Wrzesień nadszedł
prędko, a wraz z nim mój niepokój związany z weselem Zivit. Spodziewałam się,
że Nathir odwiedzi mnie jeszcze w sierpniu, jednak bardzo się pomyliłam. Wysłał
mi jedynie krótki list, w którym przypominał, że jestem wciąż mile widziana w
Londynie na uroczystości, która miała się odbyć już niebawem. Poczułam silną
niechęć nie tylko do siostry, ale i do niego, ponieważ potraktowali mnie jak
jakiegoś mało znaczącego gościa, który nie miał żadnego wpływu na przebieg
ceremonii. A byłam przecież nie tylko siostrą panny młodej, ale i królową! Już
dawno odwykłam od takiego traktowania. Jednak postanowiłam opanować burzę
ekscytacji i wszystko przeanalizować. Wielokrotnie przekonałam się, że uciszenie
emocji na czas podejmowania decyzji jest najlepszym, co można uczynić.
Oczywiście pierwsze, o czym pomyślałam, to strach. Zivit bez wątpienia nadal
obawiała się mojego gniewu, dlatego od naszej ostatniej sprzeczki nie napisała
do mnie ani słowa, za to listy od Nathira przychodziły często, jakby oboje
wymyślali ich treść, a Qutajbah jedynie pisał i wysyłał sowę. To było
oczywiste, kto w ich związku nosił spodnie. Żadne z nich nie kochało swej
drugiej połówki, jednak Nathir był bardziej zaangażowany w ich wspólne sprawy,
można było nawet powiedzieć, że… widział mnie w swojej narzeczonej. Zivit
natomiast nadal myślała tylko o Lucjuszu i miała mi za złe to, że zabroniłam im
się spotykać. Nie potrafiła pojąć, że zadecydowałam tak, gdyż miałam na uwadze
nie tylko swoją wygodę, ale i ich dobro. Wiedziałam, że nigdy mi tego nie
wybaczy, ponieważ Malfoy był jej pierwszą prawdziwą miłością. Dlatego być może
powinnam jej to wszystko… wybaczyć? Ona wszak utraciła więcej, niż ja.
Na ślub siostry
przybyłam na dzień przed weselem. Dwunasty września okazał się być w Londynie
dniem deszczowym i bardzo nieprzyjemnym. Mimo że podczas swojej młodości
mieszkałam w Anglii i byłam zmuszona jakoś zaakceptować fakt, że jest to kraj chłodny
i nieprzyjazny, teraz, kiedy już przyzwyczaiłam się do pełnego słońca i
wysokich temperatur, ciężko było mi odnaleźć się w miejscu, w którym lato
kończy się zaledwie kilka dni po pierwszym września.
Matka przyjęła mnie z
radością; widać było, że wyraźnie niepokoiła się o moją wizytę w ich domu. Na
ojca niestety nie udało mi się trafić. Z jednej strony nieco żałowałam, z
drugiej zaś cieszyłam się, że tak dobrze potrafił się zaaklimatyzować w kraju,
gdzie panuje zupełnie inna kultura od tej, w której żył przez niemalże całe
swoje życie. Nathir powitał mnie jak zwykle wylewnie, może trochę zbyt śmiało,
niż się tego spodziewałam, gdyż wycałował czule moje policzki, Zivit natomiast…
nie zeszła nawet, aby się ze mną przywitać.
- Nadal jest na mnie wściekła? – Zapytałam, siadając w stojącym naprzeciwko
kominka fotelu. Z przyjemnością wyciągnęłam przed siebie nogi, aby móc ogrzać
zziębnięte stopy przy trzaskających wesoło płomieniach.
- Raczej manifestuje swoją złość, jeszcze kilka dni temu bardzo
chciała się z tobą pojednać – odparł Nathir i podał mi kieliszek wina.
Bardzo obruszyłam się na te słowa i zaczęłam nieco podniesionym
głosem:
- Jeśli myśli, że ją przeproszę…
Matka prędko dała mi znak ręką, abym zamilkła. Urwałam więc, oglądając
się za siebie. Spostrzegłam czającą się za rogiem ściany Zivit. Wyraz jej
twarzy zupełnie nic mi nie mówił, oczy były chłodne i jednocześnie pełne
pokory, jakby nadal toczyła się w jej wnętrzu walka: przeprosić mnie czy samej
dać się mi przebłagać? Wstałam i podeszłam do niej, zanim w ogóle pomyślałam,
co robię. Choć nie było mi to w smak, wyciągnęłam ramiona, a moja siostra
zatonęła w mych objęciach, choć również była sztywna, jakby ktoś ją przymusił
do pojednania ze mną.
- Zapomnijmy o wszystkim –
wyszeptałam, odsuwając ją od siebie na długość swoich ramion. Byłam
jednocześnie zaciekawiona i poirytowana, jakbym w głębi serca oczekiwała na to,
że Zivit sprowokuje mnie do kolejnej kłótni. – Jutro wyjdziesz za Nathira i wtedy wszystko się ułoży. Zapraszam do
Egiptu, mam dla was pewną propozycję.
- Jaką?
Uśmiechnęłam się i, choć było to nieco wymuszone, atmosfera nieco się
rozluźniła. Kąciki ust Zivit również drgnęły lekko, a twarz jej się rozjaśniła.
- Jak przyjedziecie, to się dowiecie – odparłam i odwróciłam się w
stronę matki i Qutajbaha, mówiąc: - Jak tam przygotowania do ślubu? Wszystko
idzie zgodnie z planem?
Wystarczyła krótka,
nieco naciągana wymiana zdań z siostrą i mój uśmiech, aby wszystko wróciło do
normy. Oczywiście każdy z nas miał jeszcze jakiś niewypowiedziany żal, Nathir
pragnął, aby w końcu doszło do tego ślubu, Zivit nadal czuła tępy ból w sercu,
gdyż nie otrząsnęła się jeszcze po rozstaniu z Lucjuszem Malfoyem, ja natomiast
wciąż nie mogłam jej wybaczyć nagłej zmiany wiary, choć wszyscy pragnęliśmy,
aby zapanował już spokój. Opowiedziałam pokrótce, jak toczą się budowy w moim
królestwie, wspomniałam też o Czarnym Panu, jednak odniosłam takie wrażenie, że
moja siostra nie jest tym zainteresowana, mimo że uśmiech nie schodził z jej
warg. Im byłyśmy starsze, tym bardziej się od siebie różniłyśmy. Nie mówię
tylko o charakterach, ale nawet nasze ciała bardzo się zmieniły. Ja przebywałam
na słońcu całymi miesiącami, dlatego moja skóra stała się ciemna i błyszcząca,
do tego spostrzegłam także, że moja twarz nieco się zaokrągliła. Nic dziwnego,
ostatnio zbytnio sobie folgowałam, Zivit natomiast bardzo schudła, jej blade,
zapadnięte policzki i podkrążone oczy wyglądałyby strasznie, gdyby nie gruba
warstwa makijażu, który jednocześnie podkreślał jej urodę, ale i postarzał ją.
Do tego odziała się dziś w czarne, długie, powłóczyste szaty, które jeszcze
bardziej podkreślały jej szczupłą sylwetkę. Kiedy ujrzałam ją pierwszy raz,
poczułam swego rodzaju lekkie ukłucie zazdrości, lecz wiedziałam, że moja
siostra wygląda tak nie dlatego, że postanowiła nagle o siebie zadbać, lecz
wciąż rozpacza i rozpamiętuje swój romans z Malfoyem. Zrobiło mi się jej żal,
gdyż nadal, mimo wcześniejszych sporów i nieporozumień, żywiłam do niej
uczucie. Teoretycznie była mi najbliższą osobą, choć tak naprawdę przez ostatni
czas czułam się bardziej związana z Sokarisem, z którym od kilkunastu tygodni
bardzo żywo korespondowałam. Nasze relacje już dawno się wygładziły, teraz zaś
nabierały coraz intensywniejszych kolorów. Dlatego bardzo się cieszyłam, że
jutro będę mogła go zobaczyć. Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda teraz jego żona
i dzieci… Musiał być dumny ze swoich synów, którzy, jak pisał w listach,
wykazują już cechy godne Ślizgonów. Trochę irytował mnie fakt, że chłopcy nie
znali mnie jako Dżahmes-Meritamon, lecz jako Victorię Hortus, jednak
wiedziałam, że jeśli chcę przybyć na ślub siostry i Nathira, będę musiała
uczynić to pod zmienionym imieniem i aparycją.
Powrót do twarzy, o
której zdążyłam już dawno zapomnieć, nie był czymś przyjemnym. Czułam się tak,
jakby powróciła niezdecydowana i bezbronna Victoria, która nie potrafiła
poradzić sobie z najprostszymi sprawami, choć wiedziałam, że ta nastolatka już
dawno umarła, aby mogła narodzić się dojrzała, rozsądna kobieta, którą byłam.
Jednak w chwili, kiedy spojrzałam w lustro i spostrzegłam woskową, zapadniętą
twarz dawnej panny Hortus, ciężko było mi uwierzyć, że mogłam kiedyś tak
wyglądać. Przyodziałam elegancką, butelkowo zieloną szatę, a włosy, które nagle
wydały mi się być o wiele rzadsze, niż zwykle, upięłam w prosty kok. Przybyło
mi tylko odrobinę zmarszczek, które w tym wieku były już nieuniknione.
Wyglądałam jak zwykła śmiertelniczka, jedynie zielone oczy ożywiały moją zmęczoną
twarz i mówiły, że w tym ciele skrywa się zupełnie inna osoba.
Kiedy zeszłam na dół,
ojciec roześmiał się na mój widok, a matka uśmiechnęła się promiennie. Na jej
twarzy pojawił się wyraz najszczerszego zdumienia i zachwytu, kiedy
powiedziała, klaszcząc w dłonie:
- Tak wiele bym oddała, abyś znów była dawną Victorią!
Nie spodobał mi się jej komentarz, gdyż ja robiłam wszystko, aby
Victorię Hortus wymazać ze swojego życiorysu. Nie chciałam być w żaden sposób
powiązana z człowiekiem, który krzywdził Earth, wyrzuciłam przeszłość ze
swojego życia, choć czasami o niej myślałam, aby uniknąć popełniania dawnych
błędów. Dlatego uśmiechnęłam się tylko i pozwoliłam, aby ojciec ucałował mnie w
policzek.
- Jestem królową, nie mogę wyglądać jak zabiedzona posługaczka –
odparłam, a Ardeth dodał:
- Silna, samodzielna kobieta tak się nie prezentuje. Nie widać w tobie
ducha naszych bogów, jedynie słabość i kruchość. To niesamowite, jak ty i Zivit
się zmieniłyście. Ona jest stworzona do życia w Londynie, a ty jak nikt inny
nadajesz się do rządzenia starożytną krainą.
Objął mnie i przytulił tak czule, jak potrafił. Ardeth był znakomitym
ojcem; kiedy jeszcze uczyłam się w Hogwarcie i musiałam znosić rządy Henryka
Hortusa, marzyłam, aby ten tyran umarł, a moim ojcem okazał się ktoś inny. W
pewien sposób moje modły zostały wysłuchane, gdyż zyskałam nową rodzinę, a Hortus
zniknął.
Wraz z matką udałyśmy
się do pokoju Zivit, która już wstała. Nie skomentowałam ani słowem jej sukni i
wystroju holu, w którym miała odbyć się uroczysta część ceremonii, gdyż
wiedziałam, że to był jej dzień. Mimo że moja siostra nie do końca czuła się
komfortowo w roli panny młodej, zaczynało się dla niej coś nowego. Miałam
nadzieję, że w końcu przejrzy na oczy i wyprowadzi się z Anglii wraz ze swoim
nowym mężem, aby zamieszkać w moim pałacu. Miałabym u swego boku dwie osoby,
które były mi najbliższe. Pomogłam się jej przebrać, podczas gdy matka układała
za pomocą różdżki jej długie, ciemne włosy. Twarz Zivit była uśmiechnięta, choć
ona sama nie promieniała wewnętrzną radością. Domyślałam się, że siostra w
głębi serca pragnęła, aby Lucjusz Malfoy przerwał ślub i zabrał ją do siebie.
Domyślałam się, że wysłała mu sowę z wiadomością, iż dziś ma odbyć się jej ślub
z nadzieją, że Malfoy nagle przejrzy na oczy. Jednak ani razu nie wspomniałam o
śmierciożercy w obecności Zivit, aby nie rozpętać kolejnej wojny w tak
uroczysty dzień. Moja matka natomiast była święcie przekonana, że jej druga
córka po prostu bardzo denerwuje się ślubem.
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie musisz się o nic obawiać –
mówiła, wpinając w jej włosy spory pączek białej, świeżej róży.
- Tak, wiem – odparła sucho, wpatrując się surowo w swoje odbijające
się w wielkim zwierciadle oblicze.
W tym momencie odsunęłam na bok swoje uprzedzenia. Zivit wyglądała
pięknie. Jej prosta, koronkowa suknia sięgała do samej ziemi, a długi na osiem
stóp tren ciągnął się za nią majestatycznie. Poskręcane w loki włosy opadały na
jej plecy miękkimi, puszystymi falami, a białe kwiaty układały się w delikatną
koronę. Jej twarz umalowana była pięknie i subtelnie, a dłonie lśniły od
pierścieni i bransoletek. Była świeża i piękna niczym księżniczka, lecz z jej
oczu bił chłód prawdziwie okrutnej królowej śniegu. Przez chwilę wydawało mi
się nawet, że wargi drgnęły jej, jakby z trudem panowała nad łzami, choć
przecież nie wyczułam, aby była niespokojna. Nagle wydała mi legendarną
złodziejką idącą na ścięcie.
Ceremonia była
zaplanowana na godzinę trzynastą trzydzieści, o której godzinie też miał
przybyć mistrz ceremonii, jednak goście zaczęli się zjeżdżać już godzinę
wcześniej. Pobiegłam wraz z ojcem, aby powitać nowo przybyłych, skrzaty
natomiast już szykowały wszelkiego rodzaju napoje i lekki poczęstunek, aby
zająć czymś gości.
- Sokaris, nareszcie! Myślałam, że będziesz chciał przespać się
chociaż jedną noc w swoim rodzinnym domu – brat uściskał mnie tak mocno, że
moje stopy prawie oderwały się od podłogi.
- Wróciłem z pracy dopiero nad ranem, gdyby nie kominki, pewnie nadal
tkwilibyśmy w drodze – odparł, podczas gdy ja witałam się z jego żoną, Ivy.
Pamiętałam ją jeszcze z czasów szkolnych. Była wtedy dziewczyną
inteligentną i jednocześnie lekkomyślną. Pochodziła z dobrej, bogatej rodziny,
sama jednak lubiła imprezować, a jej twarz przyozdabiały liczne kolczyki. Teraz
zaś zrobiła się z niej prawdziwa dama. Troszkę się postarzała i bardzo schudła,
wyglądała jak kostucha, ale o pięknych rysach. Błyszczała niczym gwiazda,
ubrana była w krótką, kremową szatę odsłaniającą zgrabne nogi. Uścisnęła mi
serdecznie dłoń i skinęła głową, po czym wypchnęła przed siebie czających się
za jej plecami chłopców. Oboje byli bardzo podobni do matki, mieli jasne, gęste
czupryny, jednak ich twarze miały coś arabskiego. Pochyliłam się i uścisnęłam
każdemu dłoń, starając się uśmiechać jak najprzyjaźniej, gdyż dwaj młodzi
Ślizgoni najwyraźniej się krępowali. Jeszcze bardziej się speszyli na widok
ciemnoskórego, odzianego w tradycyjne, wielobarwne szaty Ardetha. Nie byłam
pewna i nie chciałam o nic osądzać Sokarisa, ale domyślałam się, że w domu nie
wyrażał się o moim ojcu zbyt przychylnie, choć przywitał się z nim bardzo uprzejmie.
- Jesteśmy pierwsi? – Zapytała Ivy, rozglądając się po pustym,
przyozdobionym kwiatami i białymi wstążkami holu, a skrzaty domowe natychmiast
do nas podbiegły, aby zaproponować Hortusom coś do picia.
- Tak, ale… - Urwałam, wyglądając przez otwarte do połowy drzwi. Przy
bramie zrobiło się jakieś drobne zamieszanie, gdyż z dwóch mugolskich, czarnych
samochodów wygramoliła się grupka ludzi. Wszyscy ubrani byli w kolorowe,
rzucające się w oczy szaty, a najstarszy z nich wdał się właśnie w kłótnię z
kierowcą pojazdu, z którego dopiero co się wyłonił. Moje wargi rozciągnęły się
w szerokim uśmiechu. – Wujek Ahmed przyjechał. Pójdę po nich!
Zbiegłam niskimi schodkami na żwirową, wilgotną od wczorajszego
deszczu alejkę i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku bramy. Kiedy znalazłam się
na niewielkim podjeździe, natychmiast pojęłam, co było powodem do kłótni. Ahmed
Lock-Nah usiłował przekrzyczeć mugolskiego taksówkarza, który głośno domagał
się zapłaty i nijak nie dał się przekonać do przyjęcia ogromnych, złotych galeonów.
- Ahmed, miło cię widzieć! –
Zawołałam i rzuciłam się mu w objęcia. Mężczyzna, choć wciąż nieco zirytowany,
uściskał mnie mocno, a jego zęby błysły w przebijającym się przez stalowoszare
chmury słońcu, kiedy rzekł z uśmiechem:
- Dżahmes, wytłumacz temu
idiocie, że płacimy i tak o wiele za dużo, a warunki w tych wozach są fatalne!
Poleciłam Ahmedowi i jego rodzinie, aby wyciągnęli swoje bagaże z
samochodów, a ja wzięłam mugolskiego taksówkarza na stronę i przeprosiłam go
uprzejmie za zachowanie wuja, tłumacząc, że przybyli z innego kraju i nie znają
zasad panujących w Anglii, po czym wyciągnęłam z kieszeni garść złotych monet
czarodziejów, które dyskretnie transmutowałam w mugolskie banknoty. Podałam je
zdenerwowanemu mężczyźnie, pożegnałam się chłodno i skierowałam się wraz z
rodziną w stronę domu.
- Przedstawisz mnie? –
Zapytałam, zerkając na młodszą kobietę, kiedy szliśmy powoli krętą alejką.
Dopiero w momencie, kiedy pojawiłam się przy samochodach, zauważyłam,
że ludzie towarzyszący Ahmedowi to dwie dorosłe kobiety i siódemka dzieci.
Trójka dobiegała już osiemnastki, reszta natomiast mogła mieć zaledwie sześć,
siedem lat. Nigdy dotąd nie zastanawiałam się, ilu posiadam kuzynów, wiedziałam
jednak, że mieszkańcy krajów arabskich mają liczne potomstwo.
- Moja żona, Farida, ale ją już
pewnie znasz… A to moja przyjaciółka, Rim. I nasze dzieci: Hurija, Jasir, Nabil
i Samir.
Uśmiechnęłam się blado, patrząc na biegające beztrosko dzieci i ich
matkę, Rim, która nie mogła mieć więcej, niż dwadzieścia jeden lat. Wyglądała
na bardziej zahukaną niż żona jej kochanka, w której oczach lśniła już wiekowa
mądrość, choć i ona nie wydawała się aż tak stara, jak na początku myślałam. Mogła
mieć nie więcej, jak czterdzieści lat, choć jej twarz była już bardzo pomarszczona
i zapadnięta. Szybko odwróciłam wzrok od kochanki wuja i nie powiedziałam już
nic poza cichym mruknięciem „miło mi was poznać”. Byłam nieprzyjemnie
zaskoczona, choć doskonale znałam arabskie zwyczaje. Sądziłam jednak, że tego
typu poligamia była domeną mugoli i ludzi ograniczonych, czego nie mogłam
powiedzieć o Ahmedzie. Mimo swoich ambiwalentnych uczuć, wprowadziłam wuja i
jego dużą rodzinkę do holu i przedstawiam ich swemu bratu oraz jego żonie.
Podczas gdy ja starałam uśmiechać się jak najszerzej, Ivy bladła i zaciskała
usta z minuty na minutę. Była zszokowana głośnym zachowaniem mojego młodego
kuzynostwa, z niesmakiem spojrzała też na Rim, kiedy tylko się dowiedziała, że
jest przyjaciółką Ahmeda.
Najwyraźniej jej też nie mogło się pomieścić w głowie, jak Lock-Nah mógł
przywieźć na rodzinną uroczystość żonę i kochankę. Natomiast synowie Sokarisa
siedzieli już na obitych białym brokatem krzesłach, popijali dyniowy sok z
kryształowych kieliszków i rzucali nieprzyjazne spojrzenia w kierunku egipskich
dzieciaków, które zachwycały się panującym holu przepychem.
Byłam już tak
zdenerwowana udawaniem radosnej i beztroskiej Victorii, że natychmiast
oddaliłam się do najbliższej łazienki. Usiadłam na zamkniętej klapie od sedesu
i westchnęłam ciężko. Jeszcze wczoraj byłam egipską królową, z którą każdy się
liczył, a dziś tłumaczyłam przed mugolskim taksówkarzem mojego wujka.
Gwałtownie spadłam z piedestału, na którym stałam przez ostatnie kilkanaście
lat. Mimo wszystko usiłowałam jak najszybciej się uspokoić, aby móc wrócić do
gości i się nimi zająć. Co prawda, Zivit nie pragnęła ślubu z Nathirem i nie
uważała, że ten dzień jest jakąś wielką uroczystością, niemniej jednak chciałam
zrobić wszystko, aby była jak najmniej niezadowolona.
Mistrz ceremonii przybył
prawie punktualnie. Wszyscy spoczęliśmy na ładnie udekorowanych krzesłach i
utkwiliśmy wzrok w schodach prowadzących na pierwsze piętro. Po chwili na ich
szczycie pojawiła się Zivit, wzbudzając natychmiast falę szeptów i westchnień.
Delikatny, prześwitujący welon zakrywał jej twarz, co dodało jej postaci swego
rodzaju… świętości. Powoli do nas zeszła, uważając, aby nie potknąć się o swój
długi, ciągnący się za nią tren. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech,
lecz oczy pozostały chłodne i obojętne. Kiedy stanęła przed wysokim,
jasnowłosym mężczyzną odzianym w czarną, odświętną szatę, przelotnie zerknęła
na swego przyszłego męża i pozwoliła mu ująć się za rękę, lecz nie widziałam
entuzjazmu na jej twarzy.
- Zebraliśmy się tu wszyscy, aby połączyć tych dwoje świętym węzłem
małżeńskim – przemówił śmiesznie piskliwym, wysokim głosem, a wszyscy
momentalnie umilkli. – Pan młody powtarza za mną… Ja, Nathir Qutajbah…
Twarze młodych zwrócone były do nas profilami. Nathir mówił słowa
przysięgi tak, jakby płynęły z głębi jego serca. Patrzył na moją siostrę z
wielkim uczuciem. Być może nie była to miłość, ale słyszałam w jego głosie
szczere przywiązanie i przyjaźń. Był ciekaw, co przyniesie mu małżeństwo z
Zivit, czego nie było widać po jego przyszłej żonie. Słowa przysięgi powtórzyła
po jasnowłosym mężczyźnie delikatnie, ale i beznamiętnie. Możliwe, że
teoretyzowałam, ale w środku musiała toczyć ze sobą walkę, aby nie pokazać, jak
bardzo ten ślub jest jej nie na rękę.
Kiedy mistrz ceremonii
zakończył przysięgę, tym samym zachęcając młodych do końcowego pocałunku, który
miał zwieńczyć uroczystość, Zivit jedynie wychyliła się do przodu, pozwalając,
aby wargi Nathira musnęły jej usta. Stali się właśnie mężem i żoną.
Mimo że skrzaty domowe
nalegały, aby jasnowłosy czarodziej został na weselnym obiedzie, ten bardzo
stanowczo odmówił i prędko się pożegnał, tłumacząc się, że za godzinę musi
poprowadzić kolejny ślub, po czym szybkim krokiem opuścił przystrojony hol. Na
czas wesela długi, dębowy stół został przeniesiony z jadalni do salonu, w
którym skrzaty miały podać posiłek. Kiedy wszyscy złożyli młodej parze
życzenia, a kwiaty i sakwy ze złotem zostały złożone na skrzacie ręce, matka
poprosiła gości do pokoju, ja zaś zatrzymałam na chwilę Zivit, aby powiedzieć
jej kilka miłych słów.
- Jesteś teraz panią Qutajbah – rzekłam, uśmiechając się ciepło. – I
kto by pomyślał, że to ty pierwsza wyjdziesz za mąż.
Kąciki ust siostry uniosły się lekko, ale jej oczy wciąż były chłodne
i nieco znudzone, kiedy odparła:
- To ja jestem dziś królową.
- Tak – przyznałam i poklepałam ją po wierzchu dłoni, którą ściskałam.
– Posłuchaj… Nie chciałam poruszać tego tematu podczas twojego wesela, ale
jutro rano wracam do Egiptu, a chciałabym mieć pewność… Czy ty nadal masz do
mnie żal? Wiesz… o Lucjusza Malfoya.
Dźwięk nazwiska śmierciożercy boleśnie dźgnął jej serce, bo przez
pięknie umalowaną twarz przebiegł delikatny skurcz. Zmarszczyła lekko brwi i
wydęła wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie wyglądała na wzburzoną ani
na zdenerwowaną moim pytaniem, jednak wiedziałam, że Zivit potrafiła skrywać
swoje prawdziwe emocje jak nikt inny. Nagle na jej twarzy pojawił się
zawadiacki uśmieszek, a ona powiedziała:
- Nie, nie mam żalu. Miałaś rację, ten związek był pusty, bo Lucjusz
nigdy by nie zostawił dla mnie swojej żony. Ona jest kobietą z klasą, ma
majątek, dała mu syna, a ja… ja jestem tylko prostą wieśniaczką…
- Jesteś potomkinią najpotężniejszych królów – przerwałam jej, ale ona
nie zwróciła uwagi na moje słowa, kontynuując z uśmiechem:
- Poza seksem nie miałam mu nic do zaoferowania. Myślałam, że coś do
niego czuję i… faktycznie tak było, ale nasz związek nie był dobry. Prędzej czy
później i tak byśmy się rozstali. Nie myśl już o tym, to przeszłość.
Brwi jej drgnęły, a ona sama udała się do salonu, aby usiąść na
honorowym miejscu u szczytu stołu obok swego nowego męża, a ja zostałam w holu
całkiem sama. Byłam zaskoczona słowami siostry. Nie spodziewałam się, że tak
podchodziła do swojego romansu z Malfoyem. Mogłabym przypuszczać, że kłamała,
abyśmy mogły już zapomnieć o sprawie, ale wyglądała na całkiem spokojną.
Wiedziałam, że była to prawda, lecz nie potrafiłam sobie tego poukładać. Jej
niechęć do małżeństwa nie łączyła się z tym, że Zivit wciąż nie dorosła do roli
żony, wyraźnie było widać, że jej serce należy już do kogoś innego. Jeśli nie
do Lucjusza, to w takim razie do kogo?
Usiadłam przy stole
razem z innymi, podczas gdy skrzaty nosiły już przystawki. Rodzina wuja Ahmeda
była chyba najmniej wychowana i jednocześnie najbardziej głodna z nas
wszystkich. Dzieciaki rzuciły się na jedzenie, a ich rodzice ani trochę nie
przejmowali się ich głośnym zachowaniem. Na początku trochę mnie to zirytowało,
jednak kiedy już pierwsza złość minęła, mój żołądek wypełniło nagle uczucie
ciepła. Ich zachowanie było swojskie i naturalne, niczego nie udawali, a dzieci
zachowywały się zgodnie ze swoim wiekiem. Kiedy natomiast zerknęłam na synów
Sokarisa, spostrzegłam dwóch dorosłych, poważnych mężczyzn uwięzionych w
chłopięcych ciałach. Zarówno oni, jak i ich rodzice, patrzyli z dezaprobatą na
ciemne, uradowane buzie, jednak uprzejmie powstrzymali się od komentarzy.
Salon, w którym odbywała
się uroczysta uczta, został przepięknie przystrojony na tę okazję. Długi,
dębowy stół został nakryty białym, koronkowym, wyszywanym złotą nicią obrusem,
skrzaty domowe wyciągnęły także najstarszą i najbardziej drogocenną zastawę, co
w mugolskiej rodzinie nie byłoby najlepszym pomysłem, gdyż w momencie, kiedy
podano pierwsze danie, najmłodszy Samir zrzucił ze wszystkie talerze, które
leżały w zasięgu jego pulchnych rączek. Jednak w tym wypadku wystarczyło jedno
krótkie machnięcie różdżką, aby porcelana zespoliła się i rozbłysła czystością.
Tak samo girlandy białych, świeżych kwiatów niesamowicie interesowały najmłodszych,
gdyż w naszym piaszczystym, gorącym kraju nie są one aż tak popularne.
Alabastrowo białe róże stały nie tylko w wazonach na stole, ale i oplatały
ogromny, kryształowy żyrandol z setką świec, zwisały na gzymsie potężnego
kominka, w którym tlił się wesoło delikatny płomyczek, a także przytwierdzone
zostały w magiczny sposób bo lekkich, białych firanek przysłaniających wysokie
okna. Również krzesła pary młodej zostały przyozdobione różami i sznurami
pereł, dzięki czemu przywodziły na myśl dwa trony. Cały pokój był oświetlony
setkami świec, mimo że na zewnątrz było jeszcze jasno. Kiedy wznieśliśmy
pierwszy toast, atmosfera nieco się rozluźniła i nikt już nie rzucał karcących
spojrzeń w kierunku dzieci Ahmeda.
- Pamiętasz Nicolasa Rowdy’ego, za którego miałaś kiedyś wyjść? –
Zapytał Sokaris, popijając szampana z wysokiego, wąskiego kieliszka. Był już
delikatnie podchmielony, mimo że nie spożył jeszcze aż tak dużo alkoholu.
- Ostatnio wszyscy o nim wspominacie…
- Słyszałaś, że kilkanaście temu się ożenił? – Kiedy pokręciłam głową,
ciągnął dalej: - Krążyły plotki, że nie układa mu się z żoną od samego
początku, nie mogą począć dziecka… A wiecie, co się okazało? Nick woli
mężczyzn.
Wszyscy, którzy byli wtajemniczeni w historię mojego niedoszłego męża
zachichotali i popatrzyli po sobie ze zdumieniem, niedowierzając w słowa
Sokarisa, który zaklinał się na wszystkie świętości.
- Naprawdę, jak Boga kocham. Carl Brown z Departamentu Przestrzegania
Prawa widział go w gejowskim klubie na Śmiertelnym Nokturnie, podobno bawił się
wybornie – mówił, zaśmiewając się niemal do łez.
Tym razem i ja się roześmiałam, pytając:
- A co on robił w gejowskim klubie, braciszku?
Kiedy wszyscy sobie już
trochę popili, atmosfera zrobiła się bardzo przyjemna. Najedzone i podekscytowane
dzieciaki biegały po całym parterze z ciasteczkami, piernikami i innymi
słodyczami w dłoniach, wspinały się na szczyt schodów i zjeżdżały po śliskich,
wypolerowanych poręczach, dorośli natomiast siedzieli przy stole i rozmawiali.
Każdy był zadowolony i rozluźniony, nawet Zivit na tę chwilę zaakceptowała
fakt, że została żoną Nathira i dowcipkowała razem z wujem Ahmedem, z którym
nie widywała się ostatnio tak często, jak chciała. Bariera językowa nie była aż
taką przeszkodą, jak sądziłam, gdyż wystarczyło kilka kieliszków czegoś
mocniejszego, aby Sokaris i Ahmed rozmawiali ze sobą jak najlepsi przyjaciele.
Jedynie Ivy wciąż siedziała trochę sztywno, zerkając z niepokojem na swoich
synów, którzy nawiązali ostrożny dialog ze starszymi dziećmi mego wuja.
Za oknami zaczęło się
już ściemniać, ale deszcz nadal zawzięcie zacinał. Przypuszczałam, że będzie
padać przez całą noc, co budziło we mnie niepokój, gdyż podróż w taką pogodę
nie należała do najbezpieczniejszych. Dzięki temu miałam okazję zostać w rodzinnym
domu jeszcze przez jeden dzień. Wszyscy bawili się podczas tej skromnej
ceremonii bardzo dobrze, nie wydarzyło się nic, co mogłoby zepsuć atmosferę.
Przynajmniej do czasu.
Wybiła dwudziesta
pierwsza, kiedy uwagę wszystkich zwróciły jakieś hałasy dobiegające z ogrodu.
Ojciec natychmiast poderwał się, wyciągając w pośpiechu różdżkę, a ja wraz z
matką podążyłyśmy za nim jak dwa cienie. Na samym początku przez głowę
przewinęła mi się myśl, że być może Ministerstwo Magii zdało sobie sprawę z
tego, że Czarny Pan powrócił, a osoby z jego bliskiego towarzystwa znajdują się
właśnie w tym domu, jednak prawda była o wiele gorsza. Nie spodziewałam się, że
jeszcze kiedykolwiek w życiu będę zmuszona oglądać tę znienawidzoną twarz.
- Co tu robisz, psie? – Wycedził Ardeth, unosząc wysoko różdżkę, aby
oświetlić nią sylwetkę przybysza.
Henryk Hortus niezwykle się postarzał. Pierwsze, co rzucało się w
oczy, to nalana, czerwona, zniszczona twarz pospolitego pijaczka i czerwony,
purchawkowaty nos. Wyglądał bardzo dziwnie. Ubrany był w skromną, aczkolwiek
elegancką szatę czarodzieja, siwe, rzadkie włosy były czyste, ale wiatr i
deszcz zdążyły już zniszczyć jego fryzurę. W dłoni ściskał zapaloną różdżkę, a
kiedy podszedł bliżej, wyczułam od niego mocny zapach alkoholu. Był jednocześnie
wściekły i zadowolony, że udało mu się zakłócić rodzinne święto. Chwiejnym
krokiem pokonał trzy niskie schodki i usiłował wtoczyć się do środka, jednak
ojciec z łatwością go powstrzymał.
- Myślałem, że załapię się na imprezkę – odpowiedział i czknął
ordynarnie, łypiąc zaczerwienionymi oczami na swoją byłą żonę, która skrzywiła
się z niesmakiem i cofnęła się jak najdalej, aby na niego nie patrzeć. – No
wpuśćże mnie, ciapaty, dość już panoszenia się w moim domu.
Ardeth odepchnął go tak gwałtownie, że Hortus osunął się na kolana.
Był cały mokry od lejącego nieustannie deszczu, a ja dopiero teraz spostrzegłam
dwie wielkie, brązowe plamy w okolicy jego kolan, które świadczyły o tym, że
Henryk nie raz upadł w drodze do naszego domu. Skrzywiłam się, słysząc jego
wulgarny, prostacki język i ton, którym zwracał się do mojego ojca, ale Earth
pociągnęła mnie gwałtownie za ramię, dając tym samym do zrozumienia, abym tym
razem się nie wtrącała. Prędko wróciłam do gości, którzy z niepokojem podnosili
się z krzeseł i wyciągali szyje, aby zobaczyć, co dzieje się w holu. Uspokoiłam
ich, uśmiechając się krzywo i błogosławiąc w duchu kiepską znajomość języka
angielskiego u Ahmeda i jego rodziny.
- Sokaris, mogę cię prosić? – Syknęłam do brata i dałam mu znać ruchem
głowy, aby poszedł za mną do holu, gdzie ojciec usiłował uspokoić Hortusa. Z
wściekłą miną zapytałam: - Mówiłeś mu, że dzisiaj miał się odbyć ślub Zivit?
Skrzyżowałam ręce na piersiach i zacisnęłam wargi, co chwilę zerkając
w stronę drzwi, gdyż zaczynało się robić coraz goręcej. Henryk nadal był bardzo
ironiczny i złośliwy, jednak znałam go na tyle dobrze, aby przewidzieć
nadchodzący wybuch. Sokaris natomiast zaczął się wykręcać od odpowiedzi.
Bardziej był skupiony na kłótni naszych ojców, niż na rozmowie ze mną, jednak w
końcu wymusiłam na nim odpowiedź:
- Przez przypadek chlapnąłem coś, że dzisiaj twoja siostra bierze
ślub, ale…
- Nie wierzę, że to zrobiłeś – przerwałam mu i sama też umilkłam, bo
ze sterczącej z garści Hortusa różdżki wystrzelił pierwszy, szkarłatny snop
iskier i ugodził w trzy najwyższe stopnie schodów, które eksplodowały,
zasypując podłogę w holu odłamkami marmuru.
Z salonu dobiegł nas pisk dzieci i wrzask kobiet, a także soczyste
przekleństwa Ahmeda, który już zmierzał w kierunku drzwi, aby pomóc bratu
rozprawić się z nieproszonym gościem. Sokaris natychmiast stanął u boku matki,
która stała w milczeniu, a jej twarz stawała się z sekundy na sekundę coraz
bledsza.
- Ty dziwko! – Wrzasnął do niej Henryk, kiedy ujrzał kolejną ciemną,
męską twarz. – Sprowadziłaś do mojego domu tych brudasów, zrobiłaś z niego
melinę dla tych matkojebców…
Wydałam z siebie zduszony okrzyk i cofnęłam się, kiedy pięść mego ojca
znalazła się na twarzy Hortusa, który zatoczył się i upadł na plecy prosto na
mokrą, szarą alejkę. Alkohol nieco przyćmił jego zmysły, więc jeszcze przez
chwilę gramolił się niezdarnie, usiłując wstać, jednak Ardeth już do niego
doskoczył, nie dbając ani o rękę, którą poranił sobie na sinej twarzy
mężczyzny, ani o odświętne szaty. Nie minęła sekunda, a już tłukł Henryka po
twarzy, jednocześnie obrywając tłustymi, poznaczonymi bliznami łapskami po
głowie i ramionach. Zrobiło się straszne zamieszanie. Moja matka wrzeszczała do
swego drugiego męża, jego brat, mimo że nie miał zielonego pojęcia, czego
dotyczyła owa sprzeczka, solidarnie dopingował Ardetha, Sokaris usiłował
walczących mężczyzn jakoś rozdzielić, ale nie skończyło się to dla niego
dobrze, bo został natychmiast odepchnięty i otrzymał od jednego z czarodziejów
potężny cios w twarz. Nathir natomiast próbował uspokoić krzyczące w holu
kobiety i płaczące dzieci, które rozbiegły się po całym domu. Ja zaś dreptałam
w miejscu i nie wiedziałam, co robić. Wtrącać się? Czy może odczekać, aż mój
ojciec sam wymierzy sprawiedliwość mężczyźnie, którego całym sercem
nienawidził?
Nagle Ardeth zamachał rozpaczliwie rękami i zaczął się wić, a wszystko
nagle ucichło. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że Hortus w
jakiś sposób ogłuszył go i teraz zaciskał grube, pokryte strupami paluchy na
jego szyi. Zanim jednak zdążyłam w jakiś sposób zareagować, błysnęło kolejne
tego dnia zaklęcie, a Henryk leżał już kilkanaście metrów dalej z krwawiącym
czołem i obłędem w oczach, mój ojciec natomiast klęczał tam, gdzie walczył ze
swym przeciwnikiem, podpierał się rękami o podłoże i krztusił się ochryple. We
trzy natychmiast do niego podbiegłyśmy – ja blada jak ściana, szlochająca matka
i roztrzęsiona Zivit. Wciągnęłyśmy ojca do środka, a Ahmed i Nathir natychmiast
ruszyli, aby pozbyć się Hortusa. Nie było teraz czasu na przepraszanie gości.
Zaprowadziłyśmy Lock-Naha do salonu, a on osunął się na najbliższe krzesło,
rozcierając kark, na którym wciąż widniały ślady silnych paluchów Henryka.
Wyglądał okropnie. Jego szata była potargana, brudna i całkowicie przemoczona,
uprzednio ładnie ułożone, ciemne włosy sterczały teraz we wszystkie strony, a
na twarzy miał liczne siniaki i zadrapania. Jeszcze raz odetchnął i wychrypiał:
- Nie było go tutaj przez tyle lat. Dlaczego akurat dziś?
Spojrzałam groźnie na Sokarisa, który właśnie nadszedł i spojrzał na
przerażoną, bladą Ivy. Miał rozciętą wargę, która szybko puchła, a bok, na
który upadł, ociekał błotem. Mimo że był człowiekiem upartym i pewnym siebie,
tym razem postanowił pokazać swoją drugą twarz. Z pokorą spuścił głowę i
zaplótł nerwowo palce, kiedy przemówił:
- Kiedyś go odwiedziłem. Pomyślałem sobie, że może udałoby mi się go
jakoś… przekonać, aby wrócił do normalnego życia. Wiecie… On teraz żyje
pomiędzy mugolami w jakiejś melinie, nadużywa alkoholu. Chciałem mu pomóc.
Rozmawialiśmy o wielu rzeczach i przypadkowo… przypadkowo zdradziłem, że
dzisiaj Zivit wychodzi za mąż. Przepraszam, nie miałem pojęcia, że to będzie
miało takie konsekwencje…
Nikt nic na to nie odpowiedział. Wszyscy patrzyliśmy na Sokarisa z
mieszaniną niedowierzania i złości. Rozczarował mnie. Byłam na niego wściekła,
że zachował się tak lekkomyślnie. Miał już trzydzieści pięć lat, a zachował się
jak smarkacz. Bardzo chciałam jakoś to skomentować, ale brakowało mi słów. Ale
może to i dobrze, bo później, kiedy emocje już opadły, dostrzegłam, że on chyba
najbardziej wstydził się za swego ojca.
Reszta wieczoru była
katastrofą. Ani żona, ani przyjaciółka Ahmeda nie chciały spędzić w tym domu
nocy, więc wujek zabrał wszystkie swoje dzieci, bagaże i natychmiast opuścił
posesję, obiecując jednocześnie, że znajdą sobie lokum w poleconym przeze mnie
Dziurawym Kotle, a następnego dnia przyjadą na kolację. Z pomocą Qutajbaha
przegnał Hortusa, który, jak opowiedział mi później Nathir, na długo zapamięta
zemstę „ciapatych”. Mimo że ja wciąż byłam wściekła na starszego brata, matka
nie potrafiła się na niego długo gniewać i jakimś cudem przekonała go, aby wraz
z żoną i synami zostali na noc. Ja zaś porozmawiałam chwilę z Zivit, po czym
poszłam na górę odprowadzić ją do pokoju, w którym sypiała. Pomogłam jej zdjąć
ślubną suknię i wyplątać z włosów nieco pokurczone już kwiaty.
- Nie spędzę dziś nocy z Nathirem. Nie jestem na to gotowa – wyznała,
kiedy odłożyłam ostatnią ozdobę na biurko.
- Rozumiem cię, ta wizyta Hortusa… To nie powinno się wydarzyć,
przepraszam.
Oczy Zivit błysnęło złowrogo w mroku rozpraszanym jedynie przez dwie
wysokie, grube świece stojące na szafce nocnej.
- Przecież to nie twoja wina – syknęła, zdejmując kolczyki. – Nie
mogłaś tego przewidzieć. Uważałaś tego człowieka za swojego ojca przez wiele
lat… To straszne. Ale nie w tym rzecz. Po prostu uważam, że powinnam oswoić się
z tym, że Nathir jest moim mężem, zanim skonsumujemy nasz związek. Dzięki za
pomoc.
Minęła mnie i opuściła sypialnię, kierując się w stronę najbliższej
łazienki, ja natomiast, korzystając z pierwszej po zajściu z Hortusem chwili
spokoju, opadłam na zaścielone łóżko i ukryłam na chwilę twarz w dłoniach.
Przyjemna, chłodna ciemność ochłodziła gorączkę, która mnie ogarnęła. Mimo że
emocje już opadły, ja wciąż byłam rozdrażniona i wiedziałam, że nieprędko
dzisiaj zasnę. Pierwszy raz od jakiegoś czasu myślałam o kimś innym, niż o
sobie. Sądziłam, że moja matka w końcu uwolniła się od tyrana, który zniszczył
jej najpiękniejsze lata życia. Jednak ten wciąż miał do niej żal, że przegnała
go z domu, wygrała sprawę rozwodową i zepsuła jego wizerunek, co przyczyniło
się do kolejnych kłopotów. Nie dziwiłam się Henrykowi, jednak podejrzewałam, że
po tylu latach w końcu nauczy się żyć z tym upokorzeniem i zacznie wszystko od
nowa.
Opuściłam ręce i
wyprostowałam się. Mój wzrok przyzwyczaił się już do ciężkiego półmroku, który
panował w sypialni, po której się rozejrzałam. Zivit umieściła tutaj wiele
bardzo osobistych rzeczy, które pamiętałam jeszcze z jej egipskiego domu. Nie
byłyśmy ze sobą tak bardzo zżyte, jak większość bliźniaków, jednak czułam, że
tylko ja mogłam ją do końca zrozumieć. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to
ściana zaklejona niemal w całości ruchomymi, czarnobiałymi zdjęciami. Niektóre
z nich były bardzo stare i pokazywały małą Zivit i jej przyjaciół z wioski, w
której się wychowała. Kiedy przyjrzałam się bliżej tej pokaźnej kolekcji,
odkryłam, że moja siostra miała bardzo wielu przyjaciół w Londynie, jednak
żaden z nich nie zjawił się na ich ślubie, co utwierdziło mnie w przekonaniu,
że Zivit nigdy nie pragnęła wyjść za Nathira. Zasmuciło mnie także, że nigdy o
żadnym z nich mi nie wspomniała, choć po części było to zrozumiałe, gdyż ja
również nie opowiadałam jej o osobach, wśród których żyłam.
Opadłam z powrotem na łóżko, założyłam nogę na nogę, a po kilku
minutach oczekiwania moja stopa sama zaczęła nerwowo podrygiwać. Ta kąpiel
trwała zbyt długo, a ja nie byłam cierpliwa. Wciąż rozglądałam się bezmyślnie
po pokoju, aż kątem oka dostrzegłam coś czarnego wystającego spod poduszki. Bez
zastanowienia sięgnęłam po złożoną na pół karteczkę, która okazała się kolejną
fotografią. Nie była aż tak stara, jak zdjęcia Zivit z Egiptu, ale wyglądała na
bardzo wysłużoną. Pomyślałam, że to być może jakaś pierwsza miłość mojej
siostry jeszcze z czasów młodzieńczych, jednak kiedy rozłożyłam zdjęcie,
łypnęła na mnie moja własna szkolna fotografia wyciągnięta z prywatnych rzeczy.
Została zrobiona na zakończenie mojego siódmego roku w Hogwarcie. Stałam tam u
boku uśmiechającego się delikatnie Toma, jednak przeżyłam mały szok, kiedy
spostrzegłam, że miejsce, w którym miała być moja postać, zostało oderwane.
Serce zabiło mi mocniej, ale ja sama zachowałam spokój. W mojej głowie natychmiast
pojawiły się setki niechcianych, niedorzecznych myśli. Skąd Zivit w ogóle ma to
zdjęcie? Dlaczego trzyma je pod poduszką? Może podkochuje się w Tomie, który
przecież nie wygląda już tak, jak na tej fotografii? Westchnęłam ciężko i
wcisnęłam kawałek poskładanego kartonu z powrotem pod poduszkę. Postanowiłam,
że nigdy nie wspomnę Zivit o znalezionym zdjęciu, które tak naprawdę nic nie
znaczyło. Nie mogłam pozwolić, aby niepotrzebne obawy zniszczyły zaufanie,
którym darzyłam siostrę.
~*~
Rozdział składa się
praktycznie tylko i wyłącznie z osób, których w serii HP nie ma. Przepraszam.
Ale nie chciałam, aby wszystko kręciło się wkoło Dżahmes. To, że uważa się za
królową nie znaczy, że jest tu najważniejsza xD Sesja trwa, dlatego kolejny
rozdział ukaże się dopiero 31 stycznia.
~Sheirana
OdpowiedzUsuń18 stycznia 2015 o 22:55
Zaczynam podejrzewać, że Zivit jakoś obsesyjnie kocha Toma i to robi się niepokojące… No nic, ciekawa jestem, jak to się rozwinie ^^
Swoją drogą, czy to tylko u mnie w polu na komentarz jest taka ciemna czcionka i nic nie widać? :(
18 stycznia 2015 o 23:09
UsuńU mnie wszystko widać. Ale to pewnie wina witryny, ja kiedyś przez cały dzień nie widziałam na DLR pochyłej czcionki, a np. na SCP już tak. Minął dzień i nagle się pojawiło OoO
A może ona obsesyjnie nienawidzi Voldka i chce mu zrobić krzywdę? ;> Łoo, Zivit szpiegiem Dumbledore’a… *O*
~Sheirana
Usuń19 stycznia 2015 o 00:04
Czyli to pewnie coś u mnie. Zresztą Onet też miewa swoje odpały (chociaż w sumie nie wiem, jak to teraz wygląda, bo od dawna na blogach nie piszę ^^’).
Kurczę, Zivit taka groźna? Chociaż kto wie :D Ale jestem ciekawa, co się w końcu okaże ^^ Aczkolwiek ja i tak najbardziej lubię wątek z Dżahmes i Voldemortem i zawsze na sceny z nimi najbardziej czyham, ale te poboczne wątki też są ciekawe :)
19 stycznia 2015 o 21:10
UsuńMiewał, oj, miewał, ale wolałam mieć codziennie jakieś problemy z Onetem, niż się teraz męczyć z takimi beznadziejnymi szablonami :(
~Eweline
OdpowiedzUsuń19 stycznia 2015 o 12:57
Jak dobrze, że już rozdział :)
Ślub Zivit całkiem fajny i na pewno nie nudny, ale widać, że się biedna dziewczyna męczy.
Zabawnie byłoby, gdyby się okazało, że Zivit jest zakochana w Tomie.
Nathir w Dżahmes, Zivit w Tomie.
Idealne małżeństwo :)
Życzę weny.
19 stycznia 2015 o 21:10
UsuńA Tom w Nathirze :D
~Eweline
Usuń20 stycznia 2015 o 15:26
A Dżahmes w Zivit.
I na koniec postanawiają przestać ukrywać swoje uczucia i powstają dwie idealne pary.
A tak na prawdę to nawet tego nie sugeruj XD
~Lauren
OdpowiedzUsuń19 stycznia 2015 o 13:07
Nareszcie jest rozdział. Fajny, ale trochę smutny bez Voldemorta, który dodaje uroku całemu opowiadaniu.
Coś mi mówi, że Zivit narobi trochę problemów Dżahmes. Oby Tomowi i Dżahmes wszystko dobrze się ułożyło :)
Życzę dużo weny :)
19 stycznia 2015 o 21:08
UsuńPostanowiłam spojrzeć na DLR bardziej jak na całość, niż na poszczególne rozdziały, stąd opis wesela Zivit xD
~Klaudia15
OdpowiedzUsuń22 stycznia 2015 o 12:50
Bardzo fajny rozdział.Naprawdę przyjemnie mi się go czytało.Chyba nawet lepiej niż poprzedni.
Ps.Czytam twoje blogi już od dawna ale wcześniej nie komentowałam :)