— „W czerwcu 1995 roku naprzeciw Kemmhyt widoczne z okien morze nomadów.
Choć zaklęcia chronią mury, terytorium wytyczone przez Amona zostało naruszone,
ale nie sposób go bronić — choć wojsko królewskie jest nieprzebrane,
na jednego żołnierza przypada czternastu niewiernych, gotowych oddać życie w
imię Allaha. Królowa Dżahmes Meritamon stoi na czele armii i podlicza szanse,
lecz amonowy herb i pochodzenie nie pozwalają na wykalkulowanie porażki. Tej
nocy stał się cud, bogowie i boginie otoczyli opieką wojska Kemmhyt, prowadziły
miecz kapitana Necho, kiedy gromił napastnika, a święta Sachmet wstąpiła w
ciało królowej. Nie idzie zliczyć, ilu niewiernych padło od jej różdżki,
zaklęcia grzmią jak pioruny, świeże truchła dymią jak gromione prosto z nieba”…
trochę to nadmuchane, nie sądzisz? — Odłożyłam papirus z powrotem
na biurko i rozparłam się wygodnie na krześle, założywszy ręce za głowę. Opis
bitwy dostałam elegancko zwinięty i zapieczętowany jeszcze przy śniadaniu, ale
potrzebowałam chwili spokoju na zapoznanie się z całością. — Czuju, cenię cię za twoje publikacje, ale
świeże truchła? Krew wsiąkająca w piasek? Taki tekst na ścianach świątyni? Nie
jestem pewna, czy to dobrze, że dajemy wprost do zrozumienia, że świątynia
powstała w miejscu rzezi.
Być może to wina mojego pobłażliwego
uśmiechu, ale czarodziej nie wyglądał na ani trochę zniechęconego, oczy pałały
mu entuzjazmem, a stale czerwona twarz pociemniała, kiedy starał się
wytłumaczyć swoją wizję.
— Sachmet jest waleczna! — wysapał. — Waleczna i okrutna, była świadkiem znacznie bardziej
krwawych bitew. Gdyby cię nie poprowadziła, moja pani… strach pomyśleć, jak by
się to skończyło.
— Racja — przyznałam niechętnie, teraz dużo bardziej
zmartwiona. Opuściłam ręce i zaczęłam grzebać w odłożonej na bok
korespondencji. — Mamy nauczkę
na przyszłość. Przed następną wyprawą trzeba będzie postawić armię na nogi… ale
Horus mi świadkiem, nie mam pojęcia, jak to zrobić. — Ukryłam na
moment twarz w dłoniach i potarłam ciężkie powieki. Marzyłam o śnie, ale
odpoczynek w perspektywie tak niepewnej sytuacji królestwa okazał się
niemożliwy. — Zamek pełen
oficjeli, a żadnej zaufanej duszy, żadnej! Możesz odejść i przyślij mi Heather…
albo sam jej przekaż, nie mogę na nią patrzeć. Tamta „uzdrowicielka”… Nie
podoba mi się. Nie podoba, ale dam jej szansę. Ten rok upływa mi pod piętnem
Seta, wszystko, po prostu WSZYSTKO, co mnie otacza, to jakaś chałtura.
Machnęłam ręką, nawet nie podnosząc
głowy; w następnej chwili usłyszałam oddalające się kroki, a później
trzaśnięcie drzwi. Ostatnio coraz częściej dawałam się omotać frustracji.
Miałam wizję Kemmhyt wybudowanego na glinianych fundamentach, które lada chwila
mogły się zawalić. Miotałam się jak ptak uwięziony w klatce, wściekła na cały
świat, choć tak naprawdę miałam ochotę się rozpłakać. Rozpłakać i uciec. Pewnie
byłoby inaczej, gdyby przysposabiano mnie od najmłodszych lat do rządzenia, a
tak wszystko, czego nauczyłam się w dzieciństwie, to zupełnie niepotrzebne
posłuszeństwo wobec męża i wszystkich w sferze. Nawet te rady nadawały się do
śmietnika — moje małżeństwo nie przetrwało nawet roku, a już utknęło
w martwym punkcie. A teraz na domiar złego miałam mianować kobietę nadwornym
uzdrowicielem. Na samą myśl odechciewało się chorować. Nie mogłam zaprzeczyć,
że okazała się przemiłą, rzeczową osobą, lecz nadal kobietą. Byłam przerażona
własnym brakiem wiedzy z zakresu medycyny, czując jednoczesny przymus patrzenia
na ręce tamtej dziewczyny.
Pomimo pełni lata świątynia Sachmet rosła
w oczach, dzięki czemu nietknięty dotąd horyzont zdobił za dnia coraz dłuższy
biały błysk, zanim słońce nie schowało się za wydmami, a kiedy stało wysoko,
droga prowadząca na plac budowy lśniła jak Horachte. Widok ten napawał mnie
optymizmem i marzyłam, że kiedyś — gdy Kemmhyt zrzuci z siebie jarzmo
zadłużenia — mury miasta wybiegną daleko poza granicę, której sięgało
ludzkie oko. Jak niegdyś, kiedy ziemią egipską władali sami czarodzieje. Bardzo
chciałam przekazać Silasowi taki tron, na którym nie ciążyłoby brzemię lęku o
każdą monetę; choć chłopiec zaledwie pełzał po podłodze, wystarczyło mrugnąć, a
za chwilę będzie obchodził dwudzieste urodziny połączone z horusowym
namaszczeniem. Tymczasem Totmes zaadaptował się błyskawicznie, jakby zapomniał
o wszystkim, co miało miejsce podczas bitwy i przed nią. Cierpiałam, widząc, że
tęsknił za mną bardziej niż dziecko, które urodziłam, choć domyślałam się, że
mając takiego ojca, nie mogło być inaczej. Lękałam się o finisz jak ze mną i z
Zivit, dlatego nalegałam, by jako bracia dzielili wszystko tak długo, jak to
możliwe. Z pełnym błogosławieństwem Czarnego Pana. Ograniczał kontakty z synami
do minimum, jakby był zawiedziony, że nie pojawili się na świecie w swoich
dorosłych formach. Zawalona obowiązkami, pozbawiona wsparcia, z jedynie
listownym kontaktem z przyjaciółmi, czułam się zupełnie wyobcowana, a każde
usta na dworze — choć wiedziałam, że to tylko
ułuda — szeptały: spodziewałem
się wszystkiego, ale nie tego. Nie mogłam znieść tego urojonego zawodu,
którego nie widywałam jedynie w oczach pana Fizeau. Okazał się doskonałym
kompanem zarówno do gry w senet, karty, jak i szachy, które w Kemmhyt nie
cieszyły się popularnością nawet wśród kształconych w Turcji.
— Kiedy przyjęłam koronę, miałam do pomocy bardzo starego wezyra, nazywał
się Dżeser — powiedziałam, przyglądając się, jak kapłan
przestawiał swoje pionki. — Do
tej pory nie poznałam mądrzejszego człowieka… to dzięki niemu moja matka mogła
wieść europejskie życie w Londynie, nie martwiąc się o los królestwa. Był jej
regentem. Chociaż jego obowiązki przejęła Heather, oficjalne stanowisko wezyra
pozostaje od jego śmierci nieobsadzone, podobnie Wielkiego Budowniczego. Próbowałam
to zmienić, ale na tym stanowisku ciąży chyba jakieś fatum. Marzy mi się, by to
w Kemmhyt narodził się ktoś na wzór Imhotepa, by później czcili go jak boga.
Na kilka minut zapanowała między nami
cisza, przerywana jedynie stukaniem pionków. Postać pana Fizeau intrygowała
mnie. Nie tylko dzięki wyraźnie wyczuwalnej mocy, lecz głównie dlatego, że tak
skrzętnie się z nią krył; jedynie to tak bardzo różniło go od Czarnego Pana,
kiedy tamten był jeszcze młodym Tomem Riddle’e. Posłuszeństwo i skromność godne
Franciszkanina były czymś niespotykanym w gronie kapłanów bóstw czczonych w
stolicy, a właśnie tymi cechami odznaczał się Faris. Po latach spędzonych w
towarzystwie obrzydliwie próżnych książąt potrzebowałam rozmów z kimś
rozważnym. Nawet nie próbowałam przekonywać samej siebie, że dopatrywałam się w
nim Nathira, choć przecież tak bardzo się od siebie różnili. Qutajbah nie
obawiał się kłócić ze swoją królową, Fizeau próbował jej co najwyżej ostrożnie
wyperswadować.
— Na Heather spoczywa wiele obowiązków — rzekł po
chwili. — Być może za dużo jak
na kobietę…
— Bzdura. Nie zapominaj, że również jestem kobietą, panie Fizeau, nikt w
tym królestwie nie dźwiga większej odpowiedzialności niż ja — przerwałam
mu donośnym głosem, choć daleka byłam od nerwów. Potrzebowałam ożywionej
dyskusji, ale nie takiej, która skończyłaby się kolejnym dramatem.
— Ty jesteś napełniona mądrością i sprawiedliwością Maat, moja pani.
Na początku zrobiło mi się wesoło,
zwłaszcza że posuwanie się do tak miałkich komplementów było w zupełności
podobne do księcia Quasima, absolutnie nie w stylu Farisa, choć rzeczywiście od
kilku miesięcy nie posunęliśmy się ani o krok bliżej imperium, które sobie
wymyśliłam. Rozpaczliwa próba powstrzymania krachu, gdy jednocześnie rosła
kolejna wspaniała świątynia, wiązała mi na szyi kolejny sznur, a najlepszą radą
kapłanki okazało się podniesienie podatków. Choć w furii podarłam plan nowych
opłat i odparłam, że prędzej sprzedałabym ostatnią parę sandałów, by zatkać
dziurę budżetową, musiałam przyznać — ja również o tym myślałam.
Nawet nie poczułam, kiedy uśmiech spełzł
mi z twarzy.
— Heather nie ma doświadczenia swojego dziadka,
ale służy mi wiernie od lat i wszystko, co mi radzi, radzi z myślą o Kemmhyt — odparłam
stanowczo. — Ostatnie kilka
miesięcy było ciężkie dla nas wszystkich. Nie mam już ochoty grać, przejdźmy
się.
Żar lał się z nieba,
mimo że godziny największego upału już dawno minęły. Wschody słońca najbardziej
uwielbiałam celebrować w zamkowych ogrodach; na tyłach pałacu — z
dala od miejskiego zgiełku — poza nielicznymi mieszkańcami dworu
można było spotkać tam wyłącznie skrzaty domowe. Delikatna, nieprzystosowana do
egipskiego skwaru roślinność wymagała nieustannej opieki, podobnie szkółka
hortensji na samym końcu ogrodu. Gdy zeszliśmy długimi schodami i ruszyliśmy
przestronną esplanadą, pan Fizeau szarmancko zaoferował mi ramię. Skorzystałam.
I mimo że nie powinnam być tym oczarowana, świadomie dawałam się kokietować.
Odetchnęłam głęboko. Choć na zewnątrz panowała znacznie wyższa temperatura,
soczystej, głębokiej zieleni mogłam doświadczyć wyłącznie tutaj. Rozłożyste
palmy dum oraz cyprysy sadzone gęsto wzdłuż dróżek dawały sporo cienia i biegły
prostą linią prosto do ogromnego basenu, gdzie na środku wznosiła się kaplica Thota — gospodarza
tego ogrodu. Przebyliśmy już prawie połowę drogi, a wapienny posąg ledwie
majaczył na szczycie podestu.
— Każdego wieczora, kiedy przychodzę tu, by
pomedytować, zawsze przypomina mi się nauka w Beauxbatons — odezwał
się kapłan. Nie odrywał wzroku od podobizny pawiana, jakby widział ją po raz
pierwszy i dokładnie tak to sobie wyobrażał. — Szkołę wybudowano wysoko w górach, więc trzeba trochę przejść, żeby się
tam dostać… ale to wielki pałac z białymi wieżyczkami, naprawdę przepiękny, w
ogrodach są specjalne zagajniki zamieszkałe przez elfy. Co roku, kiedy
zaczynały kwitnąć drzewa owocowe, wymykałem się ze szkoły, żeby podglądać ich
tańce godowe, coś wspaniałego.
— A, tak, obiło mi się o uszy, że Beauxbatons dba
o estetykę — odparłam, pretensjonalnie przeciągając
sylaby. — Każda szkoła ma jakieś
priorytety, Hogwart na przykład stawia na poziom nauczania. Tak, dobrze
słyszałeś, panie Fizeau, zanim przejęłam koronę, uczyłam się w Hogwarcie i
prowadziłam całkiem zwyczajne, europejskie życie.
Kapłan pierwszy raz
odwrócił wzrok od posągu.
— Przepraszam… „przejęłam”? — niemal
wyszeptał i odchrząknął nerwowo.
Roześmiałam się. Minęło
już tyle lat, że na dworze przestano szeptać, a ja z czasem wyrobiłam w sobie
dystans do tamtej niewygodnej sprawy. A fakt, że Zivit — całkiem
martwa i niegroźna — nie mogła już niczego zniszczyć, nareszcie mnie
uspokoił. Całkowicie i na trwałe.
— Przejęłam. Zgodnie z prawem i w ostatniej
chwili, jak sam dobrze wiesz — odpowiedziałam z nonszalancją, ale
spojrzenie, które mu posłałam, nie było już tak łagodne. — W Hogwarcie nie mieliśmy ani elfów, ani tych
uroczych ogródków z fontannami, za to możemy się pochwalić armią duchów. I
poltergeistem. Wyobraź sobie, panie Fizeau, że wstajesz z łóżka… zaspany… wchodzisz
do łazienki, a tam nad umywalką unosi się maszkara w łańcuchach, która
postanowiła ci zamanifestować swoją śmierć akurat o czwartej nad ranem.
— I miałaś okazję poznać Albusa Dumbledore’a,
moja pani.
Skrzywiłam się na sam
dźwięk tego nazwiska.
— Miałam i zupełnie nic z tego nie wynikło.
— Dlaczego? Był złym nauczycielem?
Znów parsknęłam
śmiechem. Dotarliśmy do zbiornika, gdzie już nie docierały cienie cyprysów. W
basenie aż roiło się od kaczek, a kiedy przysiadłam na niskim murku i włożyłam rękę
do wody, natychmiast pojawiły się ryby.
— Nie. Był ZNAKOMITYM nauczycielem. Ale, jak
widzisz, mamy zupełnie różne cele. Tak różne, jak tylko się da. Kemmhyt i Zakon
Feniksa stoją po dwóch stronach barykady. Nie pragniemy niczego poza panowaniem
Maat, ale czasami… tocząc bitwy z niektórymi ludźmi… należy wspomóc się tym, co
ofiaruje Set. Zabijanie nigdy nie sprawiało mi przyjemności, panie Fizeau. Czarny
Pan stoczył walkę z Dumbledore’em… walkę, która nie zakończyła się dla niego
tak, jak sobie postanowił. Jeżeli dojdzie do kolejnego spotkania… a jak znam
naszego pana, to to wyłącznie kwestia czasu… Dumbledore tego nie przeżyje. Ale
to trzeba mu przyznać: był bardzo dobrym nauczycielem.
Przez dłuższą chwilę
wodziłam dłonią po powierzchni wody; była przyjemnie chłodna, choć sadzawka
stała w pełnym słońcu i nie chronił jej żaden cień. Rozmowa o szkolnych czasach
przywołała lawinę wspomnień. Z rozbawieniem uzmysłowiłam sobie, że przy panie
Fizeau czułam się dokładnie tak samo swobodnie jak przy przyjaciołach z dawnych
lat. Już wtedy lepiej dogadywałam się z mężczyznami, choć swego czasu tak
bardzo angażowałam się w polepszenie sytuacji czarownic w Wielkiej Brytanii. I
nieważne, że działałam tylko na żałośnie małą skalę w Hogwarcie. A kiedy
całkowicie zatonęłam w swoim dziedzictwie, wszystkie stare marzenia prysły, podobnie
jak przyjaźń z Heather. Czego oczekiwali bogowie, rozwidlając nasze drogi? I co
planowali, zsyłając pana Fizeau?
Cokolwiek bogowie mieli
na myśli, podobało mi się to. Voldemort zniknął, a ja nareszcie nie cierpiałam
w samotności, oczekując jego powrotu. Czarny Pan stał się nie do zniesienia,
dostrzegłam to dopiero w momencie, kiedy mój wolny czas wypełniały rozmowy z
panem Fizeau. Od teraz każdego wieczora odbywaliśmy wspólne przechadzki do
kaplicy Thota, gdzie kapłan oddawał się krótkim medytacjom, a ja udawałam się
do podziemi zamku, by kończyć dzień z błogosławieństwem Anubisa. Choć byliśmy
oddani dwóm zupełnie różnym siłom, łączył nas jeden światopogląd: osiągnięcie
Maat. A harmonia, do której oboje dążyliśmy, mogła nastąpić wyłącznie poprzez
dominację czarodziejów nad mugolami. Jak Amon stał na szczycie wszystkich
bóstw, tak czarodzieje czystej krwi powinni — jego
śladem — sprawować kontrolę nad resztą. Dla ich dobra. Oczywiście pan
Fizeau, choć znacznie bardziej liberalny, nie bał się głosić, że istniały mniej
radykalne rozwiązania, lecz wszystko to nie wychodziło poza czysto teoretyczne
rozważania. Od czynów znacznie bardziej uwielbialiśmy dyskutować i zajadać
daktyle.
Co nie oznaczało, że nie
wyściubialiśmy nosów z wygodnych komnat. Choć na początku to wydawało się
fascynujące, szybko przestałam cenić pielgrzymki, które składały się z tłumu
kapłanów i mnie w lektyce, bo oddziaływanie bóstwa odczuwałam wyłącznie podczas
samotnych celebracji lub w wąskim gronie wyznawców Anubisa. A pan Fizeau
zmienił wszystko. Znałam siebie i wiedziałam, że kiedyś ta fascynacja minie
i — jak poprzednio w Heather — zacznę dostrzegać jego wady,
ale zachłysnęłam się świeżością, którą przyniósł na dwór. Gnijąc w Kemmhyt,
tęskniłam do namiastki świata z mojej młodości, a kapłan uosabiał wszystko to,
co ceniłam: europejską wiedzę i starożytną harmonię. Na rzecz pielgrzymek
rezygnowałam z trwonienia czasu w łaźniach — każdy tydzień
zaczynaliśmy od wyprawy do świątyni Sobka umiejscowionej na zachód od Horachte.
Kaplica wybudowana z dala od miejskiego gwaru i głównego szlaku, pomiędzy
górami piachu wyglądała jak porzucona ruina. Ściany z szorstkiego, czarnego
kamienia — wysmagane pustynnym wiatrem — nie zdobiło nic
poza modlitwami i historią jej powstania. Wysokie na prawie dziesięć stóp dwuskrzydłowe
drzwi powitały nas ostrzeżeniem, ale przeszliśmy przez nie jak przez dym. W
środku niemal zderzyliśmy się ze ścianą kwaśnego smrodu i
wilgoci — niesamowicie intensywnej jak na temperaturę panującą na
zewnątrz, wyraźnie podtrzymywaną dzięki czarom. Korytarze prowadzące w głąb
świątyni były równie ciemne i mokre, jak niewielki, kwadratowy przedsionek.
Maleńkie okienka wpuszczały niewiele słońca, dlatego zawsze przemierzaliśmy go
z pozapalanymi różdżkami, jednak świątynia tylko z zewnątrz wyglądała na
masywną. Wewnątrz znajdowała się tylko jedna aula z wysoką, zaśniedziałą figurą
mężczyzny o głowie krokodyla pośrodku zapuszczonej sadzawki. Poza wiecznie
płonącą u jego stóp oliwną lampą nie znajdowało się tam żadne inne źródło światła — bo
i po co? Na co dzień kompletnie nikt tam nie przebywał, a jedynymi kapłanami
dbającymi o kult Sobka były krokodyle. Dziesiątki gadów w ogromnym, mrocznym
zbiorniku, wylegujące się w obślizgłych kanałach jeden na drugim. Zwykle
siadaliśmy naprzeciwko siebie na wyższych platformach przy wejściu do
podziemnej krypty, gdzie nie miały dostępu.
— Jak to się stało, że wybrałeś Thota? — odezwałam
się cicho, ale echo i tak rozniosło to pytanie po całej sali. Tymczasem pan
Fizeau, nie wiedzieć czemu, spuścił na moment głowę.
— To nie ja. To on — odparł
zakłopotany.
— To była walka z góry skazana na
niepowodzenie… Pojmuję. A twoja rodzina, panie Fizeau… Wszyscy bez wyjątku
wyznają Allaha. Choć absolutnie każdy chciałby znaleźć się na twoim miejscu…
jedni z miłości, drudzy chętni wykorzystać okazję, żeby wbić mi sztylet w
plecy… ty wciąż nie przyniosłeś im chwały. Jesteś na dworze od kilku tygodni, a
książę Quasim nie wyprawił do tej pory przyjęcia z okazji twojego powrotu do
Kemmhyt.
Okrągłe okularki kapłana
błysnęły pośpiesznie w mdłym świetle oliwnej lampy, a uśmiech, który zagościł
na moment na wąskich wargach, wydał mi się naciągany.
— O tak, straciłem uznanie wszystkich — powiedział.
W jego głosie zabrzmiała wesołość, która bardzo szybko zmieniła się w sarkazm.
Pani Fizeau bawił się rzemykiem od sandała i patrzył niewidzącym wzrokiem na
krokodyle, które zgromadziły się pod platformą i teraz leżały w bezruchu,
stłoczone tak, że w półmroku stały się plątaniną łap, zrogowaciałych grzbietów
i ogonów, byle znaleźć się jak najbliżej mojej zwisającej nogi. Maska ciepła i
zdystansowania, którą starał się utrzymywać zawsze wtedy, kiedy ktoś pojawiał
się na horyzoncie, pierwszy raz odsłoniła jego ludzkie oblicze: zranione i
rozgoryczone. Nagle wydał mi się dużo starszy, niż był w
rzeczywistości. — Wydumałem
sobie, że kiedy stanę się ateistyczny
i francuski, środowisko chociaż po
części mnie zaakceptuje. To bardzo hermetyczna grupa, ale nie tak hermetyczna,
jak nasza tutaj. Dla rodziny byłem zbyt europejski, dla Francuzów zbyt arabski.
I w tej nicości odnalazł mnie Thot.
— Udało ci się zapełnić tę pustkę, panie
Fizeau?
Znów się uśmiechnął.
— To jest… tajemnica mojej duszy, moja pani.
Przez chwilę
lustrowaliśmy się wzrokiem; w oczach kapłana ponownie zapłonął dawny optymizm,
a maska opanowania wróciła na swoje miejsce. A ja pomyślałam o porzuconej na
pustyni Zivit, o Katy znikającej w sedesie, o cząstce duszy strzeżonej przez
Anubisa… Również się uśmiechnęłam.
— Liczę, że kiedyś mi ją wyjawisz — odrzekłam
i odwróciłam głowę w stronę figury Sobka. Przez sadzawkę płynął jeszcze jeden
krokodyl, by dołączyć do grupy wylegującej się u moich stóp. Przez dłuższą
chwilę oboje przyglądaliśmy się temu kłębowisku, choć widywaliśmy je
codziennie. Ich towarzystwo w pewien sposób hipnotyzowało i byłam prawie pewna,
że to dzięki energii, którą wydzielała ich skóra. — Gdybym tam spadła, skoczyłbyś, żeby mnie
ratować, panie Fizeau?
— Bez zastanowienia, moja pani.
— Oddałbyś swoje życie, żeby moja polityka, z
którą tak się nie zgadzasz, nadal mogła niszczyć innych ludzi?
— Oddałbym.
Roześmiałam się tak
donośnie, że jeszcze chwilę po tym, jak przestałam, w auli trwało jeszcze
dziesięć takich okrutnych śmiechów, całkowicie obcych, jakby należały do
Bellatriks, Czarnego Pana, ale nie do mnie.
— Dlaczego? — naciskałam. — Bo jestem królową? Przez poczucie obowiązku,
które każe ci tak myśleć? Cierpiałbyś, panie Fizeau, gdybym umarła? — Zsunęłam
się z platformy, wystawiwszy obie nogi poza jej brzeg, aby swobodnie zwisały.
Na dole kłębowisko zafalowało niespokojnie. — „Kocham cię, moja pani… jesteś Gwiazdą Zaranną i… Gwiazdą Wieczorną,
moja pani, jesteś waleczna jak Sachmet”… Nie pierdol jak wszyscy i powiedz mi
coś, czego nie słyszałam. Coś prawdziwego.
Kapłan z początku nie
dowierzał, ale zsunęłam się tak nisko, że stopą prawie dotykałam rogatego,
gadziego nosa, dopiero wtedy poderwał się na równe nogi, a w jego dłoni
zatańczyła różdżka.
— Jesteś… Czuję, że wciąż musisz walczyć o
autorytet, chociaż twoja siostra nie żyje… dlatego życzysz sobie, pani, mojej
obecności. Pozwól mi…
Zanim wyrzucił z siebie
to nieskładne zdanie, sama wyciągnęłam rękę, by pomógł mi wdrapać się z
powrotem. Ściana była bardzo wilgotna i śliska, a na Południu pokonywałam
trudniejsze przeszkody, ale mimo to pozwoliłam, by pan Fizeau wciągnął mnie na
podium. Choć twarz miał spokojną, a wargi mocno zaciśnięte, nie mógł zapanować
nad strumieniem energii, z którego biło przerażenie. Prawie zrobiło mi się
głupio, że dla zaspokojenia głodu własnej próżności wywołałam w nim te emocje,
lecz nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Wyprostowałam się, nadal lekko zadyszana.
— Tak, masz rację — odparłam
spokojnie. — To jeden z
sekretów mojej duszy. Czyli śmiesz
sugerować, panie Fizeau, że łączy nas coś więcej?
Patrzył naprawdę hardo,
zuchwale, wyraźnie wściekły, że tak z niego zakpiłam. Już dawno nie widziałam w
czyichś oczach tak jawnej złości, która nie wywołałaby burzy. Kotłowanie za
moimi plecami powoli ustawało, krokodyle jeden po drugim wracały do wody, a ja
nie przestawałam się uśmiechać.
— Chciałbym wierzyć, że to przyjaźń.
— Mamy szczęście, że spotkał nas ten zaszczyt — niemal
wyszeptałam. I choć uśmiech nie schodził mi z ust, poczułam w żołądku jakiś
nieprzyjemny skurcz. Skurcz wyrzutów sumienia opatrzonych twarzą Nathira. Mimo
to wyciągnęłam rękę. — Dżahmes.
Pan Fizeau zawahał się,
nim ją uścisnął.
— Faris.
To było niesamowicie
łatwe. Jakbym znów miała szesnaście lat, a przyjaźń oznaczała tyle, co czas
spędzany na przerwach pomiędzy lekcjami. Tyle że tamte znajomości skończyły się
w chwili, kiedy korona spoczęła na moich skroniach. Z panem Fizeau miało być
inaczej. Z Farisem. Z Farisem miało się nigdy nie skończyć. Przy nim odżyłam.
Nie potrzebowałam słuchać jego sekretów o powołaniu, bo prędko sama odkryłam,
dlaczego Thot go wybrał. Jako najbystrzejszy z bogów najszybciej dostrzegł w
nim piękno, subtelność, błyskotliwość i oddanie. Postąpił chciwie jak Anubis z
Raszidą — zapragnął go wyłącznie dla siebie.
Lwia część drogi
powrotnej minęła nam w ciszy. Wielbłądy potwornie wlokły się w stronę Kemmhyt,
a z nieba — wraz ze słońcem szybko wznoszącym się ponad
horyzont — zaczynał lać się żar, ale oboje byliśmy od tego zbyt
daleko, by ponaglić zwierzęta czy włożyć chusty. Wciąż myślałam o krokodylach i
moim głupim żarcie, a nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że i Faris analizował
dzisiejszy poranek. Co by się stało, gdybym naprawdę tam wskoczyła? Być może nie
było to aż takie głupie? Odwróciłam głowę i patrzyłam, jak kapłan spoglądał
niewidzącymi oczami przed siebie, w jakimś nieokreślonym kierunku.
Przedpołudniowe słońce odbijało się w jego okularach, a na świeżo ogolonej
głowie pojawiły się kropelki potu. Automatycznie dotknęłam swojej
twarzy — ciepła i sucha. Zauważyłam to już jakiś czas temu, a im bliższe
stawały się moje kontakty z Anubisem, tym częściej dostrzegałam te subtelne
zmiany. Coraz lepsze przystosowanie do klimatu, który panował w Kemmhyt.
Voldemort twierdził, że to wszystko dzięki czarnej magii, ale ja wiedziałam
swoje. Im mocniejsza więź z Inpw, tym większa przynależność do jego
świata — czułam, że w ten sposób starał się mnie nagrodzić.
Jechaliśmy tak jeszcze
dobrych kilka minut — on wpatrzony w piaskowe góry, ja zamyślona,
poddająca się kołysaniu wielbłądziego garbu. Dopiero wtedy Faris odpowiedział
na moje spojrzenie.
— Przeżyłabym ten skok — zagadnęłam
z delikatnym uśmiechem. — Tak
sądzę. Słyszałeś, jak opanowałam Królową? Udałam się z nią na pustynię. Tylko
ona i ja. Nie miała żadnych powodów, by mi ulegać. Mogła mnie zgnieść, kiedy
spałam. Wielokrotnie. A jednak jesteśmy partnerami i bratnimi duszami… gdyby
smoki je miały. Wierzę, że mają. To jest… bardzo trudne uczucie, ale sam fakt,
że w ogóle istnieje, wydaje mi się… co najmniej nienaturalne. Wzbudzam więcej
sympatii w stworach, które są gotowe mnie pożreć, niż w ludziach. Nawet wydaje
mi się, że… — zaśmiałam się pod nosem — że przyjaźń z krokodylami byłaby łatwiejsza
niż przyjaźń z tobą.
Ale pan Fizeau
potraktował to zupełnie poważnie.
— Niektóre dziedziny magii są szczególnie
uwielbiane przez zwierzęta. Wyczuwają ten subtelny pierwiastek stojący na
granicy zachwytu i odrazy, ponieważ przypomina ich własną energię — odparł
i zawahał się. — A w czarnej
magii jest go… wyjątkowo dużo.
Mówił tonem śmiertelnie
akademickim, a ja nie mogłam przestać chichotać. Tak wiele wspólnych cech, o
których ani Czarny Pan, ani Faris nie zdawali… nie mogli zdawać sobie z nich sprawy. Jak to możliwe, że los
postanowił zamknąć niemal jednakowe umysły w dwóch ciałach i obdarzyć je
skrajnie odmiennymi osobowościami. Być może właśnie to sprawiało, że przyjaźń z
panem Fizeau była taka prosta — posiadała rdzeń, który znałam
doskonale od lat.
— Czarna magia — westchnęłam i
spojrzałam przed siebie, gdzie w ostrym słońcu zamajaczyły chybotliwie mury Kemmhyt. — Liczyłam, że dostałam smoka o wyjątkowej
wrażliwości… albo na swoją własną wyjątkową wrażliwość… Już teraz nie bogowie,
a czarna magia jest odpowiedzią na wszystkie pytania, zauważyłeś?
— Ale czy to nie to samo? — zapytał
cicho. Tym razem to ja poczułam na sobie jego wzrok. — Atum obudził się w mroku. Kreując nas, jego
magia była doskonała, dopiero ludzie, których nią obdarzył, podzielili ją na
białą i czarną, nadali jej dobre i złe znaczenie. Ale to dzięki tej ciemnej
cząstki niej powstaliśmy. Biała magia nie jest w stanie stworzyć życia. Czarna
tak. A stosując jedną i drugą, stajemy się najbliżsi bogom.
Posłałam mu ironiczny
uśmiech.
— Zaiste. Sam Czarny Pan nie znalazłby
lepszego usprawiedliwienia swoich nadużyć. Jeżeli to prawda, co mówisz, to nikt
z nas nie jest im bliższy niż on — prychnęłam rozbawiona. — Nie mogę się doczekać koronacji. Powiem ci w
tajemnicy, że oczywiście koszty będą niewspółmierne do jego zaangażowania w
rozwój Kemmhyt… ale inaczej sukcesja moich synów może zostać podważona. Ahmed
Lock-Nah też ma synów i bardzo by się ucieszył, gdyby Kemmhyt… ach, „wróciło na
łono Allaha”. Ale wracając do koronacji… zadecydowałam, by połączyć ją z
otwarciem świątyni. Nie ma lepszej okazji, by wszystkim przypomnieć, jak wiele
wszyscy zawdzięczamy naszemu panu. Jak myślisz?
— Myślę, że całe królestwo na tym skorzysta — odparł
zdawkowo. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, ale napięcie, które biło od
Farisa, oznaczało, że to jeszcze nie koniec rozmowy na ten temat. Wystarczyło,
by zebrał się na odwagę. — Na
koronację przybędzie mój bliski przyjaciel, studiowaliśmy razem w Turcji.
Byłbym zaszczycony, gdyby moja pani zechciała go poznać.
— Gdybyś chciała go poznać, Dżahmes — poprawiłam
go. — Z chęcią poznam każdego,
kogo chcesz mi przedstawić.
Gdzieś w środku czułam,
że to proces łatania dziury po Nathirze. I choć tak różnił się od pana Fizeau,
często łapałam się na tym, że myślałam o nim znacznie częściej niż przed tym,
jak Faris zamieszkał na dworze. To był masochizm. Kładłam się do łóżka z
obrazem zmarłego przyjaciela, by podsycać wspomnienia o nim dzięki kolejnym
spotkaniom z nowym. Ale nie chciałam tego powstrzymywać. Uwielbiałam Fizeau.
*
Budowa świątyni
Sachmet — karygodnie opóźniona — nareszcie zaczęła dobiegać
końca. Każdego dnia po porannych modłach, tym razem w samotności, odbywałam
konną wyprawę aleją alabastrowych posągów, by — od stóp do głów
okutana w biel — przez pół godziny osobiście doglądać robotników. Ani
trochę nie znałam się na tym, co robili, ale udawanie eksperta, mając u boku
takiego architekta jak Czuju, wypadało bardzo przekonująco. Przynajmniej z
mojej perspektywy. Budowlane resztki zostały uprzątnięte, zostały wyłącznie
rusztowania, na których mugole pracowali nad ostatnimi malunkami. Świątynia
oślepiała alabastrową bielą, lecz kiedy słońce zachodziło, w delikatniejszych
promieniach igrały złotem precyzyjnie wymalowane hieroglify — opis
sporządzony przez księcia Quasima na ścianie frontowej, antyfony do Sachmet na
filarach oraz lista wszystkich, którzy pracowali przy budowie. Powstała na wzór
świątyni Hathor z Dendery, ale dwa razy większa i wspanialsza, z przepięknym
ogrodem kolumn na piętrze. Patrzyłam, jak z dnia na dzień budynek nabierał
boskości i robiłam się coraz bardziej sfrustrowana. Jak zawsze tuż przed
zakończeniem czegoś wielkiego. Ostatnimi czasy żyłam od jednego celu do
drugiego i to był moment, gdy znalazłam się tak blisko finiszu, że widziałam
nieprzeniknioną czerń przyszłości. Co dalej? Czy kolejne moje czyny przewyższą
swym majestatem świątynię Sachmet? Obawiałam się, że budowanie posągów i kaplic
przynosiło władcom większy splendor niż uszczelnianie dziurawego skarbca.
Cel, do
którego — chcąc nie chcąc — zostałam zmuszona dążyć,
pojawił się jeszcze zanim farba na murach wyschła, a rusztowania rozmontowano.
Datę koronacji, zgodnie z tym, co omówiłam z panem Fizeau, ustaliłam na
piętnasty dzień sierpnia i oczywiście każdy był zobligowany przesunąć wszystkie
zobowiązania, by przybyć na tę uroczystość. Każdy poza Czarnym Panem. Nie
mogłam uwierzyć w jego bezczelność — igrał ze mną od samego początku,
ale dopiero teraz uwierzyłam, że naprawdę byłby w stanie nie zjawić się na
własnej koronacji, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Na samo wyobrażenie
robiło mi się gorąco. Na tydzień przed snułam się Aleją Sachmet, cała
zestresowana i napięta, chcąc mieć na oku przygotowania i jednocześnie nie
mogąc patrzeć na to wszystko. Handlarze kręcący się pod pylonem już teraz najmowali
pomocników do stawiania kramów, wiadomość od Heather dotycząca nowiutkich szat
zakłóciła mój poranny posiłek, w mieście zaroiło się od mieszkańców Saher, za
sanktuarium kończono budowę trybun otaczających arenę, a lada dzień miała
przybyć trupa wyszkolonych wil z Turcji, by uświetnić festiwal. Wszystko
zostawiłam Heather, nie miałam do tego głowy. Dziękowałam bogom, że przodkowie
postanowili troszkę zredukować czas koronacji z jednego roku do jednego dnia. Byłam
wykończona. I potwornie rozdarta między utrzymaniem autorytetu wśród poddanych
i narażeniem się Czarnemu Panu. Za każdym razem, kiedy dochodziło do wielkich
obchodów, w których brali udział śmierciożercy, drżałam… wręcz modliłam się, by żaden nie złamał
królewskich dyrektyw lub nie naraził się komuś z pałacowego Wewnętrznego Kręgu.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Voldemort zawsze liczył na małą aferkę.
Na tle typowego
budowlanego harmideru odznaczył się narastający koński tętent, więc
automatycznie się odwróciłam; w moją stronę zmierzał czarnoskóry mężczyzna w
przepasce szambelana. Pochylił głowę, zanim jego koń się zatrzymał.
— Jej Majestat raczy wybaczyć… przybył…
— Dzisiaj już nikogo nie przyjmuję — przerwałam
mu opryskliwie, szacując w głowie, ile czasu pozostało mi do procesji do
sanktuarium Horusa. — Niech uda
się do Heather i umówi spotkanie.
Poczułam w żołądku narastający gniew:
jeszcze nikt nie podjął próby podważenia autorytetu królowej, a już ktoś liczył
na nieumówione spotkanie, jakby jego przybycie obligowało mnie do przyjęcia go
poza gabinetem.
— Ale to książę Imhotep.
Obligowało.
Natychmiast zawróciłam
wielbłąda i spojrzałam ponad postać szambelana. W ostrym słońcu miraż powstały
na Alei Sachmet uniemożliwiał dostrzeżenie tego, co znajdowało się
kilkadziesiąt stóp dalej, ale faktycznie coś zmierzało w stronę świątyni i nie
była to fatamorgana. Trzy kształty sunące ramię w ramię i jeden nieco oddalony,
jakby uporczywie chciał podkreślić swoją autonomię. Za serce ścisnęły mnie
skrajne emocje, których nie miałam czasu interpretować. Ostra radość,
zaskoczenie i kwaśne rozgoryczenie, nie wiedziałam, co jeszcze. Podekscytowana
ponagliłam wielbłąda i pognałam w stronę miasta, a cztery postacie rosły z
sekundy na sekundę. Pierwsza z nich — najwyższa i jedyna bez chusty
na głowie — zeskoczyła z konia i biegła teraz pomiędzy pozostałymi.
Zastopowałam wielbłąda i też zsunęłam się na bruk. Książę dopadł mnie kilak
susów później, roześmiany i nieelegancko entuzjastyczny, kiedy rzuciłam mu się
na szyję. Pewny uścisk Imhotepa, silny, sztywny Paramessu, miękkie ramiona Aj
Tejo i szorstkie, krótkie objęcie Amenii El Bani. Wszystkie tak rozczulająco
znajome. Znów byłam dziesięć lat młodsza i pełna zapału, wystarczyło, że
ujrzałam ich razem. Odziani w zwiewne szaty koloru khaki, wszyscy pokryci pyłem
z pustyni, a uśmiechali się jak aniołowie. Ogromne zęby Amenii błyszczały na
tle czarnej twarzy jak dwa rzędy pereł. Miałam ochotę się wściekać i jeszcze
raz wszystkich wyściskać, ale ograniczyłam się do zwykłych uprzejmości, kiedy z
powrotem powsiadaliśmy na swoje bydlęta i powoli ruszyliśmy w stronę miasta.
Miałam tyle do powiedzenia, że nie wiedziałam, od czego zacząć.
Dlatego zaczęłam od
narzekania.
— Za zaniedbywanie swojej królowej powinno
grozić więzienie — zrzędziłam, choć już dawno nie czułam się tak
uskrzydlona. Mimo wszystko nie potrafiłam zamaskować szerokiego uśmiechu. — Od śmierci Nathira gniję tu z nudów.
— I Jej Majestat życzy sobie przysposobić
towarzysza w gniciu? — wtrącił uszczypliwie Imhotep. Pomimo żaru
lejącego się z nieba jego rozwinięty turban powiewał na jego plecach jak
peleryna, a świeżo ogolona głowa nosiła już czerwone ślady przedpołudniowego
słońca. — JEGO Prawie-Majestat
nie miałby ochoty dołączyć?
Zaśmiałam się razem z
resztą; obecność starych przyjaciół sprawiła, że nagle wszystko wydawało się
zabawniejsze, choć w rozmowach schodzących na Czarnego Pana nigdy nie brakowało
zgryźliwości.
— Jego Majestat przebywa obecnie w Londynie — odparłam
śmiało, mimo że nie miałam zielonego pojęcia o miejscu pobytu Voldemorta.
Dłonie zdrętwiały mi na lejcach, kiedy wyobraziłam sobie, jak Imhotep dowiaduje
się o kondycji mojego małżeństwa. — Zabiera tego swojego okropnego węża. Zwykle po tym się orientuję, że
opuszcza pałac.
— Sakramencko żałuję, że nie byłem na ślubie, cholera, chciałbym to
widzieć… — włączył się Aj, ponaglając swego konia, by ten dotrzymał
nam tempa. — A co z sukcesją
Silasa? Według prawa Kemmhyt… no, urodził się jako bękart, proszę ja ciebie, bo
nasz Mroczny Pan…
Choć próbowałam nadrobić
to miną, atmosfera momentalnie zgęstniała i uśmiech prędko spełzł mi z twarzy.
Uznałam, że najlepiej będzie zawczasu rozwiać wszystkie wątpliwości, by
definitywnie uciąć wszystkie plotki, które nadal do nas docierały.
— Kontroluj umysł, kiedy jest w pobliżu. Zabije cię, zanim skończysz myśl — odparłam
z rezerwą. — Zadbaliśmy o
wszystko, Silas dziedziczy koronę wraz z osiągnięciem pełnoletniości. Za kilka
dni stanie się synem Ich Majestatu i nikt… NIKT, nawet gdyby przetrwał miesiące
na pustyni, nie będzie miał prawa do korony. Nikt. Silas jest jedynym
prawowitym dziedzicem. Wracamy do pałacu, muszę się przygotować, a później
chciałabym, byście coś zobaczyli.
Do świętych zaślubin Horusa i Hathor całe
Kemmhyt zwykle przygotowywało się od tygodni, lecz w tym roku pielgrzymka do
sanktuarium po drugiej stronie Horachte utonęła w rozgardiaszu związanym z koronacją.
Szczerze powiedziawszy nawet ja, ubierana naprędce przez służące, myślami byłam
już na kolacji po ceremonii. Wyszykowana w białą tunikę i charakterystyczną,
kapłańską skórę lamparta na ramionach, już w pałacu zasiadłam na tronie
przytwierdzonym do szczytu drewnianej, pozłacanej platformy. Całość wraz z
mężczyznami, którzy ją dźwigali, mierzyła zaledwie dwadzieścia stóp i
podróżowałam na niej podczas prowadzenia wszystkich mniejszych uroczystości. Choć
miałam za sobą setki pielgrzymek, wciąż nie mogłam pozbyć się z głowy obrazu
trumny na ramionach karawaniarzy, choć w młodości uczestniczyłam w zaledwie
trzech lub czterech angielskich pogrzebach.
Na placu zgromadził się już cały motłoch.
Ludzie w odświętnych, białych szatach ustawili się po obu stronach głównej
drogi, niektórzy mieli na piersiach połyskujące amulety, a w peruki wplecione
szarfy lub kolorowe paciorki, choć nie sposób było nie zauważyć, że tradycyjne
stroje dominowały wśród kobiet i starszych. Większość młodych mężczyzn włożyło
na tę okazję co bardziej strojne szaty czarodziejów, a włosy na głowach nie
przywodziły na myśl sztucznych. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio widziałam z tak
bliska zwykłych mieszkańców miasta, prawdopodobnie na zaślubinach Horusa i
Hathor w zeszłym roku. Dopiero w tym momencie po tylu latach na tronie Kemmhyt
dotarł do mnie prawdziwy sens izolacji rodziny królewskiej — izolacja
sacrum od profanum. Tylko w ten sposób mogliśmy zachowywać tradycje, nie
zaśmiecając umysłów postępującą świeckością. Bogowie od wieków pozostawali tacy
sami, oczekiwali hołdów oddawanych w ten sam sposób, a w pędzącym świecie nie
było na to miejsca. Tradycje automatycznie dostosowywały się do nowych czasów i
żaden władca nie mógł do tego dopuścić. Dlatego Kemmhyt przez stulecia
pozostawało niezmienne — bo rządzone według ponadczasowych,
sprawdzonych reguł.
Miniaturowa barka z
drewnianą, krowią głową na dziobie i tyle oraz ze ślubnie przystrojonym
posążkiem Hathor stanęła na przedzie kolumny, kiedy pochód już się uformował.
Zanim opuściliśmy miasto, zrobił się taki ukrop, że musiałam dyskretnie
wyciągnąć różdżkę i chłodzić się strumieniem powietrza, a czekała nas jeszcze
prawie czteromilowa podróż do portu. Gdy zostawiliśmy za sobą mury miasta,
poczułam coś na kształt współczucia do pieszych; pył pokrywający drogi za
sprawą tysięcy nóg wzbił się w powietrze tak, że pokrył szóstkę czarnych
służących dźwigających moją lektykę, a cienie budynków w wioskach, przez które
się przeprawialiśmy, tylko przez moment dawały ulgę. Ukrop lał się z nieba. W taką
pogodę ciężko było znaleźć w sobie siłę, by wielbić bogów, zwłaszcza kiedy
miało się sto czterdzieści lat i dziurawe sandały na stopach. Niewiele też
brakowało, by zwątpić. Zawsze wtedy zastanawiałam się, czy pieśni na odprawę
Hathor bardziej służyły jej czy pielgrzymom. I prędzej wyrzekłabym się mocy
Anubisa niż przyznała, że łatwo było służyć naszym bogom, ale tylko wtedy,
kiedy siedziało się na tronie. Korona ułatwiała życie wyłącznie w tej jednej
jedynej części życia i łatwo było o tym zapomnieć, kiedy słońce nie przestawało
przypiekać, a wszyscy poza mną — czerwoni i obficie
spoceni — dusili się pyłem.
Zakończyliśmy
pielgrzymkę wraz z najgorszą porą dnia; dochodziła szesnasta, gdy wilgoć z
rzeki orzeźwiła powietrze, a na horyzoncie pojawił się port. Jednak kolumna
wraz z barką Hathor na czele skręciła ostro na zachód i odbiła od głównej drogi
w kierunku kamiennego bulwaru, gdzie wraz z przygotowaną łodzią czekał Snofru,
główny kapłan świątyni Horusa. W długiej, białej, lnianej szacie starzec
wyglądał jeszcze wątlej i poczciwiej, a kiedy mężczyźni z barką zatrzymali się,
zsunął z głowy ogromny kaptur.
Przekazanie posążka
Hathor poszło szybko i sprawnie i zaledwie pół godziny później tratwa
wystrugana specjalnie na tę okazję płynęła wraz ze Snofru do małej kapliczki po
drugiej stronie rzeki. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, pieszcząc
promieniami łagodne fale Horachte. W ciepłym świetle tafla wody nabrała
cudownych różowości, a powietrze straciło ten przepalony, ciężki zapach i teraz
wyraźnie czuć było chłód nadchodzącej nocy.
Powroty z pielgrzymek
nigdy nie wyglądały tak dostojnie, jak wyprawy do sanktuariów. Grupowe
teleportacje zajmowały znacznie mniej czasu, przypuszczałam, że co najwyżej
kwadrans, ale nigdy tego nie widziałam; zawsze deportowałam się prosto z
platformy, zanim eskorta zdążyła podzielić ludzi na mniejsze grupki.
— Cacuszko, proszę ja ciebie. Co na to rada? — zapytał Aj,
kiedy prawie dwie godziny później, przebrani i najedzeni, mogliśmy w końcu
nacieszyć się swoim towarzystwem.
Zabrałam ich do jednej z moich prywatnych
komnat, w której składowano wszystkie stroje i całą biżuterię,
jaką — przekazywana z pokolenia na pokolenie — miała do
dyspozycji królowa. Oświetlony zaledwie garścią świeczek, z pozoru całkiem
niewielki pokój z kilkunastoma opasłymi kuframi i przepastnymi szafami,
zaczarowany, mógł pomieścić każdą ilość złota, klejnotów i szat. Naprzeciwko
wejścia tuż pod ścianą umieszczono osiem wąskich podestów z gipsowymi popiersiami
naturalnej wielkości; teraz każde z nich miało moją twarz, lecz przypuszczałam,
że podczas panowania innej królowej figury zmieniały się na jej podobieństwo i
służyły tylko i wyłącznie do eksponowania koron. Atef, pszent, królewska tiara,
ceremonialne brody różnej wielkości, chepresz ze złotym ureuszem — wszystkie
połyskiwały delikatnie w ciepłym świetle świec. Praktycznie wcale tam nie
bywałam i właściwie nie znałam konkretnej zawartości poszczególnych mebli, ale ostatnimi
czasy kwestia strojów i nakryć głowy na dłużej zaprzątnęła mi myśli. Zaprowadziłam
przyjaciół do komnaty i z przyjemnością obserwowałam, jak emocje jedna po
drugiej wykrzywiały ich twarze. Gablotki, którą nakazałam postawić do czasu
koronacji, nie dało rady przeoczyć. Otoczyli ją jak dzieci na widok nowego
modela miotły.
— Wydaje ci się, że rada ma cokolwiek do powiedzenia wobec majestatu
Czarnego Pana? — zapytałam beztrosko i podeszłam
bliżej. — Od lat nie miała tak mało
do powiedzenia w sprawach królestwa. Praktycznie wszystko dzieje się po myśli
mojej i Czarnego Pana.
Obeszłam szafkę i stanęłam w szparze
pomiędzy księciem Imhotepem i Paramessu; pszent unosiła się idealnie po środku
szklanej gablotki. Zrobiona na wymiar z delikatnej skóry hedżet, biała i
gładka, a na niej farbowana na czerwono deszeret — obie połączone
stanowiły symbol tego, czym dawniej dla czarodziejów było Kemmhyt. Patrzyłam na
nie i liczyłam, że dzięki Voldemortowi tak się w końcu stanie. Dwie części
korony przestaną jedynie przypominać, a zaczną oznaczać to, co
dawniej — Kemmhyt przestanie być królestwem, a na powrót stanie się
Egiptem. Z tego powodu — jako wybawiciel zesłany przez
Horusa — Czarny Pan zasługiwał na koronę.
*
Wystarczyło, byśmy znów
byli wszyscy razem, a życie w pałacu nabrało kolorów. Przez ostatnie miesiące
nie dostrzegałam przeszywającej samotności, choć przecież bez przerwy otaczały
mnie jakieś osoby. Wpadłam w dawno zapomniany wir przyjęć i aktywności, które
jeszcze kilka tygodni wcześniej traktowałam jak stratę czasu. Nie było w nich
miejsca dla pana Fizeau — stronił od głośnych kolacji i pustynnych
wypraw, a ja nie potrzebowałam jego towarzystwa, by dobrze się bawić. Zaraz po
czysto tradycyjnym polowaniu na tebo następnego dnia udałyśmy się z Amenią na
arenę. Utraciwszy kompana prawie na dwa lata, używałam jej wyłącznie w
momentach chwilowej zachcianki, ale teraz mogła nareszcie ożyć. Piach już dawno
nie był na niej tak zdeptany. Zaklęcia świstały jak szalone i rozbijały się o
tarcze, ale dopiero gdy w ruch weszła broń biała, zdałam sobie sprawę, jak
bardzo wyszłam z formy. Amenia poruszała się nienaturalnie szybko, a
odparowanie jej ciosów wychodziło mi z niemałym trudem. Bez problemu
roztrzaskała drewnianą tarczę i kopniakiem posłała mnie na ziemię. Upadłam z
głuchym hukiem i taką siłą, że na moment straciłam dech, a zaraz potem poczułam
na szyi silną dłoń czarownicy. Abydkhyte leżał kilka stóp dalej, porzucony w
resztkach mojej tarczy, różdżka podobnie. Mieszanina potu, krwi i piasku
pokrywała każdy odsłonięty cal ciała Amenii, ale tamta dyszała, uśmiechając
się, jakby zwyciężyła w walce o całe bogactwo świata.
— To było… było łatwiejsze, niż się
spodziewałam… — wyrzuciła z siebie na wydechu. — Nie mogę uwierzyć, że macierzyństwo zmieniło
nawet ciebie.
Podniosła się z kolan,
by pomóc mi się pozbierać. By odetchnąć, obie usiadłyśmy na ziemi pomiędzy
gruzami, które zostały z kamiennych posągów. Uporałyśmy się z nimi w mgnieniu
oka i trening przyjął bardziej ekscytującą, personalną formę.
— Nie macierzyństwo — wysapałam i zasępiłam się. Rozmowa z
nią w sposób inny niż listownie nagle zdała mi się czymś nieprawdopodobnie
abstrakcyjnym. Zaczęłam powoli otrzepywać się z piasku, chcąc nieco przeciągnąć
moment odpowiedzi. — Pozbyłam
się Zivit. Nathira już nie ma. Zostałam ze wszystkim sama. Nie ufam już
Heather. Podejrzewam, że celowo źle mi doradza.
W czarnych oczach Amenii zamigotało coś
dziwnego, jakby spodziewała się usłyszeć jakąś uszczypliwą ripostę. Ja
natomiast nie poczułam żadnych wyrzutów sumienia. Przy niej — inaczej
niż z Imhotepem, Paramessu czy nawet Farisem — nie istniały żadne
obawy, że coś, co wyznam, obiegnie wszystkich zainteresowanych.
— Złapałaś ją na czymś?
— Na niczym poza tym, o czym pisałam — westchnęłam i
zdjęłam perukę, by odciążyć głowę. Potarłam dłońmi spocone włosy i oplotłam
ramionami podciągnięte pod brodę kolana; wraz z tępym skurczem żołądka
powróciło zrezygnowanie towarzyszące ostatnio każdej myśli poświęcanej
Heather. — Dawne sentymenty nie
pozwalają mi wierzyć, że byłaby w stanie posunąć się do czegoś przeciwko bogom…
do czegoś szkaradnego. Obie służymy Anubisowi. Jeżeli działa przeciwko koronie,
będę musiała ją zabić.
Widziałam na jej twarzy to, co
czułam — to nie sentymenty nie pozwalały mi dostrzec prawdy, ale ja
sama. Odciągałam moment konfrontacji tak szybko, jak to możliwe, licząc, że
jednak się myliłam. Albo liczyłam, że do tego czasu wymyślę coś, by mimo
wszystko zachować ją przy życiu.
— A co z tym Fizeau?
Zawahałam się.
— Chciałabym widzieć go jako Wielkiego Wezyra…
kiedyś. Jeszcze nie teraz. Jest zbyt młody, nie poznał jeszcze dworu. Ale za
kilka lat… Kto wie.
W tym momencie na twarzy
Amenii na powrót pojawił się cień zaczepnego uśmieszku, a sama dodała:
— I słusznie, bo wiesz, czego można się
dosłuchać, kiedy nie jest się Jej Majestatem, a tylko zdrajcą Allaha?
— Kiedy jest się Jej Majestatem, też. Chociaż
wolę, żeby umysły wszystkich zaprzątał urojony romans niż Totmes — odparłam
i wstałam, otrzepując skórzaną zbroję z resztek piasku. Wyciągnęłam rękę i
różdżka posłusznie do niej podfrunęła, ale po miecz musiałam pójść sama. — Nic nie mówią, ale widzę, jak na niego
patrzą… słyszę ich myśli. Chciałabym mieć władzę nad wspomnieniami innych, by
móc je zmienić wedle własnego uznania. Rewanżyk?
Zgodziła się bez wahania
i sekundę później sklecałyśmy kamienne potwory tylko po to, by kilka minut
później znów je roztrzaskać i zająć się próbą zabicia siebie nawzajem. Znów
przegrałam, tym bardziej dużo szybciej i tragiczniej niż za pierwszym razem.
Ogromne, płytkie rozcięcie biegło dokładnie przez sam środek mojego czoła i
kończyło się na skroni. Piekła od piasku i potu, a krew lała się strumieniami,
zanim nie oczyściłam rany i nie skropiłam jej dyptamem, ale Amenia nie rzuciła
ani jednej pogardliwej uwagi. Zamiast tego padło pytanie z kategorii tych
poważnych.
— Wczoraj chciałam zaczekać, aż zostaniemy
same — zaczęła sucho. — Powiedziałaś, że wszystko dzieje się tak, jak chcecie tego wy. Ty i ON.
— Tak jest — odparłam lekko,
choć rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie. Syknęłam automatycznie, kiedy skóra
na czole zaskwierczała pod wpływem spotkania ze żrącymi kroplami. — Przemyśl, co chcesz na ten temat powiedzieć.
Żadnych obaw. Żadnej
pokory. Była chyba jedyną osobą poza Nathierm, która nic sobie nie robiła z
moich pogróżek. Ani raz się nie poruszyła, ale kiedy znów się odezwała, w jej głosie
brzmiała dokładnie ta sama buta.
— Jej Majestat raczy wybaczyć… ale co, jeśli zapytam,
czy to są jej myśli? Jej myśli, a nie manipulacja? Co, jeśli powiem, że Jej
Majestat wybaczył krzywdę, której nie można wybaczać?
Odwróciłam się i
błyskawicznie byłam już przy niej, zaślepiona gniewem. Wściekłość dzwoniła mi w
uszach, a ciało spięło się jak trafione zaklęciem oszałamiającym; różdżka wbiła
się w jej gardło zdecydowanie zbyt mocno, ale czarownica ani drgnęła.
Cierpliwość na jej napiętej twarzy sprawiła, że miałam ochotę natychmiast
przebić ją mieczem, katować, by zetrzeć z tej czarnej gęby tamto kurewsko
obraźliwe opanowanie.
— Wtedy Jej Majestat będzie patrzeć, jak
piasek pije twoją krew — wycedziłam, pryskając śliną.
Dopiero kiedy wypowiedziałam to nagłos,
zdałam sobie sprawę, jak dramatycznie zabrzmiało. Sekundy zdawały się trwać
godzinami, kiedy obie tkwiłyśmy tak w bezruchu, dysząc bezgłośnie. Cisza wręcz
kłuła w uszy, a napięcie dociągnęło do bolesnej granicy i powoli, bardzo powoli
zaczęło spadać. Opuściłam różdżkę i cofnęłam się gwałtownie, wciąż potwornie
naprężona. Musiałam się odwrócić, by móc spokojnie nabrać powietrza.
— Nigdy o tym nie wspominaj — dodałam szeptem, ledwo
panując nad trzęsącym się głosem. Wciąż zaaferowana poszłam po miecz i
natychmiast wypadłam z areny.
Jeszcze chwilę temu czas ciągnął się
niemiłosiernie, ale teraz, kiedy cała roztrzęsiona biegłam wąskimi schodkami
prowadzącymi prosto do swoich komnat, miałam wrażenie, że to trwało zaledwie
ułamek sekundy. Tyle potrzebowałam, by wpaść w gniew, w którym wystarczył
zapalnik, bym nie zawahała się zabić. Wciąż cała dygotałam, kolana miałam jak z
waty, a pozlepiany potem i krwią piasek odpadał co kilka kroków. Dzięki bogom
za ukryte korytarze w ścianach. Dostałam kilka minut, by ostudzić umysł przed pokazaniem
się służącym. Nie poznawałam sama siebie. Tam na dole, na arenie nie byłam
Dżahmes-Meritamon, a potworem, który zrujnował kaplicę Ozyrysa i wysłał siostrę
na śmierć. Dumę z lojalności wobec męża zaburzył jakiś niepokój. I choć przez
resztę dnia wydawało się, że wszystko wróciło do normy, jakby nic się nie
stało, kiedy kładłam się do łóżka, nie mogłam przestać myśleć o słowach Amenii.
Nie potrafiłam wyrzucić ich z głowy i z każdą kolejną próbą grzmiały coraz
głośniej, aż zasnęłam spocona i zapłakana — jak kilka miesięcy temu,
gdy Voldemort uciekł do Anglii, a ja musiałam zostać i pierwszy raz
przepracować wszystko w całkowitej samotności.
*
Przez kupieckie stragany
w mieście, wciąż napływających gości i pierwszych śmierciożerców rejwach w
Kemmhyt nasilił się co najmniej dziesięciokrotnie i życie w pałacu stało się
nie do zniesienia. Heather utonęła w obowiązkach, a ja przyglądałam się temu z
niemałą satysfakcją, aż na pięć dni przed koronacją w wielkiej łaskawości Jej
Majestatu przydzieliłam jej do pomocy pana Fizeau. Nie reagowałam na sugestie,
jakoby kapłan Thota nie posiadał odpowiedniej wiedzy i doświadczenia w
organizowaniu podobnych uroczystości. Po cichu miałam nadzieję zacząć
przysposabiać go do pełnienia funkcji zarządcy, a sama — korzystając
z zaproszenia księcia Quasima — wybrałam się do jego wiejskiej
posiadłości. Poza niewielkim dworkiem na sztucznej wyspie nieopodal brzegu na
Morzu Czerwonym znajdowała się tam uroczy labirynt oleandrów i wielka hodowla
muren olbrzymich. Po nieustannej kakofonii otaczającej zamek okazało się, że monotonny
szum fal i wiatru był tym, czego najbardziej potrzebowałam.
Książę Quasim to
ostatnia osoba, którą mogłabym posądzić o zamiłowanie do nowoczesnej
architektury, a jednak w jego posiadłości próżno było szukać szczupłych kolumn
przyozdobionych kwiatowymi ornamentami, drewnianych skrzyneczek malowanych na
złoto i tradycyjnych malowideł na ścianach. W zamian za to w części domu
przeznaczonej dla gości — w opozycji do natarczywie pomarańczowego
krajobrazu Kemmhyt — panował marmurowo-błękitny klimat typowo
europejskiej willi. Ściany obwieszone lustrami — wyraźnie inspirowane
Zwierciadlaną Galerią — dominowały w bawialni wraz ze szklanymi świecznikami
i zgrabnymi mebelkami wykończonymi farbowaną skórą i kością słoniową. Wraz z
księciem Imhotepem byliśmy zachwyceni galeryjką na piętrze, w której Quasim
trzymał swoją małą kolekcję antyków.
— A to moje oczko w głowie — opowiadał
podekscytowany, podchodząc do gabloty ustawionej na samym środku pomieszczenia.
Podobnie jak pszent wyszorowana, połyskująca lodowatym błękitem zbroja unosiła
się w powietrzu i delikatnie obracała. Kiedy zbliżyłam się do szklanej szafy, natknęłam
się na gęstą barierę, coś podobnego do kurtyny z nawarstwionych na siebie
zaklęć, które chroniły kawałek mojej duszy w podziemiach pałacu. — Moja rodzina kompletowała ją od pokoleń,
mojemu dziadkowi w końcu udało się… oczywiście podstępem… zdobyć brakujący
trzewik… o, ten tutaj. To jeden z dwóch egzemplarzy sporządzonych przez Ragnuka
Pierwszego.
Choć jasna, przestronna,
przywodząca na myśl muzeum sala w niczym nie przypominała obskurnych, tajemnych
skrytek, w których angielscy czarodzieje przechowywali swoje skarby,
natychmiast przypomniałam sobie czasy pracy na Śmiertelnym Nokturnie i bogatych
snobów, od których Czarny Pan — będąc jeszcze Tomem
Riddle’em — wyłudzał dla Burkesa te wszystkie drogocenne cudeńka.
Nie tylko wnętrza willi
cieszyły oko. Leniwe popołudnie spędziliśmy wszyscy na zadaszonym tarasie
wychodzącym na otwarte morze; w podłodze krótkiego deptaka znajdowała się
szklana szyba, przez którą można było podziwiać część podwodnej hodowli muren.
Do kolacji tak właściwie nie robiliśmy niczego poza jedzeniem, luźnymi pogaduszkami
i słuchaniem muzyki; to właśnie wtedy poznaliśmy najmłodszą siostrę księcia
Quasima — Widad, eteryczną i utalentowaną kontrabasistkę. Pod wpływem
chwilowego zachwytu zapragnęłam widzieć ją w pałacu w nadwornej orkiestrze,
więc natychmiast zaprosiłam Widad do Kemmhyt. Przepiękna, smukła, o długich
palcach i ciemnych oczach w kształcie migdałów w niczym nie przypominała
swojego tęgiego, krępego brata z podwójnym podbródkiem. Był jedynym wyznawcą
Allaha w naszym towarzystwie, ale zdawał się o tym nie pamiętać, zwłaszcza gdy
podczas kolacji skrzat domowy pojawił się z samonapełniającą się karafką
czerwonego wina.
— Jest noc i Allah śpi, a co! — zarechotał
któryś raz tego wieczora, nadstawiwszy puchar po kolejną dolewkę. — Od czterystu lat nie mieliśmy w Kemmhyt
dwóch władców. Swoją drogą… to jest pomysł! Świątynia i koronacja w jednym
dniu! Co za oszczędność, co za oszczędność… W przyszłym roku… — czknął — po Święcie Ofiarowania… zamiaruję wydać za
mąż moją słodką… kochaną Widad… Mam już na oku jednego kandydata… I właśnie
chciałbym połączyć te dwa wydarzenia… Coś czuję nową tradycję, oj…! Czy moja
pani była kiedyś na obchodach Id al-Adha?
— Raz — odparłam, a wzrok uciekł
mi do rozbawionego księcia Imhotepa, który z papierosem w zębach kiwał się na
krawędzi deptaka.
— Nasza rodzina obchodzi je najhuczniej, co roku
stawiamy namiot pośrodku labiryntu, wszędzie zapach soli i oleandrów… podajemy
baraninę na wszystkie sposoby, Gwiżdżka robi najlepszą baraninę w sosie
miętowym… gdyby Jej Majestat zechciał wziąć udział… Ręczę głową, że nigdy wcześniej
i nigdy później nie zaznała na Id al-Adha takiej uciechy… Zwykle sprowadzam
latające ryby z Ugandy. Żyją tylko jeden wieczór, ale widowisko jest bajkowe…
zwłaszcza kiedy opiją się eliksiru pieprzowego, świecą na różowo i dymią im
skrzela…!
Słuchałam jego pijackiej
paplaniny piąte przez dziesiąte, zresztą sama byłam już lekko wstawiona.
Objedzona pieczoną gęsią, ciastkami z wiśnią i nieco znużona tym ospałym dniem szukałam
motywacji, by wstać i wybrać się do sypialni. Zawsze wtedy, kiedy Allah spał, a
Quasim chlapnął sobie o jedną lampkę wina za dużo, dawał popis wspaniałego
wazeliniarstwa. I czasami nawet lubiłam tego słuchać.
Gdy dotarliśmy na wyspę,
poza Widad nie natknęliśmy się tam na żywego ducha. W posiadłości Balah Albahr
nie pracował nikt poza skrzatami domowymi i to one przygotowały pokoje tak, by
Jej Majestat wraz z królewską świtą zaznała luksusów porównywalnych do tych w
pałacu, choć de facto chciałam jedynie odpocząć od zgiełku. Kiedy wykąpana i
przebrana do snu spoczęłam na krześle przy oknie, spadł na mnie ciężar kilku
kolejnych dni. Uświadomiłam sobie, że nie potrzebowałam odpoczynku, a ucieczki
od odpowiedzialności i tych wszystkich spraw, którymi tak naprawdę nigdy nie
chciałam się zajmować. Z goryczą powróciłam myślami do czasów szkolnych. Czy
poza tym, by na zawsze pozostać w życiu Toma Riddle’a, miałam jakieś marzenia?
Tak, chyba tak, coś pewnie by się znalazło… Zostać Mistrzynią Eliksirów, stać
się kobietą niezależną, znaczyć coś dla świata. Doznałam wstrząsu, kiedy
dotarło do mnie, że dużo łatwiejsze okazało się wyrwanie siostrze korony niż napisanie
pracy naukowej. Czym stało się to królestwo… czym stali się jego mieszkańcy, że
śmierć Zivit przeszła bez echa? A co, jeśli Voldemort się nie mylił i Kemmhyt naprawdę było ułudą?
Pomimo gorących namów
Quasima zdecydowałam się na jak najszybszy powrót do pałacu. Wstałam grubo po
dziesiątej trzydzieści, skandalicznie późno jak na swoje standardy, a
obowiązków nie ubywało. Książę udostępnił nam swój kominek, żeby oszczędzić nam
przeprawy przez morze; pojawienie się w jednym z pałacowych palenisk było jak
wkroczenie do sauny. Choć wizyta w Balah Albahr przypadła na najbardziej upalny
miesiąc w roku, powietrze okazało się dużo bardziej rześkie niż w Kemmhyt,
nawet pomimo zaklęć, które miały uczynić życie po środku pustyni bardziej
komfortowym.
Zmęczona głośnym
towarzystwem przyjaciół, zaszyłam się w laboratorium. Zastałam wszystko tak,
jak zostawiłam kilkanaście dni wcześniej — nożyki i sierpy poukładane
według stopnia przydatności przy tych konkretnych ingrediencjach, przykurzone
buteleczki i fartuch rzucony niedbale na stół. Podczas mojej nieobecności nikt
nie miał tu wstępu, nawet skrzaty domowe, dlatego nim przystąpiłam do
eksperymentów, złapałam za miotłę i różdżkę. Prawdę powiedziawszy, nie doznałam
natchnienia ani nie wymyśliłam niczego genialnego, zwyczajnie miałam ochotę
kontynuować wczorajszą izolację, lecz nad czymś bardziej twórczym niż jedzenie
małż. Po cichu liczyłam, że kiedyś uda mi się opatentować eliksir i zbić na tym
majątek.
Zachichotałam w głowie nad nadgnitymi ślimakami.
Sporządzanie wywarów
zawsze mnie odprężało. W chwilach, kiedy zamykałam się w pracowni i siekałam,
mieszałam, nacinałam, rozgniatałam, dolewałam, podgrzewałam i obdzierałam ze
skóry, żałowałam, że nie mogłam się w tym zatracić na dobre. Byłam przekonana,
że gdybym poszła za słowami Horacego Slughorna i zdecydowała się zostać
Mistrzynią Eliksirów, prędzej czy później praca stałaby się nużąca. Momentami.
Ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że robiąc to czy cokolwiek innego, nie
żyłabym z oddechem poczucia winy na karku i myślą o sobie jako pasożycie.
Właśnie w takich momentach, gdy dolewałam do kotła spirytusu lub miażdżyłam kły
tajpana pustynnego na proszek, nachodziła mnie refleksja — czy w tym całym
zapracowaniu robiłam cokolwiek przydatnego? Odrzuciłam Heather i radę właściwie
na własne życzenie, chcąc udowodnić światu, że potrafię sama. Nie bacząc na
dobro królestwa, choć byłam odpowiedzialna za tysiące ludzi.
Poczułam zimny dreszcz, a potem nagły
przypływ gorąca, więc automatycznie przyśpieszyłam mieszanie. Jeszcze
czterdzieści dwie sekundy i gaszę ogień. Zrobiło mi się cholernie nieswojo.
Może powinnam zostawić rządzenie Zivit, a
sama zająć się tym, do czego miałam rękę…
A może powinnaś o
tym pomyśleć, zanim się jej pozbyłaś?
Odłożyłam na chwilę nożyk, żeby
rozprostować plecy. Uciszenie sumienia okazało się wcale nie tak łatwe, jak
opowiadał Czarny Pan. I to wobec kogo! Osoby, której tak naprawdę nie lubiłam.
Okrążenie laboratorium zajęło mi jakiś czas. Byłam wspaniałą królową. Tchnęłam
w to królestwo życie. Zbudowałam pałac na odzyskanych ziemiach.
Dziesiątkując armię.
Ochroniłam nas
wszystkich przed smokami. Gdyby nie ja, z miasta zostałaby kupa gruzu.
Voldemort. VOLDEMORT je ochronił.
I jako pierwsza od
czterech pokoleń dałam Kemmhyt męskiego dziedzica.
Bękarta takiego samego jak Sokaris.
Zniecierpliwiona
wróciłam do kotła i pochyliłam się nisko nad blatem, żeby przygotować resztę
ingrediencji, których zamierzałam dzisiaj użyć. Właśnie zdrapywałam z rogu
garboroga cieniutką warstwę pyłu, rozmyślając nad tym, kto posłuży mi za
królika doświadczalnego, kiedy na tle bulgotania i syczenia rozległ się cichy
jęk zawiasów, a w progu stanęła pstrokato ubrana kobieta. Kątem oka dostrzegłam
w tej postaci Heather.
— Już jest? — zapytałam, nie
podnosząc wzroku.
— Tak, moja pani. Od wczoraj.
Serce zabiło mi mocniej,
a wnętrzności skręciły się boleśnie, ale nie przerywałam skrobania.
— Możesz odejść — mruknęłam.
Wiedziałam, że prędzej
czy później to nastąpi. Koronacja Czarnego Pana nie mogła się odbyć bez
Czarnego Pana, a dzięki jego częstym wyjazdom i powrotom nauczyłam się
przewidywać, kiedy mogłam się go spodziewać. Chociaż i tak pierwsze, co miałam
ochotę zrobić po wizycie Heather, to rzucić wszystko i pędzić do jego gabinetu.
Ale nie.
Dość bycia na każde
zawołanie. Ręce wciąż delikatnie mi drżały, ale nie przestawałam obrabiać
czwartego z kolei rogu. Jeszcze cztery i powinnam zebrać dwie uncje. Jeszcze
przez dziewięćdziesiąt sześć godzin pozostawałam najważniejszą osobą w
królestwie. Formalnie. Nie uchodziło, by ktoś stał ponad mną.
Możesz się łudzić…
W środku skręcało mnie z
niecierpliwości, ale nie drgnęłam aż do kolacji. Zamierzałam spędzić ją w
prywatnych komnatach wraz z Paramessu, Ajem, księciem Imhotepem i Amenią, lecz
w takiej sytuacji musiałam zagryźć zęby i odprawić przyjaciół na rzecz męża. Laboratorium
opuściłam zmęczona i nadąsana — kark i plecy zdrętwiały od ciągłego
pochylania się, a podczas kilkugodzinnych eksperymentów dowiedziałam się tylko
tyle, że zbyt niska temperatura kociołka w połączeniu z esencją ze smoczych
flaków kończy się eksplozją. Chwała bogom za nietłukące i ognioodporne fiolki.
Kiedy nareszcie zjawiłam
się w bawialni, przebrana i bez żadnych śladów sadzy, Voldemort o dziwo już tam
na mnie czekał. Nie, nie czekał w
klasyczny sposób, raczej siedział przy zastawionym blacie razem ze Snape’em i popijał
wino. Już w progu poczułam się nieswojo, lecz odpowiedziałam na powitanie i
beznamiętnie, może nieco zbyt szybko, podeszłam, by usiąść na drugim końcu
stołu.
— Co to znaczy? — zapytałam bez
ogródek.
— Moja pani — odparł
bezczelnie uśmiechnięty, skłoniwszy głowę. — A na co wygląda?
— Od dzisiaj każdy posiłek jemy w towarzystwie
twoich przydupasów?
— Wystarczył kawałek wyprawionej skóry na
głowie i szybko zapomniałaś o swoich PRZYJACIOŁACH — zakpił
boleśnie, po czym zwrócił się po angielsku do Snape’a: — Nie sądzę,
żeby Slughorn zrezygnował z ostrożności. To jego czarowanie Mrocznych Znaków nad
domami, w których się ukrywa… nie powiem, zabawne. Bardzo zabawne. Pozbędziemy
się Dumbledore’a, to dostaniemy i Slughorna. Stary ramol zawsze wiał tam, gdzie
się opłacało.
Mówiąc to, cisnął na
podłogę czymś puchatym i brązowym, a Nagini wystrzeliła spod stołu i chapnęła
wielką paszczą. Dopiero gdy Voldemort sięgnął do wiklinowego kosza stojącego
pomiędzy półmiskami, zauważyłam, co w nim było. Wychyliłam się nieznacznie i
spostrzegłam ponad tuzin tłustych, nienaturalnie wielkich szczurów. Nie
poruszały się i nie wydawały żadnych dźwięków, ale wyraźnie oddychały,
otumanione jakimś zaklęciem paraliżującym. Grube, łuskowate ogony podrygiwały
co jakiś czas. Gorąco uderzyło mi do głowy, ale nie powiedziałam ani słowa.
Zaczęłam zrywać palcami mięso z ogromnego indyczego udźca, wyobrażając sobie
pieczony łeb tego ohydnego gada na talerzu. Zwinął się z powrotem u stóp swego
pana, ale nie dało się nie słyszeć odgłosu łamanych kości.
Tymczasem Voldemort nie
zaprzątał sobie głowy ani wężem, ani zaciśniętymi wargami zniesmaczonego
Snape’a. Czarny Pan był w wyśmienitym humorze, a granie mi na nerwach musiało
działać na jego wołowinę jak pierwszorzędna przyprawa. Łypałam spode łba na
Severusa i zastanawiałam się, czy Dumbledore wiedział o jego wizycie. Sam ją
zlecił? A może Snape wymknął się ze swojej nory? O ile nic się nie zmieniło,
nauczyciele wciąż spędzali wakacje poza szkołą.
Wykorzystałam moment
ciszy, aby zapytać:
— Długo jesteś w
Kemmhyt?
Snape żuł przez moment
kawałek indyka.
— Od kilku godzin.
W mieście jest drogo.
— Och, jestem
pewna, że nasz pan znajdzie dla ciebie jakąś komnatę — odparłam z
nonszalancją. — Zwłaszcza że teraz dużo się tutaj dzieje, atrakcja
goni atrakcję, można rzec! Bo pewnie obiło ci się o uszy, że nasz pan stanie
się teraz Jego Majestatem?
Voldemort chyba nie był
zachwycony, że o tym wspomniałam, zwykle unikał tematu koronacji, ale tym razem
nie dał po sobie tego poznać. Podobnie Snape, który odpowiedział jedynie
uprzejmym skinieniem głowy. Liczyłam, że skoro zostałam na siłę uszczęśliwiona
towarzystwem śmierciożercy w prywatnym salonie, przy okazji poznam nowinki z
nowoczesnego świata, o których milczał Prorok
Codzienny, ale przez blisko godzinę byłam zmuszona wysłuchiwać całkowicie
zwyczajnych pogaduszek. Nikt by nie pomyślał, że Lord Voldemort z taką
łatwością podejmował dyskusję na temat medycznych innowacji. W międzyczasie
trzy lub cztery razy podrzucając Nagini popiskujące przysmaki. Zaklęcie chyba
przestawało działać i liczyłam, że przebrzydły gad zeżre wszystko, zanim
szczury na dobre odzyskają władzę w łapach i rozbiegną się po pokoju.
W końcu resztki zabrano,
uprzątnięto blat i wniesiono desery, ale Czarny Pan wstał od stołu; Snape
uczynił podobnie. Odkłoniłam się, gdy — po wymienionych szeptem
uwagach ze swoim mistrzem — wychodził za służbą i skrzatami domowymi;
drzwi jęknęły ciężko w zawiasach i zostaliśmy sami. Nareszcie mogłam odchylić
się wygodnie na krześle i sięgnąć po ulubione lody miętowe.
— Zabawne, ale coś mi podpowiadało, że możesz
nie przylecieć na czas — zagadnęłam z uśmiechem. Voldemort
odwrócił się na moment do okna; najwidoczniej nie podzielał mojego entuzjazmu.
— Rzeczywiście
zabawne — kontynuował po angielsku. — Gdzie byłaś?
— Wiesz gdzie — odpowiedziałam
do jego pleców, ale milczał, więc dodałam: — An-Nadża udostępnił nam swoją Balah Albahr, byłam wykończona.
— Zaiste polowania
i balowanie w towarzystwie tamtych idiotów musiało być męczące, jak nie wiem co — mruknął
pod nosem, choć głos miał napięty. — Spodziewam się, że wyjadą zaraz
po tym, jak skończą się te wszystkie ceregiele. I przestaną ci mieszać w
głowie. Nie podobają mi się ich myśli.
Odłożyłam pucharek i
podeszłam bliżej, tak, by widzieć jego twarz. Nie musiałam go dotykać, by czuć
narastające rozdrażnienie — powietrze wkoło Czarnego Pana było aż
gęste od magii. Mimo to wcisnęłam się między niego i framugę, całkowicie
zrelaksowana.
— To do nich nie zaglądaj. Myślisz, że ktokolwiek jest w stanie
wpływać na moje decyzje? Poza tobą. Nie mogę ich odprawić, mają dużo złota,
którego oboje potrzebujemy. Zresztą… nie chcę tego robić. Bawią mnie — odparłam,
ale na twarzy Voldemorta wciąż malowało się to okropne zacięcie, które
wykrzywiało już i tak ostre rysy. Zacmokałam cicho, wsunąwszy się powoli w jego
ramiona. — Ciężko żyć z kimś,
kto wie o tobie to i owo? Tak… I tak przez całą wieczność. Miałeś nadzieję, że
umrę podczas pierwszego dzielenia duszy i przypadnie ci bezpieczna kwatera z
armią i poddanymi z wypranymi mózgami… A tu takie niepowodzenie! Jak zresztą i
w większości twoich ostatnich planów. Tylko jedno zaprząta mi myśli… Zamiast
mnie dobić, pozwoliłeś, żebym dorosła i zapragnęła własnych celów…
Najwidoczniej nie jestem takim złym kompanem na wieczność. Niech cię już nic
nie trapi, przecież zawsze… koniec końców… zawsze jest tak, jak chcesz.
*
Heather się postarała. W
dzień koronacji już od rana wszystko chodziło jak w zegarku. W mieście
zawrzało, na placu z samego rana zgromadziły się tłumy oczekujące swego pana,
choć przejazd do świątyni Sachmet został zaplanowany na godzinę piętnastą. Mimo
atmosfery gorącego oczekiwania byłam zupełnie spokojna — jeżeli coś
nie pójdzie zgodnie z planem, kapłanka otrzyma adekwatną zapłatę. Mogłam się
całkowicie zrelaksować. Wracając przed dziewiątą z sanktuarium Sobka, oboje w
przebraniach, razem z Farisem żyliśmy już tylko turniejami po uroczystej części
obchodów.
— Nie mogę się doczekać wyścigów — rzekł,
kiedy galopowaliśmy na wielbłądach w stronę tylnego wejścia na teren pałacowych
ogrodów. — I pojedynków. W
szkole, nie chwaląc się, byłem przewodniczącym kółka pojedynkowego.
— Nigdy bym nie powiedziała, że popierasz taką
formę rozrywki. Możesz sobie wyobrazić, że pojedynki w Kemmhyt… o ile w
dzieciństwie nigdy żadnemu się nie przyglądałeś… nie kończą się na wystrzeleniu
kilku iskier w stronę przeciwnika. Podczas festiwalu na cześć narodzin księcia
Silasa mąż Heather stracił obie nogi i doprawdy cudem doprawiono mu je z
powrotem.
— Prawdziwą równowagę można osiągnąć wyłącznie
poprzez jednakowe ćwiczenie umysłu i ciała — odparł ze spokojnym
uśmiechem. — Nie ukrywam, że bliżej mi do naukowca niż do żołnierza…
zresztą czytałaś, pani, moje publikacje i sama wiesz… Dlatego tym bardziej
staram się katować ciało, im bardziej rozwijam umysł.
Chociaż zaskoczyło mnie
to, co powiedział, wybuchnęłam śmiechem.
— W takim razie liczę, że starczy ci odwagi,
by stanąć do pojedynku z Czarnym Panem. O ile zaszczyci nas, zabobonników,
swoją obecnością na zabawach. Po cichu liczę, że tak. I Jego Majestat będzie
musiał się napocić, zanim zrówna go z ziemią.
Choć uroczystości miały
odbyć się poza pałacem, cała część administracyjna i gościnna została
przystrojona hibiskusowymi kompozycjami i gobelinami przedstawiającymi sceny z
życia bogów. Choć pobłogosławienie świątyni było pierwszą częścią dzisiejszych
obchodów i to Sachmet powinna znaleźć się na piedestale, na czele jak zwykle stanął
Horus jako opiekun i doradca królów i to jego pozłacana statuetka miała
podróżować na przedzie pochodu. Wśród mieszkańców Kemmhyt podczas celebracji
sakralnych wydarzeń dominowały białe i beżowe stroje, więc i ja wybrałam na tę
okazję jasne szaty w kolorze bladego złota, choć szczerze wątpiłam, by Czarny
Pan przystał na tę tradycję. Często w takich sytuacjach, kiedy otwarcie
kwestionował istotność naszych świąt, zastanawiałam się, po co godził się brać
w nich udział, a potem widziałam uwielbienie na twarzach poddanych.
Lektyki, w których
wyruszyliśmy do sanktuarium, zbudowano z drewna i tak grubego płótna, aby
ludzkie spojrzenia nie były w stanie ich przeniknąć. Jednocześnie materiał
zaczarowano, dzięki czemu mogłam bez trudu obserwować to, co działo się na
czele pochodu. Figury Sachmet uhonorowano drewnianymi, wypolerowanymi
naszyjnikami i każda bez wyjątku miała nad głową długi płomień. Zerknęłam na
Voldemorta. W swojej nieśmiertelnej czerni i z pogardą wymalowaną na twarzy
wyglądał jak rasowy władca z bajek dla dzieci, którego na koniec
zdetronizowano. Przysunęłam rękę tak, by trącić lekko jego dłoń spoczywającą na
podłokietniku.
— Dzisiaj zyskałeś prawdziwą nieśmiertelność — zagadnęłam
łagodnie, ale nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. — Twoje imię zostanie zapisane na ścianie
świątyni na całą wieczność. Jesteś fenomenem. Od czterystu lat w Kemmhyt nie
panowało dwóch władców jednocześnie.
— Powtarzasz się.
— A ty nadal nie dowierzasz.
Reszta drogi do świątyni
minęła nam w milczącym oczekiwaniu na jej koniec. Radosne rozmowy zlewały się z
tętentem końskich kopyt i dźwiękiem bębnów, lutni i tamburynów, dając początek
męczącej kakofonii, która miała trwać — z przerwami na przejście
przez świątynię i moment koronacji — przez kilka następnych dni. Świątynia
już z oddali prezentowała się wspaniale, ale dopiero z bliska można było w
pełni dostrzec jej majestat. Alabastrowo biała, z połyskującymi na złoto
hieroglifami wyraźnie odcinała się na tle brunatnej skały,
która — wykuta w masywne półkole — przypominała tarczę
zachodzącego słońca. Pylon powitał nas płaskorzeźbą przedstawiającą Sachmet ze
złoconym dyskiem na głowie, z różdżką w jednej i mieczem w drugiej ręce, na
piedestale otoczonym przez siedzące lwice. W dużej sali za dziedzińcem poza
tradycyjnym zbiorem dwunastu kolumn po środku znajdował się wysoki na prawie
dwadzieścia stóp posąg z mosiądzu, przedstawiający boginię odzianą na tę okazję
w purpurowy, połyskujący płaszcz, a u jej stóp ustawiono drewniany ołtarz. A
sufit… To był prawdziwy majstersztyk. Bitwa przedstawiona została nadzwyczaj
realistycznie, a im bardziej zagłębialiśmy się w salę, tym bardziej posuwała
się naprzód, na końcu ukazując moje zwycięstwo nad Chwalącymi Słońce.
Lektyka zatrzymała się,
zasłony same zwinęły się po obu stronach framug i w jednej sekundzie cały gwar
ucichł. Wstałam i zeszłam z platformy po podstawionych schodkach; ani raz się
nie odwróciłam, ale czułam wzrok setek par oczu wwierconych w moje plecy. W tym
samym czasie przyniesiono klatkę z młodą lwicą na złotym łańcuchu i ustawiono
ją na środku ołtarza. Przez całą drogę — nakryta tym samym na wpół
przepuszczalnym, zaczarowanym suknem — jechała zamknięta na wozie
ciągniętym przez konia, którego dosiadał Necho. Prawie nieruchoma, specjalnie
wytresowana na tę uroczystość wyłącznie łypała to na mnie, to na kapłana, kiedy
tamten pojawił się ze złotym półmiskiem wypełnionym
przysmakami — surowy udziec barani, bażancie stopy, flaki, pokryta sierścią
głowa antylopy. Misa spoczęła najpierw na moich rękach, a potem na ołtarzu,
tak, by lwica bez trudu jej sięgnęła. W ciszy zagłuszanej wyłącznie przez bębny
przyglądaliśmy się, jak jadła, a napięcie rosło, jakby posągowa Sachmet za
plecami jej zwierzęcego wcielenia lada moment miała ożyć. Minęło sporo czasu,
aż lwica opróżniła półmisek i… nic się nie stało. Kolejna symboliczna
inscenizacja służąca wyłącznie pobudzeniu wyobraźni wiernych, podobnie seria
psalmów i płynnie można było przejść do koronacji, która miała odbyć się na
piętrze. O ile do świątyni zostali wpuszczeni wszyscy dostojnicy, tak na górę
weszliśmy wyłącznie w towarzystwie Snofru i dwóch kapłanów dźwigających posąg
Horusa. Ten sam, który przez okrągły rok zamieszkiwał kapliczkę po drugiej
stronie Horachte, przystrojony w przepiękną, tkaną pelerynę, sztuczną brodę pod
dziobem, z koroną pszent na głowie, został umieszczony po środku kamiennego
zabezpieczenia okalającego piętro, tak, by zgromadzeni u stóp świątyni mogli go
zobaczyć.
Voldemort — z miną
wyrażającą pogardliwe rozbawienie — spoczął na przygotowanym
wcześniej krześle i złożył obie ręce na podłokietnikach. Będąc tutaj tylko z
nim i Snofru strażującym przy złotej figurze, nie mogłam pozbyć się wrażenia,
że za chwilę stanie się coś niespodziewanego, co roztrzaska oczekiwania
królestwa i upokorzy mnie na oczach całego Kemmhyt. Czerwony blask w oczach
Czarnego Pana zdawał się ostrzegać na moment przed tragedią. Pierwszą falę
zdenerwowania poczułam w trzewiach, gdy wyciągałam rękę po berło heka. Nadając
imię horusowe — Anedżib, O
Nienaruszonej Woli — pomyślałam, że od czasu, kiedy wraz z końcem
szkoły porzucił swoje pospolite imię, nie zwróciłam się do niego w żaden nowy
sposób, a on nigdy mnie nie poprawił. Dzisiaj otrzymał trzy nowe imiona, które
dołączyły do listy dziesiątek innych, jakimi go tytułowano, a ja wciąż nie
potrafiłam zwrócić się do niego inaczej niż mój
panie. W tej jednej podtrzymywanej na siłę tradycji nie widziałam żadnego
sensu, lecz dźwięki aprobaty dochodzące z dołu oznaczały odmienne zdanie. O
Nienaruszonej Woli, Doskonały w Narodzeniu, Ten, Który Swą Siłą Podbija
Wszystkie Kraje — to brzmiało godnie i zgodnie z tradycją. I ładnie
wyglądało zapisane na filarze.
Wręczywszy berło heka,
brodę i bicz nechacha, wyciągnęłam ręce po koronę, którą Snofru zdjął z głowy
Horusa. By ją przyjąć, Voldemort musiał się pochylić, a uczynił to z taką miną,
jakby oczekiwał, że w prezencie z okazji koronacji kapitan Necho dostarczy tu
Harry’ego Pottera w złotej klatce.
Ale, wbrew moim
oczekiwaniom, zupełnie nic się nie stało. Czarny Pan wypowiedział słowa
przysięgi magicznie zwielokrotnionym głosem, wywołując jeszcze większy aplauz
wśród poddanych i zapewne pobłażliwe uśmieszki na ustach niektórych
śmierciożerców. Gdy pochód kierował się na plac za świątynią, na którym na czas
koronacji postawiono wielki pawilon z fioletowego i pomarańczowego płótna,
sztywna i formalna atmosfera prawie natychmiast się zmieniła. Radość płynęła
lekko wraz z muzyką wybrzdąkiwaną na lutniach, a rozmowy częściej przerywane
były śmiechem. Z naszej lektyki odpięto zasłony, by poddani mogli nacieszyć się
bliskością świeżo upieczonego króla.
— Wiedzą, kim jesteś, a spójrz, jak się cieszą — powiedziałam,
na co Voldemort uśmiechnął się pokrętnie. W przeciwieństwie ode mnie wcale nie
wyglądał na zaskoczonego.
— Poczuli się narodem wybranym, kiedy bóg
zamieszkał w ich królestwie. Pewno teraz spodziewają się wizyty czarodziejki z
głową krowy — zakpił. — Ciemnym ludem łatwo rządzić. I każdą osobliwość można im sprzedać jako
potwierdzenie tego, w co wierzą.
Roześmiałam się, choć
poczułam się dotknięta.
— Myślisz, że naprawdę chodzi tylko o twoją
prezencję?
— Albo dostrzegają w moich czynach walkę w
słusznej sprawie. Większe dobro, można rzec — odparł, pretensjonalnie
przeciągając sylaby. — Zresztą
co za różnica.
Wjechaliśmy przez
drewnianą bramę przemienioną tak, by imitowała kamienny pylon. Właściwie
wszystko tu było transmutowane — od wspaniałego labiryntu cyprysów i hibiskusów,
sztuczne sadzawki wypełnione rybami, przez kolorowe namioty wielkości domów, po
wesołe miasteczko wybudowane na samym środku placu, ale bez tej wiedzy nawet
wprawne oko miałoby kłopot z rozróżnieniem, co zostało zaczarowane, a co
przywieziono z pałacu. Wzdłuż drogi prowadzącej do największego pawilonu postawiono
posągi czternastu lwic symbolizujących wstąpienie Sachmet do nowej świątyni; nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że podejrzanie realistyczne, sporządzone w przeciągu
czterech dni figury miały coś wspólnego ze zniknięciem kilkunastu zwierząt z królewskiej
menażerii. Poczułam przyjemne ukłucie uznania, patrząc na to wszystko, choć to miejsce
przygotowano wyłącznie dla poddanych. Heather podołała. Nie mogłam się doczekać,
aby obejrzeć gościnną część pałacu.
Czarny Pan najwidoczniej
również był pod wrażeniem, ale okazał je w typowy dla siebie sposób.
— To tak groteskowo egipskie — stwierdził
z pogardą, teatralnie rozglądając się na boki. — Śmiem przypuszczać, że jesteście najbardziej dekadencką grupą…
— Do której od dzisiaj i ty należysz — wpadłam
mu w słowo. — To tradycja jak choinka,
Halloween i te wieczorki u Slughorna… pamiętasz? Zasadniczo każdy czarodziej jest
konserwatywny. Używamy sów, podczas gdy mugole już dawno porzucili ideę kontaktowania
się za pomocą listów, te długie, niepraktyczne brody… Jesteśmy staromodni jako społeczeństwo,
mój panie.
Ale to go nie przekonało,
bo znowu prychnął lekceważąco.
— I to niepostępowe pisanie gęsim piórem — zadrwił.
~*~
Miałam opory przed tym rozdziałem
ze względu na liczbę nowych postaci, które planowałam wstawić od jakiegoś czasu
jako te, które niby już wcześniej istniały. Podczas dwunastoletniej nieobecności
Voldemorta wykazałam się ignorancją (albo raczej lenistwem) i poza kilkoma bohaterami
(np. Heather i Nathirem) nie wprowadziłam praktycznie żadnych bohaterów z wyższej
sfery, a kiedy już zdałam sobie sprawę, że spieprzyłam, było już za późno. Dlatego
naprawiam to teraz, udajmy wszyscy, że nowi bohaterowie są w opku od dawna, a ja
cichaczem (podczas betowania) będę powoli wszystko poprawiać. Na następne rozdziały
zaplanowałam nareszcie jakąś akcję, trochę w Kemmhyt, trochę w Wielkiej Brytanii,
więc dam wam (i sobie) odpocząć od tych pseudo-tradycji.
~Eliza
OdpowiedzUsuń13 stycznia 2017 o 19:54
? ;)
13 stycznia 2017 o 20:45
UsuńWuuut?
~Eliza
Usuń13 stycznia 2017 o 21:44
Tak tylko pytam bo minęło 16 dni odkąd dałaś znak życia na blogu XD
13 stycznia 2017 o 22:58
UsuńAle codziennie bywam, patrzę, czy ktoś czytał ósemkę, czy ktoś daje znak życia… Zwyczajnie siedzę i się uczę, ale coś tam już dłubię przy dziewiątce. :)
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń30 stycznia 2017 o 17:18
Zapraszam na nowy rozdział :)
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń15 lutego 2017 o 22:35
No mam nadzieję, zę Ty nie załamiesz czasoprzestrzeń i piątek nie wypadnie w sobotę za tydzień np. XD
Zapraszam na nowy rozdział:
https://naprzeciw-przeznaczenia.blogspot.com
~E.M.S.
Usuń18 lutego 2017 o 13:31
Szkoda :( powodzenia, trzymam kciuki zebys zdala ;)
18 lutego 2017 o 15:24
UsuńMeh, tak mnie to mierzi. ;_; Ale później obiecuję ponadrabiać. XD
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń24 lutego 2017 o 14:43
Jak tam betowanko?
25 lutego 2017 o 11:26
UsuńMam już 1/3. :D
~zakręcona
OdpowiedzUsuń25 lutego 2017 o 19:58
Też czekam! Powodzenia w betowaniu i w egzaminach :-)
28 lutego 2017 o 11:38
UsuńDzięki wielkie, przyda się. XD
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń9 marca 2017 o 22:25
Ekhem chyba nie tylko ja naginam czasoprzestrzeń xD
10 marca 2017 o 02:42
UsuńNaginam, ale to było poza konkurencją. Kobito, tego nie szło odpuścić! Nie przypominam sobie, żeby gównoburza na fejsie trwała kiedyś więcej niż jeden dzień, a tu proszę. Trzy dni. XD Ale już wszystko wraca do normy, odegnę czasoprzestrzeń i wrzucę wszystko pięknie i ładnie w weekend.
~Eliza
OdpowiedzUsuń13 marca 2017 o 19:28
? ;(
Niby dawno mnie nie było ale jako ten cichy obserwator zaglądałam niemal codziennie.
21 marca 2017 o 18:43
UsuńOjoju, milusio, że blog tak samotnie nie skwierczy. <3
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń14 marca 2017 o 16:53
Weekend trwa od piatku do niedzieli chyba ze ja o czyms nie wiem :P Swoja drogą mam nadzieję że masz dobre usprawidliwienie xD
21 marca 2017 o 18:44
UsuńBa, ten weekend, o którym myślałam, kiedy pisałam notkę informacyjną, skończył się ze trzy tygodnie temu. XD Ale już się trochę ogarnęłam, do piątku powinnam się wyrobić. Może nawet wcześniej. :)
~Sonia
OdpowiedzUsuń30 marca 2017 o 14:36
Ekehm w ten weekend, ekhem… XD
31 marca 2017 o 18:25
UsuńHA! Pacz! Piątek, piąteczek, piątunio, rozdział dziewiąty wisi. XD
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń1 kwietnia 2017 o 14:59
Zapraszam na nowy rozdział :D
~E.M.S.
Usuń1 kwietnia 2017 o 14:59
I to nie jest prima aprilisowy żart xd
2 kwietnia 2017 o 18:03
UsuńI jeszcze ten dopisek +18… <3 To jak spóźniony prezent na urodziny. XD
~E.M.S.
Usuń2 kwietnia 2017 o 20:47
Za duzo 18+ to nie ma xD Ja czekam na 18+ u Ciebie xD
19 kwietnia 2017 o 10:06
UsuńHohoho. XD Przez najbliższy czas będzie wstrzemięźliwie. XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń18 kwietnia 2017 o 18:58
Zdążyłam się przywiązać i do dorosłej wojowniczki Dżahmes i do nastoletniej trzpiotki Victorii, więc cokolwiek wstawisz, będę szczęśliwa, byle jak najszybciej :V
:)
Pozdrawiam, życzę weny.
19 kwietnia 2017 o 10:07
UsuńNooo, to może faktycznie zagram w grę i spróbuję się wyrobić do poniedziałku? XD
~Eliza
Usuń19 kwietnia 2017 o 15:30
„Sztuka huraoptymizmu”? XD
Ale nie, serio, byłoby naprawdę fajnie ;)
~E.M.S.
Usuń19 kwietnia 2017 o 23:37
Trzymam kciuki zeby sie udalo xD
~Oswin Oswald
OdpowiedzUsuń22 kwietnia 2017 o 09:57
Hej… *podsuwa rozdział delikatnie* tak na zaś czy coś… XD *zwiewa*
~Eliza
OdpowiedzUsuń23 kwietnia 2017 o 09:35
Przesyłam ci wenę i motywację, bo już niedziela, a mi się wczoraj śniło, że dodałaś zbetowaną 10
<3
29 kwietnia 2017 o 23:30
UsuńI pacz, w niedzielę Ci się śniło, w niedzielę dodam. XD Nooo, może nie w tę, o której myślałaś, ale… NO. Ja przechodzę ze snu na trochę wyższy poziom świadomości i codziennie wchodzę do Ciebie, że chociaż słowo o jakiejś nadziei na datę się pojawi, a tu dalej pytajniki.
~Eliza
OdpowiedzUsuń25 kwietnia 2017 o 18:51
Tak tylko napiszę, że byłam dzisiaj na wyrywaniu szóstki i teraz siedzę i krwawię.
Tak jakbyś chciałam podarować mi rozdział na pocieszenie :)
Pozdrawiam cieplutko
29 kwietnia 2017 o 23:28
UsuńŁomatko, rwanie zębów. [*] Ogólnie DENTYSTA jest już bardzo [*], ale jeszcze rwanie… Masz moje serdeczne współczucie, bo sama jestem zestrachana na samą myśl. A rozdzialik na pocieszenie na 11k słów, więc mam nadzieję, że pocieszy. Niby nic, ale jednak. XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń28 kwietnia 2017 o 18:30
No i jak tam? :V
29 kwietnia 2017 o 23:27
UsuńWszystko gotowe, złociutka, wszystko będzie, rozdział już się kisi w Wordzie. Trochę pojechałam, nie w okolicach obiadowych, a przed południem opublikuję. :D
~Eliza
Usuń30 kwietnia 2017 o 09:38
To świetnie, że będzie dzisiaj :). Codziennie sprawdzałam.
Na pewno będzie to jakieś pocieszenie, bo nie dość, że mam ranę po wyrwanym zębie to jeszcze mi się zrobiła afta po tej samej stronie, tak jakby mi jeszcze było mało :V
Pozdrawiam cieplutko. <3 <3
30 kwietnia 2017 o 13:28
UsuńŁomatko, niechybnie musiałaś dużo nagrzeszyć. :/ Do kompletu brakuje jeszcze prostującej się ósemki.
~Eliza
Usuń30 kwietnia 2017 o 16:00
Mam nadzieję, że nie :/
Oj tam, mam 17 lat, ósemka mi chyba jeszcze da spokój :V.
Czytałam rozdział :V Depresja Victorii jest aż śmieszna i momentami miałam wrażenie, że ona te ostatnie dni to przeżywa niezbyt świadomie. Fragment z Nickiem był obrzydliwy :G.
Jestem teraz ciekawa co zrobi Victoria po tej swojej dramatycznej ucieczce, której absolutnie nikt się nie spodziewał XD
Powiem ci, że ładnie, naprawdę ładnie, czuć ten angst, którego nie było w poprzedniej wersji, chociaż momentami trochę też za mocno. Ale rozumiem, że to taki moment w życiu Victorii i nie ma na to siły. Porównując tę Victorię do Dżahmes, kiedy nie ma tego przejścia pomiędzy nimi(w końcu aktualne rozdziały te z okolic 40-50 są przejściem między poprzednią wersją Victorii, która się bardzo różniła) ciężko uwierzyć, że to ta sama osoba.
Były tylko dwie rzeczy, które mi przeszkadzały podczas czytania:
a) wątek religijny i kłamstwo na spowiedzi, ale ja ogólnie nie lubię wątków religijnych w ficach do HP, chyba, że chodzi o jakieś stare zapomniane mitologie jak Egiptu, wtedy jest super. Ale jestem w stanie to przełknąć na ten czas :V
b) zawsze jak czytam twoje rozdziały i dochodzę do końca to łapie mnie deprecha, kiedy sobie uświadamiam, że znowu tyle czekania :<
Ale rozumiem cię, bo ostatnio sama zaczęłam coś skrobać i chociaż moje rozdziały przy twoich to wyglądają jak prologi, bo są takie krótkie, to i tak mam momenty w których okropnie ciężko jest się mi do nich zabrać albo po prostu nie mam czasu :V
Więc życzę weny, chęci i czasu :) Trzech rzeczy istotnych dla pisarza <3
Eliza
PS: Taki mały smaczek, bo ja nadal doskonale pamiętam pierwszy raz Victorii i Toma sprzed bety. Toma, który się teleportował w Hogwarcie z korytarza do sypialni, a następnego ranka stwierdził, że była naprawdę dobra XD
To było wszystko tak słodko pierdzące wtedy, to ciasto na twarz, to zaakceptowanie przez Toma ciąży, że sobie jakoś z tym poradzą(prawie jak troskliwy mężuś), te buziaczki przy kominku, że tym nowym angstem to momentami można się udusić XD
Ale jest super moim zdaniem. Wszystko jest bardziej rzeczywiste teraz.
30 kwietnia 2017 o 16:22
UsuńW wieku siedemnastu lat to ja już miałam wszystkie wyprostowane. XD Pamiętam, że moje ósemki zaczęły rosnąć jakoś… hmm… w gimbazie, ale nie pamiętam, czy na początku, czy pod koniec drugiej klasy.
ABSOLUTNIE nikt się nie spodziewał, zwłaszcza widząc ogólną liczbę rozdziałów: 103. XD A ci, którzy czytali pierwszą wersję opka — TOTALNIE nie.
Powiem szczerze, że też już trochę mi to wychodzi bokami. Zwłaszcza jak mam za oknem szarą pizgawicę. Chwilami aż się nie chce siadać do kompa, bo jednak to jest narracja pierwszoosobowa i trochę te nastroje się udzielają, dlatego z radością mogę oznajmić, że już bliżej niż dalej. Zastanawiam się, jak mam ogarnąć anoreksję z klasy owutemowej. I czy w ogóle, bo wszyscy tu pośniemy z nudów. Jednak łatwiej się czyta gimboopisy na 2k słów, z czego 70% to dialogi. W poprawionej wersji to już przytłacza i kto jak nie ja rozumiem najbardziej unudzenie czytelnika. XD
Yuuup, rozumiem, że wątki religijne (stricte religijne, a nie — jak piszesz — starożytne, co w sumie jest praktycznie nierozerwalne z kulturą) po pierwsze nie do przełknięcia przez każdego, po drugie — kontrowersyjne. Pewnie kto inny inaczej by to podsumował — profanacja i z czym ja tu w ogóle wyjeżdżam, jeszcze CZAROWNICA u spowiedzi. XD Całe szczęście, że mamy tutaj kameralne grono. XD
Ooo, to jak piszesz i coś postanowisz opublikować, to zostaw tu jakiegoś linka czy coś, chętnie wejdę.
A najlepsze, że nie tylko Ty pamiętasz. XD Pamięta cała rzesza ludu, która czytała to X lat temu i najlepsze, że tę poprawioną wersję (w porównaniu do starej — w miarę do przyjęcia) przeczyta kilka osób, a tamtą kaleczyłam dziesiątki istnień. XD Pierwsza scena erotyczna w tym opku była w ogóle pisana w trzeciej osobie, tak czułam się zażenowana, ale chyba z rok później pozmieniałam końcówki, żeby była pierwszoosobowa. I w ogóle Tom taki 100% kanon, odpowiadanie z pełnym przekonaniem na „kocham cię”. XD A ten rozdział z ciastem na twarzy Toma chyba jeszcze gdzieś tu wisi, trzeba byłoby poszukać. XD ZDRADA z Bellatriks, która polegała na chodzeniu za rączkę. XDDD Emocje jak przy obieraniu ziemnioków, ale i tak wszyscy zachwyceni, karuzela śmiechu kręci się. XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń30 kwietnia 2017 o 18:16
To znaczy ja jestem mocno wierząca, więc może dlatego ten dyskomfort, ale też nie jestem świrem, który by się przyczepiał do opka :V.
A tutaj sobie publikuję, ale ani to jakoś ciekawe ani nic.
http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=2&t=24296
Dobra była też Victoria, która dała Tomowi w pysk, bo wrócił napruty i miała do niego problem, że odmówił prostytutce, no bo PRZECIEŻ powinien W OGÓLE nie dopuścić do spotkania z nią XD
30 kwietnia 2017 o 23:27
UsuńO, mirrel, czy ja się będę potrafiła tym obsłużyć? Zaraz się okaże.
Victoria zachowała się jak typowa kobieta widziana oczami faceta, więc prawdopodobnie Tom nie był zaskoczony. XD
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń1 maja 2017 o 11:59
Taaa ja też pamiętam te sceny przed betowanka xD i to uczucie gdy czytasz je teraz i nie mozesz sie pogodzic ze swoim sentymentem do czulego, kochajacego Toma xD ale tak jest lepiej. Zdecydowanie. Chociaz taki uroczy Tomus tez był fajny xD Nie pasujacy do niczego ale fajny xD
Swoja droga ciekawe, co wyniknie z jego zastanawiania sie, czyby nie zrobic z Victorii wdowki :D moze w betowanku czyms nas zaskoczysz?
Troche dziwnie mi sie czytalo te sceny religijne, ale mi sie podobalo. Czarownica u spowiedzi – moj kumpel pewnie by Cie za to spalil na stosie, ale ja bije brawo (za co pewnie spalilby mnie – na szczescie nienawidzi HP). Takie oryginalne i w sumie to czemu czarodzieli nie mogliby byc chrzescijanami? Taz ludzie, maja prawo do wiary. A Hortus to po prostu idealny hipokryta. Taki religijny ze az wcale. Zreszta matka Victorii wcale nie lepsza.
W sumie zastanawiam sie, co by bylo gdyby sie przyznala ksiedzu do zdrady. To mogloby byc ciekawe :D
Uciekla. W zyciu bym sie nie spodziewala :D
Dobra koncze, bo musze zmyc odzywke z lepetyny xD
10 maja 2017 o 23:36
UsuńTen uroczy Tomuś to nawet nie było OOC. On nawet nie był papierowy, a w takim wypadku chyba wolałabym, żeby wcale nie miał charakteru, niż był takim rozmemłanym Neville’em. XD
Nie dziwię się, sama miałam lekki niesmak przy pisaniu, noale. Jak już ma być temat religii, to wszystko.
~Sonia
OdpowiedzUsuń19 maja 2017 o 18:34
Także tego… Mam takie małe święto na blogu, miło by mi było gdybyś znalazła chwilkę i wpadła ^^
http://hpwgmnie.blogspot.com/2017/05/pierwsze-urodziny.html
~Eliza
OdpowiedzUsuń16 czerwca 2017 o 18:53
Żyjesz? :D
19 czerwca 2017 o 13:59
UsuńPewno, że żyję, pewno, wchodzę raz dziennie wieczorkiem zobaczyć, jak tam na blogu, ale rozdział dopiero na wakacjach będzie, bo teraz wypadałoby jakieś egzaminy pozdawać. XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń8 lipca 2017 o 18:02
Codziennie tu zaglądam :)
12 lipca 2017 o 16:10
UsuńJa również, ja również, powiem więcej, zaglądam też do Worda i na obecną chwilę mogę powiedzieć tyle:
https://zapodaj.net/images/28170cc5127fe.png
XD
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń31 lipca 2017 o 23:51
W końcu! Ide czytać ^^
1 sierpnia 2017 o 11:46
UsuńA kiedy TY w końcu? *triggered*
~E.M.S.
Usuń3 sierpnia 2017 o 15:32
Nie mam pojęcia xD Na pewno nie w tym tygodniu, bo mam do napisania 6 recenzji na drugiego bloga :D Potem mam trochę luzu, więc postaram się coś nagryzmolić ^^
3 sierpnia 2017 o 15:51
UsuńCzyli masz czas, tylko nie dla nas. </3 Chlip. ;_;
~E.M.S.
Usuń4 sierpnia 2017 o 11:29
Przepraszam :’( Poprawię się :D
~Sovbedlly
OdpowiedzUsuń5 sierpnia 2017 o 13:39
Dzień dobry!
Chcesz poćwiczyć swoje pisarskie umiejętności i przy okazji wygrać książki, upominki, reklamę bloga i grafikę? Tak? W takim razie zapraszam Cię serdecznie do konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”
http://www.przedwojenny-konkurs.blogspot.com
Wystarczy napisać opowiadanie o dowolnej tematyce do 5 stron i… co dalej? Dowiedz się szczegółów, czytając regulamin na blogu.
Niech pamięć o naszych artystach nadal trwa, a osoby lubiące pisać – doskonalą swe pióro!
Pozdrawiam ciepło!
Ps. Przepraszam za autoreklamę, nie znalazłam innej zakładki. Wiadomo, jak trudno jest się zareklamować. A może akurat Cię zainteresuje konkurs?
~Eliza
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2017 o 20:34
Wróciłam z pielgrzymki więc mogłam przeczytać :D.
Powiem szybciutko, że ogólnie mi się bardzo podobało, wiele wiarygodności dodaje to, że Hortus ostatecznie córce wiele nie zrobił, a postać jej babci była po prostu świetna i chociaż opryskliwa to nie dało się jej nie polubić XD.
Scena poronienia była baaardzo opisowa, ale dałam radę ją przeczytać na pewno bardziej niż wszystkie wspomnienia o religii :V. Jakoś je przeboleję, chociaż bardzo, ale tak bardzo bardzo nie lubię religii w ficach do HP.
Pozdrawiam i życzę weny!
Do nowego rozdziału albo do bety xd.
Eliza
~Eliza
Usuń8 sierpnia 2017 o 20:37
Poza tym, czy tylko ja mam wrażenie, że poroniła przez Toma?
Wspomnienie o brzuchu i różdżce raziło w oczy.
8 sierpnia 2017 o 21:29
UsuńPacz, jaki zbieg okoliczności, ty dzisiaj wracasz z pielgrzymki, a ja jutro wychodzę. XD
Widzę, że dobrze wyłapałaś powód poronienia, ale nie był on tak prozaiczny jak jakieś zaklęcie poronienia, zatrzymania okresu czy antykoncepcyjne. XD Męczyłam Victorię dość długo, do tego rozwijające się zaburzenia odżywiania (czyli niedojadanie, forsowne ćwiczenia zaraz na początku ciąży), stres związany nie tylko ze ślubem, ale i z całą sytuacją, sam fakt, że Victoria PO PROSTU żyje w permanentnym stresie, bo jest raczej słaba i bardzo wszystkim się przejmuje, plus wymrożenie z początku tego rozdziału. Kroplą, która przepełniła czarę, była sytuacja z Nickiem, różdżka Toma na jej brzuchu i wybitny talent do zaklęć niewerbalnych są bez związku z utratą dziecka, Tom nie potrzebuje uciekać się do takich metod, aczkolwiek nie twierdzę, że nie miał z tym nic wspólnego. Powiem więcej, miał z tym więcej wspólnego niż Nick, ale to dopiero w kolejnych odcinkach. XD
Raczej do nowego rozdziału, bo tak mnie razi ten grudzień 2016, kiedy mamy już połowę 2017. ;_;
~Eliza
OdpowiedzUsuń25 sierpnia 2017 o 08:52
Wstawiaj to co masz :) nie ma sensu sie zmuszac jak juz zaczelas 12.
Ewentualnie bede musiala sobie potem przeczytac 103 dla przypomnienia co sie dzieje.
Dzis bez polskich znakow,
Eliza
I weny zycze :)
25 sierpnia 2017 o 11:26
UsuńNie no, nieco ponad 4k rozdziału to za mało, żeby wstawić, chociaż jak zaczynałam opciować na Onecie, zrobiłabym z tego pewnie ze dwa rozdziały. XD Ja niestety też będę musiała sobie przypomnieć. I co dzieje się w 103, i co wymyśliłam na najbliższe rozdziały, bo teraz żyję zamachem ze 106? 107 rozdziału? XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń28 września 2017 o 19:47
Ten moment kiedy byles pewien ze dales komentarz ale w koncu w nie klikasz I SURPRISE. Kurde sorry ze jestem taka bułą.
I za brak wiekszosci polskich znakow.
Już zmieniam klawiaturę na polską. Dopiero teraz ale nie chce mi się tamtego poprawiać.
Powiem tak – Tom odebrany świetnie ale nie zmienia to faktu że miałam ochotę mu dać w pysk za te akcje z innymi dziewczynami.
Ah powspominajmy ta ciepłą kluseczke która dostała w twarz ciastem za kilka słodkich słówek Belli.
Teraz jesteśmy już pewni że nie wróci.
Jestem ciekawa jak to się rozwinie z Bellą i czekam na jakaś większa furię Victorii bo skoro Tom denerwuje już nawet mnie to znaczy że zasłużył.
Weny i pozdrawiam, bardzo spóźniony komentarz „Eliza”
~Eliza
Usuń28 września 2017 o 19:51
*opisany
„Nie będę sprawdzać komentarza przed wstawieniem na pewno wszystko jest ok”
23 października 2017 o 19:31
UsuńNasz Tomuś dorasta, teraz byłoby „avada kedavra, bicz” i tyle by było z ciasta na buźce. XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń18 października 2017 o 18:37
Tak tylko piszę żeby sprawdzić czy pamiętasz ;-;
23 października 2017 o 19:29
UsuńPamiętam, pamiętam. :) Przed rocznicą się wyrobię. Chyba. :V
~Eliza
Usuń25 października 2017 o 18:39
Cieszę się że sobie odpoczęłaś i wracasz :)
~Eliza
OdpowiedzUsuń3 listopada 2017 o 14:37
W ogóle jak tak czas mija, to może zarzucimy jakąś nutą, która się z tymże opkiem kojarzy :V. Ja ostatnio słuchałam Fair Game Sii i mi właśnie przyszła do głowy Dżahmes/Victoria i Tom/Voldie.
~Eliza
OdpowiedzUsuń14 listopada 2017 o 19:24
No i pacz mój problem jest taki że nie wiem kiedy dokładnie jest rocznica bloga i kiedy zacząć dupkę podtruwać :D
24 listopada 2017 o 10:35
UsuńRocznica jest 11 listopada, o ile dobrze pamiętam (albo 10), tak więc masz jeszcze prawie cały rok. XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń24 listopada 2017 o 05:13
I jak tam? Dawno cię nigdzie nie było : p.
24 listopada 2017 o 10:36
UsuńWiem, zgrzeszyłam i żałuję. ;_; Byłam tydzień chora i jedyne, do czego mogłam się zmusić, to oglądanie wszystkich części „Halloween”, ale już odżyłam i kończę to, co pozaczynałam.
~Eliza
Usuń24 listopada 2017 o 13:28
Ooo :/ dobrze że już jest lepiej.
Spoczko. Pisz jak masz ochotę, spamowalam tylko po jakąś reakcje bo się zaczynałam bać ze rzuciłas opka xd
Ostatnimi czasy znowu wróciłam do starych rozdziałów i tych zbetowanych i tych niezbetowanych
Różnica jest rozkoszna, szczególnie przy tej scenie w skladziku w ostatnim, jeśli się ją porówna do Toma „Chyba też nie byłem na to gotowy” gdy pierwszy raz go tak obsłużyła Victoria xD
Lecę na WOS rozszerzony xd
Eh
24 listopada 2017 o 15:08
UsuńGdzież bym mogła rzucić opka, zwłaszcza to, kiedy do końca mam kilka rozdziałów. XD
Nom, taki niestety jest efekt, kiedy za takie sceny zabierają się gówniaki z gimnazjum. Bo mimo wszystko umysł bohaterów pozostaje na tym poziomie, co umysł takiego autora, a jednak istnieje świadomość, że jednak oni są starsi. A z czasem to już autorowi wsio rawno, postacie to postacie i rodzi się ten dystans – jak sobie postanowiłaś wykreować bohatera, to tak go prowadź, bez względu na to, czy prywatnie polubiłoby się taką osobę, czy nie. XD Tak więc ta różnica między Tomciem a Tomem zrobi się jeszcze większa, potrzymaj mi piwo i daj mi kilka rozdziałów. :V
~Eliza
Usuń24 listopada 2017 o 16:50
Już na to czekam :D
Bo choć Tomcio był słodki to jednak o tym Tomie czyta się zdecydowanie lepiej i ciekawiej.
25 listopada 2017 o 14:26
UsuńSłodki. :V Ja na tamtego Tomcia nie mogę patrzeć, to było 0% Toma w Tomie. XD
~Eliza
OdpowiedzUsuń25 listopada 2017 o 15:55
No ciężko zaprzeczyć XD
A potem jaki fajny przeskok był. Najpierw misio przytulasio, a potem po powrocie się nagle zrobił okrutny XD
Tak mi się jeszcze przypomniało:
„To ja powinienem przeprosić, ale nie zrobię tego. Było mi dobrze, tobie też. Nie masz czego żałować” ~ Szlamy mają dusze [6]
„- Poprawię się. A jeśli jeszcze raz zapomnę… Możesz mnie walnąć” ~ Groby są cieplejsze od ludzi [50]
25 listopada 2017 o 18:40
UsuńHahaha, i jeszcze ten dywiz. :V Ale w sumie to z „grobów” było niejako… gwałtem, a z piątego rozdziału nie, więc w sumie… No ale jak z TEGO CZEGOŚ mógł się zrobić taki okrutny Voldek, to jest dramat i wstyd. XD
~Eliza
Usuń25 listopada 2017 o 19:09
Jak nie było gwałtem, jak Victoria była nachlana do nieprzytomności, nie wiedziała co się wokół niej dzieje i krzyczała XD.
To, że było jej dobrze nic nie znaczy, Victorii w Grobach też było XD Tak samo jak to, że potem leżała z Tomciem. W Grobach mu plecki smarowała maścią XD.
25 listopada 2017 o 20:26
UsuńKrzyczała, bo była dziewicą i bolało ją, naturalne. XD
SERIO? XDDD Lelłam, z jednej strony wtf, ale z drugiej beka, co mną motywowało. :V Dlaczego go smarowała? I dlaczego maścią? Łomatko, nie znam własnego opcia. </3
~Eliza
Usuń25 listopada 2017 o 22:25
Ale tak poza tym to wszystko było spoczko? XD
To znaczy maścią… eliksirem tak dokładniej ale smarowanie plecków eliksirem nie brzmi lepiej XD
O ile dobrze pamiętam to niby rozorała mu plecy paznokciami że zostały sznyty jak po nożach w czasie tego gwałtu XD
26 listopada 2017 o 00:21
UsuńAleż oczywiście, że nie było, mało kto chciałby przeżyć taki pierwszy raz. XD Gwałt z prawdziwego zdarzenia to był chyba w przedostatnim rozdziale?
Nooo, to już wiem, która scena pójdzie do kosza bez wahania. :V Rozdział 50-ty? Loluju, trochę mi do tego rozdziału brakuje, betuję trzynastkę, więc tamten raczek jeszcze trochę sobie powisi. </3
~Eliza
OdpowiedzUsuń26 listopada 2017 o 01:21
Spokojnie XD te scenki z Borgina i Burkesa są jeszcze takie puchatkowe. Tomuś ukochanej kwiatuszki znosił i w ogóle XD
Ale nie mogę się już doczekać jak będzie to wyglądać w poprawionej wersji : D
Opko dorasta tez razem ze mna Jak zaczynalam je czytać byłam gówniakiem lat 12-13 i było „dostosowane do mojego wieku” przynajmniej względnie XD
A jak powstawało to miałam osiem tak swoją drogą XD ciężkie do wyobrażenia XD.
A co do najnowszego gwałtu to się zgadzam.
Ale oni są już na innym poziomie teraz
10 grudnia 2017 o 00:30
UsuńEch, może się okazać, że będę musiała baardzo odwlec w czasie betowanie i ten puchaty Tomuś dłużej powisi. ;_;
~Eliza
Usuń10 grudnia 2017 o 10:36
Na początku prawie zemrzyłam jak zobaczyłam wpis bo myślałam że coś już jest stracone. Kurde, musisz teraz przenieść wszystkie swoje blogi? Siostrzenicę też? Jaki kanał. Nic dziwnego że pisanie się odwlecze :/ z jednej strony trochę szkoda bo tęsknie za rozdziałami i betami ale wiadomo trzeba ratować to co jest.
13 grudnia 2017 o 15:07
UsuńW pewnym sensie jest, przeniesione blogi (nawet ze wszystkimi komentarzami i zakładkami) to już nie będzie to samo. Nie mówiąc o masie blogów starych czytelników, które jeszcze sobie wiszą, a po 31 stycznia będzie już pustka.
Yup, przenoszę wszystko. DLR mam przeniesione PRAWIE w połowie. Obliczyłam, co i ile dziennie muszę przekopiować, żeby się wyrobić, ale może uda mi się wrzucić w styczniu coś nowego.
Zostawiam tutaj adres nowego bloga:
https://darkness-love-riddle.blogspot.com/
~Oswin Oswald
OdpowiedzUsuń30 stycznia 2017 o 20:42
Hej ^^
Wpadłam bo mam duży respekt co do Ciebie (może dlatego dostałam takiego zawału, gdy zobaczyłam na mailu, że zostawiłaś u mnie kom), dlatego postanowiłam nagiąć swoje zasady i pomimo, że koma nie ma pod rozdziałem wpadłam na podany mi link i… I widzę to xd Możesz mnie tak naprowadzic gdzie mam zacząć czytać, proszę? Bo sądząc po komentarzach u E.M.S znasz się na rzeczy więc wolałabym się poduczyć… Aaanywaaay… mam nadzieję że odpowiesz :P
Pozdrawiam
Sonia
P.s. Znalazłabyś może kiedyś czas na zjarzenie do mnie? Tak sprawdzić czy życia innym nie niszcze pisząc c;
30 stycznia 2017 o 20:51
UsuńWoow, ostatnio od kilku osób usłyszałam, że raczej wzbudzam strach i zniechęcam do pisania. XD Ale w sumie miło przeczytać, że mimo wszystko nie jestem aż taka zła.
Yup, ponad sto rozdziałów może wzbudzać lekkie obawy, ale nie taki blogasek straszny, bo tak naprawdę mam tylko osiem rozdziałów, które się do czegoś nadają, więc nie jest tak dużo. Zatem zwyczajnie od prologu, bo po ósemce już długo, długo nic nie ma, betuję opko.
W sumie nawet miałam, ostatnio jestem trochę rozleniwiona, żeby buszować po fejsie albo innych stowarzyszeniach w poszukiwaniu opków do czytania, dlatego szukam czegoś w linkach autorów, których czytam. Zwłaszcza że wyczaiłam u Ciebie sporo OC, a wprost przepadam za historiami z bohaterami autorów. Meh, to zboczenie pozostanie we mnie do śmierci. :)
~E.M.S.
Usuń31 stycznia 2017 o 17:13
U mnie nie wzbudzasz strachu xd i wrecz przeciwnie – motywujesz mnie xD Niektorzy chyba zaczynali pisac z mysla ze sa asami i nikt nie ma prawa ich krytykowac, a nie – tak jak np ja – zeby sie czegos nauczyc :P
Tak w ogole kiedy znajdziesz chwile zeby cos napisac? Nawet ja sie zmotywowałam i opublikowałam rozdział xd
31 stycznia 2017 o 18:44
UsuńTylko widzisz, u Ciebie nie ma za bardzo co krytykować. Jasne, tak na dobrą sprawę można się przyczepić do wszystkiego i do każdego, ale w pewnym momencie człowiek osiąga już taki poziom, że dowalanie się do pierdółek nie ma sensu, bo sam je zauważa. A niektórych czasami trzeba popchnąć (czasami mocniej niż innych), niestety takie… ehm, zaangażowanie jest odbierane różnie. Ostatnio jedna loszka nawet miała okazję wywołać mi gównoburzę, bo śmiałam się przyczepić braku akapitów i innych formalnych pierdółek. XD
Meh, codziennie zerkam tęsknie to na blogi, to na zeszyty, to na Worda, w końcu to na nowości u innych, ale jestem właśnie na krawędzi apogeum sesji. W piątek rozpęta się prawdziwe piekło, potem będzie już tylko gorzej. XD Ale już mam napisane troszeczkę dziewiątki. XD
~E.M.S.
OdpowiedzUsuń26 marca 2017 o 00:24
Ekhem
Okej to może napiszę tez coś tu żeby pokazać że jestem ale trochę dziwnie jeszcze xd
OdpowiedzUsuńOnet to onet, ciągle z nim jakiś problem xD Bloggspot jest lepszy i to dużo. W końcu mogę Cię obserwować i przynajmniej mniej więcej wiem, kiedy coś dodasz nowego :D
OdpowiedzUsuńE.M.S.
Ruszę dopiero w lutym, bo jak nie urok (przenoszenie opek), to sraczka (sesja). XD
UsuńTak zaglądam tu na nowego bloga, żeby zapytać jak tam święta?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dobrze ci minęły :)
Taak, chociaż przy wyrzutach sumienia, bo miała być wielka nauka, a wyszło jak zwykle. XD
UsuńHej tak tu tylko zaglądam żeby przypomnieć że regularnie sprawdzam i ci kibicuję :) straszne cholerstwo wyszło z tymi blogami ale jak już przeniosłaś siostrzenicę może być chyba tylko lepiej. Choć rozumiem jak bardzo to musiało nadszarpnąć ten sentyment
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Średnio z tym całym zamieszaniem, bardzo średnio, cały system zakładek od nowa, przemyśleć to wszystko, przede wszystkim ogarnąć szablony! Matko, nienawidzę kodowania tego wszystkiego a trzeba będzie przysiąść, ale pewnie zabiorę się za to dopiero po egzaminach (w lutym), podobnie z pisaniem. :(
UsuńZ jednej strony bardzo czekam na rozdział, a z drugiej całkiem cię rozumiem. To wszystko jest tak cholernie irytujące, a teraz jeszcze ta zmiana terminu, gdy ty przeniosłaś w pośpiechu wszystkie wcale nie takie małe blogi...
UsuńO :) świetnie że udało ci się przenieść szablon :)
UsuńOk? Jest 1 godzina 20 a stary blog wisi. Ciekawe jak długo. W ogóle co tam u ciebie? Czytałam miniaturkę o Tomie, bardzo przypadła mi do gustu bo mało jest realistycznych tekstów o Tomie w sierocińcu.
OdpowiedzUsuńSzczególnie zachwycił mnie "mały hrabia" i w sumie zastanawiałam się co by się stało gdyby jednak został z tą pierwszą rodziną.
Pozdrawiam i nadal czekam. Ostatnio znów przeczytałam zbetowane rozdziały i się nakręciłam.
:*
Dziękuję, to był zupełnie spontaniczny pomysł. XD Najwidoczniej takie są najlepsze, bo im bardziej rozmyślam nad tekstem, tym dziwniejsze kfiotki wychodzą.
UsuńPróbuję wrócić do pisania, ostatnio miałam sporo problemów osobistych, które totalnie nie pozwalały mi zrobić czegokolwiek poza uczelnią, ale obiecuję poprawę. Przystosowałam szablony na przeniesione blogi, może to mnie zmotywuje. XD
Żyjesz, Frozen? xd
OdpowiedzUsuńTak, tak, żyję. Ledwo, ale żyję. :)
UsuńWesołych Świąt Zmartwychwstania i trzymam kciuki za tę magisterkę :) !
OdpowiedzUsuńDziękuję, Tobie również. :)
UsuńOch, bardzo się cieszę z tej nadchodzącej trzynastki, bo naprawdę jestem ciekawa jak rozwiążesz elementy ze starego fica w tej nowej, znacznie realistyczniejszej wersji :D
OdpowiedzUsuńWeny
Do czasu wybycia do Egiptu po Borginie i Burkesie mam plan. Później modlić się, żeby po drodze coś wpadło, bo betowaną wersję cofnęła o bodajże 5 lat, muszę czymś to wypełnić. XD
UsuńTo i tak jest tona betowania, ale mnie tam odświeżenie najlepszego bloga jakiego w tej tematyce znalazłam nie boli :)
UsuńW każdym razie nie zauważyłam tej zmiany czasowej XD jak na razie najbardziej nie mogę się doczekać na co zmienisz to ciasto na twarz i czy Victoria się realnie postawi Tomowi, bo do tej pory szło jej bardzo słabo.
Noo, akurat placek zniknie, ale będzie coś na jego miejsce. XD
UsuńNie mam pojęcia od jak dawna jest tytuł 13 rozdziału, możliwe, że był od miesięcy, ale ja go zauważyłam teraz i moja ekscytacja wzrosła :D
OdpowiedzUsuńCzuję, że ekscytacja wzrośnie jeszcze bardziej - otworzyłam Worda. XD
UsuńTotalnie! XD ja ostatnio skrobię własnego fica AU Voldemort Wins ale im dalej w las to mam wrażenie że bardziej mozolnie. Ale przynajmniej systematycznie, wyksztalcilam sobie już jakąś pisarską rutynę.
UsuńOoo, AU o Voldku? Powiedz coś więcej.
UsuńNo, samego Voldemorta to tam za wiele nie ma jak na razie. To jest AU w którym zwyciężył bitwę o Hogwart i zabił Pottera, ale całość jest zarysowana z perspektywy dwóch mugolek i charłaczki. Więcej tam śmierciożerców i szmalcowników xd
UsuńCmon XD
OdpowiedzUsuńCo to za stygnięcie rozdziału? A jak ja wolę na ciepło? XD
Musiał trochę przestygnąć, żebym mogła go jeszcze raz przeczytać. I chwała Bogu, bo pogubiłam trochę słów. XD Ale wrzucam akapity i publikuję.
UsuńMi przeszkadza trochę ten układ, bo na telefonie mi tekst wchodzi na obrazki po lewej stronie jak go powiększe :/ Nie miałam czasu tutaj zaglądać przez matury i koniec szkoły, ale widzę,że betowanie poszło nieco do przodu :D Idę czytać ;)
OdpowiedzUsuńE.M.S.
Ciśnij matury, opko zostaw na długie wakacje. XD
UsuńCoś postaram się jeszcze poprawić w tym szablonie, żeby układ był podobny jak poprzednio, ale dopiero po egzaminie. I jak w końcu dostarczę promotorowi rozdział magisterki.
W sumie przeczytałam 3 zbetowane rozdziały i nawet spoko się czytało mimo tekstu na obrazkach :D Co do matur - została mi tylko jedna, więc mogę sobie poczytać o Tomie 😂
UsuńJutro będę po egzaminie, postaram się coś jeszcze pomajstrować przy tym szablonie. XD
UsuńEh szablon na telefonie kiepsko wypada, ale nowy rozdział moim zdaniem ważniejszy :D
OdpowiedzUsuńJeszcze jeden dzień trzeba się będzie z tym przemęczyć, jutro naprawię. :)
UsuńOn nie jest w żadnym stopniu przejrzysty. Niektóre literki i wyrazy stapiają się z tłem, przez co ciężko je rozszyfrować. Próba czytania nawet krótkiego fragmentu męczy. Nie jest to też wina mojego laptopa, bo mam normalne, dość popularne wymiary ekranu.
OdpowiedzUsuńWiem. Tzn. nie wiem, co się stało i jak to naprawić, po prostu muszę zrobić od nowa szablon. Albo przynajmniej dostosować go do tego, co narzuca Blogspot w proponowanym. Może to kwestia wyboru motywu? Chociaż przy "Rewelacjach" powinno wszystko działać. Pojęcia nie mam. Postaram się dzisiaj to ogarnąć.
UsuńPrzynajmniej u mnie szablon wygląda spoczko :) i na mobilnej i zwykłej nic na siebie nie nachodzi.
UsuńJezu, nareszcie. XD
UsuńTo tak z okazji początku wakacji podpytam jak tam progresik? XD
UsuńSama przesuwam sobie czas rozpoczęcia pisania następnego rozdziału, robiąc "ambitną" rozpiskę i ogólny plan.
Po sprawdzeniu Worda mogę powiedzieć, że zapomniałam wpisać postęp w ramkę. Mam 4.741 słów, jestem mniej więcej w połowie. Teraz najbliższe rozdziały będą tak dziwnie pocięte, jedne będą krótsze (nawet mniej niż 10k), inne bardzo długie, przynajmniej do wakacji. Trochę drżę przed siódmym rokiem, bo przeleciałam go bardzo szybko i nudno, ale mam jeszcze całe dwa miesiące akcji, więc liczę, że jakoś to będzie. Teraz kończę pracę na zaliczenie, więc rozdział musi trochę poczekać, ale wydaje mi się, że z początkiem lipca będzie już wisiał na blogu. Muszę zdążyć przed wprowadzeniem w życie ustawy o prawach autorskich. Swoją drogą... ciekawa jestem, czy Facebook może chcieć ode mnie zgody na to, żebym mogła rozpowszechniać linki do swoich własnych opowiadań. XD
UsuńTa, piękna ustawa :D Ale mówią, że jeszcze minie wiele miesięcy, zanim ewentualnie ją wprowadzą, bo jeszcze nawet nie głosowali nad przyjęciem, tylko nad treścią.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, pani psycholog (dobrze kojarzę Twój kierunek studiów, prawda? XD)
No, do pani psycholog jeszcze obrona, ale wszystkie egzaminy już dawno pozdawane, ale od magistra dzieli mnie jeszcze pierdyliard ludzi do przebadania. :(
UsuńJa natomiast mam nadzieję, że nie będzie trzeba niczego wprowadzać. Ja i tak jakoś wybitnie nie rozsyłam ani nie korzystam z rozsyłanych linków, ale po co to ma nam utrudniać życie? Nawet o durnym rozdziale nie będzie można poinformować. Bez sensu. Oby to nie przeszło.
A czy ja mówiłam, że jej kibicuję? Już używam ironii, bo to taki absurd, że szkoda gadać. xd
UsuńZobaczymy
Ogarniam. XD Chociaż różnie może być i może się okazać, że trzeba będzie nauczyć się z tym żyć. ;_;
UsuńI co z rozdziałem 104? :( kilka dni a tu już początek września :(
OdpowiedzUsuńTworzy się, tworzy się. :) Ale za to zmieniłam szablon, jeej! XD
UsuńTak, wiem, marne pocieszenie. :(
Hej! Dzisiaj dopiero natknęłam się na tego bloga, zaczęłam czytać i... stanęłam na 16tym rozdziale. Nie ma go : ( Rozdziałów jest brak aż do 24-tego. 25-ty jest już normalnie. Gdzieś zniknęły czy coś? : P
OdpowiedzUsuńTak, tak, wszystko jest dobrze, po prostu betuję całe opowiadanie i po prostu nadaje się do czytania od prologu do 15 rozdziału. :)
UsuńAaa, bo już zdążyły mi uszy oklapnąć :D Dzięki za odpowiedź - poczekam na resztę :D Duużo weny życzę :D
OdpowiedzUsuńDziękuję. :D
UsuńTracę nadzieję na nowy rozdział :(
OdpowiedzUsuńNie trać nadziei, luba, rozdział będzie, tylko jeszcze nie wiem kiedy, na bank do końca października wrzucę. Bronię się w tym miesiącu i trochę jeszcze muszę przysiąść do nauki, więc pisanie zeszło na trochę dalszy plan.
UsuńPowodzenia zatem na obronie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :D
UsuńI co i co i co? Kiedy rozdział? :(
OdpowiedzUsuńJeszcze kilka dni i wrzucam, mam właściwie jeszcze jedną scenę po gwiazdce do napisania i w sumie gotowe.
UsuńSuuuuper :)
OdpowiedzUsuńNareszcie !!! <3
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny :)
OdpowiedzUsuńSzablon ładny, ale – moim zdaniem – w postach jest za ciemne tło, przez co moje oczy bardzo się męczą :( I gdzieniegdzie masz za duże wcięcia akapitowe przy dialogach. Nie myślałaś może o zwiększeniu stopnia pisma? Bo trochę by się przydało.
Ja właśnie wrzuciłam poprawiony prolog na Iskierce (https://iskierka-milosci.blogspot.com/). Zapraszam do czytania i do wyrażenia swojej opinii w komentarzu/komentarzach.
Pozdrawiam
Lauren