5 listopada 2014

84. Starzy bogowie umierają

         - Wszyscy to czują…
Wzdrygnęłam się lekko, kiedy usłyszałam te słowa. Marzec przyniósł nie tylko łagodniejszą pogodę, ale i o wiele gorszy nastrój. Ja czułam się uwięziona w pustym, bardzo już zapuszczonym domu, Czarny Pan natomiast utracił ponownie chęć do kontaktu z kimkolwiek, nawet ze mną. Tym razem siedzieliśmy oboje w największym pokoju całkiem sami, Glizdogon kręcił się gdzieś na dole, więc było tu nienaturalnie cicho.
- Co?
- Wszyscy to czują. Śmierciożercy – powtórzył bardziej do siebie, niż do mnie. Jego wielkie, szkarłatne oczy wpatrzone były w zimne palenisko, kiedy mówił: - Ich Mroczne Znaki, które każdy z nich nosi na swym przedramieniu palą, a oni to ignorują. Wiedzą, że mój powrót jest bliski, mimo to wciąż żyją ukryci za maskami przykładnych obywateli. Nikt nawet nie okazał zainteresowania. Ale bez obaw, każdy w swoim czasie otrzyma adekwatną do swych czynów zapłatę.
Myślałam tak jak on. Byłoby nam o wiele łatwiej, gdyby Czarny Pan miał oparcie nie tylko w Glizdogonie, ale i w jakimś sprytniejszym, bardziej utalentowanym czarodzieju, który stworzyłby dla swego pana silniejszą powłokę. Ja bezradnie rozkładałam ręce, gdyż czarnej magii nigdy nie zgłębiałam tak namiętnie, jak Lord Voldemort. O wiele bardziej absorbowała mnie starożytna magia mych przodków, która niewiele mogła w tym wypadku poradzić. Być może czary kapłanów zamieszkujących mój pałac jeszcze kiedyś nam się przydadzą, ale to nie był ten moment. Pozostało mi tylko cierpliwe znoszenie humorów mojego pana z nadzieją, że młodemu Bartemiuszowi Crouchowi się powiedzie.

*

         Trzecie Zadanie było już tuż tuż i im szybciej się zbliżało, tym bardziej byliśmy podnieceni. Ja widziałam rozstrzygnięcie Turnieju Trójmagicznego w samych superlatywach, Czarny Pan zaś był nieco sceptycznie nastawiony. Bez końca omawiał ze mną swe plany dotyczące owej podniosłej, oczekiwanej w takim napięciu nocy, jakby sądził, że wychwycę jakiś błąd, który pominęło jego bystre oko. Poza tym miałam swoje zmartwienia, codziennie otrzymywałam listy od Heather, której ufałam jak nikomu na świecie. Była niesamowicie lojalna. I choć wierzyłam w szczerość moich doradców i pomocników, zdawałam sobie sprawę z ich śmiertelnych słabostek. Nie mogłam pozwolić, aby ich pogoń za bogactwem i władzą zgubiły to młode królestwo, które zostawiłam pod ich opieką.

         Życie toczyło się swym regularnym, ospałym rytmem. Byłam odcięta od swojej rodziny, więc wszystko, co mi po niej pozostało to wspomnienia. Okazało się, że Czarny Pan wciąż ma nie najgorszą pamięć, a stare czasy z Hogwartu, o których z nim rozmawiałam rozluźniały go. Lubił wspominać to, co razem robiliśmy, co nam się przytrafiało, czasami nawet pozwalał sobie na pobłażliwy uśmiech, który łagodził ostre, surowe rysy jego twarzy.
- Pamiętasz, jak Henryk Hortus zmuszał cię do ożenku z tym gburem, który skopał Midnighta? Wtedy byłaś jeszcze Victorią. Jak on się nazywał? – Zapytał Voldemort.
Jak mogłabym zapomnieć…
- Nicolas Rowdy – odparłam spokojnie i uśmiechnęłam się delikatnie. – Kiedy groziło mi to małżeństwo, najbardziej o mnie zabiegałeś, ale ja już od dawna wiedziałam, że chcę z tobą być.
Siedziałam w fotelu przed kominkiem i, mimo że był maj, grzałam się przy buzującym w nim ogniu. W ramionach ściskałam kościste ciało swego pana, który przyjął już swój eliksir i poprosił mnie o chwilę rozmowy przed udaniem się na spoczynek. Deszcz zacinał ostro w szyby, jednak byliśmy od niego odgrodzeni grubymi, ciężkimi kotarami, które przysłaniały okna. Po latach spędzonych w gorącym, wiecznie słonecznym Egipcie angielska pogoda była dla mnie niezwykle uciążliwa i sprawiała, że miałam ochotę przespać takie dni jak ten. Jednak rozmowa z Voldemortem przyjemnie mnie ożywiała i sprawiała, że zapominałam o kiepskich warunkach, w jakich przyszło nam mieszkać.
- Tak, działałem na kobiety jak mało który Ślizgon – przyznał zgodnie z prawdą Czarny Pan. – Ale już od naszego pierwszego spotkania byłem pewien, że nie pozostaniesz mi obojętna. Nie sądziłem, że będziesz na mnie czekać aż tyle lat.
Westchnęłam ciężko, gdyż zawiodły mnie jego słowa. Sądziłam, że moja miłość do niego była oczywista. Nic na to jednak nie odpowiedziałam, bo nasunęły mi się inne wspomnienia.
- Kiedy odszedł Rowdy, mogłam być już tylko twoja. Pamiętasz nasze pierwsze noce w twojej sypialni, później…
Chciałam jeszcze coś dodać, ale już nie mogłam. Od dnia, w którym straciłam Katię minęło już osiemnaście lat, a ja wciąż nie przestawałam marzyć, że będę kiedyś matką. Przestałam już mieć nadzieję, każdego dnia byłam wszak coraz starsza, co tylko utrudniało sprawę. Instynktownie posmutniałam; nie potrafiłam tego ukryć przed Voldemortem, choć bardzo chciałam. On wyciągnął swą nienaturalnie długą, chudą rękę i dotknął mojej twarzy.
- Jeszcze będziemy mieli synów, zobaczysz – jego głos był nienaturalnie cichy, jakby wcale nie chciał tego powiedzieć. – Kiedy tylko odzyskam ciało, wszystko się zmieni. Będę jeszcze potężniejszy, niż byłem. Mój plan jest idealny, nie ma na nim żadnej rysy.

         Ale rysa była i uwidoczniła się w najmniej oczekiwanym momencie jeszcze końcem maja. Nieszczęście to zbiegło się w czasie z naszym roztargnieniem. Pasmo sukcesów uśpiło nie tylko naszą czujność, ale i czujność Glizdogona, który był winny temu całemu zamieszaniu.
- Jak to uciekł?
Sens słów Czarnego Pana do mnie nie docierał. Kiedy rano wstaliśmy, okazało się, że strzeżony przez Petera stary Crouch zniknął. Już jakiś czas temu zaczął opierać się Klątwie Imperius, więc należało zatrzymać go w domu, aby nie zwrócić uwagi kolegów z pracy na jego dziwne zachowanie. Sama pisałam listy w imieniu Barty’ego Croucha, które później Glizdogon wysyłał do Ministerstwa Magii. A teraz po prostu rozpłynął się w powietrzu! Czarny Pan był wściekły. Natychmiast wysłał sowę do swego wiernego sługi, gdyż podejrzewał, że jego ojciec będzie chciał skontaktować się z Dumbledore’em, mnie odesłał na dół, a sam zajął się przerażonym Glizdogonem. Jego wrzaski niosły się echem po opustoszałych, wypełnionych kurzem korytarzach i komnatach, a trwały one nieopisanie długo. W pewnym momencie nawet moje serce drgnęło lekko i zrobiło mi się go nawet żal, jednak szybko uświadomiłam sobie, co by się stało, gdyby Crouch skontaktował się z Dumbledore’em. Cały nasz świat, który z takim trudem usiłowaliśmy odbudować, mógł runąć w sekundę. I nadal nam to groziło, gdyż teoretycznie poszukiwanie Croucha było jak szukanie igły w stogu siana. Mógł udać się tak naprawdę wszędzie.
         Czekanie było koszmarem. Kiedy Lord Voldemort ukarał już Glizdogona, pozostało nam tylko wypatrywanie sowy od młodego Bartemiusza. Czułam uciążliwą bezradność, bezcelowe wałęsanie się po ponurych, zaniedbanych komnatach nie było czynnością, która rozluźniłaby moje nerwy, niemniej jednak musiałam tak biegać, gdyż na miejscu usiedzieć nie potrafiłam. Mimo że mieszkałam w tym dworku już jakiś czas, nigdy nie widziałam powodu, dla którego miałabym zwiedzić wszystkie pomieszczenia. Dopiero teraz, kiedy spacerowałam nerwowo korytarzami domu, wciągnęła mnie ta eksploracja. Nie znałam historii rodziny Crouchów, jednak ich dworek wyglądał na bardzo starą budowlę. Gdybym wciąż była Victorią Hortus, mogłabym tutaj zostać na dłużej. Ktoś usunął wszystkie obrazy i teraz jedyną ozdobą były powbijane w wysokie ściany podrdzewiałe gwoździe. W zaginionych ramach musiały mieszkać bladolice postacie z rodu Crouchów, które z pewnością zginęły w płomieniach wyczarowanych przez Glizdogona, kiedy Czarny Pan wybrał to miejsce na tymczasową kwaterę. Zablokowano też kominki, aby niepożądani, martwiący się o zdrowie starszego Croucha pracownicy Ministerstwa Magii nie mogli tak po prostu się tutaj zmaterializować. Przez pewien czas zastanawiałam się, czy nie byłoby dla Czarnego Pana bezpieczniej, gdyby przeniósł się do czasu wyjaśnienia incydentu z naszym zbiegłym więźniem do domu moich rodziców, ale pomysł ten został natychmiast zdegradowany.

         Na szczęście nie musieliśmy zbyt długo czekać na wiadomość od fałszywego Moody’ego. Voldemort ze spokojem oświadczył, że nasz problem jest martwy i nic z jego strony nam już nie zagraża. Wszyscy poczuliśmy ulgę, zwłaszcza Glizdogon, który musiał znosić nieustanne utyskiwania i złośliwości ze strony swego pana. Jego zachowanie zaczynało mnie powoli irytować i coraz trudniej było mi zrozumieć jego sytuację. Dlatego postanowiłam odpocząć choć przez chwilę i odwiedzić rodziców oraz Zivit, nie zważając na zdanie Voldemorta.
         Akurat nastał czerwiec. Mimo że na odwiedziny wybrałam sobie wieczorową porę, doskonale widziałam otaczającą mnie zieleń. Choć byłam niemal w centrum Londynu, w porównaniu do Egiptu, gdzie od zawsze królował gorący piach, czułam się tak, jakbym przebywała w bogato zarośniętym parku. W ogrodzie, który otaczał mój rodzinny dom, panował… artystyczny nieład. Delikatnie mówiąc. Zdumiało mnie to, gdyż wiedziałam, że rodzice mają skrzata domowego, który w jedną chwilę doprowadziłby ten chaos do porządku. Czyżby mieszkańcy dworu chcieli się odciąć od otaczającego ich miasta?
         Zapukałam ostrożnie, a zaledwie kilka sekund później otworzył mi skrzat. Natychmiast wpuścił mnie do środka i prędko zatrzasnął drzwi. Wnętrze prawie w ogóle się nie zmieniło, było wykwintne i wysprzątane, stanowiąc jednocześnie mocny kontrast z zapuszczonym ogrodem. Usłyszałam czyjeś energiczne, szybkie kroki dobiegające z salonu, więc skierowałam swe oblicze w jego stronę. Chwilę później przede mną stanęła mi Zivit. Jak zwykle piękna, choć już nieco podstarzała. Wciąż pamiętałam naszą sprzeczkę, dlatego w napięciu oczekiwałam na jej powitanie, jednak siostra zachowywała się tak, jakby incydent z Lucjuszem Malfoyem nigdy nie miał miejsca. Uściskałyśmy się serdecznie, a ona zapytała po angielsku:
- Ty zawsze robisz nam niezapowiedziane wizyty. Nadal pomieszkujesz w Londynie, czy wróciłaś do Egiptu?
Zdjęłam czarny, długi do ziemi płaszcz i podałam go skrzatowi, który natychmiast pomknął z nim do ogromnej szafy znajdującej się w holu.
- Chcę być na miejscu, żeby móc… nadzorować niektóre sprawy – odparłam i uśmiechnęłam się krzywo.
Wcale nie miałam na myśli jej i Malfoya, ale Zivit najwyraźniej zrozumiała moje słowa inaczej, bo trochę spoważniała. Narastającą gęstość atmosfery przerwała matka, która nadeszła zaraz za moją siostrą.
- Dżahmes, jak cudownie! – Zawołała i przytuliła mnie ciepło do serca, jakbym wciąż była małą dziewczynką. – Tyle się ostatnio u nas działo! Chodź, usiądź w salonie, a Zivit ci wszystko opowie.
Matka powiodła mnie do pokoju, a ja w międzyczasie zapytałam:
- Gdzie jest tata?
- Poszedł z Nathirem do Dziurawego Kotła, powinni niebawem wrócić.
Skrzat pobiegł do kuchni, po czym zjawił się ze srebrną tacą na głowie. Podał herbatę i kruche ciasteczka, zanim Earth zdążyła sobie czegoś zażyczyć. Usiadłyśmy we trójkę wysokich fotelach, a ja zauważyłam, że faktycznie musiało wydarzyć się coś ważnego i niesamowitego, ponieważ matka i siostra promieniały. Zivit co prawda mniej, ale przypisałam to sobie i swojemu niefortunnemu komentarzowi. Jednak bardziej niż powód ich szczęścia zainteresowało mnie coś innego.
- Nathir jest tutaj? Dlaczego? – Zdziwiłam się, patrząc to na Zivit, to na Earth, która uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Ponieważ jest od jakiegoś czasu narzeczonym twojej siostry! To taki dobry chłopak.
Oczy zrobiły mi się okrągłe jak monety. Nie mogłam uwierzyć w te słowa. Oczywiście od jakiegoś czasu w duchu miałam nadzieję, że coś ich połączy, nawet kiedyś podpuściłam Qutajbaha, aby nawiązał z Zivit przyjazne stosunki, jednak nigdy nie sądziłam, że moje marzenie tak szybko się ziści. Spojrzałam na siostrę, która sprawiała wrażenie nieco przymulonej, a w mojej głowie pojawiła się teoria, iż nasza matka cieszy się z nadchodzących zaślubin bardziej, niż jej córka, ale czy to miało jakieś znaczenie? Nathir był naprawdę wspaniałym mężczyzną i nie sądziłam, by małżeństwo z nim w jakiś sposób skrzywdziło Zivit.
- Od kiedy? I dlaczego mi o tym nie napisałyście? To wspaniała wiadomość – odparłam, patrząc z udawaną złością na siostrę.
Ale ona nie odpowiedziała, bo drzwi zaskrzypiały cicho, a w progu stanął ojciec z depczącym mu po piętach Nathirem. Oboje wyglądali tak angielsko, jak się tylko dało i, gdyby nie ich arabskie twarze, mogłabym pomylić ich z rodowitymi Anglikami. Uściskałam ich obu, a powitanie nie obyło się bez pocałunków i radosnej paplaniny. Bardzo się cieszyłam, że znów jesteśmy razem, choć coś w środku mnie gryzło, że tak rzadko korespondowaliśmy ze sobą. Niemniej jednak postanowiłam nie psuć atmosfery i o tym nie wspominać. Kiedy mężczyźni się rozebrali, natychmiast zagadnęłam Qutajbaha:
- Właśnie się dowiedziałam, że się zaręczyliście.
Spojrzałam z rozentuzjazmowaniem na siostrę, która tylko uśmiechnęła się cierpko, jakby uważała, że takie żywe rozprawianie o jej zaręczynach było sporą przesadą.
- Poprosiłem Zivit o rękę w zeszłym tygodniu, a ona uczyniła mnie tym szczęśliwcem i zgodziła się prawie od razu – odparł Nathir, pochylił się nad fotelem swej przyszłej żony i ucałował ją soczyście w policzek. Na pierwszy rzut oka wyglądali na szczęśliwych, jednak wyczułam między nimi jakąś iskierkę… zirytowania. Z początku nie wiedziałam, co się między nimi działo, ale szybko poznałam prawdę.

         Usiedliśmy wszyscy w salonie, porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, Earth wspomniała coś o ślubie, a Nathir poprosił mnie na stronę. Matka odprowadziła nas podejrzliwym wzrokiem, natomiast Zivit wyglądała tak, jakby się tym w ogóle nie przejęła.
         Kiedy byliśmy już całkiem sami, Qutajbah zamknął za nami drzwi do jednego z pokojów gościnnych na pierwszym piętrze i od razu rzekł:
- Cieszę się, że dzięki tobie będę teraz należeć do waszej rodziny.
 Uśmiechnęłam się ciepło na te słowa.
- Jestem ci winna przysługę. Bardzo ci dziękuję, że wyrwałeś Zivit z łap tego chciwego tchórza, Malfoya. Nie przystoi, żeby moja siostra zadawała się z kimś takim. Bez względu na uczucia – powiedziałam szybko, nie spuszczając wzroku z ciemnych, ładnych oczu Qutajbaha. – Ale chyba nie jest jej z tobą źle, wyglądacie na szczęśliwych.
Pierwszy raz podczas tego uroczego wieczora ujrzałam cień, który przebiegł przez twarz mego rozmówcy. Choć bardzo starał się ukryć przede mną swój nastrój, wyczułam, że bardzo posmutniał. Nie mógł także powstrzymać cichego westchnienia. Przez chwilę bił się z myślami, lecz prędko tę walkę przegrał, bo szczerze przemówił:
- Nie chcę cię okłamywać, Dżahmes. To, co jest między mną a Zivit… Szanuję ją i nigdy jej nie skrzywdzę. Będzie mą jedyną żoną, jednak wiedz, że nie czuję do niej namiętności. Oboje kochamy kogoś innego… Nie zaprzeczaj, ty też to widzisz. Jej serce już do kogoś należy, moje również.
To, co rzekł ogromnie mnie zasmuciło. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i przygryzłam wargi, choć musiałam przyznać Nathirowi rację. Ich relacje wydały mi się nieco naciągane, a szczęście fałszywe. Mimo to nie mogłam się nadziwić, dlaczego Qutajbah poprosił moją siostrę o rękę, skoro od początku wiedział, że ta nigdy go nie pokocha, mało tego, on sam zakochany był w innej, ale postanowił wpakować się w związek bez przyszłości. Dlaczego?
Zapytałam go o to, a on odparł spokojnie:
- Zrobiłem to, bo poprosiłaś mnie, abym odciągnął Zivit od Lucjusza Malfoya. Uznałem, że to najlepszy pomysł. Kiedy będzie miała męża, nie będzie szukała jego towarzystwa. Poza tym mam chociaż siostrę, skoro nie mogę mieć ciebie.
- Jak to…?
- Kocham cię, Dżahmes. Ożenię się z Zivit, bo tego właśnie chcesz, ale powiedz tylko słowo, a zostawię wszystko i natychmiast się zjawię.

         Wracając do salonu próbowałam przywołać na usta uśmiech, lecz na nic zdały się moje próby, zatem modliłam się, aby moja twarz przybrała chociaż naturalny wyraz. Nathirowi nawet nie odpowiedziałam, tylko ciekłam przerażona jego słowami. Rodzice i Zivit wyglądali tak, jak zwykle, nawet uśmiechali się lekko i gawędzili wesoło, choć mnie wydawało się, że podejrzewają, o czym rozmawiałam z Qutajbahem. Usiadłam nieco zdenerwowana na kanapie obok ojca i z mocno bijącym sercem sięgnęłam po filiżankę herbaty.
- Pomyślałam sobie, że moglibyście zorganizować zaślubiony w Egipcie – zaproponowałam, siląc się na spokój. – Nie mówię, że Londyn to złe miejsce, ale bliskość naszych bogów, cała otoczka świętości…
Rodzice wymienili ze sobą szybkie spojrzenia, a ja poczułam, że coś przede mną ukrywają. Czyżby odwlekali ślub? A może sądzili, że w moim pałacu mieszkają śmierciożercy? Jednak nie zdążyłam zapytać, co się w ogóle stało, ponieważ Zivit szybko mnie uprzedziła:
- To nie będzie taki ślub, jak ty myślisz. Nie będzie też innej żony w życiu Nathira, bo zmieniłam wiarę. Jestem teraz protestantką.
Jej słowa były niczym siarczysty cios w policzek. Poderwałam się z kanapy, a filiżanka wypadła mi z rąk i roztrzaskała się u mych stóp, zalewając buty zimną herbatą. Z początku nie mogłam wykrztusić ani słowa, w środku poczułam paraliżujące zimno, które powoli zaczęło przeistaczać się w potworne gorąco. Czułam narastającą wściekłość, która potrzebowała zapalnika, aby wybuchnąć.
- Co to ma znaczyć? – Wycedziłam, usiłując z całych sił powstrzymać gniew. – To jakiś żart?
Atmosfera natychmiast zrobiła się gęsta niczym mgła, a powietrze tak zimne, że oczami wyobraźni już widziałam parę wydobywającą się podczas mówienia z ust.
- Nie. To nie jest jakiś mój kaprys, przemyślałam sobie bardzo dokładnie kilka spraw i stwierdziłam, że to, w co wierzyłam to tylko mity – Zivit mówiła tak spokojnie, że rozjuszyłam się jeszcze bardziej. Serce waliło mi w piersiach jak oszalałe.
- Co ty pieprzysz? – Wysyczałam, a moje oczy zmieniły się w szparki. – Zwariowałaś?! Zabraniam ci tak mówić!
Spokój, którym emanowała przez cały czas moja siostra momentalnie zmienił się w furię. Matka próbowała nas uspokoić, ale Zivit uciszyła ją ruchem ręki, wrzeszcząc do mnie:
- Przestań! Przestań się wtrącać w moje życie! Zawsze robię wszystko, co mi każesz! Zrezygnowałam z miłości mojego życia, bo coś ci się uroiło, że nie możemy być razem. Ale w końcu nauczyłam się z tym żyć, a kiedy znów zaczęłam sobie wszystko układać, ty mi… zabraniasz! Ale nie tym razem! Wiara to tylko moja sprawa! Jestem szczęśliwa, bo nie wierzę już w te bajki i…
Nagle w salonie nastała grobowa, kąsająca uszy cisza poprzedzona głośnym trzaskiem. W jednej chwili doskakiwałam do siostry, w drugiej zaś Zivit trzymała się za czerwony, pulsujący policzek, na którym odcisnęły się moje palce wraz z całą dłonią. Mierzyłyśmy się przez chwilę wzrokiem i nikt nie ważył się przerwać tego milczenia. Oczy mojej siostry wypełnione były najszczerszym zdumieniem, ja zaś wpatrywałam się w nią z takim niesmakiem, ja jaki tylko było mnie stać.
- I ty śmiesz mi się sprzeciwiać? – Wyszeptałam drżącym głosem.
- Tak.
Z całej siły zacisnęłam wargi, choć twarz miałam spokojną, a wściekłość, która we mnie szalała, wypełniła każdą moją cząsteczkę. Zivit zbrzydła mi całkowicie i złamała me serce, a ból jeszcze bardziej napędzał gniew.
- Nie chcę cię znać – wyrzuciłam z siebie na wydechu.
Nawet nie spojrzałam na rodziców, tylko odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia, mijając po drodze zaskoczonego Nathira. W tej chwili nienawidziłam siostry z całego serca, chciałam, żeby zniknęła… żeby… Nigdy mi się nie przeciwstawiła, a dzisiaj… Nie potrafiłam tego znieść.

~*~


         Wróciłam. I to na dobre, ponieważ to opowiadanie zwyciężyło w sondzie i teraz będzie prowadzone regularnie, a rozdziały będą dłuższe i publikowane częściej. A teraz zobaczymy, jak będzie to wyglądało w praktyce :) 

10 komentarzy:

  1. ~Eweline Eden
    2 maja 2014 o 19:22

    Niee…. znowu będzie taki post dwa miesiące O,O.

    No ale, wierzę w ciebie, zaciskam kciuki, żeby rozdział był ,,niebawem” i żeby to niebawem nie było w lipcu po egzaminach, co jest w sumie możliwe…

    Zresztą nie kraczę :)
    Weny i czasu, życzy Eweline

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2014 o 17:34
      A jednak tak się stało, a nawet gorzej ;/ Ale niestety jest to spowodowane moim najnowszym pomysłem. Stworzyłam sondę, ponieważ nie radzę sobie ze wszystkimi blogami jednocześnie, trzeba wybrać jednego i w tym muszą mi pomóc Czytelnicy. We wrześniu będą „wyniki” xD

      Usuń
  2. ~Eweline Eden
    2 czerwca 2014 o 16:27

    Czyli jednak. I na Proroku podobnie :P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2014 o 17:34
      E, na Proroku już się poprawiło xD

      Usuń
  3. ~Eweline Eden
    11 lipca 2014 o 09:25

    I wykrakałam. A długo jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2014 o 17:35
      Wykrakałaś, a ja byłam zbyt leniwa, żeby zajrzeć do komentarzy :( Niedobra ja ;_;

      Usuń
  4. ~ANONIM !
    13 sierpnia 2014 o 10:43

    A jak cię kopnę w dupę, to zaczniesz pisać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2014 o 17:35
      Już piszę! Piszę! Na Kochanka, na Siostrzenicę, na DF… tutaj też już zaczęłam tworzyć posta, będzie już niedługo :* Litości, nie kop ;_;

      Usuń
  5. ~Eweline Eden
    6 listopada 2014 o 19:14

    Yay! Tyle czekania i rozdział jest! Szkoda tylko, że nadal Riddle nie jest po scenie na cmentarzu, ale to zdzierżę. Rozdział był bardzo dobry.
    Proszę, niech Nathir zrobi coś głupiego, na przykład wyzna uczucie Dżahmes (albo ją pocałuje!) przy Tomie. Po prostu jego reakcja będzie musiała być tak piękna, że chciałabym to zobaczyć.

    :)

    ,,A teraz zobaczymy, jak będzie to wyglądało w praktyce”.

    Nawet mnie nie denerwuj XD.

    Czekam z niecierpliwością na odrodzenie Sama-Pani-Wie-Kogo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 listopada 2014 o 23:22
      Scena cmentarzu już tuż tuż! Też się nie mogę doczekać, bo w końcu akcja jakoś będzie się toczyć. A co do Nathira i Zivit… to nie tylko samo wesele i koniec. Ale do tej sceny jeszcze niestety trochę czasu jest ;/

      Usuń