Był to zwykły, nie budzący większych
emocji dzień. Znaleziono zwłoki Vanessy Parkinson, ale nikt nie podejrzewał
dwójki pracowników sklepu Borgina i Burkesa o jej zabójstwo. Żyliśmy w o wiele
większym szczęściu niż za jej bytowania z nami. Do czasu.
Pewnego wieczora Tom wrócił do naszego
wynajmowanego pokoju. Wyglądał na zamyślonego, jakby nieobecnego. Wiedziałam,
że poszedł odwiedzić Chefsibę Smith o godzinie czwartej po południu, ale co się
tam stało… nie miałam pojęcia. Musiało być to coś, co mocno nim wstrząsnęło.
Może się przed nim rozebrała? No cóż, w takim razie nic dziwnego, że wyglądał
tak marnie.
- Kochanie, czy coś się stało? – zapytałam,
siadając obok niego na podłodze.
- Byłem u Chefsiby.
- To wiem.
- Pokazała mi czarkę Helgi Hufflepuff i
Melanio Slytherina – odpowiedział bezbarwnym głosem.
- I co, w związku z tym? – zapytałam.
Fakt, że jedna z klientek Borgina i Burkesa posiada jakieś historyczne
przedmioty nie wydał mi się czymś zaskakującym. A Smith miała złoto i
znajomości, było ją na coś takiego stać.
- Medalion należał do mojej matki. Muszę
go odzyskać.
Determinacja wyraźnie brzmiąca w jego
głosie wskazywała na to, że były to poważne plany. Skąd jednak ten niepokój?
Postanowiłam się z nim nie spierać, już sam wyraz jego twarzy mówił mi, że nie
zmieni zdania i było to dla niego ważne. Dlatego tylko posłusznie pokiwałam
głową i położyłam ją na jego ramieniu. Po tak długiej znajomości Toma nauczyłam
się wyczuwać niebezpieczną sytuację i dostosowywać się do tego. Często nie
mówiłam tego, co bym chciała. Ciekawa byłam jak zamierza odzyskać medalion. Nie
spytałam go o to jednak, wyglądał teraz na człowieka, który nie bardzo chciał
rozmawiać na jakiekolwiek tematy. Wątpię jednak, by Chefsiba lubiła go na tyle,
by oddać mu swoje najcenniejsze diamenty z kolekcji. Sądzę, że Tom planował
zastosować najprostszą metodę, która sama w sobie była rzeczą bardzo trudną.
Niestety, nie dla niego.
*
Dwa dni później, konkretniej wieczorem,
około godziny dwudziestej trzydzieści, usłyszałam przyspieszone, energiczne
kroki na schodach, a chwilę potem odgłos otwieranych drzwi. Riddle zaryglował
je różdżką, po czym, bez słowa wyjaśnienia, chwycił mnie w ramiona i gwałtownie
pocałował mnie w usta. Zaskoczona, z szeroko otwartymi oczami, pozwoliłam mu
przez chwilę trwać w takiej postawie, dopóki sam mnie nie puścił.
Jego twarz wyrażała dziką, zwierzęcą
radość. Jeszcze nigdy dotąd go takiego nie widziałam. Oczy płonęły mu
szkarłatem. Poczułam ukłucie niepokoju.
- Dobrze się czujesz? – zapytałam
ostrożnie, na wszelki wypadek cofając się o krok.
- Od dawna nie czułem się lepiej. Spójrz
– wyciągnął z kieszeni dwa przedmioty. Złotą, małą czarkę z wygrawerowanym
borsukiem i gruby, złoty medalion z małymi szmaragdami, układającymi się w
ozdobne „S”. Moje oczy zrobiły się okrągłe jak galeony. Perspektywa tych dwóch
bezcennych pamiątek znajdujących się w naszym pokoju robiła na mnie o wiele
większe wrażenie.
- Co to
tutaj robi? Oszalałeś? – wyszeptałam.
- Musiałem otruć Chefsibę, ale przecież
musiałem odzyskać medalion mojej matki. Obierz go. Chcę, żebyś to poczuła.
Jego oczy płonęły jak podsycone ogniem. A
ja poczułam jedynie, że nie powinnam w ogóle dotykać medalionu. Mimo wszystko
wzięłam go do ręki i ostrożnie założyłam na szyję. Tom wsunął mi go pod szatę.
Zdawał się… drgać. Dopiero po chwili
zdałam sobie sprawę, że w zimnym metalu bije
jakby maleńkie serduszko. Ta perspektywa przeraziła mnie tak bardzo, że prawie
odrzuciłam medalion od siebie.
- Zmieniłeś go? – spytałam bardzo cicho.
- Owszem. Niedługo przemienię też czarkę.
Ale póki co… - schował te dwa przedmioty w magicznie chronionym kufrze i
odwrócił się do mnie. – Sądzę, że to cię ucieszy. Jutro opuszczamy Anglię.
Musimy zacząć działaś, no i nie chcę, żeby mnie powiązano z tym zabójstwem.
Nic na to nie odpowiedziałam. Ale moje
milczenie w pełni wyraziło szczęście, które mnie wypełniło. Niczym gorące
powietrze wielki balon. Riddle zgasił lampę oliwną, płonącą już mdłym, słabym
światłem, mimo że wcale nie zjedliśmy jeszcze kolacji.
- Dżahmes, mam ochotę cię zerżnąć –
usłyszałam w ciemności.
Brwi mi zadrgały, na twarzy pojawiło się
oburzenie.
- Wyrażaj się kulturalniej w mojej… - nie
dokończyłam zdania, bo jego usta przywarły do moich, skutecznie wymazując z
mojej głowy wszelkie uwagi krytyczne na jego temat.
Kochaliśmy się ostatni raz w tej sypialni
nad sklepem Borgina i Burkesa, zaczynając całkiem nowy rozdział w życiu,
pozostawiając za sobą daleko w tyle czasy, w których borykaliśmy się z
niedostatkiem i problemami. Teraz czekała nas tylko potęga i chwała. W końcu
zsunęłam się z niego cała zlana potem, drżąc od nadmiaru emocji i pozbawiona
tchu. Nic więcej do siebie nie mówiąc, pogrążyliśmy się we śnie, oczekując
ranka, który miał przynieść nam nowe, lepsze życie.
Było jeszcze ciemno, kiedy Tom mnie
obudził. Czując piasek pod powiekami, usiadłam na łóżku, wciąż trochę
zamroczona.
- Spakowałem już nasze rzeczy, za kilka
minut musimy wyjść – usłyszałam jego głos, a on sam podał mi kubek z parującą
kawą.
- Jesteś taki dobry dla mnie – mruknęłam.
Uświadomiłam sobie, że jestem całkiem
naga po naszej wczorajszej przygodzie, dlatego musiałam okryć się cienką
kołdrą. Pijąc kawę obserwowałam, jak Tom pakuje do walizki nasze ostatnie
rzeczy. Midnight siedział już zamknięty w koszyku, co odgadłam po stłumionym
wściekłym buczeniu.
W milczeniu zjadłam śniadanie i
przebrałam się w szatę. Mgła za oknem mówiła mi, że na zewnątrz było bardzo
zimno. Na wszelki wypadek ubrałam zimowy płaszcz z futrem. Riddle otworzył
okno, rozłożył na parapecie latający dywan, a ten zesztywniał, gotów do drogi.
Jeszcze raz rozejrzałam się po dziwnie pustym pokoju. Spędziliśmy tu całkiem
sporo czasu. Mimo wszystko nie będę tęsknić za tym miejscem. Jak najszybciej
wdrapałam się za Tomem na dywan i zamknęłam różdżką okno, po czym ruszyliśmy w
drogę.
- Tom, chcę się pożegnać z Marcusem – te
słowa zapiekły mnie w gardle.
Riddle westchnął ciężko. Wiedziałam, że
miał na to jakąś ripostę, ale bez słowa skierował dywan w stronę wioski. Nie
była teraz dla mnie ważna wysokość. Kiedy wykładzina była dwa metry nad ziemią,
zeskoczyłam z niej. Nogi ugięły się pode mną, gdy zderzyły się ze zmrożoną
glebą cmentarza. Błyskawicznie znalazłam się przy grobie Marcusa, zanim jeszcze
Tom wylądował. Zapaliłam różdżką dwa wyczarowane przez siebie znicze, po czym
objęłam ramionami pomnik. Nie chciałam stąd odchodzić. Riddle położył mi rękę
na głowie, ale jeszcze mocniej przylgnęłam do chłodnego kamienia. Poczułam
gorące łzy ciurkiem płynące mi po twarzy.
- Dżahmes, musimy już iść – usłyszałam.
- Jeszcze nie.
Odczekał te kilka minut, po czym chwycił
mnie wpół, żeby odciągnąć mnie do tyłu, ale nie dałam się. Usłyszałam jego
ciężkie westchnienie. Pocałowałam zimny kamień, zanim pozwoliłam się odsunąć od
grobu.
- Nie płacz. Wy wierzycie w tych całych
bogów, cząstki duszy i inne pierdoły… Marcus będzie z tobą, nie musisz mieć
przy sobie grobu – powiedział, głaszcząc mnie po głowie, kiedy objęłam go za szyję
i teraz wypłakiwałam mu się w ramię.
Posadził mnie na dywanie. Kiedy szybko
wznosiliśmy się w górę, wpatrzyłam się w cmentarz, dopóki nie zniknął mi z
oczu. Wtedy położyłam się na wznak i utkwiłam wzrok w powoli blednącym niebie.
Dotarliśmy do Egiptu w krótkim czasie,
tak mi się przynajmniej zdawało. Mimo że leżałam na dywanie ubrana w gruby
płaszcz, nie czułam gorąca. Było jeszcze ciemno, a noce na pustyni są chłodne.
Poza tym była jesień, nawet na północy Afryki temperatura musiała być niższa. Ale
tutaj było zimno w jakiś inny sposób. W sposób, który mogłam znieść.
- Za chwilę będziemy na miejscu. Jak się
czujesz? – usłyszałam pośród gwizdu powietrza głos Toma, ale tylko wzruszyłam
ramionami i przewróciłam się na drugi bok. Nie czułam strachu przed wysokością.
Żal po rozstaniu z Marcusem stłumił resztę emocji.
Dywan zaczął powoli obniżać lot.
Podniosłam się, kiedy wylądowaliśmy na piachu. Riddle zwinął go, zarzucił na
ramię i otworzył różdżką drzwi, które rozwarły się przed nami z głośnym skrzypnięciem.
Rozkazałam mu natychmiast wypuścić Midnight’a. Nareszcie był w domu, tu nie
musiał wciąż dostosowywać się do zasad bezpieczeństwa. Egipt był jego
Królestwem, które musiał opuścić wiele lat temu, by przenieść się do
nieprzyjaznej, chłodnej Anglii. Poczułam się wyjątkowo, kiedy sobie
uświadomiłam, że to ja jestem tą właścicielką, która pozwoliła mu wrócić.
Ledwo drzwi się za nami zamknęły, z
jednej z komnat wybiegła roześmiana Heather. Była to dziewczyna prosta i
szczera, lubiłam ją, dlatego i ja ucieszyłam się na jej widok.
- Tak
się wszyscy martwiliśmy, kiedy zniknęliście – zawołała, zanim przebiegła
przez cały korytarz. Chwyciła moją dłoń, ucałowała ją, to samo zrobiła też i z
ręką Toma. Mimo że ośmieliła się dotknąć ustami jego skórę, nie odczułam
gniewu. Heather nie była dla mnie zagrożeniem. Dobrze wiedziałam, że Tom nie
gustował w służących.
- Tym
razem zostajecie na dłużej? – zapytała.
- Wróciliśmy
na stałe – stwierdziłam.
Heather, uszczęśliwiona tą odpowiedzią,
zaprowadziła nas do sypialni, jakby myślała, że zapomnieliśmy, gdzie się
znajdujemy. Oświadczyła, ze jeśli czegoś byśmy potrzebowali, mamy ją
natychmiast wezwać.
Kiedy drzwi się za nią zamknęły, opadłam
na łóżka i zamknęłam na chwilę oczy. Tęskniłam za tym miejscem. Tu czułam się nareszcie
bezpieczna. Ani Henryk Hortus, ani nikt nie mógł mnie tu dopaść. Byłam w swoim
Królestwie, podobnie jak Midnight. Usłyszałam ciche westchnienie Toma, a
materac ugiął się pod jego ciężarem.
- Domyślam się, że chciałaś ten dzień
spędzić w spokoju – odezwał się. Jedną ręką zaczął głaskać mnie po włosach.
- Dokładnie.
Przysunęłam się bliżej, by móc się do
niego przytulić.
- Niestety, jeszcze coś musisz dla mnie
zrobić. Pamiętasz nasze spotkanie z moimi zwolennikami? Pamiętasz, co do nich
mówiłem? Że kiedy już osiądziemy na stałe w Egipcie, znów zorganizuję
spotkanie. Tym razem jednak będzie ich trochę więcej. To spotkanie planuję na
dzisiejszy wieczór – powiedział.
Spojrzałam mu z niechęcią w oczy. Nic
gorszego od dzisiejszego spotkania ze śmierciożercami nie mogło mnie spotkać.
Byłam zmęczona, zesztywniała po dwugodzinnej podróży latającym dywanem,
przygnębiona po rozstaniu z Marcusem. Nie chciałam się z nikim widzieć.
- Dzisiaj? Koniecznie dzisiaj? A muszę
być na tym obecna? – spytałam.
- Niestety, to ważne spotkanie, dobrze by
było, gdybyś i ty w nim uczestniczyła. Mówisz, że ci przeszkadza, kiedy cię w
nic nie wtajemniczam. Śmierciożercy przybędą późnym wieczorem, około
dwudziestej drugiej, zdążysz wypocząć, zanim przyjdą – pocałował mnie w policzek
i wstał. Dodał, że musi zająć się swoimi sprawami, i że spotkamy się na
obiedzie. Przewróciłam się na drugi bok, podciągnęłam cienką, satynową, czarną
kołdrę pod brodę i zamknęłam zmęczone powieki.
*
Tom miał rację. Wypoczęłam do wieczora,
ale nadal byłam przeciwna sprowadzaniu do domu tłumu śmierciożerców. Mogłam
zrobić mu jednak trochę na złość, pozwalając Heather i jej kapłankom
przygotować się na tą wizytę. Nadal czułam się nieco skrępowana, ale w końcu do
wszystkiego można było przywyknąć.
Kiedy Tom mnie zobaczył, mina mu trochę
zrzedła.
- Kochanie, wyglądasz ślicznie, ale nie
mogłaś tak się ubrać tylko dla mnie, po spotkaniu? – zapytał.
Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Czyżbyś był zazdrosny? – zadrwiłam.
Otworzyłam ciężkie drzwi i weszłam do
środka. Była to komnata dużych rozmiarów, cała, łącznie ze ścianami i sufitem
wyłożona lśniącym, alabastrowym granitem. Naprzeciwko drzwi pod ścianą
znajdowało się podium z szerokimi trzema stopniami, na którego szczycie
znajdowały się dwa wysokie, marmurowe trony. Na ścianie wisiały przytwierdzone
do nich płonące pochodnie. W dużym kominku po lewej stronie trzaskał głośno
ogień. No i nie było żadnych okien. Przemaszerowałam przez pogrążoną w półmroku
salę i usiadłam na tronie bliżej kominka.
- Wiesz, nie chcę, żebyś cieszyła oczy
innych – wyjaśnił Riddle, siadając obok mnie.
- Spójrz na to tak. Popatrzą, ale nigdy
nie będą mieli okazji na coś więcej. Myślałam, że chcesz pokazać swoim
zwolennikom, ż jaką dziewczyną się spotykasz. No cóż, ludzie dają mi do
zrozumienia, że jestem ładna – mrugnęłam do niego w porozumiewawczy sposób. – A
jakim niby sposobem oni wszyscy tu trafią?
- Och, poprosiłem Heather, by ich
przyprowadziła – wyjaśnił w dość mętny sposób.
Na korytarzu rozległy się odgłosy kroków
i rozmów, chwilę potem ktoś zapukał do drzwi. Heather wśliznęła się do środka z
głębokim pokłonem.
- Panie
mój, goście już przyszli, czekają na
korytarzu – zwróciła się do Riddle’a.
- Wprowadź
ich – rzekł i skinął lekko głową.
Dziewczyna pozwoliła wejść ponad
dwudziestu mężczyznom w czarnych, jesiennych szatach. Dygnęła lekko i wyszła,
zamykając za sobą drzwi. Tom machnął krótko różdżką i w rzędzie pojawiło się
ponad dwadzieścia zwyczajnych krzeseł. Nic nie mówiąc, wskazał na nie ręką.
Trochę czasu zajęło, zanim wszyscy usiedli i utkwili w nas wzrok.
- Minęło trochę czasu, od kiedy
widzieliśmy się po raz ostatni. Ale bez przerwy działałem, by poprawić nam
wszystkim życie. Mówiąc nam, mam na myśli czarodziejów czystej krwi. Musimy
pokazać mugolom, gdzie ich miejsce, a szlamy zlikwidować – rzekł Voldemort
ostrym, poważnym głosem. – Jestem pełen nadziei, że i wy okażecie zapał, by
stworzyć dla czarodziejów lepszy świat.
Po tej krótkiej mowie zwracał się kolejno
do każdego z mężczyzn. Oni wszyscy zdawali się być nim całkowicie zafascynowani
i chyba już od dawna wykonywali jego polecenia. Ja, tak oderwana od
rzeczywistości, nawet nie zwróciłam uwagi na dziwne mordy i zniknięcia. Ale
teraz, kiedy sobie to w głowie uporządkuję… Faktycznie, plany Lorda Voldemorta
mogą mieć z tym coś wspólnego.
- Panie mów, wybacz, że ośmielam się
pytać, ale jak zamierzasz sterować całą społecznością z tego pustkowia? –
zapytał czarodziej o nieco rozbieganym spojrzeniu i bliznach po ospie.
- Ależ od tego mam was, Rokwood – rzekł
łagodnym, nieco rozbawionym tonem Tom. Oczy mu płonęły. Zwrócił się teraz do
Yaxley’a, siedzącego na samym końcu rzędu: - Powiedz mi, Yaxley, czy zdobyłeś
już jakieś stanowisko w Ministerstwie Magii? Nie obchodzi mnie, czy jest to
sprzątacz, czy doradca ministra. Musimy mieć kogoś w tym budynku.
Zanim ten zdążył mu odpowiedzieć, Rokwood
znów się odezwał, tym razem tonem o wiele spokojniejszym i pełnym godności:
- Panie mój, ja pracuję w Departamencie
Tajemnic. Co prawda, zacząłem dwa tygodnie temu, ale mam jakieś wpływy, no i
dostęp do poufałych informacji. Mój ojciec dobrze zna ministra, więc będę miał
ułatwione zadanie.
Yaxley aż posiniał ze złości. Tom zaś
wydał mi się bardzo zainteresowany tą wiadomością. Oczy rozbłysły mu
szkarłatem.
- Bardzo dobrze. Nie mniej, potrzebujemy
w ministerstwie kilku osób. Im więcej szpiegów, tym lepiej. No i musimy też
mieć kogoś w Banku Gringotta – rzekł.
Mężczyzna o lśniącej łysinie, siedzący
gdzieś po środku poruszył się lekko. Jeszcze nigdy go nie widziałam. Wyglądał
na dużo starszego od Riddle’a, musiał być gdzieś z rocznika Holly-Dolly.
- Panie, mój brat pracuje w Banku
Gringotta, obecnie jest w Indiach. Ale jego trudno będzie przekonać. On lubi
Dumbledore’a – odezwał się dźwięcznym głosem. Tom zmierzył go wzrokiem.
- Dlatego dostąpiłeś tej łaski służenia
mi, bo uważam, że nadajesz się do tego, by go przekonać. Nie zawiedź mojego
zaufania, Dołohow – zwrócił się do niego.
Przysłuchiwałam się przez chwilę tej
wymianie zdań i uznałam, że może było to ważne, ale nie specjalnie
interesujące. W ogóle jakoś władza i rozkazywanie ludziom mnie nie bawiło. Ale
najwyraźniej Toma to bardzo podniecało. Trochę irytowało mnie jego
niezrozumienie dla niektórych spraw, zwłaszcza związanych z uczuciami, ale
powoli do tego przywykłam. Decydując się na życie z nim – musiałam.
Piętnaście minut później, kiedy Tom
zakończył konwersację na temat wyeliminowania szlam, spojrzał na mnie po raz
pierwszy od zjawienia się śmierciożerców.
- Dżahmes, nic nie mówisz. Nudzi cię to?
– zapytał, a ja wzdrygnęłam się lekko.
- Hmm? Tak, trochę – mruknęłam, lecz
widząc jego minę, dodałam szybko: - Ale oczywiście, słucham, tak. Masz
całkowitą rację.
Skinął głową i wstał. Śmierciożercy
drgnęli jednocześnie w dość zabawny sposób, niepewni, czy też mają się podnieść
z krzeseł, czy może nadal siedzieć.
- To już koniec dzisiejszego posiedzenia.
Wiecie, co macie robić – dodał.
Wśród jego zwolenników wybuchło małe
zamieszanie. Mężczyźni powstali, zaczęli się kłaniać, mamrotali jakieś
oficjalne pożegnania i kierować się w stronę drzwi. Kiedy wyszedł ostatni
czarodziej, a drzwi zamknęły się z głuchym hukiem, Riddle zwrócił się do mnie
trochę znękanym głosem:
- Dżahmes, mogłabyś się jakoś bardziej
zaangażować w moje plany.
- No nie wiem, to wszystko mnie nie dotyczy.
Poza tym chyba nie chcę o wszystkim wiedzieć. I ty będziesz miał trochę
prościej, i ja będę szczęśliwa – stwierdziłam, również wstając.
Zeszłam z podium na środek sali, żeby
zlikwidować krzesła, które wyczarował Tom. Przyglądał mi się przez jakiś czas,
nie mówiąc ani słowa, jakby oczekiwał, że ja pierwsza się odezwę.
- Wiesz, słuchając o tych twoich planach
myślałam, czy może nie przenieść tu Zivit i moich rodziców. Chcesz przewrócić
do góry nogami cały świat czarodziejów. Nie chcę, żeby coś im się stało.
Zwłaszcza Zivit – dodałam.
Tom dosłownie zmiażdżył mnie spojrzeniem.
Chyba my się nie spodobał ten pomysł. Chyba na
pewno, bo przekrzywił lekko głowę i powiedział:
- Twoja siostra i rodzice? Tutaj? Czy ty
siebie słyszysz? Jakoś sobie nie wyobrażam, żeby twój ojciec sypiał tuż za
ścianą, uczestniczył we wszystkich spotkaniach śmierciożerców i jeszcze wtrącał
się w nasze sprawy. To twój dom, ale jeśli chcesz przenieść tu swoją rodzinę,
to muszę nalegać. Oni się wprowadzają, ja się wyprowadzam.
Nie wyglądał na zdenerwowanego, po prostu
mówił to normalnym tonem, jakby dyskutował ze mną na temat kupna firanek do
salonu czy podobnej głupoty, o której można porozmawiać zawsze.
- Kiedy się w końcu nauczysz, że to tak
samo twój jak i mój dom? Jeśli ci to przeszkadza w pracy, uszanuję to. Po
prostu martwię się o nich, chcę, żeby byli bezpieczni, kiedy yo wszystko się
zacznie – odparłam.
Tom podszedł do mnie, żeby chwycić moją
rękę i poprowadzić w stronę drzwi. Jednym machnięciem różdżki zgasił wszystkie
pochodnie.
Kiedy szliśmy do komnaty, w której
jadaliśmy, nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, każde pogrążone we
własnych myślach.
- Będą bezpieczni – odezwał się w końcu.
- Hmm?
- Będą bezpieczni – powtórzył. – Myślisz,
że pozwoliłbym, żeby coś im się stało? To przecież twoi rodzice.
Nic na to nie odpowiedziałam. Wątpiłam,
by Tom lubił moją rodzinę. Tolerował ją, bo była w końcu moją rodziną, ale w
głębi serca czuł się przez nią ograniczany. Chciał bezkarnie torturować i
mordować wszystkich, który jakoś mu zagrożą lub sprzeciwią się, a tak ma o trzy
osoby mniej do ukarania, Bi co by nie zrobili, nie pozwoliłabym mu ich
skrzywdzić.
~*~
Jakoś weny nie miałam do tego rozdziału,
zwłaszcza do końcówki. Ale nareszcie mogę trochę przyspieszyć akcję, żeby nie
było nudno. No cóż, zbliżają się święta, Sylwester, ale postaram się
opublikować jeszcze jeden rozdział przed Nowym Rokiem. Życzę Wam jednak już
dzisiaj Wesołych Świąt, dużo prezentów i śniegu (no, chyba że ktoś mieszka w
domu jednorodzinnym i nie lubi odśnieżania). Szablon też jest trochę bardziej
świąteczny xD
~nicole .
OdpowiedzUsuń22 grudnia 2010 o 22:16
1 xd
22 grudnia 2010 o 23:43
UsuńGratuluję xD
~nicole .
OdpowiedzUsuń22 grudnia 2010 o 22:25
Dziękuję i nawzajem xD Wesołych zdrowych :*Rozdział mnie się spodobał, mimo, że Tom robi się taki…niedobry xd Bad boy xd Mimo wszystko Dżahmes jest cudowna xD
22 grudnia 2010 o 23:46
UsuńTeraz jest zły? Zobaczysz go za parę rozdziałów to powiesz, że w odcinku 56 był grzeczny xD
~olka
OdpowiedzUsuń22 grudnia 2010 o 22:31
Fajny rozdział i ładny szablon………..Dżahnes nie jest zadowolona z planów Toma,ale przynajmniej się cieszy że jest w domu………….Pozdrawiam. Wesołych Świąt.
23 grudnia 2010 o 08:34
UsuńAleż oczywiście, że się cieszy z jego planów. Po prostu nie lubi tłumów.
~Marina
OdpowiedzUsuń23 grudnia 2010 o 14:07
Rozdział dobry.xD Szablon śliczny.!:D A Tomuś też ma teksty jak ,,…zerżnąć cie,,.Hehh..Ach i jeszcze jedno .. WESOŁYCH ŚWIĄT, PREZENTÓW STOS I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!XXd,;**
23 grudnia 2010 o 19:28
UsuńNo pewnie, że ma. Co, myślałaś, że on nie używa wulgaryzmów? Przecież to Voldek xD
~angi_414
OdpowiedzUsuń23 grudnia 2010 o 23:38
a mi czemu nie dałaś info? :( rozdział super (jak zawsze xD). Wesołego karpia!!! xD
24 grudnia 2010 o 08:24
UsuńNie dałam? Oł. Sorry xD Na wzajem xD
~PauLina
OdpowiedzUsuń24 grudnia 2010 o 19:26
Jedno słowo MAGIA.Kurde przeczytałam to dopiero dzisiaj po wigilii iii…Jest to piękny prezent zwłaszcza że trzeba było długo czekać.Cudo :))Wesołych Świąt Dziubaski !!! :**
25 grudnia 2010 o 08:37
UsuńNo cóż, aż tak dobrze nie było, ale za to niedługo będzie scena mordu, nie jest może długa, ale za to uwielbiam ją i świetnie wyszła xD
~Sheirana
OdpowiedzUsuń27 grudnia 2010 o 11:54
Jakim cudem ja tego nie skomentowałam? o.O” Hmm… Dziwy, dziwy. No w każdym razie rozdział oczywiście świetny. Jak zawsze zresztą ;P Tom oczywiście pełna kultura, a co… Chociaż mnie akurat to nie przeszkadza xD Chyba się przyzwyczaiłam do wszechobecnej kultury. Fajnie, że wrócili wreszcie do Egiptu, chociaż przyznam szczerze, że ten ponury Londyn jakoś bardziej mi pasował do tych ich wszystkich „mrocznych” występków xD
27 grudnia 2010 o 13:51
UsuńAaach, Londyn, taak xD Będzie Londyn, ale na razie muszą się rozwinąć, więc potrzebują spokoju. Zwłaszcza Tom xD Już niedługo zostawi Dżahmes, tak, to będzie cudowne xD