Poczułam
się lepiej już następnego dnia. Dali mi do jedzenia pieczone mięso, placki i
jakieś owoce. Kiedy tylko wyszłam na powietrze, okazało się, że tubylcy
mieszkali w dużych, drewnianych chatach, dachy pokryte były rozłożystymi,
ogromnymi liśćmi. Dookoła był całe mnóstwo ludzi. Chude, brązowe dzieci biegały
jak opętane, stare, pomarszczone kobiety paliły tajemnicze substancje z
drewnianych fajek, a piękne kobiety o lśniącej, orzechowej skórze i niezwykłych
kształtach, przyodziane w barwne, skąpe szaty i bajeczną biżuterię opiekowały
się domami oraz pomagały mężczyznom jak tylko mogły najlepiej. Były bardzo
silne i zaradne, a do tego niezrównanie piękne. Trochę przypominały mi
wyuzdane, wulgarne kurtyzany z londyńskich domów publicznych, lecz posiadały
coś takiego, co sprawiało, że lśniły jak święte. Wszyscy byli dla mnie
niezwykle mili, niezwykle podniecało ich moje pochodzenie, chociaż kolor mojej
skóry był o wiele za ciemny jak na Angielkę. Pominęłam fakt, że przez
kilkanaście ostatnich lat mieszkałam w Egipcie. Klimat tutaj był równie gorący,
jak w mojej Ojczyźnie, lecz powietrze było tak ciężkie i wilgotne, że z samego
początku prawie nie mogłam oddychać. Tłumacz prawie nie odstępował mnie na
krok, ponieważ wciąż i wciąż pytano mnie o różne rzeczy, a ja nie rozumiałam z
ich mowy ani słowa. Ich osada po środku tego parnego lasu fascynowała mnie. Nie
przywykłam jednak do ciągłej kontroli, odzwyczaiłam się od towarzystwa tak
dużej i tak żywej liczby osób, dlatego czułam się tutaj nieswojo. Chciałam
odejść, ale nikt nie chciał o tym słyszeć, przez co coraz częściej zaczęłam się
zastanawiać, czy oni wszyscy czasami mnie nie więzią. Nie chciałam używać
przeciwko nim magii, gdyż oni również dobrze się na niej znali, ale też nie
mogłam tu dłużej zostać. Coraz częściej myślałam o ucieczce.
W
tydzień po moim upadku podjęłam decyzję. Musiałam kontynuować podróż. W nocy,
kiedy moja strażniczka, Sierva, pogrążona była już w głębokim śnie, ubrałam się
i podpełzłam bezszelestnie do dziewczyny, po czym chwyciłam ją mocno za gardło.
- Zaśniesz
teraz, a gdy się przebudzisz, zapomnisz o mnie - wyszeptałam jej do
odsłoniętego ucha i pocałowałam ją w pełny, brązowy policzek. Sierva powoli
zamknęła oczy, a jej ciało sparaliżował magiczny sen. Uniosłam się w powietrze
i zrobiłam spory otwór w liściastym dachu, aby móc przez niego wylecieć na
wolność. Kiedy chłodny wiatr rozwiał mi włosy, poczułam w żołądku miły skurcz
szczęścia. Wszystko było jak dawniej. Ja w podróży i Lord Voldemort jako cel
mojej drogi. Na aksamitnym, granatowym niebie lśniły, niczym diamenty, gwiazdy
w tak urokliwy, zapierający dech w piersiach sposób, że mogłam tak lecieć i
lecieć całą wieczność, nie myśląc o niczym i nie żyjąc naprawdę.
Błyskawicznie dotarłam do Peru. Ze
straszliwym żalem w sercu musiałam to w końcu przyznać. Niczego tu nie
znalazłam. Nic. Żadnej informacji. Pragnęłam wrócić do Egiptu, poddać się
rytuałom i modlitwom. Tęskniłam za suchością pustyni, czystością klimatu i
pięknem mego pałacu. Nienawidziłam wilgoci panującej tutaj, tego
atmosferycznego brudu i nieznanego. Tak, nieznanego bałam się najbardziej. Peru
kojarzyło mi się z wielkim bagnem, plugawą, pełną mułu i zgnilizny wodą oraz
jędrnymi, aczkolwiek przerażającymi roślinami, wielkimi jak potwory. Nikt od
wielu lat nie słyszał tu o Czarnym Panu ani o strasznej, czarnej mocy, której
był pełen. Nie było sensu badać więcej tego kontynentu. Dlatego postanowiłam
wrócić.
Leciałam
długo. Długo i szybko. Dotarłam do Rio de Janeiro w dwa dni po podjęciu decyzji
o powrocie. Było to miasto radosne i huczne, dla mnie jednak nie istniało. Nie
widziałam wspaniałych budowli wzniesionych przez mugoli, tego złotego słońca,
pięknych, czystych ludzi... Tylko statek. Statek, który miał zabrać mnie do
domu. Byłam taka zmęczona... taka zmęczona...
Udało mi się zaszyć w komórce na środki
czyszczące i puchate, białe ręczniki. Było tu ciemno i bezpiecznie. Znowu
mogłam zapaść w nieograniczony sen, oczekując na podróż, tym razem do Lizbony.
Bardzo mnie ucieszyło to, że statek płynął do miasta, które znajdowało się
nieco bliżej Egiptu, niż ostatnio. Byłam naprawdę wykończona. Magiczny sen
spowodowany eliksirem trochę pomógł mi dojść do siebie, chociaż kiedy
dopłynęliśmy do Lizbony, a ja wybudziłam się, wciąż czułam dyskomfort
spowodowany gwałtownym, nienaturalnie szybkim lotem. Nie pomagała mi
świadomość, że czekała mnie kolejna podróż w przestworzach.
Nie jęknęłam jednak ani razu. Byłam już
przecież tak blisko celu... Głowa bolała mnie nieznośnie, kiedy mijałam
Alexandrię, lecz widok znajomych miejsc w rodzinnym kraju wywołał przyjemne
ciepło w moim sercu, co szybko zlikwidowało kiepskie samopoczucie. Od dawna nie
czułam tak wielkiej, cudownej ulgi, kiedy moje stopy spoczęły na marmurowej,
gładkiej podłodze mego pałacu. Poczułam pieczenie pod powiekami, więc
zamrugałam szybko. Po opalonych mocno policzkach spłynęła ciężka, gorąca łza
radości, którą otarłam szybko wierzchem dłoni. Tak bardzo tęskniłam za tym
miejscem, za bliskimi mi osobami... Za Nathirem. Poczułam, że muszę natychmiast
go zobaczyć, choć wiedziałam, że mogło go tutaj nie być. Poza tym był późny
wieczór, a ja czułam straszliwe zmęczenie po długiej podróży. Nie oszczędzałam
się przez ten cały czas. W Indiach, na Syberii czy w Starym Świecie dawałam z
siebie sto procent, a nawet więcej. Zasłużyłam na sen i odprężającą kąpiel.
Dokładnie w tej kolejności. Ale na samym początku musiałam odnaleźć Heather.
Spotkanie z nią było koniecznością. Całkowicie straciłam rachubę czasu. Nie
miałam pojęcia, jaka jest sytuacja polityczna (w Egpicie lud bywa porywczy,
zwłaszcza ten magiczny i często wybuchają skandale oraz zacięte kłótnie, nie
mówiąc już o przypadkach, w których dochodzi do rękoczynów, którymi mogą
pochwalić się mugole), no i co działo się przez czas mojej nieobecności w
pałacu.
Dlatego pobiegłam do komnat kapłanek i
poprosiłam do siebie Heather. Powitała mnie wylewnie, w jej wielkich, szczerych
oczach dostrzegłam łzy wzruszenia.
- Chciałabym
poznać ogólny zarys sytuacji, zanim udam się na spoczynek - rzekłam, kiedy
dziewczyna powściągnęła już emocje.
- Ależ
pani... Nathir Qutajbah odchodzi od zmysłów - zawołała cicho, a na jej
pełnej twarzy pojaiwła się niekłamana troska. - Ani jednej wiadomości od pani... Wszyscy umieraliśmy ze strachu, że
pani już do nas nie wróci. Pan Qutajbah upijał się przez cały dwanaście dni i
dwanaście nocy tydzień po twoim zniknięciu. Później opuścił dom na dwa miesiące
i wyruszył do Anglii. Do dziś nie chce powiedzieć, co tam robił.
- Ale
teraz już jest tutaj? - spytałam z niepokojem.
- Tak,
moja pani.
- To
mi w tej chwili wystarczy. Jutro z nim porozmawiam, teraz muszę natychmiast
położyć się do łóżka. Dobranoc, Heather.
Kapłanka dygnęła grzecznie, a ja udałam
się do swojej sypialni. Tyle w niej wspomnieć i... och, to Midnight wiernie
czekający na mnie pośród miękkich poduszek. Łzy popłynęły rzewnym, gorącym
strumieniem na widok ukochanego kota. Położyłam się na stosie wielkich
poduszek, a Midnight natychmiast podszedł do mnie i oparł pyszczek na moim
kolanie, dopominając się uwagi. Zagarnęłam kota ramieniem i pogładziłam jego
lśniące, miękkie futerko. Tak się za nim stęskniłam, że miałam ochotę tulić go
i głaskać całą noc. Z drugiej strony byłam zmęczona, oczy same mi się zamykały.
Dlatego zwinęłam się w kłębek, jak kot, i prawie natychmiast zasnęłam, a Midnight
leżał na moim przedramieniu i wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi, żółtymi,
nieprzeniknionymi oczami.
Następnego
ranka, a właściwie przedpołudnia, obudziłam się całkowicie wypoczęta. Jak na
sytuację, w której znajdowałam się od wielu lat, byłam szczęśliwa. Midnight
wciąż siedział na łóżku i patrzył na mnie jak sfinks, zupełnie jakby strzegł
mojego bezpieczeństwa. Przeciągnęłam się o ziewnęłam szeroko. Czułam się
naprawdę odprężona po tej wielotygodniowej podróży, podczas której musiałam
znosić straszliwe niejednokrotnie niewygody. Najgorzej wspominałam Amerykę
Południową, nigdy już nie chciałam tam wracać. Nigdy.
Wstałam z łóżka i udałam się do łaźni.
Brakowało mi wszelakich luksusów, do których byłam przyzwyczajona. Dlatego
zdjęłam wszystko, co miałam na sobie i weszłam do wielkiego basenu pełnego
wody. Przepłynęłam kilka jego długości, nurkując głęboko, prawie do samego dna
wyłożonego maleńkimi kafelkami. Kiedy zatrzymałam się przy brzegu, doszłam do
wniosku, że nie mogę już dłużej odciągać rozmowy z Nathirem. Ten już z
pewnością wiedział, że tutaj jestem. Nie miałam innego wyjścia.
Doprowadziłam się do porządku i udałam
się do komnat Qutajbaha. W żołądku czułam nieprzyjemny uścisk zdenerwowania,
kiedy szłam opustoszałym, mrocznym korytarzem, który oświetlały tylko i
wyłącznie pochodnie przymocowane do marmurowych ścian mosiężnymi, ciężkimi
klamrami. Odetchnęłam cicho, zanim zapukałam i weszłam do komnaty. Nathir był
już kompletnie ubrany w pomarańczową szatę w stylu panującym w tym roku w
Egipcie. Siedział przy mahoniowym, lakierowanym biurku zawalonym zwojami
pergaminu i pochylał się nad jakąś książką. Gdy tylko weszłam do jego pokoju,
natychmiast odwrócił się, a na jego przystojnej twarzy pojawiło się
niedowierzanie pomieszane z radością.
-
Dżahmes...! Wróciłaś! - krzyknął cicho i pospieszył w moim kierunku.
Pozwoliłam mu się objąć, sama nawet odwzajemniłam uścisk. Nie mogłam
powstrzymać promiennego uśmiechu, który rozciągnął moje wargi.
- Tak, nie mogłam już tego znieść... Tej
wiecznej tułaczki. Niczego nowego się nie dowiedziałam - mruknęłam, torchę zawstydzona, bo właśnie sobie uświadomiłam, że
tuż przed moją podróżą Nathir ostrzegał mnie, że tak właśnie może się stać. -
Ale nie była to strata czasu, ponieważ robiłam cokolwiek i nie poddałam się.
Qutajbah pocałował krótko moje czoło. On
chyba też musiał za mną tęsknić, skoro, mimo złości na mnie przez moje
zachowanie, tak mnie traktował. Odsunęłam się od niego i usiadłam na
eleganckim, mahoniowym, obitym purpurowym perkalem krześle i założyłam nogę na
nogę.
- Tak długo mnie nie było... Czy działo
się coś ciekawego podczas mojej nieobecności? - zapytałam. Przez twarz Nathira
przebiegł skurcz, a kąciki ust opadły nieco.
- Nie
było cię ponad rok, Harry Potter jest już w Hogwarcie... nie wiedziałaś o tym?
- rzekł, na co ja również przestałam się uśmiechać. - Jest październik.
Zamrugałam szybko. Rok. Podróżowałam
ponad rok po całym świecie. I niczego nie znalazłam. Czas biegnie tak szybko...
Jeszcze niedawno Czarny Pan targnął się na życie Potterów, a teraz ich syn
uczęszcza do Hogwartu i uczy się panować nad magią. Dopiero dotarło do mnie, że
od upadku Lorda Voldemorta minęło już dziesięć lat. Dziesięć lat. Był to dla mnie tak wielki wstrząs, że zapomniałam na
chwilę o obecności Nathira. A on postanowił dać mi kilka minut na dojście do
siebie.
- Czyli jest w Hogwarcie - mruknęłam i
zaśmiałam się cicho. - Przez tyle lat nikt z nas nie wiedział, gdzie on
przebywał, a teraz uczy się w Hogwarcie. I wciąż żyje, tak?
Nathir skinął głową, choć po wyrazie jego
twarzy poznałam, że nie do końca zrozumiał, co miało znaczyć moje pytanie. A
mnie chodziło o... tak, chodziło mi o Severusa Snape'a. O tego samego Ślizgona,
który miał śledzić w szkole Albusa Dumbledore'a. Na bogów, śledzić, a nie przechodzić na jego stronę! Jeszcze niedawno pragnął
triumfu Czarnego Pana i śmierci tego malca, a teraz nauczał go w Hogwarcie. A
oznaczało to, że dopuścił się zdrady swojego pana.
- Czy coś poza tym stało się w Anglii?
Coś ważnego? - zapytałam, starając się usilnie, aby mój głos zabrzmiał
normalnie. Nathir chyba ucieszył się, że już więcej nie poruszam tematu
Harry'ego Pottera.
- Nie jestem pewien, czy to coś ważnego,
ale we wrześniu głośno zrobiło się na temat włamania do Gringotta - rzekł. -
Ktoś wkradł się do pustego depozytu, ale uciekł. Do dziś nikt nie złapał tego
przestępcy.
Ta informacja, choć z pozoru mało
istotna, wydała mi się niezwykle podejrzana. Bo kto mógł być aż tak
nieodpowiedzalny i szalony, aby targnąć się na najbardziej strzeżone miejsce w
świecie czarodziejów? Mało tego, kim on był, że udało mu się uciec. Zapachniało
mi tu czarną magią, ale już dawno nauczyłam się pilnować swoich gwałtownych
domysłów. Od upadku Lorda Voldemorta tak rozpaczliwie szukałam śladów czarnej
magii, śladów, które mogli zostawić Śmierciożercy lub Czarny Pan, że nawet w
zwykłych wypadkach dostrzegałam ich ingerencję. To włamanie do krypty w Banku
Gringotta mogło być po prostu normalnym wyskokiem jakiegoś ubogiego szlamy,
który pragnął się wzbogacić, lecz do końca nie wiedział, jak to zrobić. Jakimś
cudem udało mu się uciec... tego nie wiem, ale tylko takie plugastwo jest
zdolne do wymyślenia tak haniebnych planów dotyczących kradzieży. Zamiast
zabrać się za jakąś pracę, idzie po najprostszej linii oporu. Tak więc nie
wiem, co jest gorsze. Żebranie czy kradzież.
Wstałam, a Nathir siedzący przy mnie na
podłodze zrobił to samo. Ruszyłam w stronę drzwi, nawet na niego nie patrząc.
Coś do mnie powiedział, ale jego słowa zostały zagłuszone przez moje głośne
myśli. To zaszło już zbyt daleko. Harry Potter uczył się w Hogwarcie jakby
nigdy nic, a ja stałam w miejscu. Nie mogłam odnaleźć Czarnego Pana, ale mogłam
kontynuować jego plan. Tylko jaki on miał tak namprawdę cel w życiu? Do czego
dążył? Odpowiedź kryła się wjego gabinecie. W tysiącach pergaminów zapisanych
ładnym, wytwornym pismem Czarnego Pana.
Pobiegłam do komnaty w lochach i zaczęłąm
wertować pergaminy. Szukałam jak oszlała informacji o horkruksach. Bo to był
cel Czarnego Pana. Nieśmiertelność. Ale taka prawdziwa, a nie sztucznie
podtrzymywana egzystencja. O to najbardziej chodziło Voldemortowi. Lecz czy
same horkruksy wystarczą? On zabił rodziców młodego Pottera. Kiedy dorośnie, z
pewnością będzie chciał się zemścić. Jak nie na Czarnym Panu, to na mnie.
Dumbledore już mu wszystko powiedział, jestem tego pewna. Dlatego muszę go
zabić, nim ten samodzielnie zacznie knuć przeciwko mnie. Tak, należało jak
najszybciej wziąć sprawę w swoje ręce...
- Dżahmes? Co się stało?
Aż podskoczyłam na widok Nathira. Nie
chciałam, aby tu przebywał, ponieważ to miejsce było dla mnie zbyt osobiste.
Nie miałam jednak czasu ani ochoty na kłótnie czy rozmowy. Odżyłam. Poczułam
nagle energię, która wypełniła mnie od wewnątrz i dodała sił na dalsze
poszukiwania.
- Nic. Muszę popracować - mruknęłam,
przerzucając notatki. - Powiedz mi... w jakim domu jest Potter?
- Z tego, co wiem, to w Gryffindorze.
- Mam dla ciebie zadanie - odwróciłam się
i spojrzałam mu prosto w oczy. - Nie mogę ufać Śmierciożercom, bo to zdrajcy.
Ty jesteś dla mnie jedyną deską ratunku. Mnie oni wszyscy znają, więc
niektórych rzeczy nie mogę zrobić. Ale ty możesz dowiedzieć się więcej.
Mówiąc oni chodziło mi głównie o Dumbledore'a. To jego najbardziej się
obawiałam. Mógł już od dawna zacząć go szkolić. Doceniałam dyrektora Hogwartu,
był to uzdolniony i naprawdę potężny czarodziej, Czarny Pan też to często
powtarzał. Nie był głupcem. Za to Albus Dumbledore owszem. On nie doceniał
Lorda Voldemorta, uważał, że nie jest zdolny do jakichkolwiek cieplejszych
uczuć, a co ważniejsze - myślał o nim jak o prostej maszynie do zabijania. To
był największy błąd Dumbledore'a.
- Dobrze, zrobię to dla ciebie...
- Posłuchaj, musisz to zrobić ostrożnie,
bo moje życie jest zagrożone. Jeżeli coś nie wyjdzie, oni dowiedzą się, gdzie
się ukrywam i zabiją mnie - odparłam. Oczywiście było to mocno przerysowane,
ale musiałam jakoś wymóc na Nathirze ostrożność. Tylko on mógł mi pomóc, ale
istniało zagrożenie, iż nie będzie starał się w stu procentach, chodziło
przecież o Czarnego Pana. Bałam się, że celowo mógłby szkodzić rozwojowi mojego
planu. Dlatego byłam zmuszona do zachowania jeszcze większej ostrożności i skrytości
niż Qutajbah.
- Czy jest możliwość, że Harry Potter nie
będzie się mścił? - zapytał po chwili milczenia, kiedy już ochłonął. Spojrzałam
w jego wielkie, ciemne oczy, teraz pełne smutku i niepokoju. Westchnęłam
ciężko, jakby z politowaniem.
- Voldemort zabił mu rodziców. Potter nie
spocznie, dopóki go nie zabije lub nie odbierze mu czegoś, co kocha -
odrzekłam. - Dumbledore już napewno powiedział mu o mnie.
Chyba go przekonałam. Qutajbah odetchnął
kilkakrotnie, uspokajająco i przełknął ślinę. Tylko skinął głową, lecz nie
wyglądał na zachwyconego. Ale nie dziwiło mnie to, spiskowanie przeciwko dobrym ludziom musiało być chyba czymś
nowym w jego życiu.
- Nie martw się, poprowadzę cię -
uśmiechnęłam się, aby dodać mu otuchy. - Dostosuj się tylko do moich poleceń i
nie trać głowy, a wszystko będzie dobrze. Tymczasem jednak muszę cię poprosić,
abyś zostawił mnie samą. Muszę sobie to poukładać w głowie.
Nathir zrozumiał, że mam dużo pracy, bo
bez słowa skargi czy oporu pożegnał mnie i opuścił gabinet Czarnego Pana.
Zostałam sama. Poczułam ulgę, kiedy za Qutajbahem zamknęły się drzwi. Przez rok
moich podróży tak przywykłam do samotności, że nie mogłam znieść przebywania
wśród ludzi. Musiałąm przyzwyczajać się do tego stopniowo... ale nie teraz.
Miałam mnóstwo pracy.
~*~
Zanim
zacznie się dla mnie nauka do matury i trzecia klasa postanowiłam nadrobić
zaległości w pisaniu, bo potem mogę mieć mało czasu. Dzisiaj rocznica na
Douce-Fleur, zapraszam do czytania xD Jutro zaś na pielgrzymkę wybieram się,
więc cztery dni mnie nie będzie, ale jak tylko wrócę, to kolejny odcinek dodam.
Dedykacja dla Olki :*
~Patrycja.
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2012 o 17:50
Notka super, jestem ciekawa co Dżahmes zrobi w sprawie Pottera. Pozdrawiam cieplutko.
12 sierpnia 2012 o 20:59
UsuńWidzisz. Jedyne, co może zrobić na dzień dzisiejszy, to nic xD
~Sheirana
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2012 o 23:03
Ciekawa jestem, co Dżahmes chce od Nathira. Jakoś za nim nie przepadam, brakuje mi tu Czarnego Pana. Mam nadzieję, że w niedługim czasie się pojawi.Mam nieodparte wrażenie, że Dżahmes i Nathira w końcu połączy coś więcej niż przyjaźń, ale wolałabym, żeby tak się nie stało xD.Pozdrawiam.
12 sierpnia 2012 o 21:20
UsuńŁohohoo, kolejną Modę na sukces tutaj chcecie? Już macie Siostrzenicę xD No, ale nie będę niczego potwierdzać, ani niczego zaprzeczać, aby nie zdradzić, bo prawdę i kłamstwo dzieli tylko maleńka, prawie przezroczysta granica, którą jednym słowem mogłabym przekroczyć xD
~Patrycja
OdpowiedzUsuń22 sierpnia 2012 o 11:17
Czemu nie? Skoro siostrzenicę potrafiłaś dociągnąć tak daleko i ciągniesz dalej, to czemu z DLR nie mogłabyś zrobić mini mody na sukces?
22 sierpnia 2012 o 19:39
UsuńA, mini moda na sukces będzie, tak. Ale jakby… podzielona na pół xD
~olka
OdpowiedzUsuń24 sierpnia 2012 o 13:15
Dzięki za dedykację.Fajny rozdział.
1 września 2012 o 13:07
UsuńAleż proszę xD