23 sierpnia 2013

Rozdział 78

         Jeszcze nigdy tak się nie poróżniłam z Zivit. Przez jakiś czas nie chciałam jej w ogóle oglądać. Odmówiła rozstania się z Lucjuszem Malfoyem, więc ja, nie mogąc znieść sprzeciwu, odprawiłam ją. Kazałam umieścić siostrę w odpowiednich komnatach i zamknąć je na cztery spusty. Nie zważałam na prośby matki, lecz także milczałam. To była sprawa między nami.
Do czasu, aż Zivit nie ulegnie moim rozkazom, będzie tam przebywać – krzyczałam do Earth. – To ja tu jestem królową, czyż nie?
Od tylu lat wykonywano moje polecenia bez słowa wzburzenia, że teraz, kiedy spotkałam się z odmową, do prowadziła mnie do piekielnej wręcz wściekłości. Nie mogłam tego przetrawić! Nie!!!
Na nic zdały się moje wrzaski i przekleństwa. A błagania… O nie. Nie zamierzałam jej o nic prosić. Musiała zrobić to, czego od niej wymagałam, gdyż byłam jej panią. Znajdowała się pod moim dachem, w moim Imperium i w mojej mocy. Mogłam uczynić z nią wszystko, wedle uznania. Jednak nie zapominałam, że wciąż była moją siostrą, którą kochałam. Wiedziałam, co będzie dla niej najlepsze. Do tego z całą pewnością nie zaliczał się związek z żonatym mężczyzną.

         Siedziałam przy sprowadzonym dla mnie wiele lat temu pianinie i grałam*. Chopin zawsze porywał mój umysł w przeszłość. Czasami celowo odtwarzałam tę muzykę, aby cierpieć. Gdy zatapiałam się we wspomnieniach, rozmyślałam o Czarnym Panu. Na co dzień samotność była dla mnie wybawieniem, jednak od czasu do czasu odczuwałam brak ukochanego. Nikt temu nie potrafił zaradzić. Nawet Nathir. Wiedziałam jednak, że były to ostatnie, przedśmiertne odruchy ludzkiego serca. Traktowałam to jak słabość. Jak obrzydliwą chorobę, której koniec widziałam już na horyzoncie, lecz wciąż w niej tkwiłam.
Muzyka przepływała przeze mnie tak, że powoli zmieniałam się w nią. Często rozmyślałam nad tym, jakie byłoby to uczucie stać się muzyką. Nie posiadać ciała, tylko nieograniczony umysł, który wystarcza za wszystkie członki.
- Dawno nie grałaś. Pianino jest całkiem zakurzone.
Zignorowałam siostrę. Nie miałam pojęcia, jak wydostała się ze swojej twierdzy, jednak teraz nie stanowiło to dla mnie problemu. Było mi to po prostu obojętne.
- Zmieniłaś się – kontynuowała. – Przestałaś za nim tęsknić? Przestałaś go kochać? Dlatego chcesz wszystkim władać? Aby zapełnić pustkę…
- Zadecydowałam już – przerwałam jej, jakbym nie dosłyszała tego, co mówiła. Wciąż nieprzerwanie grałam, przymykając oczy. – Jeśli sobie tego życzysz, to bądź z Malfoyem. Ja umywam ręce. Jest mi obojętne to, że będziesz później cierpieć. Dorosłaś dawno temu, to twoje życie i możesz uczynić z nim to, co zechcesz.
Zivit milczała przez chwilę, analizując te słowa. Z całą pewnością nie spodziewała się tego, co jej powiedziałam. Dopiero po chwili przemówiła:
- Dziękuję. Doceniam twoją zgodę. Jestem szczęśliwa z Lucjuszem, może ty też kiedyś znajdziesz kogoś…
- Dość.
Powstałam, a muzyka ucichła. Nie chciałam już rozpaczać. Nie chciałam też niczego pamiętać. A jałowa gadanina Zivit w ogóle mi nie pomagała. Odwróciłam się do siostry, usiłując przywołać na twarz uśmiech.
- Rozkazałam wybudować świątynię – oświadczyłam. – Alabastrowo białą, przepełnioną złotem, której blask będzie oślepiał każdego, kto się tam pojawi. Proszę, pojedźcie ze mną, obejrzycie ją.
Chwyciłam siostrę za rękę. Była ciepła i bardzo ludzka. Miękka, cielista… różniła się od mojej, której dotyk przypominał jedwabną skałę. Zdałam sobie sprawę z tego, że tęsknotę maskowałam rozbudową królestwa, jednak co było w tym złego? Czyniłam dobro. Temu pragnęłam się poświęcić.

Kazałam przygotować cztery specjalne, drewniane, pomalowane prawdziwą, złotą farbą, wysadzane diamentami powozy. Uwielbiam zbytek, wręcz przesadne ozdoby, drogie kamienie mieniące się w gorącym, egipskim słońcu, mahoniowe meble pokryte prawdziwym złotem i perłami… Nie mogłam narzekać na biedę. Już od najmłodszych lat, kiedy byłam jeszcze Victorią Hotrus, rodzice przyzwyczaili mnie d bogactw. Nie potrafiłam sobie wyobrazić mojej sytuacji, gdybym nie otrzymała od matki pałacu i teraz pozostałabym sama sobie na tym brutalnym świecie. Czy Czarny Pan zadbałby o nasz status w społeczeństwie, kiedy jeszcze żył? On nigdy nie przypuszczał, że spotka się kiedyś z porażką. Był zbyt pewny siebie, co go zgubiło.
Ale wróćmy do mojej opowieści.

Ani rodzice, ani Zivit nie opuścili dotąd zamku, a bardzo byli ciekawi, jak rozwija się moje królestwo. Opowiedziałam im wszystko o moich wysiłkach, które wkładałam w ustatkowanie armii i całej grupy robotników, pracujących dla mnie całymi dniami.
A to wszystko bez choćby kropli eliksiru czy jednego machnięcia różdżką – mówiłam podekscytowana, gdy jechaliśmy prędko przez ogromne, piaskowe wydmy.
Byłam w swoim żywiole. Rozwój i postęp kreowały mój charakter. Zupełnie, jakbym się na nowo narodziła. Niepodbita wieczność czekała na mnie, nęcąc tym, co nieposkromione, a co chciałam posiąść.
Rodzice i siostra podążali za mną, patrząc na otaczające ich piękno. Całe tony ogromnych, alabastrowo białych cegieł, tysiące opalonych na brąz ciał uwijających się pracowicie pod czujnym okiem wyznaczonych przeze mnie czarowników, a towarzyszyły temu rytmiczne trzaski nasmarowanych tłuszczem biczów.
Niesamowite… wiedziałam, że ludzkie ręce są w stanie wznieść naprawdę niesamowite budowle, lecz nie przypuszczałam, iż ujrzę to na własne oczy – mruknęła Earth. – Jednak… czy konieczne jest to straszliwe okrucieństwo?
Rzuciłam jej wyzywające spojrzenie.
Ty, matko, chyba wiesz to najlepiej – odparłam i przynagliłam ostro moje dwa potężne, czarne rumaki, które lśniły w słońcu jak złoto.
Często wybierałam się na takie przejażdżki z towarzyszącym mi Midnightem, aby po prostu patrzeć i sycić się widokiem tego, co mnie otaczało.
Dotarliśmy do samego centrum. Na ogromnym podeście z marmuru spoczywały już dwie, czterometrowe stopy przyodziane w bransolety, które właśnie były malowane na złoto.
Oto moje największe dzieło – oświadczyłam z dumą. – Za jakiś czas posąg ten będzie przedstawiał ich pierwszą, największą królową, która ożywiła ten kraj.
Strzeliłam z bicza, a konie pogalopowały szerokim, białym gościńcem. Stukot ich kopyt mieszał się z moim śmiechem. Byłam szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Panowanie nad rozrastającym się błyskawicznie imperium było czymś o wiele cudowniejszym, niż wychowywanie dzieci czy obowiązki, którymi z całą pewnością obarczyłby mnie mąż. Samotność niesamowicie mi służyła.
Konie pociągnęły mój rydwan na wysoką, skalistą skarpę, skąd miałam doskonały widok nie tylko na miasto, ale i na zamek. Moje dziedzictwo. Twój mojego umysłu i dłoni niewolników. Wspólnymi siłami stworzyliśmy prawdziwy cud świata. Zawsze, kiedy uświadamiałam sobie, że to wszystko stworzyłam tylko ja, czułam, że jednak potrafiłam nad czymś zapanować… Zawsze to inni wykonywali za mnie wszystko, a teraz… Dzięki sile, która mnie wypełniła, zdobyłam charakter.

*

         Moi rodzice wyjechali tak szybko, jak się u mnie zjawili. Ich krótka wizyta sprawiła mi niemałą przyjemność, lecz musiałam skupić się na dalszym planowaniu. Poświęcałam nie tylko słoneczne dni, ale także zimne, księżycowe noce na studiowanie map oraz pergaminów z zapiskami. Nie mogłam więc powiedzieć, że zostałam sama, choć nie miałam pojęcia, kiedy znów zobaczę matkę, ojca czy Zivit.
Heather często spędzała ze mną te liczne noce, podczas których nie spałam. Siedziałam wtedy na swym boskim wykwintnym, zdobionym tronie, obserwowałam, jak tancerki wdzięczą się prężą w rytm delikatnej muzyki, usiłując mnie zabawić. Często myślałam o Nathirze, który niewiadomo gdzie wyjechał w poszukiwaniu przygód. On nie był osobą, która mogła zbyt długo przebywać w jednym miejscu. Potrzebował adrenaliny. Ja zaś preferowałam nieco spokojniejszy tryb życia, w którym było miejsce na naukę, rozwój i działanie. Nie miałam pojęcia, że wkrótce stanie się coś, co przewróci mój świat do góry nogami.

         Noc była już późna, kiedy coś wyrwało mnie z lektury. Bardzo pragnęłam, aby moje miasto wypełniło się ludzkim życiem, zamek natomiast stał się spokojniejszy i mniej przepełniony. Mogłam stworzyć tu klasę mieszczańską, jednak w ten sposób, aby nie odebrać nikomu przywilejów. To całkiem naturalne, że ludzie bardzo łatwo przyzwyczajają się do wygód, a nie mogą znieść trudów.
Ktoś załomotał do drzwi. Heather machnęła różdżką, a te rozwarły się na oścież. W progu staną jeden ze strażników, którzy pilnowali głównego wejścia.
O co chodzi? – zapytałam, nawet nie podnosząc głowy znad księgi.
Nie chciałbym pani niepokoić, ale jakiś podejrzany mężczyzna usiłował wedrzeć się do pałacu.
Prychnęłam pogardliwie i wstałam leniwie ze swego tronu.
Cóż to za brednie – warknęłam, zmierzając szybkim krokiem w stronę strażnika. – To zapewne Nathir. Z każdym razem to samo. On ma po prostu tendencję do noszenia dziwacznych szat.
Mięłam go z bardzo rozgniewaną miną, lecz w duchu ucieszyłam się, że Qutajbah powrócił z zagranicznych podróży. Nareszcie będę mogła porozmawiać z kimś, kto był na podobnym poziomie intelektualnym, co ja.
Dotarłam do drzwi wejściowych, zwyczajowo zamkniętych na cztery spusty, lecz otworzyłam je jednym machnięciem różdżki. Ciszę przerwały niskie, ponure jęki zawiasów.
W mroku ujrzałam zaledwie ciemny zarys jakiejś pochylonej nieco postaci. Z całą pewnością nie był to Nathir, którego tak się spodziewałam. Zmrużyłam oczy, gdy kazałam przybyszowi wejść w plamę światła i ujawnić swą twarz. Bez słowa wypełnił mą prośbę, a było w tym coś zaskakująco służalczego, jakby od jakiegoś czasu ów mężczyzna słuchał tylko i wyłącznie czyichś rozkazów. Gdy ukazał mi swoje oblicze, ujrzałam kępkę jasnych, lecz bardzo brudnych włosów na samym szczycie głowy, małe, wodniste, niebieskie oczka i brzydki, przypominający purchawkę nos.
Kim jesteś i czego chcesz? – zapytałam. Mój wzrok spoczął teraz na niewielkim zawiniątku, które ściskał w ramionach. Brudny, zgarbiony człeczyna przemówił skrzeczącym, lecz przymilnym głosem:
- Nic nie rozumiem… proszę mi wybaczyć, moja pani, ale chciałbym…
- Glizdogonie, dosyć gadania – przerwał mu znajomy, zimny, wysoki głos dobiegający z pakunku. Czarne chusty opadły, a moim oczom ukazał się zdumiewający widok.

~*~


         Wszędzie takie emocje. Tutaj powraca Lord Voldemort, na SCP wielka bitwa o Hogwart… Zbyt dużo dobrego! Niestety na kolejne rozdziały będziecie musieli poczekać do września, gdyż wyjeżdżam na kilka dni, tym razem bez komputera. Dedykacja dla Wiki :*

4 komentarze:

  1. ~Areti
    25 sierpnia 2013 o 13:55

    Tak! Nareszcie wrócił Lord Voldemort!! :D Jeeeej jak fajnie! Hahaha :D Już się nie mogłam go doczekać! :))) Czekam na rozwój sytuacji!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 sierpnia 2013 o 15:37
      Tak, też się cieszę, już miałam dość tej suchoty na DLR, aż się pisać odechciewało xd

      Usuń
  2. ~_Wika_
    27 sierpnia 2013 o 09:19

    Rozdział opublikowany cztery dni temu, a ja dopiero teraz go czytam. Bez pośpiechu śledzę tekst i nagle widzę dedykację. DZIĘKUJĘ =)
    Podoba mi się to, co osiągnęła Dżahmes. Tworzy imperium. Tylko szkoda, że jej rodzina nie ma takiego entuzjazmu, a może byli zbyt zaskoczenie, gdy się o tym dowiedzieli.
    Powrót Czarnego Pana był dla mnie dużą niespodzianką. Nie sądziłam, że spotka się z Dżahmes w TAKIM stanie. Bardziej to sobie wyobrażam jako powrót w Nieco innej postaci po osiągnięciu władzy. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale opiszesz to, co czuła Dżahmes, bo to niewątpliwe był dla niej szok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 sierpnia 2013 o 15:38
      Też nad tym myślałam, ale wiem, że zmaściłam opis powrotu i odrodzenia Voldka na SCP, a na DF w ogóle go nie było, wolałam tutaj to wszystko porządnie przedstawić xd

      Usuń