwany jęk rozkoszy, który szybko został stłumiony przez gorący pocałunek. Wsunął dłoń pod moje podbrzusze, aby móc swobodnie pieścić moją płeć, natomiast druga ręka powędrowała bez żadnego skrępowania ku moim piersiom. Leżałam pod nim przyciśnięta do materaca i wiłam się z rozkoszy, nie mogąc nic uczynić. Czarny Pan robił wszystko, jakby posiadał nie jedną, a cztery pary rąk, które były wszędzie. Błądziły po moim ciele z czułą stanowczością, tak samo jak wargi, które zdążyły już zbadać dosłownie każdy kawałeczek moich pleców. Z minuty na minutę narastała siła jego pchnięć, dzięki którym nie mogłam powstrzymać chaotycznych jęków, a i on wcale się tego nie krępował. Krótkie, samcze warknięcia opuszczały jego gardło, kiedy pierwszy raz przeszły mnie elektryzujące dreszcze rozkoszy, choć członek Czarnego Pana nieustannie poruszał się we mnie z coraz to większą zaciętością. Teraz już nie pieścił mego ciała, a jego dłonie skupione były całkowicie na moich biodrach, które stanowiły dlań swego rodzaju podporę. Czułam, że jest już blisko, gdyż całkowicie stracił nad sobą kontrolę, aż przepastne łoże zaczęło obijać się o kamienną ścianę, skrzypiąc okropnie. Minutę później wypełniła mnie strużka gorącej, perlistej cieczy, co sprawiło, że wycięłam się w łuk z ostatnim, przeciągłym stęknięciem, po czym opadłam na materac. Serce waliło mi w piersiach tak, jakbym dopiero co przebiegła na jednym wdechu całe moje królestwo, a pościel pode mną była gorąca, jak pustynny piach za dnia. Voldemort leżał przez chwilę na moich plecach, a jego wciąż sztywny członek nadal znajdował się wewnątrz mnie. Dopiero wtedy, gdy jego serce powróciło do normalnego rytmu, zsunął się na poduszki obok mnie. Przytuliłam twarz do jego piersi, zachwycona, że zdołał zaspokoić mnie dwukrotnie podczas jednej nocy, mając jednocześnie nadzieję, że zostanie ze mną do rana. Czasami bywało tak, że zostawiał mnie po odbytym stosunku, aby gdzieś zniknąć lub zająć się swoimi sprawami, które nie mogły czekać. Mimo to byłam mu wdzięczna, że znajdował czas, aby spełnić swój małżeński obowiązek, choć tak naprawdę nadal nie byłam jego żoną.
         Przyciągnął mnie bliżej do siebie, ucałował w czoło, co uznałam za jeden z najczulszych gestów, po czym zaczął gładzić moje włosy. Oboje milczeliśmy. Voldemort z całą pewnością pogrążony był we własnych myślach, ja natomiast rozkoszowałam się tą prostą, choć niesamowicie przyjemną sytuacją. Byłam senna i odprężona, lecz wiedziałam, że Czarny Pan szykował się, aby ze mną porozmawiać. Nie pomyliłam się.
- Chcesz wymknąć się na ślub Zivit – rzekł, nieustannie bawiąc się moimi włosami. – Mimo że jesteś na nią wściekła, nie pozwolisz, żeby ta uroczystość odbyła się bez ciebie.
Byłam zaskoczona trafnością tej uwagi. Owszem, od jakiegoś czasu zaczęłam rozmyślać o zbliżającym się weselu, które oczywiście nie mogło odbyć się w moim pałacu, nie mogłam przecież pozwolić, aby innowiercy splugawili swymi obrządkami świątynie moich bogów, jednak musiałam udać się do Londynu na uroczystość, która była ważna dla całej mojej rodziny. Niemniej jednak nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji oraz nie wspominałam o tym nikomu, dlatego trochę mnie zdziwiło, że Czarny Pan tak trafnie określił moje uczucia.
- Masz rację, myślałam o tym, choć nie zamierzam się nigdzie wymykać niczym szczur – odpowiedziałam spokojnie i podparłam się na dłoni, aby móc spojrzeć swemu kochankowi w twarz. – Rozumiem, że masz coś przeciwko temu…?
- Obawiam się, że moje zdanie jest w tym wypadku najmniej ważne, bo i tak uczynisz to, co zechcesz – odparł, a na jego wąskich wargach zaigrał dziwny uśmieszek. – Chyba nie jestem odpowiednią osobą, aby ci doradzać w tej sprawie, ale uważam, że powinnaś pojednać się z Zivit. Postąpiła zgodnie z twoją prośbą i przestała spotykać się z Lucjuszem. Czy to nie wystarczy, abyś odpuściła jej grzechy? Niech sobie wierzy, w co tylko chce. Jeśli nie dostrzega potęgo twoich bogów, to sprawa jej sumienia.
Podczas tej nocy zaskoczył mnie po raz drugi. Pierwszy raz ukazał mi w pełni swoje ludzkie oblicze. Chyba się myliłam, ale dostrzegłam w nim coś na kształt… współczucia. On faktycznie potrafił wczuć się w inną osobę i zrozumieć jej uczucia. Byłam pod ogromnym wrażeniem, choć nie dałam tego po sobie poznać. Uśmiechnęłam się tylko lekko i rzekłam:
- Skoro tak mi radzisz, chyba powinnam postąpić zgodnie z twoimi słowami. Jednak nie pozwolę, aby ślub odbył się w moim domu. Udam się do Londynu, wezmę udział w ceremonii i wspaniałomyślnie przebaczę siostrze. Tak, tak uczynię. Choć skąd pewność, że Malfoy nadal do niej nie przychodzi?
Czarny Pan wyciągnął ramiona i przyciągnął mnie do siebie tak, że nasze twarze znów znalazły się nieprzyzwoicie blisko siebie. Jego oczy błysnęły szkarłatem, kiedy przechylił lekko głowę i pocałował mnie, a ja poczułam jego język, który był jak wąż wsuwający się pomiędzy rozgrzane przez słońce kamienie. Ten słodki, krótki pocałunek sprawił, że byłam w stanie uwierzyć mu we wszystko.
- Mnie również zależy na tym, aby Lucjusz trzymał się z daleka od twojej siostry, zaufaj mi – odparł. – Taki mezalians mógłby zwrócić uwagę społeczeństwa na Malfoya, dzięki czemu mój plan mógłby znów legnąć w gruzach. Zostaw to wszystko mnie i śpij już.
Przycisnął moją głowę do swojej piersi, a ja mogłam w końcu spokojnie zasnąć, uradowana, że dał mi tej nocy więcej siebie, niż dotychczas. Czułam, że byliśmy dla siebie najbliższymi przyjaciółmi.

~*~


         Nie wiem, czy nie za szybko lecę z tą fabułą, ale mam takie wrażenie, że przez te trzynaście lat, kiedy Dżahmes czekała na powrót Voldemorta, wszystko było nieco monotonne i strasznie się przeciągało, więc być może chcę to w jakiś sposób nadrobić. Nie wiem, jak Wam, ale mnie się to podoba. W końcu czuję, że fabuła rozkręca się tak, jak chciałam. Na kolejny rozdział jednak będziecie musieli troszkę poczekać, ponieważ zbliża się sesja, a przed egzaminami co jest? Oczywiście kolokwia i prezentacje (jakby nie można było tego wszystkiego rozłożyć w czasie, tylko nagle każdy wykładowca sobie przypomina, że wypadałoby nam zadać jakąś prezentację i najlepiej od razu kolosa jeszcze tego samego dnia). Ale będę regularnie wchodzić na bloga, więc nie musicie się obawiać, jestem w stałym kontakcie z Wami :* 

6 komentarzy:

  1. ~Eweline
    9 stycznia 2015 o 15:57

    Rozdział świetny i bardzo się cieszę, że bez opóźnienia :)
    Coś mi się widzi, że Dżahmes za niedługo w tę ciążę zajdzie :)
    Tylko co powie Czarny Pan, jak się okaże, że to jednak córka, nie syn?
    XD

    I rzeczywiście rozdziały czyta mi się jakoś lepiej, od kiedy Tom wrócił

    Życzę weny i abyś przetrwała egzaminy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 9 stycznia 2015 o 16:07
      Przetrwam, przetrwam, ale z jakim skutkiem… xD Dam radę.
      Haha, to by się Voldek zdziwił xD Zawsze ma jeszcze drugą siostrę, wyglądają z Dżahmes tak samo, więc nawet by się nie zorientował :D

      Usuń
  2. ~kola
    9 stycznia 2015 o 17:04

    Może więcej erotyki w następnym rozdziale pliss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2015 o 19:20
      Haha jeszcze więcej? :D

      Usuń
  3. ~Lauren
    9 stycznia 2015 o 17:55

    Super rozdział. Przyznam szczerze, że trochę zaskoczyłaś mnie tą sceną, w której Tom złapał Dżahmes za kark. Mam nadzieję, że Dżahmes w końcu zajdzie w ciążę i urodzi dziecko Vodemorta xD
    Życzę dużo weny i zdania sesji, kolosów itp. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 stycznia 2015 o 19:22
      Czemu zaskoczyłam? Przecież to było droczenie się xD

      Usuń