Nathir zmarł zaledwie
kilka dni po moim powrocie do Egiptu. Matka wysłała mi list z informacją, że
został pochowany w naszej rodzinnej krypcie na cmentarzu, gdzie spoczywały
osoby z najznamienitszych rodzin czystej krwi. Miałam do niej żal, że nie
zostałam zaproszona na pogrzeb, ale po części to rozumiałam – nie chciała, aby ta
emocjonująca uroczystość zaszkodziła mnie i dziecku. Z pokorą przyjęłam też reprymendę
od Czarnego Pana, który bardzo szybko zorientował się, że opuściłam zamek. Nie
poruszyły mnie jego cierpkie słowa. Można nawet powiedzieć, że byłam pod
wrażeniem, gdyż widziałam, jak ciężkie było dla Voldemorta powściągnięcie
emocji. Nawet nie podniósł na mnie głosu, choć prędko zakończył swój monolog i
opuścił pałac na całą noc.
Powrót Voldemorta był
dla mnie swego rodzaju pociechą, gdyż jego kilkudniowa nieobecność wywołała we
mnie niepokój i tęsknotę. Po stracie przyjaciela potrzebowałam obecności kogoś
bliskiego, a jedyną taką osobą był właśnie Czarny Pan. Choć nie rozpaczałam ani
nie roniłam gorzkich łez, w sercu miałam czarną pustkę.
Jego pociągła, trupio blada twarz nie
wyrażała żadnej emocji, kiedy późnym wieczorem wkroczył do mojej sypialni. Bił
od niego lodowaty spokój; wiedziałam, że już dawno wybaczył mi sekretną podróż
do Londynu. Jego powitanie było czułe, jednak nie odezwał się do mnie ani
słowem. Ja również milczałam. Choć na zewnątrz było już chłodno, siedziałam na
niskim, wygodnym, drewnianym krześle tuż przy kamiennej balustradzie i przyglądałam
się majaczącym w oddali posągom. W zamku już dawno zapadła martwa cisza, ale
miasto tętniło życiem, robotnicy wracali do swych domów, aby spożyć ostatni
tego dnia posiłek, a dziewczęta wychodziły na ulicę, aby zarobić trochę złota.
Kątem oka dostrzegłam leniwe machnięcie różdżki, a tuż obok mnie pojawił się
prosty, drewniany fotel z wysokim oparciem. Czarny Pan usiadł i wysunął rękę,
aby ująć moją dłoń.
- Obiecał mi, że nie umrze –
odezwałam się w końcu.
Twarz miałam zastygłą w kamiennym, beznamiętnym wyrazie skupienia,
wargi zaciśnięte, a na policzkach lśniły dwie długie wstęgi łez. Teraz, kiedy
nie musiałam już pokazywać obcym swego silnego oblicza, mogłam pozwolić sobie
na chwilę słabości. Choć niejednokrotnie w moim sercu pojawiła się niechęć do Nathira,
w tym momencie pamiętałam jedynie takie sytuacje, które dawniej wywoływały na
mojej twarzy uśmiech. W tym żałobnym smutku potrafiłam wspomnieć Zivit, która
musiała cierpieć po stokroć bardziej. Mimo że nigdy nie kochała swego męża,
musiała spędzić z nim wiele przyjemnych, radosnych chwil. Wróciła do punktu
wyjścia.
- Taką obietnicę mogę złożyć ci
tylko ja – odrzekł spokojnie, jakby miał w głowie od dawna ułożoną
odpowiedź. – Prędzej czy później
musiałabyś doświadczyć tego bólu, ponieważ Nathir był śmiertelnikiem. Nie ma
znaczenia, czy miało stać się to teraz, czy za trzydzieści lat.
- Nawet sobie nie wyobrażam, co
czuje Zivit…
- Och, ona zniesie to lepiej,
niż ci się wydaje – przerwał mi, a w jego głosie zabrzmiała ledwo
dosłyszalna nutka rozbawienia.
W mojej głowie pojawiła się okropna myśl, której nie chciałam
rozwijać. Obawiałam się, że teraz, kiedy moja siostra jest wdową, jej uczucie
do Lucjusza Malfoya się odrodzi. Już dawno bardzo mnie to zmęczyło, a były
tylko dwie osoby, które mogły odciągnąć Zivit od śmierciożercy. Nathir już nie
żył, a ja nie mogłam przenieść się do Londynu, aby mieć ją na oku przez dzień i
noc. Nie była dzieckiem, które nie potrafi samo się o siebie zatroszczyć…
*
Luty był nie tylko
miesiącem przynoszącym swego rodzaju ulgę po odejściu Nathira, ale i
wyczekiwaną od dawna wizytę. Kiedy tylko w Londynie śnieg zrobił się wilgotny i
ciężki, w moim pałacu pojawiła się Zivit wraz z licznymi kuframi, walizkami i
kartonami. Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej ociężała i zmęczona,
dlatego obecność siostry znacznie poprawiła mi humor. Czarny Pan
niejednokrotnie powtarzał mi, że śmierć Nathira była dla niej wyzwoleniem, a ja
w końcu w to uwierzyłam, dlatego jakże ogromne było moje zdumienie, kiedy
ujrzałam siostrę pogrążoną w żałobie. Choć w Egipcie było bardzo ciepło, a
słońce nieustannie przygrzewało, Zivit ubrała się w długą, czarną szatę. Jej
poszarzałą, kamienną twarz nie znaczył najlżejszy makijaż, a włosy miała w
nieładzie, jakby nie czesała ich i nie myła od kilku dni. Jej niechlujny,
żałosny widok przywołał na moje oblicze grymas, którego nie zdążyłam przed nią
ukryć. Mimo że wcześniej ułożyłam sobie w głowie to, co chciałabym powiedzieć
jej na powitanie, w momencie, gdy Zivit wyłoniła się z kominka, nie potrafiłam z
siebie wydusić słowa. Wiedziałam, że wspomnienie Nathira wywołałoby w niej
jakąś gwałtowną reakcję, dlatego postanowiłam całkowicie pominąć wątek
istnienia jej zmarłego męża. Pokazałam jej kompleks komnat, które miała od tego
dnia zająć na stałe i zaproponowałam towarzystwo młodych, świeżo przysposobionych
do służby dziewcząt, ale Zivit krótko odmówiła:
- Nie, dziękuję. Dziwnie bym się
czuła, gdyby ubierała mnie gromadka nastolatek.
Musiało minąć kilka dni,
zanim moja siostra jako tako zadomowiła się w wielkim, słonecznym pałacu. Choć
wychowała się w Egipcie i żar panujący tutaj nie był jej obcy, spostrzegłam, że
tęskniła nie tylko za mężem, ale i za deszczowym, chłodnym, ponurym Londynem. Pewnego
ranka podziękowała mi sucho za zaproszenie.
- Tam wszystko przypomina mi o
nim – wyznała, wpatrując się pustym wzrokiem swoich bladych oczu w kamienną
podłogę. Już dawno nie usłyszałam naszego ojczystego języka płynącego z jej
ust. – Chciałam przyjechać zaraz po
pogrzebie, ale czułam, że muszę oswoić się z tym, że go… że go n-nie ma.
Głos jej zadrżał, załamał się, lecz dzielnie powstrzymała cisnące się
do oczu łzy. Przełknęła głośno ślinę i odetchnęła kilkakrotnie, mrugając szybko
powiekami. Udałam, że nie zauważyłam błysku w jej oczach i nie usłyszałam łamiącego
się głosu. Kiedy się odezwałam, głos miałam całkiem spokojny i radosny, choć w
środku sama walczyłam z targającymi mną emocjami:
- Rozumiem. Zrobię wszystko,
żebyś czuła się tutaj jak najlepiej.
Przysunęłam się do siostry i przytuliłam ją tak mocno, jak tylko
mogłam. Wiedziałam, że przez długi czas nikt nie będzie jej obejmował z takim
uczuciem, jak robił to Nathir. Może nie byłam najlepszym zastępstwem, ale
miałam nadzieję, że moja bliskość w pewien sposób będzie w stanie ukoić jej
złamane serce.
Nagle poczułam drżenie jej ciała, a do
moich uszu dobiegł stłumiony szloch. Z początku byłam nieco zdezorientowana i
kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować, gdyż empatię dla smutku innych
utraciłam już dawno temu, ale w końcu wyciągnęłam niezdarnie rękę i pogładziłam
włosy Zivit, której ciężkie, gorące łzy zalewały mi szatę na piersiach. Byłam
matką, a ona zranionym dzieckiem. Chciałam wesprzeć ją jakimś ciepłym słowem,
lecz w głowie miałam pustkę. Jedyne, co mi pozostało, to czekać, aż siostra się
uspokoi.
Choć ja sama szczerze
współczułam Zivit i cieszyła mnie jej obecność w moim domu, Czarnemu Panu ta
wizyta była wybitnie nie na rękę, mimo że niejednokrotnie przekonywałam go o
jej lojalności. Voldemort nie musiał się martwić, że pewnego dnia moja siostra
zniknie, a w najnowszym „Proroku Codziennym” ukaże się artykuł o powrocie Tego,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Czasami zachowywała się bardzo dziwnie,
niejednokrotnie widywałam ją w pobliżu komnat, które dzieliłam z Czarnym Panem,
a raz natknęłam się na nią w całkowicie pustej sali tronowej. Siedziała w moim
fotelu z beznamiętnym wyrazem twarzy, jakby nad czymś natarczywie rozmyślała.
Nie rzekłam na to nic, choć w mojej głowie zaczęły pojawiać się pierwsze
wątpliwości. Zachowanie mojej siostry było dwojakie – z jednej strony bardzo
często spotykałam ją w miejscach, w których przebywał Voldemort, z drugiej
jednak jej rozpacz po śmierci męża była widoczna gołym okiem. Choć nie uciekała
już przed światem, tak, jak to było zaraz po przyjeździe do Egiptu, często
widziałam, jak lamentuje, wieczorami natomiast kilka razy zaczaiłam się
niedaleko drzwi do jej sypialni i usłyszałam tłumiony przez grube drewno
szloch. Zivit nie mogła tak perfekcyjnie udawać, jednak byłam do końca tego
pewna, gdyż siostra odcięła swój umysł od całego świata.
Pewnego dnia w zamku
pojawiła się osoba, która mogła rozwiać moje wątpliwości. Mimo że jeszcze kilka
miesięcy temu wizyta Severusa Snape’a budziła we mnie gniew, czas sprawił, że
nie tylko Czarny Pan, ale i ja postanowiłam na nowo obdarzyć ambitnego
śmierciożercę swoim zaufaniem. Choć nie znałam go tak dobrze, jak Lucjusza
Malfoya czy innych starszych czarnoksiężników, młody i sprytny nauczyciel
eliksirów prędko zaskarbił sobie moją sympatię.
- Usiądź – wskazałam mu krzesło powolnym ruchem dłoni. – Czego chce od
ciebie Czarny Pan? Już na ciebie czeka.
Brwi czarodzieja drgnęły lekko, a on sam usiadł na krawędzi
kwadratowego krzesła i odparł śmiało:
- Czarny Pan poprosił mnie, abym regularnie zjawiał się w jego domu i
osobiście składał raporty dotyczące tego, co dzieje się w szkole. I to jest
właśnie jedna z takich wizyt. Prawdopodobnie sądzi, że tylko podczas rozmowy z
nim oprę się pokusie kłamstwa… Chyba nadal nie ma do mnie pełnego zaufania.
Zaśmiałam się cicho pod nosem, mówiąc:
- Poprosił? Czarny Pan? Bardzo
chciałabym usłyszeć, jak Voldemort prosi… Ale do rzeczy. Zanim pozwolę ci
odejść do twojego ukochanego pana, zamienię z tobą kilka słów. Niedawno pojawił
się pewien problem i mam nadzieję, że pomożesz mi go rozwiązać.
- Ja, o pani? – Zdumiał się Snape, unosząc uprzejmie brwi.
- Tak, właśnie ty.
Przez chwilę lustrowałam go wzrokiem swych umalowanych oczu,
zastanawiając się nad słowami, które chciałabym skierować do młodego
nauczyciela, który również mi się przyglądał, oczekując na kolejny mój krok.
Prędko wstałam z drewnianej, obitej ciemną skórą otomany i zaczęłam powoli
przechadzać się po komnacie.
- Wiem, że jesteś nie tylko mistrzem w sporządzaniu eliksirów, ale
potrafisz również doskonale zapanować nad umysłem i sądzę też, że znasz się na
ludziach.
Severus Snape nadal wpatrywał się we mnie jak ciele w malowane wrota,
nie rozumiejąc z mojego monologu ani słowa. Skinął tylko lekko głową, słysząc
płynący z moich ust komplement, mówiąc:
- Dziękuję, ale nadal nie wiem, w czym mógłbym pomóc…
Westchnęłam ciężko i na powrót opadłam na długą, wąską sofę; dłuższe,
nieco bardziej energiczne spacery przyprawione choćby szczyptą emocji z dnia na
dzień obciążały mnie coraz bardziej, a spuchnięte stopy uniemożliwiały komfortowe
poruszanie się.
- Moja siostra straciła w zeszłym miesiącu męża – poinformowałam
nauczyciela. – Sprowadziła się do Egiptu jakiś czas po jego pogrzebie. Z
początku sądziłam, że po prostu bardzo intensywnie przeżywa żałobę, jednak
miały miejsce pewne zdarzenia… Liczę, że ta rozmowa pozostanie między nami –
nasze spojrzenia spotkały się. Gdy ujrzałam w jego ciemnych, spokojnych oczach
porozumiewawczy błysk, kontynuowałam: - Zivit coś planuje, a ja nie mam
pojęcia, co o tym myśleć.
- Nie próbowałaś, moja pani, użyć legilimencji, aby…?
- Jej umysł jest dla mnie zamknięty – przerwałam mu i jeszcze raz
pozwoliłam sobie na ciężkie westchnienie. – Szperanie w myślach innych ludzi
nigdy nie było moją specjalnością, jednak wiem, że moja siostra również nie
jest mistrzynią oklumencji.
Znów zapanowało między
nami milczenie. Severus Snape wyglądał na coraz bardziej zdezorientowanego, a
blask jego zimnych oczu przygasiła na moment trwoga, jakby poczuł, że osobiste
sprawy rodziny Czarnego Pana nie powinny go dotyczyć, mnie natomiast z minuty
na minutę ogarniały coraz większe wątpliwości. Choć nauczyciel był ode mnie
młodszy i nie posiadał tak bogatego doświadczenia, potrafił oszukać samego
Albusa Dumbledore’a, co świadczyło o jego nadnaturalnym sprycie. Może mogłabym
spróbować… zawierzyć mu? Poradzić się go?
- W tym stanie nie mogę nic zrobić – dodałam, wzdychając po raz
trzeci. – Jeśli oskarżę ją o knucie intryg, a pomylę się, stracę siostrę na
zawsze. Wiem, że ona mi już nie zaufa. Ale jeśli Zivit jest sprytniejsza, niż
podejrzewam…
Zerknęłam na Snape’a, który wyprostował się godnie, a jego twarz, choć
poważna, wykrzywiła się przebiegle, jakby niespodziewanie zrozumiał całą
sytuację. Mogłam jedynie podejrzewać, że sytuacja jest mu doskonale znana, lecz
nie z tej strony, którą ja mu przedstawiłam. Odpowiedział mi cicho i spokojnie,
jak gdyby mówił o pogodzie:
- Być może warto dać sprawie się rozwinąć, zanim podejmiesz jakieś
kroki, moja pani.
Choć rozmowa z Severusem
Snape’em nie rozwiała moich zmartwień, ja sama poczułam się o wiele lepiej. W
końcu ktoś bezstronny spojrzał na moje troski i ani nie odrzucił, ani nie
potwierdził moich podejrzeń, a tego właśnie potrzebowałam. Chciałam być
wysłuchana przez inteligentnego, spokojnego czarodzieja; Mistrz Eliksirów rzekł
mi tak naprawdę to, co spodziewałam się usłyszeć i tym właśnie zyskał w moich
oczach. Jego pokora i opanowanie były czymś niespotykanym w tym gronie, gdyż
zazwyczaj spotykałam śmierciożerców nad wyraz pewnych swoich osiągnięć, które w
gruncie rzeczy były błahostkami. Żałowałam, że zwątpiłam w młodego nauczyciela,
który z pewnością zrobi wiele dla swojego pana.
Nie miałam jednak czasu,
aby móc zachwycać się przymiotami profesora Snape’a, ponieważ nie minął nawet dzień
od jego powrotu do Hogwartu, kiedy w pałacu pojawiła się informacja, która
przewróciła wszystko do góry nogami. Nie widziałam Czarnego Pana w takiej
euforii od momentu, kiedy potwierdziły się informacje o moim stanie.
Spałam, kiedy w zamku
zrobiło się potworne zamieszanie. To właśnie ono mnie obudziło. Natychmiast
wezwałam strażników, którzy przez tę noc mieli strzec drzwi do mojej sypialni i
wypytałam ich o powód owego nieporządku.
- Pani ma siedzieć w komnacie,
nie wolno schodzić na dół, żeby pani nie frapować…
Słowa ciemnoskórego mężczyzny dotknęły mnie do żywego. Choć wciąż
byłam trochę nieobecna, zuchwałość pachołka rozsierdziła mnie tak, że
pokraśniały mi policzki, a ja sama zaczęłam podniesionym głosem:
- Co to znaczy, że mam siedzieć
w komnacie? Zważ lepiej, do kogo mówisz…
Lecz nie było mi dane dokończyć, ponieważ drugi strażnik wychylił się
do przodu i przerwał mi w pół słowa:
- Czarny Pan powiedział: „królowa
ma siedzieć w komnacie, a jeśliby się zbudziła i nazbyt się upierała, macie jej
przekazać, że nic złego się nie stało, tylko nareszcie dokonała się ucieczka”.
Dlatego pani musi wrócić do pokoju.
Choć słowa Voldemorta nieco mnie uspokoiły, nieustępliwość służby
sprawiła, że gniew we mnie zawrzał. Żaden z dwójki strażników nawet się nie
zorientował, kiedy w mojej dłoni pojawiła się różdżka, którą celowałam raz w
jednego, raz w drugiego czarodzieja.
- Ja jestem tutaj panią i nikt
nie będzie mnie odsyłał do komnat, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota.
Wyciągnęłam rozpostartą dłoń w kierunku drzwi do swojej sypialni, a
długa, uszyta z wyprawionej lwiej skóry narzuta przeleciała przez całą
szerokość pokoju i spoczęła na ramieniu. Ubrałam ją na siebie jak szlafrok i
zapięłam wypolerowane na błysk kościane guziki, tak, że spod szorstkiej,
pachnącej olejami skóry wystawała mi jedynie głowa i nagie ramiona. Prędko
zwróciłam swe oblicze w kierunku, z którego najsilniej dobiegały mnie odgłosy
szamotaniny i podniecone, męskie głosy.
Spodziewałam się spotkać
nowoprzybyłych w sali tronowej, lecz natknęłam się na nich jeszcze w głównym
holu. Ze szczytu schodów miałam doskonały ogląd na to, co działo się
kilkanaście metrów przede mną. W sali wejściowej mogłam doliczyć się co
najmniej dziesięciu odzianych w łachmany mężczyzn, spostrzegłam także jakąś
wysoką, przeraźliwie chudą kobietę z masą czarnych, splątanych włosów.
Pozostali ludzie byli mieszkańcami pałacu, których zbudziły te niespodziewane,
nocne hałasy. Stali teraz po kątach, szeptali i kręcili głowami, nie mogąc
zrozumieć ani słowa z tej chaotycznej, angielskiej paplaniny. A wszystkich tych
narzekań i opowiadań wysłuchiwał cierpliwie Lord Voldemort. Ich umiłowany pan i
władca, spokojny i miłościwy ojciec. To do jego piersi lgnęli nawet najbardziej
zatwardziali śmierciożercy, łaknąc pochwał i życzliwego spojrzenia.
- A cóż tu się wyrabia, do
jasnej cholery? – Mój wysoki głos poniósł się echem nie tylko po szerokim
holu, ale i po najbliższych korytarzach.
Jeszcze raz omiotłam spojrzeniem całą salę; wzrok wszystkich spoczął
przez chwilę na mnie, po czym ubrani w łachmany na nowo zwrócili swe oblicza w
kierunku swego pana, który szybko ruszył w moim kierunku, aby pomóc mi zejść ze
schodów. Jego twarz jaśniała niczym niezamąconą radością, a w oczach tliły się
szkarłatne płomienie, co mogło zwiastować tylko jedno: część jego planu została
w tej chwili zrealizowana.
- To początek nowej ery – powiedział, ciągnąc mnie za ramię w kierunku
brudnych, wychudzonych śmierciożerców. – Przybyli prosto z Azkabanu! Dołohow,
Rookwood, Bellatriks… Dziesięciu wspaniałych!
W moim sercu pojawiła się mieszanina podziwu i niepokoju. Ucieczka z
najpilniej strzeżonego więzienia była doprawdy niesamowitym wyczynem, jednak
obecność śmierciożerców w Egipcie od razu wydała mi się podejrzana. To przecież
szmat drogi, a uciekinierzy, których musi szukać teraz połowa świata, z całą
pewnością mieliby spore problemy, aby bez przeszkód dostać się w tak krótkim
czasie do naszego zamku. Jednak moje wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy
Lord Voldemort dodał:
- Mogę uznać, że Lucjusz zrehabilitował się trochę w moich oczach,
ponieważ zaryzykował swoją wolność i sprowadził ich do Egiptu. Zostaną tutaj,
dopóki świat nie stanie się dla moich popleczników bezpieczny, a stanie się to
zaraz po odzyskaniu przepowiedni.
Z mrocznego kąta sali wyłonił się wspomniany mężczyzna, z zapałem
podziękował swemu panu za okazaną łaskę i skłonił się nisko. Wymieniliśmy z
Voldemortem żarliwe spojrzenia, a ja odparłam krótko:
- Będzie tak, jak powiesz.
Zerknęłam na Bellatriks, która czaiła się najbliżej swego ukochanego
pana. Była skulona, jakby wciąż się obawiała, że w każdej chwili mogą pojmać ją
aurorzy, lecz jej błyszczące, zapadnięte oczy patrzały śmiało. Nasze spojrzenia
skrzyżowały się, a ja odwróciłam się szybko i wspięłam się z powrotem po
schodach, aby udać się do swojej sypialni. Wiedziałam, że tej nocy już nie
zasnę. Moje serce wypełnił palący niepokój i zazdrość. Od zawsze znałam uczucia
Bellatriks do Czarnego Pana. Kiedy wyszła za mąż, a później trafiła do
Azkabanu, wzmocniła się moja pewność, lecz teraz, kiedy znów pojawiła się w
naszym życiu, a na dodatek wróciła jako zwyciężczyni, poczułam, że moja pozycja
została zachwiana. Nie mogłam jej stąd odprawić, Voldemort nigdy na to nie
zezwoli, przynajmniej dopóki śmierciożercy nie są bezpieczni w Wielkiej
Brytanii. Troska o dziwaczne zachowanie Zivit wobec Czarnego Pana zdała mi się
teraz głupotą.
*
Noc przybycia zbiegłych
śmierciożerców do pałacu zapoczątkowała nie tylko częste i regularne wizyty
pozostałych popleczników Czarnego Pana, ale ściągnęła też do mego serca rozdrażnienie.
Czułam, że dzień rozwiązania zbliża się wielkimi krokami, choć kapłan
powtarzał, że poród nie odbędzie się wcześniej niż dopiero za miesiąc. Byłam
bardzo ociężała, a nieustannie przewijający się przez dom śmierciożercy nie
poprawiali mi nastroju, dlatego spędzałam prawie cały swój wolny czas w swoich
komnatach. Bardzo tęskniłam za samotnymi, nocnymi wyprawami na pustynię,
ciężkimi podbojami i poczuciem siły, które dawała mi władza. Im bliżej było
rozwiązania, tym więcej czasu spędzałam w zamku z Midnightem na kolanach w
otoczeniu dwórek i Zivit. Siostra wciąż bardzo przeżywała śmierć męża,
aczkolwiek nie obnosiła się już ze swoją rozpaczą tak, jak na początku swego
pobytu w moim domu. Wciąż nie przywykła do atmosfery, która tutaj panowała,
lecz nie szukała już towarzystwa Czarnego Pana. Często opowiadałam jej o swoich
lękach związanych z pojawieniem się Bellatriks, ale siostra zawsze starała się
mnie uspokoić.
- Nie potrafię w tej chwili
dzielić z tobą żałoby – westchnęłam i przesunęłam różdżką wieżę na planszy
czarodziejskich szachów, w które grałyśmy w to parne, gorące przedpołudnie. – Zbyt wiele się tu dzieje, a ten klimat chyba
nie służy zachodzeniu w ciążę. Jedynie bogowie wiedzą, co muszę znosić, aby
urodzić Czarnemu Panu syna.
Choć moje słowa zabrzmiały ostro, Zivit nawet się nie skrzywiła. Przez
chwilę zastanawiała się, jaki ruch ma wykonać, a kiedy jej koń zaszarżował na
moją królową i zmiótł ją z planszy, rzekła:
- Nathir był moim mężem, to ja
powinnam go należycie opłakać. Niedługo urodzisz dziecko i tylko o tym powinnaś
teraz myśleć. Bellatriks nie może się z tobą równać, ale masz rację, powinnaś
być czujna.
Rady Zivit takie właśnie były. Szczere i bezpośrednie. Wiedziałam, że
naprawdę zależy jej na dobru mojego dziecka, lecz ona sama nie chciała mnie
okłamywać i wmawiać mi, że wszystko jest w najlepszym porządku, a wielka miłość
Bellatriks do Czarnego Pana jest tylko moim urojeniem. Nie mogłam się cieszyć z
ucieczki najlepszych i najniebezpieczniejszych śmierciożerców, kiedy zagrażająca
mi kobieta panoszyła się po korytarzach mojego pałacu. Nie widziałam jej przez
bardzo wiele lat i prawie zdążyłam zapomnieć, jak piękną jest dziewczyną.
Azkaban odcisnął na jej twarzy swe szkaradne piętno, ale wystarczyło trochę
wody i nowe szaty przysłane jej przez siostrę z Londynu, aby Lestrange
odzyskała swój dawny wdzięk i mroczny urok. Przez wieloletni pobyt w więzieniu
utraciła nie tylko urodę, ale i zdrowe zmysły. A taka szalona, magicznie
utalentowana kobieta była dla mnie niemałym zagrożeniem. Czekałam więc na poród
jak na zbawienie.
Wygnani śmierciożercy
zadomowili się już tutaj na dobre, choć minęły dopiero dwa tygodnie od ich
ucieczki. Idąc za radą Zivit, starałam się zachowywać spokój i myśleć tylko o
sobie, lecz oczy wciąż miałam szeroko otwarte, choć Bellatriks bardzo rzadko
wchodziła mi w drogę. Mimo że Czarny Pan często opuszczał zamek, musiał kiedyś
znaleźć czas, żeby polecić swojej najwierniejszej słudze, by ta unikała mnie
jak ognia. W momentach, kiedy spotykała mnie na korytarzu, prędko oddalała się
prędko w przeciwną stronę. Nie narzekałam na to, ponieważ im krócej na nią
patrzyłam, tym byłam spokojniejsza.
Kolejny wieczór
przyniósł mi ulgę po całym upalnym dniu. Wydawało mi się, że w zamku jest o
wiele goręcej, niż na zewnątrz w pełnym słońcu, lecz od kilkunastu dni w ogóle
nie opuszczałam dworu, gdyż na samą myśl o dłuższym spacerze bolały mnie
spuchnięte, niezgrabne stopy. A teraz pragnęłam tylko i wyłącznie ciemności w
swojej sypialni i przyjemnego, miękkiego chłodu satynowej pościeli. Bez słowa
ruszyłam w kierunku drzwi, których zwyczajowo strzegli dwaj ciemnoskórzy
czarodzieje odziani jedynie w czerwone przepaski na biodrach i plecione,
skórzane sandały, a w dłoniach trzymali długie, zakończone ostrym szpikulcem
włócznie. Z reguły żaden ze strażników nigdy się do mnie nie odzywał, teraz
jednak w momencie, kiedy znalazłam się tuż przy nich, obaj zasłonili kopiami
drzwi, a jeden wystąpił naprzód, mówiąc:
- Królowa dzisiaj nie przyjmuje
nikogo w swoich prywatnych komnatach.
Bardzo zaskoczyły mnie jego słowa. Z początku nie dostrzegłam w ich
twarzach niczego podejrzanego, gdyż emocje całkowicie przyćmiły mój rozsądek.
Intensywniej natarłam na muskularnego czarodzieja, który delikatnie, acz
stanowczo odepchnął mnie od drzwi. Zirytowana naskoczyłam na niego:
- Ja jestem królową,
zwariowałeś, dworaczku? Zjedź mi z drogi…
W tej samej chwili doskoczył do mnie drugi strażnik, a ja spostrzegłam
jakiś dziwny obłęd błyszczący w jego ciemnych, otępiałych oczach. Nie zdążył
jednak nic więcej uczynić, ponieważ ja prędko pchnęłam drzwi i przecisnęłam się
niezgrabnie do własnej sypialni. Dwaj czarodzieje natychmiast chwycili mnie za
ramiona, usiłując odciągnąć na bok, ale przeraźliwy wrzask i niewidoczna fala
gorącej energii podziałała na nich jak zaklęcie tarczy na mniej groźną klątwę. Jednocześnie
wpadłam do środka i wycofałam się, widząc to, co działo się na moim własnym
łóżku.
Na jego brzegu siedziała
Zivit. Miała na sobie moje własne szaty, moją perukę ze złotymi końcami, a jej
ciało zdobiły malowidła. Poczułam się tak, jakbym patrzyła w lustro, tylko że
siostra nie miała rozdętego brzucha, a w dłoni dzierżyła wielki puchar
wypełniony jakimś trunkiem. Pochylona była do przodu, ku Voldemortowi, który
znajdował się tuż obok niej. Oboje oderwali się od siebie, kiedy doszedł ich
hałas, którego narobiłam. Czarny Pan cofnął rękę, którą obejmował policzek
Zivit, a na jego twarzy pojawiło się zdumienie. Pierwszy raz od jego powrotu
jego oczy przygasły, przysłonięte kurtyną przerażenia. Poderwał się na nogi, a
moja siostra cofnęła się w głąb łoża – po jej twarzy poznałam, że moje
przybycie naprawdę ją zaskoczyło.
- Bogowie… o bogowie… Co tu się
wyprawia? Co się tu wyprawia…? – Udało mi się wydyszeć, a ciężar tego, co
tutaj widziałam zgiął moje plecy wpół.
Przed oczami miałam ciemność, doskoczyłam więc do Czarnego Pana na
ślepo. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę od siebie oczekiwałam, moje dłonie
powędrowały gdzieś w górę z zamiarem ataku i obrony jednocześnie, lecz
mężczyzna złapał je w połowie drogi, usiłując mnie uspokoić, ale nie słyszałam
jego słów. Jak przez pomarańczowo złotą mgłę widziałam, jak poruszają się jego
wargi, lecz nic nie dotarło do moich uszu.
- Noszę pod sercem twojego syna,
a ty wynagradzasz mi to, łajdacząc się z moją siostrą! Ty dziwkarzu…! –
Odepchnęłam go od siebie z taką siłą, jakiej się po sobie nie spodziewałam.
Jednak Voldemort nie dał za wygraną. Jeszcze raz się do mnie zbliżył,
ale słabość, która ogarnęła mnie w progu, prędko mnie opuściła, uwalniając
nagromadzony gniew. Uderzyłam go kilkakrotnie, rycząc mu przekleństwa prosto w
twarz, a gorączka ogarnęła mnie niczym paląca trucizna. Szarpnęłam się też w
stronę siostry, co Czarny Pan szybko wykorzystał, łapiąc mnie od tyłu.
- Precz stąd, Zivit!
Natychmiast! – Rzucił do niej, a czarownica zwinnie zsunęła się z łóżka i
odskoczyła w kierunku drzwi prowadzących do kolejnych komnat, w których
mieszkałam.
- Nie było dla mnie nic bardziej
pewne niż twoja wierność! – Zawyłam, miotając się w jego silnym uścisku
niczym złapany w pułapkę zając. Głos mi się łamał, a w gardle czułam wielką
gulę, gdyż wciąż walczyły we mnie dwa żywioły: rozpacz i wściekłość.
- Uspokój się – Czarny Pan
szeptał mi do ucha, choć i on był bardzo roztrzęsiony. – Uspokój się, pomyśl o
naszym synu…
Słowa te miały ugasić pożogę, a stały się oliwą, która jeszcze
bardziej roznieciła szalejący we mnie pożar. Z całych sił odepchnęłam od siebie
swego kochanka i bluznęłam w jego kierunku:
- A ty o nim myślałeś, szmacąc
się z tą dziwką?!
Z oczu trysnęły mi łzy, choć twarz wciąż miałam wykrzywioną w
potwornym grymasie gniewu. Pasja, która mnie ogarnęła przyćmiła na chwilę moje
zmysły, czyniąc mnie nieczułą boginią. Ten stan jednak nie trwał długo; Lord
Voldemort nie zdążył nawet pomyśleć nad odpowiedzią, kiedy przeszła mnie
pierwsza strzała bólu biegnącego od kręgosłupa do brzucha. Dziecko w moim łonie
poruszyło się niespokojnie, zatrzepotało kończynami jak uwięziony w klatce
ptak. Ono również doznało przeszywającego bólu, który był niczym silna,
kamienna ręka chwytająca mnie za kark, przyciskając do zroszonej jakąś
szkarłatną substancją podłogi. Przycisnęłam obie dłonie do brzucha, lecz ból
narastał, przechodził przez moje ciało falami jak nieudolnie rzucony Cruciatus.
Czarny Pan doskoczył do mnie, ale ja zdążyłam już osunąć się na kolana.
Poczułam jakąś gorącą substancję spływającą po wewnętrznych stronach ud, a
zaledwie sekundę po tym spostrzegłam zabarwioną krwią szatę.
~*~
Bałam się tego
rozdziału. Bałam się końcówki i tego, że nie podołam. Ale efekt już musicie
ocenić sami. Przepraszam za miesięczną przerwę, moim jedynym i prawdziwym
wytłumaczeniem są studia. Bardzo mi zależy, żeby wszystko pozdawać w jednym
terminie. Ale obiecuję Wam, że na kolejny rozdział nie będziecie zbyt długo
czekać, mam nadzieję, że chociaż trochę Was zaciekawiłam.
~♠ TDL ♠
OdpowiedzUsuń10 marca 2015 o 20:01
I gdzież on jest, ach, gdzież?!
Frozenko, my tutaj… Zamarzamy w oczekiwaniu. :D
Damn, jakie to… suche. :D
4 kwietnia 2015 o 23:18
Usuń;_______________;
~Eweline
OdpowiedzUsuń15 marca 2015 o 19:57
Nadal czekam…
4 kwietnia 2015 o 23:18
UsuńJuż jest! :D
~Eweline
OdpowiedzUsuń5 kwietnia 2015 o 09:53
O nie, nie, nie.
Powiedz proszę, że Dżahmes nie poroniła :-;
Jeśli tak, to nienawidzę Zivit.
Nie wiem co myśleć o tej końcówce, przyćmiła ona cały wcześniejszy tekst.
Jestem ciekawa, jak Czarny Pan się z tego wytłumaczy.
Zresztą, zobaczę.
Nie mogę się doczekać :)
Weny.
5 kwietnia 2015 o 11:35
UsuńByć może Czarny Pan nie będzie miał nawet możliwości się wytłumaczyć xD
~Eweline
Usuń5 kwietnia 2015 o 12:13
Jeśli dlatego, że Dżahmes umrze, to foch z przytupem i koniec XD.
Ale jeśli dlatego, że Dżahmes nie będzie chciała go słuchać, to jestem na tak ! Najlepiej, żeby przez długi długi czas mu nie wierzyła, żeby musiał się naprawdę wysilić.
Nie lubię motywów w opowiadaniu, w którym dziewczyny to takie lekkie jemioły, co wybaczają wszystko i do tego od razu ;)
~Eweline
Usuń5 kwietnia 2015 o 12:16
A czekaj, Dżahmes ma horkruksy, nie może umrzeć.
No to jestem spokojna.
(Tak btw – cały czas czekam, aż Dżahmes się odwdzięczy pięknym za nadobne i też zrobi sobie małą zdradę. W formie odwetu :D)
~Eweline
Usuń5 kwietnia 2015 o 12:55
Chociaż w sumie, jakby głębiej się nad tym zastanowić, to Dżahmes nie jest typem kobieta, która zdradza ;p.
5 kwietnia 2015 o 19:13
UsuńMogę Ci obiecać, że Dżahmes Voldka nie zdradzi, ale między nimi już nie będzie tak, jak dawniej. Czym innym jest romans z przypadkową kobietą, a czym innym jest chociażby flirt z siostrą.
~Lauren
OdpowiedzUsuń5 kwietnia 2015 o 18:15
Nienawidzę Zivit! Dżahmes powinna zrobić z nią to samo, co z tam tymi dziewczynami, które próbowały usidlić Toma.
Jeśli Dżahems poroni, to się powtórzy sytuacja z początku DLR i zrobi się nudno (przynajmniej w moim mniemaniu). A Dżahmes nacierpiała się aż za dużo. Nawet ja tak nie komplikuję życia swoim postaciom niż ty.
P.S. Życzę weny i nam nadzieję, że rozdział tym razem nie pojawi się z poślizgiem.
5 kwietnia 2015 o 19:01
UsuńPowinna, oj tak. Zwłaszcza, że ona z premedytacją skonfundowała tych strażników i specjalnie nakręcała Dżahmes na Bellę, aby odwrócić od siebie uwagę. Ale jest też jej siostrą, więc nie sądzę, aby Dżahmes z taką łatwością ją zabiła xD
Wiesz, do Bitwy o Hogwart jeszcze zostało dwa lata, więc Dżahmes może narodzić dzieci… ohoho xD Zresztą zawsze może przeżyć tylko dziecko, a ona może umrzeć. Horkruksy nie chronią przed śmiercią, tylko umożliwiają powrót xD
~Eweline
Usuń5 kwietnia 2015 o 19:32
Tylko mnie nakręcasz na kolejny rozdział :D
5 kwietnia 2015 o 20:16
UsuńNie będzie już takiej przerwy pomiędzy 92 a 93, więc szybko się dowiesz, co tam dalej wymyśliłam xD
~Lauren
Usuń5 kwietnia 2015 o 22:28
Chyba zacznę bać się twoich pomysłów na DLR. Ale wciąż jestem ciekawa co będzie dalej :D
5 kwietnia 2015 o 23:36
UsuńNie będzie aż tak źle, zawsze staram się umieszczać modonasukcesowane pomysły na SCP xD
~Klaudia15
OdpowiedzUsuń7 kwietnia 2015 o 18:31
Świetna rozdział.Blagam tylko żeby Dzachmes nie poroniła.Jeszcze bardziej nie znoszę Zivit.Niech umierze powolna śmiercią XD
7 kwietnia 2015 o 19:02
UsuńPowiem tak: do bitwy zostało jeszcze dwa lata, Dżahmes jeszcze spokojnie może urodzić przynajmniej jedno dziecko xD
~Klaudia15
OdpowiedzUsuń7 kwietnia 2015 o 18:35
*swietny
Przepraszam za błędy ale pisałam ten komentarz na telefonie.
7 kwietnia 2015 o 19:01
UsuńNie szkodzi :)
~Sheirana
OdpowiedzUsuń8 kwietnia 2015 o 23:42
Jeśli znowu będę tyle czekać na rozdział, to nie wiem, co z Tobą zrobię. No ale tak czy siak coś gorszego zrobiłabym najchętniej Zivit, żadnej litości >.< Dziwi mnie tylko trochę, że Voldek dałby się tak łatwo skusić Zivit, raz, że sam wcześniej nie wydawał się jakoś bardzo nią zainteresowany, dwa, że w pałacu Dżahmes, dosłownie pod jej nosem, trudno byłoby coś takiego ukryć, a trzy, że jednak zawsze był jej wierny i tak się cieszył z ich dziecka… No ale w każdym razie jestem ciekawa, jak to dalej rozwiniesz ^^
9 kwietnia 2015 o 00:49
UsuńNie no, aż tak długo nie będziesz musiała czekać xD Możliwe, że 10.04 nie zdążę dodać rozdziału, bo mam kolokwium z całego roku z dość trudnego przedmiotu i trzeba się uczyć. Ale tak długo nie trzeba będzie czekać, obiecuję :D
Wiesz, Dżahmes tylko widziała, jak siedzą na łóżku, a Zivit się do niego klei. Tak naprawdę nie musiało do czegoś dojść, ale ważna jest interpretacja, która nie musiała być u Dżahmes właściwa, ale doprowadziła do takiej reakcji xD Jeśli jej dziecko zginie, już jakiś flirt albo romans (o ile miał miejsce) nie będzie tak ważny przy tragedii, która może ich spotkać.
~Sheirana
Usuń9 kwietnia 2015 o 00:54
Cieszę się :D
Hmm, też prawda. Mam nadzieję, że jednak dziecko przeżyje. No i Dżahmes też ^^
9 kwietnia 2015 o 10:51
UsuńJedno mogę powiedzieć: ktoś umrze xD
~ ljausrt
OdpowiedzUsuń12 kwietnia 2015 o 19:13
Wow.
Chyba na nic lepszego mnie nie stać..
Z początku miała obawy.. no bo w końcu bloga prowadzisz już od bardzo dawna, a to jest Twój 92 rozdział! Przecież tyle mnie ominęło.. o tylu rzeczach nie wiem, nawet nie znam imienia bohaterki xd
Myślałam, że się w tym nie odnajdę.. Ale o dziwo piszesz to wszystko tak, że ja osoba, która czyta to po raz pierwszy wie o co chodzi..
Jestem mile zaskoczona bo zdawałam sobie sprawę, że Twój blog jest jednym z tych z tej wyżej półki, że tak to określe.. Wiedziałam, że piszesz od bardzo dawna i zapewne masz już te wszystkie problemy z dobieraniem słów za sobą i, że znalezienie synonimu by nie powtarzać jest dla Ciebie mogę to określić pikusiem.. I tak jest.. Przynajmniej ja to tak widzę bo piszesz jak dla mnie na bardzo wysokim poziomie *o* i słownictwo, które używasz budzi we mnie swojego rodzaju respekt.
I oniemiałam po przeczytaniu tego.. na serio! Końcówka oczywiście najlepsza ;3
Na początku przyznam szczerze czytanie szło mi bardzo opornie.. może to też dlatego ten komentarz pojawił się tak późno :D
Odpychała mnie długość ; c xd
Ale tekst jest naprawdę bardzo wartościowy <3
Jak zaczynałam czytać to marzyłam tylko by dotrwać do końca naprawdę.., ale myślę, że to dlatego iż nie jestem z twoim blogiem od początku :D Dopiero później wzbudziłaś we mnie emocje ;*
Tą jej siostre to bym chyba udusiła naprawdę!!
A wogóle jak Voldek się zachował? Nie chce nikogo oceniac no, ale.. przegiął :< Dziwi mnie zachowanie tych całych strażników.. No ja rozumiem, że Czarny Pan im kazał jakby zatrzymać główną postać, ale ich zachowanie nie było dla mnie takie naturalne tylko sztuczne i uważam, ze mogli rozegrać to całkowicie inaczej :( Ja wiem, że to twoje pomysły i nie chce w nie ingerować! Broń boże! Ja tylko chciałam zaznaczyć, że odczytałam ich jak nienaturalnych :< xd
Egh.. Ciekawe czy fakt, ze jej siostra się przebrała bardzo podobnie do niej będzie miał coś do rzeczy xp I czy oni tak długo już? Myślałam, że Bella zacznie mieszać! No po siostrze czegoś takiego bym się nie spodziewała..
Ooo, co do Belli to ojejku <3 Mam nadzieje, że coś, więcej jej dasz xp
Wgl ciekawi mnie jak ona na to zareaguje.. W sensie na "zdrade" xd
No i pewnie poroni ;< Bo raczej umrzeć to nie umrze co? Ej! Ja się chyba wkręciłam w tego bloga :* Nie rób mi tego! Voldkowi to ja mam nadzieje da nauczke :(
A i tutaj:
" W momentach, kiedy spotykała mnie na korytarzu, prędko oddalała się prędko w przeciwną stronę. "
Chyba jedno "prędko" jest tutaj zbędne :)
Pozdrawiam i z utęsknieniem czekam na następny rozdział!! <3
http://laura-w-hogwarcie.blogspot.com/
Pozdrawiam! <3
ljausrt
13 kwietnia 2015 o 19:30
UsuńOhoho, jaki długi komentarz xD
Powiem Ci, że nie ma osoby, która pisze perfekcyjnie i idealnie dobiera słowa. Z pewnością mam większe doświadczenie, niż ponad połowa osób piszących opowiadania, ponieważ bardzo łatwo jest wymyślić jakiś początek historii, założyć bloga i wstawić pięć rozdziałów. Ale muszę się też bardzo bardzo dużo nauczyć, lecz wszystko przede mną xD Wystarczy, że przeczytasz kilka pierwszych rozdziałów i zobaczysz, że zaczynałam na średnim poziomie.
W kolejnym rozdziale wszystko wyjaśnię, ponieważ będzie to odcinek pisany w trzeciej osobie, więc będę mogła sobie pozwolić na trochę większy luz, przemycę więcej informacji… Ale dobrze, że odczytałaś ich zachowanie za nienaturalne, bo z całą pewnością takie nie było :D
Tak, w tym cytacie jest literówka. Często tak mam, że piszę rozdział, potem coś mnie od niego oderwie, muszę wstać i coś zrobić (pranie wyjąć albo jakąś inną pierdółkę), potem siadam i kontynuuję, stąd często mam tego typu powtórzenia. Albo coś takiego: „W momentach, kiedy spotykała mnie na korytarzu, prędko prędko oddalała się w przeciwną stronę.”
~♠ TDL ♠
Usuń14 kwietnia 2015 o 17:44
Prędko, prędko po doktora, bo kocica bardzo chora. :D
17 kwietnia 2015 o 00:36
UsuńRozdział w sobotę xD
~Eweline
Usuń21 kwietnia 2015 o 19:09
Rozdział się chyba wstydzi ;p
21 kwietnia 2015 o 20:07
UsuńRozdział będzie po jutrzejszym kolosie ;_;
~lamala
OdpowiedzUsuń17 kwietnia 2015 o 20:23
Ohohohohohohoho jeszcze troche i nastepny rozdzial. Tak btw jestem nowa i dopiero zaczęłam czytac opko ipowiem ci : uzaleznilam.sie.od.niego.. :)
21 kwietnia 2015 o 20:07
UsuńBardzo mi miło <3
~Eweline
OdpowiedzUsuń25 kwietnia 2015 o 16:37
Ile jeszcze czekania?
Napisz chociaż. ;p.
~Sheirana
Usuń29 kwietnia 2015 o 23:39
No właśnie, my tu czekamy :D
30 kwietnia 2015 o 16:03
UsuńSzablon już zmieniłam, co jest oznaką nowego rozdziału, kolokwium wczoraj napisałam, może mi się coś uda uciułać podczas majówki, a jak nie, to zaraz po xD
~panterkaa mr
OdpowiedzUsuń3 maja 2015 o 13:28
Hej . Czekam na nastepny rozdzial. Tak btw dodasz jeszcze cos na kochanek muz. ? Proszeee bo tak bardzo cieszylam sie tym ze zblizamy sie do pobytu w azkabanie a tu nagle pisze ze aawieszasz :c
7 maja 2015 o 00:17
UsuńNo, rozdział na DLR już jest xD
A co do Kochanka i innych opowiadań, to oczywiście, pojawią się. Bardzo inteligentnie skasowałam sobie połowę rozdziału na KM Oo” I musiałam napisać to jeszcze raz, ale pierwsze, gdzie pojawi się rozdział (poza SCP) to KM. Więc niczym się nie przejmuj xD