17 stycznia 2015

89. Żona

         Wrzesień nadszedł prędko, a wraz z nim mój niepokój związany z weselem Zivit. Spodziewałam się, że Nathir odwiedzi mnie jeszcze w sierpniu, jednak bardzo się pomyliłam. Wysłał mi jedynie krótki list, w którym przypominał, że jestem wciąż mile widziana w Londynie na uroczystości, która miała się odbyć już niebawem. Poczułam silną niechęć nie tylko do siostry, ale i do niego, ponieważ potraktowali mnie jak jakiegoś mało znaczącego gościa, który nie miał żadnego wpływu na przebieg ceremonii. A byłam przecież nie tylko siostrą panny młodej, ale i królową! Już dawno odwykłam od takiego traktowania. Jednak postanowiłam opanować burzę ekscytacji i wszystko przeanalizować. Wielokrotnie przekonałam się, że uciszenie emocji na czas podejmowania decyzji jest najlepszym, co można uczynić. Oczywiście pierwsze, o czym pomyślałam, to strach. Zivit bez wątpienia nadal obawiała się mojego gniewu, dlatego od naszej ostatniej sprzeczki nie napisała do mnie ani słowa, za to listy od Nathira przychodziły często, jakby oboje wymyślali ich treść, a Qutajbah jedynie pisał i wysyłał sowę. To było oczywiste, kto w ich związku nosił spodnie. Żadne z nich nie kochało swej drugiej połówki, jednak Nathir był bardziej zaangażowany w ich wspólne sprawy, można było nawet powiedzieć, że… widział mnie w swojej narzeczonej. Zivit natomiast nadal myślała tylko o Lucjuszu i miała mi za złe to, że zabroniłam im się spotykać. Nie potrafiła pojąć, że zadecydowałam tak, gdyż miałam na uwadze nie tylko swoją wygodę, ale i ich dobro. Wiedziałam, że nigdy mi tego nie wybaczy, ponieważ Malfoy był jej pierwszą prawdziwą miłością. Dlatego być może powinnam jej to wszystko… wybaczyć? Ona wszak utraciła więcej, niż ja.
         Na ślub siostry przybyłam na dzień przed weselem. Dwunasty września okazał się być w Londynie dniem deszczowym i bardzo nieprzyjemnym. Mimo że podczas swojej młodości mieszkałam w Anglii i byłam zmuszona jakoś zaakceptować fakt, że jest to kraj chłodny i nieprzyjazny, teraz, kiedy już przyzwyczaiłam się do pełnego słońca i wysokich temperatur, ciężko było mi odnaleźć się w miejscu, w którym lato kończy się zaledwie kilka dni po pierwszym września.
         Matka przyjęła mnie z radością; widać było, że wyraźnie niepokoiła się o moją wizytę w ich domu. Na ojca niestety nie udało mi się trafić. Z jednej strony nieco żałowałam, z drugiej zaś cieszyłam się, że tak dobrze potrafił się zaaklimatyzować w kraju, gdzie panuje zupełnie inna kultura od tej, w której żył przez niemalże całe swoje życie. Nathir powitał mnie jak zwykle wylewnie, może trochę zbyt śmiało, niż się tego spodziewałam, gdyż wycałował czule moje policzki, Zivit natomiast… nie zeszła nawet, aby się ze mną przywitać.
- Nadal jest na mnie wściekła? – Zapytałam, siadając w stojącym naprzeciwko kominka fotelu. Z przyjemnością wyciągnęłam przed siebie nogi, aby móc ogrzać zziębnięte stopy przy trzaskających wesoło płomieniach.
- Raczej manifestuje swoją złość, jeszcze kilka dni temu bardzo chciała się z tobą pojednać – odparł Nathir i podał mi kieliszek wina.
Bardzo obruszyłam się na te słowa i zaczęłam nieco podniesionym głosem:
- Jeśli myśli, że ją przeproszę…
Matka prędko dała mi znak ręką, abym zamilkła. Urwałam więc, oglądając się za siebie. Spostrzegłam czającą się za rogiem ściany Zivit. Wyraz jej twarzy zupełnie nic mi nie mówił, oczy były chłodne i jednocześnie pełne pokory, jakby nadal toczyła się w jej wnętrzu walka: przeprosić mnie czy samej dać się mi przebłagać? Wstałam i podeszłam do niej, zanim w ogóle pomyślałam, co robię. Choć nie było mi to w smak, wyciągnęłam ramiona, a moja siostra zatonęła w mych objęciach, choć również była sztywna, jakby ktoś ją przymusił do pojednania ze mną.
- Zapomnijmy o wszystkim – wyszeptałam, odsuwając ją od siebie na długość swoich ramion. Byłam jednocześnie zaciekawiona i poirytowana, jakbym w głębi serca oczekiwała na to, że Zivit sprowokuje mnie do kolejnej kłótni. – Jutro wyjdziesz za Nathira i wtedy wszystko się ułoży. Zapraszam do Egiptu, mam dla was pewną propozycję.
- Jaką?
Uśmiechnęłam się i, choć było to nieco wymuszone, atmosfera nieco się rozluźniła. Kąciki ust Zivit również drgnęły lekko, a twarz jej się rozjaśniła.
- Jak przyjedziecie, to się dowiecie – odparłam i odwróciłam się w stronę matki i Qutajbaha, mówiąc: - Jak tam przygotowania do ślubu? Wszystko idzie zgodnie z planem?

         Wystarczyła krótka, nieco naciągana wymiana zdań z siostrą i mój uśmiech, aby wszystko wróciło do normy. Oczywiście każdy z nas miał jeszcze jakiś niewypowiedziany żal, Nathir pragnął, aby w końcu doszło do tego ślubu, Zivit nadal czuła tępy ból w sercu, gdyż nie otrząsnęła się jeszcze po rozstaniu z Lucjuszem Malfoyem, ja natomiast wciąż nie mogłam jej wybaczyć nagłej zmiany wiary, choć wszyscy pragnęliśmy, aby zapanował już spokój. Opowiedziałam pokrótce, jak toczą się budowy w moim królestwie, wspomniałam też o Czarnym Panu, jednak odniosłam takie wrażenie, że moja siostra nie jest tym zainteresowana, mimo że uśmiech nie schodził z jej warg. Im byłyśmy starsze, tym bardziej się od siebie różniłyśmy. Nie mówię tylko o charakterach, ale nawet nasze ciała bardzo się zmieniły. Ja przebywałam na słońcu całymi miesiącami, dlatego moja skóra stała się ciemna i błyszcząca, do tego spostrzegłam także, że moja twarz nieco się zaokrągliła. Nic dziwnego, ostatnio zbytnio sobie folgowałam, Zivit natomiast bardzo schudła, jej blade, zapadnięte policzki i podkrążone oczy wyglądałyby strasznie, gdyby nie gruba warstwa makijażu, który jednocześnie podkreślał jej urodę, ale i postarzał ją. Do tego odziała się dziś w czarne, długie, powłóczyste szaty, które jeszcze bardziej podkreślały jej szczupłą sylwetkę. Kiedy ujrzałam ją pierwszy raz, poczułam swego rodzaju lekkie ukłucie zazdrości, lecz wiedziałam, że moja siostra wygląda tak nie dlatego, że postanowiła nagle o siebie zadbać, lecz wciąż rozpacza i rozpamiętuje swój romans z Malfoyem. Zrobiło mi się jej żal, gdyż nadal, mimo wcześniejszych sporów i nieporozumień, żywiłam do niej uczucie. Teoretycznie była mi najbliższą osobą, choć tak naprawdę przez ostatni czas czułam się bardziej związana z Sokarisem, z którym od kilkunastu tygodni bardzo żywo korespondowałam. Nasze relacje już dawno się wygładziły, teraz zaś nabierały coraz intensywniejszych kolorów. Dlatego bardzo się cieszyłam, że jutro będę mogła go zobaczyć. Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda teraz jego żona i dzieci… Musiał być dumny ze swoich synów, którzy, jak pisał w listach, wykazują już cechy godne Ślizgonów. Trochę irytował mnie fakt, że chłopcy nie znali mnie jako Dżahmes-Meritamon, lecz jako Victorię Hortus, jednak wiedziałam, że jeśli chcę przybyć na ślub siostry i Nathira, będę musiała uczynić to pod zmienionym imieniem i aparycją.

         Powrót do twarzy, o której zdążyłam już dawno zapomnieć, nie był czymś przyjemnym. Czułam się tak, jakby powróciła niezdecydowana i bezbronna Victoria, która nie potrafiła poradzić sobie z najprostszymi sprawami, choć wiedziałam, że ta nastolatka już dawno umarła, aby mogła narodzić się dojrzała, rozsądna kobieta, którą byłam. Jednak w chwili, kiedy spojrzałam w lustro i spostrzegłam woskową, zapadniętą twarz dawnej panny Hortus, ciężko było mi uwierzyć, że mogłam kiedyś tak wyglądać. Przyodziałam elegancką, butelkowo zieloną szatę, a włosy, które nagle wydały mi się być o wiele rzadsze, niż zwykle, upięłam w prosty kok. Przybyło mi tylko odrobinę zmarszczek, które w tym wieku były już nieuniknione. Wyglądałam jak zwykła śmiertelniczka, jedynie zielone oczy ożywiały moją zmęczoną twarz i mówiły, że w tym ciele skrywa się zupełnie inna osoba.
         Kiedy zeszłam na dół, ojciec roześmiał się na mój widok, a matka uśmiechnęła się promiennie. Na jej twarzy pojawił się wyraz najszczerszego zdumienia i zachwytu, kiedy powiedziała, klaszcząc w dłonie:
- Tak wiele bym oddała, abyś znów była dawną Victorią!
Nie spodobał mi się jej komentarz, gdyż ja robiłam wszystko, aby Victorię Hortus wymazać ze swojego życiorysu. Nie chciałam być w żaden sposób powiązana z człowiekiem, który krzywdził Earth, wyrzuciłam przeszłość ze swojego życia, choć czasami o niej myślałam, aby uniknąć popełniania dawnych błędów. Dlatego uśmiechnęłam się tylko i pozwoliłam, aby ojciec ucałował mnie w policzek.
- Jestem królową, nie mogę wyglądać jak zabiedzona posługaczka – odparłam, a Ardeth dodał:
- Silna, samodzielna kobieta tak się nie prezentuje. Nie widać w tobie ducha naszych bogów, jedynie słabość i kruchość. To niesamowite, jak ty i Zivit się zmieniłyście. Ona jest stworzona do życia w Londynie, a ty jak nikt inny nadajesz się do rządzenia starożytną krainą.
Objął mnie i przytulił tak czule, jak potrafił. Ardeth był znakomitym ojcem; kiedy jeszcze uczyłam się w Hogwarcie i musiałam znosić rządy Henryka Hortusa, marzyłam, aby ten tyran umarł, a moim ojcem okazał się ktoś inny. W pewien sposób moje modły zostały wysłuchane, gdyż zyskałam nową rodzinę, a Hortus zniknął.
         Wraz z matką udałyśmy się do pokoju Zivit, która już wstała. Nie skomentowałam ani słowem jej sukni i wystroju holu, w którym miała odbyć się uroczysta część ceremonii, gdyż wiedziałam, że to był jej dzień. Mimo że moja siostra nie do końca czuła się komfortowo w roli panny młodej, zaczynało się dla niej coś nowego. Miałam nadzieję, że w końcu przejrzy na oczy i wyprowadzi się z Anglii wraz ze swoim nowym mężem, aby zamieszkać w moim pałacu. Miałabym u swego boku dwie osoby, które były mi najbliższe. Pomogłam się jej przebrać, podczas gdy matka układała za pomocą różdżki jej długie, ciemne włosy. Twarz Zivit była uśmiechnięta, choć ona sama nie promieniała wewnętrzną radością. Domyślałam się, że siostra w głębi serca pragnęła, aby Lucjusz Malfoy przerwał ślub i zabrał ją do siebie. Domyślałam się, że wysłała mu sowę z wiadomością, iż dziś ma odbyć się jej ślub z nadzieją, że Malfoy nagle przejrzy na oczy. Jednak ani razu nie wspomniałam o śmierciożercy w obecności Zivit, aby nie rozpętać kolejnej wojny w tak uroczysty dzień. Moja matka natomiast była święcie przekonana, że jej druga córka po prostu bardzo denerwuje się ślubem.
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie musisz się o nic obawiać – mówiła, wpinając w jej włosy spory pączek białej, świeżej róży.
- Tak, wiem – odparła sucho, wpatrując się surowo w swoje odbijające się w wielkim zwierciadle oblicze.
W tym momencie odsunęłam na bok swoje uprzedzenia. Zivit wyglądała pięknie. Jej prosta, koronkowa suknia sięgała do samej ziemi, a długi na osiem stóp tren ciągnął się za nią majestatycznie. Poskręcane w loki włosy opadały na jej plecy miękkimi, puszystymi falami, a białe kwiaty układały się w delikatną koronę. Jej twarz umalowana była pięknie i subtelnie, a dłonie lśniły od pierścieni i bransoletek. Była świeża i piękna niczym księżniczka, lecz z jej oczu bił chłód prawdziwie okrutnej królowej śniegu. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że wargi drgnęły jej, jakby z trudem panowała nad łzami, choć przecież nie wyczułam, aby była niespokojna. Nagle wydała mi legendarną złodziejką idącą na ścięcie.

         Ceremonia była zaplanowana na godzinę trzynastą trzydzieści, o której godzinie też miał przybyć mistrz ceremonii, jednak goście zaczęli się zjeżdżać już godzinę wcześniej. Pobiegłam wraz z ojcem, aby powitać nowo przybyłych, skrzaty natomiast już szykowały wszelkiego rodzaju napoje i lekki poczęstunek, aby zająć czymś gości.
- Sokaris, nareszcie! Myślałam, że będziesz chciał przespać się chociaż jedną noc w swoim rodzinnym domu – brat uściskał mnie tak mocno, że moje stopy prawie oderwały się od podłogi.
- Wróciłem z pracy dopiero nad ranem, gdyby nie kominki, pewnie nadal tkwilibyśmy w drodze – odparł, podczas gdy ja witałam się z jego żoną, Ivy.
Pamiętałam ją jeszcze z czasów szkolnych. Była wtedy dziewczyną inteligentną i jednocześnie lekkomyślną. Pochodziła z dobrej, bogatej rodziny, sama jednak lubiła imprezować, a jej twarz przyozdabiały liczne kolczyki. Teraz zaś zrobiła się z niej prawdziwa dama. Troszkę się postarzała i bardzo schudła, wyglądała jak kostucha, ale o pięknych rysach. Błyszczała niczym gwiazda, ubrana była w krótką, kremową szatę odsłaniającą zgrabne nogi. Uścisnęła mi serdecznie dłoń i skinęła głową, po czym wypchnęła przed siebie czających się za jej plecami chłopców. Oboje byli bardzo podobni do matki, mieli jasne, gęste czupryny, jednak ich twarze miały coś arabskiego. Pochyliłam się i uścisnęłam każdemu dłoń, starając się uśmiechać jak najprzyjaźniej, gdyż dwaj młodzi Ślizgoni najwyraźniej się krępowali. Jeszcze bardziej się speszyli na widok ciemnoskórego, odzianego w tradycyjne, wielobarwne szaty Ardetha. Nie byłam pewna i nie chciałam o nic osądzać Sokarisa, ale domyślałam się, że w domu nie wyrażał się o moim ojcu zbyt przychylnie, choć przywitał się z nim bardzo uprzejmie.
- Jesteśmy pierwsi? – Zapytała Ivy, rozglądając się po pustym, przyozdobionym kwiatami i białymi wstążkami holu, a skrzaty domowe natychmiast do nas podbiegły, aby zaproponować Hortusom coś do picia.
- Tak, ale… - Urwałam, wyglądając przez otwarte do połowy drzwi. Przy bramie zrobiło się jakieś drobne zamieszanie, gdyż z dwóch mugolskich, czarnych samochodów wygramoliła się grupka ludzi. Wszyscy ubrani byli w kolorowe, rzucające się w oczy szaty, a najstarszy z nich wdał się właśnie w kłótnię z kierowcą pojazdu, z którego dopiero co się wyłonił. Moje wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Wujek Ahmed przyjechał. Pójdę po nich!
Zbiegłam niskimi schodkami na żwirową, wilgotną od wczorajszego deszczu alejkę i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku bramy. Kiedy znalazłam się na niewielkim podjeździe, natychmiast pojęłam, co było powodem do kłótni. Ahmed Lock-Nah usiłował przekrzyczeć mugolskiego taksówkarza, który głośno domagał się zapłaty i nijak nie dał się przekonać do przyjęcia ogromnych, złotych galeonów.
- Ahmed, miło cię widzieć! – Zawołałam i rzuciłam się mu w objęcia. Mężczyzna, choć wciąż nieco zirytowany, uściskał mnie mocno, a jego zęby błysły w przebijającym się przez stalowoszare chmury słońcu, kiedy rzekł z uśmiechem:
- Dżahmes, wytłumacz temu idiocie, że płacimy i tak o wiele za dużo, a warunki w tych wozach są fatalne!
Poleciłam Ahmedowi i jego rodzinie, aby wyciągnęli swoje bagaże z samochodów, a ja wzięłam mugolskiego taksówkarza na stronę i przeprosiłam go uprzejmie za zachowanie wuja, tłumacząc, że przybyli z innego kraju i nie znają zasad panujących w Anglii, po czym wyciągnęłam z kieszeni garść złotych monet czarodziejów, które dyskretnie transmutowałam w mugolskie banknoty. Podałam je zdenerwowanemu mężczyźnie, pożegnałam się chłodno i skierowałam się wraz z rodziną w stronę domu.
- Przedstawisz mnie? – Zapytałam, zerkając na młodszą kobietę, kiedy szliśmy powoli krętą alejką.
Dopiero w momencie, kiedy pojawiłam się przy samochodach, zauważyłam, że ludzie towarzyszący Ahmedowi to dwie dorosłe kobiety i siódemka dzieci. Trójka dobiegała już osiemnastki, reszta natomiast mogła mieć zaledwie sześć, siedem lat. Nigdy dotąd nie zastanawiałam się, ilu posiadam kuzynów, wiedziałam jednak, że mieszkańcy krajów arabskich mają liczne potomstwo.
- Moja żona, Farida, ale ją już pewnie znasz… A to moja przyjaciółka, Rim. I nasze dzieci: Hurija, Jasir, Nabil i Samir.
Uśmiechnęłam się blado, patrząc na biegające beztrosko dzieci i ich matkę, Rim, która nie mogła mieć więcej, niż dwadzieścia jeden lat. Wyglądała na bardziej zahukaną niż żona jej kochanka, w której oczach lśniła już wiekowa mądrość, choć i ona nie wydawała się aż tak stara, jak na początku myślałam. Mogła mieć nie więcej, jak czterdzieści lat, choć jej twarz była już bardzo pomarszczona i zapadnięta. Szybko odwróciłam wzrok od kochanki wuja i nie powiedziałam już nic poza cichym mruknięciem „miło mi was poznać”. Byłam nieprzyjemnie zaskoczona, choć doskonale znałam arabskie zwyczaje. Sądziłam jednak, że tego typu poligamia była domeną mugoli i ludzi ograniczonych, czego nie mogłam powiedzieć o Ahmedzie. Mimo swoich ambiwalentnych uczuć, wprowadziłam wuja i jego dużą rodzinkę do holu i przedstawiam ich swemu bratu oraz jego żonie. Podczas gdy ja starałam uśmiechać się jak najszerzej, Ivy bladła i zaciskała usta z minuty na minutę. Była zszokowana głośnym zachowaniem mojego młodego kuzynostwa, z niesmakiem spojrzała też na Rim, kiedy tylko się dowiedziała, że jest przyjaciółką Ahmeda. Najwyraźniej jej też nie mogło się pomieścić w głowie, jak Lock-Nah mógł przywieźć na rodzinną uroczystość żonę i kochankę. Natomiast synowie Sokarisa siedzieli już na obitych białym brokatem krzesłach, popijali dyniowy sok z kryształowych kieliszków i rzucali nieprzyjazne spojrzenia w kierunku egipskich dzieciaków, które zachwycały się panującym holu przepychem.
         Byłam już tak zdenerwowana udawaniem radosnej i beztroskiej Victorii, że natychmiast oddaliłam się do najbliższej łazienki. Usiadłam na zamkniętej klapie od sedesu i westchnęłam ciężko. Jeszcze wczoraj byłam egipską królową, z którą każdy się liczył, a dziś tłumaczyłam przed mugolskim taksówkarzem mojego wujka. Gwałtownie spadłam z piedestału, na którym stałam przez ostatnie kilkanaście lat. Mimo wszystko usiłowałam jak najszybciej się uspokoić, aby móc wrócić do gości i się nimi zająć. Co prawda, Zivit nie pragnęła ślubu z Nathirem i nie uważała, że ten dzień jest jakąś wielką uroczystością, niemniej jednak chciałam zrobić wszystko, aby była jak najmniej niezadowolona.
         Mistrz ceremonii przybył prawie punktualnie. Wszyscy spoczęliśmy na ładnie udekorowanych krzesłach i utkwiliśmy wzrok w schodach prowadzących na pierwsze piętro. Po chwili na ich szczycie pojawiła się Zivit, wzbudzając natychmiast falę szeptów i westchnień. Delikatny, prześwitujący welon zakrywał jej twarz, co dodało jej postaci swego rodzaju… świętości. Powoli do nas zeszła, uważając, aby nie potknąć się o swój długi, ciągnący się za nią tren. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech, lecz oczy pozostały chłodne i obojętne. Kiedy stanęła przed wysokim, jasnowłosym mężczyzną odzianym w czarną, odświętną szatę, przelotnie zerknęła na swego przyszłego męża i pozwoliła mu ująć się za rękę, lecz nie widziałam entuzjazmu na jej twarzy.
- Zebraliśmy się tu wszyscy, aby połączyć tych dwoje świętym węzłem małżeńskim – przemówił śmiesznie piskliwym, wysokim głosem, a wszyscy momentalnie umilkli. – Pan młody powtarza za mną… Ja, Nathir Qutajbah…
Twarze młodych zwrócone były do nas profilami. Nathir mówił słowa przysięgi tak, jakby płynęły z głębi jego serca. Patrzył na moją siostrę z wielkim uczuciem. Być może nie była to miłość, ale słyszałam w jego głosie szczere przywiązanie i przyjaźń. Był ciekaw, co przyniesie mu małżeństwo z Zivit, czego nie było widać po jego przyszłej żonie. Słowa przysięgi powtórzyła po jasnowłosym mężczyźnie delikatnie, ale i beznamiętnie. Możliwe, że teoretyzowałam, ale w środku musiała toczyć ze sobą walkę, aby nie pokazać, jak bardzo ten ślub jest jej nie na rękę.
         Kiedy mistrz ceremonii zakończył przysięgę, tym samym zachęcając młodych do końcowego pocałunku, który miał zwieńczyć uroczystość, Zivit jedynie wychyliła się do przodu, pozwalając, aby wargi Nathira musnęły jej usta. Stali się właśnie mężem i żoną.
         Mimo że skrzaty domowe nalegały, aby jasnowłosy czarodziej został na weselnym obiedzie, ten bardzo stanowczo odmówił i prędko się pożegnał, tłumacząc się, że za godzinę musi poprowadzić kolejny ślub, po czym szybkim krokiem opuścił przystrojony hol. Na czas wesela długi, dębowy stół został przeniesiony z jadalni do salonu, w którym skrzaty miały podać posiłek. Kiedy wszyscy złożyli młodej parze życzenia, a kwiaty i sakwy ze złotem zostały złożone na skrzacie ręce, matka poprosiła gości do pokoju, ja zaś zatrzymałam na chwilę Zivit, aby powiedzieć jej kilka miłych słów.
- Jesteś teraz panią Qutajbah – rzekłam, uśmiechając się ciepło. – I kto by pomyślał, że to ty pierwsza wyjdziesz za mąż.
Kąciki ust siostry uniosły się lekko, ale jej oczy wciąż były chłodne i nieco znudzone, kiedy odparła:
- To ja jestem dziś królową.
- Tak – przyznałam i poklepałam ją po wierzchu dłoni, którą ściskałam. – Posłuchaj… Nie chciałam poruszać tego tematu podczas twojego wesela, ale jutro rano wracam do Egiptu, a chciałabym mieć pewność… Czy ty nadal masz do mnie żal? Wiesz… o Lucjusza Malfoya.
Dźwięk nazwiska śmierciożercy boleśnie dźgnął jej serce, bo przez pięknie umalowaną twarz przebiegł delikatny skurcz. Zmarszczyła lekko brwi i wydęła wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie wyglądała na wzburzoną ani na zdenerwowaną moim pytaniem, jednak wiedziałam, że Zivit potrafiła skrywać swoje prawdziwe emocje jak nikt inny. Nagle na jej twarzy pojawił się zawadiacki uśmieszek, a ona powiedziała:
- Nie, nie mam żalu. Miałaś rację, ten związek był pusty, bo Lucjusz nigdy by nie zostawił dla mnie swojej żony. Ona jest kobietą z klasą, ma majątek, dała mu syna, a ja… ja jestem tylko prostą wieśniaczką…
- Jesteś potomkinią najpotężniejszych królów – przerwałam jej, ale ona nie zwróciła uwagi na moje słowa, kontynuując z uśmiechem:
- Poza seksem nie miałam mu nic do zaoferowania. Myślałam, że coś do niego czuję i… faktycznie tak było, ale nasz związek nie był dobry. Prędzej czy później i tak byśmy się rozstali. Nie myśl już o tym, to przeszłość.
Brwi jej drgnęły, a ona sama udała się do salonu, aby usiąść na honorowym miejscu u szczytu stołu obok swego nowego męża, a ja zostałam w holu całkiem sama. Byłam zaskoczona słowami siostry. Nie spodziewałam się, że tak podchodziła do swojego romansu z Malfoyem. Mogłabym przypuszczać, że kłamała, abyśmy mogły już zapomnieć o sprawie, ale wyglądała na całkiem spokojną. Wiedziałam, że była to prawda, lecz nie potrafiłam sobie tego poukładać. Jej niechęć do małżeństwa nie łączyła się z tym, że Zivit wciąż nie dorosła do roli żony, wyraźnie było widać, że jej serce należy już do kogoś innego. Jeśli nie do Lucjusza, to w takim razie do kogo?
         Usiadłam przy stole razem z innymi, podczas gdy skrzaty nosiły już przystawki. Rodzina wuja Ahmeda była chyba najmniej wychowana i jednocześnie najbardziej głodna z nas wszystkich. Dzieciaki rzuciły się na jedzenie, a ich rodzice ani trochę nie przejmowali się ich głośnym zachowaniem. Na początku trochę mnie to zirytowało, jednak kiedy już pierwsza złość minęła, mój żołądek wypełniło nagle uczucie ciepła. Ich zachowanie było swojskie i naturalne, niczego nie udawali, a dzieci zachowywały się zgodnie ze swoim wiekiem. Kiedy natomiast zerknęłam na synów Sokarisa, spostrzegłam dwóch dorosłych, poważnych mężczyzn uwięzionych w chłopięcych ciałach. Zarówno oni, jak i ich rodzice, patrzyli z dezaprobatą na ciemne, uradowane buzie, jednak uprzejmie powstrzymali się od komentarzy.
         Salon, w którym odbywała się uroczysta uczta, został przepięknie przystrojony na tę okazję. Długi, dębowy stół został nakryty białym, koronkowym, wyszywanym złotą nicią obrusem, skrzaty domowe wyciągnęły także najstarszą i najbardziej drogocenną zastawę, co w mugolskiej rodzinie nie byłoby najlepszym pomysłem, gdyż w momencie, kiedy podano pierwsze danie, najmłodszy Samir zrzucił ze wszystkie talerze, które leżały w zasięgu jego pulchnych rączek. Jednak w tym wypadku wystarczyło jedno krótkie machnięcie różdżką, aby porcelana zespoliła się i rozbłysła czystością. Tak samo girlandy białych, świeżych kwiatów niesamowicie interesowały najmłodszych, gdyż w naszym piaszczystym, gorącym kraju nie są one aż tak popularne. Alabastrowo białe róże stały nie tylko w wazonach na stole, ale i oplatały ogromny, kryształowy żyrandol z setką świec, zwisały na gzymsie potężnego kominka, w którym tlił się wesoło delikatny płomyczek, a także przytwierdzone zostały w magiczny sposób bo lekkich, białych firanek przysłaniających wysokie okna. Również krzesła pary młodej zostały przyozdobione różami i sznurami pereł, dzięki czemu przywodziły na myśl dwa trony. Cały pokój był oświetlony setkami świec, mimo że na zewnątrz było jeszcze jasno. Kiedy wznieśliśmy pierwszy toast, atmosfera nieco się rozluźniła i nikt już nie rzucał karcących spojrzeń w kierunku dzieci Ahmeda.
- Pamiętasz Nicolasa Rowdy’ego, za którego miałaś kiedyś wyjść? – Zapytał Sokaris, popijając szampana z wysokiego, wąskiego kieliszka. Był już delikatnie podchmielony, mimo że nie spożył jeszcze aż tak dużo alkoholu.
- Ostatnio wszyscy o nim wspominacie…
- Słyszałaś, że kilkanaście temu się ożenił? – Kiedy pokręciłam głową, ciągnął dalej: - Krążyły plotki, że nie układa mu się z żoną od samego początku, nie mogą począć dziecka… A wiecie, co się okazało? Nick woli mężczyzn.
Wszyscy, którzy byli wtajemniczeni w historię mojego niedoszłego męża zachichotali i popatrzyli po sobie ze zdumieniem, niedowierzając w słowa Sokarisa, który zaklinał się na wszystkie świętości.
- Naprawdę, jak Boga kocham. Carl Brown z Departamentu Przestrzegania Prawa widział go w gejowskim klubie na Śmiertelnym Nokturnie, podobno bawił się wybornie – mówił, zaśmiewając się niemal do łez.
Tym razem i ja się roześmiałam, pytając:
- A co on robił w gejowskim klubie, braciszku?

         Kiedy wszyscy sobie już trochę popili, atmosfera zrobiła się bardzo przyjemna. Najedzone i podekscytowane dzieciaki biegały po całym parterze z ciasteczkami, piernikami i innymi słodyczami w dłoniach, wspinały się na szczyt schodów i zjeżdżały po śliskich, wypolerowanych poręczach, dorośli natomiast siedzieli przy stole i rozmawiali. Każdy był zadowolony i rozluźniony, nawet Zivit na tę chwilę zaakceptowała fakt, że została żoną Nathira i dowcipkowała razem z wujem Ahmedem, z którym nie widywała się ostatnio tak często, jak chciała. Bariera językowa nie była aż taką przeszkodą, jak sądziłam, gdyż wystarczyło kilka kieliszków czegoś mocniejszego, aby Sokaris i Ahmed rozmawiali ze sobą jak najlepsi przyjaciele. Jedynie Ivy wciąż siedziała trochę sztywno, zerkając z niepokojem na swoich synów, którzy nawiązali ostrożny dialog ze starszymi dziećmi mego wuja.
         Za oknami zaczęło się już ściemniać, ale deszcz nadal zawzięcie zacinał. Przypuszczałam, że będzie padać przez całą noc, co budziło we mnie niepokój, gdyż podróż w taką pogodę nie należała do najbezpieczniejszych. Dzięki temu miałam okazję zostać w rodzinnym domu jeszcze przez jeden dzień. Wszyscy bawili się podczas tej skromnej ceremonii bardzo dobrze, nie wydarzyło się nic, co mogłoby zepsuć atmosferę. Przynajmniej do czasu.
         Wybiła dwudziesta pierwsza, kiedy uwagę wszystkich zwróciły jakieś hałasy dobiegające z ogrodu. Ojciec natychmiast poderwał się, wyciągając w pośpiechu różdżkę, a ja wraz z matką podążyłyśmy za nim jak dwa cienie. Na samym początku przez głowę przewinęła mi się myśl, że być może Ministerstwo Magii zdało sobie sprawę z tego, że Czarny Pan powrócił, a osoby z jego bliskiego towarzystwa znajdują się właśnie w tym domu, jednak prawda była o wiele gorsza. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek w życiu będę zmuszona oglądać tę znienawidzoną twarz.
- Co tu robisz, psie? – Wycedził Ardeth, unosząc wysoko różdżkę, aby oświetlić nią sylwetkę przybysza.
Henryk Hortus niezwykle się postarzał. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to nalana, czerwona, zniszczona twarz pospolitego pijaczka i czerwony, purchawkowaty nos. Wyglądał bardzo dziwnie. Ubrany był w skromną, aczkolwiek elegancką szatę czarodzieja, siwe, rzadkie włosy były czyste, ale wiatr i deszcz zdążyły już zniszczyć jego fryzurę. W dłoni ściskał zapaloną różdżkę, a kiedy podszedł bliżej, wyczułam od niego mocny zapach alkoholu. Był jednocześnie wściekły i zadowolony, że udało mu się zakłócić rodzinne święto. Chwiejnym krokiem pokonał trzy niskie schodki i usiłował wtoczyć się do środka, jednak ojciec z łatwością go powstrzymał.
- Myślałem, że załapię się na imprezkę – odpowiedział i czknął ordynarnie, łypiąc zaczerwienionymi oczami na swoją byłą żonę, która skrzywiła się z niesmakiem i cofnęła się jak najdalej, aby na niego nie patrzeć. – No wpuśćże mnie, ciapaty, dość już panoszenia się w moim domu.
Ardeth odepchnął go tak gwałtownie, że Hortus osunął się na kolana. Był cały mokry od lejącego nieustannie deszczu, a ja dopiero teraz spostrzegłam dwie wielkie, brązowe plamy w okolicy jego kolan, które świadczyły o tym, że Henryk nie raz upadł w drodze do naszego domu. Skrzywiłam się, słysząc jego wulgarny, prostacki język i ton, którym zwracał się do mojego ojca, ale Earth pociągnęła mnie gwałtownie za ramię, dając tym samym do zrozumienia, abym tym razem się nie wtrącała. Prędko wróciłam do gości, którzy z niepokojem podnosili się z krzeseł i wyciągali szyje, aby zobaczyć, co dzieje się w holu. Uspokoiłam ich, uśmiechając się krzywo i błogosławiąc w duchu kiepską znajomość języka angielskiego u Ahmeda i jego rodziny.
- Sokaris, mogę cię prosić? – Syknęłam do brata i dałam mu znać ruchem głowy, aby poszedł za mną do holu, gdzie ojciec usiłował uspokoić Hortusa. Z wściekłą miną zapytałam: - Mówiłeś mu, że dzisiaj miał się odbyć ślub Zivit?
Skrzyżowałam ręce na piersiach i zacisnęłam wargi, co chwilę zerkając w stronę drzwi, gdyż zaczynało się robić coraz goręcej. Henryk nadal był bardzo ironiczny i złośliwy, jednak znałam go na tyle dobrze, aby przewidzieć nadchodzący wybuch. Sokaris natomiast zaczął się wykręcać od odpowiedzi. Bardziej był skupiony na kłótni naszych ojców, niż na rozmowie ze mną, jednak w końcu wymusiłam na nim odpowiedź:
- Przez przypadek chlapnąłem coś, że dzisiaj twoja siostra bierze ślub, ale…
- Nie wierzę, że to zrobiłeś – przerwałam mu i sama też umilkłam, bo ze sterczącej z garści Hortusa różdżki wystrzelił pierwszy, szkarłatny snop iskier i ugodził w trzy najwyższe stopnie schodów, które eksplodowały, zasypując podłogę w holu odłamkami marmuru.
Z salonu dobiegł nas pisk dzieci i wrzask kobiet, a także soczyste przekleństwa Ahmeda, który już zmierzał w kierunku drzwi, aby pomóc bratu rozprawić się z nieproszonym gościem. Sokaris natychmiast stanął u boku matki, która stała w milczeniu, a jej twarz stawała się z sekundy na sekundę coraz bledsza.
- Ty dziwko! – Wrzasnął do niej Henryk, kiedy ujrzał kolejną ciemną, męską twarz. – Sprowadziłaś do mojego domu tych brudasów, zrobiłaś z niego melinę dla tych matkojebców…
Wydałam z siebie zduszony okrzyk i cofnęłam się, kiedy pięść mego ojca znalazła się na twarzy Hortusa, który zatoczył się i upadł na plecy prosto na mokrą, szarą alejkę. Alkohol nieco przyćmił jego zmysły, więc jeszcze przez chwilę gramolił się niezdarnie, usiłując wstać, jednak Ardeth już do niego doskoczył, nie dbając ani o rękę, którą poranił sobie na sinej twarzy mężczyzny, ani o odświętne szaty. Nie minęła sekunda, a już tłukł Henryka po twarzy, jednocześnie obrywając tłustymi, poznaczonymi bliznami łapskami po głowie i ramionach. Zrobiło się straszne zamieszanie. Moja matka wrzeszczała do swego drugiego męża, jego brat, mimo że nie miał zielonego pojęcia, czego dotyczyła owa sprzeczka, solidarnie dopingował Ardetha, Sokaris usiłował walczących mężczyzn jakoś rozdzielić, ale nie skończyło się to dla niego dobrze, bo został natychmiast odepchnięty i otrzymał od jednego z czarodziejów potężny cios w twarz. Nathir natomiast próbował uspokoić krzyczące w holu kobiety i płaczące dzieci, które rozbiegły się po całym domu. Ja zaś dreptałam w miejscu i nie wiedziałam, co robić. Wtrącać się? Czy może odczekać, aż mój ojciec sam wymierzy sprawiedliwość mężczyźnie, którego całym sercem nienawidził?
Nagle Ardeth zamachał rozpaczliwie rękami i zaczął się wić, a wszystko nagle ucichło. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że Hortus w jakiś sposób ogłuszył go i teraz zaciskał grube, pokryte strupami paluchy na jego szyi. Zanim jednak zdążyłam w jakiś sposób zareagować, błysnęło kolejne tego dnia zaklęcie, a Henryk leżał już kilkanaście metrów dalej z krwawiącym czołem i obłędem w oczach, mój ojciec natomiast klęczał tam, gdzie walczył ze swym przeciwnikiem, podpierał się rękami o podłoże i krztusił się ochryple. We trzy natychmiast do niego podbiegłyśmy – ja blada jak ściana, szlochająca matka i roztrzęsiona Zivit. Wciągnęłyśmy ojca do środka, a Ahmed i Nathir natychmiast ruszyli, aby pozbyć się Hortusa. Nie było teraz czasu na przepraszanie gości. Zaprowadziłyśmy Lock-Naha do salonu, a on osunął się na najbliższe krzesło, rozcierając kark, na którym wciąż widniały ślady silnych paluchów Henryka. Wyglądał okropnie. Jego szata była potargana, brudna i całkowicie przemoczona, uprzednio ładnie ułożone, ciemne włosy sterczały teraz we wszystkie strony, a na twarzy miał liczne siniaki i zadrapania. Jeszcze raz odetchnął i wychrypiał:
- Nie było go tutaj przez tyle lat. Dlaczego akurat dziś?
Spojrzałam groźnie na Sokarisa, który właśnie nadszedł i spojrzał na przerażoną, bladą Ivy. Miał rozciętą wargę, która szybko puchła, a bok, na który upadł, ociekał błotem. Mimo że był człowiekiem upartym i pewnym siebie, tym razem postanowił pokazać swoją drugą twarz. Z pokorą spuścił głowę i zaplótł nerwowo palce, kiedy przemówił:
- Kiedyś go odwiedziłem. Pomyślałem sobie, że może udałoby mi się go jakoś… przekonać, aby wrócił do normalnego życia. Wiecie… On teraz żyje pomiędzy mugolami w jakiejś melinie, nadużywa alkoholu. Chciałem mu pomóc. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach i przypadkowo… przypadkowo zdradziłem, że dzisiaj Zivit wychodzi za mąż. Przepraszam, nie miałem pojęcia, że to będzie miało takie konsekwencje…
Nikt nic na to nie odpowiedział. Wszyscy patrzyliśmy na Sokarisa z mieszaniną niedowierzania i złości. Rozczarował mnie. Byłam na niego wściekła, że zachował się tak lekkomyślnie. Miał już trzydzieści pięć lat, a zachował się jak smarkacz. Bardzo chciałam jakoś to skomentować, ale brakowało mi słów. Ale może to i dobrze, bo później, kiedy emocje już opadły, dostrzegłam, że on chyba najbardziej wstydził się za swego ojca.

         Reszta wieczoru była katastrofą. Ani żona, ani przyjaciółka Ahmeda nie chciały spędzić w tym domu nocy, więc wujek zabrał wszystkie swoje dzieci, bagaże i natychmiast opuścił posesję, obiecując jednocześnie, że znajdą sobie lokum w poleconym przeze mnie Dziurawym Kotle, a następnego dnia przyjadą na kolację. Z pomocą Qutajbaha przegnał Hortusa, który, jak opowiedział mi później Nathir, na długo zapamięta zemstę „ciapatych”. Mimo że ja wciąż byłam wściekła na starszego brata, matka nie potrafiła się na niego długo gniewać i jakimś cudem przekonała go, aby wraz z żoną i synami zostali na noc. Ja zaś porozmawiałam chwilę z Zivit, po czym poszłam na górę odprowadzić ją do pokoju, w którym sypiała. Pomogłam jej zdjąć ślubną suknię i wyplątać z włosów nieco pokurczone już kwiaty.
- Nie spędzę dziś nocy z Nathirem. Nie jestem na to gotowa – wyznała, kiedy odłożyłam ostatnią ozdobę na biurko.
- Rozumiem cię, ta wizyta Hortusa… To nie powinno się wydarzyć, przepraszam.
Oczy Zivit błysnęło złowrogo w mroku rozpraszanym jedynie przez dwie wysokie, grube świece stojące na szafce nocnej.
- Przecież to nie twoja wina – syknęła, zdejmując kolczyki. – Nie mogłaś tego przewidzieć. Uważałaś tego człowieka za swojego ojca przez wiele lat… To straszne. Ale nie w tym rzecz. Po prostu uważam, że powinnam oswoić się z tym, że Nathir jest moim mężem, zanim skonsumujemy nasz związek. Dzięki za pomoc.
Minęła mnie i opuściła sypialnię, kierując się w stronę najbliższej łazienki, ja natomiast, korzystając z pierwszej po zajściu z Hortusem chwili spokoju, opadłam na zaścielone łóżko i ukryłam na chwilę twarz w dłoniach. Przyjemna, chłodna ciemność ochłodziła gorączkę, która mnie ogarnęła. Mimo że emocje już opadły, ja wciąż byłam rozdrażniona i wiedziałam, że nieprędko dzisiaj zasnę. Pierwszy raz od jakiegoś czasu myślałam o kimś innym, niż o sobie. Sądziłam, że moja matka w końcu uwolniła się od tyrana, który zniszczył jej najpiękniejsze lata życia. Jednak ten wciąż miał do niej żal, że przegnała go z domu, wygrała sprawę rozwodową i zepsuła jego wizerunek, co przyczyniło się do kolejnych kłopotów. Nie dziwiłam się Henrykowi, jednak podejrzewałam, że po tylu latach w końcu nauczy się żyć z tym upokorzeniem i zacznie wszystko od nowa.
         Opuściłam ręce i wyprostowałam się. Mój wzrok przyzwyczaił się już do ciężkiego półmroku, który panował w sypialni, po której się rozejrzałam. Zivit umieściła tutaj wiele bardzo osobistych rzeczy, które pamiętałam jeszcze z jej egipskiego domu. Nie byłyśmy ze sobą tak bardzo zżyte, jak większość bliźniaków, jednak czułam, że tylko ja mogłam ją do końca zrozumieć. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ściana zaklejona niemal w całości ruchomymi, czarnobiałymi zdjęciami. Niektóre z nich były bardzo stare i pokazywały małą Zivit i jej przyjaciół z wioski, w której się wychowała. Kiedy przyjrzałam się bliżej tej pokaźnej kolekcji, odkryłam, że moja siostra miała bardzo wielu przyjaciół w Londynie, jednak żaden z nich nie zjawił się na ich ślubie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Zivit nigdy nie pragnęła wyjść za Nathira. Zasmuciło mnie także, że nigdy o żadnym z nich mi nie wspomniała, choć po części było to zrozumiałe, gdyż ja również nie opowiadałam jej o osobach, wśród których żyłam.
Opadłam z powrotem na łóżko, założyłam nogę na nogę, a po kilku minutach oczekiwania moja stopa sama zaczęła nerwowo podrygiwać. Ta kąpiel trwała zbyt długo, a ja nie byłam cierpliwa. Wciąż rozglądałam się bezmyślnie po pokoju, aż kątem oka dostrzegłam coś czarnego wystającego spod poduszki. Bez zastanowienia sięgnęłam po złożoną na pół karteczkę, która okazała się kolejną fotografią. Nie była aż tak stara, jak zdjęcia Zivit z Egiptu, ale wyglądała na bardzo wysłużoną. Pomyślałam, że to być może jakaś pierwsza miłość mojej siostry jeszcze z czasów młodzieńczych, jednak kiedy rozłożyłam zdjęcie, łypnęła na mnie moja własna szkolna fotografia wyciągnięta z prywatnych rzeczy. Została zrobiona na zakończenie mojego siódmego roku w Hogwarcie. Stałam tam u boku uśmiechającego się delikatnie Toma, jednak przeżyłam mały szok, kiedy spostrzegłam, że miejsce, w którym miała być moja postać, zostało oderwane. Serce zabiło mi mocniej, ale ja sama zachowałam spokój. W mojej głowie natychmiast pojawiły się setki niechcianych, niedorzecznych myśli. Skąd Zivit w ogóle ma to zdjęcie? Dlaczego trzyma je pod poduszką? Może podkochuje się w Tomie, który przecież nie wygląda już tak, jak na tej fotografii? Westchnęłam ciężko i wcisnęłam kawałek poskładanego kartonu z powrotem pod poduszkę. Postanowiłam, że nigdy nie wspomnę Zivit o znalezionym zdjęciu, które tak naprawdę nic nie znaczyło. Nie mogłam pozwolić, aby niepotrzebne obawy zniszczyły zaufanie, którym darzyłam siostrę.

~*~


         Rozdział składa się praktycznie tylko i wyłącznie z osób, których w serii HP nie ma. Przepraszam. Ale nie chciałam, aby wszystko kręciło się wkoło Dżahmes. To, że uważa się za królową nie znaczy, że jest tu najważniejsza xD Sesja trwa, dlatego kolejny rozdział ukaże się dopiero 31 stycznia. 

10 komentarzy:

  1. ~Sheirana
    18 stycznia 2015 o 22:55

    Zaczynam podejrzewać, że Zivit jakoś obsesyjnie kocha Toma i to robi się niepokojące… No nic, ciekawa jestem, jak to się rozwinie ^^
    Swoją drogą, czy to tylko u mnie w polu na komentarz jest taka ciemna czcionka i nic nie widać? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 stycznia 2015 o 23:09
      U mnie wszystko widać. Ale to pewnie wina witryny, ja kiedyś przez cały dzień nie widziałam na DLR pochyłej czcionki, a np. na SCP już tak. Minął dzień i nagle się pojawiło OoO
      A może ona obsesyjnie nienawidzi Voldka i chce mu zrobić krzywdę? ;> Łoo, Zivit szpiegiem Dumbledore’a… *O*

      Usuń
    2. ~Sheirana
      19 stycznia 2015 o 00:04

      Czyli to pewnie coś u mnie. Zresztą Onet też miewa swoje odpały (chociaż w sumie nie wiem, jak to teraz wygląda, bo od dawna na blogach nie piszę ^^’).
      Kurczę, Zivit taka groźna? Chociaż kto wie :D Ale jestem ciekawa, co się w końcu okaże ^^ Aczkolwiek ja i tak najbardziej lubię wątek z Dżahmes i Voldemortem i zawsze na sceny z nimi najbardziej czyham, ale te poboczne wątki też są ciekawe :)

      Usuń
    3. 19 stycznia 2015 o 21:10
      Miewał, oj, miewał, ale wolałam mieć codziennie jakieś problemy z Onetem, niż się teraz męczyć z takimi beznadziejnymi szablonami :(

      Usuń
  2. ~Eweline
    19 stycznia 2015 o 12:57

    Jak dobrze, że już rozdział :)

    Ślub Zivit całkiem fajny i na pewno nie nudny, ale widać, że się biedna dziewczyna męczy.
    Zabawnie byłoby, gdyby się okazało, że Zivit jest zakochana w Tomie.
    Nathir w Dżahmes, Zivit w Tomie.
    Idealne małżeństwo :)

    Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 stycznia 2015 o 21:10
      A Tom w Nathirze :D

      Usuń
    2. ~Eweline
      20 stycznia 2015 o 15:26

      A Dżahmes w Zivit.
      I na koniec postanawiają przestać ukrywać swoje uczucia i powstają dwie idealne pary.

      A tak na prawdę to nawet tego nie sugeruj XD

      Usuń
  3. ~Lauren
    19 stycznia 2015 o 13:07

    Nareszcie jest rozdział. Fajny, ale trochę smutny bez Voldemorta, który dodaje uroku całemu opowiadaniu.
    Coś mi mówi, że Zivit narobi trochę problemów Dżahmes. Oby Tomowi i Dżahmes wszystko dobrze się ułożyło :)
    Życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 stycznia 2015 o 21:08
      Postanowiłam spojrzeć na DLR bardziej jak na całość, niż na poszczególne rozdziały, stąd opis wesela Zivit xD

      Usuń
  4. ~Klaudia15
    22 stycznia 2015 o 12:50

    Bardzo fajny rozdział.Naprawdę przyjemnie mi się go czytało.Chyba nawet lepiej niż poprzedni.
    Ps.Czytam twoje blogi już od dawna ale wcześniej nie komentowałam :)

    OdpowiedzUsuń