Dni
mijały. Co ja mówię… Mijały miesiące, a moje królestwo wchłaniało w siebie
coraz więcej wiosek i miasteczek; wojska pozostawiały po sobie tylko płonące
zgliszcza, często zwęglone zwłoki zbyt buńczucznych mugoli, aby nadawali się do
jakiejkolwiek pracy. Nie zamierzałam bawić się w wychowywanie ich. Nie było
czasu na indywidualne podejście do każdego i, mimo słabości pozbawionych
magicznego pierwiastka niewolników, Egipt, który sobie wymarzyłam, stawał się
rzeczywistością. Błyskawicznie się rozrastał. Świątynie lśniły od złota, które pochodziło
głównie z kradzieży, co jest oczywiste, posągi bóstw stały dumnie, żądne
uczczenia. Wszystko piękne, podniosłe i przepełnione świętością – jak chciałam.
Przestałam potrzebować, ba, nawet przestałam myśleć o Voldemorcie. Od czasu do
czasu nachodziła mnie refleksja, a ja sama wpadałam w melancholię, lecz nie
była to klasyczna tęsknota. Rozważałam każdy znany mi krok Czarnego
Pana, czytałam jego notatki… znałam je prawie na pamięć… i zdawałam sobie
sprawę z tego, że stawałam się nim. Jego poglądy stawały się moimi poglądami;
zaczynałam nienawidzić niewolników, którzy, odurzeni magicznymi oparami,
tworzyli te piękne budowle. Nie miałam na nic czasu. Wolne chwile, których było
coraz mniej, poświęcałam na szkolenie. Musiałam zostać kapłanką Anubisa nawet
za cenę życia. Taniec i śpiew przestały mi wystarczać. Chciałam poznać
wszystkie tajniki starożytnej magii, gdyż to zmieniłoby mój świat.
Od dawna nie dostałam żadnego listu.
Prawie zapomniałam, jakie to uczucie. Czas już dla mnie nie istniał, liczyło się
tylko tu i teraz. I przyszłość. Ale tylko i wyłącznie w Egipcie. Anglia była
dla mnie już jedynie fantastyczną krainą, o której opowiadano bajki dzieciom. A
Lord Voldemort stał się… może nie mitycznym księciem, lecz historycznym władcą,
który istniał dawno temu, choć społeczeństwo wciąż o nim pamięta.
Ale wróćmy do listów.
Pewnego dnia Heather, która stała się
moją najwierniejszą i najbardziej zaufaną powierniczką, przyniosła mi na złotym
talerzu kopertę zaopatrzoną w moje imię i nazwisko. Natychmiast porwałam ją w
połyskujące klejnotami dłonie, gdyż w jednej chwili poznałam charakter pisma.
Moja matka przysłała mi ten list po wielu miesiącach milczenia. Rozerwałam
kopertę i wyciągnęłam z niej złożony kawałek pergaminu. Było na nim tylko kilka
zdań:
Moja kochana Dżahmes,
Ty masz swoje sprawy, my mamy swoje, lecz chciałabym, aby
stały się one naszymi wspólnymi.
Pomyślałam, że chętnie znowu nas zobaczysz, więc
postanowiliśmy się do Ciebie wprosić na jakiś czas. Przybędziemy za kilka dni,
więc możesz się zacząć nas spodziewać już od dziś. Mamy Ci tyle do
opowiedzenia, że nawet sobie nie wyobrażasz! Domyślam się, że w Egipcie nie
dzieje się aż tyle, ile w Londynie.
Nie ma sensu się rozpisywać, skoro niedługo się zobaczymy i
porozmawiamy twarzą w twarz, jak przystało.
Całuję,
mama
Radość wypełniła moje serce.
„…całuję, mama”.
Poczułam się znowu jak mała dziewczynka. Byłam królową, lecz ona wciąż widziała
we mnie dziecka. Naiwne i nieświadome zła, które później mną owładnęło. Nikt,
nawet moja matka, tak naprawdę nie wiedział, co czaiło się we mnie. Czułam
przerażenie, gdy o tym myślałam, lecz towarzyszyła mi swego rodzaju…
satysfakcja. To wszystko osiągnęłam sama, bez pomocy Czarnego Pana, ba. Nawet
dzięki jego nieobecności. Gdyby wciąż był ze mną, podejmowałby wszystkie
decyzje, byłby królem i bogiem, a ja nadal tkwiłabym w miejscu. Rozwój zmienił
mnie na lepsze, cokolwiek by to oznaczało.
- Co się stało? –
zapytała Heather, rzucając mi dyskretne spojrzenie.
- Moi
rodzice i Zivit niedługo przybędą. Każ przygotować dla nich najlepsze komnaty…
I ucztę powitalną! Chcę im to wszystko pokazać. Muszą ujrzeć, jak bardzo
zmieniło się moje królestwo –
powiedziałam, nie mogąc ukryć rozpierającej mnie radości.
Podbiegłem do ogromnego, marmurowego
okna i wyjrzałam przez nie. Ogarnęła mnie duma, której nie mogłam opisać
żadnymi słowami. Alabastrowo białe świątynie, wieże, domy… To wszystko
rozciągało się po sam horyzont. Kamienne budowle i piach. Wiedziałam, że poza
tą całą wspaniałością, którą tak zazdrośnie strzegłam magią, o której zwykłym
śmiertelnikom nawet się nie śniło, były domy z drewnianymi dachami i szarymi
ścianami, w których żyli autorzy piękna, którym się otaczałam. Wszyscy tutaj…
egzystowaliśmy. Mieszkaliśmy w tych budynkach, jak w ogromnej, szklanej kuli,
mającej nas chronić przed czasem i prawdziwym światem. Chciałam to wszystko
pokazać rodzicom i siostrze, aby byli dumni tak, jak ja. Stworzyłam prawdziwe
imperium, lecz było ono martwe. Bogowie potrzebowali pochwały, a ja – ludzkiego
życia. Musiałam się nim otaczać. Moja głowa była pełna pomysłów, a skarbiec
pełen złota i kosztowności. Już wymyśliłam, jak rozwinąć miasto. Anglicy mieli
Hogwart, a ja chciałam mieć tu szkołę, która przygotowałaby wybranych do służby
bogom. Do służby Ojczyźnie lub społeczeństwu. Miałam armię, lecz potrzebowałam
ją rozwijać, jednak nic straconego. Dzieci było tu mnóstwo. A każde piękne,
gładkie, nakarmione i urocze pod każdym względem. Już dawno pogodziłam się z
tym, że nigdy nie będę miała własnej rodziny. Nie tęskniłam za tym. Nie
chciałam też powrotu Czarnego Pana. Wciąż bardzo go kochałam, jednak był dla
mnie jedynie wspomnieniem. Prawie dwanaście lat… dwanaście lat… To niemożliwe, aby
żył.
*
Rodzice i siostra przybyli dwa dni
później. Wszyscy postarzeli się od naszego ostatniego spotkania, zmienili się…
Lecz najbardziej na tym zyskała Zivit. Schudła, wypiękniała, co tu dużo mówić.
Czas jej służył! Miała teraz krótsze włosy, sięgające ramion, o wiele bardziej
współczesne spojrzenie, a odziana była w nowoczesne, najmodniejsze szaty.
Uściskałam ją serdecznie, tak, jak dawno nie przytulałam nikogo.
- Jak ty się zmieniłaś – westchnęłam z
zachwytem.
- Za to ty nie zmieniłaś się wcale –
zauważyła. – Jakbyś żyła poza czasem… Mamo, tylko spójrz na nią. Królowa!
Angielski dziwnie brzmiał w tych
starożytnych komnatach, jednak sprawił mi swego rodzaju przyjemność.
Zaprowadziłam rodziców i siostrę do ogromnej sali, gdzie jadałam. Teraz została
udekorowana żywymi palmami, liśćmi i kwiatami, a długi, angielski stół uginał
się pod ciężarem potraw. Nie mogłam zrezygnować z niektórych dawnych zwyczajów,
choć Egipt opanował mnie całkowicie.
Gdy usiedliśmy, smakowaliśmy przez
chwilę to, co znajdowało się na złotych półmiskach, nie odzywając się do siebie
ani słowem. Dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu matka przemówiła:
- Sprawiłaś, że to miejsce odżyło.
Wszystko jest takie potężne i święte, jakbym cofnęła się wiele setek lat w
przeszłość, do czasów świetności naszego państwa. I to wszystko dzięki tobie.
Udowodniłaś, że kobiety bardziej od mężczyzn nadają się do rządzenia.
Uśmiechnęłam się skromnie, jednak
pochlebne słowa matki wprawiły, że radość i duma wypełniły mnie całą niczym
święty blask boskiego Anubisa.
Po uroczystym posiłku Heather
zaprowadziła moich rodziców do komnaty, którą im przygotowano, a ja udałam się
z Zivit na spacer korytarzami dworu. Nigdy nie byłyśmy ze sobą związane tak,
jak przeciętne bliźniaczki. Zawinił temu czas, fakt, że nie dorastałyśmy razem…
Być może Zivit bardzo chciała stać się dla mnie kimś więcej, niż tylko siostrą.
Jednak wtedy, kiedy pragnęłam mieć przyjaciela, był nim Tom Riddle, a teraz,
gdy zniknął, nauczyłam się żyć bez bliskich osób.
- I jak ci się tutaj mieszka? –
zapytała siostra. – Jesteś w tym wielkim zamku tylko ze swoją służbą. Nie
czujesz się samotna?
- Nie. Wszystko się zmienia, lepiej nie
oglądać się w przeszłość, tylko żyć dalej – odparłam, wzruszając ramionami. – A
co tam w ogóle u ciebie? Ostatnio byłam tak zajęta, że nie miałam możliwości…
- Rozumiem, rozwijające się państwo
potrzebuje ciągłej uwagi – przerwała mi Zivit, tym samym odciążając moje
sumienie. Bardzo często myślałam o porzuconej przeze mnie rodzinie i czułam się
nieswojo. Siostra zaś ciągnęła dalej coraz bardziej dziwnym i pustym głosem: -
Byłam zaręczona przez jakiś czas…
Aż zatrzymałam się gwałtownie,
zaskoczona i uradowana zarazem.
- Naprawdę? Z kim? – zapytałam. – I
dlaczego byłaś?
Zivit westchnęła ciężko, jednak nie
cierpiała, kiedy o tym myślała. Czuła się raczej przytłoczona i zmieszana.
- Widzisz… To trwało dwa lata, nawet
wydawało mi się, że go kocham. Ojciec zaakceptował go i wyraził zgodę na ślub,
matka ucieszyła się, że chociaż jedna z jej córek będzie miała normalną
rodzinę… Ale zerwałam z nim wszelkie kontakty.
- Co? Dlaczego?
Teraz Zivit uśmiechnęła się nerwowo, a
jej zielone, czyste oczy wypełniły się prawdziwą radością. Nie musiałam pytać.
To miłość rozświetliła jej piękną twarz. Już wiedziałam, dlaczego tak bardzo
się zmieniła.
- Zakochałam się – odpowiedziała głosem
drżącym od tłumionych w sobie emocji. – Nazywa się Lucjusz Malfoy, myślę, że to
może się udać.
Tym razem wytrzeszczyłam na nią oczy.
Doskonale znałam mężczyznę, o którym mówiła moja siostra, dlatego nie
zareagowałam zbyt entuzjastycznie. Lucjusz Malfoy, swego czasu jeden z
najbliższych, najbardziej oddanych sług Lorda Voldemorta, teraz zaś uznany i znamienity
czarodziej, niezwykle ceniony w naszym społeczeństwie. Miał już rodzinę, żył w
harmonii i stabilizacji, nie potrzebował kochanki! A Zivit… Jak ona mogła tak
ingerować z małżeństwo Lucjusza…
- Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego,
że on ma żonę? – wysyczałam, mrużąc oczy. – Jego syn uczy się już w Hogwarcie,
a ty niszczysz to małżeństwo! Po prostu słów mi brakuje! Znam tego człowieka.
Zamiast nawrócić się… pomóc mi odnaleźć swego pana… To zdrajca, a ty, moja
siostra, sypiasz z nim!
W żołądku czułam pustkę, jakbym stanęła
na fałszywym stopniu w Hogwarcie. Jedyne, kim była teraz dla mnie Zivit, to
współwinną w zdradzie.
- Dżahmes, co ty mówisz… Przecież my
się kochamy – udało się jej jakimś cudem wykrztusić. Była w szoku.
Prychnęłam pogardliwie.
- Myślisz, że on zostawi dla ciebie
żonę? – zapytałam.
- Obiecał mi to! – odpowiedziała. Szok
malujący się na jej twarzy zmienił się w irytację. – Przyrzekł mi, że odejdzie
od Narcyzy, kiedy tylko jego syn wróci po tym semestrze do domu na letnie
wakacje. Kocha mnie.
Teraz już nie mogłam się powstrzymać.
Gniew mieszał się z rozbawieniem, zaśmiałam się nawet, słysząc absurdalne słowa
siostry. To
było śmieszne… żałosne. Nigdy nawet przez myśl mi nie przyszło, aby związać się
z żonatym mężczyzną. A nawet jeśli, to nie odważyłabym się w nim zakochać… tak
naiwnie uwierzyć mu, że zostawi dla mnie żonę i dziecko.
- Jesteś głupia – oświadczyłam. Nie
było mi już do śmiechu. – Masz z nim zerwać albo oboje pożałujecie.
~*~
Jakże długo tu nie pisałam… Aż wstyd.
Postanowiłam więc jak najszybciej „przywrócić” Czarnego Pana. Jeśli jesteście
zainteresowani, to zapraszam Was na bloga z aktualnościami dotyczącego mojego
życia i opowiadań (Prorok-Frozenki)
oraz na Papierowe
Gwiazdy, gdzie umieszczam miniaturki. Było już Dramione, a w
najbliższym czasie (zapewne tuż po pielgrzymce) planuję dodać Sevmione. Do
zobaczenia wkrótce. Dedykacja dla Patrycji :* Kto chce przy
kolejnym rozdziale? ;)
~Anna Renner
OdpowiedzUsuń7 sierpnia 2013 o 21:54
hejt hejt hejt. nienawidze Cię za Lucjusza, o moj Boże, jak mogłaś. ten pomysl jest… GENIALNY! potrzebuje Czarnego Pana, brakuje mi Go! <3.
chce dedykacje przy nastepnym i wiesz co? nie mow nie, bo stanę się buńczuczna ^^
7 sierpnia 2013 o 22:16
UsuńOkej, dam Ci dedykację z następnym rozdziale, może nie będziesz mnie tak za Lucka nienawidzić ;> Ale przynajmniej rozdział na DLR nauczył Cię nowego synonimu xD
A Czarny Pan zjawi się maskymalnie za jeden rozdział. Nie chcę tak przeskakiwać od razu w 78.
~_Wika_
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2013 o 08:07
Notka nawet ciekawa, ale jak dla mnie trochę „sucha”. Chyba jest to spowodowane dużą przerwą i tym, że wypadłam trochę z rytmu. Podoba mi się pomysł ze stworzeniem „szkoły przygotowującej do służby bogom”. Natomiast, co do Zivit i Lucjusza, to jestem lekko zaskoczona i dość ciężko mi to sobie wyobrazić, ale mam nadzieję, że kolejnych notkach jakoś rozwiniesz ten wątek.
~Areti
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2013 o 09:26
Jeeeej! Nareszcie nowy rozdział :D
Nie wierze, że Zivit zakochała się w Lucjuszu!!! :O Jak to przeczytałam to aż mnie zatkało xD Taki szok!
A co do Voldemorta to mam nadzieję, że powróci jak najszybciej! Bo się już za nim stęskniłam <3 xD Ciekawi mnie jego reakcja na to co zobaczy w Egipcie :D
Pozdrawiam.