Przeszliśmy z Tomem do salonu na
parterze. Był urządzony w podobnym guście jak mój dom, ale nie było tu
przesady. Bo swojego mieszkanie wprost nie znosiłam. Mnóstwo groteski, wszystko
aż tandetnie drogie i wspaniałe, pozbawione smaku. Ojciec otaczał wszystkich
takim przepychem, że aż się śmiać chciało. A tutaj było tego wszystkiego mniej,
podkreślało urok domu, nie jak u mnie – szpeciło.
Zobaczyłam fortepian, stojący niedaleko
drzwi prowadzących na taras. Dawniej musiał to być piękny widok, lecz teraz
duże, oszklone drzwi były zabite deskami. Bez wahania usiadłam przy
fortepianie, zdmuchnęłam kurz z klawiszy i położyłam na nich dłonie. Ktoś
zapomniał zamknąć na nich wieko, być może pani Riddle grała właśnie, kiedy
przyszedł Tom, by zabić ją i jej rodzinę.
- Grasz? – spytał nagle Riddle.
Wzdrygnęłam się, wyrwana z własnych
myśli.
- Co? Och, tak. Mój ojciec stwierdził, że
nie jest mi to potrzebne, ale matka w końcu zadecydowała, że jeśli ona gra, to
ja też powinnam – odpowiedziałam i nacisnęłam przypadkowy klawisz.
Kochałam to. Nie byłam zbyt utalentowana
plastycznie, w chórze też nigdy nie byłam, w teatrze tym bardziej… Ale gra na
fortepianie sprawiała mi zawsze dużo radości i nie wychodziła mi najgorzej.
Zastanawiałam się, co mogłabym teraz zagrać.
Kiedy już zdecydowałam, muzyka* popłynęła
z fortepianu gładką, czystą nutą, przepływając przeze mnie. Zwykle, kiedy
grałam, wychylałam się to do przodu, to do tyłu, właściwie nie świadoma tego.
Muzyka poruszała mnie.
Kiedy skończyłam, siedziałam w bezruchu,
w głowie nadal mając tamte dźwięki.
- Co to było? – odezwał się Tom,
przerywając brutalnie tą magiczną dla mnie chwilę.
- Nie żartuj, że nie wiesz – zaśmiałam
się z niedowierzaniem. – Chopin. Każdy zna jego utwory, nawet czarodziej. Bach,
Mozart, Beethoven… Pamiętasz?
Tom miał taką minę, jakby nie bardzo
wiedział o czym mówię, ale przytaknął.
Przywołałam go do siebie i zachęciłam,
żeby usiadł na podłużnej pufie. Przesunęłam się nawet, żeby zrobić mu trochę
miejsca. Riddle usiadł obok mnie z bardzo głupią miną. Położyłam jego ręce na
klawiszach.
- Nie nauczę się grać, tylko tracisz czas
– stwierdził.
- Taki mądry, błyskotliwy chłopak, a na
głupim fortepianie nie zdoła się nauczyć grać? – zadrwiłam, kręcąc głową z
niedowierzaniem. – No, chyba nie jesteś taki inteligentny jak wszyscy myślą.
Tom chyba się trochę oburzył, ale
wyprostował się z ważną, zaciętą miną, mówiąc:
- Dobra, niech ci będzie. Pokaż mi, jak
to się robi.
Wątpiłam, żeby Tom cokolwiek załapał.
Szczerze, w ogóle nie miał ręki do instrumentów.
- Dobrze ci idzie – pochwaliłam go z
nieprawdziwym uśmiechem.
Tom pokiwał z uznaniem głową.
- Wiem.
Zamknął wieko klawiatury i odszedł od
fortepianu. Znalazł się przy jakiejś szafce i otworzył ją. W środku było z
tuzin butelek z różnymi trunkami. Wziął dwie szklanki, nalał do nich
bursztynowego alkoholu i podał mi jedną z nich. Upiłam trochę i zakrztusiłam
się.
- Ohydne – stwierdziłam.
- Prawda? – zapytał Tom z wyraźną
lubością osuszając swoją szklankę. Również zaczął kaszleć, ale nie powstrzymało
go to przed napełnieniem sobie szklanki na nowo. Mnie zaś nie smakował ten
alkohol, ale byłam zbyt dobrze wychowana, żeby marudzić i nie wypić tego.
Nie wiem, czy to alkohol był taki mocny,
czy może to ja mam słabą głowę, ale po trzech dolewkach kompletnie nie
pamiętałam, co się ze mną działo. Byłam pewna, że w końcu urwał mi się film.
*
Następnego ranka obudziłam się z okropnie
ciężką głową. Kiedy otworzyłam oczy, nic nie widziałam, świat dookoła mnie był
rozmazany i wirował. Westchnęłam ciężko, powoli przyzwyczajając się do nowo
zaistniałej sytuacji. Obraz powoli się wyostrzał, a ja zauważyłam, że leżę na
podłodze pod zabitymi deskami drzwiami prowadzącymi na taras. Rękę trzymałam
zaciśniętą na opróżnionej całkowicie butelce. Z kolejnym ciężkim westchnieniem
podniosłam się na nogi. Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Zobaczyłam
Toma siedzącego w przeciwległym pokoju z kieliszkiem wina w ręce. Uśmiechnął
się złośliwie na mój widok. Usiadłam na podłodze i położyłam głowę na jego
kolanach.
- Masz siłę dalej pić? – spytałam. – Ja
ledwo się na nogach trzymam.
Riddle zaśmiał się.
- Nie masz głowy do alkoholu –
powiedział.
- Eee… Tom? Ale my nie…?
- Nie.
Odetchnęłam z ulgą, chociaż słowa
Riddle’a wypowiedziane po chwili wzbudziły kolejną wątpliwość:
- Tak sądzę.
Spojrzałam na niego ze złością i wstałam.
- Ty sądzisz?
– powtórzyłam. – Zostaw to, nie będę się spotykać z alkoholikiem!
Wyciągnęłam z jego ręki kieliszek i
wylałam całą jego zawartość na kremowy, pokryty kurzem dywan. Wzięłam też
butelkę i wylałam ciemnoczerwony płyn na jego buty. Tom poderwał się z fotela z
wyrazem oburzenia na twarzy.
- Nie zapominasz się czasem? – zawołał.
- Racja, jeszcze jedno.
Resztę wina, która została w butelce,
wylałam mu za koszulę, odrzuciłam szkło i wyszłam z pokoju. Moje rozdrażnienie
było spowodowane kacem, okropnym kacem. A lekkomyślne zachowanie Riddle’a
zirytowało mnie bardzo. Wspięłam się po schodach do łazienki i odkręciłam
kurek. Jak się spodziewałam, nie wypłynęła nawet kropla wody. Zeszłam z
powrotem na parter, wyłamałam deski w oknie i wyjrzałam na zewnątrz. Zauważyłam
studnię, stojącą w cieniu, co prawda trochę rozwaloną, ale nadal pełną wody.
Wyszłam na zewnątrz i wyciągnęłam
różdżkę, którą machnęłam w stronę zardzewiałego, pogniecionego wiadra. Uniosło
się ono w powietrze i zniknęło w studni, by po kilku sekundach wynurzyć
się powrotem, rozchlapując swoją
zawartość dookoła. Postawiłam wiadro na krawędzi studni, nabrałam w dłonie wody
i chlusnęłam ją na twarz. Zrobiłam tak kilkakrotnie, aż obudziłam się
całkowicie. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że Tom obserwuje mnie przez okno.
Resztę wody wylałam sobie na głowę. Odrzuciłam na bok wiadro i wróciłam do
domu.
- Chcę wracać do Londynu – powiedziałam
Tomowi. – To miejsce strasznie mnie dołuje.
- Dobrze. Co tylko rozkażesz.
Wziął mnie za rękę i teleportował się.
Sądziłam, że nadal mi nie ufał, a ja przecież potrafiłam się już deportować i
aportować.
Na horyzoncie zobaczyłam dom mojej babci.
Ruszyłam w jego stronę, ale Tom zatrzymał mnie.
- Nie zobaczymy się do pierwszego
września – powiedział.
Pokiwałam milcząco głową i pocałowałam go
na pożegnanie w usta, puściłam jego rękę i odeszłam w stronę dworu.
Zobaczyłam Sokarisa, wałęsającego się po
ogrodzie. Usiadł na brzegu fontanny, plecami do bramy. Na mojej twarzy pojawił
się mimowolny, złośliwy uśmiech. Podeszłam do fontanny najciszej jak
potrafiłam. Szum wpadającej do kamiennego basenu wody zagłuszył odgłos moich
kroków, kiedy wchodziłam do fontanny. Chwyciłam mocno brata za ramiona i
pociągnęłam do tyłu. Sokaris wpadł głową do wody i nakrył się nogami. Klnąc pod
nosem, wstał. Ja zaś leżałam aż po pierś pogrążona we wzburzonej wodzie,
rechocząc ze śmiechu.
- Do cholery, odbiło ci? – warknął,
wychodząc z fontanny. – Debilka… Wszystko powiem mamie.
- Co, mały Sokarisek idzie na skargę do
mamusi? – zadrwiłam. – Ile ty masz lat?
Sokaris zaklął pod nosek i strzepał mokre
rękawy szaty. Wygramoliłam się w końcu z fontanny i powlekłam się do domu,
zataczając się ze śmiechu.
Matka nie okazała większych emocji, gdy
mnie zobaczyła, ale niewątpliwie się ucieszyła. Poinformowała mnie, że babcia
czuje się już lepiej, i że jutro możemy wracać do domu. Nie zachwycił mnie ten
pomysł, ale nie miałam innego wyjścia, jak przytaknąć i zapytać, co będzie,
jeśli ojciec dowie się, że zamiast z chorą babką, spędziłam ten czas z Tomem.
- Sokaris nic nie powie – odparła matka.
– Obiecał mi. Dlaczego właściwie jesteś taka mokra?
Zaśmiałam się.
- Zafundowałam Sokarisowi kąpiel w
fontannie – wyjaśniłam tonem znawcy. – To działa bardzo zdrowotnie na debilizm,
ale sądzę, że jemu już nic nie jest w stanie pomóc.
Już miałam odejść, żeby się umyć i
przebrać, ale matka zatrzymała mnie jeszcze.
- Victorio – zaczęła nieśmiało. – Jeśli
kochasz tego chłopca… Wiedz, że będę cię popierać. Co nie powiedziałby ojciec,
ja zawsze będę po twojej stronie i zawsze ci chętnie pomogę.
Pokiwałam głową.
- Dziękuję, mamo – odpowiedziałam cicho i
odeszłam.
*
Do domu wróciliśmy następnego wieczora.
Babcia Jane pożegnała nas nawet, wychodząc na balkon, by pomachać nam, gdy
wsiadaliśmy do mugolskiego samochodu. Droga powrotna była chyba nudniejsza i
cięższa niż wtedy, gdy jechaliśmy do babci. Powiem szczerze, że odetchnęłam z
ulgą, kiedy czarny, lśniący samochód zawiózł nas pod oświetlone drzwi
wejściowe.
Ojciec nawet się nie pofatygował, by nas
powitać. Siedział w domu z „Prorokiem Wieczornym” w jednej i kieliszkiem wina w
drugiej ręce. A bagaże musieliśmy sobie sami wnieść.
Z radością powitałam swój pokój i
łazienkę. Midnight wskoczył na biurko i utkwił swoje wielkie, żółte oczy w
mojej osobie. Weszłam do łazienki, by spędzić długą, cudowną chwilę w wannie
pełnej gorącej wody. Dopiero kiedy wyszłam, zobaczyłam, że coś się zmieniło w
moim pokoju.
Po pierwsze toaletka, na której stały
moje kosmetyki była pusta. Po prostu nic tam nie leżało, a przecież nie brałam
do babci Jane nic stąd. Cóż, pewnie skrzaty domowe, gdy sprzątały pokój,
musiały wyrzucić, bo może straciły datę ważności, czy coś…
Otworzyłam szafę, żeby się rozpakować, a
tu – niespodzianka. Nie było w niej nic prócz kilku za małych bluzek, para
wysłużonych butów i przyciasne dżinsy. No nie. Co to w ogóle ma znaczyć?
Ktoś zapukał i wszedł cicho do środka.
Była to nasza skrzatka, Wąsoryjka, z wiklinowym koszem na brudne rzeczy.
- Panienka ma jakieś rzeczy do prania? –
spytała.
- Tak.
Podałam jej wszystkie ubrania, które
miałam u babci. Zanim skrzatka wyszła, zadałam jej pytanie:
- Nie wiesz może, gdzie podziały się moje
ciuchy i kosmetyki?
Wąsoryjka pokręciła przecząco głową i
wyszła, pożegnawszy mnie uprzednio głębokim ukłonem.
Cóż. Jutro rozwikłam sprawę znikających
ubrań.
*
Rano przyszły jednak kolejne wątpliwości.
Gdy zeszłam rano i poinformowałam rodziców, że moje ubrania rozpłynęły się w
powietrzu, ojciec wyśmiał mnie, a matka wzięła mnie na stronę, wręczyła mi cały
plik mugolskich banknotów i powiedziała:
- Wiesz, jaki jest ojciec, nic mu się nie
podoba, pewnie kazał je wyrzucić. Po śniadaniu idź i kup sobie tyle, ile
potrzebujesz.
Z zaskoczoną miną patrzyłam, jak wychodzi
z salonu do jadalni. Cóż. Za zakupami nie przepadałam zbytnio. Ale w tak
kryzysowej sytuacji było to konieczne. Dlatego, jak radziła mi matka, po
skończeniu śniadania poszłam na górę, by się przebrać. No przecież nie będę po
centrach handlowych paradować w piżamie. Wybrałam jedną, najmniej obciachową z
czterech zbyt małych bluzek (czerwoną z pomarańczowymi i żółtymi frędzlami,
ojciec nalegał, bym ją kupiła, bo ja sama miałam o wiele lepszy od niego gust),
wcisnęłam się w zbyt ciasne spodnie i ubrałam rozłażące się już buty. W takiej
kreacji wybrałam się na zakupy.
Sklepów w Londynie było mnóstwo, więc miałam
w czym wybierać. Od razu skorzystałam z okazji, by się przebrać. Stare ubranie
wcisnęłam do torby, przebrałam się w letnią, jasnoniebieską sukienkę. Tych
okropnych butów też szybko się pozbyłam, zamieniając je na białe klapki. Tak to
ja mogę podróżować po świecie.
Kosmetyki zaś kupiłam w wielkim,
ekskluzywnym sklepie, niedaleko sierocińca, jak się później zorientowałam. Nie
miałam żadnych oporów, by odwiedzić Toma. Nie musiałam go długo szukać.
Zobaczyłam jego charakterystyczną sylwetkę, ukrytą w cieniu marnego drzewa.
Riddle również mnie rozpoznał. Wstał, kiedy do niego podeszłam.
- Duże zakupy – zauważył, patrząc z
lekkim zniechęceniem na ogromną ilość toreb, którymi obwieszone były moje
ramiona. Położyłam je na chwilę na ziemi, aby móc go objąć i pocałować w usta.
Kiedy oderwałam się od niego, odwróciłam
głowę w stronę gnojka, który wlepiał we mnie bezczelnie gały.
- Na co się gapisz? – warknęłam i
podniosłam swoje zakupy.
- Chodź, porozmawiamy u mnie –
zaproponował Tom, obejmując mnie lewą ręką w talii.
- Wczoraj wróciliśmy do domu –
powiedziałam. – Zauważyłam, że nie mam nic. Ubrań, kosmetyków. Zniknęło nawet
mydło, musiałam pożyczyć od matki. Wiesz, ja sądzę, że ojciec kogoś ma. Kogoś
młodego.
- A nie pomyślałaś, że może po prostu
wyrzucił twoje ciuchy w ramach zemsty, bo nic nie poradził na to, że się ze mną
spotykasz? – spytał Riddle.
- Wyrzuciłby nawet te okropne ubrania,
które mi kupił? – zadrwiłam. – Nie sądzę. Chyba że zabrał to, bo sam zamierza w
tym chodzić.
Minęliśmy tandetną, rudą recepcjonistkę,
stojącą opartą o brzeg biurka i rozmawiającą przez wielki, pożółkły telefon.
Wiodła za nami oczami, dopóki nie zniknęliśmy na schodach.
- Jak ona się nazywa? – spytałam. – Miała
identyczne buty i spódnicę, jak ja.
- Holly Counter. Stać ją na takie
ubrania? To pewnie jakaś podróbka.
- Albo znalazła sobie sponsora.
Tom wsunął zardzewiały klucz do zamka i
przekręcił. W puścił mnie do środka, po czym sam wszedł za mną i zamknął drzwi.
- Skąd u ciebie takie zachowanie? –
spytałam, zaskoczona nagłą poprawą jego manier.
- Stwierdziłem, że z moim zachowaniem nie
pasuję do ciebie – odparł, wzruszając ramionami. – Wszak ty jesteś tak jakby
córką „szlachcica”, a ja… no. Sama wiesz.
- Słodkie. Ale dla mnie nie ma znaczenia,
że twój stary był mugolem. Nie znasz go, nie musisz się wstydzić, że zachował
się żenująco przy twoich znajomych, nie truje ci, że ubierasz się tak jak mi
się nie podoba…
- Ale za to nie musisz spędzać każdej
chwili z tymi – skrzywił się ze wstrętem – mugolami.
- W tym sierocińcu jesteś już ostatni raz
– nadal upierałam się przy swoim. – A ja mojego ojca będę miała, aż umrze. I
będę się za niego wstydzić.
- Mógłbym…
- Nie – przerwałam mu, zanim zdążył
rozwinąć swoją głęboką myśl. – Bądź co bądź to mój ojciec, nie mogłabym
pozwolić, żebyś go zabił. Co by się stało z moją matką?
- Dobrze już, nic mu nie zrobię, jeśli
nie chcesz.
Usiadł na łóżku, a materac ugiął się pod
nim z jękiem sprężyn. W zapraszającym geście wyciągnął w moim kierunku ręce.
Usiadłam mu na kolanach, oplotłam go rękami za szyję, a on pocałował mnie w
usta. Ledwo rozpięłam pierwsze dwa guziki jego koszuli, do drzwi ktoś zapukał i
bezceremonialnie nam przerwał.
- Tom, jakiś chłopak do ciebie.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam tą
nieprzyjemną, farbowaną, rudą dziewczynę. Za nią stał chudy, żylasty,
czarnowłosy chłopak z gęstymi, grubymi brwiami i rękami wiszącymi jak u małpy.
Recepcjonistka wycofała się z pokoju, a
chłopak dał znać Tomowi, żeby z nim wyszedł. Riddle przeprosił mnie i zamknął
za sobą drzwi. Usłyszałam jego podniesiony głos:
- Mówiłem ci, Nott, żebyś tu nie
przychodził!
- Ciszej, bo te mugolskie dzieci zaczną
się interesować.
Nic już więcej nie dosłyszałam, choć
wytężałam słuch jak mogłam. Nie chciałam podsłuchiwać, jeśli Tomowi zależy, bym
nie wiedziała, co znowu knuje, to jego sprawa.
Siedziałam tak nudząc się chyba z
kwadrans. Wzięłam z szafki nocnej jakąś książkę mugolskiego autora i dla
zabicia czasu zaczęłam ją przeglądać. Tom w końcu wrócił, trochę bardziej
zdenerwowany niż wtedy, gdy wychodził.
- Po co Nott cię tu odwiedził? –
spytałam. – I skąd znał adres?
- Nieważne, wyczyściłem mu pamięć.
Słuchaj, chyba już powinnaś iść. Muszę coś zrobić.
Ze zdziwieniem pozbierałam torby,
pozwoliłam się mu pocałować i odprowadzić do bramy.
~*~
To ostatni weekend ferii, jutro już
niestety do szkoły. Ale za to dziś mam urodziny, hehe. Szesnaste. I rozdział
ciut dłuższy dałam, obiecałam dać go wczoraj, ale był za długi i nie zdążyłam z
zeszytu przepisać. Dedykacja dla Amandy
:*
~Eles.
OdpowiedzUsuń28 lutego 2010 o 15:19
Haha, pierwsza xD. Mam nadzieję, że ta przecudofffffna Holly wpadnie. A Riddle ją zabije, o tak.
28 lutego 2010 o 15:20
UsuńWhihhahahiha, ja mam nadzieję, że wpadnie, a Victoria się o tym dowie xD
~carmen37
OdpowiedzUsuń28 lutego 2010 o 16:07
żeby Riddle zabił ta su.kę która wzięła ubrania Viktorii xD druuuuuuuuuuga ;p
28 lutego 2010 o 20:20
UsuńGdyby tak zrobił, to nie byłoby żadnych emocji. Zapomniałaś przecież o torturach, to niewybaczalne xD
~Olka
OdpowiedzUsuń28 lutego 2010 o 16:15
Fajny rozdział i ładny szablon……..Viktoria chyba się dowie że to Holly wzieła jej ciuchy i się zemści na niej…….Pozdrawiam.
28 lutego 2010 o 20:22
UsuńNo pewnie, że się zemści. Jeśli się dowie xD
~Elizabeth Schmitt
OdpowiedzUsuń28 lutego 2010 o 20:40
Niech Holly się oberwie ;D. Współczuję Victorii stroju, w którym na początku była ;).
2 marca 2010 o 22:29
UsuńNo, też bym w tym nie wyszła, nawet do piwnicy xD
~Satia
OdpowiedzUsuń28 lutego 2010 o 21:32
Właściwie to miałaś szczęście. Co by było, gdybyś urodziła się 29 lutego? xDRozdział jest w sumie fajny, ale niezbyt wiele się w nim działo. Szablon… sam w sobie nie jest zły, choć te różowe litery na fioletowym tle nieco mnie gryzą. ale to nie szkodzi;)
3 marca 2010 o 19:15
UsuńTo dobrze, że szablon ujdzie, bo zostanie tu dłużej xD
~Gris
OdpowiedzUsuń28 lutego 2010 o 23:20
Hm… Tom grający na fortepianie…ciekawie to musiało wyglądać, nie powiem xD Co to za ojciec żeby oddawać rzeczy córki jakiejś szmatce. No ale cóż. Ciekawa jestem co to znowu nasz Riddle wymyślił. Pozdrawiam i czekam na kolejną notkę.
3 marca 2010 o 19:17
UsuńJej ojciec nigdy Victorii nie lubił, więc co się tam będzie przejmował xD
~Amanda
OdpowiedzUsuń1 marca 2010 o 20:25
Po pierwsze wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Po drugie dziękuję za dedykację, naprawdę mi się podobał rozdział. Szczególnie podobał mi się ten moment który Nott tak bezczelnie przerwał. Bardzo fajny. Ale przez niego znienawidziłam Notta. No i widzisz, jaką jesteś diablicą? Wywołujesz we mnie nienawiść. We mnie! Co się z tym światem porobiło… xD
3 marca 2010 o 19:28
UsuńWhahaha, ja tż nie lubię Notta, na takim jednym arcie ze śmierciożercami wyszedł jak stary dziadek, laskę nawet miał w łapie xD
~Amanda
Usuń13 marca 2010 o 15:24
Zgadzam się xD. Aha, kochana, a kiedy Ty tak właściwie planujesz dodać coś nowego, bo mi się tu czas dłuży..? ;)
13 marca 2010 o 15:44
UsuńW samą porę pytasz, bo właśnie została mi jeszcze jedna kartka z zeszytu do przepisania xD Jak się nudzisz, czekając na rozdział, to mam w bohaterach nowych bohaterów xD