To nie było przebudzenie. Zmartwychwstanie. Tak, to dobre słowo.
Przez długi moment nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam — nawet
wtedy, gdy otworzyłam oczy, i choć poznałam własne łóżko w dormitorium
dziewcząt, przez chwilę to do mnie nie docierało. A kiedy już się to stało, musiałam
zmierzyć się z pustynią w ustach (jakbym dopiero co zjadła szufelkę piasku),
pieczeniem pod powiekami i ostrym bólem głowy — jakiś mały elf musiał
wejść mi przez ucho do czaszki i okładać pałką jej wnętrze, nie widziałam
innego wytłumaczenia. Przedmioty na szczęście przestały się troić w oczach,
więc spróbowałam wstać, ale kiedy tylko odsunęłam kotary do końca i usiadłam na
łóżku, gwałtownie mnie zemdliło. Myślałam, że uda mi się to opanować, ale
poczułam treść żołądkową piekącą w przełyku i musiałam niemal wyciągnąć Dafne z
łazienki, żeby nie zarzygać pokoju. W ostatniej chwili upadłam przy toalecie
(prawie poślizgnęłam się na kafelkach) i zwróciłam wszystko, co wczoraj zjadłam
i wypiłam. To było długie, bolesne i cholernie obrzydliwe, a
smród — nie do zniesienia. Myślałam, że się uduszę, udławię, wypluję
żołądek, a na koniec wyzionę ducha. Kiedy nareszcie się skończyło, opadłam na
deskę, z trudem łapiąc powietrze. Modliłam się, by już więcej nie wymiotować,
choć wciąż było mi niedobrze. Musiałam głęboko oddychać, żeby się uspokoić i
nie zwijać na podłodze z bólu.
Ktoś wszedł do łazienki i w tym momencie
zdałam sobie sprawę, że nie zdążyłam zamknąć drzwi. Jeszcze tego
brakowało — upokorzenia na oczach współlokatorek.
— Gruba impreza, co
nie? — mruknęła Dafne, rechocząc pod nosem. Nie byłam w stanie
odpowiedzieć, więc dodała, zmierzając w stronę wyjścia: — Wynoszę się
stąd, cholernie tu wali.
Stłumiony trzask drzwi i kompletna cisza.
Kiedy ocierałam pot z twarzy, poczułam jego smak na ustach, ale udało mi się
powstrzymać rzyganie. Jeszcze jakiś czas kiwałam się nad toaletą, dopóki się
nie upewniłam, że mogłam bezpiecznie wstać. Wciąż czułam potwornie bolesne
nudności, nogi mi się trzęsły, a w głowie dudniło, ale musiałam zabrać się za
życie. Zamknęłam drzwi i zaczęłam się rozbierać, żeby wejść pod prysznic i zmyć
z siebie ten cierpki smród. Zastały umysł popchnął myśli powoli do przodu, a
przez nadwyrężony żołądek przeszedł skurcz, kiedy sobie wyobraziłam, że któryś
z nauczycieli mógłby coś podejrzewać.
Że grzeczna i poukładana Victoria Hortus spożywała alkohol.
Stałam pod regularnym strumieniem ciepłej
wody, skubałam samoczyszczące się fugi między mozaiką i próbowałam sobie
przypomnieć, co mnie podkusiło, żeby tyle wypić. Żeby cokolwiek wypić. Na samą myśl o tym znów robiło mi się
niedobrze — ojciec zawsze powtarzał, że dobrze wychowane panienki
powinny stronić od alkoholu i chłopców, a ja zachowałam się zupełnie
przeciwnie. Odzyskana wolność zadziałała bardzo źle, to już nigdy nie miało
prawa się powtórzyć.
Wymydliłam prawie całą kostkę, zanim
wyszłam spod prysznica, choć i tak wydawało mi się, że było czuć wczorajszy
burbon. Ubranie świeżej szaty sprawiło, że ogarnęła mnie przyjemna ulga, lecz
to uczucie prędko zmieniło się w ogromny kamień w żołądku, kiedy podniosłam z
podłogi wczorajsze majtki zaplątane w czarną spódnicę. Z sercem w gardle
przyglądałam się zakrzepniętej krwi na białym klinie, a obrazy z poprzedniego
wieczora przesuwały się w głowie jak jakaś nieprawdopodobna historia. Już nie
potrzebowałam się wysilać, by coś sobie przypomnieć — widziałam te
sceny aż nazbyt wyraźnie. Kobiecy „rozsądek” natychmiast podpowiedział panikę,
ale szybko się opanowałam. Pospiesznie (na tyle, na ile pozwalał ćmiący ból w
skroniach) dokończyłam poranną toaletę, spakowałam się i wypadłam z sypialni z
nadzieją, że zdążę na śniadanie, choć czułam, że i tak niczego nie przełknę.
Podniebienie wciąż piekło mnie nieznośnie, a cały organizm podpowiadał, że się
zbuntuje, jeśli wezmę choć jeden kęs, ale musiałam zobaczyć Toma. Toma i
Ezdrasza, a najlepiej Nicolasa. Niewiedza stawała się po prostu nie do
zniesienia.
Niestety śniadanie skończyło się dobrą godzinę temu (widziałam to już po
zegarze w holu, ale i tak musiałam się przekonać, zaglądając do pustej Wielkiej
Sali), a gdybym chodziła na transmutację, musiałabym sobie zarezerwować wieczór
na małe tête-à-tête z przenikliwymi oczami Dumbledore’a. Nie musiałam jednak
długo się zastanawiać, w którym miejscu przemyślę nocny incydent, bo z lochów
dobiegł mnie znajomy, nieco ochrypły głos:
— Jak tam po wczoraj?
Odwróciłam się z zamiarem natychmiastowej
zemsty na Notcie, ale przypomniałam sobie, że nie znałam odpowiednio paskudnej,
legalnej i łatwej klątwy, więc pozostał mi kwaśny uśmiech i sarkazm oraz
zaciskanie pięści.
— Już dawno mi się tak przyjemnie
nie rzygało, dziękuję ci — syknęłam, kiedy znalazł się bliżej. Z niesmakiem
stwierdziłam, że dzięki niemu stałam się dużo bardziej wulgarna.
Drepczący za chłopakiem Mulciber
zarechotał pod nosem, choć sam wyglądał jak wampir na krwawym detoksie. Jego
pryszcze stały się przez to jeszcze bardziej widoczne, a czerwony, purchawkowaty
nos wyraźnie odcinał się na poszarzałej twarzy; w porównaniu do niego moje
przekrwione i podkrążone oczy wyglądały bardzo zdrowo. Zaniepokoiłam się, kiedy
ich zobaczyłam, ale nie dali po sobie poznać, że czegokolwiek się domyślali,
więc trochę się rozluźniłam. Przekonałam samą siebie, że noc z Riddle’em
pozostanie jedynie zmyśloną historią, dopóki się z nim nie skonfrontuję.
Poszłam z Nottem i Mulciberem do biblioteki, ale i tak nie mogłam myśleć o
nikim innym. Byłam świadoma, że sama to utrudniłam, a cichutki głosik, który co
rusz dźwięcznie szeptał zdzira, ani
trochę nie pomagał. Bez entuzjazmu otworzyłam podręcznik do zaklęć i zaczęłam
czytać rozdział, który mieliśmy przerobić na dzisiejsze ćwiczenia, ale litery
przewijały mi się przez głowę, nie zostawiając w niej śladu. Właśnie to mnie
najbardziej gryzło — gardziłam łatwymi dziewczętami, przypisywałam to
wątpliwemu statusowi krwi, a wyszłam na taką samą cichodajkę. Czułam, że
zaakceptowanie własnej hipokryzji przyniosłoby ulgę, ale zaszczepiona przez
ojca przyzwoitość nakazywała cierpliwe przecierpienie winy. Mimo to nie
potrafiłam udawać przed Bogiem skruchy, bo wciąż czułam na skórze intensywny
dotyk Toma. Nieprawdopodobne, ciemne iskierki. Co chwilę zerkałam na
staroświecki zegar z drewnianą wiewiórką wiszący nad kontuarem pani Mortemore,
ale ktoś chyba musiał zaczarować wskazówki, bo wlekły się w iście ślimaczym
tempie; coraz bardziej się irytowałam. Obgryzłam jeden paznokieć do krwi i
pewnie okaleczałabym się dalej, gdyby Nott nie odciągnął mojej dłoni od ust.
Choć siedzieliśmy tam ponad godzinę, nic
nie zrobiłam. Bardzo chciałam się skupić, ale chłopaki skutecznie mi to
uniemożliwiali, zagadując akurat wtedy, kiedy wczytywałam się w podręcznik.
Mówili o błahostkach, zachowywali się swobodnie (pani Mortemore miała na ten
temat dość radykalne zdanie, bo w pewnej chwili straciła cierpliwość i
zagroziła, że nas wyrzuci), jakby wczorajsze picie nie zrobiło na nich
wrażenia. Ja natomiast pamiętałam o tym aż za dobrze, wciąż walcząc z bólem
głowy i suchością w ustach. Kiedy zegar z wiewiórką powiedział mi, że do zajęć
pozostał kwadrans, z zapałem wepchnęłam książkę do torby (Nott i Mulciber byli
już od dawna spakowani i ćwiczyli zaklęcia niewerbalne, próbując zmusić
kałamarze do stepowania) i we trójkę udaliśmy się pod klasę. Ani w bibliotece,
ani na korytarzach nie spotkaliśmy zbyt wielu uczniów, ale już do tego
przywykłam — nie wszyscy mieli tyle okienek co szóstoklasiści. Pod
salą dostrzegłam Gaby, która doczytywała coś w nowiutkim podręczniku; przywitała
się z entuzjazmem, ale do nas nie podeszła, obrzuciwszy Mulcibera posępnym
spojrzeniem.
— Hmm? — mruknęłam i
popatrzyłam na niego podejrzliwie, ale Ślizgon tylko machnął ręką.
— Długa historia.
Pewnie innego dnia chciałabym poznać tę „długą
historię”, ale dziś tylko skinęłam głową, wcisnęłam ręce do kieszeni i utkwiłam
wzrok w rogu ściany, zza którego zaczęli powoli wyłaniać się uczniowie. Jedną z
pierwszych osób okazała się Margaret Rowle; po sklejonych rzęsach i czerwonych
obwódkach dookoła oczu poznałam, że płakała, więc zagadnęłam ją łagodnie, kiedy
się zbliżyła. Byłam pewna, że wczorajsza wspólna prywatka trochę nas zbliży,
zwłaszcza że Ślizgonka nie przepadała za mną już od pierwszej klasy, więc nie
spędzałyśmy razem zbyt czasu.
— Co się stało? Dumbledore był
przykry?
Nott wydał z siebie dźwięk przypominający
prychnięcie, co zwykł czynić zawsze, kiedy — jego
zdaniem — mówiłam zbyt oficjalnie, i wtedy Margaret na nas spojrzała.
Gdyby wzrok mógł zabijać, natychmiast padlibyśmy martwi. Zacisnęła na moment
wydatne wargi, jakby powstrzymywała się od powiedzenia czegoś niekulturalnego.
— Nie twój interes,
Hortus — warknęła tak cicho, by nikt poza naszą trójką nie usłyszał.
Jej niebieskie oczy prawie wylazły z orbit, kiedy odwróciła głowę do Notta. — A
ty co się gapisz? Myślisz, że nie odejmę domowi punktów, bo muszę go z tobą
dzielić?
Wystrzeliła w stronę klasy, potrącając
Mulcibera ramieniem, a w drzwiach zaczęła się przeciskać przez tłumek Puchonów,
którzy właśnie skończyli zaklęcia. Jeszcze nie widziałam jej tak wściekłej.
Zerknęłam na Ślizgonów, ale ich twarze wyrażały takie samo zaskoczenie. Jednak
zgryźliwość Rowle natychmiast odeszła w niepamięć, bo zza zakrętu wyłonił się
Tom w towarzystwie nieodłącznego Traversa i sunącego za nimi Wilkesa. Riddle
wyglądał jak zwykle — opanowany, zadowolony z siebie, elegancko blady
(nie jak nasi koledzy, którym było bliżej do szyszymory), nie zdradzał żadnych
oznak zatrucia; jego mocny wzrok sprawił, że zrobiło mi się gorąco, a serce
zaczęło się tłuc w okolicach żołądka. Przypuszczałam, że się zestresuję, lecz
miałam nadzieję chociaż odpowiedzieć coś na to konwencjonalne cześć. Uśmiechnęłam się krzywo, by choć
trochę uratować sytuację, ale Tom sprawiał wrażenie całkowicie spokojnego,
jakby nie czuł żadnego zażenowania, podczas gdy ja traciłam głowę z nerwów. Poczułam
subtelny zapach jego wody kolońskiej, kiedy podszedł bliżej. Zero smrodu
wczorajszego alkoholu. Nie odzywałam się, mając nadzieję, że coś powie, ale w
całej cholernie niewzruszonej postawie nie znalazłam niczego dwuznacznego, co
pozwoliłoby mi sądzić, że pamiętał o naszej wspólnej nocy i zamierzał jakoś to
wyjaśnić, kiedy byłam już zdolna do rozmowy.
— Dumbledore odjebał kurewsko trudny
test — oświadczył Wilkes, kiedy powoli wtaczaliśmy się do klasy.
Flitwick chyba go usłyszał, bo pisnął coś o rynsztokowym języku, ale przez gwar
w sali to zignorowaliśmy.
— Ach, to dlatego
ona… — wyrwało mi się, ale szybko umilkłam, bo Margaret zajęła
miejsce po drugiej stronie i teraz siedziała tuż przy drzwiach, wściekle
ocierając twarz rękawem.
Poczułam na policzkach uderzenie gorąca,
ale dziewczyna chyba mnie nie dosłyszała. Zajęliśmy swoje ławki (ja ruszyłam w
stronę pustego miejsca obok Gaby), a nauczyciel machnął różdżką i drzwi się
zamknęły. Kiedy sprawdzał listę obecności, zapytałam szeptem sąsiadkę, czy
przeczytała zadany na dziś rozdział, ale ta tylko potrząsnęła głową. Przez
połowę zajęć siedziałyśmy jak na szpilkach, kiedy profesor przepytywał z jego
treści, ale szczęśliwym trafem Tom znowu wziął na siebie prawie wszystkie
pytania, zdobywając dla domu dziesięć punktów za dodatkowe informacje, których
nie było w podręczniku. Za moimi plecami Margaret prychnęła zniesmaczona. Gdy
Flitwick zaczął po kolei sprawdzać skuteczność naszych zaklęć wodnych, siedząca
najbliżej Wilkesa Gaby szturchnęła mnie mocno w żebra i wcisnęła do ręki jakiś
zmięty świstek papieru. Natychmiast go rozprostowałam, żeby przeczytać, ale na
środku widniały tylko trzy słowa: porozmawiamy
po lekcji. Od razu poznałam to ładne, eleganckie pismo; kiedy spojrzałam na
Toma, ten wpatrywał się w Notta, który właśnie zaliczył swoje Aquamenti na powyżej oczekiwań. Po raz trzeci w przeciągu tej godziny zrobiło mi
się gorąco, tym razem z gniewu. Zwykle byłam daleka od złoszczenia się na
przyjaciela, lecz teraz coś we mnie pękło — cóż to za dziecinne
podchody? Kiedy nadeszła moja kolej, miałam ochotę skierować strumień wody na
Riddle’a i ugasić jego zapał. Wczoraj zrobiliśmy coś tak poważnego, a dziś
dostałam liścik z obietnicą rozmowy, jakby po prostu nie mógł do mnie podejść.
Usiadłam z piątką i markotną miną, żeby patrzeć, jak Margaret Rowle wybitnie i
niewerbalnie napełnia swoje wiadro. Nie mogłam sobie wybaczyć tej słabości, bo
mimo wszystko prawie wyłaziłam ze skóry w oczekiwaniu na koniec lekcji.
Dźwięk dzwonka uzmysłowił mi, że
zachowanie pokerowej twarzy było czymś piekielnie trudnym, gdy od środka rozsadzały
emocje. Spakowałam się (Margaret wyleciała z sali, zanim zdążyliśmy podnieść się
z krzeseł) i zadziwiająco spokojnie wyszłam za Gaby na korytarz. Przez całe
zaklęcia zastanawiałam się, co Tom miał mi do powiedzenia, byłam pewna, że nie
skończy się to po mojej myśli, choć sama nie do końca wiedziałam, czego
chciałam. Przystanęłam, upewniwszy się, że Nick albo Sokaris nie kręcił się w
pobliżu, a Riddle wysunął się z klasy za barczystym Traversem. Zrobiło się
trochę tłoczno, bo wszyscy zmierzali na obiad; odczekaliśmy, aż profesor
Flitwick zamknie drzwi, po czym sami powoli ruszyliśmy w stronę schodów. Nie
potrafiłam powiedzieć, czego teraz bardziej się bałam: rozmowy czy spotkania z
bratem po tym, jak się zorientuje, że spóźniłam się z powodu Toma.
— Nie byłam wczoraj sobą,
przepraszam — wybełkotałam, chcąc mieć to jak najszybciej za
sobą. — Chciałabym nadal… no wiesz… przyjaźnić się.
Wcisnęłam spocone ręce do kieszeni szaty
i nieco przyspieszyłam kroku, by nie stracić z oczu maleńkiego nauczyciela.
— Obawiam
się, że to niemożliwe — rzekł tak poważnym tonem, że coś w moim
żołądku zrobiło bolesnego fikołka. — Myślisz, że mógłbym to znieść?
Zostałem tak bezczelnie wykorzystany…
Zawiesił głos, a ja spojrzałam na niego z
oburzeniem i dopiero wtedy spostrzegłam złośliwie uniesione kąciki jego ust. Patrzył
niemal tak przenikliwie, jak wczoraj — jakby chciał mnie do czegoś
przekonać. Od początku się obawiałam, że ta rozmowa znów sprowadzi się do
jednego.
— Co powiedziałeś
Rowle? — zapytałam, by odwieźć go od utartego tematu
Nicka. — Chciała mnie zjeść wzrokiem. Gdyby spojrzenia mogły zabijać…
ech.
Zatrzymał się, więc i ja stanęłam,
oczekując jakiegoś strasznego wyznania (skręcający się w bólach żołądek już dał
znać, co o tym myślał), ale te ładne, brązowe oczy i rozluźniona twarz nie pozwoliły
się odczytać.
— Nic, czym mogłabyś się
martwić. — Przysunął się i ujął moją twarz w dłonie. Przymknęłam
powieki, kiedy poczułam muśnięcie jego ust na czole; znów zaczynał mamienie tym
cholernym, szczypiącym skórę urokiem. — To ja powinienem przeprosić,
ale nie zrobię tego. Było mi dobrze, tobie też. Nie masz czego żałować.
— A czy ty kiedykolwiek czegoś żałowałeś?
— Kilku całkowicie błahych
spraw — odparł spokojnie, gładząc palcami moje
policzki. — Między innymi tego, że nie zabiłem twojego ojca, kiedy
miałem sposobność. Oszczędzilibyśmy sobie kilku nieprzyjemnych incydentów,
prawda?
Jak jeszcze chwilę temu wyswobodzenie się
z jego subtelnie bezwzględnego dotyku wydawało się niemożliwe, tak teraz
odskoczyłam od niego jak oparzona. Serce dudniło mi w piersi, a ja nie mogłam
powstrzymać zduszonego okrzyku, który wyrzuciłam drżącym głosem:
— Na miłość boską, co ty mówisz!
Wcale nie wyglądał na wyprowadzonego z
równowagi, choć jego oczy nabrały surowego wyrazu i błysnęły czerwienią, mimo
że nie odbiło się od nich żadne nowe światło. Położył łagodnie palec na moich
ustach i powiedział cicho:
— Mówiłem ci, żebyś nie wspominała o
Bogu. Powiedz mi, co ty naprawdę sądzisz o naszych zamiarach. Myślisz, że sobie
żartujemy?
Nie pamiętam, by Tom kiedykolwiek
podniósł głos, ale potrafił wzbudzić przerażenie samym spojrzeniem, nie
potrzebował do tego słów. Teraz był jeden z tych nielicznych momentów, kiedy
prawdziwie się go obawiałam.
— Nie, oczywiście, że nie,
Tom… — Brązowe oczy znów zamigotały na czerwono, gdy wypowiedziałam
jego imię, przez co jeszcze bardziej się zmieszałam i zaczęłam się
jąkać. — Przepraszam… to po prostu mój ojciec… tata…
— Zmienili cię. — Pokręcił
głową, i choć pozostał spokojny i chłodny, wiedziałam, że był trochę
rozgoryczony. — Dałaś się zmanipulować jak głupia. Dawniej nie bałaś
się ze mną spierać, a teraz przepraszasz co drugie słowo.
— Wiem, przepraszam…
Uniósł brwi. Zdałam sobie sprawę, że
każde jego słowo było prawdziwe, nic nie przekoloryzował. Z tym że on sam
również nie pozostał niezmieniony. Jego większa niż zazwyczaj skrytość, to
bezceremonialne zachowanie wobec mnie… słowa o moim ojcu! Jeszcze kilka
miesięcy temu byłby ostatnią osobą, którą posądziłabym o tak lekkie podejście
do odbierania życia, a teraz… ten lodowaty stoicyzm mówił sam za siebie. Choć
Tom znów patrzył w dawny sposób, wciąż miałam przed oczami tamtą twarz bez wyrazu.
Westchnęłam.
— Nie chciałam, żeby do tego
doszło — odezwałam się, kiedy ruszyliśmy w kierunku Wielkiej
Sali. — Zdradziłam Nicka, czuję się okropnie.
— Nie czujesz — odparł
nonszalancko, a jego głos odzyskał dawny humor. — Tak naprawdę nie
możesz doczekać się kolejnego razu.
Nie miałam pojęcia, dlaczego się
zaśmiałam, choć jego komentarz mnie zniesmaczył.
— Jesteś bezczelny…!
Przeszliśmy przez uchylone drzwi razem z
trójką bardzo niskich i chudych Gryfonek z pierwszej klasy, a Riddle nagle
znalazł się po mojej lewej stronie; kiedy zobaczyłam przy stole Nicka,
pomachałam mu (pewnie podeszłabym, żeby obok niego usiąść, ale silny, dyskretny
uścisk poprowadził mnie dalej do starego miejsca), lecz ten poczerwieniał i
odwrócił głowę. To nie wróżyło zbyt dobrze, ale udałam, że wcale nie czułam
tego oblewającego ciało gorąca, usiadłam obok Rosiera i w milczeniu nałożyłam
sobie ziemniaków. Choć uciekłam od podejrzliwego spojrzenia brata, przez cały
obiad zmagałam się z innym gryzącym wzrokiem — tym razem ładnych,
niebieskich oczu okolonych długimi rzęsami.
Starożytne runy, na których znowu
siedziałam obok Gaby, prawie przespałam. Tłumaczenie potwornie nudnych tekstów
nadawało się doskonale na każde czwartkowe popołudnie, byle nie na to. Choć w
tym tygodniu zdecydowaną większość czasu zmarnowałam, już nie mogłam się
doczekać soboty, która wiązała się z odwiedzinami u profesora Slughorna.
Zrobiło mi się szalenie miło, kiedy powiedział, że należałam do najlepszych z najlepszych, i choć
wiedziałam, że będzie to — jak zwykle na takich
„kolacyjkach” — spotkanie kółka wzajemnej adoracji, uwielbiałam je.
Kiedy najwytrwalsi z mojej klasy udali
się na historię magii, ja skierowałam swe kroki do skrzydła szpitalnego. Nie
zamierzałam się skarżyć pani Jones na kiepskie samopoczucie (mimo że syndrom
dnia następnego nadal mi doskwierał), zwyczajnie odkryłam tam jedyną wagę w
Hogwarcie i po prostu nie mogłam oprzeć się pokusie. Zanim przeszłam przez
przedsionek, upewniłam się, czy nikogo w pobliżu nie było, dopiero potem zajrzałam
do głównej sali. Na samą myśl, że ktoś mógłby mnie tu przyłapać, czułam na
całym ciele zimny pot, jednak wszędzie panowała doskonała pustka. Przeszłam
powoli między dwoma rzędami pustych, solidnie zaścielonych łóżek i zdjęłam
buty, uważając, by czegoś nie strącić i nie narobić hałasu. Pani Jones była już
bardzo stara, przygłucha i pewnie nie miałaby nic przeciwko, żebym skorzystała
z wagi, ale spaliłabym się ze wstydu, gdyby ktoś zobaczył cyferki
potwierdzające moją nieidealność, nawet pielęgniarka. Stanęłam wyprostowana na
okrągłej platformie, a metalowy wskaźnik podleciał do góry i zatrzymał mi się
na czubku głowy, pokazując niezmienne pięć stóp i osiem cali. Szczęknęła
zębatka, a ja spojrzałam w dół z duszą na ramieniu i sercem w gardle — sto pięć funtów. Ogromna ulga i
wnętrzności tańczące sambę. Tego ranka nie ćwiczyłam, a wczoraj sporo zjadłam,
więc spodziewałam się przynajmniej stu siedmiu. No tak, zjadłam, ale dzisiaj to
wszystko zwróciłam i opuściłam
śniadanie, więc wyszłam na zero. Miałam ochotę fruwać pod sufitem, ale
ograniczyłam się tylko do cichego zejścia z grzechoczącej wagi i ubrania butów.
Żadnych pretensji ze strony Nicolasa, prawie dziewięć godzin bez oglądania
parszywej mordki brata (nie żebym liczyła), czas spędzony z przyjaciółmi i
żadnego uczucia głodu. Ten dzień po prostu nie mógł się źle skończyć.
Ruszyłam prosto na błonia, by nie
marnować czasu i wykorzystać zapał, z którym opuściłam skrzydło szpitalne. Robiło
się coraz zimniej, choć słońce wisiało jeszcze nad horyzontem, a po południu
mocno padało, więc trawnik był trochę rozmoknięty, ale nie traciłam ducha
walki. Najpierw postawiłam na długą rozgrzewkę, biegnąc na boisko, gdzie chwilę
się porozciągałam. Po tej małej aktywności zdążyłam już zapomnieć o fatalnym
samopoczuciu, co tylko dodatkowo mnie zmotywowało. Pomyślałam nawet, że może
warto byłoby nie przerywać tej szczęśliwej passy i opuścić kolację na rzecz
dłuższego treningu, więc udałam się szybkim marszem w kierunku szkolnej bramy,
ocierając przy okazji pot z twarzy. Czułam kąsający w uszy wrześniowy wiatr,
ale na ciele byłam przyjemnie rozgrzana. O tej porze nikogo się tu nie
spodziewałam (zwłaszcza po deszczu), ale tym razem nad jeziorem zamajaczyła
jakaś ciemna, wyraźnie ludzka sylwetka. Kiedy się zbliżyłam, poznałam szerokie
ramiona, mocny rozkrok i dużą głowę Nicka. Zaniepokoiłam się, gdy zobaczyłam
skrzyżowane na piersi ręce, ale postanowiłam zachować pozory spokoju, zwłaszcza
że mojemu narzeczonemu nikt nie towarzyszył — w tej sytuacji liczyłam
na więcej swobody. Podbiegłam do niego, uśmiechając się, lecz jego twarz
pozostała napięta. Złowrogie ogniki w wodnistych oczach nie przebierały w
słowach i szybko mnie uświadomiły, co czego miałam się spodziewać.
— Cześć, Nick — wydyszałam
i na wszelki wypadek zatrzymałam się w bezpiecznej odległości. — Zgodnie
z zaleceniami Sokarisa: biegam.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, ale
jego kwaśna mina wyraźnie mówiła, że już o wszystkim wiedział. Przez długą
chwilę patrzyliśmy na siebie, a paskudne napięcie rosło z każdą pojawiającą się
na czole Rowdy’ego zmarszczką. Przestałam się głupio szczerzyć, zastanawiając
się, czy to Ezdrasz na mnie doniósł, czy może Margaret, lecz nie zdążyłam
zdecydować, bo zaciśnięta pięść Nicolasa przecięła powietrze i pofrunęła w
kierunku mojej twarzy. Niespodziewanie? Wcale nie. Zachwiałam się, ale nie
upadłam, choć przed oczami pojawiły się mroczki; po prostu nie spodziewałam
się, że aż tak zaboli. Miałam wrażenie, że Ślizgon wepchnął mi oko w głąb
czaszki. Uczucie szybkiego puchnięcia zaczęło przedzierać się przez szok po
ciosie, ale ja nadal stałam koślawo i trzymałam się za pulsujące miejsce. Rowdy
rzucił tylko jakąś kurwą i odszedł w kierunku szkoły. Tak po prostu. Bez słów.
Naprawdę miałam ochotę się rozpłakać, poczuć się ofiarą, lecz wiedziałam, że na
to zasłużyłam. Choć Nick nie poznał całej prawdy (inaczej obdarłby mnie ze
skóry), miałam pretensję jedynie do siebie. Kiedy już trochę się uspokoiłam,
usiadłam na dużym, wilgotnym kamieniu tuż przy linii jeziora, żeby gapić się
niewidzącym wzrokiem na zachodzące słońce. Zrobiło się już ciemno, kiedy
nachyliłam się i spojrzałam na swoje ledwo widoczne odbicie — duża,
czarna plama rozlała się na łuku brwiowym, powiece i połowie policzka. No cóż,
Nick miał dużą pięść i powinnam się cieszyć, że nie wybił mi zębów. Czułam się
koszmarnie z wyrzutami sumienia, które nareszcie doszły do głosu. Nie miałam
różdżki, żeby usunąć wielkie limo, choć i tak nie wiedziałam, jak to zrobić.
Miałam kilka możliwości wyjścia z tej sytuacji (łącznie z doniesieniem na Rowdy’ego
do Dippeta) i każda wydawała się równie głupia; w końcu podniosłam się i na
trzęsących się nogach wróciłam do zamku, siląc się na najbardziej szczery
uśmiech i lekkość kroku, bo zbliżałam się do gabinetu Slughorna. Liczyłam, że wrócił
już z kolacji, ale jeśli nie, postanowiłam zaczekać przed drzwiami. Prędzej
przenocowałabym w lochach, niż wróciła do dormitorium w takim stanie. Jednak
miałam trochę szczęścia w nieszczęściu, bo spotkałam nauczyciela niedaleko jego
klasy.
— Dobry
wieczór! — zawołałam i przyspieszyłam, żeby się z nim zrównać.
— Dobry wieczór, dziecko, dobry
wieczór… Na gacie Merlina, co ty masz pod okiem?
Wypuścił z rąk kawał placka z owocami,
który musiał zabrać z Wielkiej Sali; na rudych wąsach miał jeszcze okruchy, a
kiedy spostrzegł, że je zauważyłam, szybko otarł usta koronkową chusteczką.
— Ktoś ćwiczył na boisku, dostałam
kaflem, kiedy przebiegałam przez środek — skłamałam gładko. Byłam pod
wrażeniem własnego opanowania. — Nie mam jak się tego pozbyć, a nie
chcę iść do pani Jones… wie pan, te pytania… zaraz zacznie sobie coś wyobrażać…
Zachichotałam na koniec. Dzielnie
zniosłam podejrzliwe spojrzenie nauczyciela, ale chyba uwierzył, bo pulchna
twarz rozluźniła się i uśmiechnęła. Zamachał ręką, bym za nim poszła.
— Doskonale rozumiem, pani Jones
potrafi być dociekliwa — przyznał, kładąc nacisk na ostatnie
słowo. — Ale nie widziałem cię na kolacji, no, no, no, panno Hortus,
nie wolno opuszczać posiłków.
Pogroził mi krótkim palcem i otworzył
drzwi za pomocą różdżki. Weszłam za nim do gabinetu, rozglądając się po mocno
oświetlonym wnętrzu. Widać było, że profesor rzadko tu przebywał, zdecydowanie
wolał pokoje znajdujące się za ścianami na prawo od wejścia, bo na biurku
leżało tylko kilka egzemplarzy mugolskich czasopism, a na półce za nim
marynowały się w słoikach jakieś wnętrzności — typowy element
wystroju gabinetu Mistrza Eliksirów. Poczekałam na niego, aż wróci z saloniku,
w którym gościł nas podczas licznych spotkań Klubu Ślimaka. Nerwowo kiwałam się
na piętach, kiedy pojawił się z ogromnym słojem maści na siniaki i kazał usiąść
na prostym, kulawym krześle. Sam nabrał trochę gęstego, beżowego smarowidła i
dokładnie posmarował prawie połowę mojej twarzy. Kiedy maść zaczęła się
wchłaniać, poczułam intensywne ciepło, potem mrowienie, a nauczyciel mruknął
coś z uznaniem i zakręcił słoik.
— To co — popatrzył
znacząco, unosząc brwi — powiesz, co się naprawdę stało?
Zrobiło mi się nienaturalnie ciepło, a
świdrujący wzrok małych, przekrwionych oczu stał się nagle nie do zniesienia. Krzesło
gniotło mnie w siedzenie, jakby drewno było naszpikowane gwoździami, więc po
prostu nie mogłam się nie wiercić. Splotłam ze sobą spocone dłonie, by
zamaskować ich drżenie.
— Ale właśnie
to. — Uznałam, że to ostatnia chwila na ucieczkę od podejrzeń, więc
wstałam. — Dziękuję, panie profesorze, pójdę już. Dobranoc.
Czułam jego wzrok na plecach, dopóki nie
znalazłam się na korytarzu. Tu było o wiele ciemniej i przyjemniej, bo w mocno
oświetlonym gabinecie Slughorna czułam się, jakby wszystkie moje obawy i
sekrety wylazły na wierzch. Do tajnego przejścia za ścianą szłam jak
najwolniej, by odciągnąć konfrontację z Tomem, Sokarisem, Nickiem i całym
dormitorium, natomiast kiedy już znalazłam się przed pokojem wspólnym,
przyspieszyłam kroku — byle tylko do sypialni. Miałam zamiar spędzić
pod prysznicem całą wieczność, wstydząc się i przeżywając wyrzuty sumienia jako
karę za swoje kurestwo. Udałam, że nie dosłyszałam Rosiera (zawołał mnie kilka
razy po imieniu), a kiedy wpadłam na korytarz, niemalże biegiem dopadłam do
sypialni szóstoklasistek. Byłam tak zdenerwowana, że prawie wrzasnęłam na widok
drzemiącej na łóżku Dafne; zdjęłam buty i wślizgnęłam się na palcach do
łazienki. Na wszelki wypadek zamknęłam się na klucz, cisnęłam ubrania do kosza
na pranie i zaszyłam się pod prysznicem. Wrażenie parującego z ciała alkoholu
już dawno minęło (pięść Nicka okazała się bardzo trzeźwiąca), ale pojawiły się
inne natarczywe myśli. Jeszcze wczoraj o tej porze byłam dziewicą, cierpliwie
(i niechętnie) czekałam na ślub i męża, a teraz moja wartość diametralnie
spadła. Umowa została już zawarta, więc rodzice Rowdy’ego nie będą chcieli
oddać mojego posagu. W takiej sytuacji mogli tylko zażądać… więcej złota.
Zaczęłam kombinować, jak z tego wybrnąć, a woda bębniła mi po plecach. Prawie
nie czułam jej gorąca, więc zakręciłam kurek z zimną wodą, by wzmocnić efekt
gorącej. Spojrzałam na intymne miejsce pokryte krótkimi, ciemnymi włoskami i
przesunęłam po nich ręką, przypominając sobie dotyk Toma — wcale nie
tak delikatny. Ciężko mi było przywołać towarzyszące temu uczucia, poza bólem
nie pamiętałam żadnej przyjemności, wstydu, pożądania… Ale jednocześnie
pojawiła się korcąca myśl, by przeżyć to jeszcze raz: świadomie. Kompletnie
szalona myśl. Nie potrafiłam do siebie dopuścić, że doszło do tego jedynie pod
wpływem chwili, Tom musiał kierować się czymś więcej niż tylko czysto
zwierzęcym popędem. Riddle był wielowymiarowy i każda jego decyzja miała
transcendentne znaczenie. Nie rozumiałam tego, ale pierwszy raz poważnie
przeszło mi przez myśl: a co, jeśli dałabym spokój kompromisom i przekreśliła
grubą krechą plany ojca?
Coś tak nieodpowiedzialnego? Ty? Taka… poukładana?
A ja. Właśnie ja.
Wyszłam spod prysznica z gorącym
postanowieniem; już dawno nie czułam się tak lekko, choć perspektywa
postawienia się bratu budziła pewien niepokój — ten przeklęty kretyn
był nieprzewidywalny. Nicka się nie bałam, on mógł mnie tylko uderzyć. To nic
nie znaczyło. Raz-dwa wysuszyłam włosy prostym zaklęciem i szybko opuściłam
dormitorium (Dafne nawet się nie poruszyła, kiedy śmignęłam koło jej łóżka). W
salonie jak zwykle o tej porze panował tłok. Honorowe miejsce przed kominkiem
zajmowało towarzystwo Gaby — bardzo głośno grali w Eksplodującego
Durnia, co czuło się już w całym pokoju wspólnym — więc zaczęłam się
rozglądać za pożądanymi twarzami. Zdążyłam ogarnąć wzrokiem zaledwie kilka
najbliższych pufów, bo zaraz poczułam na ramieniu bolesny, żelazny uścisk, a
przede mną zmaterializował się Sokaris. Musiał kręcić się w pobliżu, bo nie
zauważyłam w tłumie żadnego gwałtownego ruchu. Serce podjechało mi do gardła na
widok twarzy brata — teraz upiornie zacienionej przez płonącą za nim
pochodnię.
— Nie czaj się! — syknęłam
cicho, próbując się nie ugiąć, choć wiedziałam, że to bezcelowe. Spojrzałam na
jego palce wpijające się w moją rękę. — Puść.
O dziwo odsunął dłoń, ale nadal buzował
wściekłością. Tego też się domyślałam — że zacznie mnie szukać i po
raz wtóry zagrozi nieśmiertelnym listem do ojca, ale miałam nadzieję, że do
tego czasu będę już bezpieczna między przyjaciółmi. Przełknęłam ślinę, czekając
na jego starą śpiewkę.
— Naprawdę myślałaś… nie, czy ty
jesteś aż tak głupia, że nie wiesz,
że tu wszędzie ściany mają uszy? — wyszeptał. Przysunął się tak
blisko, że mimo cienia widziałam każdą jego zmarszczkę na
czole. — Jeśli już chciałaś się szmacić, trzeba to było robić
dyskretnie.
Wytrzeszczyłam oczy, jednocześnie czując
gorąco zalewające twarz. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.
— Zważaj na
słowa — warknęłam. — Nie dbam o to. I z nikim się nie szmacę, jeśli musisz wiedzieć, więc
możesz sobie ulżyć i napisać do ojca. Śmiało, donosicielu. Idź.
Sokaris chyba też się tego nie
spodziewał, bo drgnął i uniósł brwi.
— Tak?
— Tak.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem;
byłam tak wściekła, że najchętniej wykrzyczałabym Hortusowi kilka słów, ale powstrzymałam
się ze względu na ich niecenzuralność. On również tracił nad sobą panowanie,
widziałam, jak jego szczęka drgała, a żyła na środku czoła szybko nabrzmiewała.
Splunął przekleństwem pod nogi i sarknął:
— Skoro tak, to idę. Zobaczysz, jeszcze dzisiaj wyślę sowę, a ojciec
zabierze cię z Hogwartu. A jeśli się nie puściłaś, to nie masz się czego bać, siostrzyczko, bo na pewno każe cię
zbadać.
Uśmiechnął się złośliwie i minął mnie,
brutalnie potrącając ramieniem; z niepokojem zauważyłam, że faktycznie mignął gdzieś
przy wyjściu. Sokaris zachowywał się lojalnie jedynie wobec ojca, więc byłam
pewna, że wyśle tę sowę, choćby miał dostać szlaban za błąkanie się nocą po
szkole.
Kiedy Hortus odszedł, nikt już mi się nie
narzucał, mimo że wyłowiłam wzrokiem profil Nicolasa. Zachowywał się, jakbym
nie istniała, chociaż musiał zauważyć, że wyszłam z dormitorium, bo siedział
całkiem niedaleko. Towarzyszyli mu niezmiennie znudzeni Ezdrasz i Rowle. W
innej sytuacji byłoby mi przykro, że musiał zapełniać samotność niechcianym
otoczeniem, ale przykre wrażenie po bliższym spotkaniu z pięścią Ślizgona
skutecznie zdominowało wszelkie miłe uczucia, które z nim wiązałam. Swoją grupę
odnalazłam w najciemniejszym zakątku salonu, co zapowiadało rozmowy na tematy z
serii tych „niedozwolonych”. Kiedy się zjawiłam, Avery od razu zrobił mi
miejsce obok Notta na skórzanej sofie (musieli przywlec ją z drugiego końca
pokoju, bo pod czarodziejskimi oknami zazwyczaj nic nie stało) i oświadczył z
ulgą, że Crabbe odrabiał tego wieczora szlaban u profesora Bykowa, więc
wdychanie kolacyjno-cebulowych wyziewów zostało nam oszczędzone. Faktycznie.
Poza czwartoklasistą, Riddle’em i Margaret nikogo nie brakowało. Swoją
obecnością zaszczycił nas nawet Lucjusz, lecz niezmiennie ukrywał się za grubym
podręcznikiem do transmutacji.