2 kwietnia 2010

Rozdział 33

Lekcje w siódmej klasie były już na bardzo zaawansowanym poziomie. Zajęcia praktyczne zdawały mi się ewidentnie łatwiejsze, niż te z teorii. Kiedy ja się wytężałam, żeby zrozumieć numerologię czy starożytne runy, Tom w milczeniu robił notatki. Zdawał się wszystko rozumieć, mało tego, znać od dawna.

Musze przyznać, że na eliksirach szło mi zaskakująco dobrze, mimo że w mojej ocenie z tego przedmiotu byłam raczej przeciętnie uzdolniona. A Slughorn cały czas mnie chwalił, opowiadał, jak cudownie wyszedł mi mój eliksir… Toma również chwalił, ale w inny sposób. Bardzo mi się nie podobało, w jaki sposób mnie wyróżnia. Powiedziałam o tym Riddle’owi, ale on tylko machnął ręką i stwierdził, że histeryzuję. Mnie jednak nic się nie zdawało. Slughorn coś do mnie miał. A ja już się dowiem, co.

To całe „zapracowanie” Toma miało też dobre strony. Jak na początku semestru interesował się moim poczynaniem, teraz w ogóle tego nie robił. Mogę nawet powiedzieć, że widywałam go jedynie na lekcjach i czasami w salonie Ślizgonów. Znów się zaczyna to, co w tamtym roku. Ja, nie chcąc mu się narzucać, nie odwiedzałam go ani w jego sypialni, ani w bibliotece, ani nigdzie. Znów poczułam, że się od siebie oddalamy.
Nie mogło mi to jednak przyćmić mojego celu. Tom nie przeszkadzał mi w działaniu, więc mogłam spokojnie chudnąć. Zamówiłam w aptece na Pokątnej wagę. Dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego z pięćdziesięciu siedmiu schudłam na pięćdziesiąt dwa. Ale co z tego, że ważyłam mniej, skoro nie widziałam efektów? Kiedy patrzyłam w lustro, godzinami obserwowałam te fałdy tłuszczu i nie mogłam się nadziwić, jak mogłam rozebrać się przed Tomem. W ogóle jak mogłam wytrzymać sama ze sobą w tym ciele?

Podczas śniadania, na które zresztą się spóźniłam, bo biegałam brzegiem jeziora, Tom powiedział mi, że przyszedł do mnie list, kiedy mnie nie było.
- Gdzie ty właściwie byłaś? – spytał, podczas gdy ja rozrywałam kopertę.
- Biegałam – odpowiedziałam.
- Nadal obsesyjnie chcesz schudnąć?
- Nie – skłamałam. – Ale suknia musi mi pasować.
Wydobyłam list z koperty i przeczytałam w milczeniu:

Victorio
Bardzo chcieliśmy poczekać ze ślubem, aż skończysz siedemnaście lat, ale okazuje się, że urodziny masz czternastego października, więc to trochę za późno. Dlatego Twoja matka, oczywiście po konsultacji z profesorem Dippet’em, przyjdzie po Ciebie trzydziestego września. Czekać będzie na stacji Hogsmeade o ósmej wieczorem.
Ivy

Zmięłam w zaciśniętej pięści list, uśmiechając się z satysfakcją.
- I teraz Ivy sobie zobaczy, kto tu jest za gruby – powiedziałam. – Powiedz McGonagall, że jestem chora i nie przyjdę.
Wstałam.
- Zaraz… dokąd idziesz? – zawołał za mną Tom.
- Jak to dokąd? Biegać.
Opuściłam czym prędzej Wielką Salę i wybiegłam na błonia.

Biegałam tak długo, bez wytchnienia i choćby sekundy odpoczynku, że po godzinie tej męki padłam na trawę, wykończona, pozbawiona całkowicie sił. Leżałam twarzą w trawie, czułam kłujący ból w klatce piersiowej, w boku i tłukące mi się w gardle tętno. Byłam jednak świadoma, że muszę  dążyć do ideału bez względu na wszystko. Żaden ból i żadne zmęczenie nie jest w stanie mnie powstrzymać.

W końcu wstałam. Po bardzo długiej chwili podniosłam się na nogi, mimowolnie drżąc na całym ciele. Nogi miałam jak z waty. Kiedy sobie pomyślałam, że będę musiała wspinać się po schodach na czwarte piętro, zrobiło mi się słabo.
Ledwo dowlokłam się do drzwi wejściowych, te nagle się otworzyły, a na błonia zaczęły się wylewać uczniowie. A więc lekcja transmutacji skończyła się na szczęście, za dziesięć minut miała zacząć się opieka nad magicznymi stworzeniami. Nie przepadałam za tym przedmiotem, chodziłam na niego tylko dla tego, że inni chodzili. Zaczęłam żałować, że poszłam za stadem jak ten baran. Tak, będę musiała ponieść tego konsekwencje i przeżyć w nudzie dwie bite godziny, obserwując, jak profesor McKinley karmi nieśmiałki.

Na tą  lekcję przyprowadził chochliki kornwalijskie. Nauczyciel postawił klatkę po środku drewnianego stołu, a dookoła niej porozkładał pożywienie, którym miał nakarmić te stworzenia. Na widok tego jedzenia zemdliło mnie, musiałam się mocno wysilić, żeby nie zwrócić kawy, którą wypiłam na śniadanie.

McKinley zaczął opowiadać o chochlikach, ich naturze… Mój umysł w ogóle nie przyjmował tych informacji, nie rozumiałam, o czym nauczyciel mówi. Stałam tylko, kiwając się do przodu i do tyłu, gapiąc się niewidzącym wzrokiem w klatkę z chochlikami. Chwilę później zrobiło mi się okropnie gorąco, mimo że słońce schowało się za chmurami, przed oczami mi pociemniało…

Ocknęłam się jakiś czas później. Kończyny miałam jak z żelaza, w ogóle ciało ciążyło mi okropnie. Byłam też jakaś otumaniona. Kiedy otworzyłam oczy, błękit nieba, choć nieco zachmurzony, poraził mój narząd wzroku.
Zauważyłam czyjeś twarze, pochylające się nade mną, a chwilę później poczułam, jak ktoś mnie podnosi i zaczyna się przemieszczać. Potem widziałam już tylko jakieś rozmazane, migające światło, więc zamknęłam oczy.
Położyli mnie na łóżku w skrzydle szpitalnym. Tam było o wiele chłodniej i ciemniej, szybko wróciłam do siebie. Zauważyłam, że osobą, która mnie przyniosła był Tom. Cóż, dziwne by było, gdyby pozwolił się do mnie zbliżyć choćby nauczycielowi. Nie po tym, co przeszłam z Nickiem. Ale nie z troski, nie. Tylko dla tego, że czuje się za mnie za bardzo odpowiedzialny. Niepotrzebnie.

- Wyszedłeś z lekcji – zauważyłam, kiedy pani Pomfrey podała mi jakiś eliksir. – Nigdy tego nie robisz.
- Zrobiłem to, żeby cię ochrzanić – odpowiedział groźnym tonem. – Co ty sobie myślisz, pani Pomfrey powiedziała mi, że zasłabłaś z głodu i przemęczenia.
- Nie jestem głodna – odpowiedziałam szczerze, bo na samą myśl o spożyciu czegokolwiek zrobiło mi się niedobrze.
- Jadłaś śniadanie?
- Tak.
Riddle spojrzał na mnie podejrzliwie, mrużąc oczy.
- Jadłam, zresztą co ciebie to obchodzi? – spytałam z pretensją w głosie. – Ja nie kontroluję, czy jadasz posiłki czy nie.
- Bo ja obsesyjnie się nie głodzę.
Odwróciłam się na drugi bok, plecami do Toma.
- Nie odwracaj się do mnie plecami, wysłuchasz mnie do końca – usłyszałam.
- Gnojek.
- Victorio…
- Dupek.
Riddle obszedł łóżko dookoła i usiadł na krześle naprzeciwko mnie.
- Nie jestem twoją własnością, jeśli zechcę, to cię stąd wyrzucę – dodałam, na co Tom parsknął śmiechem.
- Tak? Ciekawe, jak tego dokonasz.
Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Pani Pomfrey, hej! – zawołałam, machając ręką.
Tom zatkał mi usta ręką, odwracając się do tyłu z zaniepokojoną miną, żeby się upewnić, że pielęgniarka nie dosłyszała.
- Dobrze, ucisz się – wysyczał. – Kontroluję cię cały czas, bo się o ciebie martwię. Rozumiesz?
Pokiwałam głową, żeby wyswobodzić się od jego uścisku.
- Ja chcę po prostu schudnąć na ten ślub, to wszystko – wyjaśniłam.
Tom pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło.
- Ale później to się już skończy, tak? – spytał.
- Tak.

*

Matka przyszła po mnie, jak obiecała w liście, trzydziestego września wieczorem. Powiedziała, że nie muszę brać żadnych ubrań, bo zostanę tylko na weselu, później odeślą mnie z powrotem do Hogwartu. Rada z tego, że długo w domu nie zabawię, wzięłam Midnight’a i teleportowałam się z matką do Londynu.

Następnego ranka w całym domu panował straszny bajzel. Ja, czekając, aż Ivy przyjdzie z Gaby, żeby nas ubrać, przebrałam się w zwykłą szatę i zeszłam do salonu, żeby obserwować, jak matka wścieka się na ojca i Sokarisa.
- Nie szykuj się tak, nie – ofuknęła męża, patrząc, jak ten poprawia muchę przed lustrem. – Twojej kochanki tam nie będzie.
Henryk tylko rzucił żonie posępne spojrzenie i szybko odszedł z zasięgu wzroku matki. Nie znał jej od tej strony, dlatego, kiedy była w pobliżu, przybierał minę czuwającego przy łożu chorego i milczał, zaś gdy matki nie było, stawał się nienaturalnie i bezwstydnie wesoły, nawet względem mnie.

Kiedy matka weszła do jadalni, usłyszałam, jak ruga Sokarisa za to, że ten ubiera się zbyt wolno.
- Zamierzasz do ślubu przystąpić w samych skarpetkach i gaciach? – zapytała zdenerwowana. – Mamy jeszcze tylko pół godziny, za chwilę przyjdzie Ivy, więc się streszczaj!
Ledwo to powiedziała, do drzwi wejściowych ktoś zadzwonił. Jeden z naszych skrzatów podbiegł, by je otworzyć. Do holu weszła Ivy z siostrą. Niosła jakieś zawinięte w brązowy papier ubrania.
- Ach, Victorio, dobrze, że już wstałaś – zaszczebiotała wesoło Ivy. – Chodź musicie się przygotować.
Za nią weszła jej matka, uderzająco do niej podobna, lecz o wiele starsza. Moja matka miała trzydzieści sześć lat, za to ona musiała mieć co najmniej dziesięć lat więcej.

Ivy wepchnęła mnie do pokoju, w którym ukryłam się z Sokarisem, kiedy podsłuchiwaliśmy kłótnię rodziców. Na fotelach porozkładała szaty wyjściowe i kazała mnie i Gaby podejść.
- Przysłali je wczoraj wieczorem, Gaby już swoją mierzyła – powiedziała przyszła panna młoda, wręczając mnie i jej młodszej siostrze taką samą błękitną suknię.
Odeszłam trochę na bok, żeby się przebrać. Ze zdziwieniem zauważyłam, że szata wisi na mnie, jakby była o co najmniej kilka numerów za duża.
Ivy podbiegła do mnie, załamując ręce.
- Jak to się stało, że zamówiłaś zbyt dużą szatę? – zapytałam. – Jaki to ma numer, sześćdziesiąt?
- Pięćdziesiąt! – wykrzyknęła blondynka. – Jak mogłaś się odchudzić?!
- Pięćdziesiąt?! – powtórzyłam wściekła. – Nawet przed dietą nie nosiłam takiego rozmiaru! Zresztą to jest moja sprawa, czy się odchudzam, czy nie!
Ivy spojrzała zrozpaczona na siostrę.
- Co my teraz zrobimy? – jęknęła.
Moja matka, przyciągnięta krzykami, zajrzała do pokoju.
- Co się stało? – zapytała zaniepokojona.
- Niech pani sama przyjdzie i zobaczy – odpowiedziała Ivy zrezygnowanym tonem, której zbierało się wyraźnie na płacz.
Matka podeszła do niej i poklepała ją pocieszająco po plecach, przyglądając się mojej sukni.
- Zamówiłaś zbyt dużą szatę – stwierdziła. – Dlaczego?
- Victoria schudła i teraz mój ślub będzie katastrofą! – jęknęła Ivy.
- Ano tak, przecież jestem szczuplejsza od panny młodej, jak w ogóle śmiałam schudnąć – zadrwiłam, kręcąc głową. – Mogę trochę zmniejszyć tą szatę, Tom powiedział mi, jak to zrobić.
Wyciągnęłam różdżkę i machnęłam nią krótko. Szata zaczęła się na mnie kurczyć, a gdy poczułam, że ma już właściwy rozmiar, znów machnęłam różdżką.
- Już – oświadczyłam.
Twarz matki wyraźnie się rozluźniła. Poleciła Ivy iść się przygotować i już nie płakać, po czym sama opuściła pokój.

*

Ślub zaplanowany był na dwunastą w ogrodzie rodziców Ivy. Ojciec głośno narzekał, że gdybym zechciała wyjść za Nicka, Sokaris żeniłby się w o wiele większym, ale gdy napotkał spojrzenie matki, natychmiast umilkł.
Pan Taciturn powitał nas wylewnie już w drzwiach. Wystrojony w swoją, jak mniemam, najlepszą szatę wyjściową, zaprowadził wszystkich do salonu.
- Zaproponowałbym kawę, ale prawie wszyscy już są, proszę, chodźmy – rzekł.
Był zupełnie innym człowiekiem niż mój ojciec. Radosny, uprzejmy, obyty… Zdawał się też bardzo interesować losem swoich córek, może nawet je kochał, bo objął je ramionami i poprowadził do drzwi tarasowych. Mój ojciec nigdy taki nie był, zawsze odcinał się od wszystkiego, chyba że chodziło o pieniądze. Wtedy odgrywał przykładnego tatusia.

Po środku ogromnego ogrodu stał okazały, biały namiot. Było ciepło, jednak goście przechadzający się po namiocie ubrani byli w futra i eleganckie płaszcze. Wielu z nich było z pewnością bardzo gorąco; zauważyłam czarownicę, obficie pocącą się w swojej kurtce ze smoczej skóry.

Kiedy wynajęty organista zagrał weselną melodię, ja i Gaby musiałyśmy wejść do namiotu przed panną młodą, prowadzoną przez jej ojca. Myślałam, że druhny muszą iść ZA panną młodą, lecz owa tajemnica szybko się rozwiązała, bo druhny, czyli my, miały sypać kwiatki. Nosz jasna cholera, co oni myślą, że mamy po pięć lat?!
Ja i Gaby dostałyśmy po wiklinowym koszu, pełnym płatków białych róż. Z markotną miną musiałam wysypywać płatki, a Ivy perfidnie po nich deptała. Głupia jędza. Jeśli ja kiedyś wyjdę za mąż, to tylko dla tego, żeby zrobić jej na złość i po niej deptać.

Zaczęła się ceremonia. Wielu gości wyciągało szyje, żeby lepiej zobaczyć pannę młodą. Według mnie wyglądała trochę śmiesznie w koronkowej sukni i srebrnym diademie na głowie. Co za dużo to nie zdrowo. Zmiana planów. Ja tam chyba bym nie chciała wyjść za mąż, nawet na złość Ivy. I nie tylko przez przykre doświadczenie z Nickiem, który zresztą też był na weselu Sokarisa i śledził mnie spode łba. Sądziłam, że po ślubie męża i żonę ogarnia rutyna, a ja nie byłam zainteresowana rolą kury domowej.

Ivy podeszła do katedry, Az którą stał łysy mężczyzna, ubrany w czerń. Zobaczyłam też Sokarisa. Miał na sobie białą szatę, a w kieszeni na piersiach białą różę. Musiałam się mocno wysilić, żeby nie parsknąć śmiechem. Był to chyba pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz, kiedy widziałam go w takim stroju.

- Panie i panowie – rozległ się głos mistrza ceremonii, a wszyscy umilkli. – Zebraliśmy się tu, żeby uczcić zjednoczenie dwóch wiernych dusz…
Wiernych, tak, oczywiście. Jeśli syn wdał się w ojca, wątpię, żeby było w tym związku choć trochę wierności.
Bla, bla, bla. Nudne kazanie trwało chyba ze dwadzieścia minut. Nareszcie nadeszło tak wyczekiwane przeze mnie zakończenie, choć nogi już nieźle weszły mi do tyłka od tego stania.

- Sokarisie Febronie, czy chcesz poślubić Ivy Bernadettę?
Moja i Gaby matki szlochały cicho w chusteczki. Sama Ivy również miała łzy w oczach, kiedy mówiła „tak”. Nie mam pojęcia, czym się tu tak ekscytować. Po prostu ślub i tyle. No, dla Sokarisa i Ivy to nowa droga życia i w ogóle, ale żeby aż ryczeć?
Czarodziej, prowadzący ceremonię, ogłosił zakończenie, więc nowo poślubieni jaki pierwsi opuścili namiot, później wyszła reszta. Wszyscy rzucili się, żeby złożyć im życzenia. Ja, mając Sokarisa na co dzień w domu, tyle się go już naoglądałam, że nie pofatygowałam się nawet, aby choćby do nich podejść. Usiadłam przy stoliku, wzięłam sobie kawałek tortu i zjadłam go, właściwie nawet o tym nie wiedząc.

~*~

Rozdział miałam dawać wczoraj, ale nie zdążyłam go przepisać z zeszytu, bo mój brat musiał sobie pograć. To jest przecież ważniejsze, oczywiście Oo”

Nareszcie jest przerwa wielkanocna, nadrobię trochę zaległości w nauce i pisaniu. Chciałabym też podziękować osobie, choć nie wiem, jakiej, za polecenie. Onet polecił rozdział „Druhną być”, czuję się bardzo zaszczycona, gdyż na tym blogu jest to pierwsza gwiazdka. Dlatego en odcinek dedykuję tej osobie, która poleciła dlr :* 

19 komentarzy:

  1. ~Elizabeth Schmitt
    2 kwietnia 2010 o 11:08

    Pierwsza xD.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Gris
    2 kwietnia 2010 o 12:09

    Heh druga :P Rozdział ciekawy. Fajnie opisałaś przygotowania do ślubu i wg ślub. Victoria nieźle schudła, dobrze, że znała zaklęcie zmniejszające ubrania. Odchudzała się a teraz wcina torta nawet o tym nie wiedząc hehe ;D A Tom jaki dla niej opiekuńczy. No ale już się nie będzie musiał martwić bo teraz Victoria zacznie normalnie jeść, mam rację??Czekam na kolejny rozdział! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 kwietnia 2010 o 14:46
      Ano może masz xD Ale nie obiecuję xD

      Usuń
  3. ~Kada113
    2 kwietnia 2010 o 12:42

    No więc po raz kolejny gratuluję polecenia. Naprawdę fajnie, że onet docenił ten rozdział. Moim zdaniem, ludzie częściej powinni pisać do onetu i polecać coś naprawdę wartego przeczytania, bo wiele z tych, które tam są zamieszczane, jest trochę denna. Fajnie opisałaś ślub. Te kwiatki, to chyba przesada. Kto to wymyślił? Sokaris, czy Ivy?Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 kwietnia 2010 o 14:47
      Sokaris, jak to jego matka powiedziała, najchętniej by poszedł w skarpetkach i gacaich do ślubu xD

      Usuń
  4. caitlin_memories@vp.pl
    2 kwietnia 2010 o 16:09

    Ładna ceremonia :) Ach, Victoria jest aromantyczna! :D strasznie mnie rozbawiło „perfidne deptanie” po płatkach kwiatów xDDobrze, że zjadła już ten tort. Przynajmniej może nie będzie chora :)Tom ma ludzie odruchy xD Tak, trzeba to pokazywać :)Pozdrawiam!Caitlin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 kwietnia 2010 o 08:39
      Tak, to takie przedśmiertne drgawki, długo nie potrwają te jego odruchy xD

      Usuń
  5. ~Caitlin
    2 kwietnia 2010 o 16:39

    Zapraszam na drugi rozdział na zgubiony-pamietnik.blog.onet.pl :)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Satia
    2 kwietnia 2010 o 17:47

    Wiedziałam, że tak będzie. Że to jej odchudzanie skończy się omdleniem z wycieńczenia oraz zbyt dużym rozmiarem sukienki. I tak dobrze, że na tym stanęło. No i że Tom nauczył Vik zaklęcia zmniejszającego:)Cóż, Viktoria jest dziewczyną. Faktycznie ryczenie to przesada, ale mogłaby się trochu bardziej przejąć. A zachowanie jej ojca jakoś mnie nie dziwi.Zjadła! Yes, yes, yes!!! To mi się podoba. Czyli jednak wszystko w porządku. Już myślałam, że wyprowadzi Toma w pole z tą obietnicą.Notka super. Czekam niecierpliwie, co tam dalej wymyślisz xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 kwietnia 2010 o 08:41
      Ano jest dziewczyną xD Ale obcowanie z Tomem przez 6 lat ją chyba musiało zmienić xD

      Usuń
  7. ~Olka
    2 kwietnia 2010 o 18:57

    Viktoria niepotrzebnie się odchudzała,żeby nie to zaklęcie to na tym ślubie byłaby w zadurzej sukni…….Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 kwietnia 2010 o 08:42
      Ale osiągnęła wewnętrzną satysfakcję, oui? xD

      Usuń
  8. ~Arancio
    4 kwietnia 2010 o 15:32

    Hm… No i jestem nowa, jeśli chodzi o komentowanie :)Właśnie skończyłam czytać wszystkie rozdziały włącznie z tym i muszę przyznać, że piszesz naprawdę cudownie. Nie chodzi mi o samą fabułę, ale również o dobór słów.Co do rozdziału, to – tak jak wszystkie inne – bardzo mi się podobał, jednak wolę, gdy opisujesz, co się dzieje w Hogwarcie itd. Jest to moim zdaniem dużo ciekawsze.Mogłabyś informować mnie o nowych rozdziałach? Byłoby fajnie :)A mam jeszcze takie pytanie, dotyczące opowiadania: czy wymyślasz na bieżąco, czy już wcześniej masz w głowie coś ”opracowane”?Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)[arancio.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 kwietnia 2010 o 17:57
      Cóż, bardzo się cieszę, że mam jeszcze jednego czytelnika xD Oczywiście, zaraz Cię dodam do linków i będę Cię informować xD Wiesz, jakieś dwa miesiące temu nie miałam zbyt dużego pomysły na bieżące notki, bo ja mam już napisane niektóre, te w dalekiej przyszłości, jak powrót Voldka, itp. Ale ostatnio doznałam oświecenia i mam już wszystko opracowane xD

      Usuń
  9. ~LA
    4 kwietnia 2010 o 22:19

    —> Pamiętasz najlepszy w sieci internetowy pamiętnik rozbitków oparty na serialu LOST (www.rozbitkowielost.blog.onet.pl)? Jego autorzy od ponad roku tworzą zupełnie nową, jeszcze ciekawszą historię, której akcja dla odmiany toczy się w Los Angeles. Chcesz poznać wiele nowych osób? Marzą ci się szalone imprezy do białego rana? Zajrzyj do nas, to przecież nic nie kosztuje. Może zabawisz tu na dłużej, warto ;)www.los-angeles815.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Amanda
    5 kwietnia 2010 o 23:20

    Miło słyszeć że Victoria się zbiera po tych całych kłopotach z wagą. Trochę mnie denerwowały xD Rozdział piękny jak zwykle… A w przyszłym rozdziale mam szansę na jakąś ciążę? Może PRZYNAJMNIEJ Ivy? Albo, w najlepszym wypadku, poczęcie dziecka Victorii i Toma..? ;P ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6 kwietnia 2010 o 09:56
      Vicotria i Tom nie sypiają ze sobą, więc żadnego poczęcia nie było xD Ale na ciążę możesz liczyć, nie tutaj, ale na innym blogu. Tzn, na Selene Snape jedna już jest, ale za niedługo będzie inna xD

      Usuń
  11. ~blogowe-ocenianie
    6 kwietnia 2010 o 13:03

    Serdecznie zapraszam do nowej ocenialni blogów [ blogowe-ocenianie.blog.onet.pl ] pozdrawiam ; )

    OdpowiedzUsuń