31 stycznia 2015

90. Nie idź za niewiastą, aby nie ukradła twego serca

         Z radością odpowiedziałam na przyjazne powitanie pieszczotliwych, gorących promieni boga Ra oraz na czarujący błękit Hathor, której oblicze nie było skalane choćby najmniejszą chmurką. Choć otoczenie było coraz uboższe w budynki i roślinność, moje oczy ucieszyły się na widok piaszczystych, białych wydm. Wypatrywałam charakterystycznych wieżyczek, kopuł i dwóch potężnych posągów, jednak wiedziałam, że na pustyni nie należy wierzyć temu, co się widzi. Dopiero w momencie, kiedy przelatywałam nad wodą i poznałam znajome sylwetki mugoli krzątających się przy brzegu, ponagliłam latający dywan. Mimo że nie było mnie tutaj zaledwie chwilę, z ulgą przyjęłam widok znajomych miejsc. Ogromna tęsknota ściskająca moje serce zelżała w momencie, kiedy przekroczyłam granice swego królestwa. Ze świstem przefrunęłam pomiędzy głowami dwóch kamiennych posągów, a zaledwie minutę później wylądowałam na balkonie swej prywatnej sypialni. Nie łudziłam się, że zastanę w niej Czarnego Pana, słońce już dawno wysoko stało na niebie, a on miał na głowie wiele ważnych spraw, które z całą pewnością nie mogły czekać. I tak też było; w komnacie nie zastałam nikogo. Jednym machnięciem różdżki zwinęłam dywan, po czym śmiało ruszyłam w kierunku łaźni. Czułam na całym ciele cienką warstwę kurzu i pyłu.

         Z Czarnym Panem spotkałam się dopiero wieczorem, kiedy słońce zniknęło nam z oczu, pozostawiając tuż nad horyzontem krwiście czerwoną smugę. Resztę dnia, która pozostała mi po powrocie, poświęciłam na całkowicie religijne obrządki. Mimo że byłam królową i głowę zaprzątały mi sprawy królestwa, byłam w stanie wygospodarować każdą ilość czasu, aby zadbać o sprawy duchowe.
         Voldemort już na mnie czekał, kiedy weszłam do sypialni. Już na wejściu dostrzegłam szkarłatny błysk jego oczu, które łypały na mnie pożądliwie. Przeszłam przez całą komnatę i zwróciłam się w kierunku ogromnego zwierciadła stojącego na trzech metalowych nogach pod ścianą. Jego rama przyozdobiona była złotem i wypolerowaną, lśniącą niczym kamienie szlachetne kością słoniową. Zerknęłam na opierającego się o wezgłowie mężczyznę, a kąciki moich ust drgnęły lekko.
- Nie podoba mi się, że widujemy się przeważnie wieczorami – zagadnęłam go i zwróciłam wzrok na swoją postać.
Przeraziło mnie to, jak moja siostra bliźniaczka straszliwie się postarzała. Wciąż miałam w głowie jej obraz sprzed wielu lat, kiedy Czarny Pan był jeszcze Tomem Riddle’em, a ja przyzwyczajałam się dopiero do faktu, iż nigdy nie byłam Victorią Hortus. Tak naprawdę Zivit prawie w ogóle się nie zmieniła, wciąż była piękna, jej oblicze jaśniało szlachetną bladością, choć karnacja była znacznie ciemniejsza od skóry rodowitych Brytyjek. Kiedy przypominałam sobie wczorajsze wesele i chłodną twarz siostry, przed oczami miałam zmarszczki odznaczające się wyraźnie na jej długiej szyi i lekko sflaczałą skórę na policzkach. Przeciągnęłam dłonią po swoim dekolcie, później po ramionach, badając, czy nie są obwisłe. Jednak magia horkruksów, które posiadałam od wielu lat, utrzymała moje ciało z dala od starości.
Czarny Pan przyglądał się temu z mieszaniną zainteresowania i zaskoczenia. W końcu jednak stwierdził, że sam nie domyśli się, czemu ma służyć tak dokładne badanie mojego ciała, bo zapytał ze śmiechem:
- Co ty robisz?
- Mam już trzydzieści trzy lata. W tym wieku zaczyna się powolny rozkład, co jest dla kobiety tragedią. Obserwowanie, jak ciało starzeje się z tygodnia na tydzień. Jak z pięknego, jędrnego lotosu staje się wysuszonym kwiatem – odparłam i jednym ruchem ręki odpięłam złote klipsy, a biała, lekka suknia opadła na ziemię. – Muszę ci przyznać rację. Podzielenie duszy ma wiele zalet, okazuje się, że być może zapewni mi wieczną młodość.
Odwróciłam głowę i zerknęłam z uśmiechem na Czarnego Pana, który wciąż przyglądał mi się z łóżka. Cieszyła mnie namiętność, z jaką spoglądał na moje ciało, ja jednak powróciłam do niego ze wzrokiem pełnym goryczy. Przesunęłam dłońmi po udach, pełnych biodrach i talii, która w magiczny sposób zaczęła zatracać swoje kształty. Nie byłam pewna, czy faktycznie ostatnio przybrałam na wadze, czy to Zivit tak bardzo schudła, że teraz ja sama wydawałam się być gruba jak słonica.
- Mam rację jeszcze w wielu sprawach, wkrótce się o tym przekonasz – odparł Voldemort i wyciągnął w moją stronę rękę, zachęcając tym samym, abym legła obok niego.
Ja jednak wciąż stałam przed lustrem i przyglądałam się dokładnie każdej zbędnej fałdce, które pojawiła się na moim ciele. Gładziłam je i szczypałam, aby upewnić się, czy aby na pewno są tam, gdzie je widziałam.
- Nie wydaje ci się, że przytyłam? – Zapytałam, po czym mruknęłam sama do siebie: - Od lat żyję w ten sam sposób, nie pofolgowałam sobie ani trochę. Dbam o ciało, które jest świątynią mego ducha, jak każą pisma…
Czarny Pan wyprostował się nieco, a jego twarz przybrała srogi wyraz, kiedy mówił:
- Uważaj. Chyba nie chcesz, abym ci przypomniał, co było, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Hogwarcie.
Zerknęłam na niego przez ramię i obdarzyłam go chłodnym spojrzeniem. To był zupełnie nietrafiony moment, kiedy Voldemort mógł wypomnieć mi chorobę, z której notabene już dawno temu się wyleczyłam. Stwierdziłam jedynie, że nabrałam kształtów, które mi przeszkadzały. Nie widziałam w takim myśleniu żadnego zagrożenia dla swojego zdrowia. Kiedy chorowałam, byłam jeszcze słabą i naiwną Victorią Hortus, teraz zaś stałam się królową świadomą swojej potęgi, która nie mogła poddać się czemuś tak ułomnemu jak choroba.
- Wszystko jest pod kontrolą – westchnęłam i pochyliłam się, aby podnieść szatę leżącą u stóp wysokiego lustra. – Nie musisz się o mnie niepokoić. Najwyraźniej w tym wieku nie jest już tak łatwo utrzymać sylwetkę z młodzieńczych lat.
Przez twarz Czarnego Pana przebiegł doskonale widoczny skurcz, a jego oczy rozbłysły w ciepłym półmroku. Zsunął się z wysokiego łoża i podszedł do mnie, kładąc ostrożnie dłonie na moich ramionach. Przyglądałam mu się ze zdziwieniem, oczekując, aż wyjawi mi swój kolejny genialny pomysł, choć wydawało mi się, że już wiem, o czym mnie poinformuje.
- A nie pomyślałaś, że może ci twoi bogowie w końcu wysłuchali modłów, które ty i dziesiątki młódek wysyłacie codziennie w niebo? – Jego oczy błyszczały szkarłatem jak dwa rubiny powieszone nad ogniem.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jego słowa, choć w sercu poczułam nieprzyjemne ukłucie na myśl, że znów zawiodę jego nadzieje. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się obwinić Voldemorta za naszą bezdzietność, zawsze przypuszczałam, że to we mnie tkwi problem, gdyż już raz udało mi się zajść w ciążę. Gdyby Katya żyła, byłaby już panienką, być może kończyłaby już niedługo edukację w Hogwarcie, miałaby kilku braci, z których mogłabym być dumna.
- Bes poskąpił mi swych darów. Przykro mi, że muszę rozwiać twoje nadzieje – powiedziałam tak stanowczo, jak tylko potrafiłam. – Być może powinieneś poszukać kobiety, która jest płodna. Urodzi ci tylu synów, ilu będziesz chciał. Znalazłam pod poduszką Zivit twoje stare zdjęcie z czasów szkolnych.
Twarz Czarnego Pana nawet nie drgnęła, kiedy o tym wspomniałam, ale blask w jego oczach wyraźnie przygasł. Domyśliłam się, że sam nie wiedział, który temat jest dla niego bardziej niewygodny. Poczułam, jak mięknie mi serce; pierwszy raz od bardzo dawna spojrzałam na całą sprawę jego oczami. On nigdy nie planował romansu z jakąkolwiek kobietą. Mimo że często byłam dla niego podporą, czasami stawałam się kulą u nogi. Miał wiele własnych problemów, a teraz musiał się zmagać także i z kłopotami, które dotyczyły tylko mnie. Na nowo obarczyłam go swoimi sprawami, choć w momencie, kiedy odzyskał ciało obiecałam sobie, że nigdy tego nie zrobię. Dlatego odezwałam się, zanim on zdążył coś powiedzieć:
- Nie powinnam cię tym obarczać. To nie twoja rzecz, możesz robić wszystko, co chcesz, a ja będę cię tym zajmować.
Ruszyłam w stronę łóżka z zamiarem wśliznięcia się pod cienkie, chłodne nakrycie, ale Voldemort szybko mnie powstrzymał. Najwidoczniej moje słowa nie zgasiły entuzjazmu, który w nim zapłonął, a on sam postanowił do skutku drążyć ten martwy temat.
- Jutro przyprowadzimy uzdrowiciela i on orzeknie, czy moje osądy były słuszne – odparł.

         Jak obiecał, tak też zrobił. Zaraz po wykonaniu wszystkich niezbędnych, porannych czynności, wezwano uzdrowiciela. Medycyna, którą praktykowano na dworze, nie była tak dokładna, jak w Londynie, dlatego podchodziłam nieco sceptycznie do tego, co miał mi przekazać kapłan. W Egipcie było mnóstwo uzdrowicieli, gdyż każdy zajmował się inną częścią ciała i innymi dolegliwościami. Choć mieszkańcy pałacu często korzystali z ich wiedzy, ja starałam się unikać rozmów z nimi, gdyż uważałam swoje ciało za doskonałe i dalekie od przyziemnych schorzeń.
         Położono mnie w kaplicy Imhotepa, a wszystkie okna przysłoniono. W zamian za to zapalono setki maleńkich, wonnych świec, które dokładnie rozjaśniały każdy kąt niewielkiego, aczkolwiek wysokiego pomieszczenia. Bardzo stary, pomarszczony czarodziej przepasany jedynie białą, lnianą opaską wiszącą mu żałośnie do samych kolan, usiadł na niskim, kanciastym stołku i przyłożył do oka coś, co przypominało mi starą, pozłoconą lupę, która drżała okropnie w jego wysuszonej dłoni.
- Doszły mnie słuchy, że nie jesteś płodna, moja pani – głos miał ochrypły i drżący, ale pewny. Zabolały mnie jego słowa, lecz ograniczyłam się jedynie do nieprzyjemnego grymasu, podczas gdy kapłan mówił dalej: - Ale Bes jest bogiem otwartym na błagania. Co odebrał, może wrócić, ale i odebrać to, co dał. Czyżby coś się zmieniło?
Wymieniłam zaskoczone spojrzenia ze stojącym nade mną Voldemortem, po czym powróciłam wzrokiem do kapłana-uzrdowiciela, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zadziwił mnie swoją bezpośredniością, musiał mieć naprawdę sporą wiedzę, gdyż był chyba jednym z najstarszych czarowników na dworze, jednak jego drżące ręce i bardzo słaby wzrok nie budziły we mnie zaufania.
- Chyba nic. To znaczy… Czuję się zupełnie normalnie, możliwe, że trochę przytyłam – odparłam niepewnie, zerkając co chwilę na Czarnego Pana. Nie czułam się komfortowo, kiedy oboje przypatrywali mi się, jakbym była jakimś ciekawym eksponatem w muzeum.
- A jak mają się sprawy z miesięcznym krwawieniem?
Moje policzki poczerwieniały, a serce zabiło mi mocniej po części ze zdenerwowania, a po części z gniewu. Wizyta u kapłana-uzdrowiciela nie podobała mi się od samego początku, a opowiadanie mu o swoich kobiecych sprawach było sporą przesadą. Nie chciałam, aby wszyscy dowiedzieli się o mojej ułomności. Dlatego unosiłam się na łokciu i zażądałam:
- Nie możesz po prostu podać mi jakiegoś eliksiru, który zaprzeczy lub potwierdzi przypuszczenia Czarnego Pana?
Błyszczącymi z wściekłości oczami obserwowałam, jak kapłan chwiejnym krokiem podchodzi do wysokiej aż po sam sufit szafy, przywołuje wąską, żelazną drabinkę i zaczyna się po niej wspinać. Gniew zelżał, kiedy staruszek wdrapał się po niej niemal aż na samą górę i zaczął niezdarnie grzebać w jednej z szuflad. Trwoga złapała mnie za serce w momencie, gdy wyobraziłam sobie, jak uzdrowiciel spada z ponad dwudziestu stóp na kamienną podłogę. Słychać było tylko dźwięczny brzęk przestawianych buteleczek i fiolek i stękanie starca, którego łysina lśniła w świetle świec o wiele mocniej, niż wypolerowane złoto. Znów spojrzałam na Lorda Voldemorta, ale on tylko wzruszył ramionami i usiadł na stołku, który wcześniej zajmował kapłan.
         Po kilku minutach staruszek najwyraźniej znalazł to, czego szukał, bo zasunął z trzaskiem szeroką szufladę i zaczął powoli zmierzać w dół, stawiając niezdarnie stopy na kolejnych szczeblach drabiny, które wydawały się śliskie i niestabilne; odetchnęłam z ulgą, kiedy mężczyzna w końcu stanął pewnie na podłodze. Kiedy podszedł bliżej, okazało się, że trzymał w kościstych dłoniach małą fiolkę wypełnioną jakimś gęstym, brunatno zielonym eliksirem. Skrzywiłam się, kiedy odkorkował buteleczkę i podetknął mi ją pod nos, ale nie mogłam się już wycofać. Wlałam sobie do gardła cuchnącą zawartość fiolki i zacisnęłam na chwilę powieki. Napój okazał się cierpki w smaku, a woń, którą roztaczał, przywodziła mi na myśl fermentujące rośliny. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy ów eliksir nadawał się jeszcze do spożycia, ale uzdrowiciel prędko zadarł moją białą, prześwitującą szatę tak, aby doskonale widzieć moje podbrzusze. Byłam jednocześnie zniesmaczona i zaskoczona jego śmiałym zachowaniem, choć coś powstrzymywało mnie przed zwróceniem mu uwagi. Voldemort również przyglądał się czarownikowi bez słowa skargi, oczekując na werdykt. Kiedy już przełknęłam miksturę, spodziewałam się jakichś sensacji żołądkowych, skurczów czy innej reakcji organizmu, ale nie wydarzyło się zupełnie nic. Mimo że domyślałam się, jaki będzie finał tego badania, poczułam ukłucie rozczarowania.
         W tej samej chwili coś się zaczęło dziać. Podbrzusze nagle zaczęło zmieniać kolor, jakby eliksir, który wypiłam, zaczął jaśnieć we mnie silnym, niebieskawym blaskiem. Spojrzałam najpierw na Czarnego Pana, później na staruszka, który uśmiechnął się szeroko, ukazując spore braki w uzębieniu.
- Co to oznacza? – Zapytałam niepewnie.
- Możesz już zlecić astrologom, aby ułożyli horoskop, droga pani – odrzekł i podał mi drugą fiolkę wypełnioną tym razem przezroczystym, połyskującym na złoto płynem. – Proszę to wypić, inaczej dziedzic urodzi się niebiaśny jak lapis lazuli.

*

         Delikatne, nieśmiałe promienie chłodnego słońca przebijały się z trudem przez kłębowisko ciężkich, stalowoszarych chmur. Zapracowane oko Londynu od jakiegoś czasu prawie w ogóle nie widziało błękitu nieba, co z początku było dlań ulgą, gdyż niemalże całe dwa miesiące lata oślepiało je prażące bezlitośnie słońce. Teraz zaś jego oblicze przeglądało się w kałużach jak w zwierciadłach.
         Normalni ludzie już o tej porze dawno pracowali, ale ona nie musiała. Miała wszystko, czego potrzebowała, ale nie była tak naprawdę szczęśliwa. Po upojnej, spędzonej ze świeżo poślubionym mężem nocy wstała nieco zmęczona i zafrasowana. Przed ślubem unikała seksu z Nathirem, teraz jednak nie mogła dłużej mu się opierać. Czasami dziwiła się sama sobie, ponieważ Qutajbah nie był ani obmierzły, ani nieporządny. Mogła nawet powiedzieć, że miał ładne, zadbane ciało i  był w stosunku do Zivit bardzo delikatny, jednak ona nie czuła do niego namiętności. Z ulgą spostrzegła, że jej małżonka nie ma już w łóżku; jego strona była już elegancko zaścielona przez skrzatkę, a prześcieradło estetycznie wyprasowane. Zivit przeciągnęła się i ziewnęła kilkakrotnie, przeleżała pod kołdrą jeszcze kilka minut, po czym zsunęła się z materaca. Życie zaczęło ją nudzić. Spędzała niemal cały swój wolny czas w czterech ścianach z matką, która miała mnóstwo zainteresowań. Od czasu do czasu wychodziła, aby spotkać się ze znajomymi czarownicami, jednak uważała, że żadna z nich nie dorównywała jej urodą i intelektem. Dlatego kusiło ją, aby odpowiedzieć na zaproszenie siostry i pojechać do Egiptu. Mimo uczucia, którym obdarzyła Anglię, jej serce należało do Egiptu. Bardzo chciała znów poczuć się swobodnie i lekko, jak lata temu, kiedy jeszcze nie znała stricte cywilizowanego świata. Jednak wiedziała, że nie mogła teraz tak po prostu spakować się i polecieć; choć nie radowała się z powodu swego niedawnego zamążpójścia, postanowiła grać przed ludźmi szczęśliwą, świeżo upieczoną małżonkę. Policzki paliły ją gorącym rumieńcem na myśl, że inni mogliby się nad nią litować. Nie pragnęła tego od nikogo, a najbardziej od siostry, którą kochała z racji pokrewieństwa, choć serce wypełniała jej gorzka nienawiść. Nie potrafiła wybaczyć jej wielu decyzji, ale najbardziej tego, że zabrała jej osobę, którą Zivit szczerze pokochała.

         Earth już dawno była na nogach, a w momencie, kiedy odziana w długą koszulę nocną dziewczyna zeszła do jadalni, siedziała przy stole i kończyła spożywać posmarowane dżemem bułeczki. Uśmiechnęła się lekko do córki i skinęła głową, po czym powróciła do dokładnego studiowania kolejnej strony „Proroka Codziennego”. Po ślubie, który odbył się kilka dni temu, nie pozostało ani śladu. Goście rozjechali się do domów, a jedyne, co się zmieniło, to komnata, w której sypiali Nathir i Zivit.
- Piszą coś ciekawego? – Zapytała Zivit, choć w jej głosie doskonale było słychać znużenie.
Opadła na krzesło naprzeciwko swojej matki i sięgnęła po dzbanek z herbatą, a ona odpowiedziała wymijająco:
- Raczej nie. Dumbledore ma kłopoty z nauczycielką przysłaną przez Knota, ale to nie nasz problem. Macie z Nathirem jakieś plany na najbliższe dni? Pomyślałam sobie, że może w końcu wybralibyście się w jakieś ciekawe miejsce. Zakładam, że chcecie pobyć trochę sami, z dala od rodziców i miejskiego zgiełku…
- Nawet gdybym coś takiego zaproponowała, Nathir wykręciłby się pracą. Jak zwykle – przerwała jej Zivit. Poczuła nagły przypływ gniewu na irytujące słowa matki. – Okropnie zdziadział. Podobno kiedyś cały czas podróżował, a teraz cieszy go tylko papierkowa robota w ministerstwie. Nie wiem, czy ten cały ślub był dobrym pomysłem…
Earth zmarszczyła czoło i odłożyła gazetę. Pierwszy raz poczuła niepokój związany z jej drugą córką. Zawsze tylko Dżahmes sprawiała kłopoty, pod tym względem bardzo różniła się od spokojnej, uległej Zivit. Już miała coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili do jadalni wkroczyła skrzatka, niosąc na srebrnej tacy jakiś misternie poskładany kawałek pergaminu. List był zapieczętowany ogromnym kawałkiem wosku z odciśniętym w nim znakiem oka Horusa. Zivit natychmiast poderwała się z krzesła i chwyciła pergaminową układankę, którą prędko rozłożyła, rozprasowała dłonią i przekazała matce oczywiste wieści:
- Dziwne, Dżahmes dopiero co wróciła do Egiptu i już się za nami stęskniła? Masz, to do ciebie.
Podała Earth papier, a sama posmarowała sobie białym serkiem połówkę ciepłej, chrupiącej bułki i zaczęła odszyfrowywać artykuł w leżącym do góry nogami „Proroku Codziennym”.
- Odnoszę wrażenie, że nadal jesteś na nią wściekła – w głosie starszej kobiety zabrzmiała nutka irytacji. Była już zmęczona waśniami jej córek, które powinny kochać się jak nikt inny, a od pewnego momentu nieustannie się sprzeczały. – Posłuchaj, co pisze. „Mimo nieprzewidzianych zdarzeń na weselu, bardzo się cieszę, że mogłam być z wami i pomóc w przygotowaniach. Ten rok jest czasem Bes, który hojnie obdarzył naszą rodzinę. Najpierw odzyskałam tego, na którego czekałam ponad trzynaście lat, zaraz potem nasza najdroższa Zivit wyszła za człowieka, który (jestem tego pewna) da jej największą radość, a teraz postanowił wysłuchać naszych modłów i sprawił, że szczęśliwie spodziewam się dziecka”… Zivit, słyszysz to? Zostaniemy z ojcem dziadkami! Bogowie jednak wiedzą, co znaczy ludzkie oczekiwanie…!
Dziewczyna wciąż żuła powoli kawałek bułki i wpatrywała się tępo w ruchome zdjęcie jakiejś pulchnej kobiety na czwartej stronie „Proroka Codziennego”, choć w jej żołądku coś skręciło się boleśnie. Poczuła się tak, jakby niespodziewanie ktoś wrzucił ją do wody, a słowa matki docierały do niej jak zza grubej szyby. „Oboje nie posiadamy się z radości, choć uzdrowiciel odradził mi niepotrzebne emocje, aby nie zaszkodziły one dziecku. Wszyscy mają nadzieję, że urodzi się chłopiec, ale to okaże się dopiero w marcu”… Mimo że uśmiechnęła się do promieniejącej szczęściem matki, w środku poczuła, jak jej serce łamie się na pół. Współczuła siostrze niepłodności, mogła jej nawet życzyć setki synów, ale nie z nim… „Oczywiście horoskopy potwierdziły nasze spekulacje. Chcielibyśmy zaprosić was na przyjęcie, które wystawiamy w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że wszyscy się zjawicie, odpoczniecie od ciężkiego, angielskiego klimatu. Byłabym zaszczycona, gdyby Nathir i Zivit postanowili na stałe przenieść się do mojego pałacu. Przekaż jej, proszę, że w zamian za mnie pełniłaby funkcję najwyższej kapłanki największego i najwspanialszego boga, Anubisa. Wiara to coś, nad czym można deliberować”… Spójrz, byłaby ci skłonna wszystko wybaczyć!
         Poczuła potworną niechęć do swojej matki. Nie mogła uwierzyć, że kobieta, którą uważała za tak inteligentną i dobroduszną, była też bardzo naiwna. Earth nie widziała lub nie chciała dostrzec, jak okrutną, samolubną i dwulicową osobą stała się Dżahmes. Nie potrafiła też zrozumieć, dlaczego Lord Voldemort wciąż niezmiennie tkwił u jej boku. Niewidzącymi oczami przyglądała się słodko uśmiechniętej, czarnobiałej Dolores Umbridge, a pełne ukrytego jadu słowa siostry czytane przez matkę przepływały przez jedno ucho, a wylatywały drugim. Słowa, które miały na celu zranić Zivit swą niewinnością.
- Musimy się zjawić na tym przyjęciu – zadecydowała Earth, wsuwając list do wewnętrznej kieszeni butelkowo zielonej szaty, którą dziś przywdziała. Na twarzy malował się szeroki uśmiech, który nagle odmłodził ją o jakieś dziesięć lat. – Jestem taka szczęśliwa! Choć bardziej bym się radowała, gdybyś to ty spodziewała się dziecka. Miałoby ono cudownego ojca i byłoby na miejscu… – westchnęła cicho i dodała: - Jeśli Dżahmes urodzi syna, z pewnością sposobić go będzie na przyszłego władcę. Ale tak czy siak… Napiszę do Ardetha, tak się ucieszy…
Wstała żwawo i opuściła jadalnię, a Zivit została sama. Słowa matki okazały się marną pociechą dla zawodu, który przeżyła dziewczyna. Wiedziała, że nigdy sama nie urodzi rodzicom wnuków, chyba że ojcem miałby zostać mężczyzna, którego kochała. Wiedziała, że wszyscy domownicy będą chcieli polecieć do Egiptu, aby pogratulować królowej niedawno poczętego potomka, choć sama Zivit nie miała na to najmniejszej ochoty. Była jednak w mniejszości. Bardzo bała się tego spotkania.

*

         Przygotowania do przyjęcia toczyły się bez zastrzeżeń. Bardzo chciałam wszystko nadzorować, jednak Czarny Pan zatroszczył się, abym nie zajmowała się niczym, co mogłoby wywołać we mnie większe emocje. Dlatego teraz to on przejął wszystkie moje obowiązki związane z dworem. Z ciężkim sercem zrezygnowałam z codziennych rytuałów; Voldemort odsunął mnie także od łoża, jednak nie przeszkadzało mi to zaspokajać go w inny sposób. Nie mogłam pozwolić na to, aby przysposobił sobie jakąś kochanicę. Byłam pewna jego uczuć, lecz przed pełnym spokojem chronił mnie brak zaufania do jego samczej natury.
         Jeszcze nie zdążyłam uwierzyć w szczęście, jakie mnie spotkało. Obawiałam się, że uzdrowiciel po prostu się pomylił i pewnego dnia okaże się, że nigdy nie byłam w ciąży. Czarny Pan nie zniósłby takiego upokorzenia. Uwierzył, że jest królem, a to stanowisko wymagało od niego męskich potomków, którzy bezkrytycznie krzewiliby jego ideologię. W tym wypadku nie liczył się fakt, że Voldemort był nieśmiertelny. Jeszcze ciężej jednak zniosłabym utratę dziecka, dlatego oszczędzałam się jak tylko mogłam, choć nie podobały mi się niektóre zwyczaje.
         Mimo że nie powinnam się nazbyt ekscytować, w dzień przyjęcia nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Z niecierpliwością wypatrywałam rodziców i świeżo upieczonych małżonków; miałam nadzieję, że wieści o mojej brzemienności uzmysłowią Zivit pewne sprawy i być może niebawem dowiem się, że i ona wkrótce urodzi. Nie miała wszak osiemnastu lat, z roku na rok stawała się coraz starsza, a to nie sprzyja zdrowiu dziecka.

         Siedziałam samotnie na wielkim, kamiennym tronie w sali, w której przyjmowałam gości, a Czarny Pan – co ważniejszych śmierciożerców i popleczników, na których złocie lub kontaktach mu zależało. Mogłam jedynie nadzorować krzątających się po komnacie robotników, ustawiających niskie stoły i plecione maty, na których mieli zasiąść goście. Widać było wyraźnie granicę pomiędzy miejscami dla mężczyzn i kobiet; po lewej stronie miały zasiąść niewiasty, po prawej zaś – mężczyźni. Od samego rana w kuchniach znajdujących się na parterze pałacu kucharze uwijali się przy przepastnych kotłach, a pomagały im całkiem nagie skrzaty domowe. Ogromna willa tętniła życiem bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Bardzo cieszyło mnie to barwne poruszenie, jednak czułam pewien niedosyt, gdyż wciąż wyczekiwałam Nathira i jego żony. W głębi serca miałam także nadzieję, że pojawi się reszta mojej najbliższej rodziny.
         W pewnym momencie wysokie, ciężkie drzwi otworzyły się, a do środka wkroczył jeden strażnik z czerwoną przepaską na biodrach. Poznałam, że pilnował on głównego wejścia do pałacu. Serce zabiło mi mocniej, kiedy dostrzegłam za jego plecami czającego się ojca, roześmianą matkę oraz nowożeńców. Białe zęby Nathira niemalże oślepiały swym blaskiem. Natychmiast wstałam i dynamicznie ruszyłam w ich kierunku, chłonąc wzrokiem ich twarze. Mimo że widzieliśmy się zaledwie tydzień temu, pragnęłam ich obecności bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nasze powitanie było głośne, pełne uścisków, pocałunków i serdecznych gratulacji. Nawet oczy Zivit lśniły, kiedy mnie obejmowała, choć spostrzegłam, że zerka z nadzieją na dwa trony znajdujące się za moimi plecami.
- Już prawie wszystko jest gotowe na wieczorne uroczystości – powiadomiłam ich, a mój uśmiech nieco przybladł, kiedy dodałam: - Miałam nadzieję, że Sokaris też się zjawi. Jeśli nie z żoną, to chociaż sam. Czarny Pan nie był zachwycony, kiedy wysłałam do niego list, ale wiem, że teraz nie jest w stanie niczego mi odmówić.
Zivit jeszcze raz zerknęła na grupę pracujących w milczeniu czarnoskórych mężczyzn i zapytała:
- Gdzie on…?
W tym samym czasie w sali pojawił się jak zwykle doskonały Lord Voldemort. Ubrany w swoją zwyczajną, czarną szatę, ze świecącymi, szkarłatnymi oczami i niezgłębionym wyrazem twarzy. Jego usta zdobił typowy, enigmatyczny uśmiech, którym obdarzył nowoprzybyłych. Ojciec i matka zamilkli, Nathir wydął wargi, Zivit natomiast bardzo się zmieszała i spuściła wzrok, kiedy Czarny Pan stanął u mojego boku, aby powitać gości z Londynu.
- Mam nadzieję, że na czas waszego pobytu wszyscy zapomnimy o tym, co dzieje się poza granicami naszego pięknego kraju – przemówił cichym, aksamitnym głosem i pochylił lekko głowę, nie spuszczając wzroku z Ardetha. Jednak nikt nie był na tyle śmiały, aby mu odpowiedzieć, więc rzucił wyrozumiale: - Nie bądźmy tacy małostkowi. To tylko zwyczajne przyjęcie, żaden z zaproszonych gości nie przybędzie tutaj w celach politycznych. Zapraszam.
Ujął mego ojca swym nienagannym akcentem i zachęcającym uśmiechem. Kto jak kto, ale Lord Voldemort potrafił czarować jak nikt inny. Udaliśmy się na wyższe piętra, gdzie znajdowały się sypialnie przeznaczone dla gości. Młode, milczące kapłanki ulokowały moich rodziców w najlepszej komnacie znajdującej się w willi, Nathir i Zivit natomiast otrzymali pokój oddalony od Ardetha i Earth o kilka pomieszczeń. Poleciłam im odświeżyć się po podróży i przebrać w coś bardziej odpowiedniego, sama natomiast oddaliłam się wraz z Czarnym Panem, aby wymienić z nim kilka zdań, zanim zaczną schodzić się pozostali goście.
- Obawiałam się tego spotkania – wyznałam z uśmiechem, ściskając prowadzące mnie męskie ramię ukryte za czarnym, szerokim rękawem. – Jeśli tylko twoi śmierciożercy niczego nie zniszczą, może moja rodzina w końcu przekona się do twoich ideologii.
Voldemort parsknął paskudnym śmiechem i odparł:
- Nie zależy mi na ich poparciu. Nie znoszę Nathira, to doprawdy szczyt, abym znosił w swoim domu obecność człowieka, który zalecał się do ciebie podczas mojej nieobecności. Pamiętaj, co ci powiedziałem.
Jego oczy błysnęły złowrogo, choć na ustach ponownie zaigrał czarujący uśmiech. Ujął moją twarz w dłonie, pochylił się i musnął ustami wargi pociągnięte czerwienią. Nie minęła sekunda, a już oddalał się ode mnie, łopocząc swoją długą, czarną peleryną, która upodabniała go do straszliwego demona, których obawiali się najstarsi mieszkańcy mego pałacu. Westchnęłam ciężko i udałam się do swoich komnat, gdzie moje nastoletnie służki miały przygotować mnie do przyjęcia. Słyszałam, jak na dole strażnicy przyjmują pierwszych śmierciożerców.

         Tego popołudnia nie tylko byłam królową, ale i wyglądałam jak ona. Za czasów, kiedy uczyłam się w Hogwarcie, lubowałam się w ciemnych, mrocznych szatach ze szmaragdowozielonymi dodatkami, które podkreślały moją przynależność do Domu Węża, jednak w momencie, kiedy zasmakowałam życia na egipskim dworze, zapałałam prawdziwą namiętnością do wszystkiego, co jeszcze bardziej upodabniało mnie do starożytnych arystokratek, choć zazwyczaj takie stroje nie należały do najwygodniejszych. Tego wieczora złoto zdobiło mnie od stóp do głów. Na szczycie peruki umieściłam wosk, który szybko topniał pod wpływem wysokiej temperatury, roztaczając dookoła mnie słodki aromat. Moje czoło przykrył złoty diadem z ogromnym rubinem, który był kamieniem władców. Jedyne, co było w moim stroju skromne, to biała, zwiewna, niemalże prześwitująca suknia sięgająca kostek. Zwykłam chodzić boso po posadzkach w moim pałacu, dziś jednak postanowiłam zrobić wyjątek, założywszy sandały z plecionych rzemieni. Tak pieczołowicie przygotowana udałam się na dół, gdzie miała odbyć się wielka uczta. W długim, szerokim korytarzu było całe mnóstwo ludzi odzianych w przedziwne szaty. Jedni mieli na sobie eleganckie ubrania od najwykwintniejszych, londyńskich krawców, inni ubrali się o wiele bardziej… egzotycznie. Odnalazłam wzrokiem gawędzącą z Nathirem Zivit, której uroda i wdzięk zwróciły uwagę niejednego śmierciożercy. Jednak wszyscy umilkli, kiedy wianuszek otaczających mnie dziewcząt zapowiedział moje przybycie. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak niewielu popleczników Czarnego Pana znałam osobiście. Większość z nich była mi zupełnie obca, zwłaszcza że wśród grupy Europejczyków znajdowała się całkiem spora ilość mężczyzn czarnoskórych, których nigdy dotąd nie widziałam. Nie zdążyłam jednak głębiej się nad tym zastanowić, ponieważ za moimi plecami wyrósł jak spod ziemi Czarny Pan. Jego urok tego wieczora był nieodparty. Domyśliłam się, że dzięki tej uroczystości będzie usiłował ugrać coś dla siebie i swoich poglądów. Już dawno nie ukazywał swej przebiegłości tak, jak teraz. Zaprosił wszystkich zarówno w języku obowiązującym na dworze, jak i po angielsku, po czym sam ruszył środkiem w kierunku tronów, ujmując mnie pieszczotliwie za ramię.
         W wysokiej, prostokątnej komnacie wszystkie okna były zasłonięte, za to paliły się różnokolorowe świece i pochodnie, rozświetlając delikatnie salę ciepłym, przyjemnym blaskiem. Miejsca dla gości skryte były nieco w półmroku, natomiast sam środek sali oświetlono tak, jakby każdy mógł bez przeszkód podziwiać występy tancerek. Zanim jednak artyści wkroczyli na scenę, Czarny Pan powstał, a dziesiątki par oczu zwróciły się ku niemu z kolorowych mat. Uśmiechnęłam się do siebie; Lord Voldemort był wyśmienitym oratorem, więc nie mógł sobie poskąpić tej przyjemności wystąpienia przed tak licznym gronem.
- Jest to czas ogromnego szczęścia, stąd to przyjęcie. Zaproszeni zostali jedynie najznamienitsi i najbardziej zaufani, dlatego mam nadzieję, że docenicie moją łaskawość. Jesteśmy tu, aby ucztować i świętować poczęcie mego syna, który będzie kontynuował nasze dzieło – przemówił, a drobny mężczyzna siedzący na najniższym stopniu podestu, na którym znajdowały się nasze trony tłumaczył każde jego słowo.
Tę krótką przemowę zwieńczyły oklaski, a Czarny Pan usiadł na swoim miejscu. W tym samym czasie drzwi na nowo się otworzyły, a w sali pojawiły się piękne tancerki. Każda przyodziana była w skąpą, wielobarwną, bogato zdobioną szatę, dookoła nadgarstków i kostek wiły się, niczym węże, złote bransolety i sznury paciorków spowijających także długie, smukłe szyje kobiet. Dziewczęta nie mogły mieć więcej niż szesnaście lat, ale makijaż, który malował się na obliczu każdej postarzał je co najmniej o dziesięć lat. Kusiły męską część widowni, cieszyły oczy chłopców, a wywoływały zazdrość w kobiecych sercach. Skorzystałam z momentu, kiedy uwagę zgromadzonych zwróciły tancerki i pochyliłam się w stronę Czarnego Pana, aby zapytać:
- Skąd masz pewność, że urodzi się syn?
Wzrok pałających oczu Voldemorta, który skierowany był dla odmiany na zachwyconych gości, skierował się na mnie, a on odpowiedział:
- Ja to po prostu wiem. Jestem ponad wszystkimi śmiertelnikami uwięzionymi w słabych powłokach, które nie potrafią zgrać się z duchem. Ech, na wszystkich bogów, oczekiwanie na kolejną wspólną noc będzie prawdziwą męczarnią.
Uśmiechnęłam się, a w oczach zaigrały mi niesforne iskierki, kiedy wyciągnęłam rękę i ujęłam ostrożnie jego dłoń.
- Mogę zadowolić cię w inny sposób, powiedz tylko słowo – odparłam, a on przyciągnął moją twarz do siebie i złożył na moich ustach pocałunek, którego głębia całkowicie mnie pochłonęła.

         Gdy tancerki zeszły ze sceny, aby kusić wybranych przez siebie mężczyzn, a skrzaty domowe wniosły pierwsze dania, wstałam, aby spocząć pomiędzy gawędzącymi ze sobą kobietami. Większość z nich bardzo dobrze się znała, a były to głównie żony i siostry śmierciożerców, którzy zajmowali miejsca po drugiej stronie sali i bardzo dobrze się bawili. Egipt był krajem, gdzie spożywano bardzo dużo piwa, dlatego na stołach w męskiej części Sali znajdowały się tylko i wyłącznie tego typu trunki. Im było o wiele łatwiej się ze sobą dogadać. Wystarczyło kilka sporych pucharów alkoholu, towarzystwo tancerek i prostytutek, aby w sali zrobiło się głośno. Niewiasty natomiast zachowywały się o wiele bardziej powściągliwie. Zivit wyraźnie unikała Narcyzy Malfoy, która tego wieczora promieniała. Miała na sobie błyszczącą, ale prostą szatę, a włosy zwykle spinane w klasyczny kok rozpuściła, co odmłodziło ją o kilka dobrych lat. Była naprawdę piękna, co najwyraźniej bardzo drażniło moją siostrę. Jednak pani Malfoy nie sprawiała wrażenia zniechęconej czy zmieszanej, co oznaczało, że nie miała pojęcia o romansie jej męża, który w tej chwili siedział pomiędzy mężczyznami i wodził wzrokiem za pięknymi tancerkami. Jego długie, platynowe włosy już z daleka rzucały się w oczy, choć w sali panował pomarańczowy półmrok. Mimo że Zivit co chwilę na niego zerkała, Lucjusz ani razu nie dał po sobie poznać, że zdaje sobie sprawę z obecności swej byłej kochanki. Bardzo chciałam odciągnąć uwagę siostry od przykrych myśli, więc zagadnęłam ją:
- Cieszę się, że przyjechałaś, choć odniosłam takie wrażenie, że nie chcesz tu być.
Zivit natychmiast przyjęła obronną postawę; na usta przywołała uśmiech, który wydał mi się bardzo sztuczny, a twarz drgnęła jej impulsywnie, jakby przez całe uroczyste popołudnie walczyła z cisnącymi się do oczu łzami.
- Nie, to wielkie szczęście, że nareszcie udało ci się począć dziecko. Naprawdę – głos delikatnie jej zadrżał, a wzrok powędrował na ułamek sekundy w kierunku Lucjusza. – Nathir ostatnio też coś przebąkuje, że teraz moja kolej, ale ja nie jestem jeszcze gotowa na powiększenie rodziny. Z trudem przyszło mi…
- Wiem, wiem – przerwałam jej, a moja obleczona w diamenty i złoto ręka spoczęła na dłoni siostry. – Chciałabym, abyście oboje zostali w Egipcie. Tutaj rozkwitniesz, a Nathira mianuję Wielkim Budowniczym. To o wiele lepsze zajęcie niż praca w Ministerstwie Magii.
Twarz Zivit wyrażała przez moment szczere zainteresowanie, ale jej wzrok padł znowu na męską część komnaty. Tym razem spojrzała na Qutajbaha i zawahała się, a uśmiech rozciągający jej wargi ustąpił miejsca dziwacznemu grymasowi. Odpowiedziała mi tylko, że ona sama chętnie by ze mną została, ale musiałaby to jeszcze przedyskutować z mężem, co uważałam za bardzo rozsądne. Ucieszyło mnie to, że zaczęła traktować ich związek poważnie. Obserwowałam, jak wstaje i znika w tłumie roześmianych czarodziejów. Zostałam teraz całkiem sama pomiędzy rozmawiającymi po angielsku kobietami. Skierowałam wzrok na Lucjusza Malfoya, który pochylał się w kierunku ucha Czarnego Pana i szeptał doń jakieś poufne informacje. Po minie śmierciożercy wywnioskowałam, że temat jest dość poważny. Tancerki już nie kusiły Malfoya swoimi kobiecymi kształtami i nagimi piersiami, co mogło oznaczać, że znowu nie wywiązał się z umowy danej swemu panu. Twarz Voldemorta była nieprzenikniona, jedynie iskrzące się jak dwa szkarłatne płomienie oczy wyrażały zniecierpliwienie.
         Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu siostry. Na początku pomyślałam, że już teraz postanowiła przedstawić mężowi moją propozycję, jednak Nathir siedział na swoim miejscu i rozmawiał po arabsku z otaczającymi go czarnoskórymi mężczyznami, raz po raz przytykając do warg puchar wypełniony trunkiem. Nawet nie spojrzał na wdzięczące się prostytutki, choć także nie był zainteresowany żoną. W żołądku poczułam nieprzyjemny skurcz. Mogłam przewidzieć, że zaproszenie na jedno przyjęcie siostry i jej byłego kochanka nie było najlepszym pomysłem. Nie wiem, co bardziej bolało moją siostrę – sam fakt, że Lucjusz przyszedł tutaj z żoną, czy może to, z jaką premedytacją ignorował Zivit. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że być może moja siostra będzie chciała nawiązać z nim kontakt, ale Malfoy wciąż był zajęty debatowaniem z Lordem Voldemortem.
Nagle przypomniała mi się ukryta pod jej poduszką fotografia.
A może… Może ona naprawdę czuła coś do Czarnego Pana? Być może teoria wymyślona naprędce w jej sypialni nie była tylko moim marnym wymysłem? Poczułam się dziwnie ze świadomością, że moją siostrę mogło coś łączyć z Voldemortem. Te gratulacje i wyrażana głośno nadzieja, że urodzę syna… To wszystko mogło być kłamstwem? Zivit nie była aż tak znakomitą aktorką, aby tak dobrze zamaskować swoje uczucia. Chyba że jej ból w sercu nie dotyczył Lucjusza, a…
         Skarciłam się w duchu za tak niedorzeczne spekulacje. Nie mogłam absorbować się teraz takimi głupstwami. Dziecko, które nosiłam pod sercem było dla mnie droższe od wszystkiego, nawet od uczuć siostry. Byłam pewna wierności Czarnego Pana. Sięgnęłam po puchar wypełniony cierpkim sokiem i wypiłam kilka sporych łyków. Muzykanci zgrali właśnie zupełnie nową nutę, na którą prawie całkiem nadzy mężczyźni wyskoczyli na scenę, aby zabawiać gości przeróżnymi akrobacjami i sztuczkami. Ich błyszczące, ciemne, umięśnione, gibkie ciała były balsamem na zazdrosne, kobiece serca oraz łagodziły strzelające mściwymi spojrzeniami oczy. Niewiasty zaczęły klaskać i nachylać się do swoich sąsiadek, aby wyszeptać do ich uszu słowa podziwu. Mimo że nadal starały się zachować klasę, ich oczy płonęły dzikim blaskiem, jakby magiczna, egipska noc, która właśnie wciągała słońce za horyzont przyćmiła ich umysły.
         Nagle moją uwagę przykuła niepozorna, acz dziwaczna scena. Kątem oka dostrzegłam prostującą się sylwetkę Czarnego Pana, którego nienaturalnie blada twarz emanowała perłowo białym blaskiem, a zaraz za nim szybki, kobiecy ruch. Nareszcie udało mi się znaleźć Zivit. Wspięła się na palce, aby rzucić jakąś uwagę wprost do ucha Voldemorta, choć na jej twarzy widać było desperację. Zainteresowało mnie to, choć w środku byłam zaskakująco spokojna. Czarny Pan z traktował moją siostrę z rezerwą, jednak po kilku jej usilnych prośbach uległ. Dziewczyna żwawo ruszyła w kierunku drzwi, a Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać podążył za nią. Oboje zniknęli na korytarzu, nie budząc w nikim podejrzeń. W moim sercu pojawiła się igiełka niepokoju, jednak wyglądało na to, że nie odeszli zbyt daleko, ponieważ Lord Voldemort powrócił zaledwie kilka minut później. Twarz miał jak zwykle opanowaną, a wzrok beznamiętny, ale poruszał się nerwowo. Wiele bym dała, aby zachować w tej sytuacji spokój.

~*~


         Zakończenie trochę z dupy, ale jest problem – jak tu napisać wszystko, co chciałam, żeby jednocześnie nie zdradzić wszystkiego. Już minęły pierwsze terminy sesji, wszystko mam jak do tej pory pozdawane, czekam jeszcze na wyniki ostatniego egzaminu. Nie mam pojęcia, co się od wczoraj ze mną dzieje. Jednocześnie mam ochotę pisać, ale i nie mam. Chyba trochę się zagubiłam w tych wszystkich terminach, ale sama jestem sobie winna. Nie trzeba było zakładać na raz tylu blogów. Wszystko na DLR układa się tak pięknie i radośnie, że aż wydaje mi się to nudne. Potrzebuję tutaj mięsa i krwi, która już niedługo się poleje (nareszcie). Może nie dosłownie, ale powoli docieramy do mojego ulubionego momentu w opowiadaniu. 

28 komentarzy:

  1. ~Eweline
    31 stycznia 2015 o 22:19

    Łaskę otrzymałaś, ale temat rozdziału 90 ma mnie wgnieść w podłogę :D.

    A tak na serio.
    Mam nadzieję, że szybko pozałatwiasz sprawy związane z nauką i będziesz miała spokój :D
    Powodzenia,
    Eweline

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 stycznia 2015 o 23:37
      Dziękuję za łaskę xD
      Czy Cię wgniecie – nie wiem. Ale to zdecydowanie mój ulubiony wątek w DLR, przynajmniej w najbliższym czasie, jeszcze później będzie jeden całkiem fajny i epilog <3

      Usuń
  2. ~Eweline
    3 lutego 2015 o 14:33

    Nie ma :<

    OdpowiedzUsuń
  3. ~paulinapatrycjaa
    3 lutego 2015 o 19:19

    No i gdzie ten fajny rozdział :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 9 lutego 2015 o 14:34
      Już jest, przez przypadek napisałam o 3 strony za dużo ;/

      Usuń
  4. ~Klaudia15
    6 lutego 2015 o 15:00

    Czekam XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 9 lutego 2015 o 14:35
      Jestem okropna, że kazałam Wam tak długo czekać :(

      Usuń
  5. ~Klaudia15
    9 lutego 2015 o 16:55

    Pierwsza?
    No wreszcie się doczekałam.Zabieram się do czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Klaudia15
    9 lutego 2015 o 17:20

    Rozdział naprawdę mi się podobał.Jeszcze bardziej niż poprzedni.Chociaż rzeczywiście końcówka mogła być lepsza. Ps.Zivit coraz bardziej zaczyna działać mi na nerwy.Ktoś mógł by ją w końcu zabić
    XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 lutego 2015 o 13:50
      A czemu od razu zabić? :D Przecież może jeszcze zrobić wiele złego, co wzbudzi w Czytelniku jeszcze większą niechęć i będę miała prawdziwy powód, żeby ją usunąć xD Ale nie, Zivit jeszcze mi będzie bardzo potrzebna, więc nie mogę jej tak łatwo zabić. Powiem tak: prędzej Dżahmes zginie, niż Zivit, jeśli już bym miała wybierać, bo ona wywołuje większe emocje (nawet we mnie), niż główna bohaterka xD Tak, jeszcze będzie potrzebna. Nawet w drugiej części. Klaudia, dzięki Twojemu komentarzowi wymyśliłam coś genialnego *O* Już wiem, z kim Zivit będzie miała romans <3

      Usuń
    2. ~Klaudia15
      10 lutego 2015 o 17:10

      Pochlebia mi to,iż mój komentarz był dla ciebie inspiracją XD
      Błagam żeby tylko Zivit nie miała romansu z Voldemortem.

      Usuń
    3. 11 lutego 2015 o 14:52
      Już niedługo się wszystko okaże, zostawiłam zeszyt z planem ramowym w mieszkaniu, więc teraz nie mogę sprawdzić, ale wszystko się okaże albo w 92 albo w 93 rozdziale xD
      Ooo, i to jaką był inspiracją, dzięki temu pomysłowi w drugiej części będzie kilka rozdziałów więcej *O*

      Usuń
    4. ~Klaudia15
      11 lutego 2015 o 17:57

      Już nie mogę doczekać się tych rozdziałów :)

      Usuń
  7. ~Eweline
    9 lutego 2015 o 19:22

    Rozdział z poślizgiem, ale jest.:D. To się źle skończy, mam nadzieję, że Dżahmes i Tom się nie rozejdą…

    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału,

    Weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 lutego 2015 o 13:54
      Z poślizgiem ;/ Nawet z dość dużym ;_; Chociaż na SCP nadal jest informacja, że rozdział pojawi się w listopadzie 2014 roku. Jestem mistrzem poślizgów.
      Eweline, ależ to jest oczywiste, że afera z Zivit musi się źle skończyć, nie byłabym sobą, gdybym dała Dżahmes urodzić w spokoju.

      Usuń
    2. ~Eweline
      10 lutego 2015 o 17:11

      Jeśli zabijesz Dżahmes… to jeszcze bym zniosła, gdyby było na koniec drugiej części…
      Ale jeśli zabijesz Dząhmes, a Voldemort zakocha się w Zivit, to odchodzę z tego bloga :p.

      Mój umysł tego nie zniesie, bo ja polubiłam Dzahmes.

      Jeśli Tom ją zdradzi, to mam nadzieje, że odejdzie i on sam będzie ją prosił o powrót. Ale zobaczymy XD.

      Usuń
    3. 11 lutego 2015 o 14:50
      Mogę Ci powiedzieć od razu, że Voldek nie zakocha się w Zivit. To, że wygląda jak Dżahmes nie znaczy, że nią jest xD A Czarny Pan nie planował kobiety w swoim życiu. Tzn… gdyby nie poznał Dżahmes, zanim zaczął planować horkruksy, później już by z nią nie był.

      Usuń
  8. ~Lauren
    10 lutego 2015 o 18:40

    Super, że Dżachmes jest w ciąży. Nie podoba mi się zakończenie. Uważam, że Zivit okłamała Voldemorta, mówiąc mu, że Dżachmes zdradziła go z Nathirem. Nie wydaje mi się, żeby Tom był w stanie zabić Dżachmes, bo kocha ją na swój sposób. Czy moja teoria jest słuszna?
    Mam nadzieję, że Dżachmes urodzi zdrowe dziecko, a między nią a Voldkiem wszystko będzie w najlepszym porządku.
    Życzę weny i dodaj szybko rozdział :)
    P.S. Mam nadzieję, że Voldemort zabije Zivit i Nathira, bo oni działają mi na nerwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 lutego 2015 o 14:47
      Powiem od razu: Voldemort nie zabije ani Zivit, ani Nathira. Nie będzie musiał ;>
      Co Zivit powiedziała Tomowi… to się okaże w następnym rozdziale xD Ale to fakt, Voldek nie zabiłby Dżahmes. Przynajmniej teraz, kiedy jest w ciąży.

      Usuń
    2. ~Eweline
      11 lutego 2015 o 18:28

      ,,Przynajmniej teraz” ;<

      Mam nadzieję, że nie umrze. A jak już, to nie Tom, no proszę cię…
      chyba, żeby go zdradziła, ale w to nie wierzę na chwilę obecną.

      Usuń
    3. 14 lutego 2015 o 13:44
      Oj tam, ja tak się tylko droczę xD

      Usuń
  9. ♠ TDL ♠
    16 lutego 2015 o 03:30

    Droga Frozenko!
    Już od jakiegoś czasu czytam Twojego bloga, ale nie chciałam komentować, póki nie przeczytam całości – uznałam, że nie ma sensu rozdrabniać się na identyczny komentarz pod każdym z rozdziałów. Dlaczego identyczny? Cóż, dlatego, że pod każdym musiałabym napisać, że Twoje opowiadanie jest przecudowne, przewspaniałe, przeinteresujące i w ogóle same „prze”. :D
    Co szczególnie mnie zachwyca, udało Ci się nie uśmiercić kanonicznego Riddle’a (no dobra, może niekoniecznie wszelkie z jego zachowań, zwłaszcza z czasów Hogwartu do mnie przemawiają, ale całokształt jak najbardziej oddaje istotę jego postaci).
    Wspaniała jest również postać samej Dżahmes i cała historia związana z Egiptem, bardzo lubię te klimaty. Na dobre wyszła Ci transformacja zwyczajnej Victorii Hortus w królową Egiptu. Za Anchesenamon pojawiającą się chociażby w gifach w ogóle masz u mnie plusa, właśnie w tym stylu wyobrażam sobie Dżahmes. :D
    Ja sama próbuję opisywać świat przyszłego Czarnego Pana. Nie wybrałam formy osoby z zewnątrz, która jest jego obserwatorem, narracja skupia się na nim samym, chociaż nie prowadzę jej pierwszoosobowo. Nie wiem, czy będę go „parować”, pierwotny zamysł był taki, by po prostu opisać to, co pominęła Rowling, napisać coś takiego jak sam „Harry Potter”, tylko w tytule umieścić Toma Riddle’a, aczkolwiek przyznam, że po przeczytaniu Twojego i niektórych innych opowiadań zaczynam rozważać zmianę konwencji. Zwłaszcza, że mam niestety odczucie, że nie za wiele się tam dzieje, o ile wiesz, o co mi chodzi. Z tym, że mój blog jest dopiero w powijakach (dzisiaj dodałam trzeci rozdział, a Tomuś jest na pierwszym roku). Niestety, z czasem jest różnie, co pewnie doskonale rozumiesz, sądząc po datach niektórych z Twoich wpisów. :D Jeżeli znajdziesz chwilę i będziesz miała ochotę poczytać, zapraszam do siebie.
    Dobra, myślę, że wystarczy tych ogólnych wypocin, zamierzam kolejne rozdziały komentować na bieżąco.
    Zacznę może od tego, podkreślając tę nutkę niepewności, którą zasiałaś w czytelniku. Zastanawiam się, co, do diabła, mogła powiedzieć Czarnemu Panu Zivit. Niektóre z przewijających się w komentarzach pomysłów wydają mi się prawdopodobne, ale zestawiając treść rozdziału z tytułem… Nie wiem. Poczekam, aż sama napiszesz, nie będę kombinować. :D
    Pozdrawiam i do napisania!

    Ps. Fajny nowy szablon!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 lutego 2015 o 12:18
      Fakt, Tom z czasów szkolnych nie jest zbyt kanoniczny, ale te rozdziały pisałam, kiedy byłam w gimnazjum i musiałam się o fanfikach jeszcze sporo nauczyć, ale to wszystko będzie betowane, kiedy skończę pierwszą część DLR xD
      Piszesz o Voldku w PIERWSZEJ OSOBIE? *O* Czytałabym. Mogę liczyć na podanie linka?
      Wiesz, nie musisz go parować z jakąś OC, możesz umieścić romans np. z Bellatriks albo z innymi kobietami z kanonu, nie musisz od razu angażować go w jakiś związek, przynajmniej teraz xD
      A to, co Zivit powiedziała Voldkowi… to już w kolejnym odcinku ;>

      Usuń
    2. ~♠ TDL ♠
      27 lutego 2015 o 12:53

      Nie, nie piszę w pierwszej osobie, bo pomysł rozwinął się od konta fikcyjnego na nk, a tam bardzo tego nie lubię i poleciałam już tym samym stylem. Ale może to zmienię? Zobaczymy!
      Jakkolwiek, mimo to staram się opisywać jego przemyślenia itp. itd. Coś jak Twój Voldi w najnowszym rozdziale. ;)

      Usuń
  10. ~Eweline
    21 lutego 2015 o 12:37

    I gdzie rozdział?

    OdpowiedzUsuń